WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://photos.cinematreasures.org/prod ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- czternasta - Okres świąt z każdym dniem podobał się Marianne coraz bardziej, a im później było, tym więcej promocji znajdowała, które co tu dużo mówić, podobały jej się niesamowicie. Miała już zdecydowaną większość prezentów, ale przecież wciąż można coś dokupić, prawda? Nie była rozrzutna, wręcz przeciwnie, bo samej sobie nie sprawiła niczego, mimo, że sporo znalezisk przypadło jej do gustu. Nie była więc obrazkiem typowej kobiety obładowanej milionem toreb, głównie oglądała, zastanawiała się, by ostatecznie nie wziąć, jeśli nie widziała sporej szansy na to, by potencjalny prezent przydał się i przede wszystkim spodobał komuś, z jej rodziny. Chciała, by paczka była obfita, skoro ona sama nie planowała wracać do Asotin. Poza tym ta cała świąteczna aura dobrze na nią wpływała. W ostatnich dniach wiele się u niej zadziało, a myśl, że Martin jest w mieście... cóż, szczerze mówiąc liczyła na to, że już go nie ma. Jednocześnie jednak... była prostą kobietą, która miała w sobie coś z romantyczki, więc skłamałaby mówiąc, że fakt, iż ex-narzeczony za nią tutaj przyjechał, nie zrobił na niej wrażenia. Nie pamiętała, kiedy ostatnio w ich związku zdobył się na taki gest. W każdym razie czekanie na Jonathana, z którym się umówiła w okolicy jego pracy nie dłużyło jej się wcale, bo wiele miała i do zobaczenia w sklepach i do przemyślenia. No i ostatecznie cieszyło ją, że będzie mogła zwrócić mu koszulkę i niejako zamknąć całą tą fatalną sprawę z jej pijańskim wybrykiem. Chociaż jeden problem z głowy.
Wiedziała, że Wainwright nie zrozumie, dlaczego Marianne nie chce nawet wejść do szpitala, dlatego też Chambers nieszczególnie przejmowała się ich wymianą wiadomości, z których jasno wynikało zdziwienie mężczyzny. W tej konkretnej sprawie, nie mogła ustąpić, nawet jeśli zostanie przez to wzięta za wariatkę. Wiadomo, że Jona, jako lekarz, musi bronić imienia tej placówki, ale Mari, jako Mari nie musi się z nim zgadzać. Mimo to oczywiście humor jej w miarę dopisywał, więc po tym, już dogadali miejsce, w którym przebywała, a dokładniej, gdy Wainwright się w nim stawił, z uśmiechem ruszyła w jego kierunku, trzymając na ramieniu przewieszonych kilka swetrów w świąteczne wzory.
- Hejka! - zawołała jeszcze nim znalazła się obok. - Mam nadzieję, że nie ciągnęłam ciebie tutaj po jakimś wybitnie ciężkim dyżurze - dodała zaraz, poprawiając swetry, bo jeden zaczął jej uciekać. Złapała go jednak na czas i wyszczerzyła się wesoło. - Oddam ci koszulkę, jak tylko, które kupuję...bo torebka z nią wisi gdzieś na mojej ręce pod tym wszystkim - wyjaśniła, dopiero teraz chyba dostrzegając, że Jona jakoś tak... nie pasował jej do odzieżowej sieciówki... generalnie do zakupów jakichkolwiek, więc jego widok wydał się jej na swój sposób ujmująco zabawny.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Skrzywił się spoglądając na ostatnią wiadomość otrzymaną od Marianne. Nie miał zielonego pojęcia do przypominać miał ciąg dziwnych znaczków, aczkolwiek w wyobrazi Jony najbardziej przypominał on renifera z jakimś bliżej nieokreślonym problemem neurologicznym. Wainwright miał już swoje lata i otrzymywanie tego typu wiadomości, było dla niego rzadkością, a raczej nie miało w ogóle miejsca, nawet gdy był młodszy, bo nie oszukujmy się ale jego zachowawcze i poważne zachowanie przejawiało się wszędzie, nawet w tak trywialnych kwestiach jak kontaktowanie się z innymi poprzez wszelkiego rodzaju komunikatory.
Poza tym przyzwyczaił się do tego, że ludzie sami zachowywali się w stosunku do niego z pewnego rodzaju dystansem i powagą, aczkolwiek Chambers zdawała się być kompletnie tym nie wzruszona, a przy tym swoją frywolnością i naturalnością intrygowała Jonę coraz bardziej. I pewnie dlatego, chociaż nie miał zamiaru się do tego przyznawać nawet przed samym sobą, czuł lekkie podenerwowanie, gdy po skończonym dyżurze wysłał sms'a do Mari z zapytaniem o to, gdzie może ją znaleźć.
Kilkanaście minut później wszedł do sklepu i dostrzegł ją po chwili, gdy powitała do już z daleka. Niepotrzebne, aczkolwiek miłe podenerwowanie przybrało na sile, gdy zobaczył jej roześmianą twarz ozdobioną frywolnymi kosmykami, które uciekły z niekoniecznie perfekcyjnie wyglądającej fryzury.
- Dzień dobry - odpowiedział spokojnie, ani na moment nie odrywając wzroku od sylwetki Marianne, która praktycznie cała kryła się pod stertą kiczowatych, świątecznych swetrów. - Nie przyszedłbym, gdybym tego nie chciał - przyznał szczerze, bo za nic w świecie nie spotkały się z nią chociażby te trzy tygodnie temu, ale od tamtego czasu wiele się zmieniło. Wyciągnął dłoń, aby przytrzymać stertę ubrań, która zaczęła zsuwać się z ramienia Marii, mimo iż rudzielec sam poradził sobie z problemem. - Jasne, oczywiście... Nie spieszy mi się - odezwał się odchodząc znów na bezpieczną odległość. Z jednej strony miał ochotę zaproponować Marianne kawę, a z drugiej uznał, ze wyskakiwanie z tym tak od razu, mogłoby zostać przez nią źle odebrane. Zmieszał się więc lekko, spoglądając przez moment w podłogę, a potem znów na ramię dziewczyny. - Może mógłbym ci pomóc? - Zapytał, gdy po raz kolejny swetry chciały uciec z dłoni rudzielca. - To prezenty? Czy nie umiałaś się zdecydować na jeden? - Zapytał po chwili, gdy mógł lepiej przyjrzeć temu co znajdowało się na wieszakach. - Nie wiem co tak fascynującego ludzie widzą w tych świątecznych swetrach - skomentował na głos, a powinien to raczej zachować dla siebie, tym bardziej, że to on miał problem z typu garderobą, a nie inni. Bo cóż uważał ją za zbędny i kiczowaty sposób zarabiania pieniędzy na ludziach, który podczas świąt dostawali jakiejś obsesji stając się łatwymi ofiarami dla bożonarodzeniowego konsumpcjonizmu. Nie umiał dostrzec w tym tradycji, zabawy, czy możliwości ku temu, aby chociaż kilka razy do roku zrezygnować z obrazu poważnego pana lekarza i pozwolić sobie na poczucie dziecinnej radości, płynącej ze zbliżających się świąt.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Powoli oswajała się już z tym, jakim typem człowieka był Jonathan. Dostrzegała w nim pewnego rodzaju podobieństwa do Fitza, co chyba napawało ją jakimś entuzjazmem, bo skoro ze starszym z braci była w stanie się dogadać, to z młodszym też bez problemu da radę. Przynajmniej w to wierzyła. Widok Jony w sklepie był dość przyjemny, bo naprawdę nie zdziwiłaby się, gdyby mężczyzna jednak się tutaj nie pojawił, albo stanął przed wejściem i kazał jej wyjść, oddać swoją koszulkę i tyle. A tu nawet jeszcze usłyszała, że gdyby nie chciał, to by się nie pojawił, więc już w ogóle uśmiech zakwitł na jej twarzy.
