WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— 2 — Nie mogę się na tą budkę napatrzeć, serio

I Judah też nie mógł. Na kacu życia, ledwo włócząc nogami, które z trudem zsunął tego dnia z łóżka, kierowany jedynie zaspokojeniem kluczowych do przetrwania potrzeb ze standardowej hierarchii, jakiej uczą nas za dzieciaka, a jaką też wujek google wyświetla po wrzuceniu takiego hasła do wyszukiwania. Tej samej, gdzie potrzeby fizjologiczne typu spanie czy jedzenie są na samym dole, a więc w teorii uważane przez ludzi za najważniejsze.
Ale w hierarchii Judasza jeszcze ważniejszy był alkohol, dobra zabawa, może też młode panienki, a z racji, że wszystkie te rzeczy (nie, żeby nie było - Hirsch nie traktuje kobiet przedmiotowo, to tylko brzydka gra słów) zapewnił sobie wczoraj, dzisiaj musiał pomyśleć o tym co według większości populacji było faktycznie na pierwszym miejscu, a u niego - na tym drugim. Więc włócząc nogami, w okularach tak ciemnych, że ledwo przez nie widział, powoli sunął się w stronę budki. Na widok Czendiego nawet jakoś tak ożył i zdołał unieść do góry w geście powitalnym rękę, w której dalej miał zakwasy po ostatniej wizycie na siłowni - a był tam pewnie wczoraj, tuż przed imprezą, bo naczytał się kiedyś, że zaraz po treningu wygląda się najlepiej i mięśnie są takie jakby napompowane.
Chandler, przyjacielu – dla zasady podszedł zbić piątkę, by zaraz potem zdjąć na chwilę okulary, zrobić dwa kroki w tył i tak jak zawsze, nawet jeśli zamówi to samo co zwykle, zerknąć na wielkie czerwone tablice z szeroką i różnorodną ofertą. Kebab w bułce, kebab w cieście, no narzekać nie mógł. – Co to jest kurwa ten kyckling – dawno temu miał Czendiego o to zapytać, ale o piątej rano zwykle nie był w stanie wymówić tego słowa tak dokładnie jak zrobił to teraz, a umówmy się, Judasz zwykle bywał tu tylko o piątej rano. Dzisiaj zrobił jakiś wyjątkowy wyjątek, bo dobijała już trzynasta. – K-E-B-A.... – na chwilę się zawiesił, jedną dłonią nieudolnie zakrywając oczy przed słońcem, które raziło go kiedy tak wyciągał głowę do góry i czytał wszystkie napisy na budce Jonesa. – B? Te, a oni nie wpisują tam czasem P? Co to za różnica? – oni, czyli cała konkurencja Czendiego, która próbowała go wygryźć w tym biznesie wielkim, pisząc, że mają kebaba prosto z... w sumie to Judah miał totalnie gdzieś prosto skąd niby ten kebab miał być. I tak stamtąd nie był, bo robili go tu, na miejscu, tak jak Chandler. A smakował sto razy gorzej. – Nieważne. O kurwa, już myślałem, że tu nie przyjdę – wysapał, opuszczając okulary na nos i tym samym uniemożliwiając komukolwiek wyczytanie z jego oczu jak spędził ostatnią noc. A spędził... bardzo możliwe, że nie do końca zgodnie z prawem.
Ostatnio zmieniony 2020-11-01, 14:45 przez Judah Hirsch, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#ktotowiektotowienonieja

Z kolei Chandler Jones tego dnia miał się wyśmienicie. Serio. Jeśli ktoś jego życie uznałby na tyle interesujące, by nakręcić o nim reality show, to by wiedział, iż sprzedawca kebsa obudził się dziś z uśmiechem na ustach, co nie zdarzyło mu się nigdy wcześniej. Może spowodowane było to brakiem zapachu spalenizny unoszącym się w powietrzu, co świadczyło o tym, że Darby - jego niezbyt mądra współlokatorka - postanowiła zakończyć swoje idiotyczne kulinarne eksperymenty. Nie rozumiał dlaczego zdecydowała się na nie w pierwszej kolejności, kiedy wszyscy - nawet sąsiedzi z naprzeciwka - zdawali sobie sprawę, że była najgorszym kucharzem w dziejach. Gdyby kiedykolwiek na jej drodze stanęła Magda Gessler, to prawdopodobnie kreatorka smaku i stylu popłakałaby się, a następnie rzuciłaby fartuchem o ziemię i odeszłaby z branży kulinarnej. Bankowo też napisałaby list do jakiejś rady kucharzy, by nałożyli na Walmsley dożywotni zakaz dotykania garnków. Aż z rozmarzeniem Jones westchnął na samą myśl, bo niewątpliwie była to piękna wizja i uwolniłaby go od zapachu smrodu na wieki.
