WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://www.seattle.gov/images/Departme ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie stresowała się. Co prawda spontaniczna wyprawa Stevena do kwiaciarni była równie urocza, co kłopotliwa; niemniej martwienie się jest osobistym wyborem. Paloma podjęła decyzję i postawiła na opanowanie. W sumie, postanowiła poświęcić się temu podejściu już dwa tygodnie wstecz; gdy po dwuznacznościach doznanych na imprezie Morrisona zaczęła doświadczać nieoczekiwanego chłodu ze strony Clive’a. Z dnia na dzień stał się oziębły i zdystansowany. Okrutny. Z początku nauczycielkę skręcało od środka, robiło jej się niedobrze; a umysł wypełniało spięcie powodujące nieprzyjemne migreny. Ostatecznie przywykła do nowego stanu rzeczy uznając go za zdrowy. Pełen profesjonalizm. Jakże była głupia łapiąc pracodawcę za rękę, wodząc spojrzeniem po twarzy; która wtedy – pod miską nocnego nieba – zdawała się nad wyraz pociągająca. Otrzymała od losu nauczkę i powtórnie wpadła w ramiona właściwego mężczyzny. Nie rozmawiali z Richardem o przyjęciu Franklina. Wrócili do wypracowanej, miłej codzienności złożonej ze wspólnych przejażdżek do księgarni, ciepłych pożegnań, czytania przy herbacie oraz weekendowych namiętności. Właśnie tak miało wyglądać życie. Bez niespodzianek, spowiedzi przy blasku księżyca i zezwalania sercu na bicie w rytmie nieznanej melodii.
Godzina była późna i panna Pilby zdawała sobie sprawę z faktu, iż jako dorosła opiekunka bierze odpowiedzialność za opóźnienie. Kierując się w stronę ulicy, gdzie za dziesięć minut czekać na nich miała taksówka w umyśle tasowała możliwe wytłumaczenia. Musiała jakoś wyjaśnić tę obsuwę Callie. Albo gospodyni Throntonów; gdyż w przeciągu czternastu dni gosposia stała się centralnym kanałem informacyjnym. Starsza pani przekazywała wiadomości oraz „wytyczne” od szefa. Zupełnie jakby zamknięty w gabinecie Pan i Władca nie potrafił zrobić tego sam. Ta zniewaga nie uszła uwadze Lo, lecz jak zwykle wybielała pewne zachowania. Nawet jeżeli on rozpoczął flirt; zaprosił ją do wyjścia. Nawet jeżeli gdyby nie jego kaprysy pewnie nigdy nie dzieliliby momentu nadmiernej intymności. Nawet jeżeli traktował ją jak szmatę gorszą i sprawiał wrażenie obarczającego guwernantkę całkowitą winą za przeszłe wydarzenia.
Niekiedy Molly przysłuchiwała się, wytężała uszy i próbowała wyłapać jakikolwiek odgłos dobiegający z domowego biura chirurga. Na próżno. Docierało do niej wyłącznie wesołe paplanie Steviego, szum odkurzacza zbierającego kurz z dywanu w salonie bądź pisk gwiżdżącego czajnika. Tylko miłość do chłopca oraz świetne wynagrodzenie trzymały dziewczynę w pułapce psychicznej tortury. Dziś dla Stevena przedzierała się przez park; wreszcie z zadowoleniem dostrzegając bramę wychodzącą na główną ulicę. Przez ułamki sekund czuła ulgę. Przynajmniej póki przez furtkę nie przeszła znajoma sylwetka. Ostatnia jakiej by się spodziewała. – Ups... – młody perfekcyjnie spuentował ich sytuację. Nagle spisane w głowie usprawiedliwienia rozsypały się, a trzymany w ręce bukiet różowych róż zaczął ciążyć bardziej niż torebka wypełniona całym mnóstwem niepotrzebnych pierdół. Chłopak puścił się pędem ku tacie, pewnie z cwanym zamiarem załagodzenia potencjalnej, ojcowskiej irytacji; a szatynka z westchnieniem zsunęła z włosów duże, ciemne okulary przeciwsłoneczne. Finalnie, oczy są portalami do samej duszy. Szybciej by skisła niż okazała jakąkolwiek słabość. Nie jemu. Po zniwelowaniu dzielącego ich dystansu poprawiła torbę na ramieniu i skrzyżowała ręce na piersi (na tyle, na ile umiała nie niszcząc kwiatów). Milczała, bo tak czy owak po przestrzeni dryfowało paplanie dziecka.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 7.
Dystans - całkowite odizolowanie się od guwernantki, zaczęło być postrzegane poprzez Clive jako (poniekąd) dobre rozwiązanie; rozmowa z doktorem Morrisonem sprzed dwóch tygodni bezkonkurencyjnie dała mężczyźnie nowe spojrzenie na sytuacje - miał rację; był dorosłym, żonatym mężczyzną - ojcem siedmioletniego chłopca, fantazje a tym bardziej usprawiedliwianie ich przez rozpad małżeństwa nie powinny mieć miejsca bytu. Musiał odpuścić, względnie w ten sposób uratować dziewczę przed swym „urokiem” - zasługiwała na o wiele więcej, niż pozostanie kaprysem zranionego przez los bogacza. Rzecz jasna sam tego tak nie widział, ale jeżeli w głębi podświadomości to była całkowita prawda? Co jeśli nie dostrzegał realnych aspektów swojego zachowania i przywiązanie do Palomy było rzeczywiście tylko próbą obrony się przed nieuniknionym? Nie ma co się oszukiwać - zanikał - z biegiem czasu zupełnie odpłynie, przestanie być facetem, którego pokochała Callie, a także szanowali wszystko wokół - ręce trzęsły się częściej, mocniej - intensywniej; ostatnio nawet zdarzało mu się częściej opuszczać przedmioty, czy było to spowodowane poczuciem winy? Czy wręcz przeciwnie, a zatem pragnieniem tego co przeżył czternaście dni temu? W końcu coś poczuł - zrozumienie; troskę, lecz nie zahaczającą o współczucie - ale wyłącznie jako zwyczajnej osoby, które wypiła zbyt wiele co jednocześnie łączyło się z przeogromnym gadulstwem. Dlatego unikał; przez wszystkie godziny obecności panny Pilby w jego posiadłości z reguły przebywał w swoim gabinecie, odłączony od świata - wpatrujący się w ekran laptopa, czy też wypisujący wiersze (bo jeszcze mógł), które nigdy nie wyjdą na „światło dzienne.”
Święto dziękczynienia - dzień w którym powinno się „dziękować” - za wszystko, za los - nowy początek, ewentualnie za zdarzenia, które czegoś nas nauczyły. Zwykła kpina. Niegdyś kochał przebywać w towarzystwie swoich najbliższych, napawać się ich szczęściem - aktualnie? Przez cały czas próbował odnaleźć w swojej głowie idealną wymówkę na „wykręcenie się” z rodzinnego spotkania. Nie było na to szans - pomimo próśb, Callie zgodziła się na ten wyjazd - niestety, lecz musiał stawić czoła takiemu wyzwaniu. Choć może dzięki tej wycieczce we trójkę pomiędzy małżonkami uda się dojść do jakiegokolwiek porozumienia? To na nich powinien stawiać - przełknąć swoją dumę i zwalczyć o te wspólne lata... tylko czy jeszcze potrafił? Nie - czy była jeszcze szansa na ratunek? Otóż, Thornton był zmęczony - wręcz wykończony nieustającą gonitwą za ukochaną, może właśnie dlatego nie widział już żadnego „światełka w tunelu?”