- Och, nie spieszy? Jezu, to świetnie! - zauważyła, podrzucając swetry. - No bo może mógłbyś mi pomóc wybrać - wyjaśniła zaraz o co jej chodzi. Sama nie potrafiła się zdecydować, a jednak jej fundusze nie pozwalały na to, by kupowała wszystko jak leci. Nie lubiła nadużywać cudzej hojności, ale faktycznie zmagania się ze swetrami coraz bardziej ją męczyły. Przede wszystkim była naprawdę zgrzana, bo targała duże rzeczy, a też musiała tutaj najpierw dotrzeć, więc po chwili wahania, zdecydowała się przyjąć jego propozycję. - Mógłbyś? Bo nie mam już jak oglądać nowych rzeczy, a wiesz... takie promocje, że człowiek coś odłoży, to zaraz jakaś chytra pani mi je zabierze - ostatnią część powiedziała do niego konspiracyjnym szeptem, rozglądając się podejrzliwie na boki, jakby już lokalizowała potencjalnych złodziei jej swetrów. - No i to prezenty! Nie kupiłabym tyle rzeczy dla siebie - zaśmiała się, bo gdzie tam... miała jeszcze babcię, tatę, mamę, za płotem ciocię z wujkiem i kuzynem, także nic z tych rzeczy. Dla każdego musiała coś posłać, no, a w Asotin takich ładnych świątecznych swetrów nie było. Jego przytykiem też całkowicie się nie przejmowała, w zasadzie to całkiem ją to rozbawiło i nawet nie próbowała tego ukryć. Zaśmiała się więc, podając mu część trzymanych przez siebie rzeczy. - Jak na ciebie patrzę, to wcale mnie nie dziwi, że nie wiesz - nie chciała być niegrzeczna, ale po prostu on sam ostatnio dał jej do zrozumienia, że świąteczna atmosfera do niego nie przemawia. - Ja w nich widzę głównie to, że są ciepłe, dobrej jakości, a przy tym zabawne na tyle, by ktoś z mojej rodziny się uśmiechnął, gdy je odpakuje - wzruszyła ramionami, bo nie wstydziła się nigdy tego, jak patrzyła na świat, ani też tego, jaką osobą była. Z resztą Jona jako brat Fitza znał jej pochodzenie, także tak, nie było co udawać, że była z bardziej wyrafinowanych sfer. - No, ale i tak musisz mi pomóc... skup się proszę... zielony, czy czerwony? - rozłożyła dwa takie same wzory z reniferami, ale w innym kolorze przed Wainwrightem. Rozumiała, że to nie są jego klimaty, ale też nie czuła się wcale źle z tym, że zmusza go do przebywania w takim miejscu, bo jednak... może nie wiedziała o nim za dużo, ale w jej mniemaniu, Jona za bardzo stronił od ludzi i zamykał się w sobie. Mogła więc być taką dobrą koleżanką i spróbować nieco go wypchnąć do ludzi, skoro już jako tako się dogadywali, prawda? - Mój ojciec jest gruby, więc w sumie... jakby pasował na ciebie, to na niego też - o, rozmiar też był istotny. Co prawda nieco niefortunnie użyła skrótu myślowego, bo naturalnie chodziło jej o to, że skoro Jonathan jest takim rosłym mężczyzną, to ktoś niższy, ale bardziej puszysty też wejdzie w taki sweter, dlatego też trochę bezceremonialnie, czekając na odpowiedź co do koloru, rozłożyła ubranie przed Wainwrightem, przyrównując, czy ten by się w nie zmieścił.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Akurat pomaganie w zakupach nie leżało w jego gestii i miał nadzieję, że Marianne naprawdę ma zamiar skierować się prosto do kasy, aby zakupić te wszystkie łachmany. Dlatego w pierwszej chwili poczuł się nieco zbity z tropu, bo nie mógł odmówić, ale odnalezienie się w tej niespodziewanej sytuacji, także nie przychodziło mu łatwo. Kiedy ostatni raz był na wspólnych zakupach z kimkolwiek? Nie pamiętał i niekoniecznie chciał sobie przypominać, bo jeśli jakiekolwiek zakupy miały miejsce po rozwodzie to jedyną osobą, z którą mógł na nich być była Mandy - i pewnie nie zmuszała go do niczego poza targaniem za sobą toreb. - Wybrać? - Powtórzył cicho i chyba niedosłyszalnie dla Chambers, która już obładowała jego ręce swoimi zakupami. - Nie sądzę, aby ktokolwiek czyhał na to co wybrałaś - oznajmił zgodnie z własnym przekonaniem, że świąteczne swetry to kicz i zbędny wydatek. - Nie lepiej kupić bliskim coś bardziej przydatnego? - Mruknął przyglądając się pokracznym mikołajom będących częścią bardziej skomplikowanego i jaskrawego wzoru. - Skoro tak mówisz... Aczkolwiek uważam, że lepiej kupić coś bardziej uniwersalnego, a w podobnej cenie, bo jednak po świętach już tego nie ubiorą - dodał swoją ostatnią uwagę, po czym zamilkł przyglądając się temu co robiła Chambers.
Starał się skupić, aczkolwiek dla niego nie było wyboru między brzydkim czerwonym swetrem, a okropnym zielonym. Dlatego przez kilka sekund gapił się na nie z nieskrywaną niechęcią, ale nim odpowiedział, Marianne zbliżyła się do niego z jednym z nich. Wypowiedziała przy tym tak przedziwne słowa, że Jona już totalnie zdurniał, wlepiając swoje zdezorientowane spojrzenie w rudzielca, który jak gdyby nigdy nic zaczął przykładać materiał do jego torsu.
- Sugerujesz, że jestem gruby? - Nie mógł sobie nie pozwolić na taką wstawkę i mimo oburzenia, które poczuł na początku, uśmiechnął się lekko, bo komizm tej sytuacji przerósł budzącą się w nim irytację. - Uważaj, bo mi oko wybijesz i... - Machała mu tym wieszakiem przed twarzą, a on zamiast na ubraniu skupił się na zaczerwienieniach na szyi i dekolcie Marianne, a zaraz potem wyciągnął dłoń dotykając jej policzka. - Jesteś zgrzana - oznajmił. - I masz znów przyspieszone tętno - zawyrokował, gdy jego palce znalazły się na szyi dziewczyny. Może miał jakieś urojenia, ale odkąd widział ją w niezbyt ciekawym stanie to jakoś tak odruchowo od czasu do czasu pozwalał sobie na dokonywanie ogólnych oględzin jej stanu zdrowia - martwił się po prostu, tak? - Piłaś dziś kawę? - Zapytał zaraz, ignorując ewentualne wzburzenie, które mogłoby wywołać w Marianne jego wcześniejsze zachowanie. -Zielony lepszy, ale patrzę na to subiektywnie, bo lubię ten kolor - odpowiedział wreszcie na pytanie rudzielca, bo mimo wszystko nie chciał się z nią spierać. Miał też na uwadze to jak Marianne wypowiadała się o lekarzach i ogólnie o wszelkich instytucjach związanych z medycyną, dlatego po tych kilku uwagach, uznał że może lepiej nie kierować konwersacji w tym kierunku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie oszukujmy się, nie uważała Jonathana za kogoś, kto dobrze znał się na kupowaniu prezentów świątecznych, ale mimo to zdecydowała się go poradzić w tych najprostszych sprawach, jak dobór koloru swetra. Jeśli zaś chodzi o same świąteczne wzory, to te były w dość dużej promocji i przed nią kosztowały więcej, niż te uniwersalne swetry, dlatego Marianne dość intuicyjnie uznała, że coś, co przed promocją było droższe, będzie też lepsze w ramach podarków. No, ale teraz nieco zwątpiła w swoje założenia.
