WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • Będę przed dwudziestą drugą. Musimy pogadać. I nie, nie tylko o fikusie.
    Ps. Nie żartowałem z tą kolacją.
Grzmiało. Ciemne, idealnie wpasowujące się w późną godzinę niebo, od czasu do czasu przyozdabiał jasny błysk piorunów, prawdopodobnie walczących ze sobą o to, który będzie najbardziej spektakularny. Po południu nic (albo najzwyczajniej w świecie: ignorował znaki) nie wskazywało na to, że w mieście zagości tak intensywna burza, a on będzie zmuszony kończyć swoją motocyklową przygodę w strugach deszczu. Przyjemny warkot silnika maszyny został zastąpiony przez świst wiatru, chaotycznie niosącego krople wody, aby te finalnie z echem rozbiły się na śliskim dachu, zimnym chodniku, czy trawniku, który nie był w stanie tak szybko wchłaniać dużej ilości opadów. Całkiem automatycznie rozejrzał się po garażu (zapewne sprawdzając, czy wszystko jest na swoim miejscu) i ściągnął kask, który odwiesił obok zaparkowanego, dwukołowego pojazdu.
22:07.
Spóźnił się.
Tarcza zegara podpowiedziała mu godzinę, a on odpłynął myślami gdzieś dalej. Dni przeciekały mu przez palce - pomijając częściowo przemoczone ubrania, z których ciekła woda - a Griffith zaczął tracić rachubę czasu. Kolejne tygodnie zbliżały go do końca roku. Zimy, za którą nie przepadał, ponieważ wszechobecne noworoczne wielkie-naiwne postanowienia ludzi z jakiegoś powodu działały mu na nerwy. A może wiedział, że to wszystko nie ma znaczenia, bo życie (i śmierć) pisze swój scenariusz
Wydawało mu się, że nie przepada za tą porą roku, bo tej prawdziwej zimy nie czuł od lat. Zmienił się - może i to było nieaktualne?
Wszedł do środka przez drzwi garażowe i wyłapał jasny punkt światła w salonie. Niezbyt rozsądnym było nieść wraz z krokami mokre ślady, lecz złośliwy sprzęt - smartfon - rozładował się, więc nie mógł napisać Lunarie, aby dała mu jeszcze kwadrans.
- Cześć. Jestem - powiedział głośno, kierując się bezpośrednio do łazienki na dole, aby tam zrzucić chociaż skórzaną kurtkę i w drodze powrotnej zabrać coś do wytarcia podłogi. W pierwszej chwili nie poczuł żadnych aromatów zamówionej kolacji, ani nie usłyszał odpowiedzi zwrotnej (ale może dlatego, że wszedł do innego pomieszczenia?), więc wychodząc, raz jeszcze spojrzał w tamtym kierunku. Czyżby wzrok płatał mu figla, a to wcale nie było światłem, a kolejnym znakiem burzy zza okna?
- Lunarie? - zapytał, ale coś mu się przypomniało... - Może powinienem raczej powiedzieć: Vanda? - Wywrócił kpiąco oczami, wracając do tego drobnego nieporozumienia, do którego doprowadziła ciemnowłosa.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zdążyła przekroczyć próg domu na chwilę przed tym, gdy słońce ostatecznie zniknęło za horyzontem splecionym ze szczytów okolicznych budynków. Nie zwróciła uwagi na formujące się za dnia obłoki, mające późniejszym wieczorem opaść gęstym deszczem na sylwetki zamyślonych przechodniów. Jej głowę zaprzątały zgoła inne refleksje, bynajmniej nie lżejsze od tych przewijających się w umyśle przemokniętej do suchej nitki kobiety, która telepała się z zimna pod autobusową wiatą z nadzieją na szybki powrót do domu.
Przynajmniej tę część Lunarie miała już za sobą.
Po odwieszeniu karmazynowego płaszcza na miejsce i uwolnieniu stóp z nierozchodzonego jeszcze obuwia, skierowała się w stronę salonu. Tam ponownie oceniła stan przypadkowej porannej kompozycji, która wbiła się w dywanowe połacie ciemnym, nieregularnym kształtem wywołanym przez odżywczy napój, docelowo przeznaczony fikusowym korzeniom. Roślina stała w dokładnie tym samym miejscu, w którym ją pozostawiła; zawartość wiklinowej doniczki spoczywała wdzięcznie na obszarze należącym niegdyś do ulubionego griffithowego fotela. Nie była pewna, czy stan ten należało połączyć z faktem, że Blake nie zdążył jeszcze pojawić się w mieszkaniu przed jej powrotem, czy może zwyczajnie pogodził się z zastaną sytuacją. Nie miało to jednak w tej chwili większego znaczenia; już za niecałe dwie godziny będzie musiała odważnie podejść do konfrontacji z Griffithem. Modliła się bezgłośnie, aby dość spokojnie przyjął do wiadomości fakt, że jej magiczne sztuczki z sodą oczyszczoną nie zdały rezultatu i główny element dekoracyjny salonu (oraz wyciszacz ewentualnego pogłosu) będzie musiał odejść w ręce profesjonalistów. Modliła się o opanowanie, bo nie była pewna, czym okaże się to mistyczne coś jeszcze.
Zerknęła na wskazówki zegara układające się na godzinę późniejszą, niż zakładała. Z cichym westchnieniem dała za wygraną; zwinęła suchy już dywan w rulon i przesunęła go pod ścianę, aby nikt podczas nocnych wypraw nie zawadził o tę niezarejestrowaną w sensorycznej pamięci przeszkodę. Jutro rano zawiezie go do pralni, na kwadrans przed rozsunięciem rolet we Floral Masters.
Teraz skierowała się w stronę sypialni; płótno spoczywające na drewnianej konstrukcji bukowej sztalugi raziło jej jasne tęczówki. Pojedyncze róże i zielenie pokrywały śnieżną biel naruszonego włosiem pędzla materiału, a pozostawione na stoliku przybory wzywały do zakończenia rozpoczętej niedawno podróży.
Pierwsza błyskawica przecięła widok za oknem w momencie, w którym Lunarie chwyciła za przybornik. Grzmot rozpłynął się po okolicy donośnie, naruszając dotkliwie swą głośnością bębenki uszne. Skrzywiła się mimowolnie, nie mając jeszcze pojęcia, że to dopiero preludium do narastającego w sercu poczucia niepokoju. Nie przepadała za burzą pod jakąkolwiek postacią; nazbyt wilgotne powietrze osiadało lepko na jej twarzy, a burza w umyśle i życiu skutecznie wytrącała z równowagi i rozrzucała chaotycznie spokój, który przychodził dopiero na sam koniec.
Światło otulające subtelnie niewielkich rozmiarów pędzelki i opróżnione w większości buteleczki z farbami olejnymi zgasło nagle. Równie niespodziewanie zmysł słuchu zarejestrował nietypowe dźwięki dochodzące z dołu. Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz; kompletnie straciła poczucie czasu, a telefon zostawiła na parapecie w salonie. Pełną napięcia ciszę przeciął kolejny trzask na parterze.
Czy zamknęła za sobą drzwi od domu?
Nie pamiętała.
Blake?
Na oślep wymacała z szuflady biurka zapalniczkę, a już po chwili wosk świecy zawierającej nuty drzewne topił się, torując przed jej oczami słabo oświetlony szlak. Schodziła na dół powoli, na palcach, jak mała dziewczynka, którą przecież już dawno fizycznie nie była.
– Blake? – Przeniosła na język z zaniepokojonych myśli jego imię i zmrużyła oczy, aby z ulgą rozpoznać majaczący w korytarzu cień. Rozgrzane szkło świecy zaczynało nieprzyjemnie palić dłonie. - Myślę, że śmiało możemy zamienić to na Vandal. Coś się stało. Zepsułam prąd. Nie ma go na piętrze, w salonie chyba też nie. – Tłumaczyła nieporadnie, zerkając mu za plecy, aby sprawnie zweryfikować, czy i łazienkę przyszło mu odwiedzić po omacku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Po opuszczeniu więziennych murów, z których wydostał się tylnym wyjściem, aby umknąć chmarze dziennikarzy i mieszkańców Seattle, poczuł na rozgrzanej skórze chłodne krople. Jedna, druga, kolejna - niezliczone ilości rozbijające się na jego policzkach, spływające po włosach, wtapiające się w cienki materiał ubrań. Prychnął kpiąco na pewną myśl, lecz mimowolnie uniósł na parę sekund prawy kącik ust w szczerym uśmiechu - czyżby deszcz próbował z niego zmyć to, czym zaczął nasiąkać w zakładzie karnym? Niestety, pomimo chęci, to nie mogło być tak łatwe.
Na moment - wbrew zdrowemu rozsądkowi - przystanął i zaczęrpnął głęboki haust powietrza. Wydawało się czyste, ale doskonale wiedział, że takie nie jest - to tylko pozory; kurz z ulic pochłaniał ozon. Niektórym w swoim zapachu przypominał woń kwiatów, innym zaś mógł kojarzyć się z delikatnymi, chemicznymi środkami do dezynfekcji. Najprawdopodobniej prawda tkwiła gdzieś pośrodku. Unosząca się wilgoć ziemi, wprowadzająca w nozdrza niby-świeżość, w końcu była zaledwie połączeniem brudu z bakteriami lubującymi się w takich warunkach. Świadomość tego, że ten inny zapach świata po burzy, tak naprawdę nie był niczym fascynującym i niesamowitym, pozwoliła mu skierować spojrzenie w stronę siedzącego w samochodzie kumpla, któremu posłał nieme pytanie: masz fajki? Odpowiedział mu nagły, szybki błysk światła - bynajmniej nie błyskawicy, ani nie zapalniczki. Lama - charakterystyczny klik - kroki. Trzeba było się ewakuować.
