WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 11.
Bezsenność nachodzi niespodziewanie, wprasza się poprzez kadr życzliwości, nadziei - spokoju; przeistacza wszystko w ciągłą ruinę, i w pewnym momencie dochodzi się do wniosku - w którym w cokolwiek przestajesz wierzyć, o czymkolwiek marzyć. Bezustanne wpatrywanie się w szary (w ciemnościach!) sufit nie pomaga - narastają lęki przed którymi nie da się uciec, ani nie istnieje żadna możliwość, by je zwalczyć. W taki sposób dzisiejszej nocy czuł się Clive Thornton - przegrany, zmęczony - zagubiony; choć czy powyższe odczucia nie towarzyszyły mu cały czas od minionych okrutnych osiemnastu miesięcy? Słabł, a wtedy włączała się w nim rezygnacja - nadzwyczajne odpuszczenie, absolutnie każdej rzeczy, relacji - bo wszystko zdawało się nie mieć żadnej wartości.
Co było tego przyczyną?
Zwyczajny smutek, do którego pozwolił sobie odpłynąć - siedząc na skórzanym fotelu w pół-leżącej pozycji (nie lubił swojej aktualnej sypialni; według mężczyzny wydawała się taka bezosobowa) spoglądał na w pustą ścianę niegdyś (całą) zapełnioną dyplomami. Tęsknił za nimi - pierwszy raz od bardzo dawna przyznał sam-przed-sobą, że brakowało mu tych kartek - idealnie komponujących się z błękitną tapetą. Tylko komu miał o tym powiedzieć? Swojemu młodszemu bratu? Czy miał czas (jak i ochotę) na spędzenie nocy pośród paplaniny (choć nazwijmy to po ludzki: narzekania) lekarza? Szczególnie, że w jego życie również nie było „usłane kwiatami?” Utrata małżonki - zwłaszcza, w tak okrutny sposób - potrafi dobić nawet tak silnego człowieka jak Philip. A co z żoną? Czyżby Callie obudziłaby się po dwudziestoparogodzinnym dyżurze aby posłuchać powolnej akceptacji własnego męża? Zresztą - czy w ogóle chciałaby z nim porozmawiać? Po tych wszystkich niezbyt przyjemnych fanaberiach, które tworzył jej od ponad roku? A Steven? Siedmioletni chłopaczyna dla którego najważniejszy jest fakt, czy telefon zdążył przez noc się naładować, aby znowu przegrać na nim kolejny wolny dzień? Poza tym co dziecko może w takich sytuacjach zrozumieć? Zasnąłby w chwili - kiedy usta Thorntona się otworzyły... i wtedy Molly skromne (tsaa, jasne) dziewczę, od nie tak dawna uczęszczające w codzienności neurochirurga. Chciałaby...? No chciała? Nieubłagalnie chwycił za telefon - zaraz jednak go odkładając. Powtarzając tą czynność x-krotnie; nie potrafił zliczyć, patrzył się tylko w ekran - pogrążony we własnych analizach. Po pierwsze - jego problemy nie były pracą nauczycielki, nawet jeżeli w ciągu trzech miesięcy (po wyznaczeniu wielu granic) udało im się w ten pokręcony/nieco rozbrajający sposób zbliżyć - to została zatrudniona dlatego, by zajmować się najmłodszym członkiem rodziny - a nie wysłuchiwać żali zdesperowanego chirurga. Zrezygnował - ostatecznie decydując się na telefon do szofera. Dochodząca godzina trzecia rano - zapewne wybiła Edmunda z głębokiego (chrapiącego) snu - lecz było warto.