- Czemu niby mieliby nie ubrać ich po świętach? - przechyliła nieco głowę, słowa o tym, że nikt nie czyhał na wybrane przez nią rzeczy zignorowała, bo jednak chłop nic o życiu ewidentnie nie wie, ale nie jest to czas, ani miejsce, by mu wyjaśniać, jak działają promocje. - Ech, może masz rację... po prostu rabat na świąteczne jest większy - przyznała bez bicia, bo nie planowała ukrywać, co nią kierowało. Była oszczędną osobą, której czerwone cenówki potrafiły zawrócić w głowie. No, ale rzeczywiście może sobie darować takie swetry, co innego ludzie, którzy na resztę roku mają coś porządnego, a co innego, gdy jej ojciec od dwudziestu lat nosi to samo.
- Co? - zapytała zaskoczona, kiedy dopasowywała sweter, a Jona wyskoczył z czymś, czego początkowo nie zrozumiała. - Głupi jesteś - zaśmiała się, nie chcąc go obrazić oczywiście, to było takie przyjacielskie, ale być może jej przyjacielskie odzywki nie były do końca dla niego zrozumiałymi. - Daj spokój, jesteś najlepiej wyrzeźbionym mężczyzną, jakiego widziałam bez koszulki - pokręciła głową, nadal nie wierząc w to, jak w ogóle mógł sobie pomyśleć, że ma go za grubego. Był po prostu wysoki i dobrze zbudowany, w sumie oboje z Fitzem byli olbrzymami, pewnie to rodzinne. Spróbowała go też uchronić przed utratą oka, ale co ona w jedną, to on głową w tą samą, jakby sam się podstawiał! Prawdę mówiąc bardziej była skupiona na tym, co robiła, niż na tym, co on tam sobie marudził, dlatego też, kiedy dotknął ją w szyję, aż podskoczyła. - Ejże! Masz zimne dłonie - prychnęła, ale nie denerwowała się, zaraz znów goszcząc uśmiech na swoje twarzy. - Jak na takiego wycofanego typa, z dużą łatwością przychodzi ci dotykanie innych - zauważyła, chcąc sobie trochę z niego zażartować. Z jednej strony czuła, że ludzie bali się dowcipkować osób pokroju Jonathana, ale jednak nie może być mu za łatwo. No i zauważyła też jego manię dopuszczania do głosu swojego lekarskiego ja. - Jestem zgrzana, bo mam ciepłą kurtkę i trochę po tych sklepach już biegam - wyjaśniła mu, kręcąc przy tym głową na boki. Nie wiedziała też skąd to pytanie o kawę. Może chciał ją zaprosić? Tak sobie to wyjaśniła, chociaż chyba nie powinna się takimi podejrzeniami chwalić ze światem. - No piłam kilka... ale jeśli masz ochotę, to mogę wypić więcej, nie przeszkadza mi to - zapewniła, no bo no... uznała, że to aluzja, aby razem się napili. Była stanowczo zbyt łatwowierna i beztroska w ocenie wszystkiego.
- Teraz i tak musisz mi pomóc wybrać uniwersalne swetry skoro obrzydziłeś mi te - burknęła, bo miała takie perełki, a w tej chwili sama nie uważała już ich za wybitne znaleziska. - No to je odłóż... chyba, że sam któryś chcesz? Myślę, że twoim pacjentom byłoby miło, gdybyś wyszedł do nich w takim świątecznym akcencie - zauważyła, zaraz przechodząc nieco dalej, gdzie w promocji były już normalniejsze swetry. - Ten jest ładny, ale to raczej dla eleganckich mężczyzn, dla taty musiałby być gruby i ciepły - zauważyła dotykając jakiś cienki kardigan. Mimo, że Wainwright nie był najbardziej rozmowną i pozytywną osobą, jaką Chambers znała, odnajdywała pewnego rodzaju przyjemność płynącą z tego, że może sobie do kogoś pogadać podczas tych zakupów, nawet jeśli Jona został na nie wzięty z łapanki.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Nie wiem kto chciałby je ubrać na święta, a co dopiero po nich - burknął pod nosem jak to miał w zwyczaju, a że relacja z Marianne układała się coraz lepiej, to miał nadzieję, że jego marudne wstawki będzie odbierała z należytym dystansem. - Czasem lepiej zainwestować nieco więcej pieniędzy i kupić coś porządniejszego, a już na pewno bardziej użytecznego - zaargumentował, aczkolwiek rozglądając się po wnętrzu sieciowego sklepu w jakim się znajdowali, raczej wątpił aby mógł znaleźć tutaj chociaż jedną rzecz wartą jego uwagi. A na pewno żaden ze swetrów, jakie domierzała na nim Marianne, nie cieszyły się zainteresowaniem Jony. Skrzywił się więc nie tylko od jej komentarzy, bo bez dwóch zdań poczynała sobie śmiało określając Wainwrighta "głupim", ale też od tego niekomfortowego zbliżenia, w którym nie umiał się odnaleźć. Na domiar złego, pewnie kompletnie niezamierzenie, Chambers swoim komplementem wywołała w Jonathanie lekkie zawstydzenie. W sensie był świadom tego jak wygląda i że nie prezentuje się najgorzej, ale usłyszenie tego z ust dwudziestopięcioletniej panny, miało swoje konsekwencje, a w szczególności dla Jony, który od kilku dni gubił się w swoich rozmyślaniach na temat rudzielca. - Emm.. Dzięki - mruknął cicho i w ramach ucieczki zaczął te swoje lekarskie oględziny, które na jego nieszczęście sprowokowały rudzielca do kolejnych, frywolnych komentarzy. - Nie jestem wycofany, po prostu niekoniecznie czuję potrzebę nawiązywania relacji z każdą nowopoznaną osobą. - Oznajmił i oczywiście musiał się nie zgodzić, a przy tym i tak cofnął rękę zastanawiając się, czy faktycznie ma tak chłodne palce, czy to Mari jest za mocno rozgrzana. Nie do końca kupił jej argumenty dotyczące sklepowego szaleństwa, ale przynajmniej nie zamierzała go okłamywać co do kwestii kawy. Oczywiście, gdyby wiedział co Marianne miała na myśli to pouczyłby się jak ostatni frajer i dzieciak przyłapany na gorącym uczynku, ale całe szczęście aż tak domyślny nie był, poza tym był w swoim doktorskim stanie i nie pojął do końca sensu jej wypowiedzi. - Kilka to znaczy ile? I nie, nie mam ochoty - burknął niezadowolony, bo oczyma wyobraźni przeliczał ile filiżanek kawy mogła dziś wypić Mari. Przez to dopiero po chwili zorientował się jak zabrzmiały jego słowa. Drgnął niepewnie, jak zawsze gdy tracił na moment grunt pod nogami i kontrolę nad sytuacją. - Em.. W sensie, nie to miałem na myśli, bo z chęcią napiłbym się z tobą kawy, ale nie powinnaś już pić kawy, bo masz za wysokie tętno i lepiej byłoby gdybyś jednak tej kawy nie piła... - Dlatego Jonathan przeważnie udzielał krótkich i przemyślanych odpowiedzi, bo słowotok w emocjach niekoniecznie był jego najmocniejszą stroną. - Eh. Po prostu.. Nie ważne... - burknął pod nosem wycofując się, bo najchętniej zamknąłby się teraz sam w sobie i postał z boku milcząc już do końca spotkania.
