WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://www.edgewaterhotel.com/wp-conte ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 4.
Bal.
Pieprzony bal maskowy - odzwierciedlający wszystko to, czego aktualnie Clive Thornton nienawidził zupełnie zapominając, że jeszcze niedawno wpisywał się w sam poczet takich rewelacji. Królował, wraz z Calliope otaczał się ludźmi, ewidentnego pokroju bogactwa; rozmawiał, śmiał się - popijał wysokiej klasy drinki - potrafił opowiadać godzinami o swoich godnych zasług operacjach, by później wrócić do domu i kochać się ze swoją „wybranką serca” do wschodu słońca. Teraz? Nie zamierzał przychodzić, pomimo rozmowy jaką odbył kilka dni wstecz ze swoją guwernantką, uważał iż podobne towarzystwo nie współgrało z jego harmonogramem. Gówno prawda - po prostu się bał, stał się zwyczajnym tchórzem z przerażeniem wyobrażającym sobie dzisiejsze wydarzenia - chociażby widok współczucia w oczach tych, którzy jeszcze nie tak dawno go podziwiali. Pragnął nadal być tamtejszym neurochirurgiem; „panem świata” - zbawicielem, bez zawahania umiejącym odnaleźć każdy zakamarek bólu - rzecz jasna w kwestii jako lekarz. Niestety, każdy z listy gości wiedział o okrutnej diagnozie Clive'a - więc, udawanie iż „problem nie istnieje” również nie wchodziło w rachubę. A zmierzenie się z prawdą? Nie bądźmy się śmieszni; mężczyzna urażony, z dumą niczym jak „do kosmosu” nie pojawi się w samym środku plotek (o własnej osobie) - wolał unikać, uciekać - pozwalać, by inni tłumaczyli się za niego (czyt. Callie) niżeli pogodzić się ze stałym-nie-do-poruszenia faktem, iż tamtejsze życie już nigdy nie powróci.
A jednak dotarł - co było tego powodem? Co w przeciągu paru chwil wydarzyło się w życiu lekarza, że postanowił złamać swoją przysięgę i pojawić się o wiele wcześniej niż było zamierzone w „The Edgewater Hotel?” Calliope Thornton - małżonka, miłość życia, partnera, druga połówka serca - a raczej wiadomość, którą wczorajszej nocy mu przekazała. Ciąża. „wesoła nowina” zwiastująca strach, panikę, zaniepokojenie - przestrogę. Zupełnie zbijająca z tropu - nie miał pojęcia co powinien zrobić, jak zareagować (choć zareagował niezbyt pozytywnie...) Oczywiście, był już ojcem na samą myśl o uśmiechu Steven'a, włączała się w nim ojcowska więź - także „znał się na rzeczy” jednakże czy w aktualnych okolicznościach drugie dziecko było dobrym rozwiązaniem? Nie chodziło tylko o chorobę, jak i również o fakt, iż istniała duża możliwość, że za kilka lat (jak nie miesięcy!) ona się pogłębi i mężczyzna nie będzie w stanie utrzymać swojej latorośli na rękach - bądź we własnych ramionach. Lecz byli w separacji - co zazwyczaj oznaczało „rozpad małżeństwa” lub jak to niektórzy lubią nazywać wkraczające pomiędzy nich „różnice nie do pogodzenia” - z tego względu nie powinni najpierw postarać się powalczyć o swoją miłość? Czy mała dziecinka sprawi, że na nowo będą patrzeć na siebie w sposób głębokiej fascynacji? Nie był pewien - właściwie odczuwał wrażenie, że to jeszcze bardziej może doprowadzić do ich upadku.
Chcąc zapomnieć - wyłączyć w swojej głowie narastające obawy - postanowił odpłynąć; w przeciągu pierwszej połowy imprezy wlewał w siebie tuziny alkoholu, właściwie to tego wieczoru ciężko było go ujrzeć bez szklanki w ręku - choć może to wyszło na jego korzyść? Będąc już w stanie upojenia - nie wzbraniał się od „krótkich pogawędek” - czy to z najbardziej wścibską Panią Galloway, chcącą poznać wszystkie tajniki jego upokorzenia, czy ze starym kumplem z branży Aiden'em Braddy - aktualnie zajmującym posadę Clive, do czasu, aż dostanie awans, który półtora roku temu należałby się jemu. Nie czuł żalu, roztapiał się pod wpływem smaku whisky (ulubionej, wyjątkowej, ukochanej...) raz-na-jakiś-czas znikając w łazience za potrzebą fizjologiczną.
Teraz było podobnie - wychodząc z toalety automatycznie przesunął wzrokiem po pomieszczeniu w celu odnalezienia najbliższego kelnera, który poczęstuję go kolejny z kolei trunkiem - niestety, niekoniecznie wymierzył własną osią - ponieważ w pewnym momencie natrafił na przeszkodę w postaci posiwiałego mężczyzny, uniósł głowę - z ewidentną nerwowością wypisaną na twarzy, początkowo zmierzył go wzrokiem. Kim był? Co tu robił? Choć w garniaku, zdaniem Clive'a, wyglądał raczej jak „Pan złota rączka” - z tego względu Thornton z lekko kiwającą się postawą podniósł jedną brew wyżej. - W męskiej toalecie, chyba czwarta kabina... tak na pewno czwarta zacina się spłuczka. - zakomunikował, absolutnie nie mając nic złego na myśli; zwyczajnie uznał, że mężczyzna pojawił się na przyjęciu po zgłoszeniu przez pracowników danego problemu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 𝟜.
Richard nie miał chęci na żadnego rodzaju bale przebierańców. Właściwie, na nic nie odnajdywał w sobie ochoty. Marzył wyłącznie o spokojnym wieczorze z kubkiem parującej herbaty i dobrą książką. Przyjemnym okazałoby się również towarzystwo ukochanej – siedzącej w przeciwległym fotelu z nogami podwiniętymi pod zgrabną pupę wystającą spod rozciągniętego sweterka. Raz po raz zerkałby w jej kierunku, bezustannie niedowierzając własnemu szczęściu. Ale nie. Panna Pilby jak zwykle zdołała przekonać do kolejnego wypadu na miasto. Tym razem jednak, okazja nie wydawała się przesadnie naciągana: Donnelly darzył przechodzącego na emeryturę Morrisona olbrzymią sympatią a szacunek nie pozostawał nieodwzajemniony. Chirurg pękał z dumy widząc Palomę ze sporo starszym partnerem. Choć Dick nie wyglądał jak model, ubierał się odrobinkę staroświecko (acz z klasą!), a siwizna dawno temu przeszła ze skroni w głąb niegdyś kruczej czupryny – liczyło się serce księgarza. A serduszko mężczyzny należało do grona najszczodrzejszych.
Przez pewien czas Richie chodził po salach z partnerką przewieszoną przez ramię. Z równie czarującą kompanką sprawiał wrażenie młodszego. Cóż, odkąd poznał Molly ogólnie uśmiechał się i jaśniał znacznie częściej niż kiedyś. Ratowała go i czyniła szaro-burą codzienność pełną ciepła oraz wesołości. Zasypianie, budzenie się, wieczorna lektura oraz popołudniowa kawa – wszystko było piękniejsze przy kimś takim jak ona. Gdy spacerowanie dokoła restauracji utraciło początkowy czar a Morris poprosił Lo do tańca, Donnelly ujrzał okazję ku chwilowemu odcięciu się do lubej. Jedno kółeczko po lokalu wykonał sam. Bez „ozdoby” w postaci słodkiej guwernantki nie zwracał na siebie zbyt wielkiej uwagi. W zasadzie, nieobecność Palomy czyniła delikwenta niewidzialnym. Nagle golf w odcieniu głębokiej, butelkowej zieleni pod kraciastą, brązową marynarką nie wydawał się „stylowy” a raczej z „minionej epoki”. Pewność siebie nie wyparowywała, lecz zastępowało ją standardowe grzeczne zobojętnienie.
Z owym zdrowym, lecz uprzejmym dystansem zareagował też na dosyć niegrzeczny komentarz nieznajomego blondyna od którego na kilometr jechało burżujską whisky. Na wargi Richarda wpełzł delikatny uśmieszek. - Dziękuję za ostrzeżenie. – przez parę sekund obserwował Thorntona, kompletnie nieświadomy z kim ma do czynienia. Co prawda Lolly opowiadała o pracodawcy; acz nie opisywała jego zewnętrza. Bezustannie paplała o gburowatości szefa. O pedantyzmie, podobieństwach między nim a synem – dosyć naturalne podekscytowane nową osobą w życiu. – Ah... Wziąłeś mnie za... No, hydraulicy chyba nie chodzą w marynarkach. – (kto tam, w sumie, może mieć pewność; kiedy w grę wchodzą imprezy „grubych ryb”?) - po paru sekundach do odpowiednich ośrodków w mózgu Richa dotarł sens słów Clive’a. Nie, nie poczuł się urażony. Posiadał rozwiniętą samoświadomość i wiedział, że nie jest tragicznie. Lubił obserwować swe odbicie i doszukiwać się w nim niewymuszonego intelektualisty. – Aż tak ze mną źl.. Eee może usiądziesz?well... Thornton się chwiał a wrodzone skłonności Richiego do niesienia pomocy nie pozwalały zignorować widocznego podpicia lekarza...? Prawnika...? Cholera go wie!
