WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

timothee chalamet

Zablokowany
dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

about me

imie i nazwisko

Othello Kingsley

pseudonim

"Damn"

data i miejsce urodzenia

13-09-1998

dzielnica mieszkalna

Magnolia, Queen Anne

stan cywilny

związany

orientacja

dobre pytanie

zajęcie

studiuje obroty ciał niebieskich i sprzedaje narkotyki kolegom i koleżankom

miejsce pracy

wszędzie i nigdzie, więc chyba samozatrudniony...

wyznanie

wyzwanie kojarzy mu się tylko z wyzwaniem na pojedynek (więc chyba ateista)

jestem

miejscowy

w Seattle od:

prawie 22 lat

my story
The Seattle Times, 30 marca 2017
TRAGICZNY FINAŁ BALU MATURALNEGO

Ubiegłej nocy do prawdziwej tragedii doszło w południowym Belltown. Dwie osoby zmarły, jedna jest w stanie ciężkim po zderzeniu dwóch samochodów osobowych na skrzyżowaniu Westlake i 6th Avenue, które miało miejsce po północy, gdy nastolatek (18 l.) kierujący rozpędzonym Volvo stracił panowanie nad pojazdem i doprowadził do czołowego zderzenia z jadącą z naprzeciwka Hondą...

Dwie są podłużne i białe, jedna niebieska, ostatnią, w mdłym zielonym kolorze, rozcieram denkiem plastikowej buteleczki na proszek. Muszę brać je w rozsądnych odstępach, bo inaczej kompletnie odlecę. Zażyte odpowiednio pozwolą mi być i nie być jednocześnie. Rejestrować rzeczywistość, ale nie uczestniczyć w niej nadto. Pamiętać, ale nie czuć.

Mój ostatni terapeuta z góry założył, że zacząłem brać po wypadku. Nigdy mnie nawet nie spytał, od początku przypuszczając, że zaczęło się tak, jak zaczyna się zazwyczaj: wziąłem leki przeciwbólowe, bo musiałem, potem zacząłem brać ich coraz więcej, a jak większość dzieciaków z domów w których brakuje wszystkiego oprócz pieniędzy, nie musiałem się martwić, że nie będzie mnie stać na kolejny blister albo nielegalnie zdobytą torebeczkę z wiadomym proszkiem. Problem jest tylko taki, że poczciwy Doktor Dylan grubo się mylił. Moja przygoda z odurzeniem i nieprzytomnością rozpoczęła się o wiele wcześniej, niedługo po moich czternastych urodzinach od tramadolu i xanaxu zuchwale zwędzonego z toaletki matki. Gdybym mógł cofnąć czas, nigdy nawet nie sięgnąłbym po to jej głupie perłowe pudełeczko na leki. Gdybym mógł cofnąć czas Adam pewnie nadal by żył, a Runa mogłaby na mnie patrzeć.

W Volvo znajdowało się troje uczniów z prestiżowej Blaine Junior High School w Magnolia, wracających z hucznych obchodów balu maturalnego. Kierowca miał we krwi 1.7 promila alkoholu. Nie wiadomo, czy pozostali pasażerowie również znajdowali się pod...

Przed balem maturalnym żyłem takim życiem, o jakim pewnie marzy wielu moich rówieśników (sam czasem sobie zazdrościłem, choć bez większego przekonania). Urodziłem się na styku Briarcliff i Magnolii, w zamożnej rodzinie biznesmenów i lekarzy jako wyczekany pierworodny, i już od pierwszych chwil życia zacząłem spełniać oczekiwania. Wystarczająco inteligentny by czytać z otaczających mnie dorosłych jak z zapisanej bardzo wyraźnym drukiem kartki, szybko wszedłem w rolę, której odgrywania ode mnie wymagano. Grałem na pianinie, uczyłem się francuskiego, bylem ładny i grzeczny i wystarczająco cichy, by nie budzić podejrzeń. Za kulisami tego przedstawienia jednakże pozwalałem, by dziecięce okrucieństwo sączyło się ze mnie niczym jad. Podlizywałem się nauczycielom, manipulowałem szkolnymi kolegami, budowałem wybujałe plany jak poustawiać wszystkie pionki na mojej dziecinnej szachownicy tak, by osiągnąć dokładnie to, czego chciałem. Byłem młodym wilkiem w owczej skórze i cieszyłem się każdą sekundą tego układu.

Adam był moim zupełnym przeciwieństwem, i pewnie właśnie dlatego tak bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Spokojny i rozsądny, nader dojrzały jak na swój wiek, jak to mówią, obserwował i słuchał podczas gdy ja gadałem i działałem. Od pierwszego dnia podstawówki byliśmy niemal nierozłączni, chociaż w niczym nie przypominał chłopaków z drużyny, z którymi na ogół się trzymałem (zbyt chudy i drobnokościsty żeby zostać kapitanem drużyny, ale wystarczająco szybki, by być najlepszym halfbackiem w roczniku). W przypływach nastoletniego romantyzmu, zaczytany w Szekspirze i Jacku Londonie, wyobrażałem sobie, że oddałbym za niego życie. Za niego, albo za Runę - jego dziewczynę, która w pierwszej klasie liceum dołączyła do naszej paczki.