Zamrugał kilkukrotnie, próbując przyzwyczaić oczy do ciemności, ale też wybijając się z krótkiego i - ponownie - całkiem zbędnego zamyślenia. Lubił zjawisko burzy. Miało w sobie coś zarówno groźnego, tajemniczego, ale i pięknego w swoim wyrazie. Przypominało o prawdziwym świecie; nie tym w zamknięciu, gdzie wiotkie promienie słońca czuło się jedynie wtedy, kiedy się na to zasłużyło i można było spędzić godzinę na spacerianku.
- Zepsułaś prąd... - powtórzył po niej, powoli rozumiejąc dlaczego po naciśnięciu na włącznik, żarówka pokornie nie odpowiedziała rozjaśnieniem pomieszczenia. Powoli opuścił spojrzenie na migoczący płomień świecy, który zdawał się tańczyć zarówno na sylwetce ciemnowłosej, jak i ścianie za nią.
- Wcześniej popsułaś mój dywan, teraz... - urwał, robiąc palcami cudzysłów w powietrzu - zepsułaś prąd, czego jeszcze mogę się po tobie spodziewać, Lunarie Vanderlaan? - zapytał siląc się na powagę (naprawdę, jej: zepsułam prąd wbrew temu, jakiej użył intonacji, wywołało w nim lekkie rozbawienie) i robiąc kilka kroków w jej stronę. Po ciemku, kierując się... w stronę światła.
- Jeszcze nie wiem co, ale coś jest z tobą nie tak - mruknął powoli cedząc słowa i marszcząc czoło z zamyśleniem, kiedy oparł spojrzenie na jej oczach. Była to obraza, czy komplement? Ciężko stwierdzić. Może po prostu się zgrywał?
- Brzmisz jak zaklęcie, poruszasz się jak zjawa -
stwierdził, odruchowo taksując ją wzrokiem. Brakowało jej jedynie białej, zwiewnej sukienki, aby faktycznie wziąć za ducha.
...tylko jeszcze nie wiedział czyjego.
Istniejesz naprawdę?
- A do tego... - Bez uprzedzenia nachylił się w okolicach jej głowy i zaciągnął jej (czy aby na pewno?) zapachem. Dodatkowo zapomniał, że to za blisko; w końcu jeszcze nie zdążył się przebrać.
- Dlaczego tak dziwnie pachniesz? Chciałaś, by zjadło cię jakieś dzikie zwierzę w drodze powrotnej? - zapytał z rozbawieniem, kończąc z tym wcześniejszym przedstawieniem i odsunął się o krok.
- Ułatwiłoby mi to sprawę - przyznał pod koniec, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
Bo wcale cię nie lubię.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pokiwała tylko głową w odpowiedzi, zaczepiając sarnim wzrokiem gdzieś w okolicach jego obojczyka. Nie docierał do niej absurd czy komizm wypowiedzianych słów; prądu nie było, choć przecież jeszcze chwilę temu rozświetlał jasne ściany ulokowanego na piętrze pokoju. Przymus ponownego odsunięcia się od tworzenia baśniowej historii, którą miała ostatecznie spisać przy użyciu miękkiego syntetycznego pędzla, wywołał w niej coś na wzór pulsującej pod skórą irytacji. Tę jednak przyćmił niepokój wywołany niespodziewanym zwrotem akcji, który osiadł przed jej wzrokiem czarną smugą. W głębi serca cieszyła się, że nie musi tkwić w tych dużych murach sama. Zaokienna sceneria wybudzała uśpione dziecięce lęki, które - zdawać by się mogło - upływ czasu powinien skutecznie zatopić. Teraz wypłynęły jednak na powierzchnię, przedzierając się do wyobraźni wyimaginowanymi obrazami rzeczy, które zaistnieć przecież nie mogły.
- Po prostu mnie nie określaj jakkolwiek w swej głowie – odpowiedziała, siląc się na przeniesienie wzroku nieco wyżej, aby ostatecznie zarejestrować odbijający się w jego tęczówkach płomień. - To pozwoli ci uniknąć kolejnych rozczarowań. – Wzruszyła krótko ramionami i uruchomiła w myślach gonitwę spostrzeżeń co do ostatniego miesiąca; nieczęsto wchodzili sobie w drogę, przestrzegając uprzejmie niespisanych nigdzie reguł, które zakwitły jednak samoistnie gdzieś w tutejszych murach. Czas grał na ich korzyść - mijali się z powodów czysto prozaicznych, wymuszających skierowanie swych kroków do pracy czy marketów o przybrudzonych jesienną aurą podłogach. Niewiele mogła o nim powiedzieć, choć przecież nieraz składała z pojedynczych elementów codziennej prozy życia jego obraz. W tym procesie posługiwała się nic nieznaczącymi drobnostkami, które sczytywała z smsów zawierających informacje o kupnie mleka (sojowe? serio?), ironiczne przypominajki odnośnie pozostawionego w pralce prania czy krótkie strzępki złożone ze słów mówiących o późniejszych niż pierwotnie przewidywano powrotach do domu. Kiedyś mu zwróciła uwagę, że przecież nie jest jego niańką i nie musi się jej spowiadać, nie musi jej ostrzegać i kompletnie nie rozumie, dlaczego uważa, że ją w ogóle interesuje to, czy w tym domu pojawi się wcześniej czy później - byli dorosłymi ludźmi, z własnym bagażem doświadczeń, planów i katalogiem złożonym z obsuw w nieokiełznanym czasie. Byli ludźmi obcymi, z których los zakpił dziwnie i postanowił ulokować w jednym miejscu, mimo przekazywanych werbalnie i niewerbalnie sprzeciwów. Nie przynależeli do siebie w jakikolwiek z możliwych sposobów, więc dlaczego, u licha, kiedy tym razem wskazówki zegara przesunęły się poza granice jego umówionego powrotu do domu, wyglądała niespokojnie za ramy okna?
- Zabawnie jest słyszeć z ust osoby poruszającej się po mieście karawanem, że coś jest ze mną nie tak - wypaliła krótko, unosząc delikatnie kącik ust ku górze, by mógł zastygnąć na jej twarzy ironicznym półuśmiechem. Na kolejne jego słowa zareagowała tylko krótkim wywróceniem oczu. - Kupiłeś nawiedzony dom, Blake. To wystarczający powód, aby zwrócić się do biura o zwrot poniesionych kosztów. Ewakuuj się, zanim uwolnisz resztę duchów z piwnicy.
Skąd miała wiedzieć, że duch przeszłości nieustannie krąży za nim jak cień i wyjątkowo ciężko będzie mu się od niego uwolnić?
Na pewno nie z gazet.
Teraz jednak spięła się cała, bo górująca nad nią postać naruszyła granice jej osobistej przestrzeni. W każdym innym przypadku nie odczułaby tego jako coś nadzwyczajnego, a aktualna reakcja jej ciała wywołana była głównie faktem, że nie spodziewała się go zastać w swym otoczeniu bliżej niż na odległość wyciągniętej dłoni (wyprostowanej w łokciu, z wystawionymi sztywno palcami). Chwilowa dezorientacja wyciszyła zdolność łączenia faktów; taksowała go niepewnym spojrzeniem przez dłuższy moment, zanim wprawione w ruch styki nie uruchomiły na powrót jej ust. Te mogły wyłącznie złożyć się na kształt jednej reakcji:
- Merde...
Odwróciła się w pośpiechu i pognała w stronę kuchni, otulając w dłoniach jedyny promyk rozświetlający jej drogę ku apokalipsie. Kołysany pośpiechem wosk skropił nieprzyjemnie jej palce, zmuszając dłonie do pospiesznego odrzucenia rozgrzanego szkła. Świeca przejechała po tafli kuchennego stołu jak po lodzie i z wdziękiem zakończyła swój taniec tuż przy jego krańcu, rozbryzgując falami mleczną zawartość, która zastygała pospiesznie na przebytej niedawno trasie. Nie miało to jednak znaczenia; bałagan, tlący się skromnie płomień, który nie był w stanie skutecznie rozświetlić pogrążonego w ciemnościach pomieszczenia, majaczący gdzieś z tyłu Blake i kolejne błyskawice przecinające niebo były niczym w zestawieniu z katastrofą schowaną w piekarniku. Uciekła twarzą w bok na chwilę przed uchyleniem drzwiczek, ale i tak musiała zmrużyć oczy pod wpływem gorąca, które wydostało się na zewnątrz. Płuca wciągnęły nadmiar dymu i wymusiły kasłanie, a dłonie mechanicznie powędrowały do okiennic, które rozpostarła na oścież.
kolejna rzecz, którą zepsułaś
- Piekarnik zepsuł nasze jedzenie- powiedziała zamiast tego, smętnie spoglądając na skorupę, spod której nie dało się uratować już nic. Spalone brązy i czernie pożarły ich kolację, a rosnący pod skórą dziewczyny wstyd żywił się nią na tyle skutecznie, że musiała przyłożyć dłonie do rozpalonych gorącem policzków. Dziękowała niebiosom za brak prądu i otaczające ich ciemności. Żałowała, że nie jest w stanie samoistnie spopielić się na zawołanie, tak jak chaotyczne dzieło, o którym zdążyła zapomnieć na rzecz tego malowanego farbami na piętrze. - Wspominałeś, że nie żartowałeś z tą kolacją, więc... - zaczęła niepewnie, oceniając raz jeszcze poniesione kulinarne straty - bon appétit, mój drogi.
Nie było niczego boleśniejszego od utraty godności. Pod skórą zaczynała pulsować powoli irytacja: na to, że wszystko dziś leciało jej z rąk, że Blake poniekąd zmusił ją do wojaży w kuchni, że nie wiedziała, dlaczego nie postanowiła wytrwać w swym sprzeciwie i - w końcu - że pojawił się spóźniony, więc nie miała potrzeby schodzić na dół.
