WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 𝟟.
Sobotnie słońce otulało piegowatą twarz; gdy panna Pilby przeciągała się leniwie na balkonie małego, pstrokatego mieszkania. Ściskając w dłoni telefon komórkowy oczyma wodziła po rozwijającej się przez budynkiem uliczce. Mogła wrócić do mieszkania, lgnąć na krześle; by przesiedzieć tych całych sześć minut dzielących ją od przyjazdu wyjątkowego gościa. Jednak decydowała się tkwić w wyznaczonym miejscu i wypatrywać przybycia Thorntona Disney princess style – niby księżniczka uwięziona w wieży. Równocześnie przygotowywała się mentalnie do drugiej konfrontacji. Pojednanie pary wcale nie należało do przesadnie miłych a i ręce wiązało im bliskie towarzystwo Richarda czy Stevena. Aktualnie guwernantce wydawało się; że wreszcie wszystko stoi na ścieżce do oświecenia. Wspólnie są zdolni zniszczyć degrengoladę usiłującą zanieczyścić raczkującą znajomość. Pozbędą się grzechu, rozpoczną od nowa. Nie na poziomie szef-pracownica a jako równi. Na tym właśnie zależało Lolly – by Clive zszedł ze swych „wysokości” i stanął na ziemi. Od wesołych rewelacji o nadciągającym, drugim potomku dziewczyna wewnętrznie nabrała do chłopaka mocnego dystansu. A może to tylko pozory? Może chodziło o garść dni podczas których nie oglądała szatyna i poświęcała uwagę Donnelly’emu?
Gdy dostrzegła znajome auto odruchowo zamachała (choć zapewne podjeżdżając na krawężnik wcale nie patrzył w jej kierunku) i prędziutko zniknęła w głębinach azylu. Thornton miał po raz drugi doświadczyć Lo w domowym wydaniu. Tym razem na tyłek włożyła zdecydowanie zbyt duże, „dopasowane” skórzanym paskiem spodnie dresowe (czyżby te same, niecały tydzień wstecz noszone przez Richarda?) i krótką białą koszulkę. Włosy ułożyła w niedbały kok. Z plątaniny loków wystawała jedna pałeczka po chińszczyźnie, jeden pędzel i para kolorowych parasolek od wypitych do śniadania drinków. Miały dodać animuszu, ale poprzestały na komponowaniu w łepetynce nauczycielki zabawnego szumu.
Otworzywszy drzwi chwilkę czekała aż odgłos odległych kroków zacznie dudnić a w zasięgu wzroku pojawi się lekarz. Zmierzyła go wzrok oceniając jak bardzo może się pobrudzić i licząc, że nie będzie miała na sumieniu eleganckiej marynarki rzuciła radosne: – Cześć.zmieniła się. Pomimo ciężkiej atmosfery ostatniej rozmowy Molly wydawała się „wrócić do siebie”. Przynajmniej do pewnego, widocznego stopnia i na pewno z pomocą porannych koktajli. Posłała mężczyźnie słoneczny uśmiech i poczłapała do salonu z góry zakładając, iż facet wejdzie i zamknie drzwi na zasuwy. – Wybacz bałagan. Od rana biegam i próbuję ustalić gdzie przestawić tę cholerną kanapę, ale mam dylemat. – owszem, potrzebowała pomocy przy re-dekoracji przestrzeni. Tak, postanowiła perfidnie wykorzystać rysujące się pod koszulą mięśnie szatyna. Ehe, jak najbardziej ucieszyłaby ją wiadomość; że pierwszy raz będzie wykonywał jakąś upierdliwą pracę fizyczną. Zanim padłoby to pytanie, machnęła ręką; drugą łapiąc za kubek wypełniony zimną herbatką imbirową. – Natomiast Rich ma problemy z kolanami. Trzy lata temu przeszedł operację, ale cały czas coś się z nimi dzieje. Powiedziałam mu, że pomoże mi Han, tylko Sabrina ząbkuje-... Oh... – wróciło osobliwe gadulstwo. Dobry znak? Zły? – Powiedziałam, że pomoże mi brat. Bratanica... Resztę znasz. Rosną jej maleńkie perełki. Postanowiłam skorzystać z Twojej oferty pomocy – błysnęła własnymi ząbkami, po krótkim momencie przypatrywania się chirurgowi gwałtownie i nienaturalnie prędko wracając do obserwacji otoczenia.
- Będzie trzeba też wbić gwóźdź w ścianę. – brodą wskazała na stojący pod oknem obraz w grubej, zdobionej ramie. Malunek przedstawiający jednego z archaniołów miał dołączyć do pozostałych dwóch ikon już spoglądających na salon z bogatych przedstawień. - Ale z tym sobie poradzę. - Paloma nawet złapała za czekający na niskim stoliku stary, troszkę zardzewiały młotek. W jej drobnych dłoniach prezentował się jak potencjalne narzędzie zbrodni.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 9.
Sobotnia obietnica - zbliżała się wielkimi krokami, a w głowie Thorntona panował ewidentny chaos co i rusz przeistaczały się w niej pytanie pt. Czy dobrze zrobił zgadzając się na spędzenie z guwernantką popołudnia sam-na-sam? Czy dzięki temu uda im się dojść do porozumienia i pozostania tymi „upragnionymi przyjaciółmi?” Rzecz jasna - po części jego postanowienie dotyczyło szczęścia syna, lecz nie da się też ukryć, że perspektywa przebywania z panną Pilby z Molly w jednym pomieszczeniu wpływała na lekarza nadzwyczajnie kojąco. Tęsknił za odgłosem jej śmiechu, pstrokatymi (wcale nie za krótkimi!) sukienkami, oraz zapachem tonu perfum gdy z rana wskakiwała do ich posiadłości. Od powrotu z ostatniego spotkania - coś się w nim odmieniło, widać było „gołym okiem” narastającą zmianę - nie przesiadywał już w swoim gabinecie, właściwie już tego samego dnia gdy wraz z Steven'em przyjechali z mieszkanka guwernantki postanowił zamknąć go na klucz. W ten o to sposób - najczęściej znajdował się w kuchni wraz z obsługą, grając w brydża czy w salonie odrabiając lekcję z synem. Miał dość - tej nieustępliwej samotności, walczenia z tymi samymi „demonami.” Powoli godził się z aktualnym stanem swej rzeczywistości - dlatego zamierzał zacząć od nowa, nawet jeżeli miałby tyrać pod skrzydłami swojej młodszej siostry Elise; było warto - nie chciał już nigdy powrócić do tej ponurej wersji samego siebie. Może właśnie rozmowa z Lo doprowadziła, że zapragnął stać się takim facetem na jakiego zasługiwali wszyscy najbliżsi Thornton'a? A tym bardziej Callie? Czuł się fatalnie, że tak potoczyły się ich losy i choć może na ten moment nie dostrzegał szansy powrotu, ale może za jakiś czas... może to oni przełamią schemat i dziecko uratuję ich małżeństwo?
Jadąc w stronę mieszkanka nauczycieli (gdzie nie oszukujmy się) znał już drogę na pamięć zaczął intensywnie myśleć - o swej przyszłości, o Steven'ie, nowym dzieciątku i tej cholernej chorobie - która każdego dnia coraz bardziej „dawała mu w kość.” W tym tygodniu? Trzy potłuczone porcelanowe (z ukochanej kolekcji Calliope) filiżanki - następnie, cztery połamane ołówki gdy późnym wieczorem natchnęła go wena - może powinien przejść na dwudziesty pierwszy wiek i wypisywać swe wiersze na klawiaturze? Tak na pewno byłoby prościej - niż później chować pogniecione kartki po szufladach. Gdy dotarł na miejsce, wzrok mężczyzny powędrował na balkon - niestety, spóźnił się - albowiem udało mu się tylko dostrzec znikającą sylwetkę szatynki. Wchodząc na górę, przeklął w duchu na niedziałającą windę - ktoś powinien coś z tym zrobić; na całe szczęście zamieszkiwała na drugim piętrze - czyli płuca mężczyzny przez tą podróż nie ucierpiały, aż tak mocno (inaczej jest z serduszkiem, ale cóż... hihih) Widząc Lo w pełnej okazałości, niepewnie kąciki ust uniósł wyżej. - Cześć. - odpowiedział z lekką skromnością w tonie głosu - trochę jakby zaprezentował „masz władzę kobieto!” Następnie skierował się do wnętrza azylu, zamykając za sobą drzwi. - Nie, nie przepraszaj. U nas widywałaś niekiedy o wiele większy. - myślami powrócił do jednego z feralnych dni gdy wpakowała się do gabinetu podczas ataku wściekłości chirurga. - Czyli po to tu jestem, od brudnej roboty? - prawa brew blondyna pofalowała wyżej, za to jego uśmiech bardziej się poszerzył. - Okej. - unosząc obie dłonie w geście poddania, wzrokiem przesunął po całej przestrzeni. - Czyli właściwie od czego chciałabyś zacząć? - zatrzymał się na sylwetce dziewczęcia, aby szybkim krokiem podjeść i z niezwykłą delikatnością, a zarazem ostrożnością wysunąć z jej dłoni młotek. - Wiesz... wolałabym, żeby w tym mieszkaniu ciężkich przedmiotów używał jednak mężczyzna. Męska duma i tak dalej. Pozwalam Ci się nazwać szowinistą, jeżeli poczujesz się dzięki temu lepiej. - skomentował, wyszczerzając swe białe ząbki. - Poza tym... - mrużąc niebieskie oczęta, bezproblemowo wychwycił niezbyt-trzeźwy lecz też niezbyt-pijany stan nauczycielki. - Powiedz mi gdzie i szybko to załatwimy, hm? - z nadzieją, że przystanie na jego propozycję mocniej zacisnął przedmiot, gdyby jednak postanowiła rozpocząć szarpaninę - wcale by się nie zdziwił, z nią nigdy nic nie wiadomo. - I co z tym bratem? Odmówił Ci w ostatniej chwili? - starając się szybko zmienić temat, ustał w progu w oczekiwaniu by wskazała mu miejsce na obraz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy miała władzę? Czy aktualnie którekolwiek z nich posiadało wpływ na cokolwiek? Palomie coraz częściej zdawało się, że są wyłącznie drobnymi pionkami w większej, boskiej grze; której zasad nie pojmowała. Komfortowo było zrzucać winę na jedną ze stron, ofiarując jej monopol na błędy. W oczach kobiety bezustannie Clive pełnił funkcję prowodyra nieprzyjemnych zjawisk. Symultanicznie bezpretensjonalne pytanie jaki przed nim postawiła odbijało się echem w drobnych uszach: Sprowokowała go? Czym? Jak? A raczej dlaczego, bo przecież w głębi duszy wiedziała; iż nie buntowała serca lekarza zupełnie nieświadomie. Żyło w niej wyrachowanie. Trudno odnaleźć źródła pewnego schematu zachowań, kiedy sumienie stara się wszystkiego wyprzeć. – Od roboty. Kropka. Spokojnie, nie planuję Cię przemęczyć. – na końcu języka trzymała tekst o bezpiecznym powrocie Thorntona do żony, ale... nie chciała nawiązywać do Calliope. Samolubnie wolała, aby parę godzin należało do nich. Do ich dwójki. Pierwszy raz byli sami od pamiętnego przyjęcia Franklina. Nieprzekonana od czego rozpocząć obróciła łepetynę dokoła a później...
