WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Było spokojnie. Wieczór pachniał trawą zroszoną przelotnym deszczem, który bezsprzecznie przyniósł krótkie ochłodzenie po kilku dniach z temperaturą oscylującą wokół osiemdziesięciu stopni Fahrenheita. Nie był przekonany, czy słońce było jego sprzymierzeńcem, czy wręcz przeciwnie - jasno sugerowało, że powinien wyjść ze swojej strefy komfortu, odnowić dawne kontakty, nawiązać nowe. Miał na to nostalgiczno-deszczowe, jesienne dni, skąpane w ostatnich promieniach przebijających się przez opadające liście drzew. Ciemne, zimowe tygodnie, na których osiądzie śnieg, bezbłędnie przykrywając i jeszcze bardziej studząc jego nikłe chęci socjalizowania się. Później pojawią się kolorowe, wiosenne miesiące, pozornie napawające entuzjazmem, aż wreszcie gorące lata - bez żadnej presji terminów, widma zbliżającej się apelacji, czy kolejnego przesłuchania, na którym po raz enty powtórzy te same zeznania. Nie musiał się spieszyć, ale doskonale widział to - czuł, jak doby przeciekają mu przez palce, a on nie wykorzystuje w pełni możliwości potencjału, który daje wolność.
Tylko... czy aby na pewno był w o l n y?
Stalowo niebieskie tęczówki najczęściej ukrywał za ciemnymi szkłami okularów przeciwsłonecznych, lecz musiał odrzucić na bok czarną bluzę z kapturem, na rzecz jasnych, cienkich koszulek, odsłaniających zarówno mnóstwo tatuaży, jak i kilka blizn, których nie potrafił zlikwidować mijający czas. Nierówności, jakie dobrze komponowały się z jego charakterem; pewne wspomnienia i chaotyczne klatki dryfujące przed oczami głównie przed snem, nadal nie umiały się zatracić w realiach, zabliźnić, nawet jeżeli już niemożliwym było rozdrapanie tych ran. Tkwiły zbyt głęboko.
Siedział na patio z kubkiem parującej kawy, idealnie współgrającej z wydychanym w eter dymem papierosowym. Lubił t a k i czas; mięśnie odpoczywały po wysiłku fizycznym, który im zafundował spędzając kilka godzin w Seattle Boxing Gym. Krew krążyła szybciej, kofeina zbawiennie pobudzała, a substancje smoliste, tworząc dopełnienie obrazka, powoli zabijały. Ot, taką znalazł sobie harmonię.
Leniwie uniósł spojrzenie znad leżącego na stoliku macbooka, gdy w oddali - czyżby wnętrzu? - usłyszał cichy łoskot. Kroki? Zmarszczył czoło, strzepując popiół z papierosa do popielniczki, po czym zaciągnął się raz jeszcze. Wydawało mu się, na pewno. To zapewne ludzie - ci sami, co już kręcili się przy domu, z niezadowoleniem mówiąc, że nie powinien tu mieszkać, albo inni - podobni do nich.
- Kurwa, o co im znów chodzi, ja pie... - Urwał ten jakże elokwentny wywód, którego nie miał prawa usłyszeć nikt, oprócz niego samego. Cóż, a jednak usłyszał - a raczej usłyszała; nieznana mu ciemnowłosa kobieta stojąca między holem, a kuchnią i salonem. Nie zamknął drzwi? Niemożliwe, zawsze o tym pamiętał.
- Dlaczego tu jesteś? Jak...? - Jak długo? Jak tu weszłaś? Jak bezsensownym jest to pytanie, skoro powinienem w tej chwili wystawić cię za drzwi. - Wyjdź - powiedział twardo, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nie interesowało go ani to, kim była ani już nawet to, w jakim celu - zakładał, że pewnie jest jedną z tych zdesperowanych dziennikarek, które za wszelką cenę próbują przeprowadzić z nim wywiad. Bezskutecznie. Ruszył do drzwi i otworzył je szeroko; bo może nie zrozumiała wcześniejszego przekazu.
Przecież nie zadzwonię na policję.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pejzaż senności zastygł na jej powiekach; była zmęczona ponad dziesięciogodzinnym dryfowaniem po niebie, które wyjątkowo obfitowało w migrenowe bóle głowy i nieprzyjemne szumy uszne. Z ulgą postawiła pierwsze kroki na lotniskowej posadzce, aby po chwili wtopić się w chaotyczny tłum ludzkich sylwetek, który kierował się entuzjastycznie w stronę wyjścia. Przetarła oprószone sennym piaskiem oczy i błagała w myślach Morfeusza o to, aby wypuścił ją ze swych objęć. Jedynym eliksirem, który wspomógłby walkę ze znużeniem była kawa (tak, czarna. a mógłby mi pan jeszcze podać saszetkę z cynamonem?). Kawa parząca wargi i nieumywająca się zupełnie do tej, którą w ostatnim miesiącu miała okazję pić siedząc na ławce w Parc de la Boverie. Skrzywiła się delikatnie, gdy kubki smakowe przejęły intensywność schowanego w ekologicznym kubeczku napoju; miał nieprzyjemny, kwaśny smak powodowany nieodpowiednią temperaturą parzenia.
Seattle przywitał ją standardowym pakietem; tańczące na szybie wycieraczki zrzucały z siebie kolejne kropelki deszczu, a kierowca nucił pod nosem któryś z przemaglowanych boleśnie przez stacje radiowe utworów Stinga. Wysłała meldującą wiadomość do mamy (koniecznie napisz jak już dolecisz!) i westchnęła krótko, bo w jej głowie kiełkowało wyłącznie marzenie o schowaniu twarzy w miękkiej pościeli. Tęskniła za swoją sypialnią – w Liège jej pokój stanowił skansen nastoletnich lat, w których oblepiała ściany rozmytymi fotografiami polaroidowymi, a nad głową chybotał się wdzięcznie łapacz snów (teraz określiłaby go wyłącznie łapaczem kurzu), który splatała przez dwie noce ze sznurka bawełnianego w kolorze kości słoniowej. W wynajmowanym przez nią apartamencie sypialnia utrzymana była w jasnych barwach, które harmonijnie współgrały z dębowym drewnem, boho dodatkami i ogromem roślin poupychanych w każdym możliwym kącie.
Do czasu.
Gładko włożyła kluczyk do zamka, który po jednokrotnym przekręceniu ustąpił i wpuścił ją do środka. Zmarszczyła brwi, bo na dłuższą nieobecność zawsze zamykała drzwi na dwa razy. Ale czy i tym razem tak było? Nie pamiętała. Nie miało to zresztą teraz aż tak wielkiego znaczenia – nie, kiedy senność ścinała ją z nóg. Pociągnęła za sobą walizkę, pewnie przekroczyła próg i… zamarła.
Najpierw do jej uszu dotarła wzburzona melodia, która spłynęła nerwowo do serca, zatrzymując je na chwil kilka, aby zaraz tchnąć je ponownie do życia szybszym biciem. Intruz? Złodziej?
Mężczyzna. Wysoki, dobrze zbudowany i obcy. Lśniącymi tęczówkami rejestrowała obraz, którego nie spodziewała się ujrzeć ani dzisiaj, ani jutro, ani kiedykolwiek indziej. Rozszerzone źrenice skupiły się na wyrazie jego twarzy, zaciętym w chłodnym niezrozumieniu i irytacji (cóż za niedopowiedzenie!).