Zabrał posłusznie swetry, które wcisnęła mu w ręce dziewczyna, bo w sumie stanowiły one teraz jakąś formę ucieczki. W zasadzie z ulgą odszedł kilka kroków, aby odłożyć je na wieszak, ale w pół drogi dotarły do niego koleje słowa Chambers - Moim pacjentom zależy na moich umiejętnościach i nie sądzę, aby tandetny świąteczny sweter miał jakikolwiek wpływ na wykonywaną przeze mnie pracę - zakomunikował sztywno, po czym wreszcie pozbył się trzymanych przez siebie łachmanów, aby kilka sekund później wrócić do rudzielca. Przyglądała się właśnie całkiem ładnemu kardiganowi, aczkolwiek pewnie gatunkowo daleko mu było do jakiegokolwiek swetra znajdującego się w garderobie Jony, jednakże po tym co powiedziała Marianne, zaczęło powoli docierać do Wainwrighta, jakiego typu osobami są krewni rudzielca. - Może ten? - Podszedł do półek, na których leżały wełniane, grube swetry w neutralnych kolorach i wzorach. - Nie jest najgorszy, aczkolwiek daleko mu do miana czegoś wartego swojej ceny - mruknął patrząc na metkę i skład, ale zaraz potem sięgnął po nieco inny model, który prezentował się znacznie lepiej zarówno cenowo, jak i jakościowo. - Jakbym miał na coś się zdecydować, to wybrałbym ten - oświadczył, w końcu i miał nadzieję, ze Marianne nie będzie urażona jego zachowaniem, bo w zasadzie nie pamiętał kiedy ostatni raz komukolwiek doradzał podczas zakupów, więc co tu dużo mówić, nie miał w tym najlepszej wprawy, aczkolwiek starał się tak? I szczerze był tym staraniem nieco zestresowany.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tym razem na jego słowa pokiwała po prostu głową, uznając, że nie będzie ich komentować. W takich momentach przypominało jej się jednak, jak wiele ich dzieli. Po pierwsze Mari takie swetry się podobały, ale to nie była zbyt ważna kwestia. O wiele bardziej dotknęły ją jego słowa z inwestowaniem większych sum pieniędzy. bez wątpienia gdyby Chambers mogła sobie na to pozwolić, to by to zrobiła, ale niestety jej sytuacja finansowa nie należała do najciekawszych. Rodzice spłacali kredyt, który wzięli na leczenie jej ojca, gdy ten miał wypadek w pracy. W zasadzie to głównie Marianne go spłacała, jeszcze przy tym wysyłała im trochę więcej pieniędzy i utrzymywała siebie samą w Seattle, a chociaż udało jej się zdobyć dobrą pracę, to mimo to nie zostawało dla niej nie wiadomo ile pieniędzy. Teraz tyle ile odłożyła, chciała wydać na prezenty i wiadomo, gdyby się dało, wykupiłaby rodzinie wszystko, ale no... nie dało się. Fajnie byłoby być lekarzem, który nie musi patrzeć na promocje, ale Chambers znała swoje miejsce i nie zwykła narzekać. Obiecała, że kupi sobie samej jakiś prezent, jednak racjonalnie doszła do wniosku, że musi te plany przełożyć przynajmniej do następnego miesiąca.
Zaskoczyła ją jego reakcja na komplement. Poczuła się trochę tak, jakby wcale nie miała przed sobą tego dojrzałego, chłodnego i nieco opryskliwego mężczyzny. Na swój sposób było to dość urocze, ale podobne spostrzeżenia zostawiła sobie dla siebie i tylko się uśmiechnęła, by zaraz przewrócić oczami.
- No to jest właśnie bycie wycofanym - mruknęła pod nosem, niby do siebie, a jednak na tyle głośno, aby Jona usłyszał. Zaraz jednak jej dobry humor na moment przygasł, bo poczuła się dość głupio, gdy okazało się, że źle zrozumiała jego słowa odnośnie kawy. Nie rozumiała też kompletnie skąd w nim takie podburzenie tym tematem. - Jezu, nie wiem, nie liczę tego - wtrąciła, bo nie prowadziła spisów wypijanych przez siebie napoi. Nastał więc jakiś moment grozy i napięcia w trakcie którego Mari poczuła się nieswojo, ale gdy Jonathan zaczął się tłumaczyć, a potem tak niezgrabnie zakończył, zamrugała dwa razy i naprawdę ze sobą walczyła, by ostatecznie parsknąć śmiechem. - Wybacz! Cieszę się, że jednak kawa w moim towarzystwie nie jest taka zła. No i przestań z tym lekarskim tonem, skończyłeś dyżur - przypomniała mu, kręcąc głową na boki. Taka prawda, gdyby miała tu się z nim spotykać, jako z doktorem, to sama na takie spotkanie by nie przyszła. Wcale tego przed nim nie ukrywała. Przeszła więc dalej, znów nie komentując jego słów, bo widocznie temat swetrów zawsze będzie ich dzielił. Dopiero więc gdy Jona pokazał jej jakiś sweter, sama na niego zerknęła. Była za niska, by sięgnąć po ten, który mężczyzna pokazał w drugiej kolejności, więc tym bardziej entuzjastycznie na niego zareagowała. - Hmm... no, wydaje mi się dość przyjemny. To dla taty ten zielony, ale jeszcze sięgnij mi ten granatowy, co? - wskazała palcem. - Ale M'kę i z tego brązowego też XL'kę - no skoro już tam dosięgał, to nieco go wykorzystała, a jednak w rodzinie miała więcej osób, bo jeszcze wujek i kuzyn. - Dla babci mam taki zestaw - pochwaliła się, kiedy stali już przy kasach. - A dla mamy taki kardigan... będzie miała do kościoła - kontynuowała, bo i tak musieli nieco w tych kasach postać. W końcu jednak przyszła ich kolej, a pani zapytała o to, czy Mari ma aplikację, z którą na start miała dostać kolejne 15% zniżki! Więc naturalnie Chambers musiała sobie to pobrać, nieco nieporadnie, ale z pomocą ekspedientki i może mniej entuzjastycznego Jony na pewno jej się udało. Zadowolona więc, że zapłaciła nieco mniej odeszła od kas za mężczyzną, chowając w portfelu resztę. Nieszczęśliwie jednak jedna moneta upadła jej na ziemię, to też postanowiła się po nią schylić, tylko, że podnosząc się straciła równowagę. Przed oczami na kilka chwil zrobiło jej się ciemno, głowa odleciała jej nieco w dół i zamiast stanąć prosto, znów poczuła jak leci do dołu. Naturalnie było to chwilowe zamroczenie, w trakcie którego zdążyła w odruchu złapać za cokolwiek... czym okazał się być płaszcz Jonathana... a raczej guzik jego płaszcze, który już został jej w ręce. - Spoko luz - zapewniła szybciutko, jeszcze nie zauważając, że oderwała przypięcie z jego ubrania. - Za szybko podniosłam głowę - dodała, na powrót wesoło się uśmiechając.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przez to, że Marianne parsknęła śmiechem, Jonathan poczuł się jeszcze bardziej skrępowany. Zdecydowanie byłoby mu łatwiej, gdyby mógł określić w jakiś bardziej klarowny sposób relację jaka tworzyła się między nim, a Marianne. Miał już swoje lata i niekoniecznie zależało mu na zawieraniu nowych przyjaźni, a już tym bardziej z tak młodymi pannicami, z drugiej strony niańczyć rudzielca też nie chciał, a z początku czuł się ku temu zobowiązany z uwagi na Rae i Fitza. Jednak z czasem zaczął patrzeć na Chambers kompletnie inaczej. Owszem gdzieś tam podświadomie dopuszczał do siebie niejednoznaczne myśli i insynuacje, ale to nie było jedynym powodem dla którego znosił obecność Marianne. Dawno nie spotkał kogoś tak nietypowego, oryginalnego i intrygującego - kompletnie niepasującego do jego poukładanego świata. Aczkolwiek w tym niedopasowaniu było coś, czego najwidoczniej Jonie brakowało, coś czego na pewno nie spodziewał się odnaleźć w małomiasteczkowej pannie z prowincji.
