WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Ładna – szepnęła, przez chwilę oglądając metal na swoim palcu, ale zaraz opuściła dłoń. Nie bardzo jej się podobało to, że ją dotykał. Nawet jeśli mówił prawdę, to ona nie miała pojęcia kim był i bycie dotykanym przez obcą osobę nie było niczym przyjemnym. – Jak długo ze sobą jesteśmy? – przechyliła głowę na bok. Chciała zrozumieć, skąd mogłaby wytrzasnąć pomysł Las Vegas. Nie miała pieniędzy, ledwo starczało na życie, przedszkole dla Jasona i ich studia, a ślub miałaby wziąć w Vegas? Kiedy jednak zmierzyła go wzrokiem szybko zrozumiała, skąd pieniądze mogłoby być i tym bardziej nie rozumiała tego wszystkiego. Wzięła do ręki telefon oglądając zdjęcie uważnie.
– Mają twoje oczy – przyznała, ale jej uwaga skupiła się na Jasonie. Aż zapiekło ją coś w środku gdy rozpoznała jego buzię na zdjęciu. – On... jest taki duży – przygryzła lekko dolną wargę i na moment zacisnęła powieki. Nigdy nie chciała mieć dzieci, właśnie z uwagi na Jasona. Kochała go jak swojego i widok jego, gdy był już tak duży... zabolało. Jak może nie pamiętać tego ulatniającego się czasu?
– Jackson – powtórzyła cicho. – Nie pasuje do Ciebie. Lepiej byłoby Jack. Mogę do Ciebie mówić J? To brzmi lepiej – jego imię było zbyt formalne, poważne. Uwielbiała zdrobnienia wszelakiej maści, a J wydawało się idealnie pasować do jego błysku w oku. – Okej, okej, nie wszystko na raz – mąż Meg też był po rozwodzie? W co one się wpakowały?
– Co? Jak to zrezygnowałam z pracy w szpitalu? – aż poderwała się do przodu odrobinę, bo to przecież chore. Kochała tą pracę, marzyła o specjalizacji z kardiochirurgi i tak po prostu zrezygnowała po tylu latach nauki? – Rozumiem, że ty sponsorujesz fundację i wszystko inne? – spojrzała na niego z dezorientacją. Skąd miała mieć hajs na fundację? Nigdy nie leciała na pieniądze, ale słuchając tego wszystkiego miałą wrażenie, że jest z o tyle at starszym facetem tylko dla kasy – bo że jest starszy nie ulegało wątpliwościom.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– I całkiem stara, bo przekazywana z pokolenia na pokolenie – uśmiechnął się czule, bo kiedy opuściła dłoń, to pewnie nie naciskał na jakiś kontakt fizyczny. W głowie pewnie zaczął kalkulować, ile ze sobą byli, bo szczerze mówiąc nie do końca to liczył. – Niedługo będzie rok – stwierdził spokojnie, bo to pewnie Sarah była raczej specjalistą od dat w ich związku. On miał od dat asystenta jakiegoś na pewno. Tak czy siak, uśmiechnął się blado. – No i w Vegas wygrałaś parę dobrych milionów razem z Meg – dodał jeszcze, jakby to miało poprawić jej humor. Tak czy siak, kiedy powiedziała, że Jason jest duży, mimowolnie westchnął. Faktycznie, sporo ją ominęło.
– Straciłaś cztery lata, ale… Odzyskasz pamięć, S. Na pewno – stwierdził z pełnym przekonaniem, że tak właśnie będzie. Gdy jednak powiedziała o jego imieniu, jego twarz rozjaśnił uroczy, chłopięcy uśmiech, bo to chyba oznaczało, że coś sobie przypominała. – Dokładnie tak mnie zawsze nazywasz. Stwierdziłaś to na naszym pierwszym spotkaniu – powiedział cicho, uśmiechając się nadal uroczo, a gdy się poderwała, to spojrzał na nią z troską.
– Nie chciałaś tego robić, byłaś wykończona i przestało ci to sprawiać przyjemność – wzruszył ramionami. – To nie tak, że jesteś moją utrzymanką, jak wspominałem, w Vegas wygrałaś kilka milionów, to z nich ogarnęłaś fundację, żyjemy w domu, który ty kupiłaś i trochę go rozbudowaliśmy. - Wzruszył ramionami, bo jednak nie chciał, by sądziła, że byli ze sobą wyłącznie dla pieniędzy. W jego mniemaniu byli ze sobą przez miłość.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Muszę Cię bardzo kochać, skoro Ci ją dałam – zauważyła, mimo wszystko nie bardzo w to wierząc. Nie chciała być związku, faceci traktowali ją okropnie i każda relacja kończyła się szybciej niż się zaczęła. Oprócz jednej, ale o tym od lat próbowała nie pamiętać. – To długo, jak na mnie i moje związki, ale chyba krótko jak na małżeństwo, huh? – W takim razie ile byli czasu po ślubie? To wszystko było serio nie w jej stylu, ale nazwisko i obrączka nie kłamały, więc...
– Wow, czyli jestem bogata – klasnęła w dłonie, bo brzmiało to akurat dobrze. W końcu nie musiała zapierdalac na kilka etatów no i Megan i Jason na bank mieli łatwiej...
