WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

cosmo & aimee
sierpień 2020
Obrazek

Chęci teraz nabrałem
Tylko na piach i kamienie.
Powietrze jadam codziennie,
Żelazo, węgiel i skałę.
Czasami było ciężko.
Na przykład wtedy, kiedy zemdlał wchodząc do siebie na pierwsze piętro - runął jak długi po prostu, cudem tylko nie rozbijając sobie głowy, a to wszystko na parę sekund dokładnie, ułamki może. Sam się pozbierał, podniósł się sam. Miał potem na biodrze paskudnego siniaka, który w dziwnie spójny sposób zgrywał się z tymi ordynarnymi odcieniamii brunatnego fioletu, który nosił na kolanach. Albo kiedy Key jadł coś obok niego, tak blisko przecież i opakowanie szeleściło, więc on zaraz nastroszyć musiał uszy, jak jakieś zwierzę i wpatrywać się odruchowo tak długo, aż zaproponował mu trochę, co było najgorsze. Za grubasa go miał pewnie - bo gapi się tak, bo żebrze. Chipsy chce jeść, a nie powinien nawet patrzeć na nie przecież. Tylko to było już nienormalnie niebezpiecznie. Albo kiedy mijał kolejny dzień, któryś z serii, spędzany na kubku wody z cytryną, którą szedł zresztą zwymiotować potem, bo te kilka kalorii zbędnych jawiło się przed oczami niczym groźba, przyglądało mu się przerażająco z aplikacji do odchudzania, którą miał na telefonie. Albo kiedy szarpało bólem wszystko, żołądek bolał, przełyk piekł i nerki, i kręgosłup, i głowa, krew leciała z nosa ciągle, skóra stała się sucha i ziemista, na twarzy pojawiła się masa wyprysków, i musiał zacząć golić ręce - zawsze go denerwowało owłosienie, a teraz jeszcze bardziej, bo nagle gęstsze się zrobiło, nieprzyjazne takie.
Ale całe ciało było nieprzyjazne przecież, bo przecież nie nadawało się wcale, do niczego tak naprawdę. I chciał nie patrzeć w te wszystkie lustra, chciał przestać wgapiać się w nie uparcie, chciał przestać śledzić to, jak tłuszcz w zgięciach zwijał się w fałdy pod skórą, ale nie był już w stanie chyba. Musiał patrzeć, nawet jeżeli patrzył i płakał jednocześnie, nawet jeżeli palce zaciskały się na krawieckich nożyczkach z tą odważną myślą, co jeśli...? Musiał odkładać je gdzieś poza zasięg wzroku, żeby te myśli nachalne odsunąć. Całą twarz potrafił już wysmarować korektorem, a potem ten korektor zmyć w panice, bo nie chciał jak pedał wyglądać. Nie chciał, ale to w sumie nie miało żadnego znaczenia, bo przecież mógł mieć na sobie najbardziej wzorzystą koszulę i spodnie z najprostszymi nogawkami, a i tak ktoś musiał go zaczepić zawsze. Zawsze, bo pewnie chodził w złe miejsca, bo zbyt daleko już mu było do tej kolorowej części Seattle, mieniącej się światłami we wszystkich barwach, z grupami śmiejących się nastolatków ze słodkawym zapachem marihuany w powietrzu, z prawdziwie gejowskimi klubami i centrum, w którym możesz trzymać za rękę kogo chcesz i to nie robi różnicy (Cosmo nie wierzył w to, że to nie robi różnicy - tylko Kim trzymał za rękę, bo z nią jakoś pewnie się czuł, kiedy byli razem, bo jakąś kartą obronną musiała się stać). Teraz trzymał się raczej tych mniej ciekawych okolic South Parku, raczej bardziej plugawych barów i obskurnych klubów, a przede wszystkim towarzystwa, które bez zawahania określić można było mianem szemranego. Bo sam taki był chyba, prawda? Szemranym towarzystwem się stał. Ale to nic.
Nikt na ogół nie chciał szemranych ludzi - tym bardziej szemranych ludzi o odpychającej aparycji, z rękami drżącymi od narkotykowego głodu, niejedzenia, anemii i bezsilności, schowanych pod za dużymi ubraniami, pod którymi równie dobrze kryć mogli pistolet albo zbyt wiele działek jakiegoś nieimponującego towaru. Nikt nie chciał, ale pogodzić się z tym było trudno. Bo nawet Flo już nie chciał - i nie mógł go winić przecież, tak? Choć w tym wszystkim rozpalała się jakaś naiwna nadzieja, że może chwilę tylko nie chciał, może na tej imprezie, która zbliżała się wielkimi krokami, będą mieli okazję wszystko sobie na spokojnie wyjaśnić? Na razie jednak był stres, bo umysł równie chętnie podsuwał myśl, że gdybyś się wtedy nie rozebrał, to nie zobaczyłby, a gdyby nie zobaczył, to mógłbyś przyjść do niego znowu, może chciałby cię jeszcze całować, może docisnąć do ściany i tak było dobrze, tak naprawdę; i nie miał prawa chcieć więcej.
Ale chciał. To takie ciężkie, kiedy kłóci się ze sobą dosłownie wszystko, czego możesz chcieć.
Bo wizja zbliżającej się imprezy mąciła mu chyba trochę w głowie. Bo już zastanawiał się nad tym, co ubierze, żeby tych zgrubień paskudnych nikt nie zauważył i jak ułoży włosy, żeby wyszczupliły mu twarz jak najbardziej, i jak uklepie korektorem wory pod oczami, żeby nikt się nie zorientował, że coś jest nie tak. Dede podstawi mu pod nos ten swój pierdolony gyros, a on będzie musiał znowu kłamać, że jadł wcześniej, przewróci oczami, kiedy ktoś podstawi mu pod nos drinka. Tylko jeden. Zaraz pójdzie zwymiotować go do kibla. Ale gdzieś pomiędzy tym wszystkim będzie Flo, a dla Flo trzeba ładnie wyglądać, żeby Flo nie wstydził się podejść do niego i odezwać, żeby Flo zobaczył, że może i składał się z większej ilości wad niż zalet, ale starał się, próbował, żeby zauważył, jak zmyślnie ukrył tę fałdę tłuszczu, gromadzącą się pod pachą przed niechcianym spojrzeniem, żeby dostrzegł, że umiał się wpasować czasem i dla niego, cholera, dla niego tylko z tego domu naprawdę jeszcze wychodził i naprawdę tego tłuszczu z ud nie starł na tarce, bo blizny będą, a blizny są brzydkie. Wiedział, bo miał dużo blizn przecież, w tym jedną taką brzydką, którą nadal starał się ukrywać pod długimi rękawami.
