WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 3.
Coś się zmieniło - nadeszła dziwna, niespodziewana oraz niezwykle zaskakująca odmienność w organizmie Thornton'a; dziś nie był, aż tak przygnębiony, można nawet rzec, że w pewnym sensie odczuwał przypływ pozytywnej energii. Nie miał bladego pojęcia skąd to się wzięło i czy nagle zacznie stanowić jego codzienność - lecz ku zdziwieniu w piątkowy poranek postanowił (w 1/4) zaakceptować daną sytuację i cieszyć się mijającym południem sam-na-sam z własnym synem. Pragnął go poznać - dowiedzieć się więcej o marzeniach chłopca - tego co go uszczęśliwia, a co wprawia w rozpacz; cóż, nie ma przecież co ukrywać, ostatnie półtora roku zapewne również w jakiś sposób wpłynęło na siedmiolatka - wykrycie choroby u jego ojca, nieustające kłótnie pomiędzy rodzicami - „barykada” ze strony Clive; a dzieci dużo rozumieją, zauważają zmiany nastrojów u dorosłych - co łączy się z ich naśladowaniem. Neurochirurg chciał, aby jego pierworodny tego uniknął - nie patrzył na świat przez pryzmat niezgody w ich rodzinie, szedł własną (usłaną różami) drogą. Dlatego nie zważając na swoje problemy, dzisiaj stał się tym ojcem, którego powinien mieć Steven - wspólnie zjedli śniadanie, następnie pojechali na plac zabaw, lody - oraz rozpoczęli rozmowy, o wszystkim oraz niczym (w końcu wiadomo jak Clive za nimi przepadał...); chłopczyk wykazywał entuzjazm - obecność mężczyzny wpłynęła na niego niezmiernie pozytywnie - z tego względu całkowicie „pochłonęli się w czasie” zapominając, że ponownie ma w ich posiadłości zagościć nauczycielka.
Dochodziła godzina czternasta piętnaście, gdy Clive parkował samochód na swojej posesji, dopiero po dłuższej chwili dostrzegając znajomą sylwetkę - znaną inaczej jako Paloma Pilby, pospiesznie wysiadł z pojazdu, aby zaraz rozpiąć Steve z fotelika - chłopiec bez żadnego zawahania wbiegł wprost w ramiona guwernantki. - Cześć. - rzucił podchodząc bliżej, aby posłać ciemnowłosej skromny uśmiech. - Przepraszam, totalnie nie spostrzegłem która godzina. - nerwowo przejeżdżając po swoim karku, przekręcił głowę na bok - by móc intensywniejszym spojrzeniem obdarzyć kobietę. - Dzisiaj zapłacę Ci podwójnie. - było mu wstyd, naprawdę; jednak odkąd wysłano go na przymusowy urlop i nie był już potrzebny na tu i teraz; telefon okazał się zbędny - przestał go nosić, a nawet dochodziło do typowych sytuacji, w których zupełnie zapominał gdzie go położył. - Wejdź, ogrzej się, zjedźcie coś ze Steve'm - mruknął wyciągając klucze z przedniej kieszeni spodni i otwierając drzwi, oczywiście przepuszczając ich pierwszych. Sam zaś jak zwykle skierował się do swojego gabinetu - w którym spędził dalszą część dnia i gdyby nie fakt, że zaczął odczuwać głód - zapewne nie wyszedłby z niego, aż do samego wieczora - kiedy (jak przystało na codzienność) pojawiała się Calliope.