Po przyjeździe kierowcy - wyszedł z posiadłości i wraz z nim autem przemierzyli kilka przecznic - aż wykończony wycieńczony Eddie, zatrzymał pojazd tuż przy budynku, w którym Clive ostatnio spędzał więcej czasu niżeli było to dozwolone. Zaskoczenie lekarza ewidentnie zostało uchwycone, lecz wystarczył tylko niechętny wzrok przyjaciela? - by pojął po co tak naprawdę się tu zjawili. Wysiadł - pospiesznie kierując się na górę - (klatka była otwarta, więc udało się bez wpisywania kodu - którego i tak nie znał... jeszcze) stojąc na przeciwko drzwi, przez chwilę zastanawiał się - czy to rzeczywiście jest dobrym rozwiązaniem. Pragnienie ujrzenia nauczycielki - jednak było silniejsze, z tego względu zapukał (dwa razy, by przypadkiem nie obudzić całego bloku) - a kiedy się pojawiła na twarzy mężczyzny zagościł delikatny, nieco przepraszający uśmiech. - „Zobaczyć wschód słońca nad oceanem,” to który podpunkt? - żadnego dzień dobry; bo po co się witać? W końcu skończyli z „oficjalnością,” czyż nie? - A może być „nad rzeką?” Czy się nie liczy? - zabłysnął zębami, opierając się jedną dłonią o framugę - choć jego twarz wykazywała powagę, w tym momencie wszystko brał na serio.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 𝟙𝟘.
Spała słodko, wtulając się w kołdrę niby dziecko przytulające ulubioną maskotkę. Nie poruszała się zbyt często. Pogrążona w oczyszczającej otchłani została uwolniona od rozmyślań, dylematów i wszelkich bolączek. Objęcia Morfeusza koiły nerwy. Niekiedy myślała, że miło byłoby porzucić świat jakim ludzie go znają i utkwić w gałęziach niewidzialnych rąk już na wieki.
Nadal zdawała się nieco osłabiona. Choć omdlenie przydarzyło się nauczycielce dwa dni wstecz, bezustannie sprawiała wrażenie ponadprzeciętnie pobladłej i zmęczonej. Ostatnie dwie doby spędziła w towarzystwie Richarda, który odmawiał opuszczenia jej choćby na pełną godzinę. Na szczęście, nie zdecydował się na wyciągnięcie pierścionka. Role się odwróciły – on opiekował się nią. Wziąwszy wolne w księgarni przyjeżdżał z rana, gotował, czytał Palomie na głos a później pozwalał; aby opierając się o jego klatkę piersiową oglądała bzdurne komedie romantyczne. Wciąż nie zostawał na noce. Otulał ukochaną, dawał buziaka by zniknąć w samochodzie. Tak było dobrze.
Po co nam cholerne oświadczyny? Czy to nie za szybko? Może powinniśmy związać się dopiero w okolicy wiosny bądź lata? Nigdy wcześniej nie kontemplowała podobnych pomysłów. Nigdy wcześniej, przewracając się z boku na bok przed snem; nie rozważała jak przekonać Donnelly’ego do zrezygnowania z zaręczyn. Co się zmieniło?
Pukanie gwałtownie wybudziło ją z przyjemnej lekkości. Dziewczynie wydawało się jakby spadła z uwieszonej na niebie chmurki lub wysokiej gałęzi i boleśnie uderzyła o ziemię. Wraz z otwarciem powiek zapomniała gdzie poniosły ją marzenia owej ciepłej nocy.
W pierwszym odruchu podmarszczyła brwi. Zarejestrowała czyjeś dobijanie się od frontu lokum, acz bezustannie przebywała w mgle otumanienia. W drugim zerwała się na nogi a na ramiona narzuciła satynowe kimono z rozszerzanymi rękawami. Nieśpiesznie przechodząc do „salonu” wciąż na wpół śpiąca niedbale związała w talii wąski pasek; upierdliwie ześlizgujący się ku bioderkom. Debatowała z własnym rozsądkiem czy nawet zerknąć przez judasza, lecz ostatecznie ciekawość wzięła górę. Widok Thorntona natychmiastowo otrzeźwił otępiały umysł. – Cooooooo on tu robi?! – rzuciła szeptem, po wykonaniu kroku w stronę głębi mieszkania. Nerwowo, „na palcach” podbiegła do wiszącego na prawo lustra. Prędko zanurzyła ręce we włosy (z zamiarem poprawienia „fryzury”, chociaż raczej uwypukliła istniejący na łepetynie nieład), ułożyła opadające ramiączka nocnej halki po czym wziąwszy głębszy wdech... otworzyła.