Dzień został. Dzień tylko, a on nie wiedział nadal - czy zakryć się powinien, czy może odkryć właśnie, bo już nie jadł tak długo, ile nie jadł właściwie? Czuł, jak ciało się wysmukla, to zawsze było miłe, ale z każdym kęsem wziętym w końcu z niesmakiem w usta, silniejszy stawał się odruch wymiotny, potrzeba wyplucia zaraz tych kalorii nieznośnych, które przecież mogły zaraz wszystko zepsuć. Im dłużej nie jadł, tym lepiej się czuł - nawet jeśli musiał robić przerwy w drodze do pracy i wchodził po schodach dwa razy dłużej, i myślał wolniej, i bolała go głowa - i tym mocniej myślał o tym, że to już blisko, już za niedługo będzie dobrze. Ale potem patrzył w lustro znowu i znowu znajdował te wszystkie rzeczy, które były złe, niedobre, których trzeba było się pozbyć. Więc dłużej trzeba było wytrzymać, więc brnąć w to dalej, bardziej uparcie. Więc zasięgnąć czasem wsparcia mentalnego u kogoś, kto rozumiał.
Nie dzwonił. Nie pukał. Jak do siebie wchodził - zawsze i wszędzie, a do tych bliższych ludzi z jeszcze większą swobodą i pewnością siebie. Dede nie było, to wiedział na pewno, bo niedawno pisał, że właśnie wyszedł na siłownię. Za to Aimee była, bo o tej porze zawsze była. Napisał jej krótką wiadomość, że wpadnie. Po prostu, bez wyjaśnień. Tak też robił dość często.
- Aim?! - musiał w końcu zakomunikować swoje przybycie, kiedy dotarłszy do salonu zdjął wreszcie torbę z ramienia, i wychylił się na balkon, żeby sprawdzić czy tam jej nie ma przypadkiem. Zwrot w stronę kuchni. Śmierdziało gyrosem - czyżby Dede już się wchodził na szczyt swoich kulinarnych możliwości? Wreszcie pojawiła się ona: wyszła ze swojej sypialni chyba, a może z łazienki, a może jeszcze z innego miejsca, więc uśmiechnąć się musiał i podejść, objąć ją koślawo jakość, żeby spod materiału ubrań nie wyczuła przypadkiem, że nie schudł tak dużo, jak miał nadzieję, bo organizm do tego tytanicznego wyczerpania zdążył się już chyba przyzwyczaić, metabolizm zwolnił, zwolniło wszystko. Spojrzenie prześlizgujące się pospiesznie po kuchennym blacie. Bez skrępowania sięgnął po szklankę, żeby nalać sobie wody. Drugie piętro już było odrobinę problematyczne.
- Czemu nie odpisałaś? Pisałem - wyrzucił z siebie w końcu, spoglądając na nią obojętnie niby znad szklanki wody. - Zdjęcie ci wysłałem, nie widziałaś? Pół kilo w dół tylko. Od trzech dni. Wkurwiłem się. - Ta szklanka odstawiona z jakimś śliskim gniewem na blat. - Myślałem o tym... czy to nie przez ten krem do rąk. On jest tłusty bardzo, może on jest taki ciężki. Ale mam takie suche dłonie, że nie wytrzymam chyba bez niego, patrz. - Ręka wysunięta bezceremonialnie w jej stronę, przesuszone knykcie, z których w stresie zdrapywał naskórek.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ktoś mógłby powiedzieć, durna baba, w głowie się jej poprzewracało. Naczytała się kolorowych gazet, naoglądała reklam i odchudzać się jej zachciało. Wytrzyma tydzień, może dwa, no ale w pewnym momencie zda sobie sprawę, że katowanie się dietami nie ma żadnego sensu, że co to za życie bez wina i czekolady. Tyle ograniczeń, tyle wyrzeczeń, a efekt? Nie warty świeczki - za to idący w parze z chronicznym zmęczeniem, zawrotami głowy, krwotokami z nosa i mdłościami. Nic przyjemnego! Gdyby robiła to dla kogoś innego, pal licho. Jej wola była słaba, prędzej czy później motywacji by jej zabrakło. Nie byłoby się czym martwić, ale nie… nie chciała się nikomu przypodobać. Nie próbowała zwrócić niczyjej uwagi, wpasować się w czyjeś gusta. Problem był o wiele bardziej poważny i złożony, bowiem za każdym razem kiedy tylko stała przed lustrem i przyglądała się swojemu odbiciu w szklanej tafli, za każdym razem kiedy widziała szpetne blizny pokrywające jej plecy i ramiona, w jej głowie pojawiała się myśl, że bez względu na to, co zrobi, nigdy nie będzie miała idealnej skóry. Gładkiej, jednolitej, aksamitnie miękkiej i przyjemnej w dotyku. Choćby nie wiadomo jak bardzo chciała, nigdy nie zostawi za sobą przeszłości, zawsze będzie naznaczona. A skoro tak, czymś musiała to sobie zrekompensować. Od kiedy tylko sięgała pamięcią, niezwykle pociągała ją moda. Z nieskrywaną fascynacją obserwowała jak ubrania pięknie układają się na sklepowych wieszakach, a gdy zakładała je na siebie… czuła nieopisaną złość, bo tu się coś zawinęło, tam się podwinęło. Brzuch przeszkadzał, biust przeszkadzał. I nie miało żadnego znaczenia to, że bez problemu wbijała się w najmniejsze rozmiary. Czuła się tak, jakby było jej za dużo. Zaczęło się więc obsesyjne liczenie kalorii, ustalanie tygodniowych jadłospisów, a im dłużej to trwało, tym bardziej nakręcona się stawała. Motywowały ją cyferki na wyświetlaczu wagi, krawiecka miarka coraz ciaśniej zaciskająca się wokół jej talii. Gdy poznała Cosmo stała na skraju przepaści - miała dwie możliwości. Zrobić krok wstecz, wycofać się albo skoczyć, wpaść prosto w otchłań. Oddać się w ręce ciemności. I to też uczyniła, a że przy okazji pociągnęła go za sobą… z początku niesamowicie się z tego cieszyła, w końcu miała przy sobie kogoś, kto jej nie oceniał, kto ją rozumiał, podzielał jej pasję. Wzajemnie dopingowali się w walce o szczupłą sylwetkę, motywowali w chwilach zwątpienia. Byli dla siebie oparciem, zrozumieniem. Ich przyjaźń kwitła. W pewnym momencie pojawiły się pierwsze problemy ze zdrowiem. Spadki energii, omdlenia. Zabrnęli jednak za daleko, nie było już odwrotu. Nie było już przed nimi przyszłości. Jedynie ciemność, obezwładniająca ciemność, tak cholernie mocno kontrastująca z bielą pierwszej, wciągniętej na pół kreski. Ona to zapoczątkowała, on to zaognił. Byli jednak dokładnie tak samo winni. Na własne życzenie zgotowali sobie ten los.
