WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
Agent nieruchomości
patterson immovables
sunset hill
-Ziomeczek? To jest Null-powiedział, poklepując swojego psiaka po łbie - bo dosięgał do niego niemal bez konieczności pochylenia się. Jasny piesek trochę był nadpobudliwy, więc podskakiwał wokół swojego pana i nawet zabierał się za zaczepianie swojej nowej koleżanki. -Fajny. Taki puchaty-zaśmiał się, bo czarny psiak przypominał małą kulkę, niemal przytulankę.-Mogę pogłaskać? Jest tak miękki na jakiego się wydaje?-zapytał. Miał psa, znał mniej więcej psi savoire vivre. Nie dotykało się obcych piesków, nie zaczepiało je i tak dalej. On już miał swojego czworonoga koło roku, więc wiele się nauczył w tym czasie.
-
— No psiaki, poznajcie się — powiedziała naprawdę miłym tonem Song i ktoś, choć znał ją dłuższy moment mógł zauważyć, że brzmiała jak nie ona. Nawet uśmiech szczery, miły zjawił się na jej twarzyczce, nie podszyty żadnym ziarnem ironii — oba jesteście cudowne — dodała, będąc dalej blisko swojego psa. Ziomeczek szczeknął i poszedł obwąchiwać tyłek Nulla. Standardowe psie przywitanie. W pewnym sensie Jimin mogła powiedzieć, że jej psiaczek w końcu dorasta.
— Daj mu moment — powiedziała cicho, patrząc na zachowanie swojego psa. Nie czuł się do końca pewnie w tej sytuacji. Dopiero obwąchiwał Liama z metrowej odległości — wiesz, mimo wszystko znalazłam go w śmietniku i wolałabym, żeby sam do Ciebie podszedł — stwierdziła Song, podnosząc wzrok ku Hall'owi. Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy jej żywotny pies zaczął podchodzić w jego stronę —bez żadnego nienaturalnego dotyku — dodała, czekając aż pies podejdzie do mężczyzny. Po paru sekundach obwąchiwał już go, po czym zaczął wesoło biegać wokół jego nóg. Także, droga wolna do głaskania.
— Chcesz coś zjeść i wypić? — zagadnęła, kiedy psy zaczęły się ze sobą bawić — mam specjalny napój Bogów w termosie — dodała, unosząc parę razy sugestywnie brwi. Wiadomo, co się w nim znajdowało. Zimny drinczek z wódką i kolorowymi soczkami na polepszenie środka dnia.
Agent nieruchomości
patterson immovables
sunset hill
Faktycznie, to stwierdzenie było jakieś takie... mało pasujące do całokształtu dziewczyny, którą znał. Może Jimin była inna niż on (na pewno była, nie bójmy się tego powiedzieć, Liam przy niej to wyglądał jakby dość głęboko kij połknął i generalnie mało zabawowy był, zwłaszcza ostatnio), ale od takiej strony to jej nie znał. Choć podobno zwierzęta i dzieci, zmieniają człowieka. Nawet jeśli były to zmiany chwilowe czy tymczasowej, tylko w towarzystwie pupila.
-Że niby ciągnie swój do swego?-zaśmiał się, oczywiście nie na poważnie porównując się do jakiegoś śmiecia. Nie miał o sobie złego zdania, nie bójmy się tego powiedzieć. Właściwie to nie wiadomo było skąd mu się ten tekst wziął. Jednak dobrze rozumiał, że psa nie powinno się do niczego zmuszać, a on sam powinien sam decydować czy chce, czy nie. Także brunet nie nalegał, nie naciskał na nic. Jednak po chwili, gdy mu ten czarny ziomeczek skakał koło nóg, to się pochylił i pomiział go.-To chyba nie jest sierść, tylko jakieś włosy, co?-no nie da się ukryć, że każdy producent szamponów i innych rzeczy do włosów byłby zachwycony, jakby jego produkty dawały takie efekty.
-Napój bogów odpada, jestem autem-powiedział od razu. Nie tak dawno miał wypadek samochodowy, choć nie z jego winy, to jednak uważał na to, aby nie pić i nie prowadzić. Jakby zwykła ludzka przyzwoitość to nie było wystarczajace, aby nie prowadzić po kieliszku.