W każdym razie to dobre samopoczucie z rana nie opuściło go też i później, gdy w końcu postanowił otworzyć budkę. Nie miał na co narzekać; biznes się kręcił, kebs się kręcił, a on sam czytał gazetkę, którą zgarnął po drodze do pracy. Chociaż czytał to trochę nietrafne określenie - oglądał kolorowe obrazki, ponieważ to nie wymagało wysiłku, a jak wiadomo, Jones bardzo nie lubił się męczyć. Akurat gdy oderwał spojrzenie od ładnej pani w bikini, by obczaić sokolim wzrokiem, czy na horyzoncie nie pojawił się żaden klient, przyuważył Hirscha, który wyglądał, jakby co najmniej z dalekich wojaży powracał. Pomachawszy mu ręką w stylu Juliusza Cezara, zamknął zaraz pisemko i wygiął wargi w szerokim uśmiechu. - SZALOM JUDAH - rzucił na powitanie, posłusznie dłoń wyciągając, co by piąteczkę zbić, jak na prawilnego kumpla przystało. Oparł się wygodnie łokciami o niedużych rozmiarów ladę i wzrok uwiesił na twarzy przyjaciela. - Rodzinka zdrowa? - zagaił jeszcze, nim przeszli do sprawy bardziej naglącej i poważnej. Jedzenia. - Brzmi bardzo orientalnie, nie? - spytał wymijająco, drapiąc się przy tym po pokrytym lekkim zarostem policzku. No to tak - Chandler budkę nabył w spadku po takim dziwnym panu, co nie bardzo umiał w angielski, ale że sprzedawał tanio - dziesięć kóz i dwa worki ziemniaków to nie jest zbyt wygórowana cena!!! - to Jones się specjalnie długo nie zastanawiał. Tak więc te wszystkie napisy stanowiły pamiątkę po poprzednim właścicielu, a ten aktualny to miał zerowe pojęcie, co one oznaczały. - Judah, zadam Ci jedno pytanie, ale musisz odpowiedzieć z ręką na sercu. Dobra? Dobra. CZY TY KURWA JESTEŚ JESZCZE PIJANY? - nie, nie obrzucił go przy tym potępiającym spojrzeniem, a jedynie oczy zmrużył, jakby co najmniej za ich pomocą był w stanie określić stężenie alkoholu we krwi Judaha. Swoją drogą, fajna zdolność, nie pogardziłabym. - No widzę, że ledwo stoisz, chcesz krzesełko? - zaproponował miło, bo gościnny był z niego sprzedawca i specjalnie na takie okazje miał skitrany taborecik gdzieś na zapleczu, to znaczy, gdzieś za swoimi plecami w kącie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zadziwiające, że Judah jeszcze nie miał okazji odkryć jak wielkie zamachy Darby przeprowadza na ich własną kuchnię. Tak naprawdę nie wiem nawet czy on wie, że jego przyjaciel Czendi i jego przyjaciółka Walmsley dzielą nie tylko kuchnię, ale też łazienkę, pewnie jakiś salon, no i co za tym idzie - te same klucze do mieszkania, które wspólnie... wynajmują? Załóżmy, że wie, ale tam nie był - więc nie, nie miał okazji by to wszystko odkryć, a zaraz potem wkładając w to całą swoją cierpliwość, której nigdy nie miał wiele, próbując nauczyć ją jak nie spalić garnka z wodą na herbatę. Od podstaw trzeba zacząć, a on te podstawy sam też kiedyś przerabiał - więc był w tym wprawiony.
Ale że niczego nie wiedział, nie współczuł jeszcze Czendiemu i zamiast posyłać mu te pełne politowania spojrzenia, widząc go z daleka tylko się uśmiechał. – Szalom, kurwa, szalom – wymamrotał w odpowiedzi, dla zasady powtarzając to żydowskie powitanie, którego sam od lat nie stosował. – Chyba zdrowa, a co? Zaraza jakaś szaleje? – trochę się zdziwił, bo gdyby tak było to takich rewelacji dowiadywałby się raczej od swoich, pożal się boże, wielkich braci lekarzy, a nie faceta od kebaba. – Ta. Gdybym Cię nie znał to prawie dałbym się nabrać, że to kolejna turecka buda z okropnym kebabem – główną cechą Judaha była bolesna szczerość, którą niewiele myśląc popisał się teraz przed Czendim, zrównując jego reklamę z tymi jakie miała konkurencja zdecydowanie niższego sortu. Skąd miał przecież wiedzieć, że kyckling to szwedzkie słowo i może w Szwecji kebaby są lepsze niż w Turcji? – Chciałeś sobie antyreklamę zrobić czy jak? – zapytał całkiem poważnie, za zadanie, choć nieświadomie, stawiając sobie uświadomienie biednego Chandlera jak to może wyglądać z perspektywy ewentualnego klienta - ewentualnego, bo Judah od dawna nie był już ewentualnym tylko zwykłym, stałym klientem, i może przez różne względy czy osobistą sympatię spoglądał na to inaczej.
Ciężko oddychając oparł się o ladę, stając może trochę za blisko, ale gdyby się nie oparł to zapewne wcale by nie ustał. – No? – z trudem wzrok uniósł na swojego kebabmastera, mrużąc oczy, żeby dokładnie mu się przyjrzeć. Prawie tak, jakby to mu miało pomóc w zrozumieniu co Jones chce powiedzieć. – Nie. Ale chciałbym być – z ręką na sercu (dosłownie) odpowiedział, tak jak zażyczył sobie Chandler. Jego by przecież okłamać nie mógł, więc bawiąc się w harcerza (chuj wie czy tak robią, Judah harcerzem nigdy nie był i znał to z filmów) przyłożył prawą dłoń do piersi, na wysokości swojego skamieniałego prawie serca, po czym prostując się odpowiedział najszczerzej jak potrafił. – A Ty byś nie chciał? – odbił w jego stronę pytaniem oczywistym, trochę zakrawającym o jakieś filozoficzne rozmyślania, które zaczęły Judahowi chodzić po głowie. Może nawet zaproponowałby mu zaraz żeby zamiast stać tu i oglądać te pisemka niczym baby u kosmetyczek mogliby razem zrobić coś, żeby te małe marzenia stały się rzeczywistością, ale first things first. Jedzenie. – Chcę kebaba – wymamrotał więc, korzystając z okazji że stoi prosto i znów ma widok na wyszczególnione, szeroko rozbudowane menu, z którego wyczytał jakąś pozycję. – Podwójnego, ale dzisiaj z łagodnym. Bo inaczej umrę – a do tego było już blisko. Szczególnie z tą czterdziestką na karku. – Dobra, krzesło też daj, przyda się.