Czasem, gdy była tak słaba, że nie mogła nawet ręką ruszyć zastanawiała się, czy Fletcher postrzegał to w ten sam sposób, czy może w jego oczach to na niej ciążyła odpowiedzialność za całe zło. Gdyby któregoś dnia przyszedł do niej i powiedział jej to prosto w twarz, serce by jej chyba pękło. Na szczęście, kiedy tylko się pojawiał, patrzył na nią tymi swoimi wielkimi, ciemnymi oczami, a jego usta wyginały się w krzywym uśmiechu. To co widziała to nie była złość… a wdzięczność? Zaangażowanie? Przywiązanie? Przyjaźń, jakiej żadne słowa nie są w stanie opisać. Bo to co ich łączy wychodzi poza wszelkie schematy, jest absolutnie wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju.
Dźwięk przekręcanego w zamkach klucza nie wzbudził w niej podejrzliwości. Prawdę mówiąc, nie spowodował nawet, że przekręciła się na drugi bok. Wciąż leżała zakopana w miękkiej pościeli i ani się jej myślało, żeby wychodzić. Choć uwielbiała być w ruchu, robić coś bez ustanku, działać - czasem potrzebowała dnia, aby naładować społeczne baterie. Dojść do siebie. Przygotować się do okresu wytężonej pracy. Wyciszony telefon leżał więc na szafce nocnej i nawet nie ważył się poruszyć, a Aimee z nieodgadnionym wyrazem twarzy wpatrywała się w sufit i myślała… o wszystkim. O piątkowym, nocnym spacerze z Jasmine. Wczorajszej wizycie u Shaha. Kłótni z matką. Sukni, opinającej czarny manekin ustawiony w centralnym punkcie atelier Floriana. Jakby w niej wyglądała?
Dopiero głos Fletchera wyciągnął ją z łóżka. Poderwała się z miejsca i naciągnąwszy na grzbiet jedwabne kimono chwiejnym krokiem ruszyła w stronę kuchni, posyłając mu pełen zrozumienia i czułości uśmiech. Była dla niego - tak jak i on był dla niej.
“Dziś jest ten dzień, w którym nie zamierzam chociażby wyściubiać nosa z mieszkania” mruknęła, idąc w jego ślady i również, nalewając sobie szklaneczkę wody. Przyjemnie było zwilżyć usta i gardło. “Chodź ze mną, wracamy do sypialni” dodała, łapiąc za jego kościstą rękę i nie czekając na jakąkolwiek zgodę, ciągnąc go za sobą. Wyglądał tak, jakby lada moment miał się przewrócić. Zamiast więc opierać się o kuchenną szafkę, o wiele wygodniej byłoby mu wygodnie się położyć na miękkim materacu. “Pół kilo… pamiętasz nasze motto? Nieważne ile. Minus to minus” pokiwała głową, bezszelestnie wsuwając się pod kołdrę, a potem klepiąc miejsce obok siebie, aby do niej dołączył. “Cholera, rzeczywiście. Suche. Masz, spróbuj tego” wygrzebała z szafki nocnej specyfik w kolorowej tubce. Jeden z tych, rekomendowanych przez topowe modelki, w końcu znały się na rzeczy. “Wiesz, miałam sen. Śniło mi się, że wyjechaliśmy razem gdzieś daleko. Niebo było takie piękne, woda krystalicznie czysta. Całymi dniami pluskaliśmy się w oceanie, a ja nawet pływać nie potrafię” zaśmiała się cicho. “Umiesz pływać?”.
Aimee Hale | Blinding
Obrazek Obrazek
No more dreaming like a girl,
so in love with the wrong world

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Wbrew pozorom nie potrzeba było wiele, żeby tę wielką, po oczach bijącą pulę minusów w jakiś sposób zrównoważyć. Gdyby było z tym ciężko, to przecież poddałby się zaraz, bo to naprawdę nie było nic przyjemnego: ta permanentna słabość, zawroty głowy i niespodziewane omdlenia. A jednak wystarczyło jedynie spojrzenie pożądliwe kogoś atrakcyjnego - robisz to dobrze albo jakieś z troską (podziwem maskowanym pewnie) rzucone bezmyślnie przez kogoś chuderlaku, szkielecie, ale ty jesteś chudy! Był? Nawet jeśli nie był, to przez moment czuł tak, jakby był faktycznie - wystarczający jakby był. Chwila rozluźnienia, czasem nawet mógł dzięki temu przełknąć coś, z czym ogólnie zaczął mieć naprawdę duży problem. Ale to musiała być dosłownie chwila, bo wiedział przecież, że wystarczyło odrobinę zbyt dużo złudnej pewności siebie, bezmyślności moment, zbyt długie rozluźnienie i mógł wszystko zaprzepaścić - a przecież już było lepiej, tak? O tyle lepiej!
I czasem naprawdę przeglądał zdjęcia, i dostrzegał te wszystkie drobne sukcesy, żebra przebijające przez skórę tak, że można było je policzyć, zapadnięte policzki i wyraźnie zarysowane obojczyki. Ale to na zdjęciach tylko. I nie zawsze przecież, bo najlepiej, kiedy nie było widać twarzy i mógł udawać, że na kogoś innego patrzy. W lustrze to nie działało, w lustrze spojrzenie padało jakoś uważniej, na dłużej osiadając na wszystkich niedoskonałościach. Najgorsze były wysokie tafle w przestrzeni publicznej, w których krzyżował spojrzenia z odbiciem własnej twarzy w pośpiechu tak wielkim, żeby nikt nie zauważył przypadkiem i żeby nie pomyślał nikt, że jest taki dumny z siebie, że nie może przestać patrzeć. Przecież naprawiać chciał, tak? Patrzył, żeby wiedzieć, co naprawić. Wypisałby to sobie na czole albo podłożyłby się Dedemu pod igłę, gdyby kogokolwiek to obchodziło tak naprawdę. I choć czuł, że patrzą, to wiedział przecież, że oceniają to, co widzą jedynie, jakiś zestaw pozorów, wierzch tylko - wiedział, bo sam robił przecież to samo. Bo nikt nigdy nie pytał.