-A co masz dobrego do zjedzenia? Znam Cię bardziej od strony napitków, więc możesz mnie zaskoczyć-zaśmiał się. On nie pomyślał, aby na to spotkanie wziąć cokolwiek poza czarnymi workami na kupy i kilka psich przysmaczków.
-
— Nie bądź pizda — prychnęła Song, wywracając teatralnie oczyma i wtykając mężczyźnie szklaneczkę od termosu — zawsze istnieje coś takiego jak uber — dodała, patrząc Liamowi w oczy. Nie znosiła odmowy, nawet takie głowa nie mogłyby przejść chłopakowi przez usta, bo dostałaby ataku szału. Chciała przechillować, a on miał tak czy siak bliżej niż ona.
— Kanapki — rzuciła luźno, wyjmując pojemnik ze swojego plecaka — jak myślisz, że mogłabym być bardziej ambitna, to się grubo i to gruubo mylisz — dodała z przeuroczym uśmiechem, po czym usiadła na ławce. Przynajmniej psy były w tej dziwnej scenerii szczęśliwe, bo biegały jak szalone.
Agent nieruchomości
patterson immovables
sunset hill
Cóż, wiedza o Liamach nie była kompletna, nie bójmy się tego powiedzieć. Wiedział tylko, że różne psy mają różne rodzaje włosia. Wiedział, co ma jego piesek, a że jakieś konkretne rasy, czy tam pochodzące z jakiegoś obszaru świata (a która skąd pochodzi, też nie wiedział, chyba że miała to w nazwie - typu owczarek niemiecki) to już była wiedza, która mu tak naprawdę nigdy do szczęścia potrzebna nie była.
-Przestań, środek dnia jest-rzucił tylko, choć te słowa spłynęły po nim jak po kaczce. Może i był pizdą, ale to jest jego sprawa i było mu z tym dobrze. Uważał, że jest całkiem niezłym gościem i nie miał zamiaru się zmieniać.
-To byłoby rozwiązanie, ale skoro już mam auto tutaj ze sobą, to bez sensu jutro się znowu wozić uberem po nie...-odpowiedział. Znał juz Jimin trochę i wcale nie dziwiło go jej zachowanie. Wiedział, jaka jest, że bezpośrednia do bólu, że nie gryzie się w język i tak dalej.
-No przyznam się, pomyślałem, że może coś kupiłaś, zamiast samej robić., mój błąd-zaśmiał się. No wiadomo, po co wysilać się i robić jakieś sałateczki czy coś innego. Wygodniej jest wejść do jakiejś kawiarni, czy nawet supermarketu, aby kupić jakieś gotowe danie, tego jest tyle.-A nawet chętnie. Raczej nie spodziewam się, żebyś planowała mnie otruć. Chyba sobie nie zasłużyłem na to-gwizdnął krótko na Nulla, który gdzieś szalał, więc spodziewał się, że za kilkanaście sekund ta jasna kulka, być może już umorusana, podbiegnie do nich.
-
— Ale po 12 więc już można — rzuciła kpiąco, wywracając teatralnie oczyma. Nie, nie potrafiła zrozumieć, dlaczego po pojawieniu partnera, ludzie nagle dojrzewali. Przestawali robić "niedojrzałe" rzeczy, jak picie alkoholu w środku dnia w parku. Serio? Co w tym było nieodpowiedzialnego? Parę drinków nikogo przecież nie zbawi — jezu, ale nudziarz z Ciebie. Odkąd masz znowu typiarę, kij z dupy wychodzi już przez gardło — prychnęła Song, zakładając rękę na rękę i z niesmakiem kręcąc głową. Nie, nie potrafiła zrozumieć działania mózgu Liama. Po co wracać do byłej? Do jednej rzeki nie wchodzi się dwa razy. Jeny, nawet Song zdawała sobie z tego sprawę. To na jej wiedzę o związkach i tak było osiągnięciem.
— Ja bym się spodziewała na twoim miejscu — stwierdziła, zagryzając własną kanapkę w buzi. Ziomek w trakcie biegał gdzieś sobie w tunelu.
