WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 𝟞.
Wszystko wróciło do normy. Co prawda od tygodnia Paloma siedziała na bezrobociu, aczkolwiek ze wsparciem Richarda nie musiała się o nic martwić. Księgarz bywał u ukochanej częściej niż poprzednio. Czasem w ciszy pichcił obiad, niekiedy wrzucał w zakładki na laptopie interesujące oferty pracy w charakterze niani. Nie komentował dystansu dziewczyny oraz trudnej do wyjaśnienia niechęci jaka narodziła się w niej po rzuceniu pracy u Thorntonów – Był paskudny! Zachował się okropnie. Dlaczego ludzie bywają tacy okropni? Skąd w nim tyle okrucieństwa? – morze łez jakie wylała mu na koszulę oraz strzępy wydukanych informacji nie wróżyły pozytywnej, wesołej historyjki; więc robił to, co powinien zrobić: nie pytał. W zasadzie, nie był nawet szczególnie zainteresowany detalami opowieści zgłębiającej przyczyny histerii. Nietrudno dopisać sobie początek i środek owego dramatu. Bogaty pijany szef miesza podwładnej w głowie, prosi do tańca pod łuną srebrzystego księżyca. Może się całują a może poprzestają na patrzeniu sobie w oczy. Wydarzenie rodzi w dziewczęciu wyrzuty sumienia. Donnelly nie zdawał się zły ani rozczarowany. Wiedział, że to kiedyś nadejdzie – kiedyś przystojniejszy, młodszy facet skupi uwagę szatynki. Najbardziej bolały go łzy spływające po bladych, rozgrzanych emocjami policzkach.
Kiedy u drzwi ciasnego mieszkania w Chinatown zadzwonił irytujący, niesamowicie piskliwy dzwonek na obdrapanej patelni przewracany był właśnie piąty naleśnik. Powietrze wypełniał zapach słodkawego ciasta oraz płynąca z laptopa muzyka. Pojawienie się młodego Thorntona wprowadziło niemałe zamieszanie w spokojne popołudnie pary. I nie szło wyłącznie o fakt, iż Pilby miała na sobie wyłącznie przykrótki, beżowy sweter Richiego. Ani to, że dopijali pierwszą butelkę białego wina. Najbardziej kłopotliwy pozostawał upór chłopca (ciekawe po kim go odziedziczył...) Młody postanowił zostać. Najwyraźniej urażony nagłym odejściem nauczycielki, jak na bogatego i uprzywilejowanego smarkacza przystało: wykradł jej adres, kazał szoferowi zawieźć się pod wskazaną ulicę i usiadłszy na skórzanej kanapie, po skrzyżowaniu rąk na piersi wyraźnie nie zamierzał się ruszać.
...przynajmniej dopóki Dick nie zaproponował mu naleśnika z olbrzymią ilością syropu klonowego. Lolly nie chciała „zdradzić” małego przyjaciela, ale czuła dyskomfort. Wprzód usiłowała zadzwonić do Calliope. Na próżno. Z prychnięciem pogardy, kątem oka zerknęła na lubego pokazującego Steviemu najlepszą technikę przekręcania placków. Po sercu kobiety rozlał się gorąc. Ale nie wiadomo czy z rozczulenia czy poddenerwowania, gdyż wybierała numer Clive’a. Nie odebrał. Porządnie wkurzona nagrała się za sekretarkę i nie zostało nic innego niż czekanie.
Drugi dzwonek dobiegł od strony frontu trzy godziny później. Richard uniósł spojrzenie znad okularów na ułamki sekund zatrzymując je na Lo. Naraz popędzany przez zaaferowanego grą w szachy siedmiolatka wrócił do rozgrywki. Ta sekunda połączenia wystarczałaby na niewerbalne dodanie panience Pilby odrobiny otuchy; tylko... Nie dodał. Wzrok Donnelly’ego zdawał się nieprzenikniony.
Z szybciej bijącym sercem, Molly odsunęła ciężkie zasuwy i otworzyła jednoskrzydłowce. Skrzypnęły ostrzegawczo. – Wreszcie... – nie wytrzymując błękitnych ślepi starała się nie patrzeć na twarz eks-szefa. Niepewnie wykonała krok w tył, robiąc odrobinę przestrzeni w ciasnym, niedużym „przedpokoju”. A raczej miejscu wyznaczonym na prowizoryczny przedpokój. Rich wbił ślepia w Thorntona i naprędce zlustrował jego sylwetkę. Dzieliła ich olbrzymia przepaść. Lekarz – w idealnie skrojonym garniturze, z błyskiem w bystrych tęczówkach. Dick – w czarnej bluzie z kapturem, szarym dresie oraz klapkach. Posiwiałe włosy sterczały na cztery strony świata, a jednak... jednak istniało w nim coś niewyobrażalnie poważnego i eleganckiego; gdy przesuwał białą wieżę na E3. – Szach. – brwi Stevena drgnęły w skupieniu.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 8.
Tydzień. Minęło dokładnie siedem dni od odejścia Palomy Pilby. Co w tym czasie działo się w głowie Clive Thorntona? Czuł się winny. Nie tylko rezygnacji z pracy guwernantki, ale również tego jak ich relacja ostatecznie (i że w ogóle!) się zakończyła. Tęsknił? Może to za małe za duże słowo, jednak nie widując kobiety codziennie, ten brak wpływał na mężczyznę niekomfortowo. Przyzwyczajony do jej obecności, a także czasem irytujących zaczepek - w trakcie przebywania w swoim gabinecie wielokrotnie sięgał za telefon z próbą kontaktu, lecz w ostatniej chwili rezygnował. Może tak było lepiej? Kiedy Molly nie znajdowała się w obrębie zasięgu lekarza, mógł w pewnym sensie zacząć proces - leczenia. Z fantazji, wyobrażeń jakimi w ciągu trzech miesięcy obarczył szatynkę; nie byli sobie pisani - ich relacja bazowała wyłącznie na wzajemnym zrozumieniu - nie wykroczyła ani razu na strefę „fizycznej przyjemności” - a tak przynajmniej neurochirurg wolał sobie tłumaczyć, niżeli dopuścić myśl, że pragnął jej bardziej niż własną żonę. Dlatego odpuścił, chcąc powrócić chociażby w połowie do swojego „dawnego życia” u boku Callie, Steven'a oraz ich nowego nienarodzonego dziecka, bo choć nadal nie posiadał w sobie chęci względem ciąży ukochanej, wiedział iż musi wziąć odpowiedzialność za swoje czyny.