– Tak, pewnie tak – pokiwała głową. Nie wiedziała, czy jest za czym tęsknić, w sensie jeśli chodziło o odzyskanie pamięci, bo nie miała porównania, chociaż to jak mówił o jej życiu, wydawało się być całkiem c iekawe i... dobre. Uśmiechnęła się do niego delikatnie, widząc jego reakcję na zdrobnienie którego użyła. Odczuła, że zrobił sobie z tego nadzieję, że coś pamięta, a ona po prostu lubiła zdrabniać imiona. Nie pamiętała nic. Zero. Null.
– Niewiarygodne – tylko tak skomentowała słowa o rzuceniu pracy, a resztę tylko słuchała, bo zaraz pewnie weszła Megan, więc poprosiły Jacksona żeby zostawił je same.

|ztx2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To było prawdopodobnie najdziwniejszy wieczór w jej życiu od… bardzo dawna.
Klimat pozostawał ten sam. Imprezy, na których nie powinno jej być. Prochy, których nie powinna brać, a już na pewno nie powinna ich popijać alkoholem. Faceci, z którymi nie powinna przekraczać granicy przyzwoitości – chociaż umówmy się, ta była akurat szalenie umowna. Ale to wszystko nie powinno się wydarzyć tamtego wieczoru, a jednak z jakiegoś powodu nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że było inaczej. Mężczyzna, którego poznała nie chciał jej wyjść z głowy. Nie, nie zauroczyła się, nie zakochała się ani żadne inne tym podobne brednie.
Zainteresował ją. Cholernie ją zainteresował.
A najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że gdy wróciła do swojego mieszkania, gdy położyła się w łóżku – pierwszy raz od bardzo dawna nie miała problemów z zaśnięciem.
Nic dziwnego, że do pokoju lekarskiego na odprawę weszła lekko spóźniona. Starała się trzymać, nie przejmować bólem głowy i jak zawsze w pracy – działać na najwyższych obrotach. Właśnie przekroczyła próg pomieszczenia, poprawiając luźny kucyk tuż nad karkiem, gdy usłyszała swoje nazwisko – Doktor Alderidge, miło że jednak zdecydowałaś się do nas dołączyć. Tym samym znalazł się ochotnik… – dobrze, że nie dodał, że ci wyginęli na wojnie, bo oprócz zdziwienia na twarzy Posy pojawiłoby się też zwykłe wkurwienie.
Bo nazywajmy rzeczy po imieniu – ordynator nienawidził Posy. Bo była bezczelna, wyszczekana i uważała, że wie lepiej, a reguły, zasady i procedury tylko wszystko utrudniają. Była pod tym względem pewnie najgorszą rezydentką w historii tego szpitala, ale nie mógł jej wyrzucić, bo wiedział że ma doświadczenie i umiejętności, których potrzebowali.
Ale ochotnik? Do czego ochotnik? Widziała dziewczynę obok siebie, która westchnęła zrezygnowana jakby właśnie poczuła się rozczarowana, że bycie ochotnikiem nie przypadło właśnie jej… tylko jakim cholernym ochotnikiem?
Wszystko się wyjaśniło, gdy cała reszta lekarzy została oddelegowana do swoich obowiązków, a z ordynatorem zostali tylko oni. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że się nie zdziwiła. Może to jeszcze omamy wzrokowe? Nie. Stał tam i właśnie zostali sobie oficjalnie przedstawieni. Nie obyło się bez uszczypliwości – Josephine… doktor Alderidge po studiach kilka lat spędziła w Afganistanie i czasami zapomina o tym, że pracujemy w jednym z najnowocześniejszych szpitali w tym kraju i to nie jest wojna, ale mam nadzieję, że będzie wam się dobrze pracowało. Jacob… zgłoś się do mnie po dyżurze
Czyli naprawdę miał na imię Jacob. Czyli naprawdę pojawiał się na SORze częściej niż mogła przypuszczać, a sam już się dowiedział skąd jej wprawne oko i ręka przy urazach.
Odchrząknęła wymownie, gdy zostali sami.
- Prawie nie widać siniaków. Kiepski sposób na zaprezentowanie się pierwszego dnia, ale jak widać… nie tylko ucieczki w twoim wykonaniu są spektakularne. – rzuciła prawie nie złośliwie i tak samo się uśmiechnęła – Byłeś już na tutejszym sorze? – ale nie czekała na jego odpowiedź, odwróciła się na pięcie i właśnie tam ruszyła – szpitalny oddział ratunkowy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nienawidzi wystąpień w tłumie. Wskazywania palcem. Jakiegokolwiek niepotrzebnego wyróżnienia. Ale najważniejsze, że potrwa to kilkanaście sekund zbędnego wprowadzenia, jeden uścisk dłoni z ordynatorem szpitala i jeden nieznaczny ruch ręką, który ma wystarczyć jako przywitanie z pozostałą kadrą. Jasno określił wcześniej, że nie potrzebuje rezydenta, ale jego przełożony nie słucha. Od kilku spotkań wmawia mu, że to tylko na początek. Tylko do zaklimatyzowania się na oddziale, do drobnej pomocy. Poza tym mogą się od niego uczyć. Wyborny żart.