Agent nieruchomości
patterson immovables
sunset hill
-Pij pij, następnym razem przyjadę uberem-powiedział. To, że on odmawiał wcale nie znaczyło, że gardził ludźmi, którzy korzystali z takich rzeczy. Serio, może był trochę sztywny, jednak nie na tyle, aby innym kraść takie drobne przyjemności czy oceniać takie osoby. Serio.
-No już nie przesadzaj. To nie jest kwestia Belle-zaśmiał się. Przynajmniej tak sądził, że to nie dziewczyna go zmieniła, że niespecjalnie ona go w ogóle zmieniła. Na co dzień nigdy nie był specjalnie rozrywkowy, te pojedyncze wieczory z Jimin były faktycznie pojedynczymi. Nigdy nie imprezował za wiele, ale raz na jakiś czas potrzebował się rozerwać. Widać było, że w ich przypadku zbyt częste spotkania to jednak nie jest to, czego ta znajomość potrzebuje. A co do schodzenia się z byłą dziewczyną. Owszem, dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki, ale tyle lat minęło, tyle wody przelało się z prądem tej rzeki, że Hall uważał, że to coś zupełnie nowego, po prostu z osobą, którą zna z liceum.
-Hm... Przynajmniej nie specjalnie-zaśmiał się, bo fakt faktem Belle nie była zbyt dobrą kucharką i mieli wspólnie się szkolić w tym temacie. W międzyczasie Null szalał pomiędzy zabawkami, czy przeszkodami, aż mu się znudziło i ochoczo podbiegł do pana, a wyczuwając kanapkę, czy coś takiego, od razu zmienił tor i ruszył w stronę nowej koleżanki, próbując się poczęstować jej jedzonkiem.
-
— A ja następnym razem nie przyjdę — prychnęła Jimin, bo nie lubiła, kiedy ktoś jej odmawiał. Właśnie z tego powodu napiła się od razu całej szklanki. Uśmiechnęła się szerzej. Czasem nie rozumiała perspektywy innych ludzi. Dla niej to wszystko było niesamowicie dziwne. Związki, odpowiedzialność... a gdzie miejsce na własną przyjemność?
— Ta, na pewno twoja spięta dupa nie ma z nią nic wspólnego — prychnęła Song, kręcąc na chłopaka głową — ludzie w związkach są nudni — dodała, zakładając rękę na rękę. Czasami gdy jej ludzie od zabawy, wchodzili w poważny związek, Ji czuła jakby ktoś zabrał jej zabawkę. Niestety, tacy ludzie szybko tracili na wartości, jeżeli chodziło o wszelkie pijackie zabawy.
— Czy ja wiem? — zadała pytanie retoryczne, unosząc jedną brew. Tak całkiem poważnie byłaby zdolna do tego, by kogoś otruć — jak przestaniesz być mi przydatny, to otrucie? Why not — bo przecież nie miała na myśli jego kobiety, tylko sama Jimin byłaby w stanie to zrobić.
student i dorywczo bileter w teatrze
university of washington
belltown
Każdy, kto znał Emersona Feathersa choć trochę bliżej, albo kto przynajmniej regularnie odwiedzał jego profil na Instagramie, na którym chłopak regularnie publikował zdjęcia złocistych liści, krwistego nieba o rześkim świcie (fotografowanego podczas zaspanej, porannej przebieżki) oraz niezliczonych kartonowych kubków ze Starbucksa wypełnionych po brzeg słodką, gęstą dyniową latte, wiedział, że ze studenta medycyny był prawdziwy jesieniarz. To znaczy męski odpowiednik wielbicielki wszystkiego, co kojarzy się z ostatnimi miesiącami roku, figurkami budowanymi z kasztanów, stołem uginającym się pod mnóstwem dań przygotowanych na Święto Dziękczynienia i bezsprzecznie najlepszym z możliwych świąt, to znaczy - Świętem Duchów!