Dochodziła dwunasta - gdzie pół godziny temu powinni wyjechać, aby zdążyć na rodzinny obiad. Irytacja chirurga wzrastała, albowiem wiedział gdzie znajduję się jego syn i najważniejsze - z kim, lecz czy był gotowy na tą konfrontację? Szczerze? Niespecjalnie - i to nie tak, że bał się Molly, jednakże zdawał sobie sprawę, że jeżeli ponownie pozostaną (jakimś cudem!) sam-na-sam być może będzie posiadał wystarczająco dużo siły, aby nie złamać swojego postanowienia. Dopiero telefon od Calliope, w którym oznajmiła iż oczekuję na nich w szpitalu - sprawił, że lekarz zerwał się z fotela, spakował wszystkie walizki do samochodu i ruszył nim w stronę parku. Godzinne opóźnienie - wysiadając z pojazdu w międzyczasie wsunął pomiędzy wargi papierosa - odpalił go i idąc szybszym krokiem wzdłuż chodnika najpierw ujrzał biegnącego w jego stronę Steven'a, a dopiero później nieopodal stojącą (zdaniem Clive w pozycji niekoniecznie pozytywnej) szatynkę. Chwycił chłopca w ramiona, przez kilka sekund zastanawiając się czy podejść do kobiety - ostatecznie wygrało „brak tchórzostwa” - z westchnięciem, zbliżył się, lecz nadal uzyskując odpowiednią odległość. - Mieliście być w domu godzinę temu. - rzucił oficjalnym tonem - a jego wyraz twarzy ukazywał dezaprobatę. - Co wydarzyło się tak istotnego, że zdecydowała się Pani zignorować polecenia? - uniósł brew wyżej, obrzucając ją zirytowanym spojrzeniem. - Za coś Pani płacimy, a punktualność jest jednym z tych „wytycznych.” - dopiero wtedy wzrok Throrntona został pokierowany tuż na kwiaty. - Na to wydajecie nasze pieniądze? - skomentował oschlej, odstawiając siedmiolatka na ziemię.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wrzało w niej. Niekoniecznie w pozytywnym znaczeniu owego wyrażenia. Pomimo swej uległości Lolly posiadała godność. Nie podobał jej się sposób w jaki szef się do niej odzywał. Puściłaby żale mimo uszu, gdyby nie konfrontacja sprzed dwóch tygodni; gwałtowny zwrot oraz zmiana w zachowaniu mężczyzny. Próbowała utrzymać kamienny wyraz twarzy, ale widok zdezorientowanego Stevena natychmiastowo wybijał ją z roli oziębłej. Ponadto, czemu miałaby zmieniać się dla kogoś kto traktował ją jak nic? Nie była chłodna ani zdystansowana. Tylko zła. Palcem wskazującym delikatnie zsunęła okulary na czubek nosa, by wbić w rozmówcę niedoprecyzowane spojrzenie. Ciemne tęczówki kryły miszmasz wielu sprzecznych emocji: wyrzutów, zaskoczenia, niezgody na całą sytuację oraz zmęczenia. – Stevie właśnie wytłumaczył co się stało. – korzystając z okazji, iż słowa dziecka zostały przez lekarza niezarejestrowane uniosła bukiet kwiatów i wyciągnęła go w kierunku Thorntona. – Kupił je dla mamy. W ramach przeprosin. Zagapiliśmy się na placu zabaw. – kątem oka zerknęła na podopiecznego. Nie wyglądał na szczęśliwego (w końcu bukiet był dla niej, nie zapracowanej matki); aczkolwiek nie oponował. Wymówka zdawała się idealnie skrojona pod „przypał” w jakim się znaleźli. – Jeżeli mogę... Wypraszam sobie taki ton. To pierwszy raz, gdy zdarzyło mi się spojrzeć na zegarek troszkę za późno. Ja nie egzaltowałam rozżalenia ani nie biadoliłam nad brakiem szacunku względem mojego czasu, kiedy kazałeś mi przyjechać na dwunastą i czekać aż do drugiej. – brzmienie głosu szatynki stawało się coraz mocniejsze. Rzadko używała wspomnianych rejestrów. W zasadzie, nie wykorzystywała ich od wielu lat.
Wpatrywała się w chirurga, jak gdyby rzucając mu nieme wyzwanie. Gotowa na absolutnie wszystko. Cholera jasna, nawet jeśli zamierza ją za sekundę zwolnić – niech to zrobi. Nie znajdzie drugiej, tak świetnej opiekunki w całym Seattle. A ona? Aktualnie dotykało ją takie wkurzenie i rezygnacja, że byłaby zdolna sama kupić pierścionek i oświadczyć się Donnelly’emu. Przyspieszyć plan tworzenia własnego gniazdka. Po prawdzie, jakaś cząstka Molly oczekiwała aż Clive powie dwa, magiczne słówka. „Zwalniam Cię Panią.”
- Dobrze czy skoro jesteśmy tak bardzo „w plecy” możemy uznać dzień za skończony? Mimo pozorów też mam swoje życie i plany na resztę popołudnia. – młody zamilkł, przypatrując się Lo z podziwem, ale również szczyptą przerażenia. Zerkał to na nauczycielkę, to na ojca; jakby obserwował pojedynek tytanów.