Stanowili dla mnie wzorzec doskonałego związku - takiego, do którego, jak zakładałem z góry, ja sam nigdy nie byłem w stanie dorosnąć. Ich stałość w uczuciach jednocześnie imponowała mi i mnie nudziła. W swoich zwykłych, codziennych przejawach bliskości byli przy tym tak różni od moich rodziców, między którymi odkąd tylko pamiętam panował wieczny, arktyczny chłód.

Z tego, co przez cały ten czas czułem do Runy, zdałem sobie sprawę późno, jakoś pod koniec wakacji przed ostatnią klasą. Odwoziłem ją do domu po dniu spędzonym na plaży, Adam musiał wrócić do domu wcześniej by zająć się chorą na raka matką. Pachniała arbuzowym balsamem do ciała, papierosami i późnym sierpniowym słońcem. Rozmawialiśmy o wyborze college'u, o przyszłości, pokazywała mu jakieś głupie filtry na instagramie i śmiała się cały czas. Zdrowo, perliście. Ten jej śmiech dudnił mi w uszach, dudnił mi w skroniach i w sercu. Może dlatego, że wcześniej wrzuciłem połówkę ecstasy i popiłem ją brzoskwiniowym sznapsem. A może dlatego, że wiedziałem, że jest jedynym, czego w życiu tak naprawdę chcę, i po co absolutnie, nigdy, pod żadnym pozorem nie mogę sięgnąć. Chciałem jej powiedzieć, chciałem ją pocałować. Zamiast tego trzymałem język za zębami bo wiedziałem, że tego jednego nie mogę w życiu spierdolić. Bo w całej tej niepewności tak bardzo typowej dla dojrzewania w dwudziestym pierwszym wieku wiedziałem, że przynajmniej nasza trójka - Adam, Runa i ja, - jesteśmy na zawsze.
I, oczywiście, myliłem się.

Udało nam uzyskać się informację, że stan drugiego pasażera jest ciężki, ale stabilny. Chłopak (18 l.) przebywa na oddziale intensywnej terapii w Kindred Hospital. Drugi z pasażerów - osiemnastoletnia uczennica i przewodnicząca rocznika w Blaine Junior High nie odniosła cięższych obrażeń.

W ostatniej klasie zdystansowałem się na tyle, na ile było to możliwe. I tak byliśmy potwornie zajęci - aplikacje do szkół, nauka do egzaminów, ostatnie chwile licealnej beztroski pochłaniały nas bez reszty. Wszedłem w dwa przelotne związki, wysłałem podania do kilku dobrych uniwersytetów, zdobyłem jakieś odznaczenie w drużynie. Ojciec powiedział, że jest ze mnie dumny (przy kolacji w któryś czwartek, nawet na chwilę nie oderwawszy wzroku od ekranu telefonu). Odpowiedziałem "dziękuję", nawet nie rejestrując jego słów (byłem upalony i zajęty przesuwaniem kolejnych profili na tinderze albo zdjęć na instagramie). Życie toczyło się normalnym rytmem. A potem wszystko się skończyło.

Na bal maturalny zabrałem Ellie Novak. Była cheerleaderką i naprawdę miłą, nudną dziewczyną. Spełniłem swój obowiązek idealnej randki, wpiąłem kotylion w ramiączko jej sukienki, a potem i tak zaorbitowałem do Adama i Runy, dziwnie napiętych i zdenerwowanych. Nie wiem, o co chodziło, ale z jakiejś przyczyny kłócili się przez cały czas. Żeby ich rozluźnić, wyciągnąłem z butonierki kilka kolorowych tabletek. Adam wahał się, ale Runa zdobyła się na dziwną odwagę.

Reszty nocy w zasadzie nie pamiętam - tylko tyle, że musieliśmy w końcu wyjść z sali balowej, było dziwacznie parno i wszystko świeciło się neonowym światłem. Mam jakieś przebłyski, nikłe wspomnienia awantury w samochodzie, Adama krzyczącego, że mam dać mu spokój, muzyki walącej z głośników, rażącego światła ulicznych latarni.

A potem jest tylko ból i ciemność. Ból i pustka. Pustka i cisza. Nicość przez cztery dni, które spędziłem w farmakologicznej śpiączce - z nogą ześrubowaną dzięki heroizmowi lekarzy, pękniętymi żebrami, wstrząśnieniem mózgu i obitym płucem. Nicość, po której przyszedł najgorszy okres mojego życia.
Teraźniejszość.

Kierujący obydwoma pojazdami zmarli na miejscu.

Rehabilitacja zajęła miesiące - nie było więc mowy, abym zaczął studia tak, jak planowałem - we wrześniu. Dostałem się do wymarzonego college'u, ale przez wzgląd na litość i pieniądze mojego ojca, mogłem przesunąć termin rozpoczęcia studiów o cały jeden rok.