Podczas gdy inni narzekali na coraz krótsze i chłodniejsze dni, konieczność owijania się grubymi szalikami oraz sezon na spadek odporności, a co za tym idzie, długie cykle niekończących się przeziębień i wirusówek, Mercy przeżywał bliski euforii stan, w którym będąc doświadczał świat jako lepszy i piękniejszy nawet niż latem. Nie było jeszcze na tyle zimno, by człowiek musiał pamiętać o zabieraniu na kampus termosu z herbatą i rękawiczek termalnych, ale letnie upały, jakkolwiek rzadkie w stanie Waszyngton, nie dawały już tak po kulach, więc człowiek mniej się pocił i wkurzał na konieczność brania ze dwóch pryszniców dziennie.
Sympatię Mercy'ego względem jesieni dodatkowo wzmacniał entuzjazm odczuwany względem tej pory roku przez jego młodsze rodzeństwo. Nawet jeśli sam czasami mógłby się wkurzać na intensywne, jak to w październiku, zajęcia na uczelni, gdy już rok akademicki rozkrecił się w pełni, oraz na konieczność wcześniejszego wstawania aby z przednich i tylnych szyb samochodu usunąć szron i opadłe liście, wystarczyło mu jedno spojrzenie na młodsze siostry aby rozpromienił się i dał zarazić jesiennej gorączce. Dziewczynki uwielbiały Halloween, Święto Dziękczynienia i okres przed Bożym Narodzeniem, więc od początku września w domu Feathersów nie mówiło się w zasadzie o niczym innym niż tegoroczne przebrania, dynia do wyżłobienia, przepis na ciasto z orzechami pekan i to, kto był grzeczny i zasłużył na super prezenty, a komu należała się tylko rózga albo kolekcja węgielków. Co więcej, to była ich pierwsza jesień tak zupełnie bez mamy. Można by się wykłócać, że rok wcześniej Pani Feathers była przecież zupełnie nieobecna, więc to prawie tak, jakby nie było jej wcale ale to nie było to samo. Dom pachniał nią coraz mniej, i brakowało jej porannej krzątaniny, w której nawet w późniejszych stadiach choroby nie zapominała żeby wszystkim swoim dzieciom zapakować do szkoły po pierniczku z kardamonem i po mandarynce. Nawet Emersonowi, gdy odwiedzał rodzinę, a mamie wydawało się, że nadal chodzi do podstawówki, a nie na zajęcia przed-przed-ostatniego roku medycyny.
Było więc dziwnie, spędzać jesień tak kompletnie bez niej, ale Mercy starał się być tak zajęty jak tylko się dało i nie myśleć o swoim smutku częściej niż to absolutnie konieczne. Z pomocą przychodził mu jak zawsze Pride, który jesień i tarzanie się w dywanie złotych i pomarańczowych liści kochał miłością zapożyczoną od właściciela (nie, żeby Mercy sam tarzał się w liściach, ale mógł zrozumieć entuzjazm swojego czworonożnego towarzysza), i którego nie trzeba było dwukrotnie prosić o wspólny spacer. Wystarczyło, żeby Mercy, po zajęciach i wypełnieniu wszystkich domowych obowiązków, zabrzęczał karabinczykiem przy smyczy, a Pride błyskiem znajdował się u jego nogi, gotowy do wspólnych, parkowych eskapad.
Dziś nie było inaczej, gdy chłopak przechadzał się alejkami Regrade Park, popijając z termicznego kubka aromatyczną kawę z piernikowymi przyprawami, i słuchając jakiegoś podcastu. Spuściwszy labradora ze smyczy, zatopił się we własnych myślach i nawet nie zauważył (a przynajmniej nie w porę), że jego czworonóg pakuje się właśnie w tarapaty. Gdy zadarł głowę znad czubków własnych butów brodzących w klonowych i lipowych liściach, dostrzegł widok jednocześnie zabawny jak i nieco skandaliczny. Pride, który był młody, żywotny i skłonny do uświadamiania innym psom kto tu rządzi, znalazł sobie chyba właśnie nową ofiarę do dominacji. I, co tu dużo mówić, właśnie tę ofiarę (w postaci skołowanego jasnowłosego labradora), dominował.
- Pride! - Mercy aż zachłysnął się kawą, więc gdy dopadł owej sceny kasłał i mrugał intensywnie, starając się rozpędzić mgiełkę łez - Przestań w tej chwili! Rany boskie! Pride!