Ostatnio zmieniony 2020-11-01, 14:44 przez Judah Hirsch, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Darby kradła mu znajomych. To był fakt. Niepodważalny i bardzo smutny, na który niestety Chandler nie miał żadnego wpływu. Kiedyś próbował jej zasugerować delikatnie, by poszukała własnych, ale skończyło się to głośnym płaczem, krzykiem - takim ogłuszającym, od którego pękają bębenki - i stłuczonym wazonem, więc ostatecznie porzucił ten temat. Chociaż gdyby Judah zdecydował się zrobić z Walmsley godną następczynię Gordona Ramseya, to Jones by nie oponował, bo jednak to niosłoby ze sobą wiele korzyści. Po pierwsze - może jego współlokatorka przestałaby zasilać grono bezrobotnych, wzięłaby się do pracy i zaczęłaby się w sposób realny dorzucać do czynszu. Po drugie - może przyrządzane przez nią jedzenie byłoby czymś, co rzeczywiście da się skonsumować i nie umrzeć. Ach, podobno marzenia nie bolą, prawda? - Jesteś dzisiaj radosny jak skowronek, Jud - zauważył błyskotliwie, przyglądając się kumplowi z uwagą, nieszczególnie maskując swój entuzjazm, który przejawiał się nie tylko w szerokim uśmiechu goszczącym na wargach, ale również w energicznych ruchach. W takim wydaniu totalnie mógłby reklamować jakąś wielofunkcyjną sokowirówkę na Mango TV! - Nigdy nie wiadomo, dzisiaj jesteś zdrowy, a jutro możesz już nie być, taki krąg życia - podzielił się jakże głęboką refleksją, przywdziewając przy tym zadumaną minę, jakby co najmniej właśnie wyjechał z mądrością na miarę tweetów Donalda Trumpa. - E, E, E - zaprotestował gwałtownie, czując się w obowiązku bronić braci Turków, których w sumie wygryzł z rynku, ale to nie było w tym momencie istotne. - Kebab to Ty szanuj, on nie jest niczemu winny - no bo trzeba go było umieć dobrze przyrządzić, prawda? Chandler tę tajemną umiejętność posiadł od jakiegoś mistrza z gór i dzięki temu nie truł ludzi i nie skazywał ich na nocne, dramatyczne poszukiwania Toi Toia gdzieś w pobliżu. - Ale to naprawdę dobry chwyt marketingowy, Judah! Ty wiesz ile ludzi zadaje to samo pytanie co Ty? Drogi Chandlerze, co to jest kcykling? - tu bankowo spierdolił wymowę tego słowa, jak ja jego pisownię, aczkolwiek raz jeszcze, nie było to teraz ważne! - A ja mówię: Musicie przekonać się sami i oni zamawiają i nie płaczą i hajs się zgadza - podsumował i ręce zatarł, bo wiadomo, nie był taki bogaty, żeby dolarami sobie tyłek podcierać, więc każdy zastrzyk gotówki traktował jak dar z niebios.
Szybko przestał jednak myśleć o tak przyziemnych rzeczach, jak gruby piniądz, gdy mu Judah zaczął tak ciężko dyszeć przy ladzie i okienko swoim oddechem parować. Mimochodem przez głowę przebiegła mu taka pesymistyczna myśl, a mianowicie, czy kac może doprowadzić do zawału; wszakże Hirsch, mimo że piękny i brodaty, to jednak nie był już pierwszej młodości. Ale nic na głos nie powiedział, trochę jak Agata Duda do dziś, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. - To czemu nie mówisz od razu? To da się przecież załatwić - oznajmił i mało subtelnie krok w bok zrobił, by odsłonić znajdującą się za swoimi plecami półkę z jakimś piwskiem, pewnie drogim i smakującym jak tani sikacz. Chuj, że nie było pewnie nawet 12 - dżentelmenów też tu nie było! - No raczej - mruknął, wzruszając przy tym ramionami, bo to było jedno z tych pytań, na które Chandler Jones zawsze odpowiadał twierdząco. - Robi się - zakomunikował, jak już otrzymał zamówienie i od razu przeszedł do przyrządzania tego ulicznego cudu, co by nie trzymać tak długo klienta na głodzie, bo wstyd. Jako że był samozwańczym kebsowym guru Seattle, to poszło mu to raczej szybko i już po chwili wciskał Hirschowi pożywne śniadanko. - Na koszt firmy - dodał przy tym, uznając, że ten hajs to sobie odbije na następnym kliencie, gdzieś miał nawet pod ręką naklejki z promocją, taką na miarę sklepów odzieżowych. Kulturalnie zgarnąwszy krzesełko i wypchawszy je przez niewielkie okienko, raz jeszcze oparł się wygodnie o blat lady łokciami. - Smacznego - no do pełni szczęścia to brakowało jeszcze kawusi!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

dzisiejsze hasło dnia wygrywa: Chuj, że nie było pewnie nawet 12 - dżentelmenów też tu nie było! :lol:

Jeśli Chandler spodziewał się jakiejś równie radosnej reakcji na swoje słowa jak to powitanie, jakim Judah przed chwilą zarzucił, to właśnie taką od niego dostał - wykrzywiony, wręcz udawany uśmiech, który miał na celu pokazać jak bardzo jest dziś przepełniony dobrą energią, pozostałą jeszcze po poprzednim wieczorze i tym wypadzie na siłkę. Absolutnie nie było w tym krzty niezadowolenia z tego, że w tym wieku i po tak ciężkiej nocy musiał doczołgać się do budki Czendiego, nie nie nie.