Zachwyt. Zamiast ataków i oskarżeń o szowinizm mężczyzna mógł obserwować jak w piwnych oczętach rośnie nieme urzeczenie wypowiedzianymi zdaniami. Pokornie oddała młotek, jakby wyraźny podział na role (damską – delikatną, męską – dominującą) pozostawał magicznym zaklęciem czyniącym z Molly posłuszną owieczkę. Oh, może nie całkowicie uległą; gdyż podmarszczywszy nosek zacisnęła wargi prezentując tym samym wyraz słabej dezaprobaty. Tak dla zasady.Dlaczego „szybko”? – autentycznie zainteresowana ściągnęła brwi w próbie skupienia rozproszonej uwagi. Spojrzeniem błądziła po twarzy chirurga, po mistrzowsku panując nad impulsami. Ani razu nie zerknęła na jego usta, co napawało nauczycielkę świeżymi pokładami samozadowolenia. – Myślałam, żeby stała pod oknem; przy kaloryferze. Albo naprzeciwko okna. – pomachała dłońmi nie czując jak łaskotki spontanicznej radości ozdabiają jej buzię łagodnym uśmiechem. Oglądanie zachodzącego słońca na prawdziwie szklanym ekranie prezentowało się w wypełnionej ideałami łepetynie niby szczyt szablonowego romantyzmu. - Ah, pytałeś o obraz? Tutaj. – w podskokach znalazła się w miejscu pomiędzy dwoma pozostałymi ikonami; gdzie rozłożywszy łapki na boki przywarła do chłodnej ściany. Zamaszystość ruchów wylała z żółtego kubka odrobinę napoju. Rozprysł się półprzeźroczystym kleksem, z wolna wsiąkając pomiędzy włókna dywanu. – Na równi z tamtymi. – wróciła i tkwiąc z nim ramię w ramię wpatrywała się w punkt w którym przed sekundą stała.
Hmmm? Han? Ostrzegał o tym... – rękoma przesunęła w powietrzu, kreśląc półkole w którym zawierał się brak pomocy. – ...jeszcze przed naszym nieoczekiwanym spotkaniem. To nie jego wina. Zajmuje się dzieciakami, a Rina potwornie przeżywa ból ząbkowania; więc wolał nie zostawiać jej z mamą. Znaczy, naszą mamą. Babcią. – opowiadała z lekkością. Lubiła mówić o najbliższych. Kochała ich jak nikogo na świecie. Rodzicielkę ledwie kapkę mocniej niż roztrzepanego, starszego brata. Jeśli Paloma sprawiała wrażenie rozmarzonej ekscentryczki Hansen Pilby musiał mieszkać w zupełnie odmiennym wymiarze.
Nie posiadając zbyt wiele do roboty (skoro już w tak zdecydowany, seksowny sposób ściągnął z barków dziewczyny przymus jakiejkolwiek pracy) odstawiła ceramiczne naczynie i opadła na przyczynę owej schadzki. Fioletową, welurową sofę. Odrobinkę krzykliwą jak na normalne lokum, acz idealnie wpasowującą się w kolorowe, radosne mieszkanko Lo.
Szczęśliwie, szum w głowie uniemożliwiał łączenie niektórych kropek i wspomagał omijania niewygodnych wątków. Łatwo przychodziło śmianie się na procentowym znieczuleniu, także półleżąc na kanapie patrzyła na Clive w czarującej dezorientacji połączonej z podziwem oraz nieśmiałym ciepłem. – Polubiłby Cię. – po pauzie postanowiła elaborować. – Hanny. Choć on lubi wszystkich. W sumie tak jak ja. Bezwarunkowa miłość do świata to chyba skutek uboczny wychowania przez parę hipisów. – z westchnieniem odbiła się od siedzenia, jak gdyby wzmianka o dzieciach-kwiatach uzmysłowiła brak odpowiedniego akompaniamentu w tle. – Dobra! Wyznacz mi jakąś misję. Co mam robić? Zacząć pranie? Gotować obiad? Przytrzymać Ci gwoździe? - po włączeniu playlisty na podstarzałym laptopie, poprawiając zsuwające się z talii dresy zniwelowała powstały między nimi dystans i z zaciekawieniem wlepiła ślepia w drżące dłonie lekarza. – Daj, ja potrzymam. Nie będę czuła się bezużyteczna. – nie czekając na zgodę przesunęła palcami po nadgarstku blondyna, tym pojedynczym gestem zsuwając ją do dołu. Sama złapała za wąską część gwoździa i... czekała. Nie, nie obawiała się; że minimalnie rozedrgana łapa nie trafi młotkiem do celu. – A potem zrobię Ci herbaty i zacznę ogarniać warzywa. Dziś w menu leczo. Albo chińczyk z wczoraj. – ignorowała wibracje w organizmie Thorntona najwyraźniej uważając je za coś normalnego lub niewartego komentarza. Ufała mu.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W tej „rozgrywce” oboje posiadali niekończący się mechanizm stosunkowo pragnący działać, jednakże woleli się wzbraniać i ukształtować go w sposób przyjazny dla środowiska. Bo co by było gdyby nagle dali się ponieść? Rozbłyśli we własnych ramionach, izolując od konsekwencji - łapczywie zasłaniając niewidoczną peleryną kreskę granicy przyzwoitości, jednak to uczucie trwałoby przez chwilę; symultanicznie w obrębie czasu zdaliby sobie sprawę z karygodnego błędu - albowiem nie byli samotnymi ludźmi chcącymi napoić swoje pragnienie. Każde z nich miało oddzielne życie, a w nim bliskich, ukochanych - dlatego pomimo chęci spełnienia, ich myśli wielokrotnie błądziły po pytaniach; jaki rezultat miałoby to całe przedstawienie? Bądź jak zareagowaliby Richard i Callie w momencie poznania prawdy? Nie byli złymi ludźmi - pokochali po prostu osoby, którym w chwilach przyparcia do muru puszczały jakiekolwiek ograniczenia.