Dobrze, że zajęła ich kwestia swetrów i chociaż wybieranie nie należało do najłatwiejszych to ostatecznie jakoś sobie z tym poradzili. I dopiero przy kasach Jonathan dostrzegł jak wiele prezentów zakupiła Marianne, co może dotarło do niego trochę po nie w czasie, bo swoje uwagi na temat jakości ubrań i ich cen mógł sobie podarować, ale cóż... Pewnie jeszcze nie raz przyjdzie mu podzielić się z kimś przemyśleniami, które jednak powinien zachować dla siebie. Tyle dobrego, że Mari mogła dostać jakąś zniżkę, ale to wiązało się z instalacją aplikacji, która nie należała do najłatwiejszych, a raczej rudzielec nie radził sobie z tym najlepiej, ale wreszcie po tych trudach i wzajemnych zmaganiach, mogli opuścić sklep.
Jona szedł przodem trzymając zakupy Marianne, która walczyła z portfelem. Przystanął automatycznie, w momencie w którym i ona to uczyniła i wtedy też zdobył się na odwagę, aby zaprosić rudzielca do pobliskiej kawiarni.
- Wiesz.. Faktycznie napiłbym się kawy, ale tobie mogę zaproponować co najwyżej gorącą czekoladę, bo uważam, że.. - Zatrzymał się w pół zdania, gdy Marianne zachwiała się niepewnie i poleciała do przodu, przytrzymując się przy tym jego płaszcza. Jona automatycznie złapał ją, aby nie upadła, a mimo iż zapewniała, że to lekkie zawroty głowy nie miał zamiaru jej puścić. - Mari, nic ci nie jest? Hej? - Objął ją jedną ręką w tali, a drugą dłonią nakierował twarz rudzielca w swoją stronę. - Spójrz na mnie - mruknął i ignorując jej słowa, znów zaczął ten swój doktorski taniec. - Nie kupuję tego. Mówiłem, że nie wyglądasz najlepiej - oznajmił i oczywiście, jak zwykle za późno zdał sobie sprawę z tego co powiedział. - To znaczy, że kiepsko, że... Och, wiesz o co mi chodzi - burknął zły na samego siebie, że w ogóle jakimś cudem tłumaczył się z własnych wypowiedzi. - Usiądź na chwilę - dodał, po czym niespecjalnie dając jej wybór poprowadził ją do stojących nieopodal regałów z obuwiem, puf. - Marianne... Naprawdę uważam, że powinnaś się przebadać - oznajmił poważniej, gdy już kucnął na przeciwko niej. Może był trochę zbyt nachalny, ale znów działał w tym swoim lekarskim "modzie" i dlatego też pozwolił sobie rozpiąć Marianne kurtkę i odsunąć ją nieco na boki, aby ułatwić jej oddychanie. - I przestać pić tyle kawy, twoje serce wali jak szalone - mruknął trzymając nadgarstek Marianne i patrząc na swój zegarek. Dla niego stan zdrowia Chambers był po prostu podejrzany, dlatego w opinii Jony, Marianne dla własnego dobra powinna pójść do lekarza i zrobić chociaż podstawowe badania, aby mieć pewność, że jej słabowity wygląd to kwestia tylko jakiś niedoborów, a nie coś znacznie poważniejszego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W normalnych okolicznościach bardzo ucieszyłaby się z tego zaproszenia na kawę, a w zasadzie na czekoladę, ale niestety w dość krótkim czasie całkiem sporo się wydarzyło i o ile Marianne szybko do siebie doszła, o tyle Jonathan przejął się niepotrzebnie.
- Mówię, że to nic takiego - próbowała się zaśmiać, aby i jego nieco uspokoić, bo tak się podenerwował, jednak najwyraźniej nie miała takiej mocy sprawczej, bo Wainwright dość szybko zaczął ją gdzieś prowadzić, mówiąc przy tym, że nie kupuje jej słów. Generalnie Mari znów wyczuła, jak wchodzi w swój tryb lekarza, a co tu dużo mówić... nie lubiła tego. Czuła się po prostu niezręcznie i niepewnie, gdy ktoś się o nią martwił. W Asotin wszyscy już przywykli, taka już była jej uroda, czego nie rozumiał? Niepotrzebnie stresował siebie i ją dodatkowo, kiedy tak miło spędzali czas. Po co to komplikować? W dodatku przez to czuła się, jak małe dziecko, ale jednak nim już dawno nie była i chyba potrafiła sama stwierdzić, czy jest z nią dobrze, czy nie, prawda? - Jonathan, za bardzo się martwisz - zauważyła, ale szybko zamilkła, gdy odpiął jej kurtkę. - Ludzie się gapią... - dodała ciszej, tym razem sama była zawstydzona. Niby to Wainwright należał do tych wycofanych, a jednak nie czuł skrępowania w takich sytuacjach. Z Mari było nieco inaczej. Tak długo, jak to ona przewodziła sytuacji, tak długo nic jej nie było straszne, ale kiedy kontrolę sprawował ktoś inny, jakoś tak łatwiej było u niej o zawstydzenie. To wszystko sprawiło, że na kilka chwil straciła azymut, ale dość szybko się zreflektowała i westchnęła cicho, by zaraz poprawić na nosie okulary i jedną dłonią zasłonić tarczę jego zegarka. - Ej, a może moje serce wali, jak szalone, bo jakiś rosły mężczyzna mną zaczął rozporządzać, co? - zażartowała, naprawdę chcąc obrócić tą całą sytuację w żart, bo przecież to w jej mniemaniu było teraz najlepszą opcją. Nie chciała, by niepotrzebnie się przez nią denerwował. - Daj spokój, nie wiesz wcale ile kawy piję - zauważyła też, przewracając oczami, a zaraz uśmiechnęła się już normalniej. - Po prostu zakręciło mi się w głowie, jest tu duszno, wiele dziś zrobiłam, to dlatego... wyluzuj trochę - zaproponowała, kończąc wypowiedź swoim firmowym wyszczerzem, a kiedy wolną ręką ponownie chciała poprawić okulary, dotarło do niej, że ta wcale nie jest taka wolna. Otworzyła szerzej oczy, patrząc na guzik, który trzymała, a potem na jego płaszcz, potem jeszcze raz na guzik. Serce zabiło jej mocniej. - Jejku, przepraszam! - zawołała, sięgając zaraz po swoją torebkę. - Mam nić i igłę w torbie. Ściągnij ten płaszcz, to zaraz ci go przyszyję - obiecała, bo mimo wszystko dla niej to ten guzik był ważniejszą kwestią, niż jej stan zdrowia. Nie chciała mu sprawiać jeszcze więcej problemów.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie podobało mu się lekceważący sposób w jaki Marianne podchodziła do kwestii swojego zdrowia. Powoli kreował mu się obraz dziewczyny, która od dłuższego czasu unikała jakichkolwiek konsultacji lekarskich, często miewała krwotoki i lekkie omdlenia, a ogólna kondycja jej zdrowia jednak pozostawiała wiele do życzenia. Innymi słowy, Mari powinna przejść podstawowe badania, bo z racji na niepokojące objawy mogło dolegać jej coś mniej, lub co gorsza bardziej poważnego. Takie było zdanie Jony, ale niestety przeforsowanie go w dyskusji z Chambers wcale takie proste nie było.