Idąc pewniejszym krokiem z zamiarem poszperania w lodówce (owszem, Hannah w końcu zrobiła zakupy) nagle zatrzymał się w połowie drogi, a wzrok Thronton'a powędrował po tylnej części ciała Molly stojącej tuż przy drzwiach frontowych - przez kilka uderzeń serca obserwował ją w milczeniu. - Wszystko w porządku? - ciekawość nie dała za wygraną, dlatego podszedł nieco bliżej niewiasty opierając się o ścianę - kątem oka najpierw mierząc jej twarz, a następnie pogodę za oknem. - Coś na pewno jest nie tak. - stwierdził nie czekając na odpowiedź, była inna; przygaszona - niczym jakby zamienili się duszami. - Nie masz jak wrócić? - kolejne pytanie, czyżby trafione w punkt? - A gdzie Richard? Nie przyjedzie po Ciebie? - teraz już spoważniał, marszcząc mocniej brwi. - Chcesz, abym poprosił Edmunda, by Cię odwiózł? - nie był najlepszy w pocieszaniu innych i choć ewidentnie widział, że aktualny obrazek Pilby nie zgadza się z rzeczywistością, którą prezentowała w ich domu od ponad dwóch miesięcy (pełen szczęścia, śmiechu - zabawy), to jednak uważał iż jest ostatnią osobą, która mogłaby jej w jakikolwiek sposób pomóc.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 𝟛.
Nie było jej do śmiechu. Pogoda w pannie Pilby poddała się gwałtownej zmianie, która nastąpiła po dwóch prostych słowach: Pojadę sam. I nagle zniknęły wszelkie powody do radości. Nadzieja na romantyczne zaręczyny, na poznanie rodziny ukochanego, na rozpoczęcie kolejnego rozdziału rozpadła się na dziesiątki maleńkich kawałeczków. W głowie dziewczyny pojawiło się surowe, nazbyt konkretne zapytanie. Nie radziła sobie z jego bezwzględnością: „Dlaczego?” Skłonność do odpływania poza widnokrąg wyobrażeń nasuwała na myśl absurdalnie okrutne wytłumaczenia. Nie zgadzała się na przyjęcie żadnego z nich pozostając zbyt słabą, by walczyć z odruchem kapitulacji. Przegrała ze spochmurnieniem; rozlała się na nią niewidzialna, deszczowa chmura.
Nauczycielce brakowało innych planów. Zajęć zdolnych zapełnić pustkę i odegnać kłęby sposępniałych rozmyślań. Bo czemu w ostatniej chwili odwoływałby wspólny wyjazd nad jezioro? Miała poznać starego ojca i siostrę Dicka. Mieli przechadzać się brzegiem wody; pić razem jesiennego grzańca na ganku czarującej, podmiejskiej chałupy. Miał zadać pytanie na które tak długo czekała.
W potrzebie odnalezienia godnej alternatywy dla wylewania krokodylich łez nad czymś, nad czym nie posiadała żadnej władzy; Lo postanowiła napisać do Clive’a. W sobotę, jak gdyby nigdy nic, stawiła się w pracy po mistrzowsku dusząc chęć rozsypiania w drobny mak. Przynajmniej towarzystwo młodego Stevena było na tyle zajmujące, by skutecznie odciągać od dąsów. Dopiero, gdy nadeszła pora wyjazdu – stojąc przy frontowych drzwiach i patrząc na opadającą za oknami kurtynę deszczu Molly poczuła się osamotniona.