- ...?dosłownie dało się usłyszeć ten wielokropek i znak zapytania. Ciemne ślepia mówiły więcej niż tysiąc słów. Brewki kobiety drgnęły. Wpatrywała się w niego jak w obrazek o sekundę zbyt długo. Wyrwana z transu przymknęła oczęta, kręcąc główką. – Nie pamiętam? – meritum pytania dotarło do umysłu Lo ze sporym opóźnieniem. – Jak... Co Ty... Wejdziesz? – jeszcze nie włączała wewnętrznej ekscytacji. Zwykle źle się to kończyło. Po wycofaniu bliżej centralnej części pomieszczenia Lolly podrapała się po plątaninie kasztanowych loków. O ile wcześniej cokolwiek z nich ułożyła – teraz znowu wróciły do totalnego bałaganu. Swoją drogą, w międzyczasie zdążyła ściąć część pukli. Zupełnie jak gdyby zmiana wizerunku miała zmienić jej nastawienie do życia i rozświetlić wszelkie mroki. – Nie żartujesz? To nie jest jakiś... zakład z kumplami alboooooooo... – przeciągłe ziewnięcie. –Który mamy? Nie mamy Prima Aprilis, prawda? Błagam, nie żartuj ze mnie w podobny sposób. – z westchnieniem omiotła sylwetkę lekarza czujną lustracją. Od stóp po czubek główki. – Wszystkie marynarki w praniu? – nie zdążył odpowiedzieć. – Musiałabym się przebrać. Musiałbyś zrobić mi w tym czasie kawę. Zacznę gotować wodę.powoli, powoli serce zaczynało bić guwernantce w przyśpieszeniu. Kpił z niej, po raz kolejny. Znowu wykorzystywał pozycję „młodego, przystojnego i bogatego”. Ale przejrzała go! I wchodziła w tę durną grę.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy dobrze zrobił, że przyjechał?
Przemierzył te parę kilometrów, by ujrzeć tą pyzatą - lekko zaspaną twarz, wpatrującą się w niego z takim uznaniem, gładkością; niewinnością. Czasem, kiedy się jej tak przyglądał odnosił wrażenie, że potrafiła odnaleźć jego duszę i jednym skinięciem głowy powolnie zacząć ją składać. Czy to chodziło jeszcze tylko o pożądanie? O nieustającą chęć przelecenia (przy ścianie!) guwernantki? Zatraceniu się w jej zapachu, czucia gorącego oddechu na skórze? Chęć spełnienia? Błogości? Czy w otchłani świadomości Thorntona odnajdywało się coś więcej? Magiczna siła przybliżająca go do odkrycia prawdy; prawdy, która przez odsłonięcie „swojej zasłony dymnej” mogła okazać się... zabójcza. Nie tylko dla mężczyzny, lecz dla jego małżeństwa - rodziny, bo czy to możliwe, że mógłby pokochać (nawet odrobinkę!) drugą kobietę, w choćby podobny sposób w jaki kochał Calliope? Przecież to pani Thornton - niegdyś zawładnęła sercem, jak i duszą lekarza - prowadziła go przez szlak codzienności - wspólnie walczyli o „lepszą przyszłość” na korytarzach szpitala - czy również we własnej pościeli; dzielili się absolutnie wszystkim. Jedzeniem, obawami, troskami - myślami, a teraz kiedy siedział na przeciwko żony w głowie neurochirurga notorycznie pojawiała się sylwetka zbyt miłej (jak na ten okrutny świat) szatynki - błądziła, przekomarzała się - „wodziła za nos” - skreślała wszystkie żale i na dodatek powolnie, malutkimi kroczkami dążyła do szaleństwa. Co biedak miałby zrobić? Jak uchronić siebie od jej uroku? Czuł się trochę jak zapędzony w „kozi róg” jednocześnie świadomie, bezczelnie - bezwstydnie sam rozkładając karty. W końcu nikt go tu nie zapraszał, prawda? Nie o tej porze - która równocześnie mogła/bądź już oznaczała niekoniecznie bezpieczne ruchy.