Czyżby to była jednak jego wina?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Cień uśmiechu przemknął przez jego twarz, na moment zmywając widoczną na niej powagę. Sojusznikiem zdawała się być ciemność; rozjaśniona zaledwie wątłym światłem, które tańczyło w rytm nieznanej im melodii. Uniesiony lekko kącik ust nie próbował nawet rywalizować z łagodnym spojrzeniem, którym obdarzył ciemnowłosą, gdy wypowiedziała te - w jego odbiorze - irracjonalnie zabawne zdanie. Jej zachowanie - poprzez słowa, po postawę, jaką przybrała - przypominały mu trochę obawę dziecka, które zostało przyłapane na gorącym uczynku i nie wiedziało jeszcze, jaką karę za to dostanie. Oczywistym - dla niego; sądził, że i ona to wiedziała, a jeśli nie, to i tak dumnie i twardo protestowałaby przed zadośćuczynieniem, które wymyśliłby sobie Griffith - było to, że nie postawi jej do kąta, ani nie zamknie w ciemnym pomieszczeniu, ponieważ popsuła prąd. Odruchowo spojrzał w bok, aby przez okno postarać się wyłapać blask inny, niżeli błyskawic rozcinających niebo. Latarnia tak jasno jarząca się nocą, tym razem nie dawała żadnego światła. Zmarszczył nieznacznie czoło, a krótki uśmiech odszedł w zapomnienie, wraz z kolejnym grzmotem mającym swoje wyładowanie w okolicy.
- Prawię cię nie znam, Vando Vandaal - poinformował w odpowiedzi - muszę określić, bym wiedział, że istniejesz - powiedział, mając pełną świadomość tego, jak dziwnie to może brzmieć. Lekko rozłożył ręce na boki, ale nie oderwał spojrzenia zawieszonego na wysokości jej oczu, skoro już podjęła tę walkę i spojrzała na niego.
- Sama powiedziałaś, że ten dom jest nawiedzony - przytoczył jej słowa - a ja, jak zapewne zdążyłaś zauważyć, często mam do czynienia z nieżywymi ludźmi. Może to ten moment, kiedy jakaś zbłąkana dusza postanowiła się zaczepić. Człowieka byłoby łatwiej się stąd pozbyć - powiedział śmiertelnie poważnie, taksując ją spojrzeniem, a pod koniec wzruszając ramionami. Nie dodawał, że jeśli ktoś nie żył, to przynajmniej nie musiał się bać, że zamorduje go w nocy, albo całkiem jawnie - w środku dnia, nie bawiąc się w zakradanie, a czyniąc to z pełną premedytacją.
Wiedziała, prawda? Musiała wiedzieć. Dlatego serwowała mu - zamiast kolacji - wzmianki o więzieniu. To nie mógł być przypadek; dlatego też głównie mijali się, niewiele rozmawiali, zazwyczaj pisząc smsy. I właśnie przez to spięła się, kiedy zbliżył się w ramach nieszkodliwego żartu; na krótką chwilę zapominając kim jest, jak widzą go ludzie; odrzucając gdzieś w bok swoje obecne zajęcie. Powoli opuścił głowę i zacisnął wargi, gdy ciemnowłosa rzuciła pod nosem krótkie przekleństwo i uciekła jak poparzona, co bynajmniej nie miało związku (chyba?) z trzymaną w dłoniach świecą w szkle.
- Nie chciałem cię... - wystraszyć. Nie dokończył, a zamiast tego podążył za nią wzrokiem, powoli rozumiejąc co takiego się wydarzyło. Nie musiał widzieć - wszak było ciemno, a świeca rzucała światło z dala od jej drobnej postaci - ale zarówno czuł, jak i prawidłowo odczytał wskazówki wynikające z jej słów.
Zaśmiał się. Ponownie: mimowolnie i całkiem automatycznie. Trochę ochryple, tak, jakby dawno tego nie robił. Zanim podszedł do stołu i sięgnął po jedyny jasny punkt mogący oświetlić pomieszczenie i przysunął go bliżej, z dala od niebezpiecznej krawędzi stołu, pokręcił głową z dezaprobatą.
- Dobrze, że najpierw popsułaś prąd. Inaczej piekarnik mógłby popsuć nasz dom - skwitował, dopiero po fakcie orientując się, jakie słowa przecięły dystans między nimi.
Nasz dom.
Przygryzł policzek od środka i opuścił głowę, tęczówkami śledząc ruch płomienia. Czy właśnie nie dlatego zapowiedział o której wróci, by mogli porozmawiać? Z reguły nie próbował jej się tłumaczyć, nie meldował z większością wyjść, czy powrotów, lecz dawał znać o tych ważnych. I ta rozmowa, która co prawda zaczęła się w sposób komiczny, miała mieć taki wydźwięk.
- Minął miesiąc. O tym chciałem porozmawiać - rzucił w eter, opierając się pośladkami o blat i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Trzydzieści jeden dni. Ten umowny okres, do którego miała znaleźć nowe lokum, a on łaskawie na to przystał.
Już dawno czas nie płynął tak szybko.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z ulgą zarejestrowała dźwięk naznaczony rozbawieniem, który rozluźnił nieco jej napięte przerażeniem mięśnie. Spodziewała się raczej symfonii złożonej z kąśliwych uwag i westchnień przepełnionych politowaniem, może serii złośliwych mruknięć kierowanych pod adresem jej wątpliwych kulinarnych umiejętności. Była prowodyrem tutejszego bałaganu; nie tylko kuchennego, ale i zakłócającego dotychczasowy spokój mężczyzny, który wiódł własne życie, tak odmienne od tego, które znała. Nie musiała kryć się pod kapturami i oglądać przez ramię, aby pozornie społeczna anonimowość otulała lekko jej sylwetkę.
Wielu rzeczy o nim nie wiedziała; może nieco błędnie wyszła z założenia, że niewchodzenie sobie w drogę będzie dostatecznym podłożem do budowania pozornego komfortu i kiełkującego przeświadczenia o tym, że mogą żyć razem, ale obok siebie.
Kolejne słowa padające z jego ust pozbyły ją złudzeń w ułamku sekundy.
– Och – Krótka, automatyczna reakcja na niespodziewany zwrot akcji wypłynęła na wierzch, kreśląc chaotycznie nowy zarys sytuacji, w której się znaleźli. Było jej dziwnie duszno; czy to wciąż ten nieszczęsny dym, czy może naruszające swą ostrością gładką skórę słowa, które zawisły nagle w powietrzu? Chyba dlatego przez dłuższą chwilę milczała, pozwalając, aby mury ich domu przecinane były zamiennie przez odbijające się echem od ścian burzowe wyładowania oraz rytmiczny stukot nerwowego uderzania palcami o kuchenny blat. Stała plecami do Blake’a, z pochyloną nieco głową; spod jej dłoni nie wyszedł nawet automatyczny gest odgarnięcia grzywki, która wpadała nieprzyjemnie do oczu, przysłaniając widok na pojedyncze kontury wyłaniające się z otaczającej ciemności.
Co miała mu powiedzieć? Że rynek nieruchomości dostarczał jej zgoła odmiennych wrażeń od tych, których zwykła się spodziewać? Że przedstawiane przez biuro oferty zawierały niebotycznie wysokie ceny, abstrakcyjnie wręcz odstające od zamkniętych w mieszkaniowych fundamentach warunków?
A może to ona odrzucała co rusz kolejne z nich, podświadomie porównując je z miejscem, do którego przynależała na przestrzeni ostatnich lat? Czy faktycznie zaczepiała się nerwowo paznokciami o framugi ścian, nie chcąc zniknąć z tutejszego otoczenia?
Wolałaby się stopić z panującą tu ciemnością.
To chociaż pozwoliłoby jej zostać.
- Już miesiąc? – Zapytała w końcu, odwracając się powoli w jego stronę. Chłód wdarł się w najgłębsze zakamarki jej ciała; objęła ramiona dłońmi z nadzieją, że nie rozleci się na kawałki; nie teraz, nie na jego oczach i nie w tak nieprzystających warunkach. - Ciągle szukam, Blake.to nie jest takie łatwe. - Obiecałam i… słowa dotrzymam. Tylko pozwól mi tu zostać jeszcze dobę, dwie, trzy - trochę straciłam poczucie czasu. - W istocie, wskazówki na tarczy zawieszonego w holu zegara tańczyły pospiesznie, kradnąc im doby pod osłoną nocnego snu.
- W sumie to chyba mam już coś na oku. - Skłamała w końcu, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. - To kwestia zdobycia kilku informacji. Daj mi tydzień. Już niedługo nie będziemy musieli się ze sobą męczyć.
Nie będziesz musiał męczyć się ze mną.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jego teraźniejsze życie miało swój rytm. Budził się z przyzwyczajenia wcześnie rano, niejednokrotnie będąc w stanie dostrzec wschodzące słońce, które równie często z trudem przedzierało się przez ciemne, gęste chmury. Pierwszym odruchem po wstaniu - wyrobionym do tego stopnia, że stał się całkowicie odruchowy - było pościelenie łóżka i sprawdzenie, czy wszystko leży równo na swoim miejscu. Irytujące natręctwo, które często wywoływało kpiące prychnięcie; przecież nie miał już ani kilku, czy kilkunastu lat, aby miał dostać reprymendę za bałagan, ani nie znajdował się w więziennej celi, gdzie przy porannym liczeniu sprawdzany był porządek. Po wzięciu szybkiego prysznica, schodził na dół i robił sobie kawę. Zwykłą, czarną, bez mleka; nie korzystał z ekspresu, choć ten stał na blacie, cierpliwie czekając aż zostanie włączony. Niekiedy z zawahaniem patrzył na urządzenie, a później przekierowywał wzrok w stronę schodów, jakby odgłos automatycznego czyszczenia się sprzętu, a później mielenia ziaren, mógł wyrwać Lunarie przedwcześnie z łóżka. Odrzucał od siebie myśl, że częściowo miał na uwadze jej wysypianie się, skupiając na tym, że woli delektować się czarnym naparem w samotności. Zamiast śniadania, wychodził na taras i karmił się trującymi substancjami, które równocześnie trawiły go od środka, a on w międzyczasie wypatrywał między kłębami białego dymu odpowiedzi na swoje pytania. Dzień mijał za dniem, a on bardzo sprawnie mijał się z przypadkową współlokatorką, która o wiele lepiej wkomponowała się w tą nową - dla obojga - przestrzeń, niżeli on.