- Gapią się, bo o mały włos nie zemdlałaś - burknął dalej kontynuując swoje lekarskie poczynania wobec rudzielca. - Rozporządzać? - Powtórzył po niej, bo tylko na tyle było go stać w momencie w którym poczuł jej dłoń na swoim nadgarstku. Niby nic, ale jakoś tak w połączeniu z tymi słowami, znów miał wrażenie, że Chambers otwarcie zaprasza go do flirtu, a on powoli zaczynał się zastanawiać czy z tej okazji nie skorzystać, skoro od dłuższego czasu jej osoba zaprzątała mu myśli. - Za dużo, sama się przyznałaś - złapał ją za słówko odnośnie kawy. - Marysiu rozumiem, ale.. - Troszkę nieswojo poczuł się określając Marianne takim zdrobnieniem, ale ostatecznie uznał, że nie zabrzmiało ono aż tak źle. - …. jeśli to się będzie powtarzać powinnaś zrobić badania. - Dokończył i sam spojrzał na dłoń Marianne, a potem na połać swojego płaszcza, w którym faktycznie brakowała jednego guzika. Nie zauważył tego, zaabsorbowany całą tą sytuacją z rudzielcem. - Co? Nie, daj spokój - zaoponował, bo jednak nie wyobrażał sobie, aby Marianne miała mu teraz na środku sklepu przyszywać guzik to po pierwsze, a po drugie trochę też bał się jej umiejętności i możliwości, bo co tu dużo mówić, póki co posiadał więcej argumentów które śmiało przemawiały przeciwko poleganiu na zdolnościach Chambers - Nosisz ze sobą igłę i nitkę? - Ta kwestia też była zastanawiająca, bo jednak nie spotkał się z tym aby jakakolwiek z kobiet, które znał miała w torebce podręczny zestaw krawiecki. - Och... Marysiu, nie. - Oczywiście rudzielec nie dawał za wygraną. Cóż pod względem upartości byli do siebie całkiem podobni. - Już lepiej chodźmy na tą czekoladę, dobrze? - Zaproponował, byleby zmienić temat i uciec ze sklepu, bo faktycznie coraz więcej osób przyglądało im się z daleka.
Swoją drogą nie da się ukryć, że Marianne była jak jakieś fatum, które swoją obecnością przynosiło Jonie raz za razem mniejsze, lub większe kłopoty. Było to irytujące, na swój sposób powinno denerwować Wainwrighta i poniekąd tak też było, bo oderwany guzik wiązał się z nadprogramowymi obowiązkami, aczkolwiek w tym wszystkim był też swego rodzaju urok, który swoim oddziaływaniem wpływał na Jonę coraz intensywniej, skoro zamiast reprymendy, zaoferował Mari wspólne wyjście do kawiarni.
- Powoli. - Nadal nie wyszedł z roli, więc asystował Marianne podczas wstawania, a potem pomógł poprawić kurtkę, chociaż wcale o to nie prosiła. Zabrał też jej zakupy, aby nie musiała nic nieść i w geście jakiejś opiekuńczości, położył dłoń między jej łopatkami, gdy w końcu wyszli ze sklepu na ulicę. - Na świeżym powietrzu zrobi ci się lepiej. W sumie możemy wziąć kawę na wynos - oznajmił. - Znaczy się ja mogę, ty nie możesz kawy - poprawił się zaraz, bo jednak w pewnych kwestiach Jonathan nie miał zamiaru absolutnie ulegać zdaniu Mari.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rzeczywiście co jakiś czas ktoś zerkał w ich kierunku, ale mimo wszystko Marianne nie podzielała opinii Jony na temat tego, z jakiego powodu tak się dzieje. Z resztą nie planowała tego ukrywać, więc prychnęła cicho, raczej nieszkodliwie pod nosem, gdy on ewidentnie przesadzał.
- Po prostu straciłam równowagę, takie coś co chwila się komuś przytrafia - podkreśliła, bo jednak... no zdarzało jej się stracić przytomność i wtedy jednak było to o wiele bardziej widowiskowe. Teraz sama kompletnie nie przejęłaby się tą swoją sekundową niedyspozycją, gdyby nie cała ta reakcja Wainwrighta. - Ano rozporządzać. Siedzimy tu teraz z twojej inicjatywy, ja po prostu bym wyszła - wzruszyła ramionami, dając mu tym samym do zrozumienia, że naprawdę z nią jej wszystko w porządku. Była gotowa na potyczkę słowną, bo rzeczywiście umiała być uparta, ale jednak... nieco zbił ją z tropu tą Marysią. To było miłe, ale też... niespodziewane. Nie spodziewała się, że akurat ktoś taki, jak Jona nazwie ją w ten sposób. Jakoś tak straciła azymut i typową dla siebie pewność siebie, nieco pozostając w tyle. Głównie przez to, zamiast zaoponować i dać mu jasno do zrozumienia, że zamierza iść na żadne badania, w pierwszej chwili pokiwała twierdząco głową. - No dobrze - odpowiedziała machinalnie, a kiedy jej mózg przetworzył to co usłyszała, ocknęła się nieco. - Co? To znaczy nie... Jona, wyluzuj, jest dobrze - no i skończyła się ta niepewna atmosfera, a ona znów się wyszczerzyła, mając nadzieje, że taka mina utwierdzi go w przekonaniu, że nie powinien się martwić. Nie podejrzewała też, że martwi się tak od siebie, raczej z lekarskiego obowiązku, bo mimo, że dogadywali się coraz lepiej, nadal nie była pewna, czy Wainwright ją w ogóle lubi, czy raczej po prostu znosi. Z resztą nie zastanawiała się nad tym teraz, przejęta głównie oderwanym guzikiem. - Naprawdę, to żaden problem - podkreśliła, nadal grzebiąc za mini zestawem krawieckim. Kompletnie nie widziała w przyszyciu guzika niczego żenującego, chyba lepiej chodzić w niewybrakowanych ubraniach, prawda? - Nom, noszę... wiesz, jednak pracuję w kancelarii... gdyby na przykład puściło mi oczko, czy nie wiem, właśnie puścił guzik, zrobiłabym szefowi straszny wstyd, on zawsze wygląda tak szykownie - wyjaśniła, ale też poniekąd wyczytała w jakiejś gazecie, że kobieta biznesu powinna być na wszystko gotowa i bardzo sobie wzięła do serca ten artykuł. W końcu więc znalazła to, czego szukała, ale Jona zamiast oddać jej płaszcz, uparł się, że nie ma tego robić. Możliwe, że kłóciłaby się z nim jeszcze długo, ale ponownie nazwał ją Marysią i jakoś tak... no nie potrafiła się przez to bardziej upierać, co nie oznacza, że dobrze się czuła z odkładaniem tego na później. Pokiwała więc tylko głową na wzmiankę o czekoladzie. Niby w połączeniu z tym zdrobnieniem poczuła się trochę, jak dzieciak, ale z drugiej strony... nie gardziła czekoladą, głupia nie była.