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Świat wokół niego wirował - zabierał mu możliwość racjonalnego spojrzenia na sytuację, w tym momencie Clive Thornton powoli zamieniał się w człowieka przed diagnozą, chciwego - nieuprzejmego z wysoko postawionym własnym ego. Alkohol pozwolił mu na zupełne zapomnienie (jak na razie... w końcu istnieją różna stany upojenia, prawda?) wiadomości zrzuconej na niego wczorajszej nocy. Chciał się bawić, wyszaleć - zgarnąć co najlepsze z zaistniałej uczty. Było dobrze - rzecz jasna po części - otóż, bystre spojrzenia gości co i rusz omiatały jego sylwetkę, lecz kto by się teraz przejmował? Mężczyzna, który jeszcze nie tak dawno stał w ich szeregu z uniesioną głową niczym jak „pan wszechświata?” Kpina. W ten o to sposób, do jego jasnej - niezbyt (w danej chwili!) inteligentnej główki wpadła myśl - a co jeśli nie wychodzić już z owego stanu? Humor mu dopisywał, poza tym „rozwiązywanie języka” znajdowało się na samym podium najlepszych decyzji - jakie zdarzyło mu się podejmować poprzez całą egzystencję. Odczuwał szczęście, pierwszy raz od bardzo dawna nie był człowiekiem „zakopanym po uszy” we własnym gabinecie - jakby po „parku kieliszkach” bez problemu udało mu się powrócić do rzeczywistości.
Jednakże niespodziewana kolizja z „przyszłym przeciwnikiem” (buźka) wymusiła na nim postój, co niekoniecznie zgadzało się z dalszym postępowaniem, o którym rozmyślał od razu po wyjściu z toalety - czyli sięgnięciu po kolejną szklankę szkockiej; chłopak, aż przez moment się rozmarzył - z westchnięciem przymykając powieki, co łączyło się również z niesłuchaniem swojego towarzysza. - Hm...? - wrócił - otwierając niebieskie oczęta jednocześnie obrzucając nimi Richarda. - A nim nie jesteś...? - koncentracja się wzmocniła, albowiem Clive przesunął spojrzeniem po sylwetce osobnika, aby po chwili wyciągnąć wnioski - no tak; mógł się spodziewać, że Morrison posiadał przeróżny wachlarz znajomych - i nie wliczali się w niego tylko prawnicy, bądź lekarze, dlatego uśmiechnął się nieśmiało - może nawet z odrobiną wstydu wypisanym na twarzy? - Em... usiądę. Tak, usiądę to dobry pomysł. - przytaknął łepetyną i zgodnie ze swoim postanowieniem, przysiadł przy jednym ze stołów - kierując po nim wzrokiem, by odnaleźć jakikolwiek trunek - szkocka mogła poczekać, nieprawdaż? - Będziesz tak nade mną stał? - rzucił, ponownie unosząc głowę aby jednym ruchem odsunąć drugie krzesło i wskazać na nie dłonią. - Skąd znasz doktora Franklina? - i to nie tak, że go to ciekawiło - zwyczajnie postanowił kontynuować rozmowę, choć z drugiej strony - perspektywa spędzenia imprezy z osobą którą go nie znała i najważniejsze! Możliwe, że nie miała pojęcia o tragedii z jaką był wiązany, była całkiem dobrym posunięciem. - Był moim mentorem. - nie czekając na odpowiedź O'Donella, sam zdecydował się skwitować swoją - trochę jakby odpowiadał sam-sobie, ale czyż nie tak zachowują się osoby „pod wpływem?” - Popełnia błąd, że odchodzi. Nie w czasach kryzysu. - wtrącił w pewnym momencie znajdując błyszczącymi ślepiami nieopodal stojącą od nich butelkę whisky - podniósł się chwytając za jej górną część i przyciągnął do siebie, po chwili łapiąc również za dwa puste szkła i w tym przypadku, również nie odczekał na decyzję nie-hydraulika tylko nalał do nich ciecz. W końcu nie będzie pił sam - ale czy tego nie robił przez cały wieczór? - Wczoraj dowiedziałem się, że będę ojcem. Znowu. - kolejna cecha pijaństwa, mówienie obcym o swoich życiowych zdarzeniach, jak i porażkach - ale do tego jeszcze nie doszedł, pytanie brzmiało: czy zdąży? - Więc byłbyś fatalnym przyjacielem, gdybyś mi teraz odmówił. - szach-mat? Uśmiechnął się, choć wcale nie odczuwał radości - jednakże Rick nie musiał o tym wiedzieć, właściwie... to przecież nawet nie znali swoich imion.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mężczyzna podmarszczył czoło doznając uszczypnięcia nie tyle irytacji co dyskomfortu. Nie wpisując się w poczet wyjątkowo dumnych osobników zauważał w sobie niezgodę na wyższość z jaką spoglądał na niego rozmówca. O ile pierwsze wrażenie podpowiadało pospolitą pomyłkę; wystarczała garść dodatkowych sekund, by zweryfikować wstępne założenia. Richard, podobnie jak Paloma, starał się dostrzegać w ludziach dobro – niemniej obraną postawą Clive nie prezentował zbyt wiele cech z worka „pozytywów”. Usprawiedliwiało go wyłącznie podpicie, chociaż i ono jawiło się jako kiepska wymówka do traktowania kogokolwiek w podobnym tonie. Niezadowolenie oraz spięcie (które uformowało pomiędzy brewkami księgarza zmarszczkę w kształcie obrysu Irlandii) opuściło oblicze Donnelly’ego tak szybko jak się pojawiło – z sekundą, w której na wierzch wypełzła ugodowa, nieco łagodniejsza wersja lekarza.
Dick zamierzał odejść. Nie przyszedł tu, w końcu, celem zawiązywania nowych przyjaźni –szczególnie z facetami pokroju blondyna, najwyraźniej preferującego perfumy o egzotycznej woni elitarnej gorzelni. – Eeem...tak... – „tak” mruknął bardziej do siebie niż do niego, jakby werbalnie przystając na niewerbalny szkic planu zakładającego pogadanie z chłopakiem przez niecały kwadrans i prędkie odnalezienie panny Pilby. Otworzywszy usta, by odpowiedzieć; zaraz je zamknął. W porządku. Nie, żeby zależało mu na spowiedzi. Z drugiej strony –nie widziało się również słuchanie pijackich wyznań. – Czyjego kryzysu? – uprzejmościowe zaciekawienie. Nie wykwitło w nim pragnienie wiedzy. Był, po prosto, wyjątkowo sympatycznym gościem a Clive prezentował się jak siedem nieszczęść. Nieszczęść wymagających oczyszczenia i dopraszających się o ucho do wylania trosk bądź przekleństw. Patrząc na chirurga trudno przychodziło zdecydować... Może i jednych i drugich?
Opiekuńczość posiadała swe granice. Gdy w szklankach wylądował bursztynowy płyn a DJ sprawił, że wolny utwór gładko przeszedł w odrobinkę żwawszą muzykę wzrok Richa powędrował ku tłumowi. Grupa gości przerzedzała się, kiedy dochodziło do rotacji: jedne pary schodziły z parkietu, inne wchodziły, jeszcze inne wirowały bez opamiętania. – Szczęśliwie, nie jesteśmy przyjaciółmi. – przez ułamki sekund zdawało się, jak gdyby atmosfera zgęstniała. Błękitne ślepia znowu odnalazły zaróżowioną, otumanioną procentami twarz tymczasowego kompana. Żałosny widok. – Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy nimi zostali; prawda? – szeroki łuk wygiął usta Richarda, który ujął szklankę i uniósł ją minimalnie z zamiarem stuknięcia w porcję Thorntona.
Nie zdążył. Do stolika podeszła ona. Momencik wachlowała się dłonią, by naraz przeczesać palcami posiwiałe włosy partnera. Ten czuły gest wytrącił go z zainteresowania toastem. Skupiwszy uwagę na Molly ujął ją za rękę i delikatnie ucałował wnętrze bladej dłoni. Momentalnie rozjaśniał. Budowała wokół niego świetlistą aureolę. Czyniła lepszym, lżejszym.
- Franklin chce z Tobą porozmawiać. Jest na zewnątrz. – jak zahipnotyzowana, wpatrywała się w niego niby obraz w muzeum. – Proszę mi wybaczyć, dr Morrison ma dziś pierwszeństwo w kwestii... - dopiero teraz przeniosła kochające spojrzenie z „narzeczonego” na... – Przyszedłeś! – białe ząbki błysnęły z radości. Zdezorientowany Richard potrzebował kilku uderzeń tego złotego serca na połączenie kropek, a kiedy je połączył – wesołość w niebieskich oczętach przygasła. – Poznaliście się! Fantastycznie!! Miałam nadzieję, że... Oj, przepraszam Was. Cholerny Morris. – znowu przeniosła uwagę na Donnelly’ego. Zdążył wstać. – Zostawiasz mnie w dobrych rękach, skarbie.Bez dwóch zdań. Mogę Cię na sekundę... Zabiorę ją, w porządku? Na sekundę. Miło było Cię wreszcie poznać. – w niezręczny sposób sfinalizował zapoznanie z szefem szatynki. Trzymając ją za rękę przeszedł dwa kroki w bok – tak, aby stali blisko stolika; ale posiadali na tyle prywatności, co by prowadzić przyciszoną konwersację.