Aimee też nie pytała, ale jej nie mógł mieć tego za złe, bo rozmawiać przecież mogli i opowiadać mógł o tak wielu rzeczach, kiedy ona ciągnęła go za nadgarstek z powrotem do tej sypialni, która pół roku wcześniej należała jeszcze do niego, ale teraz, po odbyciu kompletnej metamorfozy, nie sposób było odnaleźć w niej ani odrobiny Cosmo. I dobrze, bo nie był już tamtym Fletcherem, który nie rozumiał, co takiego ciekawego może być w komórce, żeby siedzieć z nosem w niej cały dzień; bo sam teraz przewijał tylko kolejne zdjęcia zbyt szczupłych modelek na Instagramie i przetrzepywał internet w poszukiwaniu kolejnych sposobów na obcinanie kalorii.
Nieważne ile. Minus to minus. No właśnie nie, Aimee, właśnie problem w tym, że to za mało, kurwa, nie rozumiesz? Bo potrafiłem przecież zrzucać kilogram dziennie, a teraz nagle to zablokowało się przecież, a wtedy jadłem codziennie, czasem dobijając do pięciuset kalorii nawet, a teraz nie jem wcale, raz na kilka dni wciskam jakiegoś sucharka, którego cudem tylko udaje mi się nie zwymiotować, a ona stoi, ta pierdolona waga, kurwa, nie rozumiesz? I może kiedyś minus to minus, bo kiedyś to wszystko leciało tak... bezmyślnie, bo zachwycony był, bo tak mało wysiłku, ledwie otwarcie czasem cieknącej z nosa krwi, drzemki przed pracą i po pracy, tabletek dużo - i leciało wszystko, tak po prostu. A teraz próbował i starał się z całych sił, i żyły wypruwał, żeby to wszystko zjeżdżało w dół jak najszybciej, a tymczasem nic, a tymczasem czuł się tak, jakby tył, kiedy przy trzecim ważeniu w ciągu dnia waga nadal nie zachwiała się nawet, i przez to wszystko miał ochotę te żyły wypruć sobie dosłownie.
Ale żadnej z tych rzeczy nie powiedział przecież, zamiast tego wsuwając się pod kołdrę razem z nią, wcześniej odebrawszy z jej rąk balsam. Głowa opadła na poduszkę, kiedy drżące dłonie obracały tubkę wokół w poszukiwaniu... kalorii? Nie, kurwa, nie było kalorii, ale on nie ufał temu wcale, bo był skład przecież, a w składzie było tyle rzeczy, które brzmiały tłusto i ciężko.
- No nie wiem, tu jest jakieś masło... - mruknął tylko, odkładając buteleczkę na bok gdzieś, żeby zaraz okryć się mocniej kołdrą (bo to nic, że lato - i tak przecież było zimno, a pojęcie gorąca wydawało mu się teraz niemal całkiem odległe) i przysunąć do Aimee. Za blisko może, może nie chciała tak, brzydziła się może. Z tą myślą odsunął się minimalnie tak, żeby ich ciała jednak nie stykały się ze sobą, choć to było takie przyjemne wyobrażenie - ciepło cudzej skóry tak blisko niego, czyste zupełnie, bez gwałtownych ruchów i palców zaciskających się byt mocno na ramionach i włosach, pchających go na dół. Jak z Florianem wtedy, tamtej nocy, od której nie rozmawiali zresztą. Ostatniej być może - w ogóle, z kimkolwiek w ten sposób, bo skoro już nawet Florian nie chciał, to czy kiedykolwiek znajdzie się jeszcze ktoś, kto zechce? Tak po prostu, bezinteresownie całkiem, po prostu objąć go ramionami, przytulić do siebie. Tak jakby był równy. Jakby był wystarczający.
- Nie - płytki uśmiech, głos instynktownie ściszony od razu. Nie i ojciec zawsze krzyczał na niego, kiedy nie chciał zanurzyć głowy w stawie niedaleko, a Franklin podtapiał go, uznając to za super zabawę, więc Dede musiał interweniować, za co zbierał ochrzan od starego, bo nauczyć się musi, niech go Franklin nauczy. Franklin niczego go nigdy nie nauczył - poza obrażaniem dziwek i pedałów, więc dobrze, że nie widział go teraz, takiego, bo miałby pewnie cholerną satysfakcję. - Ale pojedziemy i tak. Lubię być nad wodą. - Policzek wciśnięty mocniej w poduszkę, podczas gdy oczy szukały rozpaczliwie jej wzroku. Patrz na mnie chociaż, patrz. Bo mam wrażenie, że nigdy już nigdzie nie pojadę, bo każde kiedyś równie dobrze mogłoby nigdy nie zaistnieć. - Namalujesz mi? - pytanie całkiem bezmyślnie osiadające gdzieś w powietrzu między ich ustami. - Ocean - dodał szybko, zanim zdążył się rozmyślić.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czasem zazdrościła mu silnej woli. Potrafił nie jeść i siedem dni z rzędu, a jej już po czwartym robiło się słabo. Był od niej o wiele bardziej skupiony, zdeterminowany. Uparcie dążył do celu, wystrzegał się własnych słabości, a ona…. nie zawsze potrafiła odmówić. Zdarzało się, że głód doskwierał jej do tego stopnia, że przyjaciele nawet specjalnie nie musieli jej namawiać. Stawiali przed nią talerz obrzydliwie tłustych frytek, serowych paluszków czy innego, śmieciowego jedzenia, a ona zamiast wziąć pojedynczego, samotnego kęsa i przynajmniej częściowo zaspokoić apetyt ładowała w siebie do pełna, bo u niej zawsze tak było. Albo wszystko, albo nic, żadnych półśrodków. A potem, gdy nikt nie patrzył, gdy wszyscy pochłonięci byli rozmową przy stole biegła do łazienki, brała w dłoń szczoteczkę do zębów i końcówkę wpychała głęboko do gardła prowokując wymioty. A gdy była na mieście i szczoteczki nie było pod ręką, w ruch szły dwa palce. Podrażnione gardło paliło niemiłosiernie, ale… było warto. Na próżno było doszukiwać się u niej zbędnego tłuszczu, jedynie skóra i kości. Czy Cosmo wiedział o tym, co sobie robiła? Nie była pewna, celowo nigdy jednak nie poruszała tego tematu na głos. Nie chciała, aby i w tym brał z niej przykład. Nie był to przecież żaden powód do dumy - jeśli już to do wstydu. Kiedy on się starał, walczył sam ze sobą, szukał kolejnych sposobów na to, aby zrzucić jeszcze pół kilo, ona chodziła na łatwiznę. Gdyby mogła cofnąć czas, pewnie by to zrobiła. Zamiast iść do toalety, poszłaby po pomoc. Tliła się w niej wtedy jakaś taka… nikła nadzieja, że może kiedyś będzie lepiej. Teraz nie miała już żadnej. Tkwiła w tym zbyt głęboko. Po szyję, po uszy. Każdego dnia zanurzała się coraz bardziej, mając pewną świadomość, że w końcu zabraknie jej tlenu. Oddychanie stanie się zbyt ciężkie, a z niej samej życie uleci tak, jak powietrze z przekłutego balonika. Nie chciała jednak martwić bliskich, bo i po co? Wszyscy mieli swoje problemy, a ona nie była egoistką, aby zawracać im głowę własnymi zmartwieniami. Jakby to o niej świadczyło? Pewnie nie najlepiej.