- Szybko minęło - potwierdził, siląc się na odzianie tonu w choć szczyptę entuzjazmu. O dziwo, nie był czymś naturalnym, co wypłynęłoby samo, a Griffith zupełnie nie rozumiał dlaczego się z tego nie cieszył. Lubił być sam, egoistycznie i trochę narcystycznie cenił sobie wyłącznie swoje towarzystwo, bez konieczności wyłapywania z tła innych dźwięków. Nie szukał kolejnego dna sensu wypowiedzianych słów, nie skupiał się na rozszyfrowaniu zagadek, ani dosłyszeniu szeptów. Wyłączał się, bez poczucia winy, że coś traci.
A tracił wiele. I ta muzyka, która miała towarzyszyć mu zawsze, pięć lat temu postanowiła zostać za więziennymi murami. Skoro wciąż nie do końca potrafił znaleźć siebie, jak mógł odszukać ją?
- I nawet nikt nikogo nie zabił. - A jednak czarny humor musiał znaleźć swoje ujście. Przywołał na usta krzywy uśmiech, lecz zanim kobieta mogła go dostrzec (albo nie mogła i tak, będąc odwrócona tyłem do niego), ruszył do drzwi prowadzących na taras. Charakterystyczny swąd spalenizny unosił się nadal, lecz i tu było: coś za coś. Oboje mogli poczuć rześkie, chłodne powietrze wpadające do pomieszczenia, jednak powiew był na tyle silny, że jedyne światło rozświetlające niewielki kawałek wnętrza... zgasło.
- Kurwa - rzucił z irytacją i zacisnął wargi. Nie przemyślał tego, a zapalniczka została w kurtce, którą zdjął w łazience. Błyskawice rozbijające się na niebie odrobinę pomagały odnaleźć się w pochłaniającej wszystko ciemności; nie nauczył się dokładnego rozkładu pomieszczeń i ustawienia mebli aż tak dobrze, aby z pewnością stawiać kroki i nie natrafić na żądną niespodziankę.
- To... dobrze - odparł w odpowiedzi na jej informację. Tydzień. - Gdzieś daleko? Niedaleko? - zapytał, kierując się do łazienki, lecz zatrzymując gdzieś mniej więcej (przynajmniej tak mu się wydawało) parę kroków od niej.
- Karawan jest całkiem pojemny, mogę ci pomóc z przeprowadzką. Ostatecznie nie byłaś moją najgorszą współlokatorką, jakiś czas temu miałem gorsze towarzystwo -
mruknął trochę pod nosem, przypominając sobie kolegów z celi, ale o nich wolał głośno nie mówić. A najlepiej... nie mówić wcale. Wątpił też, że Luna skorzysta z jego pomocy i zaproponowanego środka transportu.
- Masz przy sobie telefon? To chyba jakaś ogólna awaria, nie tylko u nas. Zadzwonię i spróbuję się dowiedzieć - poinformował, bo - jak na złość - jego smartfon wybrał sobie idealny moment na to, by się rozładować.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Za szybko.
O ileż prościej było układać na języku słowa przepełnione fałszem niż dać wybrzmieć tym prawdziwym, pochodzącym z zakamarków serca i trzeźwego umysłu. Milczała jak zaklęta, zaciskając palce nieco szczelniej na ramionach. Później miała zarejestrować na skórze delikatne półksiężyce formowane stresem i niepokojem, które przymusiły paznokcie do impulsywnego zahaczenia o połacie cienkiej skóry.
Wieczorne godziny zostały namalowane kiepskiej jakości barwami, a nadchodzące minuty najwyraźniej miały tylko dobić ten pejzaż rozpaczy kolejną czarną plamą. Czy powinna dalej brnąć w kłamstwa, czy może przyznać się cicho, że przez większość czasu żyła w fałszywym przeświadczeniu pozwalającym jej pozostać w ramach tutejszego domostwa? Jak miała mu wyjaśnić fakt, że podmienienie mebli i rozwinięcie na panelach ręcznie tkanych na płasko dywanów nijak nie przykrywały poczucia przynależności i gromadzącej się w sercu nostalgii do ścian, w których okna wymieniał dziadek, a babcia dywagowała nad szerokością drewnianych parapetów? W jaki sposób miała przyznać się do tego, że gdy już uciszyła emocjonalność na rzecz chłodnych kalkulacji i zdrowego rozsądku, to prezentowane przez biuro kawalerki leżały na drugim końcu świata miasta, a ich układ gryzł się z zaszczepionym pod skórą przyzwyczajeniem do swobodnego stawiania stóp w dobrze znanej przestrzeni?
Nie mógł tego zrozumieć.
A ona nie wiedziała, czy to strach przed nowym paraliżuje jej istnienie, czy może zbyt doskonale zdawała sobie sprawę, jak bolesna była wizja utraty starego.
- Już wystarczająco wiele osób straciło życie – powiedziała cicho, odrzucając ironiczny wydźwięk blejkowej wypowiedzi na inną półkę; myślała głównie o babci. Myślała o coraz realniejszym zmierzeniu się z mamą, która jeszcze nie miała pojęcia, że jej córka wróci na stare śmieci z opuszczoną głową, targając za sobą walizkę wspomnień pozbawioną większych sukcesów. Największym z nich byłoby posiadanie świętego spokoju, którego w żaden sposób nie udało jej się zawłaszczyć. Nie zastanawiała się jednak nad tym, że wypowiedziane przez nią słowa mogły zostać zinterpretowane inaczej; w jej oczach Blake był po prostu Blakiem. Kimś, z kim mijała się w drzwiach, zahaczając chwilami o framugi prostych pytań. Kimś, z kim stała w progu współdzielonej nieśmiało codzienności. A mimo to nigdy nie odważyła się podejść na tyle blisko, by spróbować choć raz zahamować przeciąg przepływający na przestrzał zimnym znakiem zapytania.
Czyżby w końcu nadszedł odpowiedni moment? Przecież temperatura w pomieszczeniu gwałtownie spadła – miała wrażenie, że chłód osiada gęsto na jej plecach, ramionach i głowie. Rzeźbi ciężkim dłutem wyrwę w jej sercu. Przeszły ją nieprzyjemne ciarki, gdy ostatnie tlące się ledwo światło zgasło. Może to był znak, że nie ma już o co walczyć?
Kurwa?
- Jak najdalej. W innej galaktyce. Lata świetlne stąd. - odpowiedziała w końcu, ignorując wszelkie unoszące się w powietrzu reakcje. Zabawnie było mówić o tym, że dzielące ich odległości wydłużą się znacząco, mając tymczasowo jego sylwetkę na wyciągnięcie ręki. Ale czy faktycznie fizyczna odległość miała jakiekolwiek znaczenie? Mieszkali przez ostatni miesiąc razem, obcy sobie ludzie; wspólna przestrzeń zamykała ich w określonym metrażu, a mimo to nie zbliżyli się do siebie zanadto. I dobrze. - Twój karawan ma ukrytą funkcję przemieniania się w statek kosmiczny? - Miała wrażenie, że wzrok stopniowo przyzwyczajał się do otaczającej ich ciemności, a rejestr poszczególnych cieni podlegał składaniu się na konkretne kształty. - Wiem, że niezwykłą przyjemność sprawiłoby ci wystrzelenie mnie w kosmos. Dlatego pójdę ci na rękę i możliwe, że skorzystam z twojej propozycji. Dziękuję. - W końcu targanie się przy użyciu komunikacji miejskiej na lotnisko z całym tym bagażem nie należało do najprzyjemniejszych wizji. A tych Lunarie w głowie miała sporo.
Czy tak miał wyglądać koniec? Wyminęła go zgrabnie w przejściu, aby zastygnąć po kilku krokach w miejscu. - Jakbym miała, to oświetlalibyśmy sobie drogę latarką, prawda? - Westchnęła, choć przecież jeśli chodziło o jej osobę, to nic nie było znowu takie oczywiste. - Zostawiłam gdzieś. Chyba w salonie. Albo na piętrze? - Zastanawiała się na głos, kierując powoli kroki w stronę drewnianych stopni. W końcu stanęła bosą stopą na jednym z nich i oparła sylwetkę o mur drewnianej balustrady. - Daj spokój, Blake. - Omiotła spojrzeniem czarny cień składający się na jego istnienie. - Na pewno już o tym wiedzą i mają co robić. - Kolejny krok bliżej piętra; teraz spoglądała na niego z góry. - Ta burza kiedyś musi minąć. - A ty masz zwyczaj przyspieszania pewnych rzeczy. - Jak już wszystko wróci do normy, to obiecuję, że sprawdzę loty statków kosmicznych. Nie musisz się tym martwić, kapitanie Griffith. - Uniosła dwa palce prawej dłoni do okolic czoła i zasalutowała mu krótko, dając znać, że nie będzie się dłużej sprzeciwiała i pozostawi go w tych ciemnościach samiutkiego. Znajdzie ziemię otoczoną słońcem, która będzie jej królestwem. A to ciemne miejsce?
Cóż. Najwyraźniej nie należało do niej.
Ostatnio zmieniony 2020-11-03, 19:21 przez Lunarie Vanderlaan, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pogodził się z tym o dziwo prędzej, niż zdrowy rozsądek podpowiadał.
