WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

cosmo & aviana
<img src="https://i.pinimg.com/564x/2b/18/8a/2b18 ... 65189c.jpg" width="200">

Moje życie, jeżeli mnie pamięć nie zawodzi,
było niegdyś ucztą, na której otwierały się
wszystkie serca, płynęły wszystkie wina.
Łazienkowe kafelki miały kształt sześciokątów i odbijały światło psującej się jarzeniówki buroczerwonymi blaskami. Oprócz tego, w pamięć zapadł też fakt, że były twarde i przyciągały do siebie tak mocno; tak bardzo mocno, że nie sposób było im się oprzeć - trzeba było lecieć, zsuwać się plecami wzdłuż prysznicowej kabiny, podtrzymującej plecy tak wdzięcznie, zanim zsunęły się na podłogę, zanim głowa stuknęła cicho o płytki. Oczy zaraz znajdowały sufit. Sufit - podejrzanie wysoki i wydłużający się coraz mocniej, im bardziej intensywnie o nim myślał. Popękany odrobinę, niegdyś biały, ale teraz ta farba odlepiała się od stropu, a kąty grubą warstwą pokrywała wilgoć i grzyb. To nic, to może nawet lepiej. Wilgoć i grzyb. Te wzdęte pęcherzyki powietrza w kolorze zgniłej zieleni zdawały się kolejno rosnąć i maleć z powrotem. Wilgoć i grzyb.
Ciężko było pojąć istnienie liczb, a za nimi tych mijających poza czasem minut, ale on i tak, leżąc sztywno na łazienkowej podłodze, co jakiś czas unosił ekran telefonu do twarzy, bardzo blisko oczu, tak że drobne piksele układające się w cyfry, migoczące na wyświetlaczu, kuły w źrenice. Ale wiedział - tak? Wiedział i pilnował się ciasno. Za ścianą Uriah zakasłał głośno. To nic. Drżące palce sięgnęły w końcu do wbitej wciąż pod skórę strzykawki, żeby wyprowadzić ją z kanału i odłożyć na bok. Na bok na razie - tyle po prostu, bo miały minąć jeszcze całe rzędy sekund, zanim wreszcie podniesie się do siadu. W głowie kręciło się nieco, ale w jeden z tych sposobów, które wywoływały uśmiech na twarzy. Dłoń chwyciła się desperacko za krawędź umywalki, ale kiedy ciało osiągnęło pion, wszystko poszło już z górki.
Ohydne. Kilka pustych łez spłynęło wzdłuż policzków, kiedy wzrok wbijał się z całym okrucieństwem w zamknięte w lustrze odbicie, ale grzbiet dłoni otarł je pospiesznie, drżące powietrze opuściło wreszcie płuca, palce sięgnęły po korektor, walający się po półce nad umywalką. Ruchy, z początku zupełnie bezmyślne, w końcu nabrały jako takiej pewności, kiedy opuszki palców wcierały kosmetyk w wory pod oczami, brzydkie wypryski zdobiące skórę, przebarwienia na policzkach. Jest okej. Umiał być błyskotką przecież - nawet teraz, kiedy obraz rozmywał się nadal przed oczami, a kąciki ust trwały zawieszone w zbyt błogim półuśmiechu. Ciało nie drgnęło nawet, kiedy w pokoju obok coś huknęło głośno o podłogę. Uriah czy Bajzel? Bez różnicy wcale, bo teraz dłonie sięgały po ten zawieszony na ścianie garnitur, powleczony folią ochronną, do której przytwierdzono karteczkę z drukowanym DO ZWROTU. Jasne, że do zwrotu - zostawił w wypożyczalni specjalnie wydzieloną sumkę, która miała trafić do skrzętnie ukrywanego przed Macaulayem słoiczka na małą Rosę i te pieniądze miał zamiar odzyskać jak najszybciej.
Ładnie był uszyty ten garnitur i nawet w beznadziejnie pomarańczowawym świetle łazienki, które sprawiało, że z natury subtelny błękit wydawał się agresywnie granatowy, prezentował się porządnie, tworząc silny kontrast z tym wątłym ciałem i rozchwianymi myślami, toczącymi się przez głowę. Przede wszystkim jednak nie pasował do tego wnętrza, nie pasował do tych drzwi, skrzypiących głośno, kiedy opuszczał ubikację, śledząc wzrokiem kubek zrzucony przez kota na ziemię. Bajzel, siedzący do tej pory na stole, przybiegł do niego zaraz w podskokach i Fletcher musiał odciągać go od siebie, żeby nie zakłaczył zaraz całych nogawek. Przyniosę wam coś, chciał powiedzieć, przenosząc wzrok z kota na skuloną na kanapie sylwetkę Uriah, ale w końcu zrezygnował z wygłoszenia na głos tej deklaracji. Bajzel wiedział. Wiedział też, że ma zająć się Macaulayem i nie denerwować go przesadnie. Powoli zaczynał uczyć się, że nie każdy moment jest dobry na wciskanie się na kolana.