Dlatego po tym uśmiechu i tej jakże radosnej reakcji, zamiast dosadnie, za pomocą jakiegoś ja pierdole przekazać jak bardzo ma dzisiejszego dnia dość, po prostu ciężko opadł na niewielki skrawek Chandlerowego blatu. – Co nie? Ta starsza sąsiadka z dołu powiedziała mi coś podobnego – może tylko zamiast radosny jak skowronek przyrównała Judaha do żula, niekoniecznie przez to, że po wczoraj nie wziął jeszcze prysznica i wyszedł na zewnątrz w pomiętej, a nie świeżo wyprasowanej koszuli, ale przez brodę do której zawsze się przyczepiała, odkąd tylko ją zapuścił. Podobno lepiej wyglądał bez niej, tak młodziej, prawie jak jej zmarły mąż, o czym nie omieszkała wspominać za każdym razem kiedy Hirsch wpadał na nią w windzie. No zajebiście. – Lepiej żebym był, bo muszę iść jutro do roboty – skwitował krótko mądrości Chandlera, unosząc na niego to zrezygnowane spojrzenie. Kto jak kto, ale Czendi powinien rozumieć, że robota rzecz ważna, ważniejsza nawet niż zdrowie - szczególnie kiedy jest się kimś tak ważnym jak szef kuchni. Nieważne tu było jakiej, czy tej tureckiej, sprzedając kebaby w budce po właścicielu ze Szwecji, czy w kilkugwiazdowej hotelowej restauracji - ważne, że obaj pełnili w życiu pewną misję. Misję nakarmienia ludzi.
Może dlatego Judah tak umniejszał zasługi swojego rodzeństwa jako lekarzy, nie raz wspominając, że jego praca jest jeszcze ważniejsza niż ta ich? Teraz jednak bardziej niż na tym skupił się na tłumaczeniach Chandlera, raz po raz kiwając głową w geście zrozumienia, chociaż tak naprawdę nie rozumiał z tego nic. Okej, może oprócz tego, że Jones okazał się być niezłym krętaczem, a Judah zwyczajnie to podziwiał. – Wiesz co Jones, Ty to jednak jesteś kurwa rekinem biznesu – te słowa oczywiście miały być swoistym komplementem, idealnie podsumowującym jego opowieść; i tak też miał nadzieję, że wybrzmiały. Wysilił się nawet żeby podnieść wreszcie głowę na nieco dłużej niż wcześniej,i pokiwać nią z uznaniem i szacunkiem, którym od lat Chandlera, jako właściciela tak niewielkiego, mało wyszukanego biznesu darzył. Lub nie tyl co od lat, a od momentu, w którym pierwszy raz spróbował jego kebaba.
I chociaż na jego widok oczy zawsze świeciły mu się niczym pięciozłotówki, tym razem z większym entuzjazmem zareagował na starannie ustawione w rządku butelki jakiegoś piwa, którego nigdy wcześniej tu nie widział. Być może dlatego, że zwyczajnie był wystarczająco pijany jak już o tej piątej rano przychodził by dostrzec coś takiego, a być może dlatego, że tak dobrze wcześniej Czendi je za sobą ukrywał. – No paaaanie, dawaj po jednym! – ochoczo zawołał, chyba zapominając o tym, że jego szanowny przyjaciel jest jeszcze w pracy. – Jakie kurwa na koszt firmy? Póki mogę to będę płacić – od razu zaoponował, sięgając do tylnej kieszeni spodni po portfel jeszcze zanim dostał do ręki swoją podwójną porcję kebaba. – Za takie żarcie powinni Ci płacić złotem, przyjacielu. Ale ja złota nie mam, więc masz tyle – mówiąc to podał Chandlerowi jeden banknot, sam nie wiedział czy dwudziestodolarowy, czy pięćdziesięcio. Niech ma, najwyżej będzie na zapas!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Uważaj na nią, podobno szuka kolejnego męża, a wiadomo, że ten poprzedni to tak nie do końca z naturalnych powodów na drugi świat się wybrał... - tu dramatycznie głos ściszył i nawet teatralnie się na boki rozejrzał, jakby co najmniej chodziło o sprawy rządowe, a nie drobną staruszkę, którą często spotykał w parku, gdzie dokarmiała pieczywem miejscowe ptactwo. Chociaż czytałam ostatnio, że chlebem nie wolno, więc może rzeczywiście ta babuszka była złem wcielonym? - Ludzie sami się nie nakarmią - przyznał i skrzyżował z Judahem porozumiewawcze spojrzenie, które pewnie było takim kulinarnym odpowiednikiem tego machania do siebie kierowców autobusów. Każda branża ma swoje zwyczaje, okej. Jedni na siebie trąbią, drudzy rzucają szczęść Boże, a jeszcze inni wpatrują się w siebie przez dziesięć sekund. - Się wie, nie bez powodu to jest jedyna budka z kebabem w okolicy - rzucił luźno, dłonią wymownie machając w stronę tej pustej przestrzeni, jeszcze niepodbitej przez żadnych innych kolonizatorów. Chandler głośno o tym nie mówił, ale ilekroć ktoś się próbował obok wybudować, to niczym Kevin sam w domu, wynajdował sposoby, by niechcianą konkurencję wypłoszyć. Spuśćmy jednak na to miłosiernie zasłonę milczenia, bo jeszcze skończy jak Oralando, czyli w więzieniu. Na ten nagły przypływ entuzjazmu na stojące na półkach piwo, to Chandler aż w dłonie klasnął i rzeczywiście dwie butelki zgarnął, zaraz jedną podając Judahowi. - Z najwyższej półki - powiadomił kumpla, oczywiście mając na myśli, że z takowej je ściągnął, a nie że takie wybitne w smaku było. Bo nie było, ale o tym Jones nie zamierzał swojego klienta informować. - Powinni. Mógłbym wtedy otworzyć drugą budkę - rozmarzył się na głos, już pewnie w myślach szukając idealnej lokacji na kolejny LOKAL. Nie protestował za bardzo, jak mu Judah postanowił jednak zapłacić, no bo nie oszukujmy się, na pieniążkach to on nie spał, więc nie zamierzał się tutaj wykłócać! Panowie zapewne jeszcze przez dłuższy czas sobie popili i pogadali, a jak już wyczerpały się im tematy - albo cierpliwość Judaha, hehe - to się rozeszli.