Clive przyjeżdżając do Palomy, uparcie wbił sobie do głowy ustosunkował w sobie brak chęci na dłuższe spoglądanie w w kierunku panienki Pilby, naiwnie wierząc, że to da mu siłę na całkowite zlekceważenie własnych uczuć. Dzięki temu nie mącił ani sobie, ani tym bardziej kobiecie w głowie; poza tym postawili przed sobą wyzwanie w postaci przyjaźni, przy którym zamierzał pozostać. Uwzględniając, że taka perspektywa będzie najlepszym rozwiązaniem dla Steven'a, w końcu tylko o to w tym wszystkim miało chodzić, prawda? Będąc dzisiaj - po raz pierwszy od kilku tygodni we własnym towarzystwie nie sprawdzali ile są w stanie wytrzymać bez przypadkowego/świadomego/zachłannego dotyku, zgadza się? Thornton nie ubzdurał sobie powyższych faktów, trzymał się aspektu, że obydwoje zaczynają z „czystą kartą.” - Nie oskarżyłbym Cię nawet o taki haniebny czyn. - odpowiedział ze zmarszczonymi brwiami, przez krótki wręcz króciuteńki momencik błękitnymi ślepiami analizując mimikę twarzy ciemnowłosej. Była zadowolona? Czy po prostu alkohol coraz bardziej wchłaniał się w żyły guwernantki, że aktualny humor bazował głównie na dopełnianiu siebie kolorowymi truneczkami? - A wolisz wolno? - och, nie czyżby się nie pohamował? Pozwolił na wdrążenie w własny ton głosu odrobinkę samolubnej żądzy? - Tak, o obraz. - uśmiechnął się wciąż niepewny chwytając przedmiot w obie ręce, następnie powolnym krokiem powędrował za szatynką, łepetynę przekręcając w jej stronę. - Czyli wszystko ma u Ciebie specjalne miejsce, huh? - prawą dłoń mocniej zacisnął na młotku, od razu z próbą wbicia gwoździa. - A Ty byś się tam nie przydała? - z zmrużonymi ślepiami, starał się odnaleźć idealny kąt, by przypadkiem nie powiesić dzieła za nisko, bądź jeszcze gorzej za wysoko - gdzie płótno nie zakryję dziury, a później ściana będzie bezczelnie wykazywać błędne wymierzenia. Cóż, Clive był chirurgiem - co jednocześnie łączyło się z obsesyjną precyzją, co do samego milimetra, z drugiej zaś strony nie chciał zawieźć kobiety; jeżeli był jej, aż trzecim wyborem do pomocy, to chyba musiało coś to oznaczać, nieprawdaż? - W sensie, no wiesz jako nauczycielka, na co dzień masz styczność z dzieciakami, więc zapewne doradziłabyś im jak najlepiej. Czy zwyczajnie nie chcesz się mieszać? Albo... próbujesz sprawić, aby sami sobie poradzili w tak drastycznych sytuacjach? - zęby lekarza rozbłysły się w kierunku dziewczyny. Pamiętał gdy Steven zaczął ząbkować, razem z Calliope nie przespali kilkanaście nocy z rzędu, a później tacy styrani prywatą, musieli zjawiać się w szpitalu jako rezydenci - czyli najbardziej wykorzystywany personel. - Polubiłby mnie, mówisz? - broda mężczyzny zadrżała w rozbawieniu, nieznacznie dwukrotnie zerknął na twarz dziewczęcia, kręcąc przy tym głową. - Jeżeli jest choć w połowie do Ciebie podobny, zapewne obdarzyłbym go podobnym uczuciem, przyjaciółko. - po tym zdaniu powolnie uniósł wolną rękę i poklepał szatynkę po ramieniu, przynajmniej się starał stworzyć pozory, co nie? - Nie wiedziałem, że Pan Pilby był hipisem. - stwierdził, wspomnieniami powracając do momentów, w których raz-na-jakiś-czas ojciec Molly przemykał mu przez szpitalne korytarze. - Hmm... - z ust chirurga wysunął się charakterystyczny dźwięk, przez niecałą minutę obserwował Lo w ewidentnym zamyśleniu. Lecz kiedy dziewczyna nie dała mu dojść do słowa i zniwelowała ich dystans, pozwolił jej zsunąć dłoń, z koncentracją skupiając wzrok na przytrzymywanym gwoździu. - Wybrałaś idealnie. - rzucił w pomiędzy pierwszy, a po chwili drugim uderzeniem. Pełen profesjonalizm, następnie zawiesił malunek i odsunął się kilka kroków celu sprawdzenia równości. - Wydaję się, że jest w porządku, tak? - ponownie zwrócił się ku Molly, z uniesioną brwią oczekując potwierdzenia. - Dawno nie jadłem leczo, a właściwie to nie pamiętam kiedy ostatnio żywiłem się domowym posiłkiem. - „dieta pudełkowa” taaa; a raczej notoryczne zamawianie fastwood'ów, bo choć Thornton'owie posiadali kucharkę, Clive niechętnie pojawiał się na rodzinnych obiadkach, a odgrzewanie? Zdecydowanie nie w jego stylu. - To co z tą kanapą? - wyrzucił, odkładając metalowy przedmiot na podłogę. - Kaloryfer czy na przeciwko okna? - z skrzyżowanymi ramionami, delikatnie się uśmiechnął. - Wydaję mi się, że... jesteś z tych kochających zachody słońca, czy się mylę?- tęczówki mężczyzny nieco intensywniej zogniskowały się na bladej buzi towarzyszki.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zmierzyła go nieco bystrzejszym spojrzeniem. W ciemności ładnych, ozdobionych czarną kurtyną rzęs oczu zabłysły dwie łobuzerskie lampki. Dziewczyna podgryzła pełne usta, równocześnie odwracając wzrok tuż przed wypowiedzeniem pozornie zamyślonego: – Dziś wolę powoli. Nigdzie się nie spieszymy, prawda? – obydwoje udawali, że za ich słowami nie kryją się dwuznaczności; równocześnie z premedytacją wciskając je pomiędzy wiersze. Może zabawa w przyjaźń okaże się znacznie niebezpieczniejsza od gry w otwarte karty? Niemniej, szatynka jest grzeczną panienką z dobrego domu; więc kiedy obraz znalazł się w rękach lekarza natychmiastowo zeszła z mętnych wód insynuacji. – Podoba Ci się? Archanioł Gabriel. – anioł miłosierdzia, kary i zwiastowania. Potrafiłaby gadać o nim godzinami. Aczkolwiek umysł panny Pilby natrafił na płotek. Piękne, mentalne ogrodzenie ochraniające kwestie wiary przed intruzami. Religia była dla niej czymś wyjątkowym. Niekiedy, samolubnie wolała zostawiać ją dla siebie. – Może nie wszystko, ale ikony owszem. – z dumą i miłością uraczyła uwagą pozostałe malunki przedstawiające Jezusa oraz Matkę Boską z Dzieciątkiem. Niewielu pojmowało takie oddanie. Tak samo jak istniał szeroki sztab krytyków tradycyjnego, prawosławnego ołtarzyka stojącego w rogu sypialni Molly. Pytanie o Hansena skutecznie wybiło guwernantkę z rytmu kontemplacji nad anielskim wizerunkiem.
- Hmmm? – wyrzucona z przyjemnego letargu zatrzepotała powiekami, naraz zezwalając by na różowych ustach wykwitł szeroki uśmiech. – Ahh... Kiedyś odwiedzałam ich zdecydowanie zbyt często. Zdarzało się, że spałam na kanapie parę dni z rzędu i we własnym domu bywałam gościem. Han musiał mnie wywalać, a gdy to robił Francis zalewał się łzami. W końcu trzeba odciąć pępowinę. Ograniczam kontakty z Sabriną, żeby sytuacja się nie powtórzyła. – powyższe obnażało pewną przykrą „tajemnicę” a mianowicie: poziom samotności z jaką walczyła przed poznaniem Richarda. Żyła życiem bliskich, praktycznie nie mając własnego. – Hanny jest sto razy gorszy! – lecz uformowała ową opinię tonem sugerującym odwrotność. Starszy Pilby był kolorową osobowością. Karykaturą tatusia. Spisywał nową definicję pojęcia „przesady”. Klepnięcia po ramieniu Lo nawet nie zarejestrowała. – Oj, to taki skrót myślowy. Oczywiście urodzili się zbyt późno; by chodzić na protesty i doświadczyć legendarnego Woodstocku; ale... – przez moment milczała przywołując w pamięci wspomnienia o rodzicach. – Ojciec wpisywał się w nurt klasycznego pacyfizmu. Ze znajomymi należał do grupy usiłującej odtworzyć idee pierwotnego ruchu. Przez całe studia nosił długie włosy. Nie przez wzgląd na walory estetyczne. Jako manifest. Ściął je dopiero po pojawieniu się zakoli. Puszczał mi i Hansenowi dużo Hendrixa i Boba Dylana. – przez ułamki sekund przerażało ją jak mało kojarzy. Reminiscencje Toma zacierały się. Z każdym rokiem coraz silniej. Cztery-pięć latek wstecz powiedziałaby znacznie więcej.