South Park w listopadzie cały śmierdział wilgocią i spalinami, aż w głowie musiała zaświtać niedorzeczna obawa przed tym, że wiszące w powietrzu pyły osadzą się zaraz na miękkim materiale (nie wiem czy to męski garnitur - bez różnicy) kołnierza i ramion. Torebkę z urodzinowym prezentem trzymał przyciśniętą do klatki piersiowej, aż na przystanek nie zajechał odpowiedni autobus. Droga dłużyła się strasznie nieznośnie, a Cosmo co kilkadziesiąt sekund podnosił gwałtownie opadającą na brudną szybę głowę, przekonany, że to już, to tutaj powinien wysiąść. Raz nawet pomyślał, że być może nie ma żadnego celu, że będzie już wieczność siedział na tym siedzeniu, do którego przygwoździł go wzrok starszej pani siedzącej na przeciwko - i nawet on nie miał pojęcia czy podobna obawa była skutkiem buzującej w żyłach heroiny, czy jakiegoś innego, niezależnego całkiem lęku o to, że spotkanie z Avianą może wcale nie dojść do skutku. Że żadne spotkanie już nigdy nie dojdzie do skutku.
W końcu jednak autobus dotoczył się na miejsce, z którego wgłąb Queen Anne było mu najbliżej, tak więc zerwał się z miejsca jeszcze zanim kierowca wyhamował pojazd, zataczając się przy tym na postawnego gościa, który obrzucił go zaraz pogardliwym spojrzeniem. Nieważne. Teraz pozostawało tylko zebrać w sobie resztki skupienia, żeby podążyć wzdłuż przesadnie oświetlonego chodnika w kierunku Canlis, które zbyt brutalnie kojarzyło się z Florianem. Zdarzało im się bywać tu na kolacjach lub drinkach i Cosmo zbyt dobrze pamiętał niezręczność, którą odczuwał za każdym razem, gdy przychodziło im zapłacić rachunek, który pokrywał zawsze zupełnie tym faktem nieprzejęty St. Verne. Teraz więc miał ze sobą gotówkę, zdobytą w najpaskudniejszy z możliwych sposobów, a teraz wciśniętą pieczołowicie po sromotnym przeliczeniu w chudy portfel, siedzący w kieszeni.
- Pańskie nazwisko? - dosięgnął go tuż przy wejściu głęboki bas menadżera sali, który mierzył go teraz uważnym spojrzeniem.
- Fletcher. Moja przyjaciółka, Aviana Thornton, robiła rezerwację - słodki głos, słodki uśmiech, wyprostowany kręgosłup. Wszystko, czego zdążył nauczyć się na korytarzach Annie Wright i co potem zweryfikowało pokazywanie się gdziekolwiek w towarzystwie Floriana, teraz układało się w obraz pachnącego próbkami drogeryjnych perfum, ułożonego młodzieńca o względnej aparycji i ekscentrycznym stroju. - Powinna być już w środku.
- Thornton? - powtórzył za nim powoli, unosząc brwi i przechylając lekko głowę, niby w wyrazie zamyślenia, choć tak naprawdę Cosmo wiedział doskonale, że ocenia teraz prawdopodobieństwo tego, że Aviana Thornton zaprosiła na kolację jakiegoś dzieciaka. W końcu od niechcenia odwrócił spojrzenie na powrót w ekran monitora. - Przykro mi, ale nie ma rezerwacji na to nazwisko. Proszę następ...
- Jak to nie ma? - przesłodzony głos, powleczony delikatną tylko nutką irytacji, wciął się bezczelnie wpół słowa mężczyzny, zmuszając go do ponownego spojrzenia na Fletchera. - Proszę sprawdzić jeszcze raz.
- Sprawdziłem dwa razy, nie ma.
- A jednak, ja nalegam, żeby sprawdził pan jeszcze raz - odbił uparcie, a przez wypowiadane słowa przebijała się już zdecydowana nuta stanowczości. Mężczyzna, którego plakietka nosiła na sobie imię Howard, przez chwilę wpatrywał się w milczeniu i ze ściągniętymi ustami w tę twarz, której za grosz nie ufał, żeby w końcu wyrzucić z siebie wymowne westchnienie. Za Fletcherem w kolejce stała jakaś starsza para, której męski przedstawiciel zaczynał odrobinę się niecierpliwić.
- Poproszę zatem dokument, poświadczający pańską znajomość z panną Thornton, bo nikogo o nazwisku Fletcher nie ma na liście - odparł wreszcie tonem znudzonym i monotonnym, jakby nie z pierwszym Cosmo Fletcherem miał właśnie do czynienia tego dnia.
- Dok... co? To nie moja żona, tylko znajoma, mam pokazać panu smsy czy jak? - na chwilę zgubiła się ta wyćwiczona, arystokratyczna niemal pewność siebie, która ustąpiła miejsca zwykłemu skonsternowaniu.
- Dokument - powtórzył z uporem, a Cosmo potrzebował kilku sekund chłodnego mierzenia się z nim spojrzeniem, żeby w końcu odsunąć się z progu i z uprzejmym proszę przepuścić przed sobą starsze małżeństwo, które weszła do środka bez problemu. Już wyciągał telefon, żeby uraczyć Avianę pełną frustracji wiadomością, ale wtedy znajoma twarz mignęła gdzieś pomiędzy stolikami w środku, także nawiązał z Thorntonówną przepełniony desperacją kontakt wzrokowy licząc na to, że ta zauważy jak czaił się przy wejściu bez pomysłu na to, jak ominąć upierdliwego szefa sali.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post