Uwaga kobiety ani na sekundę nie zmieniała kursu. Przypatrywała się błękitnym ślepiom bez krzty przestrachu. No dalej, zrób to. Frustracja wylewała się z każdego ruchu, gestu i zerknięcia Palomy. Naprawdę dotarła do punktu w którym zwyczajnie miała dosyć. Naprawdę zaprowadził ją do tego miejsca. Nienawidziła siebie za to, że bezustannie darzyła go sympatią.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tylko w jego oczach mogła ujrzeć prawdziwość owej sytuacji - one nie kłamały, wykazywały rozgoryczenie, wrażliwość, roztropność jak i również desperację lekarza. Nie chciał taki być, lecz w wyniku dalszych wyobrażeń mężczyzny względem Molly, musiał poprzestać - zlikwidować w sobie narastające uczucie, które zapewne skomplikowałoby wszystko co stworzyli. Cholera jasna - nie obwiniał jej, aczkolwiek łatwiej było wyrażać wobec nauczycielki niechęć niżeli przyznać, że to on świadomie takim zachowaniem dążył do utraty kontroli. - Więc trudno było Pani zadzwonić i zakomunikować o spóźnieniu? - jasne tęczówki przetańczyły po jasnej buzi szatynki - nie krył rozczarowania, emocjonalny rollercoaster zainicjował swoje przybycie i rzucił się na ciało Thornton'a z takim impetem, że ciężko było mu sprostać wyzwaniu rzuconym przez guwernantkę; rzecz jasna samoistnie wprowadzał ich negatywny stan, ale czy gdyby wiedziała o jego rozmowie z lekarzem, nie przyznałaby racji? W końcu - jeżeli inni postrzegali to, że ich z pozoru niewinne pogawędki znaczą coś zupełnie innego, głębszego - to jak inaczej miałby się przed nią bronić? - I wyprzedzając Pani pytanie, ja nie mogłem. - pomimo bezustannego przebywania w domu i wgapiania się w białe ściany, Clive posiadał również zajęcie - odkąd jego kariera „legła w gruzach” powoli zaczął wdrążać się w rodzinną firmę, zwłaszcza iż jako pierworodny - miał pełne prawo na walkę o swoje udziały; oczywiście wcześniej się tym nie interesował, jednak aktualnie czy miał coś jeszcze do stracenia? Poza tym musiał się czymś zająć - znaleźć idealny odpowiednik dla swojej przyszłości, a siedzenie „za biurkiem” i rozkazywanie mogłoby się stać perfekcyjnym zadaniem, czyż nie? - Czyli znowu wchodzimy w sytuację, w której Pani decyduje się wytykać mi błędy? - och, nie... zaczął słabnąć, niezmiernie przekraczał linie, która powinna pozostać niewzruszona. Zrobił kilka kroków w przód - zbliżając się niebezpiecznie blisko, tym razem to on wrzał - baczne spojrzenie uległo tęczówkom rozmówczyni. - Ja przynajmniej Cię przeprosiłem. - zmiana tonu, oraz tego całkowicie oficjalnego stylu, owszem przeprosił - lecz za tamto, a teraz? Tkwienie w przekonaniu, że postępuję dobrze stanowiło najwyższy punkt z powyższych. Musieli grać według wyznaczonych zasad. - A Ty zamiast się przyznać, decydujesz się na atak? - przechylając łepetynę na prawą stronę, nerwowo zacisnął dłoń na dłoni Steva, który bezustannie obracał głowę a to w jedną, a to w drugą stronę - nieświadomie stojąc pośród konfliktu. - Powinienem być już dawno w drodze, a w zamian tego wykłócam się z nauczycielką mojego syna. - stwierdził, choć te słowa bardziej skierował do siebie, niż do kobiety. Z ust mężczyzny wypłynęło ciche westchnięcie, obrócił głowę w bok przez krótką chwilę obserwując panoramę, która ich otaczała, przy okazji palcami u wolnej ręki przesunął po własnym karku.
Nie skomentował słów Pilby - kilka głębszych oddechów, wyzwoliło w nim frustrację. Opamiętał się, jednocześnie nadal stojąc na granicy własnych wartości. - Czego Ty chcesz, Molly? - zapomniał się, a także umknęło mu na uwadze przebywający obok nich chłopiec. - Czego chcesz? - powtórzył powracając spojrzeniem na jej źrenicę. - Nie mogę stać się Twoim przyjacielem. - skwitował marszcząc brwi - oboje wiedzieli, że to prawda - na pewno musiała być tego świadoma.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zapowietrzyła się. Miał rację. Pięknie upleciona wymówka posiadała sporą dziurę w kształcie pytania: „Dlaczego nie zadzwoniła?” W odpowiedzi na wyrzut dotyczący telefonu wzruszyła ramieniem, unosząc bródkę nieco wyżej. – Punkt dla Ciebie. – mruknąwszy ciszej, nieco obrażona; wywróciła oczętami. Znowu prezentowała się jak wielkie, ofukane dziecko. Na policzki Lo wpełzły rumieńce.
Zacisnęła usta dryfując na krawędzi wytrzymałości. Właśnie ją przekraczała. Pilby przechodziła samą siebie i zapominała o wypracowanym przez dekady savoir-vivre. Zwykle gryzła się w język, usprawiedliwiała innych. Koniec tego dobrego. Dzisiejsza kropla przelała czarę goryczy. – Kto inny miałby to zrobić? – dzięki Bogu myśl, iż bywa tak zadufany; że przyda mu się czyjeś światłe przewodnictwo pozostała niewypowiedziana. Nie stali przed antykwariatem, nie trzymali się za dłonie. Bajka się skończyła, czar prysł i nawet drobne, urocze gesty jak kupno durnego obrazu z królewskim mopsem nie wymazywało grzechów chirurga. – Nie wiesz? – na ułamki sekund zawiesiła głos, a brew podpłynęła dziewczynie ku górze. – Najlepszą obroną jest atak. - ...czy ona właśnie rzuciła okiem na jego wargi? Głupia pomyłka. Nic nieznaczący przypadek. Szybko odzyskała rezon, a do pierwszej dołączyła druga brewka. Pierś falowała guwernantce coraz zacieklej, głębiej. Nie doświadczała już prostego, łatwego do opanowania gniewu. Pojawiło się coś nowego. Ekscytacja. Ekscytowała się powtórnym ujrzeniem pary tych durnych, niebieskich oczu.
- Słyszysz Stevie? Trzeba było tupnąć nóżką, żeby Twój tata przestał mówić do mnie per Pani. – uśmiechnąwszy się do chłopca, niemalże rozsypała w powietrzu perły szczerego rozbawienia. Nie chciała kłócić się przy młodym. Wolałaby oszczędzić mu niezrozumiałych scen. – W takim razie jedź. Krzyżyk na drogę. Co Cię trzyma? – równocześnie nie potrafiła odmówić sobie ciągnięcia owej bezsensownej dyskusji. Zrobiło jej się słabo, ponieważ podobnie jak blondyn – miękła. Złość w piwnych tęczówkach bladła. Ulegała i oddawała zaszczytne pierwsze skrzypce rozczarowaniu. Kolejne słowa Thorntona wyłącznie pogłębiały poczucie rezygnacji. Aktualnie nie czuła się zirytowana, ale nade wszystko doznawała ukłucia niezręczności. Przepraszająco unosiła kąciki ust, raz po raz zerkając na ukochanego ucznia.