- Co robisz w moim domu? – Pytanie wypłynęło bezmyślnie w ojczystym języku; Walonia podlegała pod francuskojęzyczny region południowej Belgii, więc nie kaleczyła przestrzeni charczącymi niderlandzkimi głoskami. Kaleczyła ją za to swoją niespodziewaną obecnością, a po wzroku nieznajomego szybko zdała sobie sprawę, że również i niechcianą. Wtedy też w jej oczach odbiło się coś więcej – wystrój wnętrza był całkowicie sprzeczny z tym, który zapisany miała w swojej pamięci. Musiała się pomylić. Ale jak? Zacisnęła mocniej palce na kluczach, które umożliwiły jej wejście do środka. Czyżby pasowały do więcej niż jednych drzwi, a niezaspokojona senność ogłupiła na tyle, że pomieszały jej się w głowie adresy domów? - Najmocniej przepraszam. Mieszkam pod 63. – powiedziała już po angielsku, kierując stopniowo swe kroki w stronę wyjścia. Nie od razu jednak przekroczyła próg. - Nie rozumiem tylko dlaczego drzwi ustąpiły. Felerny model, cholera, mam taki sam. Powinniśmy... - tłumaczyła chaotycznie, aż nie rzucił jej się w oczy numerek domu zagnieżdżony czarnym kontrastem na elewacji. Ciało spięło się automatycznie, a płuca zapomniały jak pobierać tlen. Czyżby miała dzikiego lokatora? Czy może wzrok płatał jej figla?
Rzuciła gościowi wyzywające spojrzenie - skąd on się tu do cholery wziął i dlaczego jeszcze nie wychodzi? Więcej - jakim prawem wygląda na tak rozjuszonego?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Seattle na nowo przywitało go blaskiem fleszy, przez które pożałował, że nie ma na nosie ciemnych okularów; te stanowiłyby swojego rodzaju tarczę zarówno przez zbyt mocnym, migoczącym światłem, jak i wścibskimi spojrzeniami reporterów. Od tamtej pory starał się je mieć zawsze przy sobie, niezależnie od tego, czy na niebie pojawiło się promienne słońce, czy najjaśniejsza gwiazda Układu Słonecznego schowała się za ciemnymi obłokami, tak często goszczącymi na niebie Szmaragdowego Miasta. Został hucznie powitany zmieszanymi barwami głosu przeróżnych, obcych ludzi; niektórzy pytali jak się czuje, innych, tych bardziej skorych do rzucania w eter pustych osądów ciekawiło to, jak widzi swoją przyszłość i jak ocenia przeszłość. Nie doszukiwał się nut sympatii, ani współczucia; ciężko było je wyłapać w nieskładnej plątaninie słów. Nie potrzebował niczyjej litości, ba, przez to, jak traktowali go rodzice, od razu wiedział, że nie zostanie lokatorem ich wielkiej posiadłości, w której spędził dzieciństwo i młodość. Oczywiście, nie chcieli dla niego źle: wraz ze sztabem wizerunkowym obmyślali różne scenariusze - te bardziej pomyślne, oraz trudniejsze w rozpisaniu i zagraniu. Najlepszym - według nich - był wyjazd. Roczny urlop, korzystanie z uroków życia, których bynajmniej nie miał za więziennymi, zimnymi murami, z których biła ponura aura. Miał zwiedzać, doświadczać, poznawać, cieszyć się zwykłą codziennością normalnych ludzi, których dawne niby-czyny rzucały zbyt wyraźny cień. Poświatę, która go określała, nawet jeśli został oczyszczony z zarzutów.
Niewinny?
Nie dla większości tutejszych.
Został. Wbrew rodzicom, intuicji, która cicho podpowiadała, że nie warto stawiać temu czoła. Przeciw nieprzychylnie nastawionym funkcjonariuszom służby prawa, jak i mieszkańcom. Nie wiedział co powie, gdy będzie musiał skonfrontować się z rodzicami kumpla, który poniósł śmierć pięć lat temu, jego dziewczyny, ani jak jego osobę na nowo będą postrzegali bliscy Ivory. Udało mu się odnowić kontakt z Saoirse (siostrą zmarłej narzeczonej), ale z nią - jak mu się wydawało - dawniej dogadywali się również bezproblemowo i nagle nie zaczęła w jego obliczu doszukiwać się kryminalisty.
Pozorny spokój wypełniający odnowioną przestrzeń jego nowego domu, z łatwością zakłócił mający kilka (a może kilkanaście?) dni temu festiwal. Mogłoby się wydawać, że to on zapoczątkował kolejną falę zainteresowania się jego osobą przez ludzi, którzy wcześniej zdawali się być w tle. Parokrotnie musiał ścierać mało elokwentne, bynajmniej nie życzliwe hasła z elewacji, a nawet te trudniejsze zabrudzenia wymagały delikatnego nałożenia farby. Dobrze, że coś nadającego się na już znalazł w piwnicy, w rzeczach porzuconych po poprzednim lokatorze. Nie wyrzucił ich...zapewne tylko dlatego, że nie wiedział, czy coś nie przyda mu się podczas remontu. A później o nich na długo zapomniał.
- Twoim? T W O I M? - zapytał wyraźnie i - przede wszystkim - po angielsku. Pokręcił przecząco głową. - To mój dom - odpowiedział pewnie i mimowolnie rozejrzał się dookoła, jak gdyby chciał sprawdzić, czy aby na pewno żadne z nich magicznie nie teleportowało się do... Francji. Jacqueline, jego matka, wiele podróżowała w celach służbowych, a po powrocie z jednej z europejskich stolic, wpadła na genialny pomysł - bo przecież ich syn miał za mało zajęć dodatkowych - trzeba dołożyć naukę języków. Nigdy nie nauczył się mówić po francusku z pewnością i nie czuł się w tym ani pewnie, ani komfortowo, aczkolwiek wiele rozumiał i pamiętał. Nie rozumiał jednak, dlaczego nieznajoma mówiła do niego po francusku. Popatrzył na nią z konsternacją, bo już samo to, że miała czelność tu wtargnąć sugerowało, że musiała mieć coś nie do końca w porządku z głową. Do tego mieszała języki, co utwierdziło go w tej teorii.
Ludzie szeptali między sobą, gdy przechodził. Niektórzy, ci śmielsi, byli w stanie pokazać go drugiej osobie palcem. Inni? Trzymali bezpieczny, rozsądny dystans - przecież był mordercą; do takich zdecydowanie nie warto podchodzić.
- Kupiłem go ponad miesiąc temu - sprecyzował nieco spokojniej, gdy wyłapał zdezorientowanie na twarzy ciemnowłosej. Nie wyglądało na sztuczne, zagrane na potrzebę chwili; pokusiłby się nawet na stwierdzenie, że mogło być...szczere.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Do podręcznej walizki poprzecieranej gdzieniegdzie dłońmi upływającego czasu można spakować wiele: lnianą koszulę, która w podróży pokryje się chaotycznym szlakiem pogniecionego materiału, portfel z drobną zawieszką prezentującą słonika na szczęście (pech nadkruszył mu ucho cztery lata temu) czy drewniany szkicownik formatu A5, którego wnętrze chowa w sobie harmonijny zapis spostrzeżeń z monotonnie stabilnej rzeczywistości. Pozostanie jeszcze mnóstwo miejsca na rzeczy przyziemne, mniej sentymentalne i wspomagające człowieka w walce o przetrwanie dnia powszedniego. Bagaż ten zawiera się w kilogramach, a te miała przecież porozstawiać po zapisanych w pamięci szafkach, szufladach i regałach na chwilę po przekroczeniu progu domu numer 63.