Jednak gorzej było ze Steven'em, chłopiec nie potrafił sobie poradzić z nagłą stratą nauczycielki, pogrążony w żałobie bezkonkurencyjnie dawał znać własnemu rozżaleniu; złości, braku akceptacji - przecież nie był nic winien, pokochał Molly, nie rozumiał czemu go opuściła - zwłaszcza teraz; kiedy między jego ojcem, a matką narodziło się spięcie - niestety, lecz pomimo młodego wieku, dzieci takie rzeczy zauważają; z tego względu agresja siedmiolatka wzrosła, buntował się - chował, uciekał - wykłócał (po kim to miał, nie?) - obrażał; potrafił zamknąć się w łazience i nie wychodzić z niej przez parę godzin - a przynajmniej dopóki wściekły Clive nie wyciągnął drzwi z zawiasów. Ewidentnie nie przypadł mu do gustu - taki „zwrot akcji.” Dlatego zdecydował się podjąć własne kroki - wychodząc ze szkoły, której nawiasem NIENAWIDZIŁ - zamiast pojechać prosto do domu, postanowił okłamać kierowcę rodziców i zakomunikować mu „niespodziewaną zmianę planów.” Biedny Edmund Płotnikow; nie pomyślał, że parolatek mógłby kłamać - sądząc, iż jest nauczony całkowitej szczerości - zawiózł go wprost pod mieszkania panienki Pilby; znał ją - zapewne parę razy udało im się zamienić kilka zdań - więc odprowadził chłopca do drzwi i pozostawił samego, następnie wyłączył własny telefon, ponieważ wraz z żoną obchodzili dzisiaj trzydziestą rocznicę ślubu - a dobrzy Państwo Thornton'owie postanowili dać mu na ten dzień wolne.
Minęła pierwsza godzina odkąd Steven powinien przebywać w posiadłości - kontakt z szoferem okazał się nieosiągalny; gdzie mógł się podziewać? Nerwy Clive z każdą następną przesuwającą się po zegarku minutą wzrastały - gdzie mógł zniknąć? Przecież to się nigdy nie zdarzało! Kolejna próba telefoniczna - bezskuteczna. Emocje w ciele chirurga zaczęły buzować i wtedy...; charakterystyczny dźwięk nagranej wiadomości - i jej głos; dobrze pamiętał, wciąż aksamitny - trochę niepewny, jakby była przestraszona - nie dziwił się. Wydarzenie sprzed tygodnia bezkonkurencyjnie mogło wprowadzić ją w taki stan - nie wiele myśląc, bo gdyby pozwolił sobie na „rachunek sumienia” - nie wsiadłby do tego samochodu, nie jechałby z tak szybką prędkością wprost do mieszkania ex guwernantki - zapewne wysłałby tam gosposię, a najlepiej - Calliope, automatycznie wymyślając „pierwszą lepszą” wymówkę - by tylko się z nią nie zobaczyć. Dwadzieścia minut później - z przerażająco mocnym biciem serca stał przed drzwiami, by kilkukrotnie nacisnąć dzwonek.
Wreszcie... - Przepraszam. - za co? Za zdarzenie, w którym „o mały włos” nie pozwolił sobie na przekroczenie NIEPRZEKRACZALNEJ granicy i wpicie się w jej wargi pośrodku parku? Czy za to, że jego własny syn „wykiwał” wszystkich wokół, tylko po to aby spędzić z ukochaną nauczycielką parę godzin? Dostrzegł, że unika spojrzenia - dlatego decydując się pozostać w przejściu, wychylił jedynie głowę - swoimi niebieskimi oczętami najpierw przesuwając po pomieszczeniu, aby następnie nimi odnaleźć Richarda oraz własne dziecko. - Steven, musimy już wracać. - po tych słowach głowa chłopca przekręciła się w stronę ojca, a uśmiechnięta mina zamieniła się w rozczarowanie, automatycznie obarczył ją Lo. - Wydałaś mnie. - mruknął z charakterystycznym dla siedmiolatka obrażonym tonem i skrzyżował ręce na ramionach. - Nigdzie nie jadę! - zakomunikował głośniej, ewidentnie ukazując swe rozkapryszenie. Clive westchnął przepraszająco - po czym spojrzał na dziewczynę. - Mogę wejść? - poprawiając swoją marynarkę, albowiem od razu odczuł przeszywający go gorąc. - Nie będę się z Tobą kłócił, jeżeli za trzy minuty nie weźmiesz swojego plecaka i nie podejdziesz do mnie, możliwe, że wyciągnę Cię stąd siłą. - głos seniora Thorntona był milszy; można było wyczuć, że żartuję - lecz brzdąc zdecydował się „podjąć wyzwanie” i zerwał się z krzesła, stając na przeciwko. - Spróbuj. - a jego szczerbaty a także łobuzerski uśmiech rozpromienił tylko pomieszczenie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z początku nie interweniowała ani nie wcinała się w interakcje pomiędzy ojcem a synem. Nie czuła się ani w kompetencji ani zobowiązaniu do łagodzenia ich narastającego konfliktu. Grubą kreską oddzieliła własny mały, czarujący świat od wielkich, „ważnych” realiów zadufanego w sobie lekarza. Właśnie tak usiłowała postrzegać niedawnego pracodawcę. Nawet teraz, kątem oka zerkając na jego twarz niczym mantrę powtarzała bezgłośne: Nienawidzę go. Nienawidzę go. Nienawidzę... Zahipnotyzowana komponowaną modlitwą; białym kłamstwem, które powtarzane wielokrotnie miało otrzymać tytuł „prawdy” nie spostrzegała, że na kilka sekund w pomieszczeniu zapadła przeciągła, dosyć niezręczna cisza. Bezdźwięk rozproszyło dopiero chrapliwe odchrząknięcie Richarda. – Może dokończymy partię szachów, a przy okazji Twój tata wypije kawę, co? – po wstaniu z fotela celem zagotowania wody w czajniku dodał pod nosem przyciszone: - ...albo meliskę. – szept lubego został sformułowany i wypowiedziany tak; żeby dotrzeć do uszu wszystkich zainteresowanych. Chłopczyk wydał z siebie pojedyncze parsknięcie chichotu, lecz wargi Molly tkwiły w tej samej pozycji – wyrażając niezadowolenie, dezaprobatę i niechęć. Ciemnymi tęczówkami wodziła przed nosem, by finalnie wbić je w oblicze chirurga. – Nie spiesz się, Rich. Pan Thornton pewnie ma za moment jakieś istotne spotkanie. Chyba nie chcesz, żebyśmy stali się przyczyną jego spóźnienia? – mimo wewnętrznego rozedrgania odsunęła się, ponieważ Donnelly zdecydował. A w umyśle szatynki bezustannie żył zarodek podziału na skonkretyzowane, biblijne role. Facet trzymał berło decyzyjności. Niby byli w jej mieszkaniu, ale skoro księgarz zaprosił gościa do środka – nie oponowała. Podważanie autorytetu ukochanego okazałoby się kłopotliwe.