// zt x2 <3

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

7 Chociaż list zaadresowany był od zaniepokojonego do nieświadomego, on sam był dość mocno zaniepokojony treścią tejże wiadomości. Z niemałym trudem próbował w głowie przeanalizować wszelkie relacje z kobietami w ostatnim czasie, by ostatecznie stwierdzić, że ze względu na przelotność tych wszystkich znajomości nie było podstaw ku temu, by jakakolwiek z tych dziewczyn mogła mieć aż tak poważne zamiary względem niego. Nie kojarzył żadnych niepokojących wiadomości od dziewcząt, które przewinęły się przez jego łóżko i nie tylko, więc nijak nie potrafił powiązać żadnej konkretnej osoby do treści otrzymanej wiadomości. To była prawda, był całkiem nieświadomy, ale jeszcze bardziej zaniepokojony tym stanem rzeczy. Nie miał ochoty na żadne głębsze relacje, nie potrzebował się jakkolwiek angażować w bardziej trwałe znajomości i naprawdę dobrze mu było, tak jak się to dotychczas toczyło. Ta krótka wiadomość dość nim więc wstrząsnęła i wciąż próbował poruszać resztę szarych komórek, która mu została, by powiązać ją z jakąkolwiek dziewczyną. Na próżno. Ostatecznie stwierdził, że musiała to być pomyłka, ale i tak nie dawało mu to spokoju. Zamierzał więc pójść do tej budy z kebabem, by wypytać o szczegóły tej niepokojącej wiadomości i zdusić tę relację w zarodku, nim dziewczę narobiłoby sobie zbyt wielu nadziei na jakiekolwiek trwalsze relacje z Athertonem. Zlokalizował więc na mapie tę budkę, by pospiesznie się do niej udać w poszukiwaniu odpowiedzi na wciąż pojawiające się pytania. Przy okazji zjadłby kebaba, bo właściwie, czemu nie. Stanął więc w kolejeczce do budki i gdy nadeszła jego kolej, wyciągnął kupon z tą dziwaczną wiadomością, by je wręczyć obsługującemu klientów mężczyźnie. – Szukam zaniepokojonego. Ja jestem tym nieświadomym, ale to chyba jakaś pomyłka – stwierdził, wzruszając ramionami i czekał na odpowiedzi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#czykogośtojeszczedziwiżejanieznamnumeracji

Mając pamięć niczym wiewiórka, Chandler już dawno zdążył zapomnieć o swojej poważnej wiadomości, którą to wystosował do pewnego jegomościa, o którym dowiedział się z czystego przypadku. Z tego tak właściwie słynął; że oburzał się i wybuchał niczym Wezuwiusz w danym momencie, by w przeciągu kolejnych piętnastu minut wrócić do stanu (względnej) normy. Gdyby jednak wysilił dwie ostatnie, pozostałe komórki mózgowe, to przypomniałby sobie targające nim gwałtowne emocje, jakich to doznał po przeczytaniu wpisu na blogu Rey. JEGO MAŁA, MŁODSZA SIOSTRA! Mała, młodsza siostra, której dopiero co podkradał lalki, by sprzedawać je na czarnym rynku Barbie. Mała, młodsza siostra, którą próbował, niczym współczesnego Mojżesza, puszczać w wiklinowym koszu na miejscowej rzece. I takie DOROSŁE opisy! W głowie mu się to wszystko mieścić nie chciało, bo w jego chandlerowskich oczach wciąż była niewielkim smarkiem, a nie kobietą, w pełni odpowiadającą za własne wybory. Dlatego po (bardzo) krótkim namyśle uznał, że w tej sytuacji niezbędna jest braterska interwencja; poważna rozmowa na miarę Ojca Chrzestnego, ale bez odwoływania się do przemocy, a do jedynej rzeczy, która potrafiła pogodzić nawet najbardziej zwaśnione rody. Do kebaba. I z tego właśnie powodu do nieświadomego wysłał kupon na takowe jadło, chcąc go zwabić do swojej budki i wybadać jego intencje względem panny zwanej Reyah Jones.