Chichot, trajkotanie Lo. Szeroki uśmiech Richiego. Nachylił się nad nią, a powieki guwernantki zatrzepotały jak skrzydła uwięzionego w siatce motyla. Wykorzystując fakt, iż zbliżył się do jej ucha – w poszukiwaniu bliskości ułożyła bródkę na ramieniu ubranym w tę paskudną, kraciastą marynarę. Później wykonała krok do tyłu, schowała za ucho niesforny kosmyk kasztanowych pukli, dała lubemu niespiesznego buziaka i wróciła – siadając tam, gdzie uprzednio siedział księgarz.
Nie odzywała się. Patrzyła na Thorntona z nieskrywaną sympatią. Subtelna i taktowna. – Postaram się być godnym zastępstwem. – wreszcie złapała za szklankę, unosząc wyczekująco brew. – Pijemy? Za... emerytury? Oby okazywały się zwieńczeniem niesamowitych przygód i wstępem do jeszcze większych niezwykłości. – owego wieczora prezentowała się spektakularnie. Zupełnie odrzuciła wizerunek infantylnej, eterycznej romantyczki. Mocniejszy makijaż podkreślał zarys krzywizn zazwyczaj okrągłej buzi. Zwiewna sukienka odsłaniała blade, szczupłe nogi. Nawet sposób wypowiedzi nauczycielki wydawać się stonowany. Łapała ukradkowe zerknięcia męskiej części uczestników celebracji – bezwstydnie słała im uśmiechy, nie zważając na wystającą spod lejącego się materiału pojedynczą żabkę pasa do pończoch. Wrodzony takt zakazywał poruszania kwestii stanu upojenia lekarza.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W istocie Clive nie był, aż tak do końca złym człowiekiem - oczywiście, wywyższanie się należało do kwestii mężczyzny, jednakże posiadało to w pewnym sensie zalążek w wychowaniu rodziców. Otóż, to oni od dziecka wmawiali mu (jak i całego rodzeństwu) ile znaczą dla społeczeństwa, nieustanne bankiety, biegające za nimi paparazzi, doprowadziły, że małe Thornton'y czuły się wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju i to nie tak, że dalej im się to podobało - wręcz przeciwnie zaczęli nienawidzić swojego żywota na które skazali ich staruszkowie, głównie przez to, iż praktycznie żadne z nich nie mogło się nacieszyć życiem prywatnym, czegokolwiek ukryć przed światem, ponieważ im się tylko odwrócili już zdążyły krzyczeć o tym wszelakie tabloidy. Egzystowanie w „blasku sławy” potrafi być wykańczające, sprawiające iż człowiek powoli przestaję odczuwać jakiekolwiek emocje, w końcu najwięcej mówi się o „gwiazdkach” które albo popadają w alkoholizm, narkomanię albo - co w tym przypadku jest najgorsze - depresję i jeżeli się nad tym głęboko zastanowić, czyżby przypadkiem lekarz nie znajdował się już w takim miejscu? Obezwładniony, uciekający od wszystkich bliskich - zamykający się we własnym gabinecie, a gdy dochodziło do pogorszenia - by sobie ulżyć sięgał po butelkę? Niestety, stan upojenia sprawił, że neurochirurg o wiele słabiej łapał konsekwencje zaistniałej sytuacji - nie domyślił się, że wcale nie zrobił „pierwszego dobrego wrażenia” bo jakby by mógł? W końcu wszyscy go uwielbiali! Dlatego zamiast przejmować się niezadowoloną miną swojego kompana, głównie skupiał swą uwagę trunkowi - który, aż czekał na skonsumowanie całej zawartości. - Co-o? - przeciągnął koncentrując swe jasne spojrzenie na mężczyźnie. - A kryzys, w szpitalu, odchodzą wszyscy najlepsi. - stwierdził, niewiele sobie z tego robiąc; właściwie to nie miał ochoty na rozmowę o ex-miejscu pracy; wciąż w jego głowie pozostawała rozkosz w ustach, którą mogła mu zapewnić tylko schłodzona whisky. - Potrafisz być kurewsko szczery, co nie? - wtrącił na uwagę dotyczącą nie-przyjaciół, a na wargach blondyna wpełzł szeroki uśmiech. - A gdzie się najlepiej zaprzyjaźnia, huh? Oczywiście, że podczas tych zajebiście eleganckich bankietów. - akurat on „coś o tym wiedział.” - Nie wyglądasz na zbyt zadowolonego, ktoś Cię zmusił, abyś przyszedł? Czy raczej to kwestia pokuty? - od kilku sekund w dłoni trzymając szklankę z zamiarem stuknięcia w jego - bacznie obserwował towarzysza - oczywiście do chwili, gdy jego oczom ukazała się znana sylwetka; nieco zdezorientowany sytuacją, odwrócił się całym ciałem w stronę stołu - tak, że „piękna postać” była teraz w stanie ujrzeć tylko jego plecy. Decydując się nie czekać na Richarda (albowiem, pomimo wlanego alkoholu udało mu się domyślić z kim miał do czynienia); powolnie zaczął popijać ciecz, palcami drugiej ręki przesuwając po swych jasnych włosach. Dopiero słowa Palomy - sprawiły, że powrócił do poprzedniej pozycji - posyłając jej delikatny, lecz przyjacielski uśmiech. - Zgadza się, przyszedłem. - mruknął niezbyt wyraźnie, przez moment (o wiele za długo niżeli miał w planach); obrzucając spojrzeniem sylwetkę panny Pilby. Wyglądała inaczej, zupełnie inaczej niż prezentowała się w jego posiadłości - lepiej, ponętniej - seksowniej; przełknął głośno ślinę uciekając wzrokiem, zdając sobie sprawę, że w tej chwili zapragnąć oglądać ją w takim wydaniu o wiele częściej.
Z tego względu na pytanie mężczyzny (co zdaniem lekarza raczej brzmiało jako stwierdzenie) kiwnął akceptująco łepetyną, powracając do swojej „niebiańskiej rozkoszy” - ślepiami błądził po przechodniach, z próbą odnalezienia najlepszej „drogi ucieczki” - nie powinien z nią zostawać, nie w takim stanie; nie kiedy jego myśli kierowały się w stronę tych bardziej niebezpieczniejszych, niestosownych - ale cóż mógł poradzić? Był tylko facetem, prostym w obsłudze - i choć niejednokrotnie wolał zgrywać, że należy do innego typu - w stylu „liczy się wnętrze” - wystarczyły tylko bardziej odsłonięte uda, jak i dekolt - aby całkowicie zgłupiał. Nie zorientował się, że w tym samym czasie - sam podlega obserwacji guwernantki; lecz jej głos - delikatny, a zarazem wpraszający się do grzechu - stworzył w ciele Clive'a powiększające się pragnienie pozostania; omiótł buzię szatynki szkło podnosząc wyżej. - Śmie w to nie wątpić. - wtrącił, a jego niebieskie ślepia ulokowały się na nagim ramieniu nauczycielki. - Wedle życzenia. - poruszył głową, następnie przysunął szklany przedmiot do jej, a podczas zderzenia wydobył się charakterystyczny dźwięk. Opróżnił ją na raz; odstawiając na stół, by ponownie zapełnić cieczą. - Dobrze Cię tu widzieć, Paloma. - skomentował, drażniąc się z samym-sobą, by przypadkiem nie powiedzieć więcej. - Wpasowałaś się... - oczywiście, nie pod kwestią charakteru, Broń Cię Panie Boże. - ...ale chyba wolę Cię w tamtym wydaniu. - ciepłej, wyjątkowej, czułej, przyjaznej kobiety, która niewątpliwe „chodziła mu po głowie” od ponad miesiąca.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Richard znał pojęcie „sławy”. Cóż, w przynajmniej w jakimś tam pewnym stopniu. Jako dziecko pławił się w ciepłym blasku matczynych osiągnięć; lecz aktualnie niegdysiejsze światło gwiazdy operetkowej jaką była Donnelly przygasło transformując we wspomnienie „wielkości”. Kiedyś tytułował się synem tej Donnelly. Legendarnej śpiewaczki o najpiękniejszej koloraturze w zjednoczonych stanach. Symultanicznie, pomimo rozgłosu jaki zyskała; publika teatru w nieco inny sposób okazywała oddanie oraz miłość. W domu pachniało kwiatami od fanów bądź adoratorów aktorki. Niekiedy nazwisko księgarza pojawiało się w gazecie. Równocześnie środowisko pozostawało znacznie subtelniejsze i popularność rzeczywiście, przez pewien czas, zdawała się miłą ozdobą codzienności. Jej zdecydowanym plusem był również fakt skończoności. Pewnego pięknego dnia pojawiła się nowa i młodsza solistka; taka jest kolej rzeczy. Starzejąca się diva absolutnie nie doświadczała wrażenia zdrady lub niesprawiedliwości. Z radością odeszła w półcień, następnie przeszła na emeryturę; by koniec końców kompletnie zgasnąć. – Oh. – rzucił w eter (nieświadom, że za parę minut w podobnej manierze „oh” wypuści z gardła partnerka; która zasymilowała i przyjęła ten nawyk „ohania” jako swój). – Jestem szczery, tak. Powinniśmy być szczerymi. Mój ojciec powtarzał: „prawda i uprzejmość”. Dwie rzeczy zdolne uratować ludzkość przed upadkiem a człowieczeństwo przed wymarciem. – łepetyną pokręcił na boki tym samym dając upust sceptycyzmowi.