Guwernantka z głębszym westchnieniem przesunęła sprzed oczu pasma niesfornych loków w odcieniu głębokiego brązu. Złość znieczulała i ogniskowała uwagę na rzeczach odmiennych niż fakt, iż Clive pierwszy raz widział ją w stuprocentowo domowym wydaniu. W zbyt dużym, męskim swetrze; z legginsami wsuniętymi na tyłek i włosami niedbale przesuniętymi do tyłu przez grubą, plecioną opaskę. Troszeczkę irytowała ją intymność na którą trafił. Wydawało się, że posiada okazję wejrzeć w kawałek jej drobniutkiej oazy. Brukał swą bezczelną obecnością miejsce przynależące wyłącznie do Lo. Nawet spoglądający na wspomnianą scenkę spoza obrazowej ramy Jezus sprawiał wrażenie zniesmaczonego pojawieniem się niedawnego szefa Pilby. – Nonsens. Która godzina...? Szesnasta? Piętnasta?Chwilę po trzeciej.Chwilę po trzeciej. Idealna pora na zastrzyk kofeiny. – po zniwelowaniu dzielącego ich dystansu, Dick przeniósł dłoń na tył pleców dziewczyny. Pół-świadomie podkreślał własną rolę w rozgrywanej farsie. Był partnerem Molly. Stróżem, opiekunem oraz przyjacielem. Może i nie wchodził w buty zazdrosnego chłopca, ale zdecydowanie zaznaczał swoją obecność. – Poza tym; myślałem, że wszyscy jesteśmy tu na „Ty”. – czujnym, bystrym wzrokiem przetańczył z Clive’a na Palomę. To znowu na Clive’a. Wiem, że coś się wydarzyło. – ...mówił pomiędzy tymi zerknięciami.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sceneria rodem z filmu o „niegrzecznych dzieciakach” - Clive czuł się tak jakby zastępował głównego bohatera, bez żadnego wcześniejszego wdrążenia się w rolę - poza tym wydawało się, że także zapomniał tekstu. Obserwując poczynania własnego syna, zdał sobie sprawę jak bardzo zaprzepaścił w kwestii wychowania, otóż sam nigdy nie sprzeciwiłby się rodzicom, w sumie nawet teraz będąc grubo po trzydziestce spełniał ich oczekiwania, a Steven? Postawiony pomiędzy autorytetem ojca, a miłością którą pałał do swej guwernantki uparcie pozostawał przy swoim; cóż w takiej sytuacji powinien zrobić Thornton? Być pełnym podziwu? Czy istotnymi argumentami typu „dopóki mieszkasz ze mną - działasz na moich zasadach” zniszczyć jego strajk? Z mechanizmu upodlenia - albowiem, panowie nie byli sami i chłopiec pokazywał swoją wyższość pośród dwójki, w pewnym sensie obcych osób - wyrwał go głos Richarda - lekarz wyprostował plecy, obrzucając księgarza niepewnym wzrokiem. - Nie wydaję mi się, że to dobry pomysł. - wtrącił kątem oka spoglądając w stronę panienki Pilby, owszem - nie był głupcem, od razu dało się wyczuć jej niechęć względem pozostania byłego pracodawcy - dlatego wolał przebywać na zewnątrz i tym razem „spełnić oczekiwanie” szatynki, lecz kiedy się przesunęła mina Clive zaprezentowała nieme „jesteś pewna...?” Przystał kiwając głową - co jednoznacznie odzwierciedlało przyjęcie wyzwania. - Długo wam to zajmie? - z zmarszczonymi brwiami postawił pierwszy krok ku wejścia do „bezpiecznej przystani” niewiasty, następnie ze swoich ramion zsunął marynarkę, którą powiesił nieopodal automatycznie podwijając rękawy białej koszuli. - Miałem go dzisiaj zabrać na lekcję pianina, ale widać, że wybrał ciekawsze zajęcie. - stwierdził, a po ściągnięciu butów skierował się w stronę kanapy, na której zaraz przysiadł obok niego Steven. - Czarna bez cukru. - rzucił gdy Donnelly pokierował się wprost do kuchni, bez żadnego zawahania ukierunkowując własne spojrzenie na sylwetce Palomy, w odróżnieniu od niej - starał się zachować spokój, nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, ani tym bardziej podejmować rozmowy, która mogłaby nie przypaść kobiecie do gustu. Pełen profesjonalizm, niestety do chwili - gdy odczuł na sobie wzrok ukochanego szatynki - z lekkim zażenowaniem odwzajemnił ten gest, a na twarzy zaraz lekarza zagościł delikatny uśmiech - nie pragnął dramatów, z tego powodu postanowił nie wydawać sprzed tygodnia swojego niestosownego zachowania, chyba że... Molly już to zrobiła, wyznała prawdę - a Rich był zbyt dumny, by wytworzyć jakąkolwiek nieprzyjemną atmosferę.
Ponownie oczęta Clive zogniskowały się na buzi dziewczęcia, a wypływała z nich nieznaczna tęsknota; w tym momencie żałował, że nie mógłby się zamienić miejscami z Stevem i samemu wytwarzać opozycję względem jej powrotu do pracy. Niestety; w przeciwieństwie do syna - był dorosłym facetem, więc takiego typu zachowanie nie wchodziło w rachubę i jedyne na co miał pozwolenie to tylko zmierzyć się z konsekwencjami własnego niepohamowania; choć nazwijmy to dosadnie - pożądania, lecz widocznie nie był na to jeszcze gotowy - dlatego jak „ostatni tchórz” - odwrócił głowę skupiając się na swej latorośli. - Nie powiem mamie co się stało, ale musisz mi obiecać, że to „pierwszy i ostatni raz” gdy okłamujesz Edmunda. - mruknął podnosząc aby przejechać nią po łepetynce chłopca. - Ale... ale.. - Co ale? - Przestanę, kiedy Ty też przestaniesz. - Steve burknął oskarżycielsko, krzyżując przy tym ramiona. - Kiedy Cię okłamałem? - zdezorientowanie Clive narosło, właściwie nie miał do końca pojęcia jak powinien się teraz zachować i czy zadane pytanie jest odpowiednie - szczególnie w takich okolicznościach, czyli przy niej i niedaleko znajdującym się Richardzie. - Powiedziałeś mi, że jak będę grzeczny to może Molly wróci do pracy, a kiedy byłem to przyprowadziłeś tą obleśną ropuchę, ms. Nancy. - warknął tym razem głośniej, odsuwając się od ojca. - Rozmawialiśmy już o tym Steve i obiecałeś, że nie będziesz jej tak nazywał. - oskarżający ojcowski ton. - Panna Pilby, ma własne życie i nie będzie na każde Twoje zawołanie. - czyżby tyczyło się to obydwóch Thornton'ów? - Ale ja nic nie zrobiłem! - fakt, to-nie-on-a-tatuś „mistrz dramatów” - I dlatego tu przyjechałeś, bez naszej zgody? - wtrącił, całą uwagę koncentrując na siedmiolatku. - Zresztą porozmawiamy o tym jak wrócimy do domu, dokończę partyjkę z Panem Richardem, a ja pójdę się przewietrzyć, w porządku? - po tych słowach podniósł się - długo się nie nasiedział lecz rozmowa z synem, wyzwoliła w nim natychmiastową chęć zapalenia papierosa

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie była pewna o co chodzi jej sercu. Nie chciała go tu równocześnie drżąc na myśl; że szatyn zabierze Stevena, wyjdzie i przepadnie na wieki wieków (amen). Wolała na niego nie patrzeć symultanicznie nie łaknąc niczego poza bezustannym wpatrywaniem się w błękitne oczy. Żywe, zaskakująco łagodne. Za każdym razem zadziwiało ją przygnębienie oraz czułość jakaś potrafiła się w nich pojawić. Paloma rzadko widywała podobne emocje u Richarda. Partner spoglądał na świat przez szkiełko wewnętrznej harmonii. Pozostawał oazą spokoju na pustyni wiecznych sprzeczek. Gdy wpatrywała się w ślepia Donnelly’ego czas spowalniał. Kiedy obserwowała nieba w tęczówkach Clive’a – obawiała się, iż zegar tyka zbyt prędko a tętno bije zbyt natarczywie.