Hirsch jest już niemal gotowy do wyjścia, poprawia kitel, pewny, że będzie mógł odprawić doktor Alderidge z kwitkiem, kiedy ich spojrzenia się krzyżują. Nie słyszy już żadnych słów, bo przyspieszający puls i podwyższające się ciśnienie niemal zatykają mu uszy. Czuje tylko mocny i chwilowy uścisk na ramieniu, a potem zostaje z nieznajomą sam. I czuje się, jakby brał właśnie udział w nagraniach do ukrytej kamery, albo los spłatał mu ogromnego figla. Niczego nie cenił bardziej niż anonimowości. Bywał w tych wszystkich miejscach, ale nigdy wcześniej nie naraziło go to na kontakt z pracą. Nawet jeśli czasem ktoś z tego typu znajomych lądował nawet na jego oddziale, to nigdy nie był w takim stanie, żeby go poznać.
Mierzy brunetkę wzrokiem przez krótką chwilę. Nie udaje mu się jednak odpowiedzieć, bo dziewczyna wymija go w drodze na oddział. Podąża za nią bez słowa, próbując ułożyć myśli w głowie. Mija go mnóstwo ludzi, ale on konsekwentnie kroczy za Posy. Odzywa się do niej, dopiero kiedy obydwoje wsiadają do windy. Ma wrażenie, że dopiero tam, są bezpieczni. Windzie, o ironio, na szczęście działającej.
Nie wzięłaś tabletki, nadal masz nienaturalnie rozszerzone źrenice… –mamrocze pod nosem, a kiedy dźwięk windy radośnie wybija poziom „0”, wychodzi z niej pierwszy i nie ogląda się na brunetkę. Znika w lekarskiej dyżurce, a po chwili wraca i z uśmiechem, o niebo innym niż ten z minionego dnia, podaje jej stertę segregatorów.
To twoja praca na dziś. Nie potrzebuję opiekunki. Nie potrzebuję towarzystwa. Nie potrzebuję rezydentki, która nie jest zdolna do pracy – oznajmia dość obcesowo, jasno stawiając pomiędzy nimi granicę. Następnie przekłada przez szyję stetoskop i odchodzi od najwyraźniej gotującej się ze złości doktor Alderidge.
Wszystko to obserwuje z boku pielęgniarka, na którą Hirsch zdążył nadrzeć się już rano. Podchodzi do Posy i konspiracyjnie nachyla się nad jej ramieniem.
Uważaj, to jakiś furiat! Nakrzyczał na mnie bez powodu, jak tylko pojawił się w recepcji, tylko dlatego, że nie zdążyłam wyjąć słuchawek z ucha, kiedy się do mnie odezwał! Ale wiesz, zrobiłam już rozeznanie, bo on tu pracował wcześniej. Kilka lat temu, a teraz chyba tak zdziczał, bo zmarła mu ż o n… – dziewczynie nie udało się skończyć zdania, bo zza winkla znów wyłania się Jakub, pod którego spojrzeniem, recepcjonistka wraca za swoją ladę.
Ty jeszcze tutaj? – Jacob zadaje pytanie Posy, ale nie czekając na odpowiedź, znika za dwuskrzydłowymi, automatycznymi drzwiami z napisem „SOR”.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Prawie ugięła się pod ciężarem segregatorów. Ściągnęła mocniej brwi i cudem ugryzła się w język – jeszcze! Ale na szczęście dla niego, bo skupiona na obserwowaniu go, śmiesznie drgnęła, gdy przy jej ramieniu zmaterializowała się dziewczyna z rejestracji.
Pracował tutaj. Zdziczał po śmierci żony…
To by właściwie nawet by się zgadzało. Może nie tyle sama wcześniejsza praca w Seattle, co problemy po stracie kogoś bliskiego. To by tłumaczyło dlaczego był gburem, tłumaczyłoby dlaczego był chamem i tłumaczyłoby dlaczego uciekał w używki. Przecież robiła dokładnie to samo.
Aż się w niej zagotowało. Jeszcze mocniej ściągnęła brwi, a gdy ruszył w kierunku oddziału ratunkowego – długo się nie zastanawiała i ruszyła za nim. Mina dziewczyny z rejestracji? Bezcenna. Prawdopodobnie dokładnie w tym samym momencie napisała do koleżanki, że na SORze będzie wojna, bo przecież znała Posy, wiedziała że ta nie potrafi gryźć się w język i była wybuchowa. Liczyła na to, że będzie na co popatrzeć.
Weszła na oddział akurat gdy odbierał karty swoich nowych pacjentów. W pierwszej kolejności te wszystkie segregatory, które jebła na blat tuż obok karty, którą przeglądał. Huknęło, lada zadrżała, a prawdopodobnie każdy w ich pobliżu teraz się na nich spojrzał. Jeśli nie chciał wzbudzać atrakcji – mógł jej nie denerwować. Ona już miała swoją opinię, każdy tu wiedział, że jest choleryczką i nie znosi, gdy ktoś próbuje nią rządzić. Prawdopodobnie ktoś za ich plecami właśnie rzucił wymownym uuuuu w kierunku nowego lekarza.
