WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Za jedną z najgorszych dolegliwości czasów, w których przyszło funkcjonować zarówno Lii jak i Ammy zazwyczaj uważana była obojętność na ludzkie nieszczęścia czy też posługując się gotową sentencją, znieczulica społeczna. Oczywiście zaraz po rodzącej się i coraz bardziej powiększającej swoje szeregi populacji bezwzględnych kobiet, którym wydaje się, że mogą wszystko (zimnych suk) i których naczelną przedstawicielką we wściekłych na powrót oczach Bennett była teraz America Raiz. Właśnie dlatego pojawienie się tutaj małżeństwa, partnerów czy jakiekolwiek inne koligacje społeczne nie łączyłyby tej dwójki oraz podjęte przez nich bardzo zdecydowane, nieznoszące sprzeciwu działania sprawiły, że Lia odzyskała choć niewielką namiastkę poczucia bezpieczeństwa we własnym mieście, które w przeciągu ostatnich kilkunastu minut zostało jej brutalnie odebrane i zrównane niemal z powierzchnią ziemi, co nigdy wcześniej nie miało miejsca. Chyba trudno byłoby odszukać lepiej obrazujące określenie dla zaistniałej sytuacji niż "(...)by zniszczyć wystarczyła zaledwie drobna chwila, a by odbudować bądź zapomnieć potrzeba go niewyobrażalnie więcej". I zapewne dokładnie to czekało ją w najbliższej przyszłości. Lia - pyskata, kiedy trzeba (bądź nie trzeba) choć sama uparcie zwykła twierdzić, że to tylko elokwencja na najwyższym stopniu wtajemniczenia - niestety od lat cierpała na syndrom "Nadmiernie rozszalałej wyobraźni". Dlatego nietrudno się domyślić, że od dziś każda nieprzyjemnie i złowieszczo trzeszcząca gałąź podczas samotnej przeprawy przez park zyska zupełnie nowe imię.
Jewel pragnącej zemsty.
Jednak w tym momencie zeszło to na drugi, dziesiąty, a może pięćdziesiąty plan. Pukającymi do drzwi paranojami będzie się martwić nieco później, bo teraz niczego innego nie pragnęła tak bardzo jak zakończenia przypadkowego spotkania i oddalenia się z obskurnej stacji. Po dłuższej chwili zastanowienia dopisałaby do swojej, wyjątkowo przyziemnej teraz listy życzeń, powrót do domu. Do domu znajomego, przytulnego, ciepłego. Bezpiecznego.
Jej wspaniały, radosny nastrój zniknął bezpowrotnie i został zastąpiony przez jego ponure, posępne widmo. Zaplanowane więc spotkanie prawdopodobnie okaże się być kompletną katastrofą.
- Mhm, oczywiście, uszkodziłam Ci wzrok. - podczas gdy Ammy prawdopodobnie starała się wstać, a bynajmniej na to wskazywały jej dość niezdarne ruchy, Lia w tym czasie miała świetną możliwość by przyjrzeć się jej twarzy i ocenić czy zawartość kieszonkowego spray'u rzeczywiście nie była żrącym kwasem, którego wcześniej tak bardzo zaczęła się obawiać. Jednak nie dostrzegła na niej absolutnie żadnych ran, jedynie zaczerwienione oczy wraz z policzkami oraz sączące się łzy. To zdecydowanie przywróciło jej spokój ducha i tym samym skłoniło do szatańsko kuszącego stwierdzenia, że już bez obaw może wrócić do pastwienia się nad Jewel. - Tak bardzo uszkodziłam, że już nigdy więcej nie ujrzysz jak Twoja urojona - tu nastąpiło bardzo wyraźne podkreślenie wskazujące na niebagatelną wagę tego jednego słowa. - Miłość życia spogląda na Ciebie oczyma pełnymi oddania poruszając w ten sposób każdą strunę Twojej duszy. Zaraz zwymiotuję. - ton głosu Lii przybrał barwę przesadną, przerysowaną, z nutą histerycznego dramatyzmu, uwalniając przy tym ogromne pokłady sarkazmu by na samym już końcu skrzywić się z odrazą. Machina, której głównym celem było jak najboleśniejsze słowne dokuczenie drugiej stronie choć przez chwilę nieco zwolniła, teraz na nowo wprawiała swoje tłoki w ruch.