Przeznaczenie uniemożliwiło Richowi wspomnieć o ukochanej. Bądź o negatywnej opinii o przesadnie „wypaśnych” imprezach podobnego pokroju. Ukochana sama przybyła – jak na nieme zawołanie. Wolałby zostać przy stoliku, przy niej. Przy nich. Nie z powodu braków w zaufaniu do Molly – znał ją. Nie wykonałaby żadnego kroku zachęcającego kogokolwiek do otwartego flirtu. Ale on? Podpity, z wyższej klasy oraz zapewniony o pozornym górowaniu nad pozostałymi. Niestety, Morrisonowi się nie odmawiało.
- Uważaj na siebie, dobrze? – zrobił co mógł. Przekazał lubej ciche ostrzeżenie szeptane wprost do uszka, w małym oddaleniu od Thorntona. Czując jak drobna bródka opada mu na ramię doznał ulgi. – Nie siedź z nim zbyt długo. – perlisty śmiech Lo wybił Dicka z błogiego spokoju. – Bez obaw. Clive to miły-...Może na trzeźwo, ale... Molly, spójrz na niego. Ledwo trzyma się na nogach. – zagryzła dolną wargę, nie umiejąc kłócić się z czymś; co widać było na pierwszy rzut oka. Posłusznie kiwnęła główką, dała Richardowi buziaka i jako pierwsza obróciła się; by naraz zasiąść na krześle wyściełanym welurem.
Uśmiechnęła się nieco szerzej, przez moment w rozkosznym zawstydzeniu wodząc spojrzeniem po łososiowym obrusie i własnych, delikatnych dłoniach. Dała matce ułożyć włosy, pół wieczoru spędziła robiąc makijaż. Poszła nawet na cholerny manicure. Płytki paznokci w kształcie migdałów błyszczały w refleksach rzucanych przez zapaloną przy stoliku, niską świeczkę uwięzioną w szklanej kuli. Po upiciu maleńkiego łyka alkoholu powtórnie rozluźniła mięśnie. Usta automatycznie wykrzywiło dziewczynie zniesmaczenie. Nie przepadała za równie mocnymi trunkami. – „Paloma”? Myślałam, że zrobiliśmy postęp w sprawie raczenia siebie formalnościami. – oczyma powiodła po zmarniałej upojeniem twarzy rozmówcy. Wciąż był przystojny, acz zmarginalizowany smutek bezustannie skrywał się w błękicie oczu. – Oh... – patrzył na nią inaczej niż zwykle. I o ile intensywne, zaciekawione zerknięcia pozostałych lekarzy nie jawiły się jako szczególnie obnażające – jasne tęczówki Thorntona wprowadzały guwernantkę w zakłopotanie oraz satysfakcję w jednym. To przecież nie grzech. – powtarzała wodząc opuszkiem palca wskazującego po krawędzi swojej szklanki. – Każda kobieta pragnie być obiektem adoracji. To nie grzech. Co za głupota. – pociągnąwszy drugi łyczek, tym razem nie wykrzywiła się w żaden grymas. Niepotrzebnie słuchała. Niepotrzebnie zasiewał w niej ziarna podejrzliwości i ostrożności. – Richard mówi dokładnie to samo. Jak Wam się rozmawiało?tak, wyrzuty sumienia zagłuszała nakierowaniem konwersacji na faceta o którego uwagę powinna dbać. Wyłącznie jego. Nie powinno obchodzić jej zdanie pracodawcy. Nie, gdy tematem komentarzy stawał się sposób w jaki się ubierała bądź długość wcięcia w sukience. W zautomatyzowanym odruchu przesunęła ręką po udzie przysłaniając pas do pończoch odrobiną szyfonu.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W takim przypadku, gdyby dobrze to rozegrali może udałoby się panom dojść do lepszego porozumienia - w końcu przez jakiś czas oboje obcowali w podobnym środowisku, pełnym sławy i plotek. Niestety, na niekorzyść Clive'a on bezustannie w takim przebywał, ponieważ zamiast (tak jak kiedyś miał w planach) odciąć się od nazwiska, poszedł dokładnie tą drogą jaką od niego oczekiwali - w ten o to sposób stając się kolejnym pionkiem w ich grze. Do tej pory tego żałował - gdyby tylko mógł cofnąć czas, całkowicie zmieniłby swoją taktykę - by móc osiągnąć normalność; zwyczajne egzystowanie po świecie jakie aktualnie miała chociażby Paloma. W końcu bez problemu mogła wyjść choćby do sklepu po bułki - nie stwarzając przy tym sensacji; podświadomie właśnie tego pragnął, lecz nie istniała nawet najmniejsza siła, która by doprowadziła, aby się przyznał. Nauczył się funkcjonować w tym świecie; i perfekcyjnie rozgrywał postać, którą przez lata stworzył - więc bardzo możliwe, iż teraz nie potrafiłby odnaleźć się w miejscu bez fleszy, nieustających pytań - czy osób próbujących zwrócić na siebie uwagę lekarza. - Szczerość potrafi być nudna, monotonna. - skwitował marszcząc brwi, mocniej zaciskając dłoń na szklance; gdyby Callie postanowiła nie wyznawać mu prawdy, nie przyszedłby na to przyjęcie - nie upijałby się do stanu nieprzytomności; zapewne siedziałby w swoim gabinecie starając się walczyć z trzęsącymi dłońmi. - Nie męczy Cię takie życie? Nie chciałbyś chociaż raz doświadczyć ekscytacji w „postaci kłamstwa?” - sam takowe wielokrotnie stosował - czy to wobec Calliope (co było najczęstszym zjawiskiem), czy znajomych/przyjaciół - poza tym czasem uginanie prawdy potrafi być lepszą taktyką, niżeli rzeczywiste jej wyjawienie - ludzie tak nie cierpią, i żyją bezświadomości istniejących niektórych problemów. -
Wprowadzała zamęt, chaos w głowie chirurga - obserwując ją, siedzącą tak niebezpiecznie blisko (prawie na wyciągnięcie ręki) zaczął się zastanawiać nad smakiem jej skóry, sposobie dotyku jaki prezentowała, czy to w kwestiach łóżkowych, czy w zwykłych chwilach podchodzących pod definicję romantycznych. Wolał trzymać się dystansu - nie chcąc wyjść na natarczywego, kilkukrotnie po przebłądzeniu wzrokiem po ciele nauczycielki; uciekał skupiając się na innych, o wiele mniej interesujących osobach. Wiedziała jak na niego działała? Robiła to specjalnie? Afiszowała się swoimi kobiecymi wdziękami chcąc coś ugrać? Nie - na pewno nie; na tyle co zdążył poznać szatynkę, zdawał sobie sprawę, że jej dzisiejszy wygląd jaki sposób bycia był skierowany tylko i wyłącznie w stronę Richarda, człowieka - którego kwadrans temu pomylił ze zwykłym hydraulikiem. Powie jej o tym? Czy poczuję złość? Roześmieje się? Gdzie ten delikatny śmiech usłyszy „wybranek jej serca?” - Minęły trzy miesiące odkąd się poznaliśmy, a Ty jeszcze nie wyzbyłaś się cechy utwierdzającej notoryczne poprawianie mnie, Molly? - rzucił kręcąc łepetyną, głos mężczyzny brzmiał uprzejmie, nawet odrobinę mogła usłyszeć w nim rozbawienie. - „Oh?” - powtórzył za brunetką, do ust przysuwając szkło, z którego zasięgnął głębszego łyka. - Tylko tyle jestem godny usłyszeć po tym jak pochwaliłem Twój wygląd? - bo w pewnym sensie tak było - mówiąc „wpasowała się” - uznał to, za dobry pretekst, aczkolwiek niezbyt nachalny do komplementowania dzisiejszego wizerunku panny Pilby. - Powiedzmy. - w przeciwieństwie do guwernantki, Thornton nie planował kontynuacji tematu Donnely'ego, nawet jeżeli cisnęło mu się na usta skomentowanie tego stanu rzeczy. - Co byś zrobiła, gdybym w tym momencie zaproponował Ci wyjście? - odrzekł, odkładając szklankę na stół i wstając z miejsca (ku zaskoczeniu nie wykonując żadnych „pijańskich ruchów”) i niezwłocznie wyciągnął dłoń ku towarzyszce - co mogło wyglądać niczym jakby zapraszał ją do tańca niżeli porywał w stronę ciemnego zakamarka/wschodzącego słońca(?), hehs.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Donnelly uśmiechnął się kwaśno, gdy jego życiowa maksyma została poddana rozłożeniu na czynniki pierwsze, a po krytycznej analizie uznana za nudną. Księgarz zawsze wierzył, iż szczerość oraz uprzejmość są drogą do sukcesu. Ani przez moment się nie wahał. Nie pozwolił; by świat zniszczył ufność w piękne ideały. Opłaciło mu się. Lata samotności, bycia kozłem ofiarnym oraz obiektem wyśmiewań zwieńczyło poznanie Palomy. Widziała rzeczywistość w takich samych odcieniach co on i przez pewien czas wydawało się, że pokochała dotychczas wytykane cechy osobowości Richa. Oh, jakże marzył; by owa iluzja miłości okazała się prawdziwą. Niestety, wiedział lepiej. Co jednak nie było w trwającym momencie tematem jego rozważań. – Kłamstwo nie posiada monopolu na „ekscytację”. – mruknąwszy, odchrząknął; by naraz poczuć we włosach dotyk znajomych, zgrabnych palców. Serce mężczyzny natychmiastowo odnalazło spokój w spojrzeniu ciemnych, błyszczącym oddaniem oczu. O ile panna Pilby wprowadzała zamęt w umysł lekarza – tak Richardowi ofiarowywała błogość harmonii. Przy nikim nie doznawał podobnych emocji. Jakby znalazł się we właściwym miejscu w tym egzystencjonalnym chaosie.