- Jeśli myślisz, że usadzisz mnie za biurkiem z dokumentami to chyba ci się coś pomyliło. I to może nie ja jestem niezdolna do pracy. – wycedziła przez zęby, niebezpiecznie się do niego zbliżając i zadzierając głowę tak, by utrzymać z mężczyzną kontakt wzrokowy.
Miała gdzieś to, co wydarzyło się poprzedniego wieczora. Miała gdzieś to, że jeszcze parę godzin temu wkładał jej język do gardła i pakował ręce pod koszulkę. Naprawdę… mogła to wszystko ignorować, bo potrafiła oddzielić pracę od całej reszty – niezależnie od tego jak źle z nią było, zawsze dawała w pracy z siebie maksimum.
Wmawianie jej, że była niezdolna do pracy było zwyczajnie nie fair.
- Możemy albo nie wchodzić sobie w drogę, albo to będzie bardzo ciężki tydzień. Ale jedno jest pewne… nie będziesz mi mówił, co mam robić. – wycedziła przez zęby, nadal nie odrywając od niego spojrzenia i jeszcze bardziej, niebezpiecznie naruszając jego przestrzeń osobistą.
Tak, gotowała się ze złości.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Stała niekomfortowo blisko. Miał wrażenie, że gdyby to, co wydarzyło się poprzedniego dnia, nie miało miejsca, nie pozwoliłaby sobie aż na taką bliskość. Tymczasem jednocześnie błogosławił się w duchu za to, że nie posunął się wczoraj do niczego więcej. Owszem, to i tak było dość problematyczne, ale zamierzał poradzić sobie z tym tak, jak ze wszystkimi innymi problemami w życiu – po prostu to zignoruje.
Byłoby zdecydowanie łatwiej, gdyby nie kipiała w jego kierunku taką złością. Zdecydowanie bardziej do twarzy było jej w brokacie i koronkach niż z tą zaciętością, która ściągała jej usta niemal w wąską kreskę. Brunet patrzy na nią z góry i początkowo też jest wybitnie poirytowany, a żyła na czole pulsuje mu tak intensywnie, jakby miała zaraz eksplodować. Jednak plan, który wpada mu do głowy, nagle nieco go rozluźnia. Jego usta wyginają się w złośliwym uśmiechem a on sam nachyla się nad wściekłą Alderidge tak, że niemal stykają się nosami.
Dobrze – mówi po chwili zawieszenia, ale i tak ma wrażenie, że wszyscy wokół nich z napięciem oczekują na rozwój sytuacji. Czy Hirsch naprawdę pozwolił rezydentce rozstawiać się po kątach? – Dobrze – powtarza, gdyby nie usłyszała za pierwszym razem. Jacob zabiera segregatory z jej rąk i przekazuje je pielęgniarce.
W zasadzie to wyjątkowo nobliwe, że rezydenci tak garną się do pracy. Wszyscy skorzystamy z tego, jak doktor Alderidge bardzo chce nam dzisiaj pomóc, prawda?! – rzuca w kierunku reszty personelu stojącego przy recepcji. Część, która zna już charakter lekarza, potakuje głową, część dałaby się pokroić, żeby tylko nie być stroną w tym konflikcie.
Jacob chwyta znów za karty pacjentów, którzy zostali przywiezieni w nocy i wybiera kilka kart, którymi dzieli się ze stojącą przed nim dziewczyną. Posyła jej uśmiech, który miałby oznaczać pojednanie. Oczywiście do momentu, aż Posy będzie miała okazję na nie zerknąć. Jeden geriatryczny dziadek, któremu trzeba zaaplikować maść i zastrzyki na hemoroidy, dwie lewatywy do wykonania i jedna nawiedzona kobieta, która twierdzi, że w jej ciało wstąpił duch sąsiadki i miała w nocy zrobione płukanie żołądka – do wypisu.
Nie ma za co… – szepcze do niej i odwraca się na pięcie, by ruszyć do swoich pacjentów.
Pokaż im, jak to się robi! – krzyczy jeszcze, tyłem do niej, tak, żeby wszyscy usłyszeli.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeśli myślał, że TO zrobi na niej jakiekolwiek wrażenie to grubo się mylił.
Była zbyt zacięta i za bardzo lubiła po prostu pracę lekarza. Nie gardziła pacjentami – niezależnie od tego, czy były to ofiary wypadku czy starsi ludzie, którym trzeba było pomóc. Była chirurgiem urazowym, a nie pielęgniarką, która mogła się tym zająć (albo stażystą!), ale nawet powieka jej nie drgnęła, gdy spojrzała w karty. Poniekąd postawiła na swoim. Nie będzie siedziała i wypisywała jego dokumentów.
Zresztą i tak nie było dane jej szczególnie długo posiedzieć z tymi marnymi przypadkami, które od niego dostała.
Zaledwie pół godziny później okazało się, że wiozą im ofiary wypadku – kilka samochodów się zderzyło i wygląda to nieciekawie. Na oddziale od razu zrobił się chaos, zrobiło się tłoczno, a ona momentalnie zareagowała na hasło – Alderidge, cokolwiek robisz zostaw to stażyście i chodź..