W salonie nie ma jednak śladu po rustykalnej komodzie ze stylizowanymi na prowansalskie wzornictwo uchwytami. Lunarie nie dostrzega również karmelowych podkładek (szydełko rozmiar 9, sznurek bawełniany 5mm) pod jesienne kubki o grubych ściankach. Pomieszczenie, na które zerka podejrzliwie, przepełnione jest feerią barw, która nie należy do jej estetyki. Tutejsze ściany zamykają ją w zimnych objęciach skandynawskiego lodu; każda rzecz ma tu swoje miejsce, a porządek i ład grają pierwsze skrzypce, wysuwając się sugestywnie przed zaciekawione tęczówki obserwującego. Obiektywizm zakrada się do jej umysłu wyrazem uznania – przecież jest ładnie, schludnie, jest jakoś. Ale to miejsce nie należy do niej. Ten pedantyczny układ każe jej myśleć, że ktoś nie odważył się jeszcze stuprocentowo wprowadzić do tutejszych murów, które jeszcze miesiąc temu wypełnione były życiem, duszą z namacalnym wręcz charakterem. Dom, w którym się znalazła – choć nasycony drewnianymi meblami spod rąk samego Michała Stolarza – był pusty. Zastygła na chwilę z tą niewygodną myślą, która objawiała się na jej twarzy różaną farbką, stopniowo przybierającą na intensywności w zetknięciu z płótnem kości policzkowych.
- To twoje rzeczy w moich ścianach – rzekła całkiem nieprzytomnie, bo sens wypowiadanych przez niego słów docierał do jej uszu z lekkim opóźnieniem. Zgłoski unoszące się w powietrzu były modyfikowane przez atomy niezrozumienia, które przejęły całe jej istnienie. Nie rozumiała prostych haseł, choć przecież podsycane były całą paletą emocji płynących ze strony nieznajomego. Gubiła się w miejscu, które zwykła znać tak dobrze; to właśnie tutaj piła gorącą czekoladę belgijską z piankami, to w pomieszczeniu po prawej stronie majtała niecierpliwie nogami, kiedy babcia splatała z jej włosów dobierany warkocz. Później dekorowały go zebranymi na ogrodzie stokrotkami.
Teraz nie było babci. Nie było też domu.
Zacisnęła mocniej palce na rączce od targanej z lotniska walizki. Ukryty w niej bagaż był niczym w porównaniu z bagażem doświadczeń i wspomnień, który zalał całe jej istnienie. Ważył zdecydowanie więcej i osiadał ciężko na sercu, odbierając na chwilę dech i ściskając boleśnie klatkę złożoną z żeber.
Kolejny cios nadszedł zdecydowanie za szybko.
- Niemożliwe – Nie było jej stać na oburzenie, agresywny sprzeciw czy podniesienie głosu; trwała niepewnie w tej surrealistycznej bańce, która malowana była fałszem. To musiała być pomyłka.
To była pomyłka.
Tykanie zegara w tej gęstej ciszy raniło bębenki uszne. Przecież czas powinien stanąć w miejscu, a zamiast tego uparcie biegł naprzód, nie oglądając się na potencjalnych spóźnialskich. To zabawne, że ranił zmysł jej słuchu, a wzrok niespodziewane napełnił nadzieją. - To nie jest twój zegar – powiedziała po chwili, wskazując palcem na zawieszony na ścianie element, którego najwyraźniej nieznajomy lokator nie zdecydował się pozbywać (pasował do jego wizji wnętrza? zapomniał przenieść go do kartonu z rupieciami?). Wykonana z drewna, ręcznie malowana tarcza zastygła na malowanych bladością fasadach. Tarcza ukształtowana dłońmi babci, pokryta farbą zjadającą końcówki jej pędzli. Z tyłu zapisana była data: 20.02.2011. To właśnie ten szyfr podała mężczyźnie. - Sprawdź - Nakazała niecierpliwie, bo była to jedyna szansa, która uwiarygodniłaby ją w jego oczach.
Jeszcze nieco ponad trzydzieści dni temu należała do tego miejsca.
Ostatnio zmieniony 2020-09-15, 11:56 przez Lunarie Vanderlaan, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pierwszym, co powinno w jasny i klarowny sposób zakomunikować mu, iż ciemnowłosa nie jest kimś z prasy, były bagaże, jakie ze sobą miała. Zarejestrował je za późno; umknęły mu te szczegóły, które nie były zaledwie drobnostkami, a wyraźnie określały, iż kobieta wróciła z podroży, albo... planowała się wprowadzić. Z drugiej strony... coś w tej ewentualnej przeprowadzce mu nie pasowało: doskonale pamiętał rzeczy koślawo powrzucane do pudeł; zapomniane artefakty ze swojego dawnego życia, z którego zdążył przez lata wyrosnąć. Zebrał je w pośpiechu i niechętnie z domu rodziców, gdzie zostały przewiezione z apartamentu zamieszkiwanego z Ivory. Czekały na niego pięć długich lat, a on nie potrafił dostrzec w nich tych samych kolorów, którymi wypełniały przestrzeń kiedyś i stanowiły wartość.
Kiedyś...
Próbował zamknąć przeszłość w ciemnym pomieszczeniu znajdującym się w piwnicy. Łudził się, że przekręcenie w zamku klucza sprawi, iż wspomnienia zostaną skrupulatnie przesiane na te, jakie muszą zostać pod ziemią (razem z nią, przecież to tak bardzo sensowne; nie było jej, więc przestały się liczyć), a inne, zdrowsze, osadzone w teraźniejszości. Lawirował między tym, czego powinien chcieć: zacząć żyć swoim życiem, nie przejmując się cieniem, który stale za nim podążał i tracąc przeświadczenie, że zostawiane za sobą ślady stóp mają szkarłatny odcień zaschniętej krwi, a widmem dawnych lat, jakie odbierały mu spokój. Doskonale czuł ten dysonans: tak bardzo nie chciał jej pamiętać, a jeszcze bardziej nie chciał zapomnieć; paradoks tej sytuacji sprawiał, że miał ochotę skarcić samego siebie, by później kpiąco się zaśmiać. Czego ty tak naprawdę chcesz, Griffith?
- To tylko rzeczy - mruknął bez namysłu tonem wypranym z emocji, bo jeszcze nie zdążył się do żadnej z nich przywiązać, ani poczuć, że są jego. Chciał, by dla odmiany otaczająca go przestrzeń była jasna, przestronna. Czuł się stłamszony w ciasnych, więziennych klitkach, w których śmierdziało stęchlizną, a ściany były na przemian odrapane, albo poplamione... nie próbował nawet zbadać czym. Był zadowolony z tego, jak udało mu się urządzić ten dom, aczkolwiek czy czuł się w nim jak u siebie? Na ten moment - najprawdopodobniej - oboje mieli z tym problem.
- Uhm, a jednak - burknął w odpowiedzi, osadzając spojrzenie na jej profilu, by następnie kątem oka zarejestrować ruch za drzwiami. Mężczyzna z aparatem stał na chodniku, wyraźnie zastanawiając się, jaka odległość będzie bezpieczną by podejść. I to chyba był nawet ten sam facet, któremu na festiwalu zagroził, że zrobi z jego aparatu pożytek inny, niż strzelenie kilku fot. Strzeliłoby wtedy zapewne kilka kości. Zamknął drzwi, które odpowiedziały charakterystycznym, cichym klikiem.
- Ten zegar znajduje się w domu, który kupiłem, więc owszem - należy do mnie - stwierdził pewnie, marszcząc przy tym czoło w wyrazie zdezorientowania sprawnie zmieszanego ze zdziwieniem. Równie niespodziewanym było to, że z jakiegoś powodu postanowił spełnić prośbę kobiety i zdjął tykający dowód (na to, że jednak nie sfiksowała, jak mu się wydawało) ze ściany. Ostrożnie odwrócił go w dłoniach, badając wzrokiem napisy z tyłu.