Gdyby tylko wiedziałaby o czym myśli Cosmo, pewnie złapałby go za ramiona i mocno by nim potrząsnęła. Po raz setny powtórzyła, że przecież minus to minus. Gdyby tak każdego tygodnia gubił więcej niż tych pięćset gram, w końcu nic by z niego nie zostało. Obróciłby się w proch, a ona potrzebowała mieć go przy sobie żywego. Oddychającego. Czującego. Całego. W jednym kawałku. Nie chciała, żeby przez nią wpędził się do grobu.
Zmrużyła oczy, gdy z powątpiewaniem chwycił za butelkę z balsamem, a następnie zamiast wycisnąć odrobinę specyfiku i wsmarować w suche dłonie - zaczął uważnie śledzić wzrokiem po opakowaniu, wczytując się w skład. Nie ufał jej? A może nie ufał polecającym cudowny kosmetyk supermodelkom? Tak czy siak, Hale nie była pocieszona tym, że zamiast przyjąć prezent i okazać wdzięczność, siedział na łóżku ze skwaszoną miną i zastanawiał się nad tym, co zrobić.
“Nic Ci nie będzie, gwarantuję. Zobaczysz, Twoja skóra mi podziękuje. Będzie miękka, szczęśliwa i pięknie nawilżona” mruknęła cicho, wtulając się w jego ramię. A kiedy się odsunął - zamiast dać mu potrzebną przestrzeń - znów przysunęła się bliżej. Byli przecież najlepszymi przyjaciółmi, stanowili niemalże jeden organizm. Przestrzeń między nimi była jakaś taka zbyteczna, na maksa uwierająca. Wbrew temu, co Cosmo sobie myślał - Aimee naprawdę go chciała. W jej oczach zawsze był piękny - w środku i na zewnątrz. Kochała go takim, jaki był w danej chwili - nie chciała go na siłę zmieniać. Jako jednak, że on sam domagał się tej zmiany - zawsze go wspierała i głośno mu kibicowała. Życzyła mu przecież jak najlepiej. Zasługiwał na to, aby czuć się dobrze sam ze sobą.
Schowała twarz w zagłębienie między jego szyją a ramieniem, przymykając na moment oczy i rozkoszując się ciepłem jego ciała, zapachem skóry, słodkim oddechem, który czuła na swoim policzku. Lubiła te chwile, kiedy byli tylko we dwoje, kiedy nie musieli absolutnie niczego robić. Mogli sobie siedzieć (albo leżeć), wpatrywać się w sufit i rozmawiać o wszystkim i o niczym. O modzie, sztuce, pasji, miejscach, które chcieliby zobaczyć i rzeczach, które chcieliby zrobić. Mieli tyle planów, marzeń, celów do zrealizowania. Gdy myślami wybiegała do przodu i widziała przyszłość - zawsze widziała go u swego boku. W końcu byli duetem. Razem na dobre i na złe. W zdrowiu i chorobie. W bogactwie i biedzie. Połączeni nie wciśniętymi na palce, złotymi krążkami, a czymś o wiele bardziej trwałym i wartościowym - przyjaźniom.
“Naprawdę?” mruknęła, a jej twarz rozjaśnił piękny uśmiech. Tego się nie spodziewała. Taki piękny i zwiewny cholernie pasował jej na jakiegoś surfera, który przemierzając plażę z deską pod pachę, skupiał na sobie spojrzenia wszystkich, zadziwiając ich swoją zręcznością i wprawnymi ruchami. “Nauczymy się kiedyś razem? Pójdziemy na basen, założymy różowe, dmuchane rękawki i wbijemy się do tego najmniejszego, najpłytszego zbiornika, w którym pluskają się wesołe pięciolatki?” zapytała ze śmiechem, przekręcając się na bok tak, że opierając się łokciem o ramę łóżka mogła sobie kątem oka obserwować Fletchera.
Na jego kolejne słowa kąciki jej ust jeszcze bardziej uniosły się ku górze. Uwielbiała malować - zwłaszcza wtedy, gdy nie robiła tego sama dla siebie, a dla kogoś. Gdy swoją sztuką mogła podzielić się z innymi. Kiedy więc ją poprosił o to, aby wyczarowała dla niego cudnej urody, nadmorski obraz - nie potrafiła pohamować ekscytacji. W jej oczach zapaliły się radosne iskierki, a policzki pokryły słodkie, różowe wypieki. Pisnęła wesoło, cmokając go w czubek głowy.
“A zawiesisz go w pokoju?” rzuciła jakby na znak zgody, walcząc ze sobą, aby już teraz nie wyskoczyć się z łóżka i dorwać do sztalugi. Obiecała mu jednak, że cały dzień spędzą pod kołdrą i tego słowa miała zamiar zatrzymać. “Opowiedz mi coś. Co robiłeś wczoraj? Co będziesz robić jutro? Jaka była pierwsza myśl, która przyszła Ci do głowy po tym, jak się obudziłeś?” zapytała, trącając go nosem.