Dwa razy nie trzeba było jej powtarzać.
I dopiero wtedy była w swoim żywiole. Jeśli wystawił nos zza swoich kart i miał okazję jej się przyjrzeć to miał okazję zobaczyć odpowiedniego człowieka na odpowiednim miejscu. Nie wahała się, nie zastanawiała się, nie analizowała i nie pytała nikogo o zdanie. Po prostu działała. Nie bała się ubrudzić krwią, nie panikowała i cholera… była w tym dobra. Jak mogłaby nie? Tego była nauczona.
Ledwie skończyła studia, gdy została rzucona na głęboką wodę. Nie przeszła grzecznego stażu, nie czekała tygodniami aż ktoś pozwoli jej dotknąć pacjenta ćwicząc szycie na skórkach od banana. Od razu musiała wkroczyć do akcji, od razu musiała się wiele nauczyć i czerpała z tego tak dużo jak tylko się dało. Po powrocie do bezpiecznego Seattle miała prawo być pewna siebie. To była jedna jedyna rzecz na całym świecie i w całym jej życiu, której była pewna – swoich umiejętności w pracy.
Uważała się za ofiarę losu, nie potrafiła zapanować nad swoim życiem, wszystko czego się łapała – niszczyła. Nie uważała się za szczególnie atrakcyjną, czy pewną siebie pod względem wyglądu czy charakteru – bo ten akurat uważała za parszywy. Ale wiedziała, że jest dobrym lekarzem i nikt nie był w stanie tego wybić jej z głowy.
Nawet Hirsch.
Właściwie miała nadzieję, że przez akcję, w którą została wkręcona i która pochłonęła większość jej dnia – nie będą musieli ze sobą więcej rozmawiać. Tym bardziej nie spodziewała się wpaść na niego na korytarzu przy pokoju lekarskim, gdzie najwyraźniej oboje zmierzali.
Dosłownie wpadła. Szlag.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pozwolił jej zająć się wypadkiem. Nie ingerował, nie robił scen. Był tylko cieniem, który przemazywał się pomiędzy pacjentami, sprawdzając zlecone badania i postawione na szybko diagnozy. Nie negował, nie sprawdzał, nie zabronił jej działać. Przydzielił jej dodatkowego lekarza z chirurgii ogólnej, którego zawezwał na pomoc, żeby ten zabrał pacjenta na blok. Co nie znaczyło jednak, że pękał z dumy, jak młody lekarz rozwija się w szpitalu, ile jest w niej energii, siły i chęci do działania. Kiedy sytuacja była pod kontrolą, wrócił do swoich pozostałych obowiązków, pielęgniarce zostawiając w obowiązku uzupełnienie wszystkich kart a sam, korzystając z chwili przerwy, ruszył w kierunku pokoju lekarskiego. Nie spodziewał się jednak, że spotka tam Alderidge.
Kiedy na niego wpadła, złapał ją za ramię, żeby się nie przewróciła. Szybko jednak zabrał rękę, ograniczając ich kontakt fizyczny do minimum. Zlustrował spojrzeniem jej zakrwawiony uniform i przesunął dłonią po swoim fartuchu lekarskim – o dziwo, tego dnia, pozostającym we względnej wizualnej używalności. Niestety nie zawsze dyżury były tak łaskawe.
Patrząc prosto w oczy dziewczyny, posyła jej delikatny uśmiech. Znowu z gatunku tych, które nie zwiastują niczego dobrego. Otwiera usta i gdyby w tym momencie Posy spodziewała się słów pochwały, docenienia czy czegokolwiek miłego, mogłaby się mocno zdziwić.
Alderidge… – zaczyna tak, jakby zaraz po tym miały nastąpić słowa uznania – Nie chcę cię więcej widzieć na moim oddziale. I nie chcę więcej słyszeć, że podważasz moje słowa i powierzone ci zadania. Bycie dobrym lekarzem to nie tylko działanie pod wpływem adrenaliny. To też odrobina pokory, której ewidentnie ci brakuje – oznajmia i wchodzi do pustego pokoju lekarskiego. Nic dziwnego, zważywszy na późną godzinę. Hirsch będzie musiał jeszcze na chwilę wrócić na SOR, żeby przekazać zmianę zmieniającemu go lekarzowi prowadzącemu. Sprawdza więc tylko kontrolnie pager, czy z dołu nie ma żadnego pilnego wezwania i ze spokojem udaje się w kierunku stanowiska kawowego. Jeśli opatrzność pozwoli, będzie mógł jeszcze szybko postawić się na nogi małą czarną. Słyszy jednak, że kobieta wchodzi za nim. Wznosi oczy do nieba i oddycha głęboko, chociaż młoda pani doktor nie może tego zauważyć.