Kilka dni około-urodzinowych było zazwyczaj dla Aviany wypełnione po brzegi. Dzieliła czas na przyjaciół, rodzinę, pozwalała zapraszać się każdemu, kto chciał spędzić z nią parę dłuższych lub krótszych chwil albo sama organizowała czas dla tych, na których jej zależało, goszcząc ich u siebie albo w miejscach podobnych do tego. Tym razem miała już dość, spędziła urodzinowy dzień i noc w towarzystwie Rykera, nazajutrz udając się na kolację z rodzicami, a wieczór poświęciła rodzeństwu. Nie miała ochoty na nic więcej, niemniej jedna wiadomość od Cosmo, dzieciaka, którego uwielbiała, wywołała impuls prowadzący ich dzisiaj do Canlis.
Zazwyczaj nie robiła takich rzeczy, pewnie gdyby bardzo się postarała, to mogłaby być jego matką, a jego wieczna uroda młodzieńca sprawiała, że wyglądał jak jej brat, a nie potencjalny towarzysz kolacji w dość romantycznym i gustownym lokalu. Jego wyjątkowość, upór, zwariowana dusza - to było to, co sprawiało, że jej imponował, bawił, dawał się lubić, zapadał w pamięć i zdecydowanie nie pozwalał o sobie zapomnieć. Życzenia pełne pasji zagwarantowały mu dzisiaj miejsca na przeciw niej, przy stoliku w rogu sali, dość ustronnym, aby mogli swobodnie rozmawiać, a jednocześnie podziwiać nocną panoramę Szmaragdowego Miasta. Mimo, że stojący na wejściu mężczyzna, pieczołowicie wypełniający swoje obowiązki, wyraźnie nie chciał go tutaj wpuścić. Może z jej winy, bo na wejściu nie poinformowała kto do niej dołączy, biorąc jakby za pewnik, że nie będzie z tym najmniejszego problemu. Gdy zaś zegarek wskazywał wciąż gustowne, ale jednak, spóźnienie, postanowiła zerknąć w kierunku wejściowych drzwi. Jeszcze żaden małolat jej nie wystawił i ta perspektywa, szczerze mówiąc, bardzo ją bawiła.
- To mój gość - poinformowała z uśmiechem mężczyznę w garniturze, gdy zauważyła małe zamieszanie. - Chodź - objęła Cosmo ramieniem na powitanie, prowadząc go w odpowiednim kierunku, które dzisiaj służyło jako ich miejsce. - Nie spodziewałam się, że nie będzie chciał wpuścić cię do środka, przecież wokół jest pełno wolnych stolików. To restauracja dla największych gburów w tym mieście, przekonasz się w ciągu kilku minut - rozbawiona zajęła jedno z krzeseł, na których przewieszona była jej torebka i napiła się wina, które kelner zdążył już nalać do jej kieliszka. - I nigdy więcej nie będziesz chciał tutaj wrócić. Nawet to jedzenie nie jest tego warte - wskazała na kartę dań, aby się nie krępował, aby wybrał dla siebie co tylko zechce. - Dziękuję za piękne życzenia, jeszcze raz - uśmiechnęła się znowu do niego, przyglądając mu się wnikliwie, bo odnosiła wrażenie, że nieco zmieniły się jego rysy twarzy i nie potrafiła jednoznacznie ocenić czy w dobrym, czy w złym tego słowa znaczeniu. - Co słychać? - zapytała znad karty, gdy i sama zaczęła wybierać coś dla siebie.