- 11.
Co było tego przyczyną?
Zwyczajny smutek, do którego pozwolił sobie odpłynąć - siedząc na skórzanym fotelu w pół-leżącej pozycji (nie lubił swojej aktualnej sypialni; według mężczyzny wydawała się taka bezosobowa) spoglądał na w pustą ścianę niegdyś (całą) zapełnioną dyplomami. Tęsknił za nimi - pierwszy raz od bardzo dawna przyznał sam-przed-sobą, że brakowało mu tych kartek - idealnie komponujących się z błękitną tapetą. Tylko komu miał o tym powiedzieć? Swojemu młodszemu bratu? Czy miał czas (jak i ochotę) na spędzenie nocy pośród paplaniny (choć nazwijmy to po ludzki: narzekania) lekarza? Szczególnie, że w jego życie również nie było „usłane kwiatami?” Utrata małżonki - zwłaszcza, w tak okrutny sposób - potrafi dobić nawet tak silnego człowieka jak Philip. A co z żoną? Czyżby Callie obudziłaby się po dwudziestoparogodzinnym dyżurze aby posłuchać powolnej akceptacji własnego męża? Zresztą - czy w ogóle chciałaby z nim porozmawiać? Po tych wszystkich niezbyt przyjemnych fanaberiach, które tworzył jej od ponad roku? A Steven? Siedmioletni chłopaczyna dla którego najważniejszy jest fakt, czy telefon zdążył przez noc się naładować, aby znowu przegrać na nim kolejny wolny dzień? Poza tym co dziecko może w takich sytuacjach zrozumieć? Zasnąłby w chwili - kiedy usta Thorntona się otworzyły... i wtedy Molly skromne (tsaa, jasne) dziewczę, od nie tak dawna uczęszczające w codzienności neurochirurga. Chciałaby...? No chciała? Nieubłagalnie chwycił za telefon - zaraz jednak go odkładając. Powtarzając tą czynność x-krotnie; nie potrafił zliczyć, patrzył się tylko w ekran - pogrążony we własnych analizach. Po pierwsze - jego problemy nie były pracą nauczycielki, nawet jeżeli w ciągu trzech miesięcy (po wyznaczeniu wielu granic) udało im się w ten pokręcony/nieco rozbrajający sposób zbliżyć - to została zatrudniona dlatego, by zajmować się najmłodszym członkiem rodziny - a nie wysłuchiwać żali zdesperowanego chirurga. Zrezygnował - ostatecznie decydując się na telefon do szofera. Dochodząca godzina trzecia rano - zapewne wybiła Edmunda z głębokiego (chrapiącego) snu - lecz było warto.
Po przyjeździe kierowcy - wyszedł z posiadłości i wraz z nim autem przemierzyli kilka przecznic - aż wykończony wycieńczony Eddie, zatrzymał pojazd tuż przy budynku, w którym Clive ostatnio spędzał więcej czasu niżeli było to dozwolone. Zaskoczenie lekarza ewidentnie zostało uchwycone, lecz wystarczył tylko niechętny wzrok przyjaciela? - by pojął po co tak naprawdę się tu zjawili. Wysiadł - pospiesznie kierując się na górę - (klatka była otwarta, więc udało się bez wpisywania kodu - którego i tak nie znał... jeszcze) stojąc na przeciwko drzwi, przez chwilę zastanawiał się - czy to rzeczywiście jest dobrym rozwiązaniem. Pragnienie ujrzenia nauczycielki - jednak było silniejsze, z tego względu zapukał (dwa razy, by przypadkiem nie obudzić całego bloku) - a kiedy się pojawiła na twarzy mężczyzny zagościł delikatny, nieco przepraszający uśmiech. - „Zobaczyć wschód słońca nad oceanem,” to który podpunkt? - żadnego dzień dobry; bo po co się witać? W końcu skończyli z „oficjalnością,” czyż nie? - A może być „nad rzeką?” Czy się nie liczy? - zabłysnął zębami, opierając się jedną dłonią o framugę - choć jego twarz wykazywała powagę, w tym momencie wszystko brał na serio.