- Dziesięć minut? Maksimum kwadrans. Powoli się z nim rozprawiam. – kąciki ust księgarza drgnęły, unosząc się w rozbawieniu na widok zacięcia wymalowanego na buzi chłopca. – No co? Rozprawiam się z Tobą. Jeszcze maksimum cztery ruchy i po Tobie. Musisz osłonić o ten... ten pion. – palcem wskazującym pomachał ponad szachownicą. Przez moment obydwoje wpatrywali się w drewnianą planszę. Okulary zsunęły się z nieco spiczastego nosa. Po oględzinach pola szachowego manewru Richie wrócił do aneksu kuchennego. Z komody wyciągnął dwa czyste kubki, rozsypał do nich kawę, do żółtego dodał trzy łyżeczki cukru. Potem przysiadł na krawędzi fotela – na powrót skupiony na grze, lecz w pełnej gotowości do ewentualnego wstania celem zalania napojów gorącą wodą.
Tymczasem Molly ugrzęzła we wcześniejszym miejscu. Niepewnie lustrowała lekarza zirytowanym spojrzeniem. Koniec końców bladymi palcami lekko naciągnęła sweter. Ślepia rozbłysły guwernantce na brzmienie znajomego imienia. – Nie powiedziałeś, że okłamałeś Edmunda! – w tonie kobiety dało się usłyszeć wyraźne nuty dezaprobaty. Dick w milczeniu rzucił okiem na rozmówców. Sam się nie odzywał. Następne rewelacje tylko zaogniły rumieńce rozprysłe na policzkach szatynki. Ciemne oczęta mknęły: z taty na synka. Z synka na tatę. – Co proszę? Próbowałeś wyegzekwować dobre zachowanie wykorzystując mnie jako „nagrodę”? – oho, padła fasada. Panna Pilby szybko skończyła z pozorami oficjalności. – I nie zachowujcie się tak, jakby mnie tu nie było! Obydwaj! – ze zmarszczonymi brewkami przyglądała się zarówno młodszemu jak i starszemu Thorntonowi. Richard wyprostował się na siedzeniu, obrócił przez ramię wypatrując nieśmiało wystającego z dziubka pióropusza pary. – Jesteście nieznośni! Stevie za mną tęskni a ja tęsknię za Wami, Clive. Za nim. Za pracą. – ups. Zdezorientowana pokręciła łepetyną, jak gdyby w desperacji usiłując wymazać magiczne słówko uwzględniające kapryśnego szefa. – A Ty... Jak mogłeś oszukać Edmunda?? Przecież tworzymy zespół. – z westchnieniem podrapała się po ramieniu wyglądając odrobinkę niby zagubiona dziewuszka.
- Możesz skorzystać z balkonu. – ledwo szatyn podniósł się i wcisnął dłoń do kieszeni (pewnie w poszukiwaniu papierosów); Rich kiwnął łepetyną w stronę niedużego, ciasnego balkoniku. - W tym mieszkaniu się nie pali! – Molly nie powstrzymywała wściekłego sapnięcia, które uciekło przez wpół zaciśnięte zęby; kiedy dreptała za tym cholernym gburem szanownym gościem. Dopiero po znalezieniu się na zewnątrz – na betonowym podłożu tak mikrym, że musiała ustawić się bokiem; żeby nie dotykać przedramienia Thorntona – za łopoczącymi delikatnie, łososiowymi zasłonkami – uwolniła z gardła jęk rezygnacji. Zostali sami. – Boże, dlaczego zwyczajnie nie wyjdziesz? Dlaczego nie przysłałeś Callie? Czemu się tak zachowujesz...? - ...jak uprzywilejowany dupek korzystający z okazji.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To on nie był pewien czego od niego oczekuję - zgodnie z wolą Palomy, odsunął się na bok; nie wymuszał żadnego kontaktu, pozwolił jej odejść - tak jak na pracodawcę przystało, nieprawdaż? Och, żeby tu tyko chodziło o relację szef-pracownica, to zapewne po tylu próbach poprawiania go bez wahania wysłałby guwernantce papiery z wypowiedzeniem, lecz spodobał mu się ten stan rzeczy; lubił gdy tak zgryźliwie „łapała go za słówka” by później zaprezentować tą typową, pełną satysfakcji minę. Lubił gdy w kwiecistych sukienkach panoszyła się po jego posiadłości, i tym z wielkim uśmiechem opowiadała o swoich przeżyciach. Kochał Lubił to w jak łatwy sposób pokochała Steven'a i niezależnie co by się działo ochroniłaby go własną piersią - i przez to czuł się jeszcze bardziej żałośnie, iż doskonale zdawał sobie sprawę, że to on jest powodem straty nauczycielki, którą odczuwał chłopiec. Gdyby tylko wtedy mógł się opanować, pohamować swoją żądzę - nie odeszłaby; nadal tkwiła by w ich życiu, dając im (obu!) światło, którego nigdy nie posiadali. Ale jak się obronić? Przed jej wdziękiem? Czułością? Niezwykle czarującą naiwnością?