Molly. Złamał się? Zszokowana i z widoczną dezaprobatą zgromiła pracodawcę spojrzeniem; jakby byli parą kochanków usiłujących zachować romans w tajemnicy. A przecież między nimi nic nie było. I nigdy nie będzie. Potrzęsła łepetyną, najwyraźniej niedowierzając temu co słyszy. – To jakiś absurd. Nie dam sobie wejść na głowę. Przekroczyłeś granicę, Clive. Jeżeli nie możesz się ze mną kolegować, nie zachowuj się jak... – zabrakło słów czy wolała przemilczeć następną kwestię? - Nie pozwolę się sobą bawić. Nie w ten sposób. Skończyłam z tym. Szukaj nowej nauczycielki o którą będziesz mógł wycierać buty za każdym razem, gdy dopadnie Cię smuteczek. Nie zgadniesz, ale każdy ma problemy! Nie jesteś jedynym, któremu świat zagrał na nosie! – końcowe zdanie dramatycznego epilogu wyrzuciła podniesionym tonem. Ostatni raz spojrzała na Steviego, tym razem ze wstydem i rozterką. Nie powiedziała nic więcej. Pewnym krokiem ruszyła przed siebie. Dłonie wbiła w płaszcz, naraz przyspieszając. Przy głównej ulicy powinna czekać taksówka.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przeginała - stosunkowo próbowała wynegocjować warunki, które nie powinny istnieć - a jednak odważyła się „wodzić go za nos” - co próbowała ugrać? Przyjaźń? Naprawdę o to jej chodziło, czy raczej zabawa „kotka i myszkę” narodziła w kobiecie ekscytację, której nie posiadała w domu na co dzień? Nie powinien o tym myśleć, kwestionować zachowania, czy też w złości wypowiedzianych słów guwernantki. Postawił granicę, które być może niekoniecznie przypadły szatynce do gustu - ale według Clive były właściwe, odpowiednie - nie mogły zniszczyć ich wartości, sposobu osobowości jakimi byli. Dlatego prowokowała? Wolała zaciekle walczyć, niżeli poddać się „wytycznym?” - Mam więcej punktów niż Ci się wydaję. - rzucił przez zaciśnięte zęby, nadal bezustannie skupiając swą całą uwagę na Molly; naprawdę był takim potworem? Bo siebie chronił? Nie, wróć bo starał się ochronić własną rodzinę? Nie przebywała w jego głowie - nie wpadłaby nawet na to o czym w tej chwili myślał, a mimo to tak bezproblemowo umiała uderzyć „w czuły punkt” - lecz Thornton nie zamierzał pozostać w tyle - pomimo bacznej obserwacji i szybszego bicia serduszka postanowił działać. - Na przykład moja żona? - „odbił piłeczkę” z zamiarem wprowadzenia Molly w te same poczucie winy, które doświadczył od nieprzyjemnej pogawędki z jej przyszywanym ojcem. - Jako nauczycielka sądziłem, że posiadasz inne wartości, niż uczenie dzieci, że „najlepszą obroną jest atak.” - powtórzył za nią, unosząc wymownie prawą brew wyżej. - Czy nie przypadkiem „agresja rodzi agresję?” - dodał, pozwalając sobie na odrobinę uśmiech - choć mina lekarza w tym momencie wyglądała bardziej jakby się skrzywił, niejednoznacznie poczuł satysfakcję - rzecz jasna, poprzez kilka sekund, albowiem na tyle co zdążył poznać Palomę, wiedział iż nie pozostanie mu dłużna.
Widząc rozbawienie na buzi Steven'a, teatralnie wywrócił oczyma, następnie zacisnął szczękę, przez co aż można było doświadczyć widoku napuchniętej żuchwy. - I co ja mam teraz z nią zrobić, Steve? Czyżby rozpracowała lata udręki Twojego ojca? - burknął niczym jak obrażony dzieciak, lecz śmiech chłopca na moment rozbudził w nim ojcowską więź. Fakt, wyglądało to jak wymiana zdań aktualnych kochanków, to jeszcze bardziej w niego uderzyło - ponieważ pojął, że woli kłócić się z kobietą, niż wchodzić w jakąkolwiek interakcję z własną żoną. - Masz rację nic mnie tu nie trzyma. - to dlaczego wciąż stał? Zamiast odwrócić się na pięcie i pędem pobiec w stronę samochodu, aby chociażby zdążyć na sam koniec rodzinnego obiadu? Dlaczego wciąż patrzył? Jednocześnie chłonąć zachowanie ciemnowłosej i analizował w którym momencie „prawda leżała po jego stronie?”
Nagle poczuł dezorientację, niebieskie oczęta błądziły po sylwetce Pilby, ale jakby pierwszy raz zabrakło mu słów. On przekroczył granicę? Wcześniej? Teraz? Kiedy? Jak to możliwe, jeśli od dwóch tygodni świadomie starał się rozdzielać „węzeł intymności” który ich połączył? - Jesteś najbardziej irytującą kobietą jaką znam! - udało mu się wtrącić; frustracja powróciła - nerwy sięgnęły stanu gorączkowego, w takim sposób nie mieli się rozstać - jej słowo, nie powinno być tym ostatnim - na dodatek nie spodobał się lekarzowi fakt nagłego odwrotu guwernantki. Nie zważając na okoliczności, puścił dłoń syna - pozostawiając go samego (oczywiście na tyle, by mógł go widzieć, bo jednak bezpieczeństwo dzieci najważniejsze!) następnie ruszył za kobietą i jednym ruchem chwycił ją za prawy łokieć gwałtownie odwracając w swoją stronę. (oczywiście, nie jakoś aż nadto agresywnie) Wolną ręką przesunął pomiędzy jej szyją a podbródkiem, automatycznie się nachylając - i to by się wydarzyło; gdyby nie otaczający ich wokół gapie, nieopodal stojący i wpatrujący się w scenę Steven. Pocałowałby - przycisnął do siebie, kończąc tą walkę - jako przegrany, lecz tego nie zrobił. Choć wargi lekarza i nauczycielki dzieliły może z trzy centymetry opamiętał się, wyszeptując jedynie. - W takim razie żegnam panno Pilby. - i cofnął się kilka kroków odwracając całym ciałem i powracając w stronę syna.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chodziło o zasady. Oskarżał ją o intrygi? Uważał Lolly za osobę planującą „ugrać” cokolwiek? Modliszkę wysysającą z facetów energię? Bawiącą się ich kosztem?
Kiedy postawił granicę? Po rzucaniu dwuznacznych spojrzeń? Trzymaniu dziewczynę za drżącą rękę? Wyciąganiu przed restaurację i burzeniu porządku całego, budowanego przez niemalże trzy dekady światopoglądu? Jak je stawiał? Poprzez dojrzałą dyskusję? Próby dojścia do upragnionych wniosków na drodze wzajemnego zrozumienia? Nie, nie, nie. Clive wykorzystywał pozycję władzy i bezpardonowo dominował. Ustawił pionki podług ulotnego kaprysu, by po chwili znudzony wyrzucić je do kosza. Nie interesowały go uczucia szatynki. Przynajmniej nie okazywał choćby krzty empatii. – Najwyraźniej Twoja żona nie wywiązuje się ze swoich obowiązków. – rzuciła niebywale oschle, pewnym oraz stanowczym tonem. Teraz ona się zapominała, ale guwernantka zwyczajnie nie stawiała się w jednej linii z przedstawicielkami płci pięknej nie opiekującymi się własnymi partnerami. Thornton potrzebował ciepła. Widać to było na pierwszy rzut, pół-ślepego oka. Potrzebował drobnego dogryzania, uniesionych brwi, sprzeczek. Gdzie w tym Callie? Gdzie się podziała? Ah, no tak. Robiła karierę zawodową. Cóż, nie da się mieć absolutnie wszystkiego.
- Oh, zapomniałam; że rozmawiam z wielkim dzieckiem. Przez moment widziałam w Tobie dorosłego. Mój błąd. - w końcu choć Stevie pechowo przysłuchiwał się owej wymianie zdań; następowała ona między dwójką pełnoletnich, zorganizowanych ludzi. Nie gówniarzy. Przyjmowana w złości retoryka nie musiała pokrywać się z naukami które Lo wykładała młodemu.
Przymrużyła ślepia. „Nic go nie trzymało”? Więc na co czekał...? Czemu znowu to robił - przeczył samemu sobie. Czynił rozrywkę z tej całej bolesnej sytuacji! Ktoś powinien zakończyć ową farsę. A skoro on nie zamierzał, przykre zobowiązanie wzięła na barki ona. Idiota znowu zawziął się i rujnował postanowienia.