Patrzył - bacznie, wzrokiem wodząc najpierw po ospałej buzi, później do włosów - które (wbrew pozorom!) według lekarza wyglądały fantastycznie, lecz z drugiej strony, co on tam wiedział? Skąd miał ogarnąć zmianę fryzury, jeżeli nawet nie umiał rozpoznać - że jest nieładu na głowie, choć może - przez większość ich wspólnych chwil obserwował zupełnie inną część jej ciała? - Jak możesz nie pamiętać? To nie ja pisałem tą listę, widocznie musisz ją jeszcze raz przekartkować. - cichutko się roześmiał ślepiami zniżając się najpierw (dyskretnie!) do jej dekoltu, następnie poleciał troszeczkę za bardzo wzdłuż odkrytych nóg nauczycielki. - Nie przyjechałem po to aby wchodzić - hehehehehehehehehhe, zmrużył oczęta, bo tak zdecydowanie załapał „ten swój żart” i przez kilka najbliższych sekund nie potrafił wybić go z własnej łepetyny. - Chciałem, abyś to Ty doszła wyszła. - stwierdził, automatycznie krzyżując ramiona na klatce piersiowej - naszły go zbereźne myśli, ale nic na to nie mógł poradzić - bo jakby w momencie otworzenia przez nią drzwi, w organizmie Clive narodziła się ekscytacja, naprawdę chciał zabrać kobietę nad tą rzekę - by spełniła swoje nastoletnie marzenia, a nie ze względu na nagłą chęć mężczyzny „wygadania się.” - Jest prawie szósta, więc zbieraj się rach-ciach, bo jeżeli za dwadzieścia minut nie wyjedziemy, to nie zdążymy dojechać. Wschód zaczyna się o siódmej czternaście (sprawdziłam, hehe!), a wiesz że mogą być korki, bo wiesz nie? W końcu to Ty zazwyczaj przemierzasz tą drogę. - wprost do jego ramion fortecy, więc pewnie bardzo dobrze się na tym znała.
Wszystkie marynarki w praniu?
Prychnął spoglądając w jej stronę z przymrużonymi oczyma - jakby w ten sposób jej groził, lecz wynikało to tylko z lekkiego rozbawienia połączonego z oburzeniem. - Czyli uważasz, że nawet nad wodę jadę w marynarce? - uniósł brwi, zaraz jednak wpraszając się do środka. - Dobra, ubieraj się! Eddie czeka na dole i nas zabiję jak za kwadrans nie wyjdziemy. Zrobię Ci tą kawę. - ale czy potrafił? Czyżby bogactwo nie wykluczyło u niego braku umiejętności włączenia wody na gaz? - Wolisz w kubku czy w szklance? - ostatnio został zmuszony do zrobienia podobnego napoju Edmundowi, kiedy przyjechał do pracy w stanie - (prawie) śmiertelnym - trzydzieści siedem i jedna kreska gorączki(!!!!) Dlatego gdy Clive postawił przed nim kubek z małą czarną praktycznie wybuchł, że on pija tylko i wyłącznie w takich przedpotopowych, dobra trochę za bardzo - ale na pewno w czasach komunizmu; czyli typowa czarna szklanka z uchwytem, którą mają (do tej pory!) wszystkie babcie w domach. Więc wolał dopytać - aby sytuacja przypadkiem się nie powtórzyła.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Paloma dopiero docierała do swojego olśnienia i wcale nie czuła, że prawda ją wyzwala. Wręcz przeciwnie – akceptacja raczkującego uczucia do chirurga (które z każdą sekundą wydawało się nieznośnie przybierać na sile) była torturą. Intensywność wyrzutów sumienia z jakimi dziewczyna musiała się borykać po spotkaniach z mężczyzną okazywała się równa doznaniu ekstazy wypełniającej ciało podczas tych zbyt krótkich chwil razem. Teraz również wiedziała co powinna zrobić. Co zrobiłaby przyzwoita kobieta. Roześmiałaby się, z gracją machnęłaby ręką i zasugerowała; by nieoczekiwany gość wrócił do domu. Do ciężarnej żony.. Powinna zamknąć mu drzwi przed nosem. Dopuszczalne byłoby wkurzenie się, zwyzywanie delikwenta, obrzucenie kaskadą oskarżeń. Niemniej, z dnia na dzień Lo coraz zgrabniej poruszała się po planszy. Przestawała pełnić rolę biernego pionka. Siedziała na ogonie samemu Mistrzowi Gry i czerpała z tego niesamowitą przyjemność.