Zaakceptował, że w starych murach jego nowego domu swobodniej czuła się drobna nieznajoma, cicho stawiając pewne kroki na trasach, jakie przemierzała wielokrotnie. Niekiedy spoglądał na nią ukradkiem, przechylając głowę w bok, kiedy odchodziła trzymając pędzel w dłoni. Nie wiedział, czy wcześniej zapomniała go odłożyć, czy wyobraźnia kazała jej podążyć z nim w pewnym kierunku, tylko po to, by delikatnym ruchem nadgarstka w powietrzu nakreślić rzecz stojącą w tle, a później odbić ją na płótnie. Nigdy nie zapytał, czy leżał w tym głębszy sens, ani nie zastanawiał się, czy ów pytaniem mógł wywołać subtelne zmiany na policzkach, które przyozdobił subtelny rumieniec. Mało mówił o sobie; w eter od czasu do czasu posyłał luźne wzmianki dotyczące tego, że wróci o późnej porze, ale postara się nie zrobić wielkiego hałasu. Natrętne przyzwyczajenia jeszcze z zimnych, więziennych murów kazały mu trzymać pewien rygor: porządku, trzymania się wyznaczonej godziny, minimalizmu w wypowiadanych słowach.
Przyzwyczaił się, że nie tkwił tu sam, i choć nie przyznał się do tego głośno - przed nią, czy przed sobą - nie narzekał na ten stan. Jeszcze? Może nie będzie miał czasu, aby to sprawdzić. Tydzień rzucał cień na zamianę teorii w praktykę, z łatwością wykluczając to drugie.
- Z twojej ręki? - zapytał, a w tonie jego głosu można było dosłyszeć pozorne zaciekawienie zmieszane z odrobiną drwiny. - Ja jestem niewinny - powiedział, unosząc na parę sekund dłonie w geście kapitulacji. Nigdy - do tej pory - nie poruszyli tak otwarcie tematu jego odsiadki, ani ewentualnej winy, jaka mogła kalać sumienie... jeżeli je posiadał. Nie zadała pytania, którego treść wypowiadana przez inne osoby tak dobrze zapisała mu się w pamięci. Zrobiłeś to?
Świst wpadającego przez uchylone okno powietrza, połączył się z hukiem błyskawicy, tym samym ucinając nierozpoczęty wątek. Może tak było lepiej? Zostawić to, zamknąć w przeszłości, tym bardziej, że ich życia splatał na dłużej zaledwie siedmiodniowy wątek, a jego finałem będzie wystawienie walizki za próg. Tak, jak się zaczęło... Nie musieli wiedzieć o sobie więcej.
- Wracasz do Europy? - Posłał jej pytające spojrzenie, lecz czy mogła je dostrzec w ciemności? - Z tym nie będę mógł pomóc, jeszcze nie usprawniłem karawanu, by zmieniał się w Batmobil. - Rozłożył ręce na boki, z jakiegoś powodu automatycznie zakładając, iż ciemnowłosa zamierza odbyć lot... może nie szukając swojego nowego domu w odległej galaktyce, a swojej chłodnej krainie, gdzie jej imię i nazwisko brzmi bardziej swojsko, a mniej jak magiczne zaklęcie.
Widząc, jak oddala się w kierunku schodów, samemu skierował się w stronę łazienki, by tam zostawić wilotną koszulkę i przy okazji zabrać z kurtki zapalniczkę. Żałował, że prądu wciąż nie było - nie tylko ze względu na egipskie ciemności, w których ciężko było się odnaleźć, ale też to, że opcja ze zrobieniem prania była aktualnie niemożliwa.
- Czyli musimy bezczynnie czekać - rzucił gorzko, opierając się bokiem o framugę. - Skoro nasza kolacja nie nadaje się do spożycia - delikatnie mówiąc - może coś zamówimy? - zaproponował, zamykając za sobą drzwi od łazienki i wchodząc na schody, gdzie wyminął Lunę i zatrzymał się dopiero na szczycie.
- Jeśli znajdziesz telefon, albo ja przypomnę sobie, gdzie leży powerbank -
doprecyzował, wzruszając lekko ramionami, a z dobrego serca, by nie przewróciła się na schodach, niewielki promień światła wypłynął z zapalniczki i rozjaśnił równie niewielki punkt, zapewne w okolicach jego twarzy.
- Ewentualnie... - urwał, aby zmierzyć ją wzrokiem i zatrzymać spojrzenie na tęczówkach kobiety. - Możesz zaprosić mnie do sypialni. - Położył dłoń na balustradzie, co zapewne mogło utrudnić jej przejście dalej. Ciszę przerwało ciche prychnięcie, po którym na jego ustach pojawił się krótki uśmiech.
- Myślę, że jak wspólnie poszukamy twojego telefonu, to pójdzie nam to sprawniej i szybciej - wyjaśnił, żeby nie było, że coś innego chodziło mu po głowie. Zabrał rękę i nonszalancko wskazał jej, by szła pierwsza.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jego pytanie wytrąciło ją z wewnętrznego monologu, kręcącego się po orbicie wspomnień splecionych z wizerunkami najważniejszych kobiet jej życia – babci i mamy. Ponownie doceniła odwagę tej drugiej, która pod wpływem kiełkującej nadziei podjęła decyzję o pozostawieniu typowej dla Seattle szarości za plecami na rzecz europejskiego kolorytu. Podobno ostatecznie odnalazła to czego szukała na zupełnie obcej ziemi. Każde odejście jednak sprawia, że zostawiamy za sobą coś (kogoś?) jeszcze; teoretycznie bezpowrotnie i na zawsze, z głową nastawioną na wytęsknioną wolność i pogrzebanie palącego ciężaru zgniatającego serce. W praktyce codziennie chowamy pod powiekami żywe wspomnienie tego, przed czym uciekliśmy. Może dlatego w jej domu nigdy nie mówiło się o tacie. Jego personalia zamknięto w szkatułce, do której kluczyk posiadała wyłącznie mama. Jednak otoczka pudełka była na tyle zachwycająca, że Luna nie czuła naglącej potrzeby zajrzenia do środka; podarowane jej dzieciństwo było bardziej absorbujące od skrywanego wewnątrz sekretu, którego nieznajomość bez większego żalu była w stanie uszanować.
Zbyt długo słuchała, że wszystko to, co wychodziło spod jej ręki, powinno sprawiać wrażenie perfekcyjnie poukładanego; każde doświadczenie to nowa cegiełka do obsadzenia w murze stawianej fortecy, może i niedoskonale obrobionej przez dłonie, ale długoterminowo oswajanej przez serce. Co jeśli jednak wolała się otaczać niewymuszonym chaosem niż eleganckim pedantyzmem? Ciężko jej było uciekać w rzeczowość, kiedy świat składał się z jaskrawych atomów i świszczących zgłosek, które wypełniały dźwięcznie pomieszczenia na chwilę po wyskoczeniu z ust rozmówcy. W chwilach stresu traciła wątek, uciekała w przestrzeń wewnętrznych kontemplacji i głupio – filozoficznych dywagacji. Wiemy o sobie tyle, na ile nas sprawdzono. Ona zdążyła się nauczyć, że nie każdy powrót uszczęśliwiał. Ale każdemu można było nadać nowy kierunek i cel.
– Europa brzmi jak inna galaktyka? – odpowiedziała zaczepnie pytaniem na pytanie, starając się zignorować rozpościerające w myślach obrazy o piaszczystych, miękkich jak puder plażach Capri oraz skocznych węgierskich czardaszach. Niespieszno jej było do belgijskich gofrów czy męczenia zmysłu węchu zapachami pochodzącymi z czekoladowego imperium. Przecież Europa składała się z czegoś więcej, niż brukselskie ścieżki. – Miałbyś jeszcze siedem dni. Niektórzy oglądali tajemniczą kasetę, chwilę po tym odbierali wesoły telefon i nagle byli w stanie przewartościować całe swoje dotychczasowe życie. Czymże jest więc dodanie kilku bajerów do twej strzały śmierci? – Wcale jej na tym nie zależało. Niemal tak samo jak na łapaniu pierwszego lotu do innego świata.
Łypnęła na niego spode łba, kiedy wspomniał o jej katastrofalnym w skutkach gotowaniu; nadmiar emocji sprawił, że żołądek ścisnął się mocno i nie prosił o jakąkolwiek porcję jedzenia, ale nie miała zamiaru się tym dzielić ze światem. Westchnęła więc cicho, kiedy już jego sylwetka wyprzedziła ją w wyścigu o himalajskie piętro i stała dumnie na górze. - Możemy. Ty wybierasz, ja płacę – zgodziła się w końcu, chcąc jakkolwiek zmyć złe wrażenie budowane przez serię dzisiejszych porażek. - Mam nadzieję, że ta awaria nie sięga na tyle daleko, aby uniemożliwić pichcenie potraw w twej ulubionej knajpie - dodała, kiedy podrygujący ognik rozświetlił pojedyncze punkty na jego twarzy.
Tanecznym krokiem pokonywała kolejne stopnie z zamiarem wyminięcia mężczyzny i zniknięcia za drewnianym portalem oddzielającym jej osobistą i wielce prywatną przestrzeń od reszty współdzielonych pomieszczeń. Niespodziewana blokada składająca się z jego dłoni zatrzymała ją wpół kroku. Nie musiał jednak wykonywać żadnego gestu; wypowiedziane przez niego słowa i bez tych zbędnych balustrad skłoniłyby ciało do automatycznego przystanięcia. Uniosła w niedowierzaniu brwi i zadarła wyżej głowę. - Niezbyt to wyrafinowany sposób na chęć skontrolowania stanu jeszcze mojego pokoju. Ale nie ma problemu – Ruszyła prosto w stronę sypialni, ignorując wzmiankę o wspólnym rozglądaniu się za zawieruszonym gdzieś telefonem. Otworzyła drzwi na oścież (przecież nie miała żadnych trupów w szafie) i obejrzała przez ramię. - Jeśli tak ci zależy możemy sporządzić protokół zdawczo – odbiorczy już teraz. Podpiszemy go jednak za tydzień - zastrzegła ironicznie i pozwoliła, aby pochłonęły ją ciemności utrudniające swobodne poruszanie się tym, którzy wcześniej nie mieli dostępu do tutejszych zakamarków. Mimo pozornie spokojnej postawy czuła się dziwnie spięta; nie uspokajał jej zapach farb ani miękkość leżących w kącie makatek. Omiotła spojrzeniem skupisko opartych o ściany schnących płócien i delikatnie przesunęła do tyłu sztalugę, nie chcąc, aby podstawiła nogę nowemu gościowi.