Tak, tak było, gdy o całym tym zamieszaniu pamiętał; kiedy jednak stanął przed nim nieznany mężczyzna i wręczył mu wspomniany świstek papieru, Chandler aż przerwał wycieranie lady i zmarszczył nieznacznie brwi. - Czyli nie chce Pan skorzystać z kuponu? - spytał z nutą słyszalnego zdumienia w głosie, wpatrując się w już-nie-potencjalnego klienta z wyraźną ciekawością. W historii Kabob 4U to się jeszcze nie zdarzyło. Nigdy. W pewnym sensie oddanie tego wspaniałego kuponu to było jak oddanie dziecka do okna życia. RÓWNIE BOLESNE. Ciężko wzdychając, raz jeszcze przeczytał wiadomość załączoną do karnetu i nagle... - Chwila, chwila... Czy zna Pan niejaką Reyah Jones? - ponownie podniósł wzrok na mężczyznę, zachowując przy tym nieprzenikniony wyraz twarzy, jakby co najmniej chodziło o sprawę życia i śmierci. Cóż, musiał się upewnić; wszakże owy nieznajomy mógł zarówno kupon, jak i wiadomość znaleźć w śmietniku, większe zbrodnie były już popełniane w dziejach ludzkości.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sam właściwie nie wiedział, czemu zdecydował się jednak ten kupon zrealizować. Mógł przecież go wyrzucić, podrzeć, skoro przecież ewidentnie go to wszystko nie dotyczyło. To znaczy mógłby, gdyby był skończonym idiotą. Bo może i zdecydowanie nie mógł mieć podejrzeń, że to on mógłby być adresatem tejże dziwacznej wiadomości, ale jednak darmowy kebab był darmowym kebabem i właściwie nic więcej nie miało znaczenia. Okej, może i nie miał jakichś szczególnie dużych finansowych problemów i mógłby sobie sprawić kebaba bez problemu za swoje własne ciężko zarobione pieniędze, ale jakby wyrzucił ten kupon, to tak jakby wyrzucił tego kebaba na ziemię, a tak się po prostu nie robi. Poza tym był nieco zaintrygowany. Zastanawiał się, o co właściwie chodziło i czy na pewno został z kimś pomylonym, a może jednak naprawdę był adresatem tej wiadomości? Tyle pytań, a ta niepozorna budka zawierać miała wszystkie odpowiedzi. I kebaba. Przede wszystkim kebaba.
– No w sumie to bym skorzystał – stwierdził, ramionami wzruszając. Może i nie był, a przynajmniej tak mu się zdawało, adresatem tegoż kuponu, ale przecież go otrzymał, nawet jeśli przez pomyłkę, i zdecydowanie należał mu się kebab. – Reyah Jones? – powtórzył za nim bez sensu, próbując wysilić wszelkie szare komórki, by przypomnieć sobie, czy kogokolwiek takiego spotkał, ale nikt nie przychodził mu do głowy, żadna twarz nie spinała mu się z tymi personaliami. Zdawał sobie jednak sprawę, że było parę kobiet, które się przewinęły przez jego życie, choć nawet nie wiedział, jak mają na imię. I taką osobą była ta Reyah Jones, której przecież nigdy z imienia, a tym bardziej z nazwiska nie poznał, raczej z innej strony i to tak dość dogłębnie. Z pewnością jednak nie było takiej sytuacji, by jakakolwiek z tychże kobiet mogłaby sobie pomyśleć cokolwiek więcej, jak wynikało to z treści wiadomości. Raczej od początku stawiał sprawę jasno. – Nie mam pojęcia, kim jest Reyah Jones. Być może jest moją fanką, ja jestem dość… sławny w pewnych kręgach i rozumiem, że mogła sobie coś tam wyobrazić, ale jedyne, co mogę zaoferować to autograf na cyckach, ślubu z tego nie będzie, sorry – dodał po chwili dłuższego namysłu. – To dostanę tego kebsa? – zapytał o najważniejsze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

On to zupełnie nie rozumiał, jak można pogardzać kuponami na cokolwiek; nawet jeśli spałby na hajsie, to nie pogardziłby czymś za friko, bo przecież nie od dziś wiadomo, że pieniądze się biorą z niewydawania, a wykorzystywanie darmowych bonusów to jakiś sposób na oszczędzanie, co nie? Poza tym gdyby Chandler kiedykolwiek się dowiedział, że ktoś bezdusznie wyjebał jego kupon na kebsa do śmietnika, to prawdopodobnie by się zapłakał, bo pewnie długie godziny spędził, żeby go ładnie zaprojektować, włożył w niego pół swojego serca i... Nie, nie, on nawet nie chciał o tym myśleć, iż jakiś człowiek mógłby się okazać takim zwyrolem! Jak nic taki gagatek prędzej czy później wylądowałby w piekle, w kotle z ludźmi, co jedzą pizzę z ananasem, sernik z rodzynkami i nalewają najpierw mleko, a później dodają płatki.