Wybrałaś idealnie. Powtórnie rozkwitła, pojaśniała. Nie chodziło wyłącznie o procenty. On ją odurzał i wprawiał w lepszy nastrój. – Czyżbym słyszała zaskoczenie? – udając oburzenie z kontrastującą wesołością odsunęła się w ślad za nim. Podążała za blondynem, jak za swym osobistym opiekunem oraz pasterzem. – W porządku. Tak. – energicznie kiwnęła główką. Jedna z parasolek wypadła z kasztanowych włosów a nieświadoma owej tragedii nauczycielka, po wykonaniu kroku do tyłu wbiła papierową ozdobę w dywan. – Naprawdę? A nie posiadasz czasem całego sztabu kucharzy? – już w (niemalże dosłownych) podskokach kierowała się w stronę aneksu kuchennego. Paloma weszła w swój żywioł. Wychodziła z niej idealna pani domu. Nastawiała wodę na gaz, wyciągała ze zlewu umyte warzywa wyczekujące na pokrojenie, łapała za nóż i symultanicznie biodrem zatrzaskiwała półkę w której znalazła drewnianą deskę. Wszystko na raz, z niebywałą gracją. Ruchy Lolly przypominały taniec. – Co z nią? Fajna, prawda? Uratowałam ją ze śmietnika. Ale spokojnie, najpierw wynajęłam specjalistę i sprawdziłam czy nie mieszkają tam żadni pasażerowie na gapę. – czyli pluskwy. – Wykąpałam, wyczesałam i w ogóle zaopiekowałam się jak... - ...Richem, hehe. Nie no, powiedzmy; że gwałtownie zamilkła. – Uwielbiam zachody. Wschody również, ale tych drugich wolę doświadczać z łóżka. – balansowała na granicy? Znowu robiła się zaczepialska, podsuwając wyobraźni Thorntona wizję porcelanowej skóry w przykrótkiej koszuli nocnej; skrytej pod miodowym odcieniem porannego światła? – „Obejrzeć zachód słońca nad oceanem.” Punkt dwunasty. – mruknąwszy, wydała z gardła tęskne westchnienie. Ostatnio coraz częściej wracały do niej te idiotyczne podpunkty. Coraz częściej łapała się na wypominaniu sobie utraconych szans. Trzecia dekada zbliżała się nieubłagalnie. – Bałeś się przed trzydziestymi urodzinami? – rzuciła znikąd, wzroku nie unosząc znad krojonej papryki.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Starał się nie rejestrować rozgrzanej twarzy dziewczęcia, a tym bardziej tych czarujących cholernie hipnotyzujących piwnych tęczówek, które w momencie gdy się uśmiechała wyjawiały „najskrytsze sekrety,” aczkolwiek nie umiał zrezygnować z „potyczek słownych,” symultanicznie „igrał z ogniem” nie wytwarzając żadnych hamulców, bezkonkurencyjnie wchodził w tą grę. - A skąd wiesz, jak ja lubię? - błękitne oczy spoczęły na sylwetce Pilby, skanował ją powoli - nadając tej chwili intymny poblask. - Lubisz decydować za nas dwoje? - ponownie brew lekarz pofrunęła do góry, nie poprzestawał - analizował, wypełniał lukę w pośpiechu oczekując; a wręcz domagając się kolejnego ruchu guwernantki. Szach... - czyżby za szybko na mat? - Ma w sobie coś urokliwego. - odpowiedział tym razem spojrzeniem powracając na obraz, podobnie jak Palomę - lustrował go, przyswajał - i choć nie był, ani nigdy nie planował zostać jakimś degustatorem sztuki; to jednak musiał przyznać, że odczuwał przy malunku dziwną aurę harmonii, przepełniała jego ciało jednocześnie dając odetchnąć. Dziwne. Szokujące. NIESPODZIEWANE i jakby troszeczkę uzależniające? - Może dlatego tak bardzo do Ciebie pasuję, huh? - kąciki ust lekarza drgnęły, uniosły się delikatnie - znowu na nią zerknął, na kilka sekund - w ten o to sposób sprawdzając samego siebie; czy jest w stanie poprzestać - na pstryknięcie palca, odsunąć się od szatynki i powrócić do swej normalności.
Lubił jej słuchać i nie chodziło tu tylko o aksamitny głos, czy radość z niego bijąca gdy decydowała się opowiedzieć fascynującą (dla niej, dla innych także) historię. A o sposób w jaki potrafiła zainteresować swojego rozmówce, z tak perfekcyjną umiejętnością umiała wychwycić w każdym cząstkę siebie; patrzyła w oczy, dyktowała - roznosiła aurę w powietrzu, być może była to zasługa jej zawodu - w końcu pewnie nauczyciele uczą się, jak zachęcić dziecko do uwagi, prawda? Jednakże Thornton nie potrafił lekceważyć słów szatynki, zawsze starał się wyłapać jak najwięcej informacji, jednoznacznie we własnej głowie wytwarzać swoją perspektywę spojrzenia dziewczynę - która należała wyłącznie tylko do niego. - Jak mógł Ci to zrobić? - rzucił pomiędzy słowotokiem szatynki (czyli kiedy wzięła oddech). - Wyrzucić własną siostrę z domu? Szczególnie tą, która jest skłonna do pomocy? - przechylając łepetynę na bok, a na jego twarzy pojawiło się odrobinę dezaprobaty. - Gdyby jedna z moich sióstr, chociaż raz, raz bezinteresownie zaproponowała zajęcie się Steven'em, byłbym wniebowzięty, poważnie, ani Aviana a tym bardziej Elise, nie mają na pewno w myślach, by chociażby odwiedzić bratanka. - z ust mężczyzny wydobył się cichy dźwięk pasujący na całkowite zrezygnowanie. - A Ellie jest jego chrzestną. - dodał, kręcąc przecząco głową - okej, na pewno każda z nich miała pracę, życie prywatne - ale mogłyby przynajmniej skontaktować się telefonicznie, prawda? Pomimo młodego wieku chłopiec posiadał własny telefon (pewnie znając Klajwa i Callie); jeden z najlepszych, trudno więc jest wykonać połączenie w przeciągu przerwy na lunch, lub w trakcie robienia sobie paznokciu u stóp? - Gorszy w sensie? - z uniesionymi brwiami, znowu skupił się na wpatrywaniu w towarzyszkę, poprzez kolejne, nowe rewelacje na temat prawie całej rodziny Pilby broda lekarza bezustannie drżała w rozbawieniu. - Wiesz co? Sądzę, żebym się z Twoim tatą dogadał, też kiedyś zapuszczałem włosy. - w odróżnieniu od Molly, nie było to aż tyle informacji - nie umiał się tak zwyczajnie otworzyć, poza tym nie zaliczał czasów młodzieńczych godnych do uwagi. Ciągłe bankiety, brak rodziców w domu - prezencja, sztuczne uśmiechy, nad czym tu się chwalić? Że rodzinnie od-czasu-do-czasu wyjeżdżali na luksusowe wakacje podczas których i tak musieli spędzać czas tylko we czwórkę? (Elise, Clive, Philip oraz Aviana); z tego względu nie pałał się do własnych opowieści - co sama mogła dostrzec, poprzez wypisaną na buzi chirurga minę rozgoryczenia. Można rzec, że trochę zazdrościł nauczycielce dzieciństwa - lecz to nie oznaczało, by kiedykolwiek się do tego przyznał. - Nie mówię, że Hannah nie jest wspaniałą kucharką. - w końcu nie była żadną podstarzałą gosposią domową - a szefem kuchni, jednej z najbardziej prestiżowych restauracji w całym Seattle. - Ale czasem miło dla odmiany czasem zjeść leczo, niżeli wpychać w siebie kolejne krewetki, bądź białe trufle. - prychnął w rozbawieniu, kątem oka zerkając w stronę dziewczyny, chcąc przekazać jej - iż to był tylko żart, nie planował w żaden sposób wprowadzić dziewczyny w zakłopotanie.
W spokoju przyglądał się poczynaniom panienki Pilby, dostrzegał jak prezentuję się we własnym żywiole - trochę jak „ryba w wodzie,” czyż nie? W międzyczasie przysiadł na jednym stołku, językiem delikatnie zwilżając swe spierzchnięte usta. - Czy właśnie dowiedziałem się o Tobie czegoś nowego? - poruszył obiema brewkami, krzyżując ramiona. - Nie tylko nie rezygnujesz z ludzi, ale także posiadasz nieobliczalną chęć do ratowania przedmiotów? - owszem, dla niej mogła wydawać się fajna - aczkolwiek nie można ukrywać, że Thornton nie spojrzałby na deskę, nawet gdyby ktoś położył mu ją przed nogami. Takie już miał cechę - bardzo szybko pozbywał się ze swojego życia zbędnych rzeczy/ludzi.
Uwielbiam zachody. Wschody również, ale tych drugich wolę doświadczać z łóżka
Tym razem nie odpowiedział z szybciej bijącym sercem wpatrywał się w plecy kobiety, nerwowo zaczesując swe blond włosy w tył - rozpaliła do czerwoności? Check Spowolniła oddech? check Rozkruszyła ledwo dyszące serducho lekarza? Check Zniewoliła pod wpływem swojego głosu? Check - Punkt dwunasty, co-o-o? - nieco wybity z rytmu, pokręcił głową na nowo i bardziej opanowanie lokując spojrzenie na niewiaście. - Nie mogłem doczekać się trzydziestych urodzin, ale czekaj, czekaj... o co chodzi z tymi punktami? - zaintrygowała go, nie było opcji aby pozwolił się ciemnowłosej z tego wymigać. - Coś, kiedyś słyszałem... Wspominałaś, prawda? - mrużąc powieki, wciąż ją obserwował. - Nie krępuj się, chętnie posłucham. - dodał zaraz obdarzając ją szerszym uśmiechem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Serce waliło jej jak młot. Dopiero przyszedł, ledwo przeszedł przez próg a już doprowadzał krew w żyłach guwernantki do poziomu wrzenia. Zagryzając dolną wargę nieco mocniej, wydała z siebie płytkie westchnienie; za moment otwierając usta jakby z zamiarem oddania kolejnego strzału retorycznego... Poprzestała na planach. Zamknąwszy wargi przeniosła spojrzenie na bok, tym samym kończąc wymianę niewinnych sugestii. Finalnie, przyjaciele również niekiedy sprawdzali swoje granice. Domeną zażyłych relacji pozostawało zaufanie umożliwiające sporadyczną zabawę w „kotka i myszkę”. Tylko kto dziś na kogo polował? Póki co górą był Clive. Idealnie dobierał komplementy. Zupełnie jak gdyby trzy miesiące wystarczały mu na przejrzenie Palomy na wylot. Wiedział w które spośród czułych punktów uderzyć podczas kłótni, ale równocześnie koił i strzelał w dziesiątkę z pochlebstwami. Czuła na sobie wzrok lekarza i dlatego nie spoglądała w jego kierunku. Uparcie wbijała oczęta w obraz wierząc, że od tej chwili za każdym razem zerkając na archanioła będzie wracała myślami do trwającej sekundy – do stania przy boku blondyna; doznawania dreszczy o niewyjaśnionym źródle. Do perspektywy spędzenia z nim następnej godziny. Do gotowaniu obiadu dla dwóch osób. Do zarysowanych mięśni pracujących pod materiałem koszuli. Do wszystkiego na co nie mogą się zdobyć.