- Obawiam się, że ciężko będzie ci w tych ciemnościach dostrzec cokolwiek - mruknęła, koncentrując się na jak najszybszym zlokalizowaniu zguby i opuszczeniu pokoju. Doskonale wiedziała, że Blake przybył jej pomóc poszukać niezbędnego w tej chwili telefonu, a nie przeszukiwać szuflady i pościele. Nie znał jednak układu zawartego w tutejszych ścianach i świadomość, że miał odbijać swe linie papilarne na tutejszych blatach, była nieco niekomfortowa.
Przesuwała naprędce dłońmi po kołdrze i zerkała pod poduszki, zbadała taflę parapetu, która poza doniczkami nie nosiła na sobie żadnych innych wybrzuszeń i skarbów. - Mógłbyś tu podejść z zapalniczką? - zapytała, łapiąc w dłonie kolejną z zamkniętych w szkle świec. Prąd popsuł się na dłużej, a potrzebowali choć odrobiny światła do jak najszybszego najsprawniejszego namierzenia telefonu, który miał do zrealizowania ważne zadanie polegające na połączeniu ich z kulinarnym światem. Jakimkolwiek światem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Europa brzmiała... odlegle, lecz wciąż nie na tyle, aby bez problemu i zawahania porównać ją z galaktyką. Czymś niezwykle obcym, innym, nieznanym. Zmarszczył na kilka sekund czoło w niemym wyrazie konsternacji, a następnie pokręcił głową. Bywał w Europie na wakacjach; z zainteresowaniem pochłaniał nowe kultury, w ciszy odkrywał inne tony w nutach akcentów, które wcześniej już słyszał, ale w różnych regionach słowa brzmiały inaczej. Dwoma obiektywami w postaci oczu zatrzymywał chwile, jakie - niestety - nieco traciły na jakości z biegiem lat i podziwianiem kolejnych miejsc. Z jednej strony do części z nich chciałby wrócić - teraz, po latach, aby zweryfikować jak wiele byłby w stanie przywołać, lub zdać sobie sprawę z tego, jak dużo zmienił czas. Nawet w Seattle - deszczowym mieście, które znał od zawsze - zimne krople sprawnie zmyły z miejsc znajomy kształt, zapach, uczucie, jakie mu towarzyszyło, gdy przekraczał próg. Ulubiona kawiarnia została zastąpiona kolejnym, niewiele różniącym się od pozostałych, sklepem odzieżowym, a restauracja, w jakiej tak często bywał z Ivory na obiadach, postanowiła nadać świeżości swojej karcie i zwolniła dawnego szefa kuchni. Ludzie również się zmienili; przestali widzieć w nim tę osobę, którą był - ale czy mógłby ich za to winić? Nie, skoro on również nie był taki sam.
- Możesz zostać nawet trochę dłużej - zaczął, gdy wpadło mu coś do głowy - pod warunkiem, że kiedyś, jak będę w Europie i pojawię się w twoim progu z walizką, to nie zatrzaśniesz mi drzwi przed nosem, tylko użyczysz sypialni na kilka nocy - powiedział zadzierając wyżej podbródek, a przy tym posyłając jej pytające spojrzenie. Ten warunek, który sobie wymyślił, nie był (dla niego, ona nie musiała o tym wiedzieć) czymś koniecznym; mógł skończyć myśl na pierwszej części zdania, skoro wątpliwym było nawet to, czy po wyprowadzce kiedykolwiek się jeszcze do niego odezwie, napisze. Sam nie zamierzał się narzucać, przecież - nadal, wciąż - byli dla siebie prawie obcymi ludźmi.
- Bez obaw. Dla odmiany to nie musi być twoja sypialnia - dodał uszczypliwie, nawiązując do tego, jaki pokój wybrał w obecnym domu. Przypadkiem; po leniwym przemierzeniu metrażu na dole, by finalnie wdrapać się po schodach na piętro, pokój zdawał się wybrać jego. Drzwi, jako jedyne, pozostawały uchylone - na pewno i to było przypadkiem - co wydawało się zapraszać go do środka. Nigdy nie kierował się takimi znakami, ba, uważał za nieistotne, naiwne, lecz po przekroczeniu progu i zmrużeniu oczu, gdy pod powiekę wdarła się zaskakująco duża ilość światła... decyzja zapadła. Zbyt długo musiał ograniczać się do ponurego, sztucznego oświetlenia, zdecydowanie zbyt rzadko doświadczając uczucia ciepłych promieni słońca na swojej skórze.
- W porządku - odparł, nie chcąc się kłócić, że bez problemu może zapłacić, skoro sama wyszła z propozycją. - W takim razie nie będę się ograniczał w wyborze. Chyba nawet... - urwał, uśmiechając się pod nosem. - Możemy sobie pozwolić na wino. Znasz winnicę Château Batailley w Pauillac? Pamiętam, że mieli dobry rocznik Grand Cru Classé, ale nie jestem pewien który... Zamówmy dwa, wiem, w jakim miejscu je serwują - oświadczył na jednym wydechu, mając spojrzenie oparte na jej twarzy. Prześlizgiwał wzrokiem po jej oczach, które niekiedy zdawały się chcieć schować pod ciemną grzywką, zatrzymywał się przy kościach policzkowych, bez problemu zuchwale patrząc na usta i ponownie powracać do tęczówek. Szukał znaku. Zdziwienia? Szerszego rozchylenia powiek, lekkiego uniesienia brwi. A może zdenerwowania, które objawiłoby się nerwowym przygryzieniem dolnej wargi wraz z niezadowolonym grymasem?
- Nie musimy nic podpisywać - rzucił luźno, mimowolnie rozglądając się po ciemnym pomieszczeniu, które znał dość kiepsko, dlatego prędko zdał sobie sprawę z tego, że jego pomoc w szukaniu... nie przyniesie pożądanych efektów. - Nie urządzałaś tu żadnych dzikich imprez, a plamy po farbach na panelach jestem w stanie przeżyć - skwitował, rozkładając ręce na boki i przypadkowo zahaczając o sztalugę, lub nawet płótno.
Tak, zdecydowanie to coś było tworzącym się obrazem, który nie zdążył dobrze przeschnąć; bezwiednie uniósł dłoń, chcąc dostrzec jakie kolory przyozdobiły jego skórę.
- Uhm - mruknął w odpowiedzi, lecz po paru krokach światło w lampie niebezpiecznie zamigotało, a on zatrzymał się i uniósł głowę. Ciemność otaczała ich jeszcze na kilkanaście sekund, aż wreszcie ciepłe tony ożywiły mroczną dotychczas przestrzeń. Zgasił zapalniczkę i schował ją zaciśniętych palcach czystej ręki.
- Chyba już nie będę ci tu potrzebny - stwierdził, kiedy po krótkiej chwili ciszy mogli usłyszeć pomruk pracujących sprzętów. Cofnął się, zanim Lunarie mogłaby dopatrzeć część swojego obrazu na nim, lecz przed wyjściem sam zauważył coś innego, co nakazało mu zostać w jej samotni.
- Co to jest? - zapytał głucho, nie patrząc na ciemnowłosą, a obraz. Ten, który go naznaczył swoimi kolorami, a może całkiem inny, gotowy i namalowany dawno temu? Nieważne. Nie powinno go tam być.
- Co? Dlaczego ją namalowałaś? Wy... skąd...? Znałaś ją? - wyrzucił w stronę współlokatorki zbyt dużo zbyt nieskładnych pytań, naładowanych w zbyt intensywne barwy niezrozumienia zmieszanego ze złością.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Analizowała w głowie jego propozycję, obracając ją z każdej możliwej strony i doszukując się jakichkolwiek podpowiedzi odnośnie prawidłowej interpretacji. Ironia, dobre chęci, litość? Wzdrygnęła się na myśl o tej ostatniej. Nie tak chciała zapisać się w jego pamięci, nie w takie słowa chciała składać litery wiążące się z jej istnieniem. Myślała, że jej zniknięcie powiązane będzie z natychmiastowym rozpłynięciem się w atmosferze, wyblaknięciem do nikłego kontrastu sczytywanych liter z pożółkłych, zapomnianych stronic. Odejdzie na zawsze, nie wgryzając się nawet cząstką istnienia w widziany przez Griffitha krajobraz. Przecież nie była kimś, kogo zdążył poznać. Nie była kimś, o kim warto było pamiętać czy umieszczać w przedziałach innych od tych naznaczonych neonowym znacznikiem, który wciśnięto między strony opisujące chwilowe trudności w swobodnej egzystencji toczonej dniem powszednim. Była nieco ponad miesiącem utrapienia, które należało wymazać przy asyście cichego westchnienia ulgi.
Chyba dlatego nie mogła pozwolić dłużej rozkwitać nadziei na zagarnięcie w dłonie kolejnych dób w tym miejscu. Pokręciła ostrożnie głową - ni to w odpowiedzi, ni by rozmyć obrazy skoncentrowane na dalszej analizie jego słów. Przecież nie powinni poświęcać ani chwili dłużej na dalsze zbędne rozmowy odnośnie czegoś, co w końcu miało się zakończyć.
- Odległe galaktyki wymagają kosmicznych warunków – skomentowała w końcu, zanim głowa zdążyła wysłać impuls skłaniający do ugryzienia się w język. Nie była w stanie wyobrazić sobie sytuacji, którą namalował słowami; Blake przed jej domem, w Europie, pojawiający się tam z walizkami u boku po upływie lat świetlnych, które skutecznie wymazałyby z jego pamięci jej księżycowe personalia. Abstrakcja godna samego Wassilego Kandinskiego.
Co więc jej szkodziło przystać na te dziwnie brzmiące słowa?