Rok, którego zresztą nie pamiętam, bo spędziłem go praktycznie cały pod wpływem morfiny i tramalu. Samotny, rozciągnięty na kanapie przed konsolą playstation w piwnicy u moich rodziców, rozłożony na łóżku, z ciężarkami rehabilitacyjnymi żałośnie porzuconymi na dywanie, na brzegu basenu, zbyt zniesmaczony tym, że planeta ziemia wciąż się kręci, chociaż mój świat przecież się skończył, by choćby drgnąć.

Oglądałem mnóstwo seriali, traciłem czas na TikToku i przerzucając kartki dawno przeczytanych książek. Czasem odwiedzali mnie jacyś znajomi, na których nie chciałem patrzeć. Kierowca ojca dwa razy w tygodniu zabierał mnie do biura psychoterapeuty - siadałem na kanapie i milczałem uparcie, chociaż w moim wnętrzu wyły dzikie bestie. Przyszło kolejne lato, mogłem już chodzić (choć oczywiście o powrocie do drużyny mogę zapomnieć na całe życie) i spałem trochę lepiej (co pewnie jest zasługą porządnej baterii zopiklonu jaką zwykle serwuję sobie przed snem). Czekałem w kolejce w aptece by zrealizować długą, kolorową receptę i wtedy zaczepił mnie ten gówniarz.

Hej, przepraszam... Nie masz może na zbyciu jakiegoś adderalu? Fascynujące, jak pewne rzeczy niepozornie wkradają się w nasze życie - gdy po tych wakacjach zacząłem wreszcie studia, miałem już bisnesplan i zaczątki profesjonalnej kariery.

I tak jest w sumie do dzisiaj. Studiuję, po godzinach diluję (lubię nazywać to pracą filantropijną), resztę czasu spędzam zwykle w domu lub snując się po kampusie z popularnymi dzieciakami. Wiem, że otacza mnie legenda tego, który przeżył ten okropny wypadek. Karmię się nią czasem, opowiadając zmyślone historie o tym, jak to jest przeżyć śmierć kliniczną. Tak naprawdę chcę zamiast tego opowiedzieć o bólu i tęsknocie, ale kogo interesuje ból i tęsknota w obliczu taniej, chwytliwej sensacji.

Mam dziewczynę, mam dobre stopnie, matka nie zadaje pytań, rodzeństwo myśli, że wróciłem do zdrowia. Żyję, egzystuję. Biorę mniej, by starczyło na dłużej, ale nie pociągnę tygodnia bez porządnego haju, który pozwoli mi na chwilę odlecieć, zapomnieć.

To uczucie jest błogie. Cudowne. Odurzające. Ogarnia Cię stan nieważkości - jak wtedy, gdy dachowaliśmy, a więc frunęliśmy, z nierealną lekkością, tylko po to, by zaraz z impetem roztrzaskać się o czarny, zimny grunt.
my flaws
Othello to tak naprawdę zderzenie dwóch istot, nieustające tornado bez końca i początku: miłość do życia i autodestrukcja, wrodzona empatia i wrodzona złośliwość, altruistyczna dobroć i dla niego samego niezrozumiała potrzeba czynienia innym krzywdy, naiwność i cynizm.

Często się gubi, orbitując na prostej pomiędzy dwoma krańcami, uderzając raz w punkt A, a raz w punkt B. Wykańcza go jego własny brak stabilności, niemożność zwolnienia, odpuszczenia sobie i innym, wyciszenia się tak fizycznie, jak i psychicznie.

Bywa toksyczny do granic możliwości, choć jednocześnie jest też czarujący. Fun to be around{/i], jak to mówią, ale tylko w dobre dni, i an absolute pain in the ass w złe.

LUBI: nieprzyzwoite ilości czarnej kawy, dziewczęce palce wplecione w jego włosy, grę na pianinie, ale tylko gdy nikt go nie słyszy, lampy z lawą, neony, ciężki, brutalny rap, muzykę klasyczną (ale bez wiolonczeli), bajgle z masłem orzechowym, redbulla z wódką, koronkową bieliznę na jędrnych ciałach koleżanek, kaktusy, gapić się w nocne niebo rozpalając skręta, szczeniaki, śmiech swojej matki, łamigłówki i sarkazm.

NIE LUBI: szczepionek, kiwi, konserwatystów, swojej upierdliwej alergii na sezam, wyrzutów sumienia (które ma cały czas), deszczu (o ironio!), zbyt słodkich tortów, osób, które nie akceptują czarnego humoru, koloru pomarańczowego, wspomnień.
and more

imię/ nick z edenu

harper

kontakt

gg / pw / discord - wszystko jak leci!

narracja

przeszły, pierwsza, pojedyncza (hi, hi)

zgoda na ingerencję MG

tak, tylko nie zabijajcie mi go, proszę!

Othello Kingsley

Timothee Chalamet

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

akceptacja!
Serdecznie witamy na forum, twoja karta została zaakceptowana. Możesz teraz dodać tematy z relacjami, kalendarz oraz telefon i cieszyć się fabularną rozgrywką, którą musisz rozpocząć w ciągu 7 dni.

autor

Zablokowany

Wróć do „Karty postaci”