- Okej... - Przesunął prawą dłonią po zaroście, by w następstwie odwiesić zegar na ścianę i odwrócić się przodem do nieznajomej. Na pierwszy rzut oka mógł wydawać się przekonany, a jej argument nie pozostawiał wątpliwości, lecz...
- I co w związku z tym? - Uniósł pytająco brew, posyłając jej wyzywające spojrzenie. - Ta sama data może być zapisana na wszystkich takich zegarkach. Może to popularny model i wtedy powstał? - Wzruszył obojętnie ramionami, sugerując jej, że nie wyklucza takiej możliwości, jak i nawet nie czeka na jej ewentualną odpowiedź. Wiedział też, że... nie wyglądało to stricte tak, jakby zegar wyszedł z wielkiej hali produkcyjnej, a data została zapisana odręcznie. Do tego... skąd wiedziała, że wcześniej nie należał do niego...? Westchnął ciężko, z rezygnacją i poniekąd zmęczeniem.
- Możesz go zatrzymać. Na pamiątkę - powiedział kpiąco - w czymś jeszcze mogę pomóc, zanim pójdziesz tam, skąd przyszłaś? - Po raz drugi zdjął ze ściany jej własność, by kilkanaście sekund później leniwie wyciągnąć w jej stronę rękę z prezentem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Absurd sytuacji utrudniał wydostanie się ze sztywnych ram zaskoczenia, a wymalowany na twarzy obraz niedowierzania zastygł na długo, skutecznie eliminując kiełkujące pod skórą pierwiastki irytacji. Nie tak miał wyglądać jej powrót do domu; przecież na parapetach czekały kwiaty, które może odeszły już jakiś czas temu w zapomnieniu, ale jeszcze naiwnie miała otulić je wodą z nadzieją na to, że zdecydują się powrócić do świata żywych. Miała pozwolić odetchnąć pełną piersią przykurzonym regałom i zdjąć z ich obciążonych barków opasłe tomiszcza, których najprawdopodobniej nigdy nie przeczyta. Zamiast tego przygniótł ją cały ciężar tego świata, bo stopniowo zaczynało do niej docierać, że miejsce, które nazywała azylem, zniknęło z zakodowanych w pamięci pejzażów. Dziwny był to stan – stracić dom, choć przecież pod stopami wciąż trwały jego stabilne fundamenty.
- To tylko rzeczy – powtórzyła za nieznajomym, nie poświęcając nawet chwili na zastanowienie się nad tym, dlaczego nieszczególnie interesowała go dbałość o to, co go otaczało. Budowanie wystroju pomieszczeń było długim, żmudnym procesem nadawania mu duszy i wyjątkowego charakteru, którego nie sposób podrobić. Miejsce, w którym zwykła przebywać musiało być jej. To gwarantowało poczucie stabilności, ale i przywiązania. - Skoro to tylko rzeczy, to rozumiem, że nie będzie problemu ze sprawnym wrzuceniem ich do kartonowych pudełek. – Nie było to dojrzałe, nie było rozsądne, ale i los wrzucił tych dwoje w scenerię, która nie pozwalała na uprzejme dywagacje. Po pierwszym szoku nadchodziła fala nerwowości i zmęczenia powodowanego przeciąganiem się tej wykluczonej z granic normalności sytuacji. Błądziła jasnymi tęczówkami po konturach jego istnienia, szukając w postawie mężczyzny odpowiedzi na wszystko to, co splątało się w jej umyśle nazbyt długą liną. Zastany chaos wytrącał ją z równowagi, a dążenie do utrzymania balansu było znacząco utrudnione. Zwłaszcza w kolejnych chwilach, wystawiających jej wątłą sylwetkę na próbę - mogło się wydawać, że w ostatnich miesiącach udało jej się poskładać porozrzucane po kątach puzzle własnego jestestwa. Życie po raz kolejny zmiatało ją z planszy, wymazując z krajobrazu przyzwyczajeń porządek dnia codziennego.
- Przyjrzyj się dokładniej, to może jeszcze znajdziesz datę ważności – Niekontrolowane słowa ironicznie wypływały w eter, choć przecież powinna dążyć do jak najszybszego rozwikłania sprawy, która – wiedziała już teraz – miała jej spędzać sen z powiek aż do następnej pełni. Jakże ciężko było zignorować rytmiczne pulsowanie w skroniach. Jakże łatwo z kolei było przeoczyć subtelny trzask zamykanych drzwi; kiedy tkwiło się w potrzasku, ponowne znalezienie się w klatce nie robiło już takiego wrażenia. - Jasne. Możesz pomóc mi się rozpakować – stwierdziła bezczelnie, decydując się na nieopuszczanie lokum aż do momentu, w którym nie skontaktuje się z biurem nieruchomości; bała się, że gdy tylko dopuści do rozstania się ze ścianami ukochanego domu, nie będzie w stanie już do niego wrócić. Konsekwentnie postępowała wbrew jakimkolwiek wytycznym zdrowego rozsądku; potencjalna krzywda wymierzona ze strony mężczyzny byłaby n i c z y m w porównaniu do wizji utraty domostwa, w którym spędziła ostatnie lata. - Mieszkam tu. A wcześniej mieszkała tu bliska mi osoba. Nigdzie się nie ruszam. Przykro mi to stwierdzić, ale zostałeś oszukany. Ktoś zawinął pieniądze i sprzedał ci dom, który ma już właściciela. – Nielogiczne postępowanie prowokowało język do plecenia andronów; przecież tkwili w środku omawianej rezydencji, a żeby mogli się tu znaleźć, oboje musieli posiadać klucze. - Nie mogłeś kupić domu, który wynajmuję od dłuższego czasu, panie – Chwila zawahania. Czy naprawdę chciała wiedzieć kim jest? Nieznajomy – Zakończyła uroczyście, nie zaszczycając go choćby jednym spojrzeniem. Uparcie szukała w spisie książki telefonicznej numeru kontaktowego do człowieka (ludzi?), którego powinno się efektownie spierdolić ze stołka. Wcześniej jednak biedak miał zadanie do zrealizowania; zmuszenie całego swego istnienia do rozplecenia węzła tej drobnej nieścisłości.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Biuro nieruchomości, któremu zaufał... wydawało się pewne. Nie czuł konieczności sprawdzania działań agenta zajmującego się jego zleceniem, wszak był on jego znajomym; Blake sprawnie i konkretnie przekazał mu swoje oczekiwania odnośnie dzielnicy, wizji domu, prywatności, jaką chciałby mieć. Wolał uniknąć typowej, otwartej przestrzeni wokół całego budynku, co było bardzo powszechne w miejskiej architekturze. Front nie miał zachęcać do stwierdzenia: pasuje do byłego więźnia, a sprawiać wrażenie normalności. Pozory, bardzo sprawnie przesiąkające jego ubrania, myśli, nastawienie. Wysokie, murowane ogrodzenie między częścią mieszkalną, niewielkim patio a garażem było trafem w dziesiątkę; pomagało utrzymać z dala wścibskich fotoreporterów, ale i wzrok przechodniów, czy sąsiadów. Z jego pomocą dystansował się, ale też odgradzał ludzi od siebie - może nie tylko dom otaczał mur, który ciężko było przekroczyć bez zaproszenia?
Jej się udało.