W ślad za nim przymrużyła powieki. Zaspany czy nie umysł zarejestrował wplecioną w zdanie dwuznaczność. Insynuacje niezbyt przypadły Molly do gustu. Szczególnie, iż gdyby zechciała wytknąć lekarzowi „dowcip” uniósłby dłonie w obronnym geście i winę zrzucił na jej rzekomo brudne myśli. Clive to świetny strateg i... Cholera, może miałby rację...? Może jednak panna Pilby dostrzegała nieistniejące drugie dno w prostej, szczerej wypowiedzi? – W szlafroku? – przekręciła głowę na bok, wpatrując się w rozmówcę z powątpieniem. Gdzieś w głębi duszy ucieszyła się z decyzji narzucenia na ramiona podomki. Odsłaniała tyle, ile należało odsłonić; by pobudzić męską wyobraźnię.
- Rach-ciach. Ehe. Pewnie. – nauczycielka nadal nie wierzyła w czyste zamiary szefa. Wciąż wewnętrznie zapierała się przed ideą mieszkającego w Thorntonie romantyzmu. Ale szła w „to”. Czemu nie? O szóstej rano nie miała nic innego do roboty. – Kuubeek... - nie czekając aż skończy gadać zniknęła za niedomkniętymi drzwiami do sypialni gdzie znowu złapała głębszy wdech, palcami przesuwając po swoim chłodnym policzku. Przez parę uderzeń serca rozmyślała czy nie wywalić blondyna za próg – nadal jeszcze był czas na naprawdę początkowego błędu! Ostatecznie zwyciężył kaprys. Przegrała. Poddawała się pragnieniom; nadziei na doświadczenie czegoś więcej. Więcej niż opanowaniu jakie dominowało w szatynce w towarzystwie Richarda. Wyciągnąwszy z szafy parę jeansów i długi, beżowy sweter (na moment ręka zawisła jej nad wieszakiem z szarymi dresami Donnelly’ego, ale nie - ominęła je) schowana za jednoskrzydłowcami poczęła zsuwać z ramion halkę oraz ramiączka koszulki nocnej. Materiał natychmiastowo spłynął na dywan. – Musi Ci się naprawdę nudzić!! – krzyk szatynki przetoczył się aż do salonu. Zwykle wpisywała się w sztab perfekcyjnych lokatorów, także sąsiedzi raczej wybaczą ten jednorazowy wybryk, hm. – ...biegasz za pracownicą biedną jak mysz kościelna i spełniasz marzenia jak jakaś fundacja charytatywna... – po zapięciu guzika przy spodniach z uśmiechem na ustach wciągnęła sweter przez głowę. – Dobra, nie biegasz. Każesz się wozić biednemu Eddiemu. – jeszcze tylko poprawka grzywki w lustrze, złapanie sztruksowej kurtki i wróciła do salonu. Niemalże gotowa do wyjścia. – I nie, z tą „biedną jak mysz” nie chodziło o podwyżkę. Chociaaaż... – przyszła w samą porę, aby przepchnąć się obok Clive’a i wyłączyć wodę zanim jego ręka zdążyła dotknąć gałki. - ...po dzisiejszym poranku Edmundowi pewnie się należy. - oczyma prześwietlała mu twarz. Był tak blisko. Uzależniała się od tej bliskości. – Skoro goni nas czas kawy zalej