Panna Pilby otrzymała dar. Nie posiadała wykształcenia pedagogicznego. Nie uczyła się jak postępować z dziećmi. Zwyczajnie wiedziała co robić. Tak jak wiedziała w jaki sposób mówić do Richarda, aby go uspokoić albo jakie tony wykorzystywać; gdy ją całował. Została stworzona do stania się żoną i matką. – Siostry? Dwie? Ile Ty masz rodzeństwa? – ciągle dowiadywała się czegoś nowego i ciągle było jej mało. – Słusznie mnie wyrzucał. Nie powinno się przesadzać w żadną ze stron. – lekko wzruszyła ramieniem, jak zwykle usprawiedliwiając bliskich. Z drugiej strony, akurat w powyższym Hansen poprawnie zareagował. – Gorszy. Umie sprawić, że człowiek doświadcza poczucia przynależności. Jest najwspanialszym doradcą na Ziemi i świetnie się ubiera. Jedno jego zerknięcie i już zna Twoje sekrety. Czy to nie przerażające? – przymarszczyła nos w nieśmiałej zazdrości. – Poważnie? – podekscytowana świeżym odkryciem dosłownie podskoczyła w miejscu. – Wiesz co mówią? „Pics or it didn’t happen”. Trudno mi wyobrazić sobie Ciebie z dłuższymi włosami. – w naturalnym odruchu stanęła na palcach, by opuszkami przesunąć nieco po włosach ponad uchem mężczyzny.
Parsknęła niewymuszonym śmiechem. – Nigdy nie jadłam białych trufli. Nawet nie wiedziałam, że istnieją! Burżuazja pewnie mogłaby dostać trufle w kolorach tęczy, gdyby tego zapragnęła, huh? – w teorii pochodzili z tych samych sfer towarzyskich, ale to wyłącznie teoria. – Czy właśnie wytykasz mi jakiś... jak to się nazywa... Syndrom Zbawiciela? Nie, nie mam żadnego syndromu. – znowu się roześmiała, chociaż Thornton nazwał całkiem interesujące odkrycie. Rzeczywiście, Lo wpisywała się w poczet niesamowicie sentymentalnych istot; ale to chyba szło w parze z wrodzonym romantyzmem. – Coo-oo-o? – powtórzywszy za nim złapała dłuższe piórko papryki i odgryzła drobny kawałek. Resztę wyciągnęła ku rozmówcy. – Nie mogłeś się doczekać? – prawa brew pomknęła guwernantce do góry. – Dziwak. – w organizm kobiety wkradała się coraz większa swoboda.
Wspominałaś, prawda?Nie pamiętam. – udawała. Wspominała o liście, rzecz jasna. Kojarzyła większość rozmów z Clivem. – Gdybyś nie zauważył, jestem z natury niebezpiecznie bezpośrednia. Albo nieokrzesana, zależy kogo pytasz. – po wrzuceniu warzyw do garnka zalała herbatę, postawiła chirurgowi kubek przed nosem a sama podparła się łokciem o blat. Bródkę ułożyła we wnętrzu otwartej dłoni. – Jako nastolatka spisałam kilkanaście podpunktów. Co chciałabym zrobić przed trzydziestką. Ta cyfra zawsze wydawała mi się kamieniem milowym po którym moje życie na pewno ulegnie zmianom. Wyobrażałam sobie, że będę nosiła inne nazwisko; dziecko pod sercem... – zawahała się, niepewnie wodząc wzrokiem po kuchennej ladzie. Bezustannie bolało ją zadane przez lekarza uderzenie. Wypominanie, iż nadal nie dorobiła się potomka. Nie zdawał sobie sprawy z tego jak mocno nią wstrząsnął. Jak intensywnie poczęła doświadczać upływu czasu. Jak nakręcił niepokojące skłonności Molly - co niebawem miało odbić się na prywacie szatynki. – Więc wypisałam tam różne szalone, niesamowite rzeczy. – z zadowoleniem, lecz równocześnie dziewczęcym zawstydzeniem uniosła spojrzenie. – Zachód słońca nad brzegiem oceanu. Tatuaż. Nauka charlestone’a. Noc pod gołym niebem. Kąpiel w jeziorze pod pełnią księżyca. Taniec w deszczu. – po kolei wymieniała marzenia czternastoletniej Lolly a piwne tęczówki zachodziły mgłą. – Głupoty. – mimowolnie rzuciła okiem na przysłoniętą kocem klatkę w której coś dogodnie zagrzechotało. Maleńki pupil wybrał idealną porę na łomotanie o krawędzie domku. – Chcesz poznać Dumbo? Pewnie obudził się na przekąskę albo przytulaski. – zauroczona zwierzątkiem i kołysząca się w rytmach lecącej w tle muzyki podeszła do komody. Z niebywałą delikatnością podwinęła pled i po kilku sekundach oczekiwania na wyciągniętą dłoń dziewczyny wskoczył puszysty, rudawy chomik. – Weźmiesz go na ręce? Ale najpierw pozwól się obwąchać. – Boże, jak ją to niesamowicie radowało! Odkrywanie przed Thonrtonem swego świata przestawało być kłopotliwe a zaczynało podpadać pod typowe uzależnienie. Pragnęła pokazać mu wszystko na raz.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Owszem, w zachowaniu panny Pilby na „pierwszy rzut oka” widać perfekcyjne wdrążanie się w rolę żony oraz matki. Tylko czy rzeczywiście to było spełnienie marzeń dziewczyny? Pragnęła stać przy boku swojego męża, opiekować się nim nie oczekując niczego w zamian? A co z realizowaniem się zawodowo? Poznawaniem własnych potrzeb? Szczęściem? Oczywiście, nie umniejszając kobiecie wdzięku, ale czy z biegiem czasu nie zdałaby sobie sprawy, że całkowite poświęcenie się dla tej drugiej osoby było bezsensownym posunięciem? Thornton zapewne by tak nie potrafił - ani tym bardziej nie oczekiwał od „wybranki swego serca” podobnego oddania - chciałby niejednokrotnie dostrzegać , a nie otoczkę jaką stworzyła podczas małżeństwa.
Uśmiechnął się niepewnie - cóż, to że ona wiecznie mówiła, właściwie cały czas - to jedno, lecz po samym sobie w życiu nie spodziewałby się takiego gadulstwa. Clive rzadko kiedy wchodził w tak długie konwersację, na co dzień starał się ich unikać - a przynajmniej zmniejszyć do stopnia minimalnego, leczy przy Molly wydawało się to nie możliwe, choć nie... to właśnie nie rozmawianie z nią mogłoby być dla lekarza niezwykłym utrudnieniem egzystencji. Wystarczyły trzy miesiące, by szatynka uzależniła go od swojej paplaniny - nie radził sobie w chwilach, kiedy nie słyszał jej głosu. - Trójkę, a łącznie jest nas czwórka. - odpowiedział łagodnie, koncentrując swą uwagę na obrazie. Tak było prościej; dzięki temu, że nie patrzył w stronę nauczycielki, nie poczuwał w sobie obsesyjnej chęci do powrócenia w typową dla nich „grę słów” - może rzeczywiście uda im się zostać tą dziwną odmianą przyjaciół? - To chyba lepiej, abym go nie poznał. - skwitował ze zmarszczonymi brwiami, aby zaraz cichutko się roześmiać, z lekkim kaprysem widocznym na buzi. - Nie chciałby, aby ktokolwiek, kiedykolwiek przejrzał moje myśli. Mam wiele do ukrycia Panno Molly. - jednak, czy ona już tego wcześniej nie zrobiła? Nie dostrzegła w chirurgu więcej niż tylko otoczkę bogatego mężczyzny? W momencie dotknięcia jego włosów, błękitne tęczówki odnalazły te brązowe; radosne, chwytające za serce - Clive wstrzymał oddech mrużąc delikatnie oczy - niby te draśnięcie poprzez ciemnowłosą nie bazowało na żadnej granicy (seksualnej!!!!), ale przez króciutki moment ciało blondyna wpadło w mechanizm potrzebujący więcej. Łaknął jej. - Burżuazja? Co to za określenie? - nie wytrzymał - kilka prychnięć, by ostatecznie zacząć się głośno śmiać - z widocznym blaskiem w oczach pokręcił przecząco głową. - To takie masz o nas zdanie, huh? Bufony z pieniędzmi? Hej, nie wszyscy tacy jesteśmy. Wielu z nas chociażby udziela się charytatywnie. - czyżby bronił swojej własnej „grupy społecznej?” Nagle zapragnął by Lo widziała w nim kogoś więcej niż chłoptasia z idealnie ostrzyżonym zarostem poprzez swoją pozycję domagającego się absolutnie wszystkiego? - To kim właściwie jesteś, hm? - jeśli nie „zbawicielką” to kogo przez ten cały czas prezentowała? Milusią dziewczynę z przedmieścia, czy może typową dla każdego osobnika - „dziewczynę z sąsiedztwa?” Kim dzisiaj była? Kim stawała się w rozgoryczonym sercu neurochirurga?