Dopiero teraz, kiedy zamienił kilka niewyraźnych zdań z kobietą sugerującą, iż to on jest tu kimś niepasującym, kilka myśli pojawiło się w jego głowie, nieco inaczej przedstawiając zarys jednej z sytuacji. Domostwo - podobno - było na sprzedaż od jakiegoś czasu, aczkolwiek po wyjściu z więzienia Griffith z jakiegoś powodu nie mógł bezpośrednio przeprowadzić się do niego, a musiał na parę dni wrócić do posiadłości rodziców. Dużej, przestronnej, urządzonej elegancko, spójnie, ale nie ze zbędnym przepychem. Była wystarczająca, aby miał swoją przestrzeń, a jednak nie wiązał kolejnych dni, tygodni, z murami, w których spędził nastoletnie lata swojego życia. Potrzebował czegoś nowego; swojego świeżego początku, nawet jeżeli wiedział, iż będzie to długa i trudna droga.
Wprowadził się. Ściany zdobiły zarysowania meblach, jakie z nich zdejmowano, a kilka wysuszonych liści nieznanych mu roślin, stroiło panele. Nie miał jasnych przesłanek ku temu, iż parę tygodni wcześniej zamieszkiwała tu młoda kobieta. Dom był niemalże pusty - pomijając parę ozdób w salonie i kuchni, kwiatka w sypialni (jednego z nielicznych, który przeżył, więc go zatrzymał), czy obrazu wiszącego przy schodach. Spodobał mu się; swoim chłodem pasował do wnętrza, ba, może nawet stanowił jedną z inspiracji, jaką posłużył się w rozplanowywaniu - na tamten moment - pustych przestrzeni? Największa niespodzianka spotkała go w piwnicy - najwyraźniej zapomnianej przez ekipę pakującą do pudeł historię.
- Nie byłoby problemu, gdybym c h c i a ł to zrobić - poinformował, do swojej wypowiedzi dodając lekkie skinienie głową. Problem w tym (problem: dla niej, nie dla niego), że nie chciał tego zrobić. Przyzwyczaił się; przyzwyczajenia nigdy nie były najlepszym doradcą, ale dlaczego miałby rezygnować ze swojego miejsca na rzecz cudzego: wyprowadź się, co z tego, że ubranego w dyplomacje, oraz ubarwionego dźwięcznym tonem głosu. To nadal - jego miejsce i zostałby w nim chociażby z czystej złośliwości.
- Znalazłem - odpowiedział, wchodząc jej w zdanie: - data ważności twojego pobytu tutaj kończy się za trzydzieści sekund - sprecyzował, wyjaśniając ciemnowłosej to, co miał na myśli. Nic dziwnego, że jego brwi uniosły się w wyrazie zdziwienia, gdy twardo stała przy swoim, zadziornie kontynuując tę farsę związaną z jej obecnością tu. Naprawdę nie wiedziała z kim ma do czynienia? Inna, obca osoba - świadoma, oglądająca wiadomości, czy czytająca prasę - wycofałaby się (tak sądził, szczególnie po tym, co spotykało go od czasu wyjścia na wolność) od razu, gdyby okazało się, że mają dzielić między sobą przestrzeń.
- Nie mógłbym kupić domu, który ma lokatora - przyznał jej rację, lecz ruchem głowy wskazał na walizkę. - Sądzę, że wtedy był pusty, więc go nie miał. Może powinnaś sprawdzić umowę najmu, bo ja swoją - kupna - znam bardzo dobrze - powiedział zdecydowanie, ale nie podnosząc tonu, za to skupił swój wzrok na jej twarzy. Uniesiony kpiąco kącik ust i nieznacznie zmrużone oczy mogły sugerować, że to ona może mieć problem, ponieważ bynajmniej nie zamierzał ustąpić. Korzystając z chwili, podczas której była zaabsorbowana przeglądaniem czegoś, chwycił za rączkę jej walizki i bez wcześniejszego zapytania (bo i po co, skoro łaskawie ofiarowane pół minuty już dawno minęło) skierował się wraz z nią w kierunku drzwi wyjściowych.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Już niedługo w biurze nieruchomości odkryją, że mają na koncie trzynaście (pechowych) nieodebranych połączeń od poirytowanej kobiety o czekoladowych kosmykach. Włosy co rusz wpadały jej do oczu; nerwowym ruchem zakładała pojedyncze pasma za ucho, przygryzała wargi i przeklinała pod nosem po francusku. Była w sytuacji beznadziejnej, a jej czas na wyjaśnienia dobiegał końca. Kiedy po raz czwarty wybrała przeklęty numer telefonu z zamiarem nagrania się na pocztę głosową, zdała sobie sprawę, że i ta możliwość została jej odebrana. Nie była jedyną osobą, która dzwoniła tam w sprawach ważnych. Kto wie, może nie tylko jej istnienie napędzało gorącą linię nerwowością, agresywnym zapytaniem oraz oczekiwaniami dotyczącymi natychmiastowego rozwiązania zawiłości sytuacji, w której się znalazła?
Skrzynka pocztowa jest pełna.
- Niech was szlag – Cisnęła telefon do kieszeni, a policzki piekły dotkliwie intensywnością agresywnej czerwieni. Po raz pierwszy odkąd zawitała dziś w tych nie-do-końca-znanych progach, uderzyła ją myśl, że w istocie będzie musiała opuścić tutejsze mury (ukochane i ważne, ale czy aby wciąż jej?) i szukać szczęścia w ramionach domostw swoich znajomych. Nie lubiła czuć się jak przybłęda, nie chciała być ciężarem i nie miała zamiaru z rosnącą w gardle gulą obdzwaniać kolejne istnienia, które może zdecydowałyby się przyjąć ją pod swoje skrzydła. Tymczasowo.
Spojrzała smętnie w kierunku zegara, którego rola ograniczała się już wyłącznie do smutnego odmierzania czasu. Nie przylegał swymi plecami do chłodnych ścian, przez co jego tarcza zdawała się być jeszcze większa niż zwykle. Przejechała powoli palcem po chropowatej fakturze i pojedynczych wybrzuszeniach.
- W porządku – Rzuciła w końcu w eter z intonacją przesiąkniętą fałszywą bezsilnością; jej harmonijny spokój (zburzony już przed kilkoma minutami, co poświadczały nieprzyjemne słowa wypływające z jej ust) został wystawiony na jedną z poważniejszych prób, ale nie miała zamiaru ot tak zrezygnować i pożegnać się dobrowolnie z tym, do czego jej serce tak bardzo było przywiązane. Kiedy się odwróciła, nie była w stanie zlokalizować walizki dotychczas dzielnie jej towarzyszącej w tym całym przedstawieniu. Wywróciła w poirytowaniu oczami i ruszyła w stronę nieznajomego, który oddalił się w nie tyle nieznanym, co niechcianym i nieinteresującym ją kierunku wraz z jej rzeczami. O ileż przyjemniejsze w wędrówce musiało być życie pozbawione dramatów i utrudnień! Wielokrotnie w swych myślach wyolbrzymiała sprawy mieszczące się na ogół w drobnych dłoniach, aby po ogromie gdybań i przedsennych rozważań przyrównać ich skalę do rozmiarów asteroidy niszczącej wszystko, co tylko jej się po drodze nawinie. Tym razem ogrom trudności przytłaczał ją realnie, bez wymuszania jakichkolwiek przeprowadzanych w wyobraźni dywagacji. Telefon uparcie milczał (zaklęty, przeklęty), sytuacyjny absurd ją przerastał, a nieznajomy mężczyzna był coraz bardziej zdecydowany w swych działaniach.