Uzależniła się od obecności Donnelly’ego. Bez niego stawała się malutka. Niczym dziecko zagubione w olbrzymim sklepie. Kompletnie zapomniawszy o tym, iż Rich nie przyjedzie; przez minutę wbijała wzrok w smutny pejzaż rozwijający się za oknem. Głos pracodawcy wybił ją z marazmu. Zadrżała, wybudzona z płytkiego pół-snu. Ciemne oczy przesunęły się z szaro-burego widoku na twarz Thorntona. Chirurg zdawał się nieco bardziej zaróżowiony, weselszy niż zwykle. Szkoda, że ten widoczny progres niewiele dziś znaczył. – Tak, tylk-... – nawet nie zdołała odpowiedzieć. W sumie dobrze; tak czy owak nie umiała kłamać. – Richard pojechał odwiedzić ojca. Staruszek pewnie nie daje sobie rady. Albo choruje. Nie jestem pewna, nie rozmawialiśmy o tym zbyt długo. Jeśli zdecydował jechać sam, z całą pewnością, istnieje świetne wytłumaczenie. – nie kontrolując słowotoku ignorowała z wolna napływające do kanalików łzy. – Martwię się o nich. O niego. I o jego tatę. Generalnie mówi niewiele, szczególnie o bliskich. W zeszłym roku planował zabrać mnie na święta, ale... Oh, przepraszam... Przepraszam, zachowuję się jak gówniarz. Miał Pan rację, jestem zbyt chaotyczna i infantylna. Nie, nie potrzebuję podwózki. Dam radę. Przeczekam najgorszą ulewę. – mimo zapewnienia nerwowo zerknęła na drzwi. - Mogłabym pożyczyć parasolkę? - ślepiami powiodła po buzi rozmówcy. Niemo błagały o litość.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie jest łatwo przyzwyczaić się do zmian, szczególnie tych nadchodzących szybko i niespodziewanie - przymusowa rezygnacja z pracy dla Thornton'a jawiła się niczym jak „najgorsza trwoga” - od zawsze nauczony perfekcjonizmu - trochę jak „dyplomata z pierwszej ręki” nie dostrzegał rażących w oczy dalszych konsekwencji swojej aktualnej sytuacji. Choroba była nieuleczalna, ani również nie do zatrzymania - oczywiście, że istniała możliwość zwolnienia jej postępowania, ale to liczyło się z przyjmowaniem dużej ilości leków, jak i niekończącymi się rehabilitacjami. Możliwe, że właśnie z tego powodu zwyczajnie bał się patrzenia w przyszłość - wolał pozostać w tym miejscu, niżeli dalej kontynuować drogę własnej udręki, ponieważ jako lekarz doskonale zdawał sobie sprawę swojego dalszego życia, choć czy rzeczywiście można było to w ten sposób nazywać? Ostatecznie, niezależnie jak będzie walczył - ile „potu jak i łez” wyleję - końcówka egzystencji Clive będzie taka sama - zacznie potrzebować bliskich bardziej niż oni jego. I tu nasuwały się pytania, czy istniał ktoś kto będzie w stanie poświęcić absolutnie wszystko, aby być przy nim w tych najcięższych chwilach? Czy tą osobą pozostanie Callie? Czy zrezygnuję z własnego szczęścia, aby mu pomóc? Czy Clive jej na to pozwoli? Bo wbrew temu co aktualnie między nimi się działo, to nadal kochał swoją żonę - miłością wielką i bezwzględną - pragnął dla niej jak najlepiej, szczęście kobiety było w tym przypadku sprawą priorytetową - może właśnie z tego powodu ją odtrącał? Nie chciał, aby stała się „uwięzioną” przy jego boku - nawet jeżeli przed ołtarzem oraz w obecności ich najbliższych składała przysięgę „w zdrowiu i chorobie” - to jednak miała szansę, aby się poddać, odpuścić i odejść. Właściwie to chirurg swoimi ostatnimi wyczynami dawał jej na to miliardy miliony powodów. Uważał, iż nie jest wart takich poświęceń; nikt nie powinien rezygnować z życia „usłanego różami” dla drugiej osoby, bez względu na to ile dany człowiek dla niego znaczy.