Czując palce blondyna na łokciu automatycznie zaczęła się wyrywać. – Nie dotykaj mnie! - szczupłymi dłońmi uderzyła w rękę chirurga - raz, drugi. Pacnęła go również w pierś. – Jak śmiesz... - zdegustowana zarówno sobą jak i nim wbił w błękit oczu wymęczony, zraniony wzrok. I tyle. Żaden odgłos nie opuścił już gardła nauczycielki.
Krótki moment wpatrywała się w plecy Clive’a; gdy odchodził. Wreszcie sama obróciła się na pięcie. Miała dosyć. Serdecznie dosyć - jego, jego domu, jego przyzwyczajeń i sposobu mówienia. Pragnęła wymazać lekarza z pamięci. Z takim ambitnym planem wpakowała się do taksówki i zniknęła w sieci uliczek prowadzących ku Chinatown.

/2zt
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

26.

Szaro, buro i ponuro. Pogoda na zewnątrz nie rozpieszczała. Sprawiała, że Aimee ciasno owijała się płaszczem, zakładała czapkę, szalik i rękawiczki - w myślach odliczając dni do wyjazdu na Kubę. Tak bardzo nie mogła się już doczekać tego wylegiwania się na piaszczystych plażach, pluskania w słonej, morskiej wodzie, paradowania w kusych sukienkach, picia drinków do rana. Po tak intensywnym roku zasługiwała na odpoczynek. Wszyscy zasługiwali. Drew, Penny oraz Daniel również. Tym bardziej, że los wcale ich nie rozpieszczał. Rzucał kłody pod nogi. Stawiał przed nimi kolejne wyzwania. Nierzadko testował ich cierpliwość i wytrzymałość. Oczywiście, nie spotykały ich jedynie rzeczy trudne i żmudne. Wspólnie przeżyli wiele pięknych chwil. Takich, w których Hale płakała ze szczęścia, ciesząc się, że ich wszystkich przy sobie ma. Zwłaszcza Loudaina, który nie był tylko jej chłopakiem, ale też najlepszym przyjacielem. Któremu bezgranicznie ufała i z którym chciała iść przez życie trzymając się za ręce.
W każdym razie - od wylotu wciąż dzieliło ich parę dni. Dni, podczas których brunetka musiała chodzić na zajęcia, do pracy, na terapię. Co jakiś czas meldować się u lekarza, który wspierał ją w walce z zaburzeniami odżywiania. A na tym przecież nie kończyły się jej zobowiązania, bo jakby nie patrzeć była również panią domu i od czasu do czasu musiała coś posprzątać, ugotować. Miała też pod opieką dwa psiaki, które nieustannie domagały się jej uwagi, konkurując o nią nie tylko ze sobą, ale też z właścicielem. Innymi słowy, działo się naprawdę wiele i na nudę ciemnowłosa narzekać tak po prostu nie mogła. Ale to dobrze, nawet bardzo dobrze! Nie było na tym świecie prawdopodobnie niczego co frustrowało ją bardziej niż bezczynność.
Trzymając w dłoni smycze, do których przypięte były jej futrzane czworonogi z uśmiechem na ustach i zaróżowionymi od zimna policzkami spacerowała po parku chłonąc znajome widoki. Nieczynna fontanna, malutki staw, po którym pływały kaczki, usypane żwirkiem ścieżki - czuła się trochę tak, jakby znała je na pamięć. Nie musiała się nawet zastanawiać gdzie iść, nogi same niosły ją przed siebie. Mogła więc myśleć sobie o niebieskich migdałach, beztrosko bujać w obłokach i właśnie to robiła. Marzyła o rozgrzanym od słońca piasku, głośnej muzyce, kubańskich cygarach. Zdaje się jednak, że rozproszyła się wręcz za bardzo, bo nie wyczuła momentu, kiedy smycze się poluźniły, a psy zerwały się na równe nogi i pobiegły przed siebie. Dopiero ostre szarpnięcie przywołało ją do świata żywych. Chcąc nie chcąc wdała się w ten dziki pościg, krzycząc przy tym jak opętana, co by się te dwa małe diabełki wreszcie zatrzymały, no, ale nic z tego.
Zrobiły to dopiero pięć minut później, gdy serce o mało nie wyskoczyło Aimee z klatki piersiowej. Zmęczona, zziajana kucnęła przy tych małych czortach w duchu żałując, że nie ma przy sobie dodatkowej uwięzi, bo kurczę. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że z niedziałającym stoperem powrót do domu będzie prawdziwą męczarnią. Lou oraz Bailey były to stwory niezwykle towarzyskie, chciały zajrzeć w każdy kąt i niemożliwym było utrzymanie ich blisko siebie. A gdyby tak któryś z nich nagle wskoczył pod samochód? Na samą myśl robiło się jej słabo. Nie chciała ryzykować. Wygrzebała z torebki komórkę z zamiarem wybrania telefonu lubego, niestety jak pech to po całości. Urządzenie się rozładowało, mogła sobie do woli wciskać przypadkowe klawisze - żadnej reakcji. Lekko podenerwowana postanowiła spróbować poprosić o pomoc przechodniów, a nuż któryś okaże się tak miły i użyczy jej swojej komórki?
Bardzo pana przepraszam, czy mógłby…” zaczepiła przechodzącego obok mężczyznę, a wtedy zadarł on do góry głowę i posłał jej pytające spojrzenie, a ona rozpoznając go, odruchowo cofnęła się o krok. “Lemmy…” mruknęła, zaciskając usta w wąską kreskę. Świat jest mały, co?