– Nie byłabym taka pewna - Grała na zwłokę, nawiązując do jego słów dotyczących zakupu domu, który lokatora posiadał. A tak właściwie to posiada wciąż, bo przecież jeszcze w tym miesiącu opłaciła czynsz na trzy miesiące naprzód, mieszcząc się doskonale w oczekiwanym przez agencję terminie dzięki uprzejmości wbudowanej w smartfonie funkcji związanej z przypomnieniami. Już na cztery dni przed terminem ostatecznym ekran telefonu przysłoniło wesołe powiadomienie, które po szybkiej realizacji mogła posłać w niepamięć. Teraz logowała się na szybko do aplikacji banku, aby spojrzeć, czy - psia mać! - przelew faktycznie został prawidłowo zaksięgowany, czy może zawisł gdzieś w niebycie, czekając na kolejne kliknięcia mające potwierdzić przeprowadzenie tej zawiłej czynności. Z łomoczącym sercem przewijała historię transakcji, aby z ulgą stwierdzić, że wszystko zostało przeprowadzone prawidłowo. Przecież gdyby nie było, to dostałaby szybko informację związaną z wypowiedzeniem najmu? Cokolwiek? Prawda? - Nie rozumiesz. Przyszłam tu jak do siebie, bo mam do tego pełne prawo. Spójrz - Podsunęła mężczyźnie telefon z dowodem wpłaty, a część tytułu przelewu pokrywała się zgrabnie z adresem agencji nieruchomości, która najwyraźniej zrobiła ich w bambuko. Dłoń jej drżała, tak samo jak serce, które wystukiwało naprędce niespokojny rytm. Miała poczucie, jakby w tej wiadomości zawierało się całe wytłumaczenie jej obecności na terenie tutejszych fundamentów. Nie zwracała nawet uwagi na idiotyzm swego zachowania; nie lubiła czuć się bezradna, nie znosiła sytuacji przepełnionych zakłopotaniem, a tak właśnie zaczynało się formować jej aktualne położenie; z zaskoczenia i buńczuczności przechodziła w postać składającą się na ciche wytłumaczenie. - Tak się składa, że nie mogę panu przedstawić umowy najmu, bo - o ironio - zostawiłam ją w domu. Czyli tutaj. - Podkreśliła, nie chcąc się wdawać w dalsze potyczki słowne. Oparła się delikatnie o ścianę (chcąc pokazać, że mimo wyciszania sztormu, frontu wciąż nie zmienia - nie ma zamiaru nigdzie się stąd ruszać) i obracała niespokojnie w dłoniach telefon komórkowy, mając nadzieję, że za chwil kilka zadzwoni do niej przedstawiciel, który zakrzyknie wesoło, że jej udział w programie mamy cię! dobiega końca.
Obiecała sobie, że nawet przybije wtedy piątkę z mężczyzną, który - niech go szlag! - wystawił ostentacyjnie cały jej bagaż tuż za drzwiami wejściowymi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wskazówki rytmicznie płynące po tarczy zegara, zdawały się zgrabnie komponować swoim łoskotem z nieco nerwowym oddechem, jak i charakterystycznie brzmiącym uderzaniem opuszkami palców w wyświetlacz telefonu. Obserwował nieznajomą; kątem oka, uważnie, z niezrozumieniem i konsternacją. W tym wszystkim była również ciekawość - nie tyle, co odnośnie samej ciemnowłosej, a sytuacji, która wymknęła się spod kontroli obojga. Leniwie przesuwał spojrzeniem po jej twarzy, lawirował między walizką, dłonią a telefonem unoszonym do ucha, by finalnie smartfon ponownie opadł, wraz z nadziejami na to, iż ktoś po drugiej stronie odbierze. Mógł zrobić to samo - wybrać numer, lecz nie stricte do agencji, a znajomego, który pomógł mu znaleźć idealne lokum. Czy odebrałby? Istniało duże prawdopodobieństwo, lecz co miałby wtedy powiedzieć, które myśli wybrać, z tych, jakie chaotycznie odbijały się o siebie i tworzyły jeszcze większy bałagan?
Może to jednak nie było jego miejscem?
Może powinien wyjechać, nie traktując spakowania walizki i kupienia biletu lotniczego jako akt tchórzostwa.
Może, może... może. Może nie.
Zamrugał kilkukrotnie, wybijając się z krótkiego, niepotrzebnego zamyślenia i zmrużył oczy, gdy podstawiła mu przed nos jasny prostokąt. Zdążył zarejestrować kwotę, jak i rozpoznał nazwę agencji, lecz nie wiedząc, co powinien (niby, rzekomo, bo tak naprawdę czy czegoś od niego wymagała, poza wycofaniem się?) zrobić, rozłożył ręce na boki, sugerując, że to nie jego problem. Czy na pewno?
- Myślę, że na dniach uda im się to odkręcić i zwrócą ci środki -
zakomunikował, słowa kierując ze spojrzeniem bezpośrednio opartych na jej dużych oczach. - Idealnie, by opłacić inne mieszkanie, lub dom. W Seattle zbyt często pada deszcz, by rozbić obozowisko na otwartej przestrzeni - mruknął, stawiając jej walizkę przed drzwiami. Na zawieszonym fotelu leżała paczka papierosów, a obok, na parapecie, pozostawiona wcześniej zapalniczka. Wyciągnął jedną z fajek i odpalił, tym razem nie patrząc w głąb domu; nie uraczył jej żadnym, nawet krótkim spojrzeniem.
- Chyba że lubisz adrenalinę. - Co by tłumaczyło zachowanie kobiety i to, że postanowiła z nim dyskutować na temat słuszności mieszkania w tym domostwie. Między zaciągnięciem się dymem, a wypuszczeniem go w eter, sięgnął do kieszeni po komórkę i wystukał krótką treść wiadomości sms.
Musimy pogadać. Zadzwoń, jak znajdziesz chwilę.
Trujące substancje przenikające przez jego organizm, zajęły się unieszkodliwianiem nadszarpniętych nerwów. Nie zamierzał tłumaczyć się ze swojego zachowania, ani - tym bardziej - przepraszać za nie, aczkolwiek buntownicze nastawienie i oschłe, suche fakty (to mój dom, musisz znaleźć coś innego), na jakiś czas odeszły w bok.
- Długo tu mieszkałaś? - zapytał, odwracając twarz w kierunku wejścia, jak gdyby liczył, że dostrzeże jej drobną postać w progu.
Tylko...czy dlatego, że to oznaczałoby sukces (wyszła, wystarczyło wrócić do środka i zamknąć drzwi przed nosem), czy może najzwyczajniej go to interesowało, szczególnie, że temat nie poruszał jego osoby? Od wyjścia z więzienia jego dyskusje z ludźmi były rzadkie, do tego często ograniczone do markotnych słów dotyczących zakładu karnego, jego winy (w końcu dla wielu nadal ją na sobie nosił) albo socjalizowania się na wolności.
Nie szło mu najlepiej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wbrew wszelkiej logice wcale jej nie zależało na zwrocie środków na konto; chciała tu zostać, schować się w ulubionym wiklinowym fotelu (tymczasowo wyparła z głowy myśl, że może go już nie odnaleźć w salonowym kącie) i po raz czwarty spróbować sprać plamki czerwonego wina z popielatych zasłon, które ochoczo wsiąknęły wiśniową barwę w swą lnianą fakturę.