Uśmiechnął się ciepło w stronę Richarda - jednocześnie w głębi siebie żałując, iż to nie z nim siedmiolatek odczuwa taką fascynację, ale może właśnie o to chodziło? Może Donnelly pojawił się w życiu chłopca, aby nauczyć go czegoś więcej, niżeli „najlepszego i najszybszego” sposobu „jak wydawać pieniądze” - cóż, na to akurat się na patrzył pośród swoich rodziców, a także ludzi jakimi się otaczali. Molly i Rick byli inni; znali o wiele więcej pojęć dzięki którymi mogli być szczęśliwi - wystarczy spojrzeć na ich malutkie mieszkanko, pełne rupieci - a i tak wydawali się bardziej radośni, niż ubrani w futra Thornton'owie. Teraz Clive zrozumiał dlaczego małego tak do nich ciągnęło, albowiem powoli zaczynał przypominać swojego tatę, przez co pojmował, że fortuna tak naprawdę nie jest najistotniejsza. Emocje, ludzie, ciepło - bliskość; tego samotny człowiek najbardziej potrzebuję. - W porządku, może dzięki temu, że nie wygra przestanie być takim wiecznym mądralą. - uniósł swoją dłoń i pstryknął syna w nosek, za to chłopiec zareagował lekkim parsknięciem. -Daj mi się skupić, tatooooo - z długim przeciągnięciem owego zdania powrócił wzrokiem do rywalizacji z księgarzem. Rozmowa pomiędzy tatą-a-synem w natychmiastowym tempie przeobraziła się w „kłótnie rodzinną” bystre oczęta Steve nerwowo przeskakiwały z tęczówek Molly, a następnie ogniskowały się na ojcu. - Teraz Ty mnie wydałeś! - Miałem prawo to zrobić. - wtrącił Clive, patrząc na chłopca z wyrażającym rozczarowaniem. - To dlaczego nie wrócisz? - miękki głos kilkolatka przezwyciężył obrzucenie oskarżenia, owszem widać było że trochę się bał; wiedział, że sknocił - ale uważał, że miał ku temu bardzo dobry powód. - Przepraszam, Molly. - mruknął niepewnie spoglądając w oczy swej najlepszej przyjaciółki. - Gdybym powiedział mu, że jadę po Ciebie, namówić abyś wróciła to by mnie tu nie przywiózł. W końcu ma „wytyczne” - wypowiedział te słowa dokładnie tak samo w jaki zawsze odrzekał je lekarz; ale w międzyczasie wywrócił oczyma, jakby w ten sposób informując szatynkę, że sam ma tego „po dziurki w nosie.” - Jego też przeproszę. - znowu typowe dla chłopca odburknięcie, na które neurochirurg zareagował prychnięciem. - Eddie niczemu nie zawinił, nie chciałem go w to wplątywać, ale bałem się jechać autobusem. - przyznał spuszczając głowę. - Jeszcze tego by brakowało! - siedmiolatek, dziecko milionerów, sam w busie pełnym porywaczy.
Możesz skorzystać z balkonu.
Thornton kiwnął twierdząco głową, a na zdanie Pilby obrzucił ją tylko spojrzeniem, pełnym... zdystansowania. Wyszedł na balkon w międzyczasie wyciągając z paczki papierosa i wsuwając sobie pomiędzy wargi. Nie zdążył zapalić - ponieważ chwilę później, obok niego znalazła się nie kto inny jak sama panna Pilby. - To ja powinienem być teraz zły. - rzucił przez zaciśnięte zęby, obracając głowę tak by przez kilka sekund wodzić błękitnymi tęczówkami po zaróżowionej buzi dziewczęcia. Całkowicie zignorował jej pytanie, skrzyżował ramiona i oparł się o poręcz balkonu. - Co by było gdyby rzeczywiście zaplanował przyjechać do Ciebie busem? - mruknął z niechęcią, lecz niestety (ku jego złości!) oczy lekarza łagodniały - wystarczyło na nią spojrzeć, a te negatywne emocje odpływały niczym jak za dotknięciem „czarodziejskiej różdżki.” - Zdaję sobie sprawę, że to co... - nie dokończył, nerwowo odwrócił łepetynę a wolną dłonią przesunął po swym podbródku. - Ale nawet się z nim nie pożegnałaś. Uciekłaś. I co? Myślałaś, że nie będzie o Ciebie pytał? - z ust mężczyzny wyciekło głośne westchnięcie. - Powinnaś mu powiedzieć, że nie wracasz... albo... - nacisnął na zapalniczkę, z której wydobył się ogień przez co udało mu się rozpalić papierosa. Dwukrotnie zaciągnięcie, następnie powrót wzrokiem do oczu Lo. - Co musiałabyś usłyszeć, abyś wróciła...? - koncentrował się na mimice szatynki, marszcząc brwi. - Co siedzi Ci w tej główce? - dodał powolnie wypuszczając ze swoich warg szaro-niebieski dym.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miała rację obawiając się o Steviego. Wcale nie wyolbrzymiała, ze smutkiem stwierdzając; iż ani Calliope ani Clive nie znajdą drugiej takiej guwernantki. Osoby stuprocentowo oddanej powołaniu. Wesołej, nieskażonej chorobą „wąskich horyzontów” dorosłego świata, obserwującej otoczenie z niekłamanym zachwytem i kochającej. Kochającej tak mocno, że niekiedy sprawiała wrażenie martwić się o los każdego stworzenia – również wychudzonej wiewiórki przebiegającej przez parkowe alejki bądź śpiącego pod sklepowymi markizami bezdomnego. Oh, jeżeli pałała troską względem wspomnianych: co dopiero, gdy w rachubę wchodzili oni? Panowie kompletnie podbili serce panny Pilby. Jaka szkoda, jeśli jeden z nich rzeczywiście uznał je za wspaniały obiekt drwin. Tak prezentowała się sytuacja z perspektywy zagubionej w uczuciach Lo. Bawił się nią. Szatyn wykorzystywał nadarzające się okazje i z premedytacją wytrącał z kobiety resztki rozsądku.
Przysłuchujący się zajściu Richard jako jedyny element owej olbrzymiej układanki zachowywał zdrowy dystans. Niebieskie ślepka księgarza częściej niż po zgromadzonych, wodziły po drewnianej planszy do gry. Może wyglądał na niezainteresowanego, ale chłonął każde wyrzucane w przestrzeń słowo. Imiona, dygresje, opowieści budujące pełniejszy obraz tego jakimi ludźmi są Thorntonowie. Chłonął i coraz mniej podobała mu się ewentualność powrotu Molly prosto w paszczę pieprzonego lwa. Rzecz jasna nie planował uwypuklać swojej niechęci. Znając dziewczynę stanowcza deklaracja wystarczyłaby, żeby zrewidowała decyzje i pozostała przy poszukiwaniach nowego zlecenia. Tylko nasuwało się pytanie: co to da? Chodząc do innego dzieciaka będzie rozmyślała o Stevenie; będzie zadręczała umysł wyrzutami sumienia. Szukała spojrzeniem białej koszuli bądź stylowej marynarki. Co da tworzenie opozycji? Nie lepiej płynąc z nurtem zdarzeń; nieważne do czego dojdzie?