- Zaciągnęłam już wystarczający kredyt z puli twojego czasu. Jednak jeśli mamy to potraktować jako formę spłacenia odsetek, to chyba nie mogę się nie zgodzić – Wzruszyła ramionami i natychmiastowo wrzuciła ten świstek potencjalnej przyszłości do kosza; już teraz za bardzo nadgryzały go zęby braku realizmu. Inaczej jednak przedstawiała się wizja przerzucenia portfela na ekspresową dietę – ta była jak najbardziej realna, ale jeśli tylko w taki sposób mogła choć odrobinę zatrzeć ślady po dzisiejszej apokalipsie która dopiero miała nadejśćchyba nie do końca było warto. Może właśnie ta myśl, jakoby jej grzechy miały zostać wybaczone, uchroniła ją od cięższego przełknięcia śliny, nerwowego parsknięcia czy wciągnięcia powietrza w płuca świszczącym oddechem. Wytrzymała napór jego spojrzenia, aby ostatecznie zgodzić się na jego kombinacje, zastrzegając sobie w kilku słowach, że po opróżnieniu butelki przeczyta jej na głos dwa pierwsze akapity De la Terre a la Lune. W oryginale.
Zaraz potem wszystko miało zacząć się sypać – przerzucane nerwowo kartki, pod którymi mógł schować się telefon, pędzle, płótna, odważne chęci i nieśmiałe nadzieje na nawiązanie nici porozumienia. Nie zarejestrowała jednak w porę szczegółów, zaaferowana przebywaniem w swej samotni wyjątkowo mało samotnie. Migotanie wyraźnie odpsutego prądu nie skupiło w porę jej uwagi. Zamrugała dopiero w momencie, gdy wszechogarniające ciemności odeszły w niepamięć, skutecznie oślepiając ją na kilka krótkich sekund. Odstawiła świeczkę na bok, przyznając w duchu, że faktycznie nic tu po nich. Pospiesznie ruszyła za jego sylwetką, chcąc naprędce opuścić to miejsce, za bardzo przesycone nią, jej głową, myślami i wszystkim tym, do czego mało kto uzyskiwał wgląd. Zirytowała się więc nieco, kiedy mężczyzna nagle zawiesił krok – od przekroczenia progu dzieliło go już tak niewiele, a jednak coś skutecznie wybiło go z tej drobnej wędrówki. Szybko miała okazję dowiedzieć się, czym owe coś było – pospiesznie podążyła za jego wzrokiem, zatrzymując tęczówki na płótnie przesyconym barwami zachodu słońca. W jego centrum widniała twarz. Jeszcze nie miała pojęcia, że to właśnie ona będzie prowodyrem nagłego skoku temperatury i przewrotu w atmosferze, która rozbrzmi zupełnie odmienną intonacją. Pozbawioną nadziei na cokolwiek.
- Ją? - powtórzyła głucho, rozglądając się za elementami, które mogłyby zagnieździć się w głowie jakimkolwiek zrozumieniem względem zastanej sytuacji. - Kogo mam znać? - Myśli, choć niespokojne, nie zmąciły jeszcze głosu - nie zabrzmiał rozedrganiem i lękiem, mimo że serce znacząco przyspieszyło w swych podskokach. Gubiła się w budowanej przez Blake'a palecie złożonej z wykrzykników i pytajników, których sens umykał jej nieuchwytnie. Jasne włosy głowy na płótnie rozlały się po różowo-błękitnym niebie rozmytą smugą, ciągniętą przez dłonie osoby, której obecność i wybuch sprzed chwili paraliżowały stopniowo mięśnie. - O czym ty mówisz, Blake? - zapytała w końcu, przenosząc spojrzenie na jego tęczówki.
Widziała wyłącznie chłodną stal, która mroziła serca i wstrzymywała oddechy.
Nie miała pewności, czy zdoła się przez nią jakimkolwiek sposobem przebić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czasami, głównie w momentach w których przewracał się z boku na bok, z tyłu głowy mając kolejne, nieprzyjemne zdarzenie z mijającego dnia, na jego myślach osiadały zbędne znaki zapytania. Co byłoby, gdyby posłuchał rodziców oraz ich doradców, tak uparcie sugerujących, iż Seattle nie jest jeszcze gotowe na jego powrót. Wtedy miał ochotę parsknąć kpiąco i lekceważącym tonem zapytać, czy to nie jego gotowość związaną z zamieszkaniem w Szmaragdowym Mieście poddają w wątpliwość, ubierając to w delikatniejsze tony, by przypadkowo go nie urazić. Może przedwcześnie podjął decyzję o kupnie domu, gdzie planował zacząć pisać nowy rozdział, wedle własnej narracji? Jak mogłoby wyglądać jego życie, codzienność; czy jeździłby po Stanach grafitowym Lexusem RX i poznawał nowych ludzi, zamiast skupiać spojrzenia tutejszych mieszkańców na czarnym karawanie, automatycznie kojarzącym się ze śmiercią? Na pewno nie traciłby czasu na nieudolne próby zrobienia obiadu, którego przepis według oceny internautów określało słowo: łatwy, a jemu - jak na złość - wszystko się przypalało, finalnie zupełnie nie zadawalając kubków smakowych. Odwiedzałby różne restauracje, bary, miejscowe knajpki, podające lokalne specjały i szukał planu na siebie. Innego, niż ten, który towarzyszył mu na co dzień.
Naiwnie próbował wierzyć (a może: wmówić sobie?), że to możliwe; że ludzie nie patrzą mu na ręce, równocześnie starając się odszukać ciemnych plam zaschniętej krwi. Zdawał sobie sprawę z tego, że również nie jest święty i bywało, że swoim zachowaniem prowokował - nie udzielał żadnych wywiadów, nie tłumaczył się, uparcie mówiąc każdemu, że jest niewinny i nie zabił żadnej z trzech osób, które poniosły śmierć. Ignorował część stwierdzeń nazywających go mordercą, w odpowiedzi zaledwie wywracając kpiąco oczami. Nie pomagał też fakt, że pieniądze z odszkodowania postanowił zainwestować w udziały w zakładzie pogrzebowym. Mógł je sprzedać, ba, nawet na tym zarobić, a środki zainwestować w coś w pełni własnego - może nawet związanego z muzyką? Gdzieś indziej, niż tu. Europa jednak wydawała się zbyt odległą krainą. Trochę obcą; w sam raz na krótkie (mniej, lub bardziej) wakacje, lecz nie na stałe.
- Co cię skłoniło do tego, aby przylecieć do Ameryki? - zapytał nagle,uświadamiając sobie, że nawet na to pytanie nie znał odpowiedzi. Jedna z miliona kwestii, która stanowiła niewiadomą, tak dobrze wkomponowaną w obraz ciemnowłosej. Pamiętał o babci, lecz czy jedynie o to chodziło?
- Przed czym uciekasz? - dodał po chwili, nie mając żadnej pewności, że to właśnie ucieczka przed czymkolwiek na długie lata wygnała ją ze swojego świata, w którym spędziła dzieciństwo, jak i - być może - nastoletni czas. Patrzył w jej oczy długo, przez kilkanaście sekund trwających zdecydowanie więcej, niż mógł pokazywać sekundnik. A może czas to tylko iluzja? Uśmiechnął się krótko, z niemym: jeśli nie chcesz, to nie musisz odpowiadać, dodatkowo kręcąc głową. Brak odpowiedzi był bezpieczniejszy, zarówno dla niej, jak i dla niego. Im mniej się znali, tym łatwiej będzie zapomnieć.
- Wezmę prysznic, może do tego czasu... - Znajdziesz telefon. Nie zdążył skończyć zdania, a jego wzrok osiadł na Ivory. Blondynce, która na obrazie wyglądała jak żywa, wbrew temu, co tak głośno podpowiadał zdrowy rozsądek. Opuścił głowę odrywając swoje myśli od jej osoby; od ich życia, które stanowiło aktualnie jedynie wiotkie, wyblakłe plany, bez najmniejszych szans na powodzenie realizacji.
- Tak. - powiedział cierpko, gestem wskazując obraz. Nie dbał nawet o to, że jego rękę przyozdabiało kilka różnych barw, które przypadkowo, w geście dziwnego zakłopotania, roztarł również na torsie.
- Znam ten widok. - Oczywiście, że znał - osobiście aparatem uchwycił zdjęcie. Spontanicznie, bez żadnego pozowania, co początkowo wywołało subtelny grymas niezadowolenia na wargach Ivy, by po tym, jak fotografia została wywołana, stanowiła jedno z ich ulubionych ujęć.
Tylko, że to nie było zdjęciem, a wspomnieniem przelanym na płótno przez jego jeszcze-współlokatorkę.
- Zniszcz to - rzucił twardo, ale... jak mógł tego od niej zażądać? - Schowaj, nie wiem, zakryj. Nie chcę, by ona tu... - Przygryzł policzek od środka i spojrzał na Lunarie oskarżycielsko.
...a przynajmniej próbował. W tej złości kryła się również dziwna bezsilność, konsternacja i zaskoczenie, jakie powstały po zobaczeniu jej dzieła. Wycofał się, szybkim krokiem zmierzając do swojej sypialni.
Bez niej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Myślała, że już zdołała to w sobie przepracować, spisać na marginesie kart wszelkie formujące się za, za którymi goniły naprędce kaskady słów złożone z dostrzegalnie liczniejszych przeciw. Próżno było doszukiwać się w uzyskanym bilansie harmonii, choć starała się go równoważyć ze wszystkich sił. Dopiero upływające lata (a więc szmat czasu) pozwoliły jej pewnego dnia spostrzec, że korzyści niespodziewanie zaczynają wyprzedzać wszelkie obawy, lęki i zmartwienia. Nie wiedziała, na ile fakt ten był dyktowany przez kiełkujące pod sercem marzenia i nadzieje; dłuższe wtapianie się w myśli automatycznie odebrałoby jej resztki odwagi do złamania pierwszej bariery. Później poszło już łatwo; niesiona lękiem przed gwałtownym zatrzymaniem się biegła naprzód nieco bezmyślnie i bezrefleksyjnie, angażując słuch w podszepty losu mówiące o podejmowaniu ryzyka. Zrywała garściami owoce z drzew tych cieszących podniebienie orzeźwiającym, słodkim smakiem, jak i tych, które zastygały na języku cierpką nutą.