Pride jednak, jak samo jego imię wskazywało, był chyba ze swojego zachowania całkiem dumny i ani mu się śniło przestawać.
rysownik komiksów
--
chinatown
Odnosił wrażenie, że tego roku zmieniło się wszystko. Jasne, w każdym z dwóch miejsc, które nazywał domem, nadal przewijały się tematy rodzinnych spotkań i zjazdów, i farszu do indyka, i liczby krzeseł przy stole („Chryste, nie wystarczy miejsca!”), i na ostatnią chwilę odrzucanych zaproszeń („Jezu, może nie wypada, ale… całe szczęście…”). Mimo to, całą uwagę – ku absolutnemu oburzeniu Rufusa – ściągało na siebie to dziwne, nieproporcjonalne, wzdęte, zapłakane maleństwo, które pewnego razu Bastian przywlókł ze sobą do domu. A potem zaczął przyprowadzać nie tylko coraz częściej, ale też regularnie.
I było w tym coś brutalnie życiowego; że podczas kiedy święta Emersona w tym roku okazywały się odrobinę cichsze, niż dotychczas – Phoenix Grace Farrell i Bastian Everett nie mieli ani chwili spokoju.
Dla czworonoga było to coś zupełnie nowego; dziecko nigdy nie pachniało do końca „sobą”, a zawsze mieszaniną znajomych zapachów. Raz była to Charlie – innym razem (dla dziecka – ojciec, dla Rufusa –) wujek Harper, więc i główny dostawca smaczków rzucanych ukradkiem pod świątecznym stołem.
„To dobry człowiek, Bastian” – zapewniały psie ślepia.
Potem Charlie wyjechała – i pojawił się ktoś zupełnie-nowy, więc mała Mary-Jane zawsze witana była przez Rufusa z dozą tak samo nieufności, jak i powoli uwalnianej ekscytacji i przyzwyczajenia. No, przynajmniej dopóki nie ciągnęła za uszy i ogon.
Wtedy obrażał się i wciskał za kanapę, zza której nie potrafił wychodzić samodzielnie. Później utykał tam i domagał się przeprowadzenia akcji ratunkowej.
„Poczekam” – no i, faktycznie, czekał. Nawet nie ujadał.
Rufus był uroczym psiskiem – tylko trochę przygłupim, wiecznie głodnym, upartym i zazwyczaj mocno nieporadnym. Może właśnie dlatego – kiedy Bastek uniósł spojrzenie znad wózka, w którym kwiliła MJ i poczuł opór na wysokości opiętego wokół bioder pasa – (prawie) sześcioletni golden tkwił już pośrodku uliczki z napiętą smyczą, trochę skonfundowaną miną, ale i… bez większego sprzeciwu względem niespodziewanej napaści.
– JEZU, N-NO NIE, RU-RUFUS, TY TEŻ?! RUFUS, CHODŹ T-TU NATYCHMIAST! – Miał ochotę krzyknąć coś w stylu, że w ten sposób nie przypodoba się Harperowi, ale – ostatecznie – nerwy zrobiły swoje. Poza tym – Rufus nie słuchał. Słuchała za to Mary-Jane, z jakiegoś powodu całkiem uradowana nagłym zamieszaniem rozpętanym wokół.
Więc nawoływał, gwizdał, klaskał i pstrykał palcami.
A Rufus wesoło wachlował ogonem i poszczekiwał, zerkając ciekawsko w stronę podbiegającego chłopaka.
„Jego jeszcze nie znam!”
I ten brak reakcji zmusił Bastiana do podjęcia radykalnych kroków.
Do sięgnięcia po ostatnią deskę ratunku.
Po smaczki, ma się rozumieć.
– T-to twój pies? We-weźmiesz go na smycz? Na chwilę? – zapytał, ostrożnie próbując wyplątać własne łydki z obwiązanej taśmy. – No j-już, już, macie. Kurczak jest o-okay? – Uniósł spojrzenie na chłopaka, upewniając się, że nie potruje mu za chwilę psa. Podrapał Pride za uchem; przy okazji wyglądając zupełnie tak, jakby miał się zaraz nad nim rozpłakać – gdzieś we wspomnieniu tego ledwie post-szczenięcego okresu Rufusa.