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Pełno wolnych stolików. Pełno miejsc, w które można było przyjąć gości, ale pomimo tego przecież wybrany pieczołowicie podczas rozległej selekcji jegomość musiał oceniać wybrednym, doświadczonym okiem czy do środka nie planuje czasem wślizgnąć się jakiś flejtuch czy oszust. To tutaj zapewne korzenie miała ta powściągliwość, to zbyt długie zawieszenie wzroku na zbyt wąskich źrenicach i przesadnie przesiąkniętym zapachem wypożyczalni garniturze. Stąd ten cały sceptycyzm i stąd wątpliwości, które menadżer sali wypowiadał półszeptem na ucho Aviany, kiedy ta wreszcie (ku przejmującej uldze Fletchera) pojawiła się w zasięgu wzroku. Cosmo stał zaś po prostu, wbijając w mężczyznę imieniem Howard spojrzenie pełne wyczekiwania i akceptacji, aż wreszcie ramię Thronton nie objęło go w przyjacielskim geście, który musiał utwierdzić służbistę w przekonaniu, że to faktycznie jej gość, nie żadne oszustwo.
- Niestety chyba już zdążyłem się przekonać - odparł z kąśliwym uśmiechem, sam nie do końca pewien czy miał na myśli nieprzyjemną sytuację z menadżerem sprzed chwili, czy może ogół swojego związku z Florianem, który niepodważalnie kojarzył mu się z wizytami w tym właśnie miejscu. Zachęcony jej zaproszeniem, zaraz zajął miejsce naprzeciwko, podsuwając się blisko do stołu i kiwając głową do kelnera który natychmiast podał mu kartę. Aviana musiała mieć swoją już od momentu, w którym się pojawiła, ale wzrok Cosmo nieprzyjemnie rozmazywał się, kiedy sunął wzdłuż dobrze znanych, acz chętnie wypieranych z pamięci nazw kolejnych dań. Automatycznie zrobiło mu się niedobrze, a żołądek ścisnął niebezpiecznie.
- Życzenia to bzdura, daj spokój - machnął dyskretnie ręką, chwilę przed tym jak ustawił na blacie prezentową torebkę. Z przyjaznym uśmiechem przesunął ją po stole w jej stronę, oczekując aż zdecyduje się na otworzenie prezentu i przejrzenie zawartości. Nie była ona zbyt imponująca - tabliczka gorzkiej czekolady z malinami, własnoręcznie wykonany portret z jej twarzą, składanka spiraconych na płytę CD utworów, które mu się z nią kojarzyły. Z pewnością nic błyszczącego i nic wartościowego, w obiektywnym tego słowa znaczeniu. Przez chwilę chciał dopowiedzieć coś jeszcze, ale wreszcie zdecydował się zamiast tego udzielić odpowiedzi na jej pytanie.
- Dużo pracy. - Posłał jej krzywy uśmiech, na chwilę odrywając spojrzenie od menu i lokując je na jej gładkich policzkach. - Ale daję radę. A ty? Jakieś ciekawe zlecenia? - zagadnął, myślami będąc jednak zupełnie gdzie indziej - obliczając szacowaną wartość kaloryczną potencjalnych dań z listy przystawek, bo na inne nawet nie rzucił okiem. - Co to jest cha... chawanmushi? - spytał marszcząc brwi i unosząc na kobietę rozbawione spojrzenie. Naprawdę nie miał pojęcia!
Obrazek

autor

kaja

ODPOWIEDZ

Wróć do „Canlis”