Spoglądając na wyciągniętą w jego stronę paprykę, z charakterystycznym dźwiękiem przysunął się na krześle wsuwając ją pomiędzy wargi, następnie uśmiechnął się nieco szerzej - czując, że ten gest zacznie powoli stanowić ich codzienność. - I co zrobiłaś cokolwiek z tej listy? - z uniesioną brwią oplótł sylwetkę dziewczęcia, na dosłownie kilka sekund wpadając we własną otchłań zamyślenia. - Ile czasu Ci zostało? - przekręciwszy głowę w bok, zerwał się z miejsca aby za chwilę zniwelować dystans pomiędzy nimi. - I za ile to się ugotuję? - dodał, całkiem rozbawiony, choć głos lekarza zabrzmiał nieco błagalnie. - Hej, wcale to nie są głupoty. - skarcił ją poprzez uniesienie wskazującego palca i pomachanie nim przed twarzą szatynki kilkukrotnie. - Każdy z nas zawsze przecież o czymś marzył, prawda? Nie ma się czego wstydzić. - mruknął nachylając się w stronę garnka by przez chwilę wchłaniać zapach przyrządzającego się dania. - Richard Ci nie pomoże? - pytanie mogło wydawać się zwykłe, proste - lecz wypowiedziane poprzez Thorntona posiadało nutkę zainteresowania, oraz powolnie nachodzącej samolubnej decyzji. - Dumbo? Kto to Dumbo? - nigdy nie wspominała o jakimkolwiek zwierzątku, dlatego Clive w pierwszej chwili spuścił głowę w celu odnalezienia małego szczeniaczka, bądź kotka - dopiero później powędrował wzrokiem za ciałem towarzyszki, a kiedy dostrzegł pulchnego, malusieńkiego chomiczka nie potrafił powstrzymać się od rozczulającego uśmiechu. - A nie boisz się, że go skrzywdzę? Nie jest za bardzo delikatny? - na drżące i niepohamowane dłonie chirurga? Bo co jeśli będzie podobnie jak z kubkami i mężczyzna wypuści biedaka z rąk? Wolał nie ryzykować - dlatego tylko małym paluszkiem przesunął po grzbiecie kruszynki.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czym właściwie jest szczęście? Nie istniał jeden, sprawdzony przepis na życiowe spełnienie. Dla niego radość została wpisania pomiędzy szpitalne dyżury i poczucie satysfakcji wynikającej z podręcznikowego przeprowadzenia operacji. Dla niej jednak identyczny rodzaj błogostanu rodził się przy okazji otaczania kogoś opieką. Małe dzieci niejednokrotnie przejmują marzenia rodziców. Dokładnie tego samego doświadczyła Lo. Mama zawsze pozostawała dla niej odzwierciedleniem niedoścignionej perfekcji. Piękna, zgrabna, tańcząca pomiędzy kuchennymi blatami jakby ruchami tworzyła tajemniczy szyfr. Emanująca miłością, umiejętnie odczytująca nastroje oraz pragnienia bliskich. Chciała być taka jak rodzicielka. Nie potrzebowała ani kariery zawodowej ani aktywnego udziału w wyścigu szczurów. Mogłaby stać się konstruktorką i stróżem domowego ogniska. Istniała w owej misji niezaprzeczalna szlachetność.
Molly słuchała uważnie, wyobrażając sobie rodzeństwo rozmówcy. W umyśle nauczycielki siostry jawiły się niby młode panny z wyższych sfer a bracia jak łobuzy z rozpiętymi guzikami u kołnierzy wyprasowanych koszul. Pewnie naczytała się za dużo romansideł i stąd dosyć stereotypowa oraz romantyczna wizja tej tajemnej rzeczywistości. – Wiele? – z zaciekawieniem uniosła brewki, jednak nie pytała. Niektóre kwestie lepiej porzucić przy wstępie. Z drugiej strony: trudno było ukryć cokolwiek przed Pilby. Była cholernie bystra. Ponadprzeciętnie uważna. Gdy tak patrzyła na blondyna, wyglądała jakby przenikała każdą jego myśl i emocję. Również niewypowiedziane. – Wiem, wiem. Tylko tak żartuje Wiem, że nie jesteś... taki. – mimo wszystkiego co wyrzuciła w złości podczas balkonowej konfrontacji nie uważała chirurga za bufona. Znaczy, odrobinkę owszem; acz pewna wyniosłość wynikała z natury, z wychowania. Ostatecznie, stali się produktem swych odmiennych środowisk. Znajomi, przyjaciele, kochankowie, współpracownicy – każda dusza, która zetknęła się z nimi na dłużej nich ulotność przenikała ich i naznaczała. – Kim...? – nabrawszy powietrza do płuc, naraz wypuściła je na pojedynczym wydechu. Dłonie wcisnęła do kieszeni dresów w owym geście szukając pokrzepienia. – Sobą. – nie umiała się zdefiniować. Mieszkało w niej zbyt wiele paradoksów. W tym momencie Paloma nie była nawet przekonana czy fundamenty wieloletniego światopoglądu nie kruszą się u podstaw. Odkąd poznała Thorntona jej całe życie zdawało się transformować. Przewracać do góry nogami. Na starcie wspomniane doznanie wybijało z rytmu. Zapierała się, odmawiała uległości; ale teraz? Teraz powoli pozwalała, by nurt wydarzeń zabierał ją w nieznane. Acz powoli, gdyż to również jest skomplikowany proces. Sposób w jaki działał na nią lekarz bezustannie sprawiał wrażenie niezrozumiałego, a biorąc pod uwagę rewelacje o następnym potomku mężczyzny – również niewłaściwego. Stąd coraz większa aprobata pomysłu przyspieszenia ożenku z Richem. Za dużo spadało na barki nauczycielki na raz. Zbliżające się nieśpiesznie urodziny, szpila pod postacią wypominania jej bezdzietności... Zegar tykał. Potrzebowała wsparcia. Stałej zdolnej metodycznie wspomagać układanie plątaniny wątpliwości
- Parę rzeczy. Adoptowałam zwierzę, poszłam do baru na koncert muzyki jazzowej, wyleciałam na wakacje do Europy, byłam w klubie ze striptizem... – po finalnym podpunkcie gwałtownie zabrała się za mieszanie zawartości garnka. – Pół roku. – niewiele. Zbyt krótko. Może nie prezentowała się jako typowa tydziestolatka, ale czas umykał. – Ugotuje się jak się ugotuje. Cierpliwość jest cnotą, słyszałeś? – lecz zmniejszyła gaz, co wskazywało; iż jedzenie będzie prędzej niż później.
Richard nie pomoże? Mięśnie w ciele szatynki stężały. – Richard to poważny facet. – ...tyle? Tylko tyle od gadatliwej, wesołej Lolly? Prawda jest taka, że Donnelly wyśmiał roześmiał się na widok spisanych nastoletnią ręką postanowień. Nie odważyłaby się prosić go o pomoc. Dzięki Bogu, za sekundę skupiła uwagę na chomiku. W przeciwnym razie zapewne sposępniałaby do samego, samotnego wieczora.
Jeśli byś go upuścił, natychmiastowo uznałby Cię za sojusznika umożliwiającego realizację planu ucieczki. Poza tym to nie koty a chomiki zawsze spadają na cztery łapki. – niemniej, nie naciskała. Zamiast wciskać mu zwierzę do rąk, mrużąc oczy ustawiła Dumbo na ramieniu lekarza. Zachwycona widokiem puchatej kulki na poważnym Thorntonie parsknęła śmiechem. Naraz zaintrygowany gryzoń zaczął obwąchiwać nieznajome ucho. Wreszcie, po krótkim zastanowieniu chomiczek rozłożył łapeczki i zsunął się po klatce piersiowej Clive’a prosto na blat. Rozpłaszczony jak placek-komandos wbiegł w leżącą na ladzie, pustą paczkę po preclach.