- Tak podejrzewałem, dobrze Panu z oczu patrzy - odparł z wyraźną ulgą, ponieważ Chandler chyba dostałby zawału serca, jakby nieznajomy powiedział, że sorry, nie chce kuponu, bo jest wegetarianinem, a tak poza tym to sprzedawca promuje mordowanie zwierząt. Nie zdarzyło mu się to nigdy wcześniej, ale świat generalnie zmierzał w złym kierunku, więc MOGŁO. - Taka... blondynka - ależ konkretnie ją opisał, bankowo wiele to dało! W końcu w takim Seattle to kobiet o jasnych włosach pewnie jest niewiele, to taki wymarły gatunek, tak. Natomiast na kolejne słowa nieznajomego nieco się rozchmurzył i wygiął wargi w szerokim uśmiechu. - A, tak myślałem, że skądś Pana kojarzę! - oparłszy się ramieniem o blat budki, pokiwał z uznaniem głową. - Szanuję. Naprawdę szanuję. I przekażę siostrze, zawsze chciała dostać autograf od kogoś sławnego - stwierdził, ale czy to była prawda? Cóż, mogła być, Jones nie wiedział, ale zakładał, iż Rey to lubiła różne dziwne rzeczy, więc pewnie radośnie przystałaby na taki dowód sympatii od kogoś sławnego, nieważne, czy na tyłku, czy na cyckach. - Ma się rozumieć. Jakieś preferencje? Z jakim sosem? - i tak bez żadnego ale, totalnie akceptując wytłumaczenie swojego klienta, zabrał się za przyrządzanie kebsa. No co by był z niego za sprzedawca, gdyby takiego daru bogów mu odmówił?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#postpodpostealeczegoadmininiewidzategoanceniezal

- Nie otwieraj oczu. Jeszcze nie. Spokojnie, nie ma na trasie żadnych skórek od bananów. Możesz mi zaufać. Nie popcham Cię pod koła pędzącego samochodu, bo jesteśmy na ulicy i ktoś by mógł zadzwonić na policję, a po przeanalizowaniu za i przeciw, jeszcze za szybko na rozwijanie biznesu w więzieniu - mówił nieustannie od dobrych dziesięciu minut, ciągnąc Darby - której chwilę wcześniej założył jakąś opaskę na oczy - ku budce z kebabem. Nie znajdowała się tam gdzie zawsze, ponieważ rano zmienił jej położenie na rzecz niespodzianki przygotowanej dla Walmsley. Aż sam nie wierzył, że się zdobył na tak wspaniały i wiekopomny gest... I to jeszcze tak go doskonale obmyślił, iż nie było najmniejszych szans, by jego współlokatorka się zorientowała, jaki był powód tej wielkiej inicjatywy, ponieważ oficjalnie nie wiedział, kiedy obchodziła urodziny. W sumie to naprawdę pojęcia nie miał, kojarzył coś tak plus minus, więc odjął takie 4 dni od przypuszczalnej daty i voilà! Padło na 22 kwietnia. - Nie podglądaj, bo zapakuję Ci do pierwszego lepszego samochodu - pogroził oczywiście nie serio, choć kto tam Chandlera wiedział, różne głupie pomysły się go trzymały, więc równie dobrze mógł ją wysłać w niezapomnianą podróż w bagażniku jakiegoś psychola, z której już by nie wróciła. UDANE URODZINY, NIE MA CO. - Okej, jesteśmy na miejscu. Gotowa? No to ściągam - grzecznie ją poinformował, po czym rzeczywiście zdjął jej z oczu opaskę i wykonał gest w stylu ta-dam, uśmiechając się przy tym tak szeroko, jakby co najmniej pokazywał dmuchany zamek. Ale nie, nie było dmuchanego zamku, nie było balonów, nie było nawet napisu - była jedynie budka z kebsem stojąca za barem z karaoke. O co tu chodziło? Czy Jones planował wtajemniczyć swoją towarzyszkę w sens tego wszystkiego czy zamierzał stać z szeroko rozłożonymi ramionami i szczerzyć się jak skończony matoł? Oczywiście, że opcja numer dwa!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<img src="https://i.imgur.com/r64O9Il.png">

- Zaufać – prychnęła, gdy Chandler prowadził ją w nieznane. Miała przewiązane opaską oczy, iście fatalny humor i brak pomysłu, co ten idiota może od niej chcieć. Dwa dni później obchodziła niby urodziny, aczkolwiek absolutnie nie skojarzyła faktów, zwłaszcza, że była pewna, że Jones jest zbyt skupiony na sobie, by o tym pamiętać. Zazwyczaj miała w tej kwestii rację. Z drugiej strony ona sama nie była lepsza, ponieważ wszelkie ważne daty podpowiadał jej co najwyżej facebook. – O super, fajnie. Myślałam, że zrobisz mi tor przeszkód ze skórek od bananów i będę musiała walczyć o przetrwanie – dodała, zdając sobie sprawę, że rzeczywiście mogłaby go podejrzewać o podobne zachowanie. Był kompletnie nieprzewidywalny, ale czy również mściwy? Owszem. Miała jednak nadzieję, że nie w tym przypadku. Zwłaszcza, że był dotychczas miły! Powiedział nawet, że nie chce jej wrzucić pod samochód, a to już coś, nie? Przynajmniej o ile w jakiś jej nie wpakuje. – Teraz tym bardziej się boję. Możesz mi przynajmniej powiedzieć, gdzie idziemy? – zapytała, błagalnym tonem, bo miała serdecznie dość tego ŻYCIA W NIEPEWNOŚCI. – TAK – niemalże krzyknęła, gdy zapytał, czy jest gotowa. Aczkolwiek … - No? – zapytała, z miną pełną konsternacji, bo nie miała pojęcia, o co właściwie mu chodzi. Dopiero po chwili w jej głowie zaświeciła się lampka. – Otworzyłeś nową budkę? Super. Dostanę kebaba w specjalnej promocji, za darmo? – zapytała, bo w zasadzie była głodna. Nawet bardzo głodna. A z tej promocji korzystała … zdecydowanie częściej, niż mu się mogło wydawać.