Aimee Hale | Blinding
Obrazek Obrazek
No more dreaming like a girl,
so in love with the wrong world

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

3 Pogoda z pewnością nie rozpieszczała, ale chyba mógł się do tego przyzwyczaić przez trzydzieści dwa lata życia w Seattle. Mimo wszystko nigdy nie myślał o tym, żeby się stąd wyprowadzić. To znaczy może i się zastanawiał, może jakoś mniej lub bardziej myślał o takiej możliwości, ale wszystko to pozostawało jedynie w sferze fantazji, których ostatecznie nie zamierzał spełniać. Nie było mu tutaj źle. Nie, żeby był bezgranicznie zakochany w tym mieście. Widział wiele mankamentów, parę rzeczy go irytowało, ale jednak było mu tutaj dobrze. Tak po prostu. Nie potrzebował wiele. Ze względu na swoją pracę, mógł mieszkać właściwie gdzie mu się żywnie podobało, byleby tylko wysyłał plansze na czas. A jednak wciąż w tym jednym miejscu pozostawał. Tutaj jednak miał rodzinę, przyjaciół, historię. Nie chodziło o to, że nie był ciekaw świata. Od czasu do czasu wybywał gdzieś poza Seattle. Tak daleko i długo, na ile pozwalały mu finanse. Ostatecznie jednak zawsze wracał, bo właściwie gdzie indziej miały się podziać? Do żadnego innego miasta czy miejscowości nie ciągnęło go na tyle, by zmienić całkiem adres zamieszkania i bawić się w całą tę przeprowadzkę, która z pewnością nie była przyjemnym procesem. Ostatnio jednak czegoś mu mocno brakowało. Miał już trzydzieści dwa lata, a wydawało mu się, że stał wiecznie w miejscu. Ciągłe niepowodzenia miłosne kończące się zawsze z podobnych powodów, bo on mimo nieuchronnego starzenia się, nadal wewnątrz pozostawał tym samym dzieciakiem, całkiem nieodpowiedzialnym i niepotrafiącym się odpowiednio zaangażować. Wciąż mu nie wychodziło, wciąż coś się psuł, wciąż on coś psuł, i to bardzo. Zmęczony już był tym wszystkim niesamowicie. Potrzebował zmiany, ale sam właściwie nie wiedział, od czego miałby zacząć. Kariera była jedynym co mu właściwie wychodziło. Nie mógł narzekać. Praca dla Marvela była przecież dla niego spełnieniem marzeń. Dodatkowe poboczne projekty pozwalały mu prowadzić życie na wystarczająco wysokim poziomie, który choć dla innych mógł być jeszcze niewystarczającym, dla niego było w sam raz. Naprawdę lubił to, co robił. Rysował właściwie od zawsze, czytał komiksy równie długo, więc połączenie tego było naprawdę tym, czego sobie zawsze dla siebie życzył. Być może rodzicom wydawało się, że pracę miał niepoważną i pewnie żadnych pieniędzy z tego nie ma, ale chyba powoli zaczynali zauważać, że jednak całkiem dobrze sobie radził chociaż na tym polu. O żonę oczywiście nadal pytali, a on już naprawdę był tym zmęczony. A przecież już niedługo czekały go święta i spotkanie z rodziną pełne pytań, na które nie znał odpowiedzi. Być może powinien zająć się już zakupem prezentów, jednak w ostatnim czasie był naprawdę zawalony robotą. Głowa mu już parowała od natłoku obowiązków, którymi musiał się zająć. Potrzebował odświeżyć nieco głowę. Pogoda zdecydowanie nie zachęcała do spacerów, jednak musiał, po prostu musiał odetchnąć świeżym (no, powiedzmy) powietrzem i pójść się przespacerować. Spacer był długi, szedł przed siebie, nie zastanawiając się szczególnie, jak bardzo oddala się od swojego miejsca zamieszkania. Wylądował ostatecznie w parku w Wedgwood. Niespiesznym krokiem poruszał się po terenie parku View Ridge Playfield, kiedy nagle przed nim rozegrała się ciekawa scena. Dziewczę, jeszcze wtedy niezidentyfikowane, próbujące okiełznać swoje niesforne psy – to był naprawdę ciekawy widok. Kiedy ta go zaczepiła i mógł przyjrzeć jej się z bliska, bez problemu ją poznał. W końcu nie minęło aż tak dużo czasu od ich ostatniego spotkania. – Aimes – odmruknął w odpowiedzi. – O co chciałaś zapytać? – zastanawiał się, co miało być zakończeniem jej urwanego zdania.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Że też ze wszystkich osób musiała wpaść właśnie na niego. Akurat dzisiaj, gdy nic nie szło tak, jak powinno, a ona nie miała ani chęci, ani ochoty na wymienianie krzywych spojrzeń i niezbyt przyjemnych docinków. Teraz oczywiście co prawda zachowywali się względnie przyzwoicie, stali na przeciwko, wpatrywali się w siebie z nieodgadnionymi wyrazami twarzy, powstrzymując przed szorstkimi komentarzami - Hale znała jednak siebie, ale też Willema na tyle dobrze, że była niemal pewna jak to wszystko się skończy. Kolejną kłótnią. Bo z jakiegoś powodu będąc razem stawali się najgorszymi możliwymi wersjami siebie. Gwałtownymi, nerwowymi, zazdrosnymi, nie przebierającymi w słowach. I nie miało większego znaczenia to, że od ich rozstania minęło już trochę. Że każde miało swoje życie i swoje sprawy, jak sam widok jego twarzy burzył jej krew. Sądząc po jego minie, działało to w obie strony.
"Chciałam zapytać, czy pożyczysz mi swój telefon, ale dzwonienie do obecnego faceta z telefonu byłego to chyba nie najlepszy pomysł" stwierdziła, nerwowo zagryzając dolną wargę. Całe szczęście psiaki nie wykorzystały jej rozproszenia i wciąż grzecznie kręciły się wokół jej kostek. Przynajmniej przez pierwszych trzydzieści sekund. Potem ni z tego ni z owego zainteresowały się jej rozmówcą i zaczęły podskubywać materiał jego spodni, a Aimee choć powinna była je zrugać i powstrzymać nic nie zrobiła, bo cholerka. Za to co jej zrobił Lemmy zasługiwał na te i o wiele gorsze rzeczy. Wliczając w to smażenie się w pełnym smole kotle i dźganie przez diabełki jakimś długim, ostro zakończonym szpikulcem. Bo kto to widział zaciągać do łóżka najlepszą przyjaciółkę swojej dziewczyny? No... Byłej dziewczyny, ale rozstawali się i wracali do siebie tyle razy, że Aimee tamtą kłótnią się nawet nie przejęła. Nie potraktowała jej poważnie. Była pewna, że szatyn wróci do niej następnego dnia i wszystko wróci do normy. Podobnie jak on myślał dokładnie to samo, gdy parę tygodni później, po tym jak dowiedziała się prawdy wystawiła jego rzeczy za drzwi i oznajmiła, że nie chce mieć z nim nic wspólnego. I później, gdy wpadli na siebie w klubie, a ona spotykała się już z innym mężczyzną. Dokładnie z tym samym, w którym teraz była do szaleństwa zakochana, z którym mieszkała, wspólnie opiekowała się dwoma psami i snuła piękne plany na przyszłość.
"Zapomnij, że coś mówiłam. Poradzę sobie sama" dodała, szarpiąc się ze smyczą, co by zjadła ona nadmiar sznurka. Niestety. Ustrojstwo nie chciało współpracować. "Co tutaj robisz? Sam w parku? Popołudniowy spacer?" zapytała, uważnie mu się przyglądając. Raczej nie dał się jej poznać jaki wielki miłośnik przyrody, stąd też jej zdziwienie. "Powinnam się już zbierać. Myślę, że zdążyły się już wybiegać za wszystkie czasy" uśmiechnęła się lekko, kucając, aby podrapać czworonogi za uszkami i po brzuszku.
Aimee Hale | Blinding
Obrazek Obrazek
No more dreaming like a girl,
so in love with the wrong world

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Harvey uwielbiał spędzać swój wolny czas na bieganiu. Szczególnie wiosną i jesienią, ponieważ wtedy nie było zbyt wysokich temperatur, co zazwyczaj niekorzystnie wpływało na jego formę i czas. Chociaż robił to dla siebie i czysto hobbystycznie to jednak wpadł w pewną rutynę, przez co pokonywał te same ścieżki o względnie podobnych godzinach. Spędzając w ten sposób swoje popołudnia zdążył nieco rozeznać się w terenie, określić które miejsca nadawały się na przebieżki, a które były przesadnie zatłoczone w tych godzinach. Udało mi się też zapoznać innych pasjonatów biegania, z którymi regularnie mijał się na trasie. Los chciał że jednego z nich, a raczej jedną z nich, swego czasu miał szansę poznać bliżej. Nie zakładał wtedy, że rozmowa na przystanku autobusowym podczas ogromnej ulewy rozwinie się w stałą relację. Dzięki tamtemu zbiegu okoliczności zyskał kompana do swoich popołudniowych i wieczornych aktywności. Nie to żeby celowo jakoś bardzo naciskał, ale zwyczajnie jakoś tak wyszło. Miło im się gadało, lubili te same trasy, no i przede wszystkim podzielali tą pasję, którą było bieganie. Tym samym, nie miał powodu żeby być na nie, a skoro mógł spędzić ten czas z miłym i uroczym towarzystwie to tym bardziej był na tak.