Pojęła przyczynę obawy o chomisia, więc po paru sekundach milczenia postanowiła otrzeć się o wątek: – Właśnie dlatego tak często bywasz w domu? Przez drżenie rąk? – nie podejmowała tematu w sposób delikatny. Nie chodziła wokół na paluszkach. W lustrujących chirurga oczach brakowało litości. Prędzej ciekawość oraz czujność. – Wyjmiesz talerze? Są w szafce u góry. – łepetyną wskazała na odpowiednie drzwiczki. No co? Może i palce blondyna bywały rozdygotane, ale nie będzie przecież traktować chłopaka jak kaleki. Najwyżej za minutę wskaże miejsce ukrywające szczotkę i szufelkę. W międzyczasie wyciągnęła z gara pojedynczy groszek a opłukawszy go pod bieżącą wodą położyła u wylotu plastikowej, poruszającej się nieregularnie paczki. Dumbo szybko zwęszył obiad i wciągnął zieloną drażetkę do tymczasowego schronienia.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

„Małe dzieci niejednokrotnie przejmują marzenia rodziców. ” Czy właśnie tym się stał? Pędzący za marzeniami własnego ojca? Ideą nie wartą do spełnienia? Czy taki był w oczach innych? Ubiegający się o tytuł najlepszego z Thornton'ów? A kiedy nadarzyła się idealna okazja na ucieczkę - nie skorzystał, tylko niczym jak ślepiec nie dostrzegający żadnego skrętu - malutkiego, ukrytego szlaku brnął w ten „schemat” dochodząc do etapu aktualnego; bez szczęścia, wolności i chęci na każdy kolejny oddech. Można rzec, że Clive w pewnym sensie był zwyczajnie pogubiony, choć z drugiej strony zauważał inną perspektywę - widział ją w oczach innych, choćby ludzi mijających go na ulicy, w szpitalu bądź podczas głupiego i mało odpowiedzialnego wypadu do baru; a jednak wciąż tkwił w tym samym miejscu, w swym „przytulnym kącie” - czego właściwie się obawiając? Zmian? Straty? Pozostania „czarną owcą” rodziny? Bardzo możliwe, że jeżeli zdecyduję się odmienić „system” zostanie odrzucony; przez rodzinę, najbliższych oraz własne społeczeństwo, w którym zagrzał sobie dość wygórowane miejsce. Chyba, że potrzebował tchnienia - wyrzutu przez kogoś, kto jednym ruchem naprowadzi mężczyznę na punkt kulminacyjny, bez wyboru - czyżby tą osobą była panna Pilby? Czy z tego powodu zjawiła się niczym jak „anioł” jednocześnie swoją delikatnością krzątając się po kuchni, aby w końcu coś zrozumiał? - Wiele. - powtórzywszy tym samym tonem co ciemnowłosa, a na twarzy lekarza zjawił się uśmiech, nieśmiały - wręcz powijany niewinnością, jakby chciał jej zaprezentować, że jego sekrety, wcale nie są, aż tak niebezpieczne, jednakże w tym uśmiechu mogła również dostrzec nutkę tajemnicy, przecież nikt nie chcę być, aż tak do końca otwarty, nieprawdaż? - A jaki według Ciebie jestem? - Kim dla Ciebie jestem? - och, jak bardzo pragnąłby uzyskać odpowiedź na to pytanie! Serce lekarza nawet na samą myśl zabiło dwa razy szybciej - chciałby poznać prawdę, przejrzeć myśli guwernantki - aby choćby przez kwadrans wyzbyli się tych wszystkich ograniczeń, oficjalności; strachu o konsekwencje, ból spowodowany bliskim. W jaki sposób odbyłby się ten obiad? Czy brak pohamowań odmieniłby przebieg zdarzeń? Przestaliby grać w tą niezwykle uzależniającą, jak i także ryzykowną grę? Odcięliby się od świata? Czy od razu wpadli w swoje ramiona? - Nie zawsze da się być sobą. - stwierdził, przez ułamek sekundy koncentrując się na twarzy nauczycielki, im dłużej się przyglądał, tym więcej dostrzegał na niej detali - pełne delikatnie zaróżowione usta, piegi - zawsze tyle ich miała? Czy w przeciągu paru chwil pojawiło się siedem (szczęśliwa liczba!) dodatkowych?
Znowu wsłuchiwał się w aksamit głosu szatynki, dopiero teraz (po raz pierwszy i za pewne nie-ostatni rozmyślając jak brzmiałyby (napisane przez niego) wiersze wyłaniające się słowo-po-słowie z ust dziewczyny, czy byłyby żywsze? Czy potrafiłaby bezproblemowo odnaleźć perfekcyjną toń nieznaczną do ich interpretacji przez słuchaczy? - Czyli czeka Cię półroczne szaleństwo, bo... - ponownie skoncentrował na kobiecie błękit swych oczu. - ...mam nadzieje, że nie planujesz zrezygnować? - unosząc prawą brew, chwilę później prychnął. - „Poważny facet?” I to jest według Ciebie dobre wytłumaczenie? Molly, musisz to powiedzieć. Po prostu mu się nie chcę. - przecież nie każdy marzy o spontaniczności, prawda? Niektórzy lubią spokój, harmonię - dokładność i zapewne w ten typ wpisywał się Richard nudziarz Donnelly.
- Czyli od zawsze wierzyłem w głupoty, to chcesz mi powiedzieć? Koty nagle nie spadają na cztery łapy, czy nigdy nie spadały? - uśmiechnął się, nieco szerzej niż planował, ale cóż mógł zrobić, że obecność Pilby tak na niego działała? W pewnym sensie - odżywał przy niej. - podobnie jak dziewczyna, obserwował poczynania Dumbo, za chwilę wydając z siebie cichy chichot. - Potrafi jakieś sztuczki? Czy tylko wcinać smakołyki? - przygryzając dolną wargę, co i rusz zerkał na Molly, bądź chomika.
Kolejne pytanie Pilby wprowadziło chirurga w stan lekkiego odrętwienia, nie spodziewał się takiej bezpośredniości, choć może powinien? Cóż, odkąd się tylko poznali nieustannie zaskakiwała go swym zachowaniem, to dlaczego nagle miałaby poprzestać? - Tak. - odrzekł twardo i wyprostował plecy - niechętnie rozmawiał o swojej chorobie i miał nadzieje, że szatynka pojmie, że ten temat jest zwyczajnie nie na miejscu; nie miał ochoty dzielić się tą informacją z kolejną osobą. Wystarczyło, że wiedziała o tym cała rodzina, wszyscy współpracownicy i praktycznie połowa Seattle. „Clive Thornton - spalony” - w każdej możliwej dziedzinie jako lekarz. - Wyjmę. - wciąż z powagą wypisaną na twarzy, otworzył szafkę z której wyciągnął dwa talerze stawiając je na stole, w międzyczasie zerknął w stronę balkonu, ich balkoniku. - Chmurzy się. - mruknął podchodząc do dziewczyny, by jednym ruchem złapać ją za dłoń (delikatnie!) i okręcić wokół własnej osi. - „Taniec w deszczu?” To który podpunkt? - zęby neurochirurga zabłyszczały - lecz z dostojnością oczekiwał na ruch nauczycielki.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Po pokoju przetoczył się perlisty, delikatny śmiech. – Kim według mnie jesteś? Jak Cię widzę? – na kilka chwil zrobiła sobie przerwę w mieszaniu leczo i oparta tyłkiem o komodę: z rękoma skrzyżowanymi na wysokości piersi i ciemnymi oczyma wodzącymi po ścianach zanurzyła się w otchłani rozmyślań. – Trochę jak... – miękka, bladoróżowa warga uginała się podgryzana przez rząd białych ząbków. – ...pisklę, które wykluwa się po raz drugi. Wie już co się wokół niego dzieje i czym się staje; ale nie do końca rozumie dlaczego. – po przekręceniu głowy Lo wbiła w blondyna spojrzenie spod przymarszczonych brwi. Równocześnie pewna jak i nieprzekonana czy umie ubrać myśli we właściwe słowa. – Albo... albo ćmę, niepewną dlaczego nie wygląda jak motyle i niedostrzegającą tego; że bycie czymś-... kimś innym otworzyło przed nią tak wiele możliwości....i wcale nie musi skazywać się na samobójstwo w płomieniach.Czasem lepiej żyć wiele nocy pod księżycem niż jeden dzień w pełnym słońcu. – aż za bardzo się rozmarzyła, nie wiedzieć kiedy zaczynając mówić nie tyle o nim; co o sobie samej. O swej wieloletniej śpiączce. Emocjonalnej hibernacji oraz zapieraniu się przed rzeczywistym obrazem świata.
Nie zawsze da się być sobą. W roztargnieniu, wyrwana z transu posłała Thorntonowi nieśmiały uśmiech. – Ale zawsze trzeba próbować. – powoli łapała za drewnianą łyżkę, wracając do miarowej czynności. – Poza tym, jeśli nie czujesz się sobą znaczy; że dojrzewasz. Twoja dusza otwiera nowe drzwi, wpuszcza do środka nowe światło. Jako człowiek posiadasz zdolność do adaptacji, Clive. Skorzystaj z niej. – i jak gdyby nigdy nic poczęła nucić wraz z płynącą z laptopa muzyką. Zupełnie jakby wcale nie otworzyła przed chirurgiem swojego serca. Jakby nie wpadła w głęboką hipnozę wewnętrznej refleksji. Oczy Molly bezustannie zasnuwała mgiełka. Błogość nieobecności, gdy duchem odlatywała gdzieś ponad tym co widzialne i namacalne.
Niestety, spokój guwernantki nie trwał nazbyt długo. Oburzyła się bezczelnością na jaką zdobył się lekarz. Pilby nie przepadała za słyszeniem prawdy o ile nie wpisywała się ona w kanony wyidealizowanych realiów. Równe brutalna weryfikacja pobudek Richarda zacisnęła usta kobiety w cienką linię. – Nie znasz go. – uparcie tkwiła przy swoim. Naprawdę wierzyła, iż Donnelly zwyczajnie jest zbyt dojrzały; by spełniać infantylne zachcianki nastolatki żyjącej nieco ponad dekadę temu. – I nie wiem. Nie wiem, to chyba głupie. Nie mam czternastu lat. Lepiej odpuścić. – nerwowo odgarnęła włosy za ucho, usilnie próbując skupić się na przesuwaniu opuszkiem palca po uchu metalowego garnka. Ścierała niewidzialną plamę. – Nie podoba mi się ton w jakim się o nim wypowiadasz. – nie unosiła wzroku, ostatecznie z westchnieniem przenosząc uwagę na oblicze chirurga. Wolała ominąć bzdurne sprzeczki upodabniające ją do wyklętej kochanki. – To jest głupie. – zamierzała przekonać jego czy siebie? – Dorosła dziewucha spełniająca marzenia nastki? Niektóre z tych punktów dawno temu straciły datę ważności. – przyjmowała opinię Richa jako własną. Byleby nie zrujnować owego perfekcyjnego obrazka, który od dwóch lat (związku) pielęgnowała w umyśle. Wizji duetu dobranego w samym niebie. Zatracała siebie. W tej relacji, im mocniej „kochała” księgarza tym prędzej zanikała. Obsesyjnie walczyła o tytuł niedoścignionego wzoru – podręcznikowej ukochanej. Dostrzegała ową zależność zmartwiona matka. Dostrzegał Logan. Han zapewne również by ją zobaczył, gdyby nie zaślepienie iskrami osobistego ogniska domowego.