Ponadto, zbyt wcześnie na panikę lub próby odsunięcia Lolly od lekarza. Dobiegające z balkonu urywki prowadzonej dyskusji nie wróżyły szybciutkiego powrotu pracodawcy w łaski niani. Chyba. - Jak możesz?? To moja wina, że nie wyjaśniłam dziecku co się właściwie stało?? – na porcelanowej buzi pojawiły się wyraźne świadectwa oburzenia stopniem bezczelności jakiego doświadczały małe, muśnięte pojedynczymi piegami uszy. Aż poczerwieniały z narastającego zdenerwowania. - Skąd w Tobie tyle zawiści? Powinieneś chociaż raz zachować się jak mężczyzna i przyjąć na siebie winę. – pewnie gdyby byli postaciami z kreskówki za moment głowa nauczycielki poczęłaby dymić, a w oczach pojawiłyby się gniewne ogniki. – A odpowiadając na pytanie: nie wiem. Co by się stało? Może powinieneś nauczyć własnego syna jak czytać rozkład jazdy autobusu albo jak kupować bilet. Przestań trzymać go pod kloszem! Robisz mu krzywdę! – ostatnie wypowiedziała z lekkim żalem i niezrozumieniem. Autentycznie zależało jej na tym dzieciaku. Nie chciała, aby doszło do tragedii przez cieplarniane warunki w jakich był wychowywany. – Nie. Ty powinieneś mu to powiedzieć. – w trakcie cedzenia następnych kwestii dźgała rozmówcę końcówką palca wskazującego. Palomie sprawiało dziką, niepohamowaną przyjemność dotykanie szatyna. Choćby przelotnie, choćby w ramię. – Ty jesteś ojcem, Clive. I byłeś moim szefem. Ty zmusiłeś mnie do odejścia. Nawet nie próbuj odwracać kota ogonem. Obydwoje wiemy... – uciąwszy zagryzła delikatnie wargę, a spojrzenie ciemnych oczu popłynęło ku zasłonom. Nie powinni wracać do tego co się nie wydarzyło, a przed czym uciekali.
Pytanie o powrót absolutnie nie zaskakiwało. Zasmucało. – Wrócę i co? Znowu zostaniesz moim pracodawcą? Zaczniesz zachowywać się tak jak wtedy? – „wtedy” powiedziała na dziwnych tonach. Jakby głęboko w sobie, sekretnie pielęgnując wspomnienie trzymania chirurga za rękę. Odczuwania gorącego oddechu na swoich wargach. – Ja tak nie umiem. Nie umiem być wyłącznie nauczycielką. Chcę żebyśmy... – pomiędzy kolejne wyrażenia wkradała się krótka, napięta pauza. – Chcę, żebyśmy się przyjaźnili. Potrafili swobodnie porozmawiać, pośmiać się. Aby narodziło się między nami zaufanie.zaufanie. Ugh, prędzej błagała o zaufanie względem swoich „wybryków”. Zaufanie, iż utrzyma je na uwięzi; że nie są niczym ponad bzdurne, natrętne pomysły. Myśli wcale nie przynależące do niej. Bo przecież nie pragnęła nikogo poza Richardem. Bycie blisko Thorntona ofiarowywało okazję, by udowodnić powyższe.
Lustrując oblicze mężczyzny rozważała słuszność swojego stanowiska. Finalnie, w całej farsie nie szło o to jak perfidnym Clive jest pracodawcą a jak okrutnym bywa człowiekiem. Molly zacisnęła wargi. – Bądź odrobinę wyrozumialszy a ja obiecam to samo. – sprawiedliwe? Nerwowo, zapewne sprawdzając samą siebie oraz własne odruchy zahaczywszy ręką o podwinięty rękaw, przesunęła opuszkami po nagim przedramieniu i przez ułamki sekund trzymała je na wierzchu dłoni Thorntona. Nadal nie rozumiała dlaczego tak drżą, aczkolwiek składając puzzle do kupy docierała do wachlarza sensownych wniosków. Aktualnie też wydawały się minimalnie wibrować. Właściwie nie wiedząc dlaczego nagina granice prywatności akurat w trwającym momencie – naraz pospiesznie zabrała łapkę, jakby ten gest pojednania zdawał się zbyt poufały.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W tej „zaciętej walce” pomiędzy przyjaciółmi szefem, a pracownicą ciężko było odnaleźć „złoty środek,” bo tak naprawdę o co się właściwie kłócili? O niestosowne zachowanie sprzed tygodnia, które nieco wymusił „Pan szef?” O upartość panny Pilby w stosunku do przyjaźni przed którą lekarz tak uporczywie się wzbraniał? Czy o tego małego brzdąca siedzącego tuż przed ukochanym nauczycielki, który ostatecznie wykiwał wszystkich wokół jednocześnie doprowadzając do tego spotkania? Szczerze? Clive troszeczkę się już pogubił - nie do końca wiedział jak powinien reagować; zwyczajnie stać i pozwalać się besztać niewiaście? Czy pokazać swoje miejsce w tym stanowisku i równie intensywnie prowadzić z nią konwersację, która bardziej przypominała groźną wymianę zdań - mającą na celu udowodnienie temu drugiemu/tej drugiej; które argumenty są sensowniejsze. - Nie powiedziałem, że to Twoja wina. - mruknął, automatycznie wywracając teatralnie oczyma; następnie podniósł głowę do góry, przymykając powieki i wziął kilka głębszych oddechów. Chciał ochłonąć, nawiązać sojusz ze spokojem, ale widocznie przy niej się nie dało; była tak uparta, małostkowa, że przez kilka sekund bał się cokolwiek powiedzieć - jakby świadomy, iż od razu odbierze to negatywnie. - Boże... - wymsknęło mu się, ponownie przetarł palcami kilkudniowy zarost na swej brodzie, by powrócić do szatynki błękitnymi ślepiami. - Uwierz, mi bardzo wyraźnie odczuwam konsekwencje tego co się wydarzyło. - czyli brak jej w pobliżu; niestety, wypowiedzenie takich słów mogło być kolejnym dodatkiem w postaci „gwoździa do trumny” z tego względu Thornton wolał „ugryźć się w język” niżeli przyznać się, że rzeczywiście swoim nagłym odejściem wprawiła go w stan w przerażającym rozprzestrzeniającej się samotności. - Wystarczyłoby, żebyś się pożegnała, wtedy nie wpadłby na pomysł, że kłamstwo jest dobrym rozwiązaniem, aby się z Tobą zobaczyć. - rzucił nieco oschlej niż zamierzał, ale te zdanie wydawało się sensowne - gdyby tylko Paloma przezwyciężyła swoją urażoną dumę nie znaleźliby się w tej sytuacji. - To Ty z nim spędzałaś najwięcej czasu, dlaczego więc aż tak Cię zadziwia fakt, że niekoniecznie „widziało mu się” mnie posłuchać? Nie zależnie od tego co mu mówiłem, chciał usłyszeć to od Ciebie. - sam w końcu miał podobne życie do Steven'a, wiecznie nowe opiekunki, nianie, guwernantki - dlatego w pewnym sensie rozumiał syna, albowiem gdyby sytuacja miała miejsce jak on był mały; też zrobiłby wszystko by poznać prawdę - taka już cecha Thornton'ów. - Żartujesz, prawda? - westchnął, bez zastanowienia całym ciałem przekręcając się w stronę