Rozumiem, że pojęcie „nie” jest Ci obce? – po raz pierwszy pozwala sobie na dwuznaczność i aluzję dotyczącą wydarzeń minionego wieczora. Nie zadaje sobie jednak tyle trudu, żeby obejrzeć się w jej kierunku. Całą swoją uwagę skupia na ekspresie do kawy, żeby zorientować się, jak to cholerstwo działa.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie zignorowała jego poleceń. Raczej… ustawiła ich priorytet. Z jego pacjentami spokojnie poradził sobie przerażony stażysta, a ona zareagowała na polecenie specjalisty, z którym pracowała zdecydowanie dłużej niż z Hirschem. Miała do wyboru wypadek, krew i operację, a starszego pana z bólem zadka? Z całym szacunkiem do starszego pana, z którym nie miała żadnego problemu – spokojnie mógł poczekać. Nie można było tego powiedzieć o pacjentce z wypadku, która zdążyła zatrzymać się jeszcze w drodze na salę operacyjną.
To był długi dzień, niewątpliwie. Ale nie licząc starcia z Hirschem – satysfakcjonujący.
No właśnie… tylko to starcie. Czy się przejęła tym, co jej powiedział… i tak i nie. Ale bardziej się wściekła niż na przykład zrobiło jej się smutno. Kilka głębszych wdechów – bo naprawdę chciała go zignorować, na kawę iść do kafeterii i już więcej się z nim nie oglądać, ale nie wytrzymała. Przeklęła się za to sama w myślach, ale nie mogła odpuścić… no nie mogła. Za bardzo podniósł jej ciśnienie.
- Wręcz przeciwnie. – prychnęła – Pół życia słucham rozkazów i nie mam z nimi najmniejszego problemu. Pod warunkiem, że nie wydaje ich jakiś… – urwała, nie kończąc myśli, ale znów pojawiła się blisko niego, cedząc słowa przez zęby i nie dało się ukryć, że była wściekła – Wszyscy mamy swoje problemy i gówno mnie interesuje kim jesteś oraz co robisz po pracy. Jeśli od pierwszych minut postanowiłeś się na mnie wyżywać, bo wiem o twojej słabości do dropsów i obijania sobie mord z podejrzanymi gośćmi w równie podejrzanych kamienicach to odpuść. Naprawdę mam to gdzieś. Nie znasz mnie, nie wiesz jakim jestem lekarzem i zwyczajnie nie pozwolę się tak traktować. Jak chcesz kogoś do pomiatania to znajdź sobie stażystkę – bo z nią mu tak łatwo nie pójdzie. Jeśli chce się z nią żreć każdego jednego dnia na dyżurze? Proszę bardzo! Jeśli chciał pracować we względnie cywilizowanych warunkach… też proszę bardzo! Nawet na sekundę nie oderwała od niego spojrzenia i starała się zachować kamienną twarz, ale w środku aż się gotowała.
Zabawne…
Dobrze było wreszcie coś poczuć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Unosi brew ku górze i stara się nie wejść w tę niepotrzebną pyskówkę. Wie, że musi postawić granice. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak wygląda to potem, kiedy żadnych nie ma. Oddział, którym zarządza, nie należy do najłatwiejszych. Ma się wdrożyć, podjąć decyzję, wrócić z tym do dyrektora szpitala. Nie komunikuje tego nikomu, na razie tylko się przygląda. Zdaje sobie sprawę, że sięganie dna w życiu prywatnym niespecjalnie mu w tym pomoże.
Skończyłaś? – pyta z całkowitą premedytacją. Nie urodził się wczoraj. Przez dekadę był żonaty. Wie, jak wyprowadzić kobietę z równowagi jednym zdaniem i widzi, że chociaż młoda kobieta, nie daje tego po sobie poznać, to najchętniej utopiłaby go właśnie w szklance wody. Albo kawy. Bo Hirsch naciska przycisk start na ekspresie, kiedy usta Posy uchylają się, by dodać coś jeszcze, ale ten skutecznie ją zagłusza. Nie ściąga jednak z niej swojego spojrzenia. Zabawne, jak bardziej przystępna była poprzedniego wieczora.
Josephine… – zaczyna, postukując palcem w blaszkę na jej fartuchu lekarskim. Chwyta w międzyczasie za kubek z kawą i upija łyk dość gęstego, ciemnego podwójnego espresso. Nie wiedział wcześniej, jak ma na imię, ale teraz je zapamiętuje – choć nie planuje z niego korzystać. Doktor Alderidge wskazuje na bardziej profesjonalną relację i tego będzie się trzymał.
Czy ja wypowiedziałem się na temat poprzedniego wieczora w inny niż zawodowy sposób? Jeśli mam wątpliwości, że lekarz na pokładzie może nie być w stanie zdrowo oceniać stan zdrowia pacjentów, to nie zamierzam tego bagatelizować. To ty połączyłaś dropsy z alkoholem – mówi spokojnie, upijając kolejny łyk kawy.
Czy może to wypełnianie dokumentacji medycznej, co robi każdy inny lekarz na tym czy innym oddziale jest poniżej twoich kwalifikacji, hm? Może w takim razie awansujemy cię od razu na ordynatora i ty będziesz ustalać zasady, w których r e z y d e n c i, którzy pozjadali wszystkie możliwe rozumy, decydują o pracy całego personelu. Przysięgam, że to brzmi tak wspaniale, że od razu możemy iść razem do ordynatora – opiera się lędźwiami o blat szafek i przykłada dłoń do klatki piersiowej, podkreślając, jak SZCZERZE to mówi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Faktycznie wyprowadzanie kobiety z równowagi szło mu fenomenalnie. Przez dobrą chwilę Posy nie marzyła o niczym innym jak po prostu go zamordować. W pewnym momencie jednak po prostu… odpuściła. Mógł zauważyć jak ciało drobnej brunetki się rozluźnia, że już nie gotuje się w środku – to, co pozostało bez zmian to chłód w jej spojrzeniu.