- Przepraszam, że muszą Państwo tego słuchać. - w ramach przerywnika zwróciła się do nieznajomych wybawicieli z opresji, którzy przecież nieustannie tutaj byli, tuż obok niej. Głos Lii na krótką chwilę przeszedł znaczną transformację i rzeczywiście przeistoczył się w przepraszający i skruszony. Ci zapewne już kilka minut temu zdołali zostać wprowadzeni w stan ogromnej konsternacji próbując tym samym odpowiedzieć sobie na kilka klasycznych pytań z jakimi musiał mierzyć się każdy widz telenoweli wprost z Ameryki Południowej. Otóż, kto kogo i komu zabrał, kto tutaj jest winny... Tak naprawdę.
Wróćmy jednak do...
- I przestań wreszcie bredzić! To już sobie wyjaśniłyśmy! Nie raz! Żadnego I love it when you call me señorita nie będzie! Nie w tym życiu! Nie w Twoim życiu! Zrozumiano?! - kiedy America tak zawodziła, tak lamentowała nad smutnym losem swojego narządu wzroku była całkiem znośna i budziła nawet do życia jakieś kiełkujące ziarnko współczucia. Natomiast teraz najwidoczniej znów postanowiła powrócić do swojego zwyczajowego wcielenia przeobrażając się w tą wiecznie nieszczęśliwą bohaterkę ballad rodem z epoki romantyzmy - tą która rzucała się w przepaść z powodu tragicznej miłości, a później objawiała się jako zjawa powtarzając tylko Zabrałaś mi go, zabrałaś...
Stąd też nawiązanie do popularnej ostatnimi czasy skocznej, popowej piosenki, która atakowała z niemal każdej rozgłośni radiowej i która opowiadała historię strudzonej pracą kelnerki o kubańskich korzeniach (ta przynajmniej trudniła się TYLKO kelnerstwem!) oraz przystojnego chłopca i jego motocyklu, któremu wyjątkowo wpadła w oko.
Jedno jest pewne - jeśli "będzie dane" usłyszeć ją Lii w przeciągu kilku najbliższych miesięcy bez wątpienia zmieni kanał na zupełnie inny, nawet gdyby przez resztę drogi miała uraczać swój zmysł estetyczny muzyką aż do bólu klasyczną.
- Chcesz chusteczkę? - rzuciła niechętnie w przestrzeń tunelu bez jakiegokolwiek zaangażowania, wznosząc przy tym oczy ku górze jak gdyby prosząc w ten sposób o litość i jak najszybsze rozwiązanie konfliktu. Niech otrze swoją czarne łzy, niech pojedzie do tej przeklętej pracy, niech wsiądzie w pociąg, który jako pierwszy ukaże się na stacji, niech nigdy więcej się nie zbliża i...
Zniknie z ich życia.

Gratis do posta :lol:

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Americe wrócił bojowy nastrój, bo cierpiała – fizycznie, psychicznie, społecznie – poniżona publicznie, nadto zaś powoli przeczuwająca, że sama się trochę kompromituje. Do stu kurew – wszak nie była teraz swoją najlepsza wersją, gdy rozdygotana, z zaczerwienioną od łez i reakcji na chemię twarzą, z zaczerwienionymi jak królik oczyma, z potarganymi włosami i koszuliną uwalaną w kałuży, do której po murze podziemnego przejścia ścieka sobie rdzawa woda, na oczach przechodniów dygotała ratunkowo oparta o ścianę, wyrzucając z ust nieskoordynowane bluzgi o wulgarnej treści i mało rozsądnych planach zemsty.
Właśnie się zorientowała, jak to może wyglądać.
Upadek.
Upadek, kurwa…
Ammy, weź się w garść!
– Ja pierdolę, no… – jęknęła z dezaprobatą, i to wobec samej siebie, wreszcie zyskując pion i stając, zmęczona bólem i przestrachem wobec wizji ślepoty, oparta łopatkami o mur, wciąż z palcami poziomo na oczach, lekko pochyloną głową i koszykami czarnych włosów kołyszącymi się nierówno w rytm lekkich poruszeń ciała.
Weź się w garść, bo zaniżasz tak maksymalnie, Ammy, że…
No – ale łatwo powiedzieć. Ona się stara, a wtedy właśnie Lia, być może czując (albo wręcz widząc), że przeciwniczka wyraźnie odpadła z ringu, odurzona przewagą przystąpiła poniewczasie do kontrataku.
– Chciałabyś! kurwa… – sapnęła na jej pierwsze słowa, ale następne już podziałały na Jewel jak kubeł zimnej wody.