Molly. - Teraz nawet doszło do tego, że będziesz mnie uczyć jak wychowywać dziecko? - ton głosu lekarza troszeczkę się zmienił, wpadł w rytm bardziej podirytowanego. - On nie jest zwykłym siedmiolatkiem codziennie jeżdżącym szkolnym autobusem, nie biega sam po parkach, albo placach zabaw. Zawsze jest pilnowany, czy to przez Ciebie, czy Edmunda, czy mnie lub Callie. Nigdy nie będzie miał normalnego życia, bo nie wybiera się tego w jakiej rodzinie się rodzisz. I wiem, że to może zabrzmi dla Ciebie idiotycznie, ale Steve jest „idealnym kąskiem” dla potencjalnych porywaczy. Dlatego jestem tak wściekły, że istniała możliwość, aby naraził własne życie by tutaj dotrzeć. - to prawda, Clive był przerażony na samą myśl utraty chłopca, mimo wszystko Stevie był jego „oczkiem w głowie” - to dla niego walczył ze wszystkimi przeciwnościami losu; jemu pragnął przekazać swoje najlepsze cechy (jeśli w ogóle takie istniały...) - Więc może porozmawiamy o tym jak będziesz miała własne? - przechylając głowę w bok, powolnie skrzyżował ramiona. - Jestem ciekawy jakbyś wtedy zareagowała gdyby Twój syn postanowił Cię okłamać na dodatek się przy tym narażając. - stwierdził - kręcąc głową z lekkim niedowierzaniem, w porządku - zajmowanie się dziećmi, to profesja Molly - zapewne potrafiła znaleźć takie zajęcie, które by jednocześnie uczyło i sprawiało świetną zabawę, ale co właściwie wiedziała o roli rodzica? Przyjmowanie pełnej odpowiedzialności za małą osóbkę? Na ten moment - po prostu nic; i rzecz jasna wcale jej za to nie winił, wiedział że gdy nadejdzie odpowiedni moment będzie wspaniałą matką, najlepszą jaką znał - (jeżeli będzie mu dane choć raz ujrzeć ją w takim scenariuszu), lecz nie mógł tak zwyczajnie odpuścić, gdy tak nieprofesjonalnie zarzucała mu trzymanie dziecka pod kloszem. - Obydwoje wiemy, co? - czyżby role się odwróciły? Czy teraz to lekarz przypadkiem zaczął łapać kobietę za słówka? - Co wiemy, Molly? - powtórzył wlepiając swe intensywniejsze spojrzenie w jej tęczówki, owszem „o mały włos” ją pocałował, lecz z drugiej strony... jakby się zachowała gdyby to zdarzenie doszło do skutku? Wiele razy zastanawiał się nad takim scenariuszem, ostatecznie nie potrafiąc odnaleźć żadnego solidnego rozwiązania, ponieważ powtrzymał się; odszedł - więc dlaczego tak naprawdę była zła?
Obserwując kobietę - ciało Clive władało w tym momencie kilkoma emocjami; smutek, żal - rozczarowanie i niepewność; nie umiał przewidzieć do czego zmierza ta rozmowa, poza tym bliskość z dziewczyną spowodowana poprzez mały balonik nie wpływała na organizm chirurga zbyt korzystnie. - Uparłaś się na tą przyjaźń, huh? - trzymając w prawej dłoni niedopałek, jeszcze dwa razy zaciągnął się dymem, by owalnym ruchem rzucić nim poza poręcz; tlący się papieros najpierw poprzez podmuch wiatru unosił się w powietrzu, by na sam koniec bezwładnie spaść i roztrzaskać się o chodnik. - Możliwe, że od poniedziałku zacznę pracę w firmie swojego ojca. - skwitował, powracając do poprzedniej pozycji - w której opierał się dłońmi o poręcz, a jego wzrok skupiał się na panoramie miasta. - Więc i tak byś mnie nie widywała. - dodał, dwukrotnie pozwalając sobie na nią zerknąć. - Ale tak chciałbym, żebyśmy sobie ufali. - w końcu przez trzy miesiące dawał jej pod opiekę swojego syna. - Spróbujmy; bądźmy przyjaciółmi. - odrzekł, w tej samej chwili czując drobną dłoń towarzyszki na swym przedramieniu, dlatego oplótł wzrokiem jej brązowe oczy, następnie bladą buzię, ostatecznie skupiając na tym dotyku. - Dlatego wolałbym, abyś tego nie robiła. - to miała być kara dla nich obu? Czy stawianie granic, dzięki którym uzgodniona relacja, mogłaby rzeczywiście się udać?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie uwierzyła. Nie wiedział co się z nią działo. Nie musiał znosić przelewanych przez kobietę łez ani patrzeć jak snuje się po mieszkaniu na wzór widma. Chirurg nabroił a to Richard zajmował się opatrywaniem niewidzialnych ran. Niestety, wystarczyła jedna wizyta eks-szefa; by obrażenia znowu zaczęły boleć. I było w tym bólu coś słodkiego, skoro pozostawał ceną za przyglądanie się Thorntonowi. Doświadczanie dziwnego magnetyzmu, który elektryzował powietrze pomiędzy parą. - Ponieważ jesteś jego ojcem? Powinien Cię słuchać. Taka jest kolej rzeczy. Jeżeli tego nie robi, musisz zmienić podejście. – uparcie tkwiła przy swoim, machinalnie krzyżując ręce na piersi. Nie dawała za wygraną; nie teraz, gdy serce uparcie podpowiadało, że ma rację.
Z początku brew guwernantki podpłynęła ku górze. Umiała radzić sobie z irytacją, złością i prowokacjami. Stevie upodobnił się we wspomnianych do ojca, więc praca z chłopcem przygotowała nauczycielkę również na dosyć skrajne reakcje lekarza. – Aha, czyli planujesz zniszczyć mu życie i traktować jak dziecko z porcelany? – rozumiała stronę zatroskanego taty, także nieco zeszła z tonu równocześnie broniąc dzieciństwa z którego siedmiolatek był aktualnie ograbiany. W następnym odruchu planowała wziąć głęboki wdech, przekręcić łepetynę na bok i zakończyć tę bezowocną dyskusję jakimś dostatecznie pozytywnym akcentem. Niestety, Clive zdecydował się uderzyć w najczulszy z punktów.
Nie, nie miała dziecka i niesamowicie cierpiała z powodu owego braku. Od małego wiedziała, iż jej powołaniem jest stać się matką. Opiekować, czule tulić do piersi, patrzeć jak maluch dorasta; by koniec końców umrzeć otoczona rodziną. Odkąd pamietała egzystowało w niej pragnienie spełnienia marzeń o powołaniu na świat kogoś nowego. Po nocach śniła o drobnej wersji siebie lub Richarda. Jadąc tramwajem rozmyślała o twarzyczce nieistniejącego berbecia. Kochała go, jeszcze zanim w niej zamieszkał. Dlatego słowa rozmówcy odczuła niczym dotkliwy policzek. Cały ten emocjonalny chaos wylewał się przez ciemne tęczówki. W przeciągu zaledwie paru sekund spoważniały, zaszły mgłą. Światła w oczach Molly przygasły i zdawało się również jak gdyby cała poszarzała. Jakby piegi na nosie zmieniły kolor, jakby zmalała, wychudła i utraciła charakterystyczny blask.