Aimee Hale | Blinding
Obrazek Obrazek
No more dreaming like a girl,
so in love with the wrong world

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Nie lubił swojej skóry, nie chciał, żeby była piękna. On miał być piękny, cały, ogólnie, ale dla skóry nie było już nadziei. Czuł lepkie ślady cudzych palców, oblepiające jej każdy centymetr, niedobrze mu było, kiedy myślał o tym, ile osób jej dotykało, ile osób ściskało za bardzo, ile osób zostawiało siniaki od zbyt mocnego przytrzymywania za ramiona i nadgarstki. Złe było to wszystko, on był zły, tak się czuł właśnie i czasem pojawiała się przerażająca myśl, że być może schudnięcie to za mało, być może te wszystkie obcinane kalorie, te wypadające włosy, zapadnięte policzki i cuchnący oddech, który musiał zabijać bezcukrowymi gumami do żucia, wcale nie są cierpieniem koniecznym na drodze do osiągnięcia sukcesu. Są cierpieniem koniecznym - tylko. Bo nie mógłby znieść paskudnego ciała, owiniętego w ten kokon ze skóry tak złej i zużytej, że gdyby był w stanie, to z chęcią całą by ją z siebie zdarł, nie tylko z tych knykci.
Teraz była jeszcze brzydsza, żółto-szara, pełna wyprysków, które przysłaniał korektorami w najbardziej anemicznych odcieniach, wszystko przysłaniał. Ale skóra była zła nadal, bo to przez nią swędziały nadgarstki, bo to ona uwierała we wszystkie wrażliwe miejsca, z niej nie dało się zmyć brudu, tak jak tamtego dnia przed którymś z ważniejszych spotkań z Florianem, nie był w stanie doszorować z przedramienia numeru od tamtego przypadkowego kolesia z klubu, od kilku pocałunków i pożyczonej zapalniczki. Choć szorował pumeksem, choć krew nawet widział - trzymały się te pijane, koślawe cyfry, a on czuł się naznaczony. Ciągle czuł się naznaczony, bo ciągle ktoś chciał odciskać na tej skórze swoje inicjały. Po co, po co, po co - nie pytał, bo to bez różnicy już, bo i tak już ledwo się trzymał, bo rozpadał się cały, bo nie trzymało się nic kupy, więc tak: tak, zostaw malinkę i jeszcze jedną, i jeszcze, zostaw, ja nie mogę zostawić, bo masz żonę i dwójkę dzieci, ale ty zostaw, a ja będę się wstydzić, ale to nic nowego przecież; możesz mnie uderzyć, jasne, cokolwiek, uderz, bo chociaż wolę się przytulać i wolę jak ktoś mówi, że jestem ważny i kochany, to mogę też słuchać o byciu nieposłuszną kurwą, mogę oglądać potem w lustrze tego siniaka na pośladku.
Dlatego nie wierzył, że Aimee chciała być blisko, bo musiała widzieć, bo w jego opinii wszyscy widzieli. Bo to jak brudne odciski na szybie, jak zacieki na płocie, resztki szminki na lustrze. Bo widać i obcy widzieli to najdoskonalej, bo zaczepił go ostatnio mężczyzna, który śmierdział piwem i przyparł do ściany, bo spytał ile za loda, a Cosmo najpierw się bał, ale potem odpowiedział, a tamten prychnął, że nikt tyle nie da, a potem ciągnął go na ziemię na ramię, dociskał głowę do dołu, potem ktoś minął ich bez słowa spojrzeniem spływając obojętnie jakoś po tych dwóch szamoczących się w zaułku sylwetkach, potem ktoś inny zawołał, że ej - i to był właściciel baru obok, który kazał mu spierdalać, bo nie obsługują ćpunów, więc to zrobił właśnie; więc spierdolił. I przez chwilę jeszcze trzęsły się ręce, trzęsły się myśli, wszystko się trzęsło - przez chwilę, ale potem dużo ludzi, spojrzeń dużo, wtopić się w tłum trzeba było, uspokoić. Choć oni i tak wszyscy wiedzieli. To takie niesprawiedliwe, że wszyscy od razu wiedzieli.
Powinien przez to potrafić docenić ją bardziej. Bo mógł wejść do jej łóżka, przysunąć się tak blisko, patrzeć. I ona też patrzyła, tak gładko zresztą, i miała takie ładne oczy. Cosmo uwielbiał ludzi, którzy mieli ładne oczy, jednocześnie uważając, że większość oczu była ładna. Może uwielbiałby więcej ludzi, gdyby byli bardziej jak Aimee. Albo Florian. Nie mógł myśleć o Florianie, bo nie wiedział nic, nie wiedział, co z nim, co myśli, co robi teraz, o nim myśli? Czy to możliwe, żeby myślał o nim? Cosmo chciałby, żeby ktoś o nim myślał kiedyś, tak często, jak on myślał o Florianie, o tym, że ma ładne dłonie, oczy ładnie, że ładnie wymawia jego imię i ładnie się uśmiecha, i że jest mądry taki, taki dobry. Dobry - to przede wszystkim, zbyt dobry dla tych wszystkich ludzi, których spotkał i którzy mieli czelność zrobić mu krzywdę, czyli dla Cosmo też zbyt dobry. Bo skrzywdził go bardzo i wiedział o tym, i dlatego dystans wydawał się tak sensowny, dlatego to odrzucenie wydawało się czymś odpowiednim, dlatego myślał, że robi dobrze, ale teraz już nie wiedział - bo potrzebował go chyba. I może - może tylko - istniała jakaś nadzieja na to, że Flo także potrzebował jego? Czy taka zależność nie była zła? Złym wydawało się być wszystko, po co Fletcher kiedykolwiek wyciągnął swoje paluchy. Złezłezłe. Nie chciał zarazić Floriana swoim złem, zbyt ważny był. I może lepiej jednak będzie mu bez niego. Może zdrowiej, może rozsądniej. Piękniej na pewno.
- Jasne, możemy wziąć moją małą siostrę dla przykrywki - zgodził się z płytkim uśmiechem, choć kłamał przecież. Nie wszedłby już teraz dla basenu. Za dużo miał tych śladów po cudzej zachłanności i własnej słabości, krępował się znowu odsłaniać te podłużne blizny na przedramionach. Nawet dla Aimee chyba, choć przecież był w stanie zrobić dla niej tak dużo rzeczy. Kłamać nawet, bo teraz się śmiała i podpierała podbródek na dłoni, i bardzo ślicznie wyglądała tak, a Cosmo znowu czuł się bardzo zły. Co, jeśli zostawi swój brud w tej czystej, pachnącej jakimś specyficznym, charakterystycznym dla Hale zapachem pościeli? Nie chciałby, ale było już chyba za późno, bo czasem miał wrażenie, że wżarł się już w jej mózg, zwłaszcza kiedy wciągali coś razem, zazwyczaj jakiś syf, który Cosmo upolował gdzieś po taniości, chyba że Aimee udało się załatwić coś lepszego. Wyrzuty sumienia. Czasem. Przychodziły znienacka, zwłaszcza, kiedy Fletcher uświadamiał sobie, że te wszystkie tańsze zamienniki dla koksu już go tak nie jarają, że jednak więcej dobra przynoszą te łykane na potęgę z Keyem tabletki, że te kreski to wciąga już dla zasady tylko i chyba w jakiejś autodestrukcyjnej potrzebie zachowania toksykologicznej ciągłości w organizmie, licząc może, że kiedyś jakaś kreska okaże się być tą o jedną za dużo. I bał się, że Aimee też tak kiedyś będzie i to będzie jego wina tylko, i zepsuje ją, i rozpadnie się przed niego, i potem będzie myśleć o nim jako o tym, który ją zrujnował, przez którego za niedługo będzie umierać w jakimś zaułku, tak jak Cosmo umrze pewnie szybciej niż później, a że jego już nie będzie, to w jej pamięci zostanie tylko - jako ten zły. Zła tak naprawdę nie dało się chyba po prostu z siebie zmyć.