Rufus natomiast (w ramach, zdaje się, zazdrosnego odwetu), pognał do Emersona, szorstkim językiem trącając dłonie i nadgarstki. I znowu zaczęli się plątać.
– Oh. Wszystko w porządku? Po-poradzisz sobie? P-potrzymać ci k-kawę?
student i dorywczo bileter w teatrze
university of washington
belltown
Albo też oderwać się od niby to skandalicznej, ale też przecież jakże powszechnej zarówno w świecie ludzi jak i zwierząt czynności, która nie spodobała się chyba wyłącznie zdecydowanie starszemu od Mercy'ego, ale na oko wciąż dość młodemu właścicielowi czworonoga dominowanego właśnie przed Pride'a. Malutkie dziecko, na pierwszy rzut oka mające chyba porządnie poniżej roku, co Mercy wnioskował na podstawie własnych doświadczeń, bo przecież pamiętał jeszcze ten etap życia u swojego własnego rodzeństwa, wyglądało na całkiem uradowane tym obrotem wydarzeń. Psie dokazywanie wyraźnie odwróciło jej uwagę od jakiejkolwiek to tragedii, która jeszcze wcześniej wyciskała z niej fontannę łez i smarków oraz serię kwileń i szlochu, i teraz dziecko śledziło dwa sczepione z sobą ciasno psy z nierozumiejącym ale szczerym zainteresowaniem.
- O rany, o rany! - Mercy, który niestety nie był już rocznym berbeciem, a młodym mężczyzną bardzo pragnącym, zwłaszcza w oczach otoczenia, uchodzić za osobę odpowiedzialną i godną zaufania, oblał się rumieńcem, którego nie można było zwalić tylko na karb dzikiej pogoni za rozpędzonym retrieverem. Nie przypuszczał, że wyższy od niego brunet miał w zamiarze zwrócić mu uwagę dobitnie albo złośliwie - ani na takiego nie wyglądał, ani też Mercy nie usłyszał w jego głosie nawet cienia agresji. Nadal jednak zrobiło mu się potwornie głupio, że do bieżącej sytuacji doprowadziło nic innego, jak właśnie jego stan dekoncentracji i chwilowa wyprawa do krainy niebieskich migdałów - Przepraszam, cholera! PRIDE! - Wreszcie udało mu się przypiąć karabińczyk do psiej obroży, ukrytej pod fałdką skóry obrośniętej gęstym jasnym futrem. A potem pozostało mu tylko czekać aż Bastian zastosuje najsłynniejszy ze znanych właścicielom psów zabiegów wychowawczych.
Student odetchnął z ulgą dopiero.
- Tak, Jezu - Pokiwał energicznie głową, nadal wyjątkowo speszony swoim brakiem uwagi dosłownie chwilę wcześniej - Kurczak będzie super, jasne. Przepraszam! Na pewno nic wam się nie stało?
Nie doczekał się chyba jednak odpowiedzi, bo zaraz zaskoczyła go wilgoć drugiego z psich nosów, ciekawsko atakujących jego chłodne i pachnące kawą dłonie. Pomyślał, że propozycja ze strony drugiego właściciela była w zasadzie zupełnie uprzejma, ale miał na tyle wprawy w żonglowaniu najróżniejszymi przedmiotami, z którymi zwykle woził się na uczelnię (stertą podręczników i zeszytów, piórnikiem, kubkiem termicznym, lunchboxem i jakimś batonikiem proteinowym w komplecie, telefonem, butelką na wodę...), że jeden przedmiot nie stanowił większego problemu. Chwilę później Emerson i tak zresztą odstawił go na chodnik, przykucnąwszy na wysokości psa. Witał się z nim całkiem wprawnie - to znaczy blokując zwierzę tak, by nie dało rady zalizać mu od razu całej twarzy, ale jednocześnie nie poczuło się urażone brakiem powitania.
- No, no cześć. Taki jesteś fajny, co? Strasznie fajny. A jak się nazywasz? - Spytał Rufusa, ale łypnął na Everetta, gdyby mężczyzna służył psu za tłumacza jak to się czasem zdarza - Ja jestem Mercy, a to jest Pride.