- Obydwoje wiemy czego ode mnie chciałeś. Co robiłeś. Jak się zachowywałeś. – mówiła dosyć jednostajnym tonem, ani na sekundę nie odwracając wzroku od twarzy Thorntona. – Oczywiście możesz zaprzeczyć albo zrzucić winę na mnie. Pewnie zbyt często się do Ciebie uśmiechałam. Nosiłam zbyt krótkie sukienki? – lekko przymrużyła oczęta. – Skoro mamy awansować do miana przyjaciół zdobądźmy się na szczerość. – ona była szczera. Czemu on obwiniał ją o absolutnie wszystko?
- U ojca. – powtórzywszy, oparła się o balustradę i zerknęła za opadającym niedopałkiem. Wpatrywała się w jeden punkt w przestrzeni, kiedy pet dawno zniknął poza zasięg wzroku. – Cieszy Cię to? – nieważne jak bezczelny i okrutny się okazał. Darzyła chirurga wyjątkową sympatią. Nie umiała tak z minuty na minutę przekreślić sympatii. Więc naiwnie wysuwała ku niemu dłoń. W Lo siedziały dwie osoby. Jedna: wierna, ciepła, miła i pełna werwy. Druga: skonstruowana ze wstydliwych łaknień, pozbawiona godności, zaszczuta i zniewolona błękitem smutnego spojrzenia. – Nie robię nic złego. Nigdy nie zrobiłabym niczego złego. – jak odrobinę odtrącone, obrażone dzieciątko troszkę głośniej przełknęła ślinę; żeby naraz unieść bródkę wyżej. – Pytałeś co musiałabym usłyszeć? Czyny są głośniejsze od słów. Pomożesz mi w czymś. W tę sobotę. Nie wysyłaj Edmunda. Sam przyjedź i załatw ze mną jedną sprawę. Wtedy wrócę. Umowa stoi? – z ukosa zmierzyła całe popiersie szatyna.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To prawda - nie miał bladego pojęcia, co się działo z guwernantką tuż po odejściu od niej z parku; nie wiedział, że doprowadził ją do takiego stanu, że po tej ślicznej buzi zaczęły spływać łzy. Tego dnia był wściekły, wszystkie emocje które towarzyszyły mu od kilku tygodni skumulowały się w jedność i zadziałał instynktownie, pozwolił im przejąć nad sobą władzę. Chciał ją pocałować - w ten o to sposób zakopać topór, jednak jedyne czego żałował, to że to się nie stało; że pozostawił ją samą, zabierając Steven'a jednocześnie wpadając przysłowiowo w ramiona Callie i nawet nie dając po sobie poznać, że prawie ją zdradził - to była jedna z najbardziej nieznośnych cech wszystkich Thornton'ów potrafili bezkonkurencyjnie powrócić do swoich ról; żadnych emocji, sprzeciwiania się - z sekundy na sekundę być tymi idealnymi, bez żadnej skazy. -Musisz, musisz Co właściwie muszę? A co jeżeli mam dość być zmuszany do życia pod dyktando innych? - w tym momencie robiła to samo co wszyscy - chciała przeprowadzić go przez własną ścieżkę; nie zważając na to, czy lekarzowi odpowiada ta „droga.” - Będę go wychowywał na swoich warunkach, Molly. Tutaj się nie ugnę. - widocznie podobnie jak ona - czyli reasumując mają kolejny (może nawet perfekcyjny) temat do sprzeczek. - Lubisz wszystkiemu dawać takie dosadne określenie, co? - wtrącił się, wciąż utrzymując jedną brew wyżej, przez krótki moment na twarzy lekarza przebrnęło rozbawienie, albowiem zdał sobie sprawę, że nieugiętość to wizytówka wiążąca się również z panienką Pilby. - To teraz Ty musisz zmienić podejście, ponieważ gdybyś tylko spojrzała na wszystko z szerszej perspektywy zrozumiałabyś, że to jak postępuję, jest tylko i wyłącznie związane z jego szczęściem. - być może i „niszczył mu dzieciństwo,” lecz dzięki temu przygotowywał go na życie wśród rodziny Thornton'ów, nie pozwalał na zbędne złudzenia, przez które później doświadczyłby tylko rozczarowania. Nie da się uwolnić od tego rodu, niezależnie ile razy by się próbowało - Steven był Thornton'em, synem pierworodnego - prawdopodobnie kolejnym następcą firmy, na taki świat trzeba przygotować - nauczyć się wyzbywać emocji, które mogłyby pokrzyżować wszystkie plany.
Widząc jej nagłą zmianę nastroju, przez krótką chwilę zastanawiał się co powiedział tak nietaktownego, że stała się taka blada, smutna, przygaszona - jakby „ulotniło się z niej życie.” Teraz przypomniała trochę jego - przygnębionego człowieka, poddanego - z brakiem nadziei na lepszą przyszłość. Nie spodobało mu się to - przez co, pozwolił sobie na delikatne, a zarazem niezwykle czułe muśnięcie opuszkami palców ramienia kobiety, może w sposób troszeczkę przepraszający?
- Przestań. - mruknął niewyraźnie, zahaczając trochę o ton oburzonego nastolatka. - Dobrze wiesz, że nie o to chodziło. Nie kreuj mnie na takiego faceta. Nieco się zagalopowałaś. - odpowiedział, prostując plecy - czuł jak przez jego ciało przechodzi pełne uczucie dyskomfortu. Po tych słowach dziwnie mu było przy niej stać. - Naprawdę mnie takiego widzisz? Wykorzystującego pozycję i naiwność młodej dziewczyny? - tym razem sama uderzyła w czuły punkt. - Dlaczego teraz miałbym być z Tobą szczery? - owszem, uraziła go - więc mogła się pożegnać z uczciwą pogawędką. Wbrew pozorom się nie znali, skąd mógł wiedzieć, że tym razem to ona - nie wykorzysta słów przeciwko niemu. - Poniekąd, sam nie wiem. Praca z rodziną nigdy nie była moim marzeniem, ale lepsze to niż przesiadywanie w domu i udawanie męczennika. Muszę się wziąć w garść, dla Steve, dla Callie... oraz dla nowego członka naszej rodziny. - kątem oka zerknął na Lo, nie wiedział czy Richard przekazał jej nowinę o ciąży Pani Thornton, ale w tym przypadku chirurg uznał, że powinna wiedzieć. - Jeżeli tak uważasz, to nie zrobiłaś nic takiego, abym miał Ci nie uwierzyć. - fakt, to nie ona sprowokowała sytuację - żadną z nich, za każdym razem prezentowała tylko swoją dobroć, prawda? - Okej. Sobota. Sam. - przytaknął głową wyciągając ku niej dłoń. - Umowa stoi. - dodał, aby po tym zdaniu obrócić się na pięcie i powrócić do środka. Na całe szczęście, okazało się, że dwójka upartych graczy zakończyła już swoją rozgrywkę, dlatego Clive pożegnał się z Donnelly'm uściskiem dłoni i wraz z synem zniknął poza pole widzenia kochanków.


/2zt

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”