- Jak zawsze - przytaknął ochoczo, nawet wkładając w to jakąś minimalną dawkę entuzjazmu, bo cieszyło go jej podekscytowanie. Zazdrościł jej chyba trochę zapału, bo kiedy rysował swoje koślawe komiksy za dzieciaka myślał, że będzie taki jak ona i będzie malować tyle pięknych rzeczy, i będzie wiecznie naładowany artystycznym powerem. Tymczasem nie miał siły, żeby umyć zębów, żeby z domu wyjść, żeby negocjować z dilerem o wpisanie go do zeszytu z długami, żeby do pracy chodzić i w tej pracy nie wymiotować co chwilę, kiedy widział jak ci obleśni mężczyźni patrzą na jego koleżanki, trzymając się za krocze. Aimee była cudowną odmianą, bo mimo tego całego zła, które ciągle życie podsuwało jej pod nos, ona była tak zaskakująco żywa nawet teraz, kiedy to ona przecież zainicjowała leżenie w łóżku cały dzień. Dlatego tak lubił jej obrazy i rysunki, i szkice, i miał ich masę w mieszkaniu na lodówce, pod łóżkiem, na półce z książkami, zawieszone na tym gwoździu, krzywo przybitym do ściany. Bo miały jej duszę, a jej dusza była silna i Cosmo kochał jej duszę bardzo mocno, i chciał móc mieć ją zawsze blisko.
- Wczoraj? - głuche pytanie, na które musiał poprawić się na poduszce, zmarszczyć brwi. Ciężko było oddzielić wczoraj od dzisiaj i od parę dni temu. - Byłem w pracy - stwierdził wreszcie zupełnie obojętnie, tak jakby chciał powiedzieć, że to cholernie nudne, na pewno chcesz o tym słuchać? - A jutro idę na imprezę. - Nie wiedział czy powinien jej mówić, bo nie wiedziała o Florianie przecież. Jakieś półsłówka - tak. Jest ktoś, no tak, lubię tę osobę, tak, nie znasz na pewno, jest ktoś. My, między nami? Nic w sumie, jednak widzimy się tylko na seks. Dobrze mi z tym, jasne, że tak. - I będzie tam ktoś, kogo lubię. - Nie powie, że to wciąż ten sam ktoś, bo to chyba żałosne. Wszystko było żałosne: a to, że liczył na coś ze strony Floriana, chyba najmocniej, ale to nic. Za to ją kochał, prawda? Przy niej mógł czasem być odrobinę bardziej żałosny.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dla niej był piękny - dokładnie taki, jaki był. Z tymi sińcami pod oczami, zapadniętymi policzkami, włosami niesfornie opadającymi na twarz… ale to nie miało żadnego znaczenia. Cosmo zdawał się bowiem nie dostrzegać tej miłości bijącej z jej spojrzenia, ust układających się w pełnym podziwu, zadowolonym uśmiechu. Zupełnie tak, jakby nie chciał dopuścić do siebie myśli, że ktoś może widzieć w nim dobro, że dla kogoś może być cudownym, wartościowym człowiekiem, towarzyszem przygód, powiernikiem. Gdyby tylko mogła, oddałaby wszystko, żeby mu pomóc. Jakoś przemówić mu do rozsądku. Sprawić, żeby w siebie uwierzył. Zrozumiał, że wcale nie jest za późno, że wciąż jest dla niego nadzieja. Problem polegał na tym, że nie wiedziała o dręczących go demonach. Nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji. Czy była przez to chujową przyjaciółką? Niewykluczone. Ciągnięcie kogoś za język, zmuszanie do wyznań, usilne wyciąganie poza strefę komfortu - te rzeczy jednak nigdy nie leżały w jej naturze. Sama miała kilka trupów w szafie i gdy nie czuła się gotowa do zwierzeń, a ktoś zaczynał usilnie drążyć temat, zazwyczaj uzyskiwał efekt odwrotny do zamierzonego. Sprawiał, że zamykała się w sobie, popadała w coraz większą beznadzieję, pogrążała się w rozpaczy - a potem naprawdę trudno było jej wyjść z tego stanu. Nie chciała dla niego tego samego. Uważała, że należy mu się wolność. Możliwość decydowania o tym, co i kiedy jej powie. Żadnej presji, żadnego ciśnienia. Otworzy się, gdy poczuje, że to właściwy moment. A przynajmniej taką miała nadzieję, bo przecież na każdym kroku starała się dać mu do zrozumienia, że co by się nie działo, ma ją przy sobie i może na nią liczyć. Zawsze.
Sama niejednokrotnie w swoim życiu odtrącała wyciągnięte do niej, pomocne ręce. Po części dlatego, że była Zosią Samosią i wszystko chciała robić sama, a po części dlatego, że tak było łatwiej, bo, żeby przyjąć pomoc musiała zaufać, zaryzykować. Postawić wszystko na jednej karcie - wpuścić kogoś do swojego życia i mieć nadzieję, że jej nie zrani, nie zawiedzie, nie zostawi. A ona przecież straciła już wystarczająco wiele osób - biologicznych rodziców, dwie starsze siostry, najlepszego przyjaciela poznanego w bidulu - nie chciała więcej za kimś rozpaczać. Jej serce było słabe, miało swoje limity, a ona jak diabeł wody święconej cholernie bała się straty. Strach przed porażką działał na nią wręcz paraliżująco, utrudniał normalne funkcjonowanie. Właśnie dlatego choć uchodziła za pogodną i towarzyską osobę, miała całe mnóstwo znajomych i naprawdę łatwo nawiązywała kontakty, prawdziwych przyjaciół mogła policzyć na palcach jednej dłoni. A Cosmo zaliczał się do tego wąskiego grona. Był dla niej jak brat, choć nie łączyły ich więzy krwi.