Nie uznawała swojego rozluźnienia za „afiszowanie” czymkolwiek. Flirtowała, rzucała czar na wszystkich wokół; lecz robiła to nieświadomie. Niewinność splatała się z sensualnością tworząc niesamowicie pociągającą mieszankę. Oczęta kobiety równocześnie łagodziły jak i prowokowały. Rzucały rozmówcy nieme wyzwanie, symultanicznie obiecując niewiadomy rodzaj spełnienia i radości. Wolność. Tym było towarzystwo Molly. Objawiało wolność jaka pojawiała się po akceptacji realiów takimi jakie są; zakochaniu się w nich od A do Z. Promienie wewnętrznego światła szatynki rozbijały się właśnie o smutny błękit tęczówek chirurga. Jego również zaczynała kochać, na pokręcony sposób. Rodziła się w niej troska o samopoczucie Thorntona. Marny stan w jakim go dziś znajdowała przymarszczał wyregulowane brewki. – Przyznaj – przyzwyczaiłeś się do mojego poprawiania. – zaśmiała się perliście, wypełniając przestrzeń przyjemną dla ucha melodyką głosu. Śmiała się z dna serduszka – to rodzaj zadowolenia zdolny roztopić najchłodniejszy lód i przebić się przez najgrubszą ścianę. – Oh. – powtórzyła, nieco marszcząc piegowaty nosek. – Mam podziękować za wyznanie czegoś oczywistego?dobrze wyglądała. Nikt nie musiał tego potwierdzać. – Wysil się. Dodaj coś, czego się nie spodziewam. – nie powinna. Dostrzegając upicie blondyna nie powinna zezwalać sobie na tak luźne teksty.
Do względnego porządku doprowadziła dopiero widoczna niechęć lekarza do dyskutowania o Richardzie. Wytrącał bidulce z rąk jedyną obronę przez atakiem jego intensywnego wzroku.
Zerknęła na wyciągniętą dłoń, jakby patrzyła na eksponat w muzeum. Badawczo, z uwagą oraz zaciekawieniem. Zagryzłaby w specyficzny dla siebie sposób wargę, gdyby nie ponadprzeciętne zaskoczenie powodujące niemożność kontrolowania mimiki. – Powiedziałabym, że... znając Morrisa i ilość osób z którymi stara się pogadać mamy maksimum kwadrans. – niepewnie ujęła rękę Clive’a, kryjąc cień uśmiechu. Zabijała rosnące w żołądku podekscytowanie.
We dwójkę przeszli przez mrowie śmietanki towarzyskiej, by znaleźć się w pobliżu szatni. Tam, odrobinkę niepewnie; ale Lo zabrała płaszcz i podążyła za chirurgiem na zewnątrz – bezustannie prowadzona za rączkę. Aczkolwiek... trudno określić kto tu kogo prowadził. Dwukrotnie musiała złapać szefa za ramię, żeby nie kiwnął się zbyt mocno na drugą stronę. Do Pilby dotarła pewna kwestia: drżały mu dłonie. Ledwo zauważalnie, ale jednak. Drżały. Wibrowała w nich nieregularna siła.
Przed restauracją wieczór zdawał się inny. Świeże powietrze pieściło zaróżowioną buzię guwernantki, porywając do tańca pojedyncze kosmyki włosów. Gdzieś w pobliskim apartamentowcu musiało być drugie przyjęcie; ponieważ przez nocne miasto płynęła żwawa, skoczna muzyka. Lolly objęła samą siebie, łapkami pocierając o przedramiona; byleby wygenerować troszkę ciepełka.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Odmieniała go; przebywając w towarzystwie panny Pilby, wszystkie te depresyjnie myśli odsuwały się w „ciemny punkt” - zanikały w podświadomości lekarza, dotąd aż przy nim była - przestawały go trapić - męczyć, upokarzać; jakby nigdy nie istniały - czyżby go leczyła? Czy po prostu tak zwyczajnie potrafiła zawładnąć umysłem Thorntona? Będąc z nią nie potrafił zrozumieć pewnych pojęć - chociażby, dlaczego nagle zapragnął „normalności?” Szczególnie, iż przy boku Calliope tak dobrze wpasowywał się w tą rolę? Niegdyś kochał być w centrum uwagi - śmiać się z głupich żartów, popijać drinki, a także popalać cygara pośród ludzi podobnego pokroju. Dziś coś pojął - przerażała go, zamieniała całą dotychczasową pewną egzystencję neurochirurga - jednocześnie wprowadzając go na zupełnie nową drogę, której nie znał i się bał. A dlaczego? Otóż Clive, zawsze posiadał na wszystko plan - został on ustalony od początku jego żywota; z tego względu nie było szansy na jakiekolwiek przeszkody, problemy (ironia, czyż nie?) - szedł wyznaczoną trasą ku „lepszej przyszłości” - pałał się w niej, gdzie mógł być zwycięzcą - idealnym odzwierciedleniem tego, co oczekiwali od niego rodzice, a właściwie to cała rodzina. Więc nawet przy uzyskaniu diagnozy, ze wszystkich sił starał się, by jego plany nie zostały pokrzyżowane - może to zabrzmieć śmieszne, lecz marzył o kontynuowaniu zawodu - sądził, że leki mogą spowolnić chorobę do tego stopnia, to pozostanie mu chociażby jeszcze kilka lat - rzecz jasna, były to złudne nadzieję, ponieważ nazajutrz został wysłany na przymusowy urlop, półroczny - niestety, miał on tylko taką nazwę, albowiem mężczyzna doskonale wiedział - co to oznaczało; zwolnienie lecz „przeniesione w czasie” by mógł zaakceptować sytuację, pogodzić się z faktem, że jako lekarz jest już skończony.
Zgodziła się - czując jej drobną, a zarazem delikatną dłoń na swojej zdecydował się (chwilowo!) zignorować wypowiedziane przez nią słowa, dlatego zacisnął palce powolnie prowadząc kobietę ku wyjściu - nie potrafił powtrzymać swojej satysfakcji, na twarzy blondyna pojawił się uśmiech, zadziorniejszy, nieco pewniejszy. Nie zważając na to, czy są obserwowani przez innych gości bankietu - w końcu on miał żonę, a ona nie przyszła tu sama jeszcze mocniej zjednoczył ich ręce. Po założeniu przez dziewczynę płaszcza, sam narzucił własny na ramiona - następnie oboje pokierowali się na świeże powietrze.