<center></center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obiektywnie rzecz ujmując, gdyby miał wybierać pomiędzy kupieniem sobie dmuchanego flaminga, a sprawieniem Darby urodzinowego prezentu, to łatwo się domyślić, na którą z tych opcji by postawił. No, w ostateczności mógłby się podzielić z nią miejscem na tym pięknym, różowym materacu, ale najlepiej tylko na chwilę. Tak... na pięć minut. By nie mogła mu zarzucić egoizmu. Zresztą sama zainteresowana zapewne o tym doskonale wiedziała, ponieważ przez te wszystkie wspólne miesiące zdążyła poznać już jego możliwości. Więc biorąc to pod uwagę, nic dziwnego, że teraz, kiedy nagle mu się zebrało na coś ambitnego i wykraczającego poza typowe minimum, żyła w błogiej nieświadomości. - Czy ja słyszę powątpiewanie? Wiesz, że to nierozsądnie krytykować kogoś, kto pełni rolę Twojego przewodnika? - zauważył całkiem rezolutnie i dla potwierdzenia własnych słów na moment się zatrzymał, pozwalając, by Darby zderzyła się z jego plecami. - Widzisz. Mogłaś tego uniknąć, gdybyś tylko mi zaufała - podjął wątek myślicielskim tonem, jednocześnie wznawiając marsz naprzód. Ostrzegał ją przecież, nie posłuchała go i takie tego były konsekwencje! - Nie wierzę, że na to nie wpadłem - mruknął bardziej do siebie niż do niej, szczerze sobą rozczarowany, bo przecież to było takie oczywiste, a zarazem genialne... Co prawda jak nic skończyłoby się wizytą w szpitalu, ale chociaż przez chwilę miałby jakiś powód do radości. - Wszystko byś chciała wiedzieć od razu, Darby. Gdzie Twój zew przygody? - zacmokał z dezaprobatą, ani myśląc by ją przed czasem wtajemniczać, dokąd się to tak właściwie wybierali, bo w ten sposób zrujnowałby element zaskoczenia. - Tylko tyle? No? - ależ bolesny cios, on się tak natrudził, a ona nawet nie wiedziała, o co tu się rozchodziło! Westchnąwszy ciężko, pociągnął ją ku budce, a następnie wyciągnął z kieszeni spodni klucz i otworzył drzwi. - Wchodź - zaprosił ją do środka bez zbędnych wstępów, po czym sam poszedł w jej ślady. Nie patrząc na Darby, z szafki wyciągnął zwitek papieru - tym razem kartki nie były sklejone!! - i wręczył je współlokatorce z tajemniczym uśmiechem. - Przeczytaj, co jest napisane na pierwszej stronie. Tuż pod tym małym kebabem - poinstruował, zapierając się rękami pod boki i wpatrując się w blondynkę z niecierpliwością, bo już nie mógł się doczekać jej reakcji na ten super prezent. Nieważne, że nie miała nawet możliwości pokojarzyć, iż faktycznie był to podarunek urodzinowy. DROBIAZG.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Doskonale znała jego podejście. Wiedziała również, że nie jest dla Chandlera jakkolwiek ważną osobą, istotną w jego życiu, więc … dlaczego miałby się przejmować tym, by zrobić jej niespodziankę? Dlaczego w ogóle miałby chcieć spędzać z nią urodziny; zwłaszcza takie, o których mu nie wspominała? Gdyby rzeczywiście potrzebowała towarzystwa, najprawdopodobniej wywołałaby w nim wyrzuty sumienia, wspominając, jak to nigdy nie spędzała urodzin sama i jak bardzo przeżywa te – bez rodziców, dziadków i najbliższych przyjaciół. Opowiedziałaby łzawą bajeczkę, po której nie miałby wyjścia; nie chcąc słuchać jej kolejnych humorów, ostatecznie by się poddał i postanowił poświęcić biedaczce trochę swojego (jakże cennego!) czasu. Nic z tych rzeczy jednak nie miało miejsca, więc Darby … była zdziwiona niecodzienną inicjatywą. – Wierzę ci w stu procentach – stwierdziła, sarkastycznym tonem, bo na taki poważny absolutnie nie było jej stać, w tym kontekście. Nie była jednak niemiła, okej? Bo rzeczywiście, chwila moment i równie dobrze mogła leżeć na ziemi; ze względu na to, że był obecnie jej jedyną oporą. – Ugh – mruknęła, gdy sprawił, że zderzyła się z jego plecami. Wyciągnęła ręce przed siebie i lekko go pchnęła, chcąc zrobić mu na złość; zanim to się jednak udało, Chandler już zniknął spoza jej pola manewru. – Mój zew przygody został tam, gdzie moja wiara w niemożliwe – stwierdziła rzeczowo. Wiara w niemożliwe równała się w tym zdaniu z wiarą w Chandlera; naprawdę, naprawdę nie sądziła, że czeka ją cokolwiek dobrego.
Przymknęła oko, gdy mężczyzna wydał się rozczarowany jej reakcją. Tylko tyle? A czego od właściwie się spodziewał? Miała mu pogratulować, odtańczyć taniec z zwycięstwa, powiedzieć, że jest najlepszym kebsiarzem na świecie? Zamiast tego poklepała go po ramieniu; bardzo niezdarnie, bo nie była właściwie pewna, czy dobrze robi. - Okej, jasne – przytaknęła, kierując się do wejścia i ostatecznie przesuwając się kawałek dalej, by i jemu zrobić miejsce. Z wyrazem zdezorientowania wzięła od niego kartki i uważnie przeczytała, co jest na nich zapisane.
UMOWA O PRACĘ. Serio. S e r i o.
Pod małym kebabem, narysowanym na okładce, wielkimi literami były zapisane właśnie te słowa. Spojrzała na Chandlera tak, jakby kosmici porwali nie tylko Rosse, ale również jego. – Chcesz mnie tu zatrudnić? – zapytała, unosząc brew.
Ale tak … p o w a ż n i e? I po co, do cholery, zasłaniał jej oczy?
Ostatnio zmieniony 2021-05-23, 13:43 przez darby walmsley, łącznie zmieniany 2 razy.
<center></center>

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ballard”