Namacalna obecność tarczy zegara, pojedynczego obrazu zawieszonego na ścianie i chowających się w korytarzowym labiryncie roślin potwierdzały jej niegdysiejszą przynależność do tutejszych murów. Teraz było inaczej, jakby dziwnie, może nieco obco. Zastany krajobraz różnił się znacząco od mieszkaniowego pejzażu, który zapisał się wyraźnym konturem w jej głowie, ale wraz z narastającym niezrozumieniem i brakiem akceptacji co do wprowadzonych zmian, kiełkowało w jej sercu coś jeszcze - ciekawość. Ile oswojonych elementów przeszłości kryło się w tutejszych ścianach? Czy ten nieznany mężczyzna postanowił zachować coś jeszcze z wyposażenia jej życia? Czy schował gdzieś dekoracyjną makatkę, której chaotyczny splot ranił przy tkaniu szczupłe palce?
Ten dom był dla niej centrum wszechświata.
- Nie każdy problem można rozwiązać przelewem - Niekontrolowany chłód przeciął atmosferę, choć przecież doskonale wiedziała, że jedynie spokój jest jej sprzymierzeńcem. Westchnęła krótko, walcząc z szalejącym w płucach sztormem, palącym żebra pożarem i wzburzoną morską falą. Była czymś więcej niż żywiołem. - Opłaciłam czynsz na trzy miesiące naprzód - poinformowała krótko, choć przecież jeszcze chwilę temu skłoniła wzrok mężczyzny do zatrzymania się na dłużej na wyświetlanym w aplikacji bankowej przelewie. Widział. Teraz usłyszał. Jednak nie rozumiał jeszcze, że ta historia nieprędko przejdzie w mgiełkę niechcianego wspomnienia. Może miała zatrzymać w pamięci jego obraz na dłużej, może miała nawet zacząć splatać drobną czcionką nową historię, w której padłoby jego imię.
Miała o co walczyć.
- Nie zrezygnowałam z najmu. – Po raz pierwszy jej tęczówki zatrzymały się na dłuższą chwilę na ostrych rysach jego twarzy; lustrowała go badawczo i z nieoczekiwaną dozą zaciekawienia. Przechyliła delikatnie głowę na bok, łapiąc się na tym, że automatycznie przelewa bladość jego zmęczonej cery na wyimaginowane płótno, które póki co nie nosiło znamion jakichkolwiek żywszych barw. Był białą kartą z zapisanym w rogu znakiem zapytania. - Nie wręczono mi wypowiedzenia. Może i nabyłeś dom. Dom, który nie był na sprzedaż, co zaraz się – mam nadzieję – wyjaśni. Ale ja też jestem jego częścią. - Zawiesiła w przestrzeni jasną sugestię, że mimo wyniesionych mebli, przemalowanych ścian i nowych poszewek na poduszki, które wygrały z bawełnianym materiałem wykończonym pojedynczymi frędzelkam, jej osoba jest wpisana w projekt tutejszego wyposażenia. Kupił dom, który chował w sobie jej istnienie. Nie chciał tego?
Cóż.
Odblokowała odciskiem palca telefon, aby potwierdzić swe przypuszczenia; biuro nie kwapiło się do szybkiego nawiązania kontaktu. Ona z kolei nie kwapiła się do sprawnego udzielenia odpowiedzi; w tym domu mieszkali jej dziadkowie. Była w nim od zawsze. Mieszkała od niedawna.
Jak można zrównać te dwie skrajności? - Niech zwrócą te środki tobie - Odezwała się nagle, próbując dostosować zastaną rzeczywistość do swych marzeń o szczęśliwym zakończeniu, które nie rozsypałoby jej serca w drobny mak. W tej bajce złowrogi smok po krótkim namyśle stwierdza, że mogłaby tu zostać. Chociaż na jedą noc. - Potraktuj to jako czynsz, skoro zostałeś właścicielem - to słowo ledwo przeszło jej przez gardło - domu, który wciąż jest wynajmowany. Dopóki sytuacja się nie wyjaśni i nie zaproponują mi alternatywy.. to chciałabym, abyś otrzymał jakieś zadośćuczynienie za moją ewentualną obecność. - Jej duma pękła i rozsypała się z głuchym łoskotem o marmurowe posadzki. Jak mu powiedzieć, że nie tyle nie ma gdzie pójść, co nie chce stąd iść? Że nie dla niej hotele i tymczasowe noclegi u znajomych? Jak przekazać, że to tylko chwila, moment, a każda z nich jest na wagę złota, zanim zdoła ostatecznie się pożegnać z tutejszymi murami? Czy faktycznie tak łatwo było odpuścić mieszkanie tu w dalszej perspektywie, aby móc jeszcze dziś zbadać fakturę rodzinnych ścian, rozpisać wciąż wyraźne obrazy dotychczasowego wyposażenia i nadać kontury wspomnieniom, które zaraz mogły się zatrzeć? - Pewnie lada dzień to wyjaśnią. A wtedy - się wyniosę? - będziemy mieli problem z głowy.
Na jaki poziom zagmatwania miała jednak wskoczyć ta niecodzienna sytuacja? I czy faktycznie zaprezentowane przez biuro rozwiązania będą tymi, które Lunarie zdecyduje się przyjąć?
Nie miała pojęcia, w jakim stopniu najem na czas określony może spędzić im wszystkim sen z powiek.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Griffith mógł powiedzieć niemalże to samo - teraz było inaczej, jakby dziwnie, może nieco obco, lecz nie tylko w kontekście domu, a... całego Szmaragdowego Miasta, swojej nowej codzienności, aktualnego życia. Nim zdążył się rozejrzeć, ktoś umiejętnie skradł z otoczenia jasne barwy, zatapiając je w ciemnych, zimnych kolorach. Nie chodziło zaledwie o porę roku, która niezgrabnie z ciepłego - ale i deszczowego, jak to bywało w Seattle - lata, powoli zmieniała się w pochmurną, kapryśną jesień, a o wszystko poza tym. Z jednej strony żałował - że przyswoił za mało promieni słońca, a niebezpieczne rozbłyski na niebie podczas ulewnej burzy, były przez niego zanotowane tylko kilkukrotnie. Wyrzucał sobie fakt przesadnej izolacji przed otoczeniem; nie takiej, gdzie siedziałby kilka dni z rzędu w domu, a takiej, która utrudniała mu nawiązanie kontaktu z osobami, jakie dawniej były dla niego ważne i potrafiły przywrócić jasne promienie, nawet podczas ciemnego, niespokojnego dnia. Wiedział, że to bezsensowne, pokryte z pozoru bezpieczną otoczką dziecinady, próbującej zamydlić oczy tym, że komfort i pozostawanie w takiej strefie jest najlepsze, a wyjście poza nią i wypowiedzenie więcej słów, niżeli jest konieczne... to błąd. Głównej roli bynajmniej nie grało to, że bał się ludzi; ich opinii o nim, jego zmianie, przeszłości. Nie uciekał od tematu więzienia, choć preferował mówienie o czymś innym, by ponownie nie patrzeć wstecz i nie zatracać się w tamtych obrazach.
Obawiał się skonfrontowania. Ich życia z tym, co samemu miał do opowiedzenia i przyznania się... przed samem sobą. Nie robił zawrotnej kariery w Hollywood, nie pracował przy produkcjach filmowych będąc odpowiedzialnym za muzykę, ani nie podróżował po świecie. Wolał nie widzieć w ich twarzach planów, które i on powinien realizować. Wielkie ambicje z kiedyś, zostały pogrzebane już dawno, wraz z grzechami, za które rzekomo odpowiadał (uniewinniony, więc czy i one miały zmartwychwstać?), a świetlana przyszłość została zamknięta w niewielkim, szczelnym pudle. Cichy głosik z tyłu głowy natrętnie szeptał, że najlepsze lata zostały zmarnowane, a on jest już określony, by po chwili inną intonacją kolejny podpowiadał, że to nieprawda. Wciąż ma szansę na to, by osiągnąć wiele. Sinusoida tych zupełnie różnych stanów świetnie się bawiła, najwyraźniej nie wiedząc, kiedy przestać.