Stojąc przed hotelem, pierwsze kilka sekund wpatrywał się w panoramę miasta, w ciszy wsłuchując się w odgłosy bardziej skocznej melodii wypływającej z nieopodal rozwartego okna; z przedniej kieszeni marynarki wyciągnął paczkę czerwonych „Marlboro” - przecież wiedziała, że palił, nieprawdaż? Jeden papieros wsunął pomiędzy wargi odpalając go, by pewnym ruchem odwrócić się w stronę guwernantki, a wzrokiem odszukać jej oczu. Ponownie się uśmiechnął - lustrując zaczerwienioną twarzyczkę, z ramion zsunął płaszcz, którym automatycznie nakrył jej ciało - mu nie było zimno, otóż osobom wprawionym niewiele potrzeba warstw ubrań, by czuć się dobrze. Poniekąd! - Czyli powiedziałaś, że mam się postarać? - zaciągając się dymem, a plecami oparł się o barierkę - spojrzenie lekarza znowu pofrunęło ku widokom - choć było ciemno, według Clive dzisiejsza noc wpasowywała się idealnie w okoliczności - gwiazdy wydawały niezwykle jasne światło, lecz to księżyc - pełny, prawie niebieściutki zabierał „całe show”. Musiało minąć kilka minut, by strzelił ledwo tlącym się petem i powrócił do obserwacji buzi niewiasty. Westchnął głęboko, albowiem tak wiele słów cisnęło mu się na usta; tak dużo pragnął powiedzieć, świadomie rozpracowując we własnej głowie scenariusze, które stanowiły teraz największą niestosowność umysłu Thorntona. - Musi być bardzo łatwo się w Tobie zakochać, prawda? - rzucił zarazem likwidując wszystkie „za” i „przeciw” - a jego ręka powędrowała wyżej, niezwłocznie wysuwając dwa palce przesunął opuszkami po podbródku szatynki, w ten sposób jakby wymuszając na niej, by podniosła swoją głowę do góry. Oddech mężczyzny przyspieszył, podobnie jak bicie pikawy - wpatrywał się w nią odważniej, a jednocześnie zaczynał odczuwać wrażenie, że ten moment już na zawsze z nimi pozostanie - niczym jakby zjawił się niespostrzeżenie, choć oboje doskonale wiedzieli, że jeżeli pozwolą sobie w to brnąć to już się nie zatrzyma; wpełźnie do ich ciał - umysłów i będzie się rozwijać póki nie wybuchnie. Jednak tu nasuwało się pytania: czy chcieli tego „wybuchu?”

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeżeli „odmieniała” wyłącznie będąc w pobliżu, co stałoby się gdyby postanowiła świadomie oddziaływać na pracodawcę? Gdyby otuliła sposępniałą sylwetkę promieniami światła i otaczała biedaka opieką, chroniąc pod niewidzialnymi skrzydłami? Co jeśli świadomie postanowiłaby roziskrzać dni uśmiechem, na nowo uczyć go dostrzegania świętości w każdej sekundzie życia? To czyniła Richardowi pławiącemu się w płonnym uczuciu kobiety. A należało nono do wyjątkowo ciepłych; ożywiających i przejmujących. Niekiedy, gdy Donnelly patrzył na Lolly niemalże stawała się uosobieniem miłości. Stojącą pośród śmiertelników Afrodytą – nie tyle charakteryzowaną przez piękno, co umiejętność dostrzegania piękna wokół siebie. Sprawiała, iż ludzie rozkwitali. Pragnęli trwać – oglądać nową wiosnę, doświadczać następnej zimy. Patrzeć na spadający deszcz, przymykać powieki podczas wieczornego seansu zachodzącego słońca. Celebrować błogosławieństwo ulotności.
Chociaż Molly zaplanowała sobie wyczekiwaną zniecierpliwieniem przyszłość, w przeciwieństwie do Clive’a nie nawiedzał ją nacisk presji. Nie potrzebowała wszystkiego „na już” ani również nie musiała tkwić w centrum uwagi. Jedynym wyjątkiem od powyższej reguły był obiekt fatalnego zauroczenia - Richie pozostawał alfą i omegą realiów guwernantki. Reszta wszechświata mogłaby spłonąć lub zniknąć. Symultanicznie, pomimo dzielącej parę przepaści wiekowej, szatynka unikała pesymizmu. Wierzyła w przeznaczenie. Co ma być, będzie; czyż nie?
Brnąc przez ocean gości panna Pilby nie sprawiała wrażenie tak pewnej i zadowolonej, co upojony alkoholem towarzysz. Rozdarta pomiędzy poczuciem, że nie powinna – że łamie niespisane zasady a nowym kaprysem. Nigdy wcześniej nie ekscytowała się obecnością innego faceta. Część organizmu instynktownie zacisnęła palce na jego dłoni, niemalże natychmiast je rozluźniając; kiedy zdrowy rozsądek wyparł odruchy podniecenia. Przyspieszony rytm serca spowolnił na zewnątrz, na ułamki sekund – zanim na ramiona nauczycielki nie opadł płaszcz chirurga. Zdawał się ciężki, zdecydowanie zbyt długi. Otumaniał ostrym zapachem wody kolońskiej.
On popalał papierosa, a ona ukradkowo zerkała na rys szyi – łącząc atakującą nozdrza woń z napiętą, bladą skórą. Zadrżała, gdy ich spojrzenia się spotkały. Jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku.
- Mhmm... – liczyła, że zapomniał. Atmosfera stała się nieznośnie napięta, zgęstniała i podszyta intymnością jakiej nie dzieliła z nikim poza... Ale Richard został w restauracji. Mimowolnie obejrzała się przez ramię, by naraz wbić ciemne oczęta w Thorntona. Z zaciekawieniem powędrowała w ślad za jego wzrokiem, uwagę skupiając na wiszącym na niebie księżycu. Nigdy nie uważała blondyna za wielkiego filozofa bądź osobę ponadprzeciętnie wrażliwą na naturę.
Najpierw uderzyły w nią słowa, których sens zrozumiała ze znacznym opóźnieniem. Później palce lekarza uniosły jej bródkę, a piwne tęczówki Lo przetańczyły po przystojnej twarzy. Klatka piersiowa falowała ze wzmożoną częstotliwością. – Nie... wydaje mi się... – odchrząknąwszy, lekko rozchyliła wargi próbując zebrać myśli. Tonęła w błękicie. – Nie wydaje mi się. – powtórzyła łapiąc za dłoń Clive’a i ze spokojem ją opuszczając. Parę sekund przeciągała moment urwania fizycznej więzi – puszczenia tej szorstkiej, ładnie wyrzeźbionej, niebywale delikatnej dłoni; która musiała uratować wiele istnień.
Oczyma powiodła po obliczu mężczyzny, otworzyła usta; by coś powiedzieć... Zbłądziła patrząc ponad jego ramię. Nagle wyraz piegowatej buzi zmienił się. Z zamyślenia prosto w euforię. Z jednej skrajności w drugą z prędkością światła. – Popatrz na to!! – automatycznie złapała za tę, przez chwilką „porzuconą”, rękę i pociągnęła chirurga w kierunku pobliskiej witryny stylowego antykwariatu. Obraz podpisano jako „Uczta Gustawa” przedstawiał olbrzymiego mopsa w koronie, łapczywie pożerającego słodycze z wielkiego stołu w kształcie wielokąta. – Powiesiłabym taki w kuchni. – na prawo od portretu Maryi z dzieciątkiem.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby zainteresowanie panny Pilby względem Clive stałoby się urzeczywistnieniem, zapewne nie potrafiłby się obronić przed tym „urokiem.” Niezależnie od tego jak bardzo próbowałby przezwyciężyć wzrastające uczucie, nieubłagalnie niczym jak ślepiec - szedłby za jej jedwabistym głosem. Może chodziło tu o aktualny stan lekarza - to że popadał w otchłań rezygnacji, odrzucenia - desperacji, a ona nagle pojawiając się w drzwiach w jego posiadłości jako jedyna potrafiła wcisnąć przełącznik, który mógłby to wszystko zatrzymać? Poza tym była nieznanym, czymś „zakazanym” a to jawiło się jednocześnie jako podniecające - i Thornton, czy teraźniejszy czy ten z przeszłości lubił ryzyko, wyzwania - pociągało go brnięcie w w sytuację, w których nie zawsze dominował - bo wbrew pozorom to co teraz działo się pomiędzy nim było również wyborem guwernantki. Nie musiała podchodzić do stolika, a później mimo próśb ukochanego pozostać z pracodawcą i kontynuować z nim rozmowę, by później pozwolić poprowadzić się w ciemną uliczkę; czyżby pomimo różnic osobowości również ekscytowała ją ta gra? Zdaniem lekarza załapała ten sam poziom, a nawet bardzo możliwe, że sama „pociągała za sznurki” - oczywiście niczego na sobie nie wymuszali, oboje jako dorośli (i dojrzali!) ludzie niezwłocznie bazowali na granicy, jedynie szczędząc sobie szczegóły - które mogłyby tylko zaprowadzić ich w nieco przyjemniejsze zakamarki. Wydawało się, jakby posiadali wiedzę na temat konsekwencji dalszych poczynań, może właśnie dlatego otrąciła jego dłoń, kiedy w momencie upicia alkoholowego „zapragnął” więcej niż tylko wymianę słów?