- Dokumentacja medyczna MOICH pacjentów ma się doskonale. Przypominam, że jesteś tu pierwszy dzień, więc tak naprawdę nie wiesz nic. – rzuciła chłodno, ciągle świdrując go spojrzeniem, uparcie i bezczelnie. Nie peszył jej, nie czuła się skrępowana jego obecność i wcześniejszy wieczór też nie robił na niej żadnego wrażenia. Co prawda podobnie jak Jacob nigdy nie wpadła na nikogo z pracy, ale hej… można się było spodziewać, tak? To środowisko wcale nie jest tak święte jak mogłoby się wszystkim wydawać. Wręcz przeciwnie. Było przegnite i zniszczone… może mogli dbać o swoich pacjentów, ale emocjonalnie większość z nich znosiła to po prostu źle.
- I jeśli masz ochotę… hej, proszę bardzo! Myślę, że nie znosi cię tak samo jak mnie, a pomysł, żebyśmy mieli pracować razem wydał mu się doskonałym żartem. – prychnęła, przewracając oczami. Nie znosiła tego starego dziada, który tylko siedział za biurkiem i wydawało mu się, że ma jakąkolwiek wiedzę o pracy na urazówce. On dla odmiany nie znosił jej, ale skoro ciągle nie dostała w twarz wypowiedzeniem… była bezpieczna. A obecność i zdanie Hirscha na jej temat nie miało najmniejszego znaczenia – On w odróżnieniu od ciebie wie, że potrafię pracować z pacjentami. Mimo całej nienawiści będzie na pewno zachwycony, że chcesz usadzić jego najlepszą rezydentkę za biurkiem. To na pewno pomoże wszystkim pacjentom. Także… idziemy? – zaproponowała, gotowa faktycznie przenieść tą wojnę do gabinetu ich szefa. Kiedy jednak on nie drgnął – uśmiechnęła się z wyższością – Tak myślałam. – dużo gadania, mało działania… zupełna odwrotność Alderidge – Ale w jednym się zgadzamy… – zaczęła, robiąc krok w tył, a zaraz po tym kolejnego – Żadne z nas nie chce więcej razem pracować. – bo do tego nie musiał jej namawiać. Bardzo chętnie nie będzie go więcej oglądać. Złapała za klamkę do drzwi od pokoju lekarskiego – Do zobaczenia nigdy, doktorze Hirsch.
I odeszła. Kawę zdobyła w kafeterii, a przez resztę zmiany po prostu zajmowała się swoimi pacjentami, swoimi kartami i nawet nie zerkała w jego kierunku. Całkowicie go ignorowała.


/zt

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wzniósł oczy do nieba, starając się zachować zimną krew i nie zamordować rezydentki w tracie swojego pierwszego dyżuru po powrocie. To aż niemożliwe, żeby dziewczyna, przed którą wczoraj ledwo trzymał się na wodzy z zupełnie innych powodów, teraz doprowadzała go do białego szaleństwa zupełnie z innego. Obłęd. Żart losu. Ktoś, kto pociągał za sznurki w jego życiu ewidentnie przestępował właśnie z nogi na nogę i śmiał się teraz do rozpuku z nieszczęścia tego pionka na życiowej planszy.
Jej pacjentów, kurwa – wymamrotał pod nosem, dolewając sobie odrobinę więcej kawy. Chociaż w zasadzie nie potrzebował już podniesienia ciśnienia w żadnej mierze. Alderidge działała lepiej niż tabletka, którą wczoraj wsunął językiem do jej ust. Potrzebował planu na to, jak ma przetrwać z nią w jednym szpitalu. Nie może pozwolić sobie na to, żeby rezydent nie okazywał mu chociaż odrobiny szacunku, żeby go nie słuchał i nie wykonywał poleceń. Jeśli Posy mu się postawi, za nią pójdą pozostali rezydenci, a potem może nawet stażyści. Może Jacob nie miał takich ambicji, jak jego młodszy brat, Joachim, żeby zostać wzorem do naśladowania i wzdychania, ale zależało mu chociaż na odrobinie przyzwoitości. Nie mógł pozwolić, żeby ktoś wszedł mu na głowę. A próba ułożenia tego w głowie, wzięcia tego w jakiegokolwiek ramy, znalezienie pokrętnego rozwiązania i zaplanowanie działań zajęło mu więcej czasu, niż mógłby się spodziewać. Tym samym czy tego chciał, czy nie, Josephine stała się towarzyszką jego codziennych myśli. O zgrozo.