I to cuchnącej…
To, co usłyszała America – z ust, z których zresztą nie spodziewała się tak precyzyjnie wymierzonego werbalnego ciosu w splot – naprawdę zabolało.
Naprawdę.
Ta ironia w „zaraz zwymiotuję” miała nawet nieco łagodzący skutek, przenosiła straszną wizję poprzednich zdań do poziomu symbolu, który w realnym świecie się nie ziści. Nie z powodu utraty wzroku bowiem bała się Ammy że nigdy już nie obaczy Hunta –a z powodu utraty jakichkolwiek praw do realnego zbliżenia się doń choćby na kilometr. Po tym, co dziś zaszło… nie: nie cała szans.
Ciekawe też, że kiedy Lia przeprosiła jakichś udzi (chyba tych samych, których dostrzegła mgliście niedawno), America uświadomiła sobie, że pewnie oni łatwo już domyślają się, jakie jest tło tej haniebnej scysji. A tło było pozornie klasyczne, by nie rzec banalne. Dwie laski pożarły się o chłopaka… Przy czym – zdaniem Ameriki – ta dziunia, która pyszniła się teraz swoim ohydnym naciąganym zwycięstwem, brała w nagrodę nie tyle Hunta, co oficjalne, publiczne prawo do niego, bo wyszła z tego ringu jako ta rozsądna, kulturalna, przemocy raczej unikająca, o ładnym języku, dobrym pochodzeniu, schludnym ubraniu, niewinności wypisanej na dziecinnej buzi. A America? – była jej przeciwieństwem. I czuła na sobie społeczny osąd, choć nikt go przecież nie ferował. I to – ten niemy wyrok o brzmieniu „Hunter McNulty należy się…? Lii!” – ten wyrok bolał ją najbardziej.
Bolał – i uspokajał. Nie miała już teraz w sobie na razie ognia do dalszej walki. Chciało jej się wymiotować tym wszystkim, i tyle. O.
– Wiesz co? To wymiotuj – doradziła jej, odejmuje jedną dłoń od oka i odgarniając lekko polepione w strąki włosy na plecy szerokim, w innych warunkach być może pretensjonalnym gestem złego ramienia. – I nie wreszcie tak – dodała zaraz z delikatną, pełgającą gdzieś na dnie, satysfakcją, bo nagłe uniesienie głosu Lis dawało Ammy niejaką satysfakcję. Teraz to ona mogła udawać cichszą, a tamta się unosiła. Choraz latynoski temperament ustąpi. Jakkolwiek radoś ta była wątła i zdechła na słowach pieczętujących ten nieoczekiwany
wyrok. „Nie w twoim życiu”.
Nie w moim. Bo w jej tak. W jej życiu będzie słodki Hunterek, i umizgi, i ju ken kol mi, kurwa, senioria, sita-pita… Szlag!
– Co? – podniosła głowę, zaskoczona pytaniem. „Chusteczkę”?? Rozluźniła się, przyciskając potylicę do ściany, już wyprostowana, odjąwszy nawet i drugą dłoń od oka. I patrzyła z niedowierzaniem, dystansem, niesmakiem, zmęczeniem i zdziwieniem. „Chusteczkę”? – Nie. Wsadź sobie tę chusteczkę w… – zapowietrzyła się na głosce „ć”, wreszcie machnęła ręką i pokręciła głową. Pieprzyć to. Chujowiej już nie będzie. Odrzucenie propozycji (pewnie nieszczerej…) podziałało w jeszcze jeden sposób: otóż w tej sytuacji, na własną prośbę, America odebrała sobie możliwość tkwienia tutaj dalej. Odbiła się od ściany, złapała leżący gdzieś tam dalej plecaczek i nawet nie spojrzawszy „ostatni raz” na Się i sojuszniczą parkę palantów, America ruszyła szybkim, choć chwiejnym lekko krokiem w głąb tunelu, nie oglądając się za siebie.
Nie widziała więc, że po chwili i Lia opuściła tę dziwną scenę, zostawiając pełen ludzi korytarz tak samo anonimowym i nienacechowanym, jakim był przed tą całą napaścią. Pieprzony korytarz.
Pieprzony dworzec.
Pieprzona Lia.
Pieprzone popołudnie.
Wszystko pieprzone.
Pieprzone!
Jeszcze się spotkamy, pindo durna! Albo lepiej –nie! A co do Hunta…
No właśnie.
Zgarbione plecy wmieszały się w tłum, po chwili – wyprostowane plecki Lii także. Koniec przedstawienia. Proszę się rozejść. Won.

ZT x 2

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Beacon Hill”