Czy postąpił słusznie podchodząc do guwernantki? Tego nie wiedział, niemniej jednak obserwacja jej w takim stanie przez kilka dłuższych chwil wprawiła mężczyznę w zakłopotanie - nie był pewien jak zareagować na natłok słów i spływające po jej twarzy łzy - z jednej strony nie był tu od pocieszania; cząstka myśli neurochirurga błądziła po aspektach zwanych „nieodpowiednimi” - albowiem, każda osoba zapewne ma swoje problemy na podłożu prywatnym, także przychodząc do pracy - w istocie nie powinna ich do niej wnosić, tylko zająć się sprawami za które jej płacą. Z drugiej zaś - nie umknęło mu na uwadze wrażliwość nauczycielki; w końcu była przecież zwykłym człowiekiem, gdzie emocje są na porządku dziennym, dlatego stałby się potworem gdyby nagle zaczął winić ją za pokazywanie prawdziwej siebie. Milczenie również nie wpisywało się w poczet dobrego wychowania dlatego odchrząknąwszy dwukrotnie początkowo przesunął dłonią po ramieniu dziewczyny. - Hej, hej... - wypowiedział te dwa króciutkie słowa szeptem, a jego ręka niezwłocznie zjechała w dół - tuż na plecy Palomy, dzięki temu mógł nieco bardziej przysunąć ją do swojego ciała (nieprzymusowo) zarazem zamykając ją we własnych objęciach, nos bardziej przycisnął do jej głowy - gdzie nozdrza chłonęły niezapomniany winogronowy zapach włosów Panny Pilby. - Już wszystko w porządku, Richard to duży chłopiec, z pewnoscią sobie ze wszystkim poradzi, a później Ci opowie, dlaczego tak postąpił. A poza tym już sama się nie domyśliłaś? Jeszcze kilka dni temu zapewniałaś mnie, że znasz go na wylot. - zdania z ust Thornton'a wciąż wypływały na tyle cicho, że mogła je usłyszeć tylko ona; nie chciał jej do siebie zrazić i choć ramiona nieco bardziej niż zaplanował zacisnęły się na ciele kobiety - pozwolił by ta chwila trwała dłużej. - I nie przepraszaj, zabraniam Ci przepraszać. - stwierdził, powolnie odsuwając łepetynę aby uchwycić z nią kontakt wzrokowy. - Parasolkę? - unosząc prawą brew, a broda mężczyzny zadrżała z rozbawienia. - A co z tamtą poprzednią? Żółtą? Którą pożyczałaś dwa tygodnie temu? - kąciki warg Clive powędrowały wyżej - przecież wciąż jej nie oddała, prawda? - Jeżeli wolisz się upierać, że wrócisz sama, to może chociaż przemyślisz propozycję, w której to ja Cię odwiozę? - bezustannie trzymając ją w objęciach wzrokiem starał się zapisać w pamięci wszystkie rysy twarzy Molly.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Lo inaczej widziała zjawisko „poświęcenia”. Ona oddałaby wszystko, aby móc się komuś poświęcić. Właściwie, tylko czekała; aż Donnelly wsunie jej na palec pierścionek uznając ten symboliczny gest za nieme przyzwolenie na sprawowanie nad nim oficjalnej pieczy. W szatynce istniała zaskakująca ilość mocy, cierpliwości i ciepła. Miała ich zdecydowanie zbyt wiele – zatrzymywanie tego ogromu dla siebie okazałoby się zbytecznym egoizmem. A nauczycielka nie była samolubem.
W żadnym wypadku nie chciała robić scen i tym większe rozczarowanie samą sobą odczuła, gdy roztargniony umysł wreszcie zarejestrował lot pojedynczych łez. Spłynęły po zaokrąglonych, różowych policzkach; zsunęły aż do drżącej bródki, by ostatecznie oderwać się od strumienia i zniknąć w dywanie. Rozklejanie się przed kimkolwiek sprawiało wrażenie niepotrzebnego – w końcu mało kto lubi patrzeć na zapłakane, żałosne ofiary losu. Już szczególnie pan Thornton nie znosił mazgajstwa! Przynajmniej tak oceniała pracodawcę Paloma: jako posągową istotę niezdolną do okazywania smutku i tym bardziej gardzącą egzaltowaniem słabości. Chociaż sama panna Pilby nie postrzegała płaczu jako zmazy na krystalicznym charakterze, zwyczajnie nie wiedziała co zrobić w kompletnie obcych okolicznościach. Czy unikać spojrzenia mężczyzny? Odważnie zerknąć w te wielkie, błękitne kule i poszukać w nich pocieszenia? Niby druga możliwość łączyła się z ewentualnością totalnej rozsypki, lecz dziewczyna zaryzykowała.