/zt!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

| po wszystkim

To miał być normalny dzień. To miało być rutynowe badanie. Alex wyjątkowo musiał zrobić coś w Little Darlings, chociaż zwykle jeździł razem z nią na wszelkiego rodzaju badania związane z maluchem. Nic właściwie nie zapowiadało tego, co później miało się wydarzyć. Oczywiście - była z ochroniarzem. Nie ruszała się bez ochrony, jeśli nie było w pobliżu Alexa, bo Grace była nieprzewidywalna i Meg nie chciała ryzykować zdrowiem i życiem malucha, którego nosiła pod sercem. Zupełnie inna sprawa, że po wizycie była trochę podłamana - jej organizm zaczynał się poddawać i decyzja, którą ona i Alex próbowali odłożyć w czasie jak najdłużej, w tym momencie była tą, którą musieli w końcu podjąć. W momencie kiedy wsiadła do dużego, czarnego Jeepa, przypomniała sobie, że zapomniała telefonu, więc poinformowała ochroniarza, że szybko wróci do gabinetu - mężczyzna wysiadł razem z nią i byli w połowie drogi przez parking, kiedy usłyszała swoje imię. Odwróciła się zupełnie mimowolnie. Wtedy padły strzały. Nie widziała, kto dokładnie to zrobił, a ochroniarz rzucił się przed nią zdecydowanie zbyt późno, by uchronić przed nabojami, które trafiły w okolice podbrzusza. Ostatnim wspomnieniem, jakie miała przed utratą przytomności była zakrwawiona dłoń, którą zobaczyła, gdy sięgnęła do miejsca, w którym czuła paraliżujący ból. Słyszała jeszcze jakieś krzyki, ale potem była już tylko ciemność.
[...]
Przebłysk światła, głosy kolegów po fachu, z którymi zdarzało się jej współpracować, krzyki o tym, że nie mogą zatamować krwawienia... Słyszała to wszystko jak przez mgłę pomiędzy kolejnym i utratami świadomości. W końcu głosy ucichły, a zamiast tego pojawiło się ciche pikanie aparatury. Nie wiedziała ile czasu była nieprzytomna, nie wiedziała, co się stało z maluchem ani też z nią. Nie była pewna nawet gdzie się znajduje. Czuła tylko powoli tępy pól w podbrzuszu, bo najwidoczniej środki przeciwbólowe, które jej zaserwowano przestały działać. Otworzenie oczu było walką. Chciała się odezwać, ale nie potrafiła, nawet wtedy, gdy słyszała głos lekarza. Nie była jednak w stanie odróżnić słów - trochę jakby była pod powierzchnią wody i nie mogła wypłynąć. W końcu jej się udało. Zamrugała kilkakrotnie. Przygaszone światło sugerowało, że było już dość późno. Nie było przy niej Alexa ani Sarah. Zaczęła więc się rozglądać za telefonem albo czymkolwiek. Pewnie na oparciu krzesła wisiała marynarka Clarence'a, dając jej znać, że mężczyzna niebawem wróci. W tej właśnie chwili do sali wszedł jej mąż.
- Alex, co się stało? Co z dzieckiem? - to były jej pierwsze pytania, a jej oczy zaszły łzami, bo czuła, że dziecka już właściwie nie było. Odetchnęła głęboko, sięgając do podbrzusza, ale poczuła tylko bandaże. Zacisnęła oczy. - Ona to zrobiła, prawda? - spytała, patrząc na ukochanego z mieszanką rozpaczy, złości i bezradności. Nawet nie wiedziała co powiedzieć, bo chyba nie było dobrych słów.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie bardzo pamiętał jak dojechał do szpitala, z przebłysków pamiętał że przywiózł go tu Jackson z Sarah, ale wszystko w jego głowie wydawało się być zamglone. Pańska żona została postrzelona - dudnił to w jego uszach jak wyjątkowo beznadziejna piosenka na którą jest się skazanym jadąc do pracy i słuchając radia. Potem zaczęła się masa rozmów, formalności, pytania policji, przesłuchania całej trójki w związku z postrzeleniem Megan bo nim któreś z nich zareagowało została wezwana policja. Mieli przesrane, wiedział to ale nie potrafił się tym nawet przejąć widząc Meggy pod aparaturą.
- Co z dzieckiem? - zapytał słabym głosem, tulac do siebie Sarah i jednocześnie będąc gladzony po ramieniu przez Jacka.
- Ktoś wiedział gdzie celować - odparł najpewniej Isaaca, rozkładając ręce a Alexa zalała nagła fala rozpaczy. Niby podjęli decyzje ale ta świadomość ze jednak maleństwa nie ma... potem Russellowie pojechali po rzeczy dla Megan a On czekał przy jej łóżku. Nie chciał iść do domu, siedział i czekał. Wypił w ciągu kilku godzin morze kawy, właśnie wracał od automatu na korytarzu gdy zobaczył, że jego żona się obudziła.
- Hej, piękna - szepnął, Zajmując miejsce obok niej i zaraz łapiąc ją za dłoń. Nie wiedział co ma odpowiedzieć, wiec tylko posłał jej smutne spojrzenie. Nie potrafił jeszcze ubrać w słowa kwestii braku dziecka, ale już na kolejne pytanie skinął głowa.
- George ją widział. Kurwa, powinienem był jechać z tobą - pokręcił głową, unosząc jej dłoń do swoich ust. Tylko czy to by coś zmieniło?

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Swedish Hospital”