- Hej, serio wszystko gra. Przesadzasz, Jona - zauważyła, kiedy tak pomagał jej wstawać, a potem nawet poprawił jej kurtkę. Z drugiej strony... no skłamałaby mówiąc, że nie było w tym niczego miłego, nie przywykła do takiego traktowania, ale też nie była tak głupia, by dopisywać do tego jakieś większe znaczenie. - No i mogę nieść swoje torby, wiesz? W Asotin nosiłam całe wory z owsem, jestem naprawdę silna - zapewniła go, powołując się na adekwatny argument, kiedy już wyszli ze sklepu. Faktycznie na chłodnym powietrzu zrobiło jej się lepiej, więc odchyliła na moment głowę do tyłu i przymknęła oczy, czując mimo wszystko pewnego rodzaju zmęczenie, ale nie jakieś wielkie. W zasadzie zawsze czuła się raczej zmęczona i nauczyła się to ignorować. - Mogę kawę - podkreśliła jeszcze. To nie tak, że miała na nią ochotę, ale była w niej jakaś potrzeba przekory. Wierzyła, pewnie nieco głupio, że gdyby się z nim zgodziła, to przyznałaby, że jego obawy są słuszne, a były całkowicie zbędne. - Uparty jesteś... w sumie wyglądasz na takiego, ale dopiero jak człowiek ciebie lepiej pozna, to widać jak bardzo - podzieliła się dość swobodnie swoją opinią, o którą nikt jej nie prosił, ale cóż, była gadułą. Często też chlapnęła za dużo, więc pewnie jej osoba mogłaby niejednego zirytować. - No i nie pozwoliłeś mi przyszyć guzika... czyli zaś sprawiam ci problemy - burknęła, patrząc na trzymany nadal przez siebie element jego garderoby. Poprawiła wolną ręką okulary. Nie była zadowolona z tego, że nie mogła natychmiast naprawić szkód, które wyrządziła.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdy tak bez zawahania przystała na jego propozycję odnośnie badań, Jona uznał że jednak rudzielec zaprzestanie bagatelizowania swojego stanu zdrowia w nieskończoność. Jednak jak szybko taka myśl naszła Wainwrighta, tak szybko go opuściła, bo najwidoczniej pomylił rozkojarzenie Chambers ze zdroworozsądkowym podejściem. Pewnie gdyby wiedział z jakiego powodu, rudzielec stracił na moment rozeznanie, to sam szybko zgubił by wątek. Właściwie czemu nazwał ją Marysią? W sumie trudno powiedzieć, ale chyba kierował się jakimś ogólnym spojrzeniem na całokształt jej osoby - trochę zagubiona, nieogarnięta i starająca się przeżyć w nowym mieście, sierotka. Poza tym spodobało mu się brzmienie tego zdrobnienia, tak już bez zbędnej filozofii.
- Chyba rozumiem.. - mruknął, nie do końca przekonany co do słów Marianne. Jednak według niego najlepiej po prostu być ostrożnym, aczkolwiek patrząc na rudzielca... - Patrząc na tendencyjność z jaka pakujesz się w niefortunne sytuacje, takie zabezpieczanie to chyba dobry pomysł, tym bardziej jak zależy ci na zrobieniu dobrego wrażenia na swoim szefie - dodał po chwili zastanowienia, a wzmiankę o szefie chyba mógł sobie podarować, ale było już za późno. Miał wrażenie, że nie pierwszy raz Chambers wypowiada się o tym człowieku z taką fascynacją i chyba tylko dlatego, on sam musiał o nim wspomnieć. Nie żeby coś, ale może trochę badał temat, tak? Nadal nie był pewny jak sprawy się mają między Chambers, a jej narzeczonym, a przy tym kilka razy dziewczyna nawiązywała w swoich wypowiedziach do jakiś mężczyzn. W zasadzie to życie osobiste Marianne nie było dla Jony w ogóle jasną kwestią.
Wyszli na zewnątrz, ale Jona nadal asekuracyjnie trzymał dłoń na plecach Marianne. Po pierwsze nie ufał temu co mówiła na temat swojego samopoczucia, a po drugie jakoś tak, poniekąd ułatwiało im to przejście między tłumem ludzi, którzy w gorączce świątecznych zakupów przemierzali ulice miasta. - A może ty przesadzasz? Skoro wszystko gra to nie musisz mnie o tym wciąż zapewniać - odpowiedział zerkając przy tym na twarz rudzielca i uśmiechając się praktycznie niezauważalnie. - Nie wątpię, ale z czystej kurtuazji pozwól mi je nieść - dodał, a przy tym ponownie uznał, że Marianne na siłę stara się do przekonać, że w wszystko z nią dobrze. Słowa odnośnie owsa, przemilczał. Niektóre tematy, prawdopodobnie swobodne dla Chambers, dla Jony były zbyt żenujące i trudne, by móc swobodnie prowadzić konwersacje w oparciu o nie. - Nie możesz - zaprzeczył krótko, bo akurat w kwestii kawy nie miał zamiaru podejmować żadnej polemiki z rudzielcem. - Za to ty na upartą nie wyglądasz, co może być zwodnicze - odbił piłeczkę, uznając że całkiem podoba mu się ta przepychanka słowna, aczkolwiek nigdy nie był fanem tego typu gier. Chociaż chyba trafniej byłoby powiedzieć, że po prostu nie umiał prowadzić takich rozmów, zwykle przedwcześnie i niezbyt uprzejmie je kończąc. - Zawsze sprawiasz mi problemy. Zaczynam traktować je jako nieoderwalną część twojej osobowości - zakończył, gdy zatrzymali się przed kawiarnią. - Czyli czekolada? - Zadał pytanie w tym samym momencie, w którym otworzył dla Marianne drzwi, przepuszczając ją przodem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na ogół Marianne nie była szczególnie tajemniczym typem człowieka, lubiła mówić, jak jest, poznawać innych, ale też siebie dać innym poznać. Dlatego kiedy Jonathan wspomniał jej szefa, Chambers wyszczerzyła się szerzej, no bo... nadal nie wierzyła w to, jakie miała szczęście co do zdobytej pracy. Była tak wdzięczna i losowi i Rae i oczywiście Gabe'owi, że mogłaby o tym mówić każdej mijanej osobie na ulicy. Teraz jednak padło na Wainwrighta.
- Tak, przede wszystkim nie chciałabym przynieść mu wstydu, skoro już pozwolił mi dla siebie pracować - wyjaśniła, bo nie była z osób, które zadzierały nosa i udawały, że są świetne we wszystkim, co robią. Miała świadomość tego, że nie była i nadal nie jest najlepszą kandydatką na asystentkę adwokata, dlatego tym bardziej chciała się postarać i podkreślać, jak docenia daną jej szansę. - Tak samo Rae, bo to ona pomogła mi zdobyć tą pracę - dopowiedziała jeszcze, poprawiając nieco włosy, bo niesforne kosmyki latały dookoła niej. W sumie teraz, gdy nie musiała taszczyć swoich toreb, było jej o wiele przyjemniej przemieszczać się po ulicy, więc była mu naprawdę wdzięczna za pomoc. Zabawne... na początku ich znajomości, uważała Jonathana za niewychowanego gbura, a teraz proszę... ten pomagał jej nieść zakupy. Życie potrafi być naprawdę przewrotne.