Ciemne, zaszklone ślepia padły na twarz blondyna przez dłuższy moment przypatrując się mu i doszukując zniesmaczenia. Kiedy nie dostrzegły niczego poza zmieszaniem pokręciła łepetyną, krusząc się na drobniejsze kawałeczki. Dobrze, że ją objął; czemu poddała się z osobliwym posłuszeństwem. Niepewnie opatuliła Clive’a ramionami; za parę sekund pozbywając się z organizmu resztek niezręczności. Parsknęła śmiechem przez łzy na wzmiankę o „znaniu Richa na wylot”. – Znam, znam. Każda reguła ma wyjątki, prawda? – aktualnie nie wierzyła w powyższe. Potrzebowała potwierdzenia.
Czy to polecenie służbowe? Nie przepraszać? – brzmiało jak jedenaste przykazanie. Ponownie zogniskowała wzrok na oczach chirurga, bezustannie i bezwiednie trzymając go blisko. Czerpała siłę z bijącego od niego gorąca. Chyba pierwszy raz zauważała w nim empatyczną, czułą stronę.
Gdy przypomniał o żółtej parasolce, Molly ukształtowała z ust idealne, zaskoczone „o!”. – Rzeczywiście... kompletnie wypadła mi z głowy... – ściągnąwszy brwi zapowietrzyła się za moment wypuszczając z gardła ciche westchnienie. Nastrój zmieniał się w niej w przeciągu sekundy. Z czarnej rozpaczy w zawstydzenie, z zawstydzenia w rozbawienie, z rozbawienia w smutek, ze smutku prosto w skruchę. – Ja... wcale się nie upieram. – intensywność z jaką na nią patrzył nieco przygasiła odwagę kobiety. Po zwilżeniu ust językiem odstąpiła o krok. Biednej Lolly prawie zakręciło się w łepetynie od nadmiaru doznań – od chlipania, od przeskakiwania z jednego humorku w następny, od zapachu wody kolońskiej. Innej niż ta do której przyzwyczaiło ją życie, a równocześnie tak znajomej. Nigdy wcześniej nie zwróciła na ten zapach większej uwagi. Subtelny, miękki...
Nie upieram się i... Właściwie to w porządku. W porządku. – przystała na ofertę wyłącznie pragnąc zrobić „na złość” Thorntonowi? Czy obawiała się nowego doświadczenia – powrotu w pojedynkę, bez Richarda wbitego w siedzenie kierowcy? Tak czy siak, ukochana rutyna szatynki została skutecznie zniekształcona. Nie zaśnie przytulona do Dicka (hahahah, musiałam użyć tego skrótu aż się prosiło), nie spędzi wieczoru na słuchaniu jego narzekań „na te cholerne kolana”. Wróci do własnego, cholernie małego mieszkanka i pewnie znowu się rozpłacze tuż po odjeździe lekarza. – Zabierzesz od razu swą bezcenną, żółtą parasolkę. – była „po godzinach”. Teraz mogła mówić do niego na Ty. – Czy Paddington nie nosił żółciutkiej parasolki? – zanurzona w rozmyślaniach poprawiła pasek przy bordowym płaszczu.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W istocie Paloma miała rację Thornton nie przepadał za ukazywaniem (jakichkolwiek!) emocji, niezależnie od danej sytuacji - czy to pełnej smutki, radości - złości, zazwyczaj pozostawał niewzruszony, nawet w momencie gdy zostało na niego zrzucone takie brzemię w postaci choroby Parkinsona mimika twarzy chirurga nie zmieniła się chociażby minimalnie, przyjął tą w wiadomość z godnością(?) Także „posąg” to idealne określenie dla tego człowieka - chociaż... ostatnio przebywając samotnie w domowym zaciszu pozwolił sobie na upust - wypuszczenie wszystkich obaw, trosk - rozpaczy, lecz to było jednorazowe - przynajmniej w ten sposób wolał się tłumaczyć, niżeli przyznać, że owe wydarzenie wpłynęło na jego osobowość i w pewnym sensie zaczynało bardzo powolutku ją zmieniać; chciał pozostać twardy (heheheheehehhehe), poukładany, odpowiedzialny niż rozpocząć szereg własnego rozpadu. Otóż, decydując się na pracę lekarza - która zarazem była związana ze śmiercią, bólem, a również (i to głównie) ze stratą, musiał nauczyć oddzielać swoją emocjonalność, poważna postawa prezentowała się o wiele lepiej, dzięki temu, później po latach praktyki przywykł do przekazywania okrutnych informacji rodzinom o stanie pacjenta, wciąż pozostając tym „niewzruszonym.”