nam w tych wysokich, ceramicznych. W tamtej komodzie są przykrywki, weźmiemy je ze sobą. A ja znajdę klucze... – gdy do pięknego umysłu dotarło, że nie wie gdzie je zostawiła; w roztargnieniu pozwoliła by „chwila” wypełniająca powietrze elektrycznością minęła i zaczęła przemieszkać się po pomieszczeniu niczym tornado. Przesuwała miski, otwierała szuflady. Nawet zajrzała do klatki zaskoczonego Dumbo – zgubę finalnie znajdując na kanapie, pod jedną z poduszek.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeżeli rzeczywiście ich powolnie raczkującą relację nazwiemy „grą” - to pytanie brzmi kto tak naprawdę „rozdaję karty?” Clive(?) Całkowicie pochłonięty utraconą wiarą w „lepsze jutro?” Sprawiający wrażenie pogubionego, nie-do-końca potrafiącego znaleźć nowy cel, który mógłby zawładnąć umysłem lekarza, nauczyć go „odrodzić się” - zabłysnąć w jakiekolwiek innej dziedzinie, potrząsnąć umysłem - wychwycić „światełko w tunelu,” nawet tak minimalne, że trzeba naprawdę się postarać by je dostrzec. Czy biedna, zatracona we własnej ideologii świata guwernantka? Nie umiejąca poradzić sobie z prywatą, pragnąca być zwyczajnie kochana; delikatnie, mocno - wrząco, rozkosznie... A może... zbyt mocno się zagłębili? - zamiast powrócić do swej codzienności, uparcie domagali się ujrzenia w sobie nawzajem - tych wszystkich strat, bólu - ratunku, odpowiedzi...? Jeśli zupełnie nieznana im osoba choć na chwilę by się zatrzymała i spojrzała na te dziwne, (nieokiełznane!), udręczające (z obu stron!) przywiązanie - pojęłaby cały ten zakres. Otóż, kwintesencja ich problemu polegała na jednym prostym schemacie: poznali się za późno - oboje posiadali w pewien sposób „poukładane życie” - byli za coś (bądź za kogoś) odpowiedzialni i te zauroczenie (bo tak postanowił nazywać je mężczyzna) nie powinno mieć miejsca bytu; a jednak zamiast trzymać się od siebie z daleka, bazowali na granicach swego kuszenia. Oboje byli... łakomi na własne towarzystwo, dotyk - spojrzenia, uśmiechy - niekiedy Thornton kładąc się spać, wspominał odgłos śmiechu szatynki - i przekładał go w rejon osobowości kobiety, albowiem nawet śmiech miała tak samo czysty, gładki - urzekający, „łapiący za serce.” Chciał aby się śmiała, pragnął zostać tym, który ją rozśmiesza - choć z tyłu głowy wciąż posiadał myśl, że nigdy nie zostanie tym jedynym; nie miał do tego prawa. Nie tylko przez związek Pilby ze starszym facetem, ale poprzez własne rozpadające się małżeństwo - Clive, nie należał do tego typu mężczyzn, którzy w „etapie kryzysu” urzekali się do czynów tak obrzydliwych jak zdrada - nie mógłby... nie, nie, nie; prawda...?