- Nie każdy, ale większość - powiedział, ponownie ze spojrzeniem skupionym na jej twarzy. Pieniądze, oczywiście, nie były w życiu najważniejsze, ale prawdopodobnie wyśmiałby każdego, kto z całą pewnością twierdziłby, że nie mają żadnego znaczenia, albo nie należą do listy priorytetów. Ludzie bez wyobraźni, którzy najwyraźniej myśleli, że człowiek żywi się samymi pięknymi ideałami, dzięki czemu jest zdrowy, nie ma żadnych problemów, a do tego jest szczęśliwy.
- Nabyłem dom - potwierdził, tylko dlatego, że było mu to na rękę. - I nie sądzę, by byli w stanie zaoferować mi trzykrotną wartość nieruchomości, bo o mniejszej kwocie nawet nie będę rozmawiał. Chyba że ty to zrobisz, wtedy nie ma problemu. - Rozłożył ręce na boki, unosząc złośliwie kącik ust. Coś za coś; remont kosztuje, nie tylko wyłożone dolary w celu zakupienia czegoś, ale i trud. Zdążył się zadomowić, a kolejna przeprowadzka wiązała się z następnymi miesiącami na walizkach, w kartonach z meblami i ścianami pokrytymi świeżą warstwą farby, której zapach będzie się unosił w przestrzeni.
Stop.
Zmarszczył czoło, analizując jej propozycję. Zamiast trzykrotnej przebitki w cenie domu, miał dostać czynsz za trzy miesiące, byleby pozwolić jej tu mieszkać?
Mieszkać z... nim?
Zaciągnął się papierosem, nie od razu udzielając jej odpowiedzi. W międzyczasie zgarnął popielniczkę, strzepał popiół i... chyba wbrew sobie pokiwał głową; dziwne, sam nie był przekonany dlaczego to zrobił. Nie potrzebował ani pieniędzy, ani tym bardziej współlokatorki. Może to ten upór? Siła, jaka biła z jej głosu, spojrzenia.
A może czuł w tym nieznany zalążek dawniej doskonale znanej normalności.
- W porządku - odpowiedział, dogaszając peta w tej samej chwili, w której odezwała się jego komórka. Sms. Zadzwonię za godzinę, maksymalnie dwie. - Oby udało się to rozwiązać szybciej, niż w te trzy miesiące - mruknął, odbijając się dłońmi od ściany i przelotnie spoglądając na Lunarie. Zgarnął z powrotem walizkę, którą wprowadził do domu i postawił przy schodach. Odwrócił się do ciemnowłosej.
Sama ucieknie, już za chwilę, jak tylko dowie się, kim jest. Na pewno.
- Napijesz się czegoś...? - W jego pytaniu niemo zawisnęło jej imię, którego przecież jeszcze nie znał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Skrzydlaty mięsień odpowiedzialny za wybijanie rytmu życia telepał się żywo w przyciasnej klatce żeber. Zawieszenie swego istnienia w przedłużającym się oczekiwaniu było ciężkie nie tylko w zrozumieniu, ale i akceptacji zastanej sytuacji. Nie miała pojęcia, dlaczego postanowiła zdać się na łaskę nieznanego mężczyzny; przecież jej usta chowały tak wiele słów, które należało wypowiedzieć. Powietrze miało jeszcze wystarczająco siły, by dźwigać kolejne głoski układające się na hasła wybrzmiewające w najróżniejszych intonacjach. Okazywało się jednak, że nie to było teraz istotne; czasami należało schować dziecięcy bunt w połacie bawełnianej kieszeni i wysłuchać melodii dyktowanej przez los.
Nie wiedziała jeszcze, czy wygrywana symfonia zakiełkuje w jej sercu szczerą wiarą w dobre zakończenie. Niewiedza ta nie kolidowała jednak z niesłabnącą nadzieją, której szept, zamiast ukojenia, wzniecał pożar niecierpliwości co do ostatecznego werdyktu. Decyzja ta miała zakrzyknąć głośno o tym, czy jej sylwetka spopieli się już teraz, zaraz, na jego oczach, czy może przejdzie w stan łaskawej dla żeglarzy oceanicznej toni. Pozornie spokojnej. Pozornie bezpiecznej. Tętniącej w głębinach najbarwniejszym życiem i ogromem zapierających dech obrazów.
dlaczego się tak przejmujesz, lunarie? przecież i tak zrobisz wszystko, aby tu zostać.
Czekała. Czekała i zaciskała nerwowo dłonie na obudowie telefonicznego prostokąta (bezużytecznego, martwego i niezmiennie milczącego), a jej drobne ramiona uginały się pod ciężarem narastającego napięcia. Nie wiedziała, czy milczenie mężczyzny jest wstępem do dobrego, czy może miało ostatecznie wybrzmieć złą nutą.
Ale czy jedno musiało wykluczać drugie?
Niecierpliwie wyglądała zakończenia przedłużającej się katorgi; przecież stali tu już od miesięcy. Zaraz miną lata, wieki i epoki, a ona nie zdąży zanurzyć stęsknionych dłoni w pelerynach rdzawych liści, bo już za moment zastanie ich zima.
Śledziła uważnie bieg jego jasnych tęczówek i każde mrugnięcie pokwitowane cieniem odbijających się na skórze rzęs. Rejestrowała mimiczne skurcze mięśni i nerwowe drgania kącików ust, które miały niby- niepostrzeżenie zniknąć za fasadą papierosowego dymu. Chłonęła te wszystkie elementy składające się na ostateczną z g o d ę; symfonia rozmyślań i analiz, które wybrzmiały nagle hasłem mającym wpływ na entuzjastyczną reakcję jej ciała.
Obezwładniające poczucie ulgi wynikające z odzyskania możliwości spędzania czasu w tutejszych kątach natychmiastowo zakwitło lśnieniem tęczówek i automatycznym wykrzywieniem warg w uśmiechu. Może była to wyłącznie reakcja organizmu na przeczucie, które tliło się gdzieś w głowie, uparcie powtarzając jedno krótkie zostaniesz tu? A może jednak kryło się za tym coś więcej, czego nie była w stanie jeszcze sprecyzować i objąć umysłem?
- Nie, dziękuję - Zaśpiewała wesoło w odpowiedzi na złożoną przez niego propozycję, z premedytacją ignorując nieme pytanie odnośnie dzierżonych personaliów. - Będziemy mieli jeszcze kilka dni na zapoznanie się ze swoimi porannymi rytuałami, panie Griffith. - Wyciągnęła z zakamarków pamięci świeży obraz spoczywającej na korytarzowej szafce koperty z możenależacymdoniego nazwiskiem, i zacisnęła mocniej drżące palce na rączce od walizki, która ponownie pojawiła się w zasięgu jej wzroku. Intuicja wołała ją na górę, dlatego bez słowa poszybowała na piętro, aby w pierwszych trzech dniach wspólnego życia mogli wymieniać się słowotokiem odnośnie przydzielonej nowej lokatorce sypialni i stoczyć drobną bitwę wojenną za moment, w którym Blake Griffith dowie się w trzydziestej drugiej godzinie, że gości pod swoim dachem Lunarie Vanderlaan, a nie - jak mu zapowiedziała rozbawiona pierwszego dnia po zejściu na dół - Vandę Laanarie.

➺ koniec

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”