Jednakże płacz panny Pilby, w jakiś dziwny, pokręcony oraz niewytłumaczalny (dla Clive'a) sposób na niego wpłynął - nie mógł patrzeć, przyglądać się w ciszy jak guwernantka powoli się rozpada, łamało mu to serce (czyżby serio je posiadał?) - a tym bardziej nie współgrało z rzeczywistym wglądem na charakterność dziewczęcia - to ona powinna pałać energią, bezustannie być uśmiechnięta i tym uśmiechem; który nawiasem bardzo dobrze już znał, zarażać wszystkich dookoła. Aktualna postawa nauczycielki nie przypadła chirurgowi do gustu, przyzwyczajony do jej śmiechu, uroczego przewracania oczyma - w chwilach nie zgadzania się ze swoim szefem, lecz poprzez posiadanie wygórowanej kultury, z reguły starała się nie wytykać mu błędów (taaa, jasne) - lecz wciąż mając ją we własnych ramionach tkwił w tej zaskakująco miłej (oraz uczuciowej) chwili, obiema dłońmi gładząc jej drobne plecy - dopiero teraz czuł jaka jest krucha, malutka - i całkowicie mu poddana. - Może i ma, ale raczej Richard do nich nie należy, prawda? - uśmiechnął się, spuszczając głowę, aby móc swymi niebieskimi ślepiami uchwycić wyraz twarzy Molly w momencie śmiechu, nawet jeżeli smutnego. - Tak, tak, owszem, ustalmy sobie, że jeśli jeszcze raz usłyszę te słowo, jesteś zwolniona w trybie natychmiastowym. - wyprostował się, kiwając kilkukrotnie łepetynę w aspekcie potwierdzenia, zaraz wybuchając głośnym wyrazistym śmiechem. - O! A jednak pamiętasz, już myślałem... że jesteś z tych, które nie mają bladego pojęcia, iż cokolwiek pożyczają, a później po wielu latach, na ich strychu odnajduję się tysiące staroci różnych ludzi i robi się wystawkę, aby zgarnąć miliony. - na buzi Clive nieustająco tkwił delikatny uśmiech; pozwolił jej odsunąć się z ramion, lecz nadal pozostając w gotowości gdyby ponownie tego potrzebowała. - Co się dzisiaj z Tobą dzieje, Paloma? Od kiedy zdecydowałaś się, ze mną zgadzać? - spojrzał na nią wymownie, po czym odwrócił się na pięcie, aby z wieszaka ściągnąć beżowy płaszcz i narzucić na swoje ciało. - Masz coś do żółtych parasolek? - z zadziornym uśmieszkiem złapał za klamkę otwierając na oścież drzwi frontowe, czekając aż wyjdzie pierwsza. - Pani Nilsen! Wychodzę, powinienem być za jakąś godzinę! - rzucił w międzyczasie do gosposi, aby miała świadomość, że musi zająć się Steven'em, w końcu dobro dziecka najważniejsze, prawda?
Gdy oboje znaleźli się na podjeździe, dłoń mężczyzny powędrowała do kieszeni kurtki w celu odnalezienia kluczy - wyciągnął je, a kiedy nacisnął guzik w nieopodal stojącym czarnym Chevrolet'cie zapaliły się dwukrotnie światła. - Chodź. - mruknął do nauczycielki szybkim krokiem kierując się do pojazdu, aby po chwili znaleźć się w środku. - To... podasz mi adres? - cóż, nie pamiętał gdzie mieszkała Molly, poza tym według Thornton'a ta wiedza nie należała do ważnych do zapamiętania; przynajmniej wtedy, ponieważ aktualnie? Czuł, że od dzisiejszej nocy - zacznie znać tą trasę na pamięć.


/ztx2

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”