W szaleńczej gonitwie lądowała miękko, czasem potykała się nieznacznie w progu, ale zawsze nadchodził moment, w którym obijała boleśnie kolana. W Liège naklejała plastry na dziecięce złamane serce, dojrzewające poczucie braku zrozumienia świata czy owijała szczelnie bandażem skrzywdzone, coraz bardziej kobiece ciało, które stało się obiektem pożądania dłoni wybitnie niepożądanych. W Seattle zmywała krew z poobdzieranych kończyn po upadku wywołanym odebraniem pewnego podłoża, po którym do tej pory stąpała; śmierć babki na dłuższy czas zmyła z niej ślady ucieczki, aby umieścić na chwilę w paraliżującym bezruchu. Po tym wszystkim myślała, że nogi wyrwą się do dalszej gonitwy ale pytanie zadane przez Blake’a spadło na nią zupełnie czymś innym; uświadomiła sobie, że chce biec tylko po to, by gonić rzeczy, które pragnęła schwytać w dłonie. Ta odwrócona rola sprawiła, że zamarła na chwilę w nadziei na oswojenie niecodziennej myśli. Okazywało się, że wiele rzeczy jeszcze musiała przetrawić.
Może dlatego uśmiechnęła się lekko, z wdzięcznością ułożoną wygodnie na zagłębieniach wędrujących w górę kącików ust; nie chciała odpowiadać. Jeszcze nie wiedziała, czy zna na to wszystko odpowiedź, czy może płynie bezmyślnie w jakimś większym kręgu życia, który zapętla się samoistnie.
Jednak i tym razem czas pokazał, że jest w stanie w przeciągu kilku sekund zmrozić delikatną atmosferę i zrzucić ciężko na barki podźwięk nieprzyjemnego zawieszenia planów sprzed chwili; nie będzie żadnego wina, czytania Verne’a z połamaniem języka czy nawet głupiego prysznica, który zmyłby resztę burzowego powietrza z zewnątrz (te najwyraźniej zdecydowało wkraść się przez szczeliny do wnętrza ich domu).
- Przepraszam – rzuciła w eter w nagłym zaskoczeniu, nie rozumiejąc kompletnie jego reakcji. Zawiesiła wzrok na płótnie, delikatnych rysach twarzy nieznanej dziewczyny, której portret znalazła w zagłębieniu przykurzonego pudła; istnej skarbnicy zaginionej przeszłości. Odnalazła tam też cząstkę siebie samej – okazało się, że nie wszystko z dawnego domu, tak dobrze jej znanego, zostało spakowane do czarnych worków. - Nie wiedziałam, że chciałeś o nim zapomnieć.
Momentalnie ścierpła jej skóra – skoro odkryła ten widok gdzieś na dnie zapomnianego kartonu, to chyba oczywistym było, że właściciel fotografii nie chce o niej pamiętać? Okazywało się, że nie każdy chowa w pudłach rzeczy po to, by po latach cieszyć się ich odnalezieniem. Dlaczego więc nie pozbył się ich od razu?
Niepewny wzrok odnalazł szybko drogę do jego tęczówek, z których spiła niepewność i wyraz czegoś, czego nie była w stanie jasno określić. Gubiła się; odczytywanie tej emocjonalnej trajektorii było trudne. Mechanicznie wykonała polecenie, kiedy dziwny lęk wbił się pod żebra. Okryła obraz cienkim kocem, ciemnym niby – całunem, a kiedy odwróciła głowę – Blake’a już nie było. Bez dłuższych rozważań, ponownie wpychając się w dłonie ryzyka i bezmyślności, wyszła z pokoju, aby zatrzymać się i mówić słowa durne, niepotrzebne i nieprzemyślane, których mogła później żałować. Usta nie chciały jednak milczeć.
- Przestałam uciekać, bo już po prostu wiem. Wiem, że... - zawahała się - że to, przed czym próbuję się chronić, dopadnie mnie i na końcu świata. – Rozdygotany głos zbędnie zawisł w powietrzu, a dłonie drżały w dziwnej nerwowości. Stopniowo napływała fala mówiąca o tym, że nie wie nic i się błaźni, oświecona hipokrytka, ale było już za późno na odwrót. Uciekała wzrokiem w okolice stóp, pozwalając na to, by powieki przykryła grzywka. - To siedzi we mnie. To duchy przywiązane do człowieka. Nie miejsca. – powiedziała na wydechu, zaciskając dłonie w piąstki i wbijając wzrok w blejkową sylwetkę. - Nie ma sensu udawać, że nie istnieją – dodała ciszej i zagryzła wargę, aby powstrzymać strumień kłębiących się chaotycznie myśli.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zatrzymał się w swojej sypialni, wcześniej ignorując jej słowa: zarówno te, w których przepraszała, jak i kolejne - gdzie próbowała coś mu wytłumaczyć. Zacisnął w złości zęby, pomimo olbrzymiej chęci wypowiedzenia wiązanki (w swoim, a nie jej kwiecistym stylu) niecenzuralnych słów, które na złudną chwilę, równie złudnego przeświadczenia, mogły przynieść mu ulgę. Gwałtownym ruchem zatrzasnął za sobą drzwi, a te odpowiedziały głośnym hukiem, prawdopodobnie o podobnej intensywności do wyładowania atmosferycznego, jakie miało miejsce gdzieś w pobliżu. Czyżby i wszystko dookoła próbowało zjednać się w jego złości?
Złości... w zasadzie na kogo?
Na Lunarie? Wciąż (jeszcze?) współlokatorkę, nadal prawie-nieznajomą; ciemnowłosą Lunę Vandaal, która podlała niskoprocentowym trunkiem jego dywan, popsuła prąd i spaliła kolację. O dziwo uświadomił sobie, że zwykłe tolerowanie jej osoby w swojej przestrzeni przemieniło się w wiotką nić sympatii, jaką zaczął darzyć kobietę. Na tyle, że żadna z tych usterek nie była w stanie nadszarpnąć jego nerwów jak ten nieszczęsny obraz. Jak Ivory...
A może to na nią był zdenerwowany? Drobną blondynkę, której ciało zdążyło się rozłożyć kilka stóp pod ziemią, parę lat wcześniej. Dlaczego mu to zrobiła? Miała być. Obiecała, że będzie; w Seattle, w Los Angeles, czy gdziekolwiek poniesie ich życie. Zawsze skończyło się za szybko, a w jego życiu zabrakło lekkości i uśmiechu, jakim potrafiła zarażać. Deszczowe Szmaragdowe miasto nabierało jasnych barw, kiedy z pasją opowiadała o swoim dniu, o nowym pomyśle, czy wtedy, kiedy bez problemu ze złośliwością, ale i niezwykle inteligentnie kontrowała te osoby, które zaszły jej za skórę. Niekiedy chodziła z głową w chmurach, aczkolwiek nie znał wielu osób, które miałyby twardszy charakter.
Poczekam na ciebie.
Nie zdążył. Kolejna rozmyta obietnica; zniknęła pośród ciemnej nocy, lecz nawet pomimo tego, wciąż pamiętał jej spojrzenie, kiedy mówił, że niedługo wróci, tylko wezwie pomoc. Mógł zostać; może udzielenie jej pierwszej pomocy zdążyłoby na dłużej zatamować krew, a głośny krzyk sprowadziłby kogoś bez konieczności odchodzenia od nich? Przygryzł policzek od środka i opuścił głowę, wbijając wzrok w panele.
To na siebie powinien być zły.
Przesunął dłonią po krótkich, ale nadal wilgotnych włosach i skierował się do drzwi, na początek tylko je uchylając. Oparł się plecami o ścianę i w ciszy słuchał słów odbijających się echem po korytarzu. Dopiero wtedy, kiedy jej monolog ucichł, przekroczył próg i zatrzymał się na przeciwko niej.
- A co jeśli nie wierzę w duchy? Nie wierzę, że istnieje coś poza tym, co jest teraz - powiedział, rozglądając się przelotnie po wnętrzu, by finalnie osadzić wzrok na jej tęczówkach. Nie o to jej chodziło - tak mu się wydawało; nie o takie duchy, nie o zmarłych. A może jednak? Nie... było w tym coś głębszego.
- Jeśli ich nie chcesz, to musisz się z nimi pożegnać i zostawić za sobą. Spalić, pogrzebać... - rzucił, po swoich słowach mimowolnie spoglądając w kierunku jej pokoju. Uśmiechnął się cierpko. - Czasami tylko... ktoś niespodziewanie ci o nich przypomni i ponownie będziesz musiała je pokonać. - Albo spróbować przekonać samą siebie, by raz jeszcze umieć podjąć tę walkę...z wiatrakami. Minął Lunarie, zszedł po schodach i zatrzymał się dopiero przy drzwiach łazienki na dole. Zmienił zdanie.
- Chcesz coś ze sklepu? - zapytał nagle, tym razem tonem wypranym z emocji. Sięgnął po koszulkę, którą wciągnął na siebie i uniósł głowę, by być może móc dojrzeć jej twarz. - Jak znajdziesz telefon, to zamów coś... obojętnie. - I tak odechciało mi się jeść, ale utrzymajmy pozory normalności. Zanim wyszedł, najprawdopodobniej usłyszał jej odpowiedź - w zależności od tego, czy coś chciała, czy nie. To nic, że wciąż trwała burza, złapał jeszcze kurtkę i wyszedł, naiwnie licząc, że te jego duchy porwie szalejący wiatr i sam nie będzie musiał się z nimi mierzyć.

/ zt x 2?

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”