Więc... co tu robił? Rzeczywiście chodziło tylko o „spełnianie marzeń” ciemnowłosej? O „działalność charytatywną...?” Złudne nadzieje... a jednocześnie bardzo przykre. - Jeżeli Ci tak wygodniej, nie przeszkadzałoby mi to, gdybyś wyszła teraz ze mną w szlafroku, chociaż... mogłabyś troszeczkę zmarznąć. - ranki w „szmaragdowym mieście” bywały najprzyjemniejsze, pogoda potrafiła nieźle dopiec danemu osobnikowi - jednakże Paloma, podobnie jak jej „szef” na pewno była tego świadoma. - Okej, już się robi! - rzucił w momencie kiedy dziewczyna postanowiła zniknąć za NIEDOMKNIĘTYMI DRZWIAMI - tak, te malutkie niedociągnięcie nie umknęło uwadze chirurga i choć z początku walczył sam-ze-sobą - kilkukrotnie skierował swój wzrok w stronę szparki (heheh); dzięki czemu bezproblemowo udało mu się ujrzeć śniadą (nagą!) skórę dziewczęcia - ewidentnie skupiał na łopatkach, biodrach - lecz gdy schodził niżej, jakaś niewidzialna siła (być może wyrzuty sumienia?) odciągały go od takich widoków, czułby się źle aż tak wykorzystując sytuację. - A może wcale nie chodzi o „spełnienie Twojego marzenia” i nie jestem, aż tak cudotwórczy tylko zamierzałem spełnić własne, a Ty jesteś jedynie na doczepkę? - odpowiedział rozbawiony włączając przekręcając kurek, by woda zaczęła się gotować. - Chciałabyś podwyżkę? - owszem, wyłapał. - A masz może do zaproponowania jakieś dodatkowe, ukryte zdolności? - mruknął, a broda lekarza zadrżała w wielkim rozbawieniu. - Należy? - uniósł prawą brew, po dokładnym zmierzeniu sylwetki Molly (dwukrotnie!) niebieskimi ślepiami. - I tak, zostałem w niedzielę zmuszony jechać z nimi i Steven'em na ryby. - wzruszył ramionami, a z pomiędzy warg szatyna wydobyło się ciche westchnięcie. - Może byłabyś chętna...? - za bardzo? Za wiele wrażeń? - No wiesz, mały by się nie nudził. - Steven Thornton - perfekcyjne „koło ratunkowe.” - Dostał ode mnie już kawę, PĄCZKA i musiałem ukraść dziecku snikersa, poza tym wiesz jak trudno o tej porze znaleźć sklep z polskimi pączkami? Bo oczywiście nie mogą być to dounaty. - po wywróceniu teatralnie oczyma, w celu skarżenia się na Eddiego, wykonał wszystkie czynności zgodnie z prośbą Lo, następnie złapał za trzy kubki - ściskając mocno w dłoniach, by przypadkiem od drżenia nie wypadły. - Gotowa? Czy zaplanowałaś jeszcze dwadzieścia innych zadań...? - to nie tak, że nie wyrobiła się w czasie, lecz jak to zwykły facet - musiał ponarzekać na kobietę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bóg rzucił kośćmi, ale jedno z nich wyszło na prowadzenie. Dotychczas zwyciężał pan Thronton. Posiadał nad szatynką niezaprzeczalną przewagę. Nie tylko jako szef dzierżący niepodzielną władzę nad pracownicą, lecz również osoba dostrzegająca szerszą perspektywę okoliczności w jakich się znaleźli. Do niedawna Molly tkwiła uwięziona w ślepej wierze w przestarzałe ideały. Trzymała na oczach klapki. Dopiero teraz zaczynała obserwować i widzieć rzeczywistość taką jaką jest naprawdę. Lo wciąż brodziła w urojeniach, lecz z wolna podążając ku wyzwoleniu. Nowym horyzontom. Wykluwała się po raz drugi. Proces powtórnych narodzin był niespieszny i przede wszystkim zatrważający. Niełatwo zdobyć się na przyznanie do klęski, przekreślenie każdej rzeczy; która niegdyś pozostawała przyjaznym drogowskazem na krętych ścieżkach życia. Szczęśliwie, panna Pilby zdążyła zaplanować pierwszy krok. Najcięższy, najbardziej bolesny. Nadal oczekiwał na realizację, aczkolwiek musiało do niej dojść prędzej niż później. Ana otworzyła prawe oko przyjaciółki, Logan zajął się drugim i nie było ucieczki przed prawdą. Nie kochała Richarda. Nie w sposób w jaki z góry zakładała.