Tym razem musiał wysłać wiadomość, że spóźni się dosłownie pięć minut. Jego cały dzień był trochę rozjechany, ponieważ poprzedni wieczór skończył się stanowczo zbyt późno z czego jeszcze całkowicie nie pozbierał się. Jednak nie miał zamiaru odwoływać umówionego spotkania. Zresztą wobec siebie potrafił być naprawdę surowy, a skoro jego średnie samopoczucie nie wynikało z żadnej choroby tylko braku umiaru w spożywaniu alkoholu dnia poprzedniego to nie mógł sobie odpuszczać tylko powinien wręcz sam siebie ukarać. Truchtem zbliżał się do brunetki, a gdy wyraźnie dostrzegł jej wyraz twarzy to od razu uśmiechnął się na powitanie. - Cześć - powiedział, nadrabiając swój niezbyt wyraźny i dobry wygląd dobrym nastawieniem. Zatrzymał się przy niej, chociaż dalej w miejscu stąpał z nogi na nogę, by nie dawać organizmowi najmniejszej szansy na wychłodzenie. - Proponuje trasę na północ - zarzucił, kiwając głową i ruszając we wskazanym kierunku. Poczekał tylko jak kobieta do niego dołączy i zaraz zaczął mówić. - Jak tam samopoczucie? Bo moje szczerze mówiąc średnie, ale tym bardziej mam ochotę na nieco intensywniejszy bieg, nie wiem co ty na to? - zapytał, chociaż domyślał się że blada skóra jest wystarczającym znakiem jego obecnego stanu. Początkowo nie przyśpieszał, dostosowując się do jej tempa, bo o ile on swoją rozgrzewkę miał już odhaczoną to nie wiedział na jakim etapie była dziewczyna, więc nie chciał na dzień dobry niczego narzucać. - O! Przypomniało mi się. Robiłem ostatnio dziewczynie taki dosyć duży projekt i ona wspominała mi coś o tym, że jak już tatuaż się wygoi to chciałaby zorganizować sobie jakąś sesję. Pomyślałem o tobie, ale nie wiem czy byłabyś zainteresowana taką formą fotografii - zaczął od wytłumaczenie, przechodząc do czegoś co miało być pytaniem, chociaż nie do końca nim było. Wiedział, czym zajmowała się kobieta, ale jednak ta dziedzina sama w sobie była naprawdę szeroka i pojemna, więc zdawał sobie sprawę że tego typu sesje nie muszą być w zakresie zainteresowań Kaylee.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • #37 i guess


Ależ ona potrzebowała tej dawki endorfin, które powodowały, że chciała więcej i szybciej. Będąc szczerym, ostatnio bardzo sobie pofolgowała; kiedyś znajdywała czas by minimum te trzy razy w ciągu tygodnia znaleźć godzinkę, by dotlenić mózg podczas szybkiej przebieżki. Teraz mijał miesiąc, a ona mogłaby policzyć na palcach jednej ręki ile razy udało jej się ogarnąć czas swój jak i swojego czterolatka na tyle, by chociażby przebiec się chodnikami Fremont. Odstawiwszy Keylena na zajęcia na basenie, udała się w umówione miejsce, a czytając po drodze esemesa mówiącego, że Harvey spóźni się kilka minut, odetchnęła z ulgą.
Rozpierała ją dziś energia. Od jakiegoś czasu chodziła uśmiechnięta, kąciki ust same wędrowały w górę, a po weekendzie spędzonym poza miastem nabierała nadziei, że cokolwiek się nie stanie, będzie dobrze. Musi być dobrze. Na pewno będzie dobrze. Wiedziała, że musi zrzucić ciężar ze swojego serduszka, a ten kop świeżego powietrza miał ją tylko utwierdzić w tym przekonaniu.
Nie przywitała się, a zmarszczyła brwi, odchylając głowę w tył. Wyglądał niewyraźnie i nie zamierzała udawać, że tego nie zauważyła. Powoli na jej usta wkradł się rozbawiony uśmiech. – Hoho, już przechodzimy do rzeczy? Okej – dosunęła kamizelkę pod szyję i zrównała z nim kroku. Nie była pewna, czemu złapała z nim tak dobry kontakt – może i była ekstrawertykiem, ale nie zagadywała do obcych facetów w parku. Szczególnie, gdyby wiedziała, że ten tutaj obok jest dużo młodszy, boże, kiedy ona się tak zestarzała? – Moje? Fantastycznie. Tym razem zamierzam skopać ci tyłek. Ciężka noc, Harvey? – zerknęła w jego stronę, bo nie oszukujmy się, nie nadwyrężała się teraz, bo dopiero startowali, tak? Widząc jego zmizerniałą twarz, a czując naprawdę buzującą energię w sobie, była pewna, że dziś pociągną (albo tylko ona, heh) ładny dystans. A może się zawiedzie? W końcu biegała ostatnio tak rzadko, że być może nie powinna być tak pewna swego. Skręciła w dróżkę, prowadzącą trasą, którą zaproponował brunet. Rzuciła na niegookiem, bo póki uskuteczniali lekki trucht, faktycznie mogli zamienić kilka zdań. – Um, właściwie to obiecałam sobie nie pracować z ludźmi, póki nie dopnę wszystkiego z wystawą – już pewnie niedługo dojdzie do skutku, wszystko tylko czekało na jej ostatnie słowo. Uwielbiała fotografować ludzkie twarze, emocje kipiące z ich wyrazu. Ostatnimi czasy jednak, po odejściu z gazety, właściwie skupiała się na enigmatycznych miejscach w Waszyngtonie, choć trzeba przyznać, że cholernie brakowało jej tego, z czym zwykła obcować. – Wiesz kiedy? Całkiem możliwe, że jak dasz mi wygrać, to zrobię wyjątek – sprzedała mu kuksańca w bok, odrobinę przyspieszając tempo.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Może powinien odpuścić na samym początku, jednak bał się że jeżeli na chwilę przystanie czy tym bardziej usiądzie na ławce, by jakoś na spokojnie ogarnąć trasę i pogadać to już nie ruszy się z miejsca. Potrzebował dobrze dotlenić się, więc powinien być cały czas w ruchu, żeby to zimne i rześkie powietrze w końcu pobudziło jego umysł. Ogólnie to na pewno o wiele lepiej ogarniał niż tego dnia, chociaż nadal nie zorientował się że jego partnerka od biegania jest od niego trochę starsza. Nie to żeby miało to dla niego jakiekolwiek znaczenie, bo dla niego najistotniejsze było to, czy z kimś dogadywał się, a z Kaylee akurat udało mu się złapać wspólny język. Co prawda dosyć niespodziewanie, jakoś tak wyszło, bo wcześniej jedynie mijali się biegając podobnymi trasami. Ostatecznie okazało się, że bieganie w swoim towarzystwie jest o wiele przyjemniejsze niż non stop z tymi słuchawkami w uszach. Harvey obstawiał, że mogła być od niego może trzy lata starsza, bo naprawdę więcej niedbały jej. Chociaż wiedział, że miała dziecko i gdyby może połączył pewne fakty to doszedłby do jakiś