- Po prostu nie chcę, żebyś się martwił! - prychnęła, gdy obrócił kota ogonem. No, ale też obiecała sobie, że tutaj jej zapewnienia się skończą. O torby też nie zamierzała się kłócić. W Asotin nie przywykła do takiej kurtuazji. Wiadomo, że ta też tam była obecna, bo ludzie byli różni i nie wolno ich wrzucać do jednego worka, ale jednak... mężczyźni ze Seattle robili na niej duże wrażenie. Dlatego pewnie cały czas o nich mówiła, a może po prostu była prostą, nieco głupiutką młodą kobietą, której kilka miłych słów potrafiło zawrócić w głowie? Też niewykluczone. Mogłaby się na niego pogniewać za to odmawianie jej kawy, ale przy tym wydawało jej się, że Jona jest jakiś inny, może nawet bardziej wesoły? Wiadomo, to nie tak, że chichotał sobie tutaj przy niej, ale jednak... w takim wydaniu go jeszcze nie widziała i z jakiegoś powodu i u niej powodowało to jeszcze lepszy humor. - To nie upór, jedynie chęć niezależnego decydowania o sobie - wyprostowała się dumnie, kiedy wykładała mu, jak ona to widzi, w dodatku zaraz spojrzała na niego spode łba. Chciała podkreślić pewne niezadowolenie, ale nie była w tym najlepsza, bo jednak wcale zła na niego nie była. - Ej! Powinieneś zaprzeczyć - upomniała go, a potem parsknęła śmiechem, bo ewidentnie był zbyt szczery. - Totalnie powinnam ci dać na święta, jakiś poradnik prowadzenia miłej rozmowy - skoro on sobie z niej zażartował, a przynajmniej Marianne chciała wierzyć, że były to żarciki, to ona sama też pozwoliła sobie na taką nieco śmielszą odzywkę, by zaraz wejść do kawiarni przez otwarte drzwi. Natychmiast zaparowały jej okulary, więc szła nieco na oślep i dlatego obiła się o jego ramię. - Przepraszam - mruknęła, ściągając szkła z nosa, aby je sobie wyczyścić. - Jak tak mówisz o tej czekoladzie, to czuję się, jak gówniara - zauważyła wzdychając pod nosem. Zatrzymali się akurat przed ladą, o dziwo trafiając na moment, w którym nie było kolejki i chociaż Mari była gotowa zrezygnować z kawy, to jednak... przed nią stała na stojaczku fotografia jakiejś specjalnej świątecznej kawy z pierniczkami i posypką z karmelizowanych orzeszków.
- Uuuu, wygląda pycha - zauważyła, nie mogąc na czas ugryźć się w język.
- To nasz świąteczny bestseller, do wyboru z polewą cynamonową, bądź goździkową - podchwyciła zaraz sprzedawczyni, co sprawiło, że oczy Marianne jeszcze bardziej zaświeciły. Nie była w tej kawiarni nigdy, tak? Raczej nieprędko będzie. Biła się więc z myślami, jednocześnie czując, jak nad ramieniem dociera do niej aura, którą emanował Jonathan... aż się chłodno robiło.
- Może taka mała... jedna... daj spokój Jona - trudno było jej się odnaleźć w sytuacji, w której faktycznie ktoś jej zabronił zamówić sobie kawy. W sumie w domu piła ją odkąd pamięta. Nie chciała przepuścić takiego napoju, no bo hello!!! Pierniczki!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przytaknął jej ze zrozumieniem, bo w sumie zgadzał się całkowicie z tym, że samodecydowanie o sobie jest istotne. Aczkolwiek w niektórych sytuacjach lepiej było posłuchać kogoś rozsądniejszego i bardziej doświadczonego, a to nie wina Jony, że w wielu przypadkach taką osobą był właśnie on sam.
- Niby dlaczego, skoro to prawda? - Zdziwił się, bo przecież sama przyznała, że non stop sprawia jakiejś kłopoty i jak tylko sięgnąć pamięcią, żadne ich spotkanie nie przebiegało płynnie i bezproblemowo. - Przecież rozmawiamy miło, nie wiem o co ci chodzi. Chyba sam powinienem poczuć się urażony - burknął, bo faktycznie miał wrażenie, że udaje im się prowadzić niebywale przyjemną konwersację, ale jak widać Chambers niekoniecznie uważała tak samo.
Wreszcie znaleźli się w kawiarni, a zapach świeżo mielonych ziaren, przyjemnie mieszał się z typowymi dla świąt zapachami mandarynek, goździków, imbiru i cynamonu. Oczywiście na Jonie nie robiło to żadnego wrażenia, ani nie przekonywało go do spróbowania jakiejkolwiek innej kawy, oprócz czarnej, bez cukru i mleka.
- Nosząc soczewki, nie miała byś tego problemu - oznajmił spoglądając na stojącą obok Marianne, która walczyła ze swoimi zaparowanymi okularami. - Patrząc na dzielącą nas różnicę wieku, to masz ku temu pełne prawo -oświadczył, bo oczywiście nie mógł podarować sobie komentarza, a wyczucie jakiejkolwiek aluzji dla Jony, graniczyło z cudem.
Podeszli do kasy, a tam oczom Marianne ukazała się świąteczna oferta, która niekoniecznie była dla niej odpowiednim wyborem. Dlatego Jona ignorował zachwyt rudzielca i zamówił dla siebie kawę, po czym spojrzał w bok na dziewczynę ponawiając zapytanie.
- To co byś chciała? Czekoladę, herbatę, może sok? O kawie zapomnij - oznajmił, nawet nie biorąc pod uwagę tego, że Chambers mogła mieć inne zdanie, a on nie mógł jej w zasadzie niczego zabronić. - Nie - odpowiedział, ani myśląc ulegać jej kaprysom. - Nie, Marysiu - zaczęli się kłócić przed sprzedawcą, który wydawał się być kompletnie zaskoczony tą sytuacją. Pewnie też miał już Jonę za jakiegoś nadgorliwego, albo skąpego dziada, ale Wainwright niespecjalnie się tym przejmował. - Zgoda - rzucił w końcu, czym prawdopodobnie zaskoczył Chambers. Odwrócił się ponownie w stronę sprzedawcy, aby dokończyć zamówienie. -Niech będzie ta świąteczna kawa, ale bez kofeiny. - Sprzedawca przytaknął nabijając odpowiednie numerki na kasie. Ukradkiem też spojrzał najpierw po Wainwrightcie, a potem po Marianne, ale nie pozwolił sobie na żaden komentarz, po tym jak jego wzrok ponownie spotkał się ze spojrzeniem Jony.
- Ani słowa. To i tak ma tonę cukru w sumie, powinienem ci zabronić polewy, ale nich już będzie... Którą wolisz? - Wainwright oczywiście te słowa skierował do Mari, a przy tym sam był zaskoczony swoją uległością, bo jednak uważał, że najlepszą opcją dla Chambers byłaby jakaś dobra herbata, ale niech już jej będzie, w końcu zbliżają się święta i jego także może być stać na jakiś miły gest.
Gdy sprzedawca odszedł, aby przygotować ich zamówienie, Jona spojrzał po sobie co przypomniało mu o zniszczonym płaszczu.
- Mogłabyś oddać mi ten guzik? - Zapytał wyciągnął dłoń w stronę rudzielca. - Swoją drogą to dobrze, że zależy ci na pokazaniu się z jak najlepszej strony w nowej pracy. Mam nadzieję, że twój szef to doceni - dodał, a przy tym chyba też chciał jakoś podtrzymać rozmowę, a wyczuł, że temat pracy wywołał z Marianne lekka ekscytację, więc chciał na powrót się na nim skupić. Może dowiedzieć się też czegoś więcej.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „First Hill”