Obejrzała się przez ramię, spojrzeniem wodząc po wypucowanym oknie. Niewiele dostrzegła. Łuna nieśmiało wschodzącego światła nie pomagała w określeniu temperatury. Tak czy owak, wychodzenie w szlafroku nie wchodziło w rachubę.
„...może wcale nie chodzi o spełnienie Twojego marzenia...”; „- może jesteś jedynie na doczepkę?” Trafił w dziesiątkę. Właśnie takie rozmyślania nie dawały kobiecie spać po nocach, nie zezwalały na pełną zgodę na zakochanie się w Clivie. Ponieważ owszem, troszkę późno; lecz dojrzała do przyjęcia przykrej teorii jako faktu. Zakochiwała się w nim. W ten inny, pierwotny, właściwy sposób. Książki, filmy, bajki kłamały. Miłość nie była spokojem. Nie istniała jedna recepta dla każdego. Dla nauczycielki uczucie okazało się żywiołem. Pożarem. „Jakbym połknęła słońce i spalała się od środka.”Gdyby tak było straciłabym do Ciebie szacunek. - ...i do siebie. – Ukryte zdolności? – wraz z akceptacją pewnych zależności pojawiła się ponadprzeciętna ostrożność. Paloma otrzymała od losu ziarenka sceptycyzmu i rozgoryczenia. Tego samego dnia zasiała je w sercu i patrzyła jak wypuszczają pędy. „Faceci kłamią i manipulują. Nie daj się złapać w pułapkę.” Oh nie, nigdy więcej klatek. Nawet złotych. – Jakie ukryte zdolności masz na myśli? – posławszy rozmówcy niewinny uśmiech, wbiła w niego wyczekujące; przerażająco bystre oczęta. Prowokowały. Nie było w nim charakterystycznego zamglenia. Wyłącznie determinacja i cicha prowokacja.
- Chętna do... wyjazdu na ryby? – przez aneks kuchenny oraz salony przepłynęła fala wdzięcznego śmiechu. – Nie, nie mogłabym. Na pewno ucieszy się mogąc spędzić z Tobą odrobinę czasu sam na sam. Zasłużyliście na chwilkę dla siebie. Fajnie, że robicie coś wspólnie. – po parsknięciu na twarzy Lolly pozostał wyraz szczerego zadowolenia. Fakt, iż Clive pielęgnował relację z synkiem napawała jej ciało dodatkowym ciepłem. Wyobrażała sobie ich we dwójkę – łowiących maleńkie płotki, stare buty albo zwyczajnie wpatrujących się w przestrzeń i zazdrościła. Ugh, coraz częściej egzystencją guwernantki rządziło doznanie kłującej zazdrości. Tym razem szło o posiadanie owej szczególnej więzi. Tak potwornie pragnęła zostać matką, aż każda komórka w organizmie stawała się ociężała i obolała na myśl o przeraźliwym, rozrywającym duszę braku. Różowe wargi zadrżał, kiedy lekarz zaczął marudzić na Edmunda. Prędko zwilżyła je końcówką języka, by kiwnąć ochoczo łepetyną. – Dwadzieścia pięć. Ale mogą poczekać na inną okazję. Chodźmy. – po złapaniu z kołka jeansowej kurtki oraz przejściu przez drzwi frontowe poczekała aż dołączy do niej muł juczny Thornton. Zamknąwszy mieszkanie ramię w ramię z blondynem zeszła na dół.

/2zt -> nad wodę!!
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”