- 𝟞.
Kiedy u drzwi ciasnego mieszkania w Chinatown zadzwonił irytujący, niesamowicie piskliwy dzwonek na obdrapanej patelni przewracany był właśnie piąty naleśnik. Powietrze wypełniał zapach słodkawego ciasta oraz płynąca z laptopa muzyka. Pojawienie się młodego Thorntona wprowadziło niemałe zamieszanie w spokojne popołudnie pary. I nie szło wyłącznie o fakt, iż Pilby miała na sobie wyłącznie przykrótki, beżowy sweter Richiego. Ani to, że dopijali pierwszą butelkę białego wina. Najbardziej kłopotliwy pozostawał upór chłopca (ciekawe po kim go odziedziczył...) Młody postanowił zostać. Najwyraźniej urażony nagłym odejściem nauczycielki, jak na bogatego i uprzywilejowanego smarkacza przystało: wykradł jej adres, kazał szoferowi zawieźć się pod wskazaną ulicę i usiadłszy na skórzanej kanapie, po skrzyżowaniu rąk na piersi wyraźnie nie zamierzał się ruszać.
...przynajmniej dopóki Dick nie zaproponował mu naleśnika z olbrzymią ilością syropu klonowego. Lolly nie chciała „zdradzić” małego przyjaciela, ale czuła dyskomfort. Wprzód usiłowała zadzwonić do Calliope. Na próżno. Z prychnięciem pogardy, kątem oka zerknęła na lubego pokazującego Steviemu najlepszą technikę przekręcania placków. Po sercu kobiety rozlał się gorąc. Ale nie wiadomo czy z rozczulenia czy poddenerwowania, gdyż wybierała numer Clive’a. Nie odebrał. Porządnie wkurzona nagrała się za sekretarkę i nie zostało nic innego niż czekanie.
Drugi dzwonek dobiegł od strony frontu trzy godziny później. Richard uniósł spojrzenie znad okularów na ułamki sekund zatrzymując je na Lo. Naraz popędzany przez zaaferowanego grą w szachy siedmiolatka wrócił do rozgrywki. Ta sekunda połączenia wystarczałaby na niewerbalne dodanie panience Pilby odrobiny otuchy; tylko... Nie dodał. Wzrok Donnelly’ego zdawał się nieprzenikniony.
Z szybciej bijącym sercem, Molly odsunęła ciężkie zasuwy i otworzyła jednoskrzydłowce. Skrzypnęły ostrzegawczo. – Wreszcie... – nie wytrzymując błękitnych ślepi starała się nie patrzeć na twarz eks-szefa. Niepewnie wykonała krok w tył, robiąc odrobinę przestrzeni w ciasnym, niedużym „przedpokoju”. A raczej miejscu wyznaczonym na prowizoryczny przedpokój. Rich wbił ślepia w Thorntona i naprędce zlustrował jego sylwetkę. Dzieliła ich olbrzymia przepaść. Lekarz – w idealnie skrojonym garniturze, z błyskiem w bystrych tęczówkach. Dick – w czarnej bluzie z kapturem, szarym dresie oraz klapkach. Posiwiałe włosy sterczały na cztery strony świata, a jednak... jednak istniało w nim coś niewyobrażalnie poważnego i eleganckiego; gdy przesuwał białą wieżę na E3. – Szach. – brwi Stevena drgnęły w skupieniu.