wniosków, ale niektórzy przecież bardzo wcześnie planowali zakładanie rodziny. Swoją drogą przecież on kiedyś był dokładnie jednym z tych, którzy tak myśleli. Tak więc, trwali sobie w tej rozkosznej nieświadomości ich metryk, pozwalając ich relacji rozwijać się na własnych warunkach. - Czyli taka z ciebie koleżanka, tak? Widzisz, że mam gorszy dzień i chcesz mi skopać tyłek? Dobrze, zapamiętam sobie - powiedział nie obrażając się naprawdę, bo uśmiech nie opuszczał jego twarzy. Jednak tylko i wyłącznie dlatego, że miał już zaplanowany dalszy ciąg swojej wypowiedzi. - Niech następnym razem wymsknie ci się, że boli cię brzuch, co u was dziewczyn jest równoznaczne z tym że macie te dni, to zobaczysz jak ja dam ci popalić - zażartował, szczerząc się do niej naprawdę szeroko, bo jego plan wydawał się o wiele bardziej szyderczy. On mógł odpuścić bieganie następnym razem, kiedy byłby na kacu, a u niej z tym byłoby o wiele trudniej. Więc kiedy już oficjalnie uznał, że wygrał tą przepychankę to przeszedł do odpowiedzi na jej pytanie. - Ciężka… mieszanie ciemnego piwa i babskich szotów to nie jest dobry pomysł. No ale kolega świętował swoje ćwierćwiecze to niekulturalnie byłoby odmówić nawet takich dziwacznych połączeń - wytłumaczył od razu, żeby nie pomyślała sobie, że Spencer jest jednym z tych którzy nie znają umiaru w spożywaniu alkoholu. I chociaż nie miał zamiaru sobie odpuszczać to te wolniejsze tempo odpowiadało mu. Gdyby od razu przeszli na o wiele większe obroty to prawdopodobnie jego bieg skończyłby się nim zdążyłby dobrze się zacząć. - A to kiedy ostatecznie ona odbędzie się? Bo wiesz, jednak chyba liczyłem na jakieś zaproszenie. Co prawda ze zdjęciami nie mam za wiele wspólnego, ale nawet typek jak ja mógłby czasem chcieć trochę ukulturalnić się - zażartował na koniec, żeby ostatecznie dać jej możliwość wyśmiania tej całej propozycji. Nie to że jakoś specjalnie się wpychał czy niewiadomo jak mu zależało, ale ta cała wystawa musiała mieć dla brunetki ogromne znaczenie, bo już wcześniej o tym wspominała, więc jeżeli to nie kolidowałoby z jego planami to chętnie zobaczyłby skutki jej pracy. - Wiesz, nie mówiła nic konkretnego, więc myślę że to byłoby do dogadania. Ma przyjść do mnie pod koniec miesiąca, żebym sprawdził jak tatuaż goi się i czy są potrzebne ewentualne poprawki, to mogę wtedy dać ci znać, okej? - zaproponował, zauważając że musiał przyśpieszyć kroku. Wziął kilka głębszych wdechów, zerknął na nią kątem oka i dodał po chwili zastawienia. - Wygrać? Więc my już ścigamy się? Skoro tak to… kto pierwszy do kolejnego rozdroża ten wygrywa - powiedział szybko na koniec i bez żadnego ostrzeżenia przyśpieszył. I to nie tak na niby, bo na jego obecne możliwości naprawdę starał się dać z siebie wszystko.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Harvey ani nie wyglądał na swój wiek, ani się tak nie zachowywał. Choć może czasami? Nie żeby dawało jej to do myślenia, bo sama nie zachowywała się chwilami jak prawie 34 (jezu) letnia kobieta i mama. Odpowiedzialność narzucona sobie za wychowanie czterolatka zazwyczaj wychylała się na prowadzenie w tej batalii toczonej z jej luźną naturą. Podróżując swego czasu po świecie nauczyła się jednak łapać kontakt z młodzieżą również, dlatego miała wrażenie, że czasami zaciera się jej granica wiekowa. Nie przeszkadzało jej to zupełnie, a czasami nawet, o dziwo, lepiej jej się dyskutowało z młodszymi od siebie. Nie żeby była totalnie stara, okej? Szczególnie teraz, kiedy wyglądowo te różnice były naprawdę niewielkie. Nie myślała o tym, a nawet gdyby, to zupełnie jej to nie przeszkadzało. Liczyło się to, że potrafili się dogadać, śmiechu czasami było więcej niżej słów, więc chyba nie było niczego lepszego, prawda? Gdzieś tam w środku na pewno cieszyła się, że znalazła kompana do biegów, szczególnie tych wieczornych, bo nie oszukujmy się, ale po zmroku nieco się obawiała biegać samotnie. Może dlatego uskuteczniała to coraz rzadziej? Naaah, wymówki. Kolejne wymówki.
- Nie byłabym sobą, gdybym nie wykorzystała ku temu okazji – wzruszyła lekko ramionami z uśmiechem, bo przecież nie miała wielu okazji, by mu dokopać. Nie ścigali się na czas, nie liczyli okrążeń, a jakieś głupie kto pierwszy… rzucali naprawdę rzadko. Chciała coś dodać, ale się rozgadał, na co na sam koniec uniosła jedynie brwi, szturchając go w łokciem w bok. – Wtedy zobaczysz jak ja dam popalić tobie. Nie wkurza się kobiet, które mają te dni. Życie ci niemiłe? W takim razie proszę bardzo, droga wolna, nie mogę się doczekać – no co on? Nie wiedział tego? Okej, może i Kaylee nie często narzekała, a wtedy kiedy nie czuła się na siłach, po prostu nie wychodziła z domu, ale kto wie? Może pora do zmienić? – Ćwierćwiecze… jeez, kiedy to było? Nie dziwię się, też na swoje trochę szalałam. Z obcymi. We Francji. Stare dzieje – zmarszczyła brwi, ale właściwie nie mogła sobie przypomnieć. Na pewno robili wtedy ten projekt z National Geographic. KeyKeya nie było jeszcze na świecie, a ona po studiach naprawdę mało przebywała w Seattle. Zatrzymała się na mały moment, kiedy zapytał o wystawę. Oczywiście, że była to ważna sprawa. Rzuciła prace, by to wszystko dopiąć i w końcu ogarnąć. Marzenie całego jej życia. – Myślę, że zaraz po nowym roku, a przynajmniej bardzo bym chciała. Ale nie, serio, przyjdziesz? Trochę się boję, że będzie pusto, mógłbyś robić sztuczny tłum? – uśmiechnęła się, ale żartowała. Na pewno dostanie zaproszenie. Nie spodziewała się tego szybkiego startu, tym bardziej, że właśnie się zatrzymała i dopiero ruszała. Próbowała, okej? Nie porównujmy jednak jej krótkich nóg, z tymi jego, więc najpewniej nie miała żadnych szans. – Jezu, jesteś okropny – żachnęła, kiedy zatrzymała się obok niego z trudem łapiąc oddech. – To się nie liczy – dodała, zapowiadając tym samym, że nie zna dnia, ani godziny, kiedy ona rzuci jakieś „lets go”.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Wedgwood”