Tak - atmosfera zdecydowanie zagęściła się między ich ciałami, wywołując - dziwne, nie do opanowania impulsy - patrzyli na siebie za długo, za intensywnie - bez zahamowania łącząc tą chwilę węzłem małżeńskim, heuheuheu w harmonię, spokój - w nowe doświadczenie, którego nigdy przedtem nie przeżyli. Wiatr opatulał ich sylwetki, jakby chciał - by poszli dalej; by odpłynęli, zaryzykowali - odcięli się chociaż na krótki moment, od aktualnego wszechświata. Clive z nim współgrał, chciał tego samego; zapomnienia, rozdarcia się na pół - gdzie mógłby być dwiema osobami na raz. Jedną przy boku Callie, Steven'a oraz ich następnego nienarodzonego (jeszcze!) dziecka - by ich chronić, kochać tak jak zasługiwali - a ta druga? Z nią - niezwłocznym słoneczkiem (hihi) jego rzeczywistości - aby bez żadnych obaw, strachu, wstydu - złapać ją w swoje ramiona i całować, mocno, namiętnie - drapać jej szyję swoim zarostem, pielęgnować - dostrzegać jak stają się dla siebie kimś więcej - niczym jak „rycerz na białym koniu” uratować z wieży od „starego smoka.” - Nagle Twoja pewność siebie przygasła? - przesuwając palcami po swych jasnych włosach, wciąż oparty (tylko teraz bokiem) o poręcz, nadal obserwował Molly. Owszem, jej gadatliwość była urocza - ale teraz gdy po raz pierwszy zabrakło jej słów, na twarzy Thorntona pojawiło się rozczulenie - nie chciał ją doprowadzić do takiego stanu (taaaa, jasne) - ale może to było dobre wyjście? Bo jeżeli wiedziałaby co odpowiedzieć, być może ta sytuacja potoczyłaby się zupełnie inaczej i to on zrobiłby pierwszy krok ku nieuniknionemu.
Kiedy wyraz twarzy nauczycielki uległ zmianie, z wyczuwalną frustracją uniósł wymownie jedną brew - pozwalając jej poprowadzić się w stronę antykwariatu. Nie patrzył na obraz (może raz przelotnie); za to swoją uwagę cały czas koncentrował na szatynce, jej ekscytacja (według Clive) byle czym - była w pewnym sensie ujmująca - ponownie się uśmiechnął, czulej - niby jakby obserwował w tej chwili malutkie dziecko, lecz kim by się stał jeżeli denerwowałby się na nią przez „zerwanie ich chwili?” Gburem. I może czasami na takowego się prezentował - to jednak, przy niej nie miało to szansy bytu. - Więc powinnaś tu wrócić... - mruknął, nadal trzymając jej drobną rączkę w swojej. - ...a mówiąc o powrotach.... - dodał, przygryzając dolną wargę, aby zaraz powędrować wzrokiem ku drzwi wejściowych. - Idziemy dalej udawać sztywniaków, czy może byłabyś chętna na wyrwanie się w stronę innych drzwi i przećwiczenie nowego układu do fokstrota? - zaśmiał się gardłowo - bo niekoniecznie widziało mu się powrócenie do „paszczy zaspanego lwa. ”

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie musiała za nim iść. Ani chować się w przyciężkim płaszczu. Ani łapać go za rękę i trzymać dłużej niż powinna, starając się załagodzić wibracje niespokojnej dłoni przesyłanym w spojrzeniu spokojem. Pragnęła stać się przyczyną jego opanowania. Skłonności kobiety do ratowania underdogów dawały o sobie znać. Nie sposób przezwyciężyć naturę. Chciała wyjść na zewnątrz w towarzystwie podpitego chirurga. Patrzeć jak zaciąga się papierosem. Analizować rys zmarszczek powstających przy oczach; gdy rzucał ukradkowe uśmiechy. Ah, ten uśmiech. Dałaby wiele, aby egzaltował radość znacznie częściej. Zrobiłaby jeszcze więcej, żeby móc odnaleźć przyzwoitą przyczynę do zadowolenia. Coś, co uczyniłby stałą swej rzeczywistości. Niekiedy pilnując Stevena czytającego ulubioną książkę mimowolnie rozmyślała nad tatą chłopca. Nienawidziła otaczać się smutnymi ludźmi – zawsze przecież istnieje jakiś powód do wesołości. Choćby uroczy Stevie. Skupiając się na odróżnianiu P od B upodabniał się do ojca: posępniał, na czole wyrastała mu drobna zmarszczka, mrużył oczęta; aby po paru uderzeniach serca na buzi dziecka rozkwitała satysfakcja bądź niema prośba o ratunek z alfabetycznej opresji.
Palomie przez głowę nie przeszedłby pomysł należenia do dwóch mężczyzn jednocześnie. Pozostawała zbyt wierną swym archaicznym ideałom; aby podzielać wizję rozdzielenia na dwie osoby. Łaknęła być Richiego we wszystkich wcieleniach. Aczkolwiek... odczuwała silny pociąg do blondyna – doznanie trudne do zaklasyfikowania, gdyż nigdy wcześniej nie doświadczyła niczego podobnego względem innego faceta. Istniał wyłącznie Donnelly: smak jego ust, posiwiałe włosy, dzianinowe sweterki i zapach korzennej kawy na drapiącym, szorstkim zaroście.
Znikąd nie spodobał jej się obrany przez Clive’a ton. Głosik wewnątrz umysłu podpowiadał, iż lekarz bawi się nią i manipuluje. Uważał to spotkanie za fantastyczną rozrywkę, dobry pretekst do poflirtowania z nauczycielką swej latorośli. Unika rozmawiania o Dicku. Pewnie się nie polubili. Stara się go ośmieszyć? Przymuszała się do myślenia w powyższy sposób. Było to bezpieczne, sensowne wyjaśnienie powstałego między parą napięcia.
Jest pijany. Dwa słowa powinny wytrącać z równowagi i prowokować wzmożoną ostrożność a zostawały perfekcyjnym wytłumaczeniem niewygodnych, zakazanych doznań. Nie słuchała Richarda. Prawdopodobnie pierwszy raz, naprawdę nie słuchała. Nie uznawała Thorntona za zagrożenie. Może popełniała błąd? Może stała naprzeciwko drapieżnika, obnażającego kły na widok niewinnej owieczki? Czy doprawdy była aż tak naiwna? Czy tym razem widziała więcej niż sędziwy (hie) partner?
Gwałtowne zogniskowanie uwagi na czymś neutralnym to genialna strategia lojalnej podświadomości. – Czasem lepiej nie wracać. – czy nadal mówiła o obrazku i antykwariacie? Serducho znowu biło szatynce szybciej. Wystarczyło jedno zerknięcie w kierunku rozmówcy. – A nie jesteś sztywniakiem? – praw brewka pomknęła Molly do nieba. Taksując lekarza bezczelnym wzrokiem, milcząco pokręciła łepetyną. – Fokstrot brzmi... – ciężkie westchnienie. – Magicznie. To właśnie robiłeś na swoich balach? – bródką wskazała na przeciwległą ulicę z restauracją w której odbywało się przyjęcia Morrisa. – Szlifowałeś fokstrota? – kusiło ją, by poczekać na odpowiedź; lecz gdyby odpowiedział – gdyby drążył zapewne poddałaby się mu. Ugięła. – Moi rodzice zapisywali mnie na lekcje rock n rolla. – co mocno wpłynęło na styl i sposób bycia Lo. – Lepiej wracajmy. Będą nas szukać. – znaczy, ją na pewno. Nerwowo wypuściła rączkę z ciepłego, miłego uścisku.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Znalazł się w punkcie nie do odratowania, w pewnym sensie jakby nieświadomie popadał skrajności w skrajność - izolując od siebie własną żonę, dość niespodziewanie udostępnił szereg swoich myśli kobiecie, która nie powinna znaczyć dla niego zupełnie nic, a jednak z dnia na dzień wydawała się najbardziej szczerą osobą we całym otoczeniu neurochirurga; tańczyła po umyśle - wskazywała drogę, trudniejszą niż przywykł do prowadzenia. Czarowało osobowością i zaskakującą (w tym świecie!) naiwnością, mógłby ją wykorzystać, lecz to nie stanowiło, żadnego celu Throntona - zwyczajnie chciał ją mieć przy sobie - aby móc, bez żadnych wyrzutów sumienia pielęgnować tą znajomość, nie przekraczając granic, które (w tej sytuacji), aż prosiły się o całkowite ich złamanie. Jednakże wolał patrzeć - przyglądać się nauczycielce w milczeniu, jednocześnie chłonąć każde wypowiedziane przez nią słowo, a wieczorami je analizować - fantazjować o tym jak potoczyłoby się ich życie, gdyby poznał ją wcześniej - gdyby oboje w swoimi nie do zahamowania czynami później nie musieli zderzać się z nieuniknionymi konsekwencjami.