- Żyłeś w kłamstwie. Ale bez obaw, wyłącznie garstka szczęśliwców jest w stanie widzieć. Większość poprzestaje na patrzeniu. – przez ułamki sekund trwała w bezruchu. Dopiero chichot Clive’a wyrwał nauczycielkę z marazmu. – Nie zna i nie musi. Tak czy inaczej jest dla mnie najpiękniejszym i najzdolniejszym zwierzem na świecie. – zadowolona i dziwacznie dumna ze skrytego pod plastikiem malucha, posłała ruszającej się paczce szeroki uśmiech. Później zerknęła na Thorntona.
Molly lustrowała go w milczeniu czytając z niego niczym z książki. Przypatrując się wyrazowi twarzy mężczyzny. Koniec końców, wydawszy z gardła samotne mruknięcie wyłączyła gaz pod garnkiem. Nie chciała drążyć tematu ani nie czuła potrzeby wymuszania na nim odkrycia wszystkich kart. Poza tym, gdzie zabawa w natychmiastowym przyjmowaniu absolutnie każdego faktu? Lubiła przypuszczenia. Szczególnie, gdy oscylowały wokół enigmatycznego chirurga.
Skoncentrowana na otwieraniu szafki w poszukiwaniu sztućców nie spostrzegła jak się zbliża. Można powiedzieć, iż zaszedł ją niczym drapieżnik potencjalną ofiarę. Ponieważ stała się ofiarą. Wystarczyło dotknięcie, by przez ciało szatynki przeszedł impuls przyjemnego prądu. Wargi automatycznie ozdobił uśmiech. – Słucham? – na poły zmieszana, na poły zaintrygowana przymrużyła oczęta. – Ty tak na poważnie...? – dłonie Pilby machinalnie wylądowały na klatce piersiowej blondyna. Utrzymywały między parą bezpieczny dystans zostając jedyną przeszkodą i barierą dzielącą ich ciała. Broniła się jak mogła; acz z upływającymi sekundami jej wytrwałość słabła. – ...nie pamiętam. Czy to ważne? – w ciemności piwnych oczu błysnęło. Tak, pragnęła dać się porwać na zewnątrz – na brzydkie podwórko z brzydkim trzepakiem w samym centrum. Pragnęła zmoknąć z nim pod kurtyną narastającej ulewy, a później troskliwie suszyć łepetynę lekarza puchatym ręcznikiem. Pragnęła...
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To niewiarygodne jak w przeciągu jednego popołudnia całe nastawienie może ulec zmianie - Clive przyjeżdżając do mieszkanka panny Pilby w życiu by nie przypuszczał, że to odmieni jego gburowaty humor, chociażby na te kilka wspaniałych godzin. Otóż, czuł się przy niej - wolny, spokojny - nie narzucony żadnymi przywilejami, zwyczajnie mógł być sobą; nieco upartym, może troszeczkę „zadzierającym nosa” chłopcem z „wyższych sfer.” Niczego na nim nie wymuszała (może prócz przesunięcia tej cholernej kanapy); aczkolwiek, czy to było coś złego? Wręcz przeciwnie - chciał pomóc guwernantce, choć przez jeszcze jedną chwilę ujrzeć na jej twarzy ten radosny uśmiech, którym go obdarowywała kiedy coś szło po jej myśli - nie potrafił się napatrzeć, jakby troszeczkę przywykł do obrębu radości kobiety i bez niej odczuwał niepokój. - Ciekawe porównania, Molly. - niestety, do nazywania dziewczęcia w w ten sposób nadal nie umiał się przyzwyczaić. Wrodzona w lekarzu (krew z krwi) oficjalność była ciężka do przepracowania - wychowany w takiej społeczności, nauczony kultury, nieustannie kierował się tymi samymi schematami co państwo Thornton. - Uważasz, że „rodzę się na nowo” w takim razie co powinien zrobić z „dawnym życiem?” - to nie tak, że prosił ją o radę, lecz „nowe oblicze” neurochirurga było trudne - nie odnajdywał się w takim świecie - niczym jakby został rzucony na „głęboką wodę”
bez żadnego „koła ratunkowego” i powoli tonął, brakowało mu powietrza w płucach, a drżące ręce wcale nie pomagały w lekkim pływaniu; pogubiony, zagubiony oraz przerażony utratą stabilności niechętny lecz przymuszony „łapał się brzytwy.” - A co jeżeli nie chcę? Może nie jestem jeszcze gotowy „dojrzeć?” Nie umiem tak po prostu pożegnać się z tym co budowałem przez lata? - karierą, rodziną - miejscem w hierarchii, bo jak się z tym pogodzić? Czy wszyscy muszą odchodzić z „wysoko podniesioną głową?” Co z tymi, którzy nie mają dużo wystarczająco siły by nauczyć się akceptacji pewnych czynników? Niby Bóg zsyła nam tyle - ile wie, że możemy znieść, ale co jeśli w przypadku Clive się pomylił? I dobił tym faceta, który niegdyś mógł odnieść nieodtwarzający sukces? Zabił w nim to co kochał najbardziej - to co go uszczęśliwiało, dawało wiarę - chęć na wstawanie z łóżka i wychodzenie z tego przeklętego gabinetu.
- Nie znam to prawda. Ale czasem nie potrzeba parunastu lat, by dostrzec jaki tak naprawdę jest człowiek. - odrzekł pewnie, bo to chyba była kwintesencja ich znajomości, czyż nie? Nie zgadzali się praktycznie w niczym i głównie z tego powodu nie potrafili poprzestać na wciskaniu temu drugiemu-tej drugiej własnego zdania. - Czasem wydajesz się bardzo sprzeczna. Chcesz dawać komuś rady, a sama nie umiesz się do nich dostosować. Co z tekstami typu „życie jest za krótkie, trzeba działać?” Czyżbyś była na nie uodporniona? - brew mężczyzny pofalowała wyżej, a na twarzy pojawił się delikatny uśmiech - nie zamierzał obrazić nauczycielki, może troszeczkę wpłynąć na jej ego. - Bardzo wiele rzeczy Ci się we mnie nie podoba. Ton głosu, sposób życia, to jak wychowuję Steven'a, ale chyba nie jestem tu po to, aby spełniać Twoje oczekiwania, hm? - rozbawiła go, co można było dostrzec po wyrazie twarzy lekarza, znowu rozpoczął ich igraszki - bawił się, oczywiście nie ją - albowiem wiedział, że Pilby nie jest z tych, które pozostają dłużne. - Ma swój urok, ale coś czuję, że wciąż jest w nim dzikie zwierzę, które trzeba ujarzmić. Tylko jeszcze się nie ukazało. Kwestia czasu, bo co jeżeli wtedy stanie się nie pohamowany? - stwierdził gładko, ale czy tak naprawdę mówił o Dumbo, czy raczej stojącej przed nim ciemnowłosej? Trudne do zinterpretowania - właściwie z Thornton'a ciężko było czasem coś wyczytać, pomimo braku chęci na prowadzenie konwersacji, zdarzało się że mówił wiele, ale wtedy nasuwało się pytanie: czy wszystkie wypowiadane przez niego słowa były zawiane szczerością?
Będąc z kobietą tak blisko, niepewnie uniósł dłoń, aby opuszkiem palców zsunąć jej grzywkę z czoła - patrzyli sobie głęboko w oczy; znowu ryzykowali, trochę jakby w takich momentach gardzili wszystkim wokół. - Nic teraz nie jest ważne. - odpowiedział ciszej, powolnie się nachylając - lecz wcale po to by przekroczyć granicę - dlatego aby ujrzeć więcej, niż wcześniej ktokolwiek inny. - Prócz jednego pytania. Potrafisz mi zaufać? - koncentrując się na oczętach niewiasty, tą samą ręką zjechał niżej tuż na jej plecy - i wtedy po malutkim pomieszczeniu rozszedł się odgłos telefonu. Wystarczyło by zapobiec dalszej „uroczej chwili” - Clive niczym jak wyrwany z transu automatycznie odsunął się o dziewczyny, po czym z kieszeni płaszcza wyciągnął telefon. Kilka minut rozmowy - by powrócić z typowym „oficjalnym tonem.” - To moja żona. To znaczy Callie... - odrzekł w międzyczasie narzucając na siebie odzienie. - Mieliśmy jechać do jej rodziców na obiad. - separacja, separacją lecz dobro syna jest najważniejsze. - Przykro mi, ale muszę iść. - może dokończą innym razem? Mało prawdopodobne - oni nigdy nie kończyli, wracali do udawania, że nic się nie działo - że chemia pomiędzy nimi wcale nie rozgrzewała się do stopnia Armagedonu.
Wyszedł, zniknął, odjechał - przez całą podróż we własnej pamięci trzymając ten niewinny moment. Nadal nie przesunął sofy, więc może to ukryty znak?

/ztx2

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”