Błękitne ślepia Clive bezustannie koncentrowały się na twarzy towarzyszki, pomimo zupełnej odmiany atmosfery; bardziej bezpiecznej, nie prowadzącej do zagęszczenia - wciąż trzymając jej dłoń opuszkami palców pieścił jej wewnętrzną część, jakby w ten sposób pragnął ukazać że czuję się właściwie. - Planowałaś kiedyś ucieczkę? - rzucił nagle, tym razem decydując się przekręcić głowę w stronę wystawy - wpatrywał się w ten sam punkt co Pilby. - Rzucić wszystko i wyjechać, bez pożegnania, tłumaczenia? Zacząć od nowa? - mruknął powracając myślami do swoich wspomnień przed laty, kiedy jako nastoletni chłopak pogrążony oraz zmęczony kolejnymi dniami w „blasku fleszy” rozpracować perfekcyjny plan na zniknięcie, „zapadnięcie się pod ziemie.” Też o tym marzyła? - Och, czyli wierzysz w stereotypy? - unosząc prawą brew wyżej, skupił uwagę na szatynce, by zaraz przesunąć wolną dłonią po własnym podbródku. - Zamożna osoba od razu oznacza „sztywniaka?” - uśmiechnął się, przy okazji kręcąc przecząco głową. - Zaskoczę Cię... - skomentował, po chwili mrużąc oczęta. - ...a przynajmniej tak sądzę, zdajesz się czasem osobą, która potrafi przejrzeć każdego na wskroś. - taką ją widział - posiadającą moc przeanalizowania całej przeszłości, myśli - czy przyszłości osobnika tylko i wyłącznie jednym spojrzeniem. - Kiedy miałem szesnaście? Bądź siedemnaście lat razem z Philipem. - czy to dobry pomysł wprowadzania w historię młodszego brata? - Zaczęliśmy rozplanowywać stworzenie zespołu i wiem, że to może nie brzmi jakoś „cool” ale, ale... - przekręcając łepetynę, ponownie zogniskował wzrok na oczach dziewczęcia. - ...mogliśmy zostać sławni... - po krótszej pauzie, cicho się roześmiał - lecz ten śmiech powiązywał się z niezwykłą pewnością lekarza. - Na pewno bylibyśmy sławni, proste. Nie ma co ukrywać, szło nam zajebiście. - wyprostował swoje plecy, wypinając klakę piersiową niczym jak „dumny paw.” - Mieliśmy nawet własne demo. - które do tej pory, leży zakurzone w piwnicy ich rodzinnego domu. - A fokstrota chciałem nauczyć się sam, aby wiesz... podrywać NA SWOICH BALACH kobiety, dziewczyny i laski. - te zdanie wypowiedział w sposób charakterystyczny dla Johnn'ego Bravo. - A i nie zapominajmy o panienkach. - dodał, wciąż prezentując się jak największy „podrywacz wszechczasów.”
Na kolejne zdanie rozmówczyni ewidentnie spochmurniał, aczkolwiek starał się tego nie okazywać, z tego względu kiwnął twierdząco głową, by unieść rękę i wskazać ją by Pilby ruszyła, a kiedy to zrobiła podążył za nią. Oboje najpierw skierowali się do szatni, a oddając płaszcze - weszli na salę, gdzie Clive odnalazł spojrzeniem Richarda oraz stojącego obok niego Morrisona. - Biegnij do swojego księcia. - szepnął do ucha Molly - a sam odwrócił się w bok z zamiarem skierowania się do najbliższego baru, cóż zaczął trzeźwieć i niekoniecznie mu się to podobało.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przez dłuższą chwilę milczała, z ukosa przypatrując się twarzy rozmówcy. Ostatecznie, pokręciła łepetyną spojrzenie wbijając w kremowe pantofle. – Nie. – wyglądała, jakby nawiedziło ją zawstydzenie owym wyznaniem. Jakby brak marzeń o świeżym starcie czynił z niej nudną osobę o wąskich horyzontach. – Chciałam znaleźć swoje schronienie i zostać. Na zawsze w tym samym miejscu. Stworzyć mały, prywatny Eden. Jednorodzinny domek na przedmieściach, biały płotek, ogródek z drzewkami owocowymi. – im dłużej mówiła, tym mocniej smutniała; spuszczonym wzrokiem bezustannie wodząc po krawędzi witryny. – Nigdy nie pragnęłam niczego tak, jak odnalezienia własnej przystani. – długo szukała kogoś o czystym sercu. Zdolnego do roztaczania nad nią opieki. Długo trwała w samotności i nagle pojawił się Richard. – Prawda jest taka, że gdybym uciekła; prędko bym pożałowała tej ucieczki. Prędko stałoby mi się coś złego. Mimo pozorów nie jestem naiwna. – niepewnie zerknęła na chirurga. – Równocześnie nie zostałam stworzona z tego samego materiału co Ty. Nie umiem radzić sobie ze wszystkimi problemami. Stawiać czoła światu. Ledwo daję radę z tym, co mam. – nerwowo zagryzła wargę. Mówiła zbyt wiele. Na szczęście blondyn był podpity i istniało realne prawdopodobieństwo, że o poranku zapomni. No i... kim jest dla niego Paloma? Pracownicą. Pewnie wyrzuci z głowy powyższy nazbyt autentyczny monolog za maksimum pięć minut. Wykorzystując ową nieprzyjemną zależność lekko i po raz ostatni zacisnęła palce na jego dłoni. Tak czy siak, jutro wrócą do pełnego profesjonalizmu. – W stereotypach Bóg zasiał ziarnko prawdy. Mój tata był cholernie niezręcznym facetem. – bródka zadrżała dziewczęciu w rozbawieniu.
Z namaszczeniem przysłuchiwała się opowieści o nastoletnich szaleństwach, zakochując w Thorntonie coraz intensywniej. Brwi podpłynęły Molly do góry, kiedy tak nieskromnie przyznał, że ominęły ich szanse na „sławę”. – Grasz na instrumentach? Czy śpiewałeś? – podekscytowana nową rewelacją, puzzlem tworzącym postać szefa; zezwoliła podświadomości na zupełnie odpuszczenie smętnych myśli. Wywróciwszy ślepkami na żarty o podrywaniu, wyszczerzyła biel ząbków; a spomiędzy warg pociągniętych brązowawą pomadką wyrwała się salwa nieśmiałego chichotu. – Chciałabym to zobaczyć. – ale nie teraz, prawda? Nie dziś. Właściwie, niektóre pragnienia najlepiej pozostawić niezaspokojonymi.
We wnętrzu restauracji wrócił harmider, nastrój prysł, a do umysłu nauczycielki wkradła się obawa. Ile minęło czasu? Mieli wyjść na sekundę, lecz „wzięcie oddechu” trwało zdecydowanie dłużej. Sprzeciwiła się Donnelly’emu, który prosił; by nie siedziała z Clivem zbyt długo. Choć... w pokrętny sposób spełniła życzenie partnera. Nie siedzieli zbyt długo. Szybko wyszli na zewnątrz.
Po posłaniu lekarzowi niespokojnego uśmiechu, prędkim krokiem wróciła do księgarza. Stali z Morrisonem w nieco większej grupce i co prawda prowadzili coś, co prezentowało się jak żywa dyskusja; lecz na widok Palomy Rich natychmiastowo wtrącił parę słów, uścisnął Franklinowi dłoń i spotkał się z kobietą w „połowie drogi”. Gdy wspólnie dochodzili do wniosku, że najwyższy czas opuścić imprezę i rozpoczynali luźną pogawędkę świadomie omijając kwestie nieobecności Lo, Morris przekręcił pomarszczoną szyję poszukując krecimi ślepkami sylwetki Clive’a. Znalazł go tam, gdzie spodziewał się znaleźć – przy barze.
Frank nie lubił wciskać nosa w nie swoje sprawy. Unikał afer bądź dramatów – pewnie dlatego był powszechnie lubiany i szanowany. Niemniej, w tym przypadku chodziło o jego słodką, czarującą, przyszywaną córeczkę. Musiał rozmówić się z blondynem. Opuściwszy gromadę uczonych, niespiesznie podszedł do barowej lady; machnął ręką prosząc o wodę (nie wpisywał się w sztab ludzi zapijających pałę na własnym przyjęciu) po czym usiadł na hokerze przodem do mężczyzny. – Cieszę się, że pijesz za nas dwóch, Thornton. – chrapliwy głos nie brzmiał ani przyjaźnie ani wrogo. Rzeczowo i stanowczo. Jak zwykle. – Szkoda, że Calliope nie dała rady przyjść. Ładna z Was para. – subtelnie wchodził na wody napiętego meritum. – Tak samo jak z Richarda i Lo. Nie uważasz? – imię zdrobnił, w elegancki sposób sugerując poziom zażyłości jaka łączyła emeryta z nauczycielką. – Cudowna dziewczynka. Wiesz, że jej ojciec nie żyje? Paskudna sprawa... Naprawdę, cholernie paskudna... Postanowiłem przyjąć na siebie tę rolę. – oblicze Morrisona zmieniło się. W przeciągu uderzenia serca postarzał się i jak gdyby skurczył. Wyrzuty sumienia robiły swoje. – Mówią, że piękna córka w domu to dar Boży. Ale wiesz co? Wykończyć ojca może taki dar... Tyle trosk, tyle podejrzeń i obowiązków. Ucieszyłem się, kiedy znalazła Donnelly’ego. Dba o nią. Kocha. Nie ma żony. Ani byłej ani tym bardziej aktualnej. – sugestywnie uniósł brew. – Rozumiesz o czym mówię? – nie, nie zdawał się agresywny. Nie groził, nie ostrzegał. Raczej wskazywał drogę. Zanim lekarz odpowiedział, staruszek poklepał niegdysiejszego ucznia po plecach. – Wystarczy mu. – tym razem zwrócił się do barmana, który przyniósł szklankę szkockiej. – Wracaj do małżonki i dziecka, przyjacielu. – w sugestii kryła się nuta politowania. Ale nie politowania dotykającego choroby a raczej turbulencji w rodzinnej codzienności.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „The Edgewater Hotel”