Uśmiechnęła się lekko na jego słowa. Ogień budził w niej przerażenie, przypominał o wszystkim złym, co ją w życiu spotkało. Ziemia dawała stabilny grunt, oparcie w ciężkich czasach. Powietrze kojarzyło się jej z bujaniem głową w obłokach, fantazjami i marzeniami. Woda zaś… była dla niej nieznanym żywiołem. Sama właściwie nie wiedziała z czego to wynikało, że podczas zagranicznych wyjazdów ona zawsze spędzała czas na brzegu plaży, mocząc jedynie stopy - nie wchodząc głębiej. Że śmiało opalała się na skraju basenu, ale nie wskakiwała do środka, choć wszyscy ją namawiali. O wiele bezpieczniej jednak czuła się na suchym lądzie. No i nie musiała obawiać się o to, że w pewnym momencie straci grunt pod nogami, zapomni o tym jak się pływa, wpadnie w panikę i zachłyśnie się chlorowaną wodą, topiąc się pod własnym domem.
“Weźmy ją. Kto wie, może i ona przy okazji się nauczy? Albo to my będziemy uczyć się od niej” zaśmiała się cicho, dając mu lekkiego pstryczka w nos. Bardzo chciała wierzyć w to co mówił, nie doszukiwała się żadnego podstępu, a tym bardziej przez myśl jej nie przeszło, że kiedykolwiek mogłaby mówić o Cosmo jako o tym złym, który wciągnął ją w bagno, wepchnął w szpony nałogu, zasiał ziarno niepewności. Przecież do niczego jej nie zmuszał, nie trzymał jej lufy nad głową i nie kazał wciągać. Poczęstował ją raz, dał jej wybór. To, że miała słabą wolę to w żaden sposób nie była jego wina. Poza tym, Aimee miała ten przywilej, że nie musiała martwić się o to, że w pewnym momencie zabraknie jej towaru, a ona sama będzie musiała zwiedzać okoliczne meliny i żebrać o działkę. Rodzice wciąż wspierali ją finansowo, u Floriana nie pracowała charytatywnie, a i romans z jednym z największych dillerów w Seattle miał swoje plusy. Drew nie sprzedawał jej byle czego, zaopatrywał ją jedynie w wysokiej jakości dragi. Może właśnie dlatego nie do końca zdawała sobie sprawy z tego, że o ile kilka pierwszych wciągniętych kresek to była z jej strony niewinny eksperyment, tak teraz coraz rzadziej zdarzały się jej dni całkowitej trzeźwości.
“W takim razie, cudownie. Namaluję Ci wszystko, czego tylko będziesz chciał. I tak dużo jak będziesz tego chciał” zapewniła z entuzjazmem, naprawdę bardzo mocno walcząc ze sobą, aby nie dorwać się do tej cholernej sztalugi. W końcu dzień lenia zarządziła nie bez powodu - ostatnie dni w jej życiu były wyjątkowo intensywne i szalone. Jeżeli nie chciała zejść na zawał przed trzydziestką musiała nauczyć się odpoczywać. Przestać przyjmować na głowę kolejne obowiązki, nie szukać sobie kolejnych zajęć. Zrobić coś dla siebie, zadbać o własne zdrowie i dobre samopoczucie.
“Ktoś kogo lubisz?” powtórzyła, a w jej oczach zapaliły się radosne iskierki. Przekręciła się tak, że leżała na brzuchu, podparła się na łokciach i posyłając mu znaczące spojrzenie, wyszczerzyła się w uśmiechu. “No już, jak na spowiedzi. Mów mi szybko, kto to taki. Gdzie się poznaliście? Jak długo się znacie? Czy dobrze Cię traktuje? Chciałbyś, żeby coś z tego było?” zarzuciła go gradem pytań, bo o ile do życiowych dramatów podchodziła bardzo ostrożnie i na zwierzenia nikogo nie nakłaniała, tak życie uczuciowe jej przyjaciół było zupełnie odrębnym tematem i od zawsze budziło w niej ogromną ciekawość. Głównie dlatego, że życzyła im jak najlepiej i chciała, aby spotykali się wyłącznie z wartościowymi ludźmi. “Musimy Ci wybrać piękny outfit na imprezę. Co powiesz na zakupy? Jak nie dziś, to jutro przed wyjściem na balangę. Znajdziemy Ci coś szałowego, co podkreśli Twój charakter” przyklasnęła w dłonie, ciesząc się jak mała dziewczynka.
Aimee Hale | Blinding
Obrazek Obrazek
No more dreaming like a girl,
so in love with the wrong world

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Zdecydowanie to Vicky by ich uczyła - co było całkiem zabawne, biorąc pod uwagę fakt, że ją uczył właśnie nieumiejący pływać Cosmo, gdzieś po tych mieliznach, w których woda sięgała mu ledwo po pas. Miała dopiero osiem lat, ale już potrafiła prześmignąć wpław cały staw niedaleko domu, ścigając się czasem z bliźniakami, którzy - choć starsi - w głównej mierze umieli po prostu podtapiać się nawzajem, bo to przecież takie zabawne. Kiedy Cosmo teraz o nich myślał, miał wrażenie, że setki tysięcy lat minęły od czasu, w którym tak jak oni nie przejmował się przesadnie niczym wychodzącym poza okolice rodzinnego domu. U niego to było czekanie aż Dede skończy pracować albo się uczyć, albo czepianie się go szczelnie i nieodpuszczanie, wisząc mu nad głową, i uważając się wtedy za tak bardzo mądrego, i pomocnego. Wszystko takie odległe, choć przecież w pamięci utarły się zbyt mocno konkretne momenty: podczas których słońce gładziło mokrą od kropli wody i potu skórę, kiedy cień przesuwał się na drugą stronę drzewa, pod którym leżał i czytał albo kiedy przerzucali się z Dede cytatami z Kung Fu Pandy, albo kiedy Dede musiał wyjechać i wszystko zaczęło rozbijać się tak brutalnie, ciągnąć ku dołowi, a on nie spodziewał się jeszcze, że całe to zło zacznie się wtedy właśnie, dokładnie w tamtym momencie, jakby skradało się przez te niecałe dziesięć lat życia, czając gdzieś pomiędzy krzewami i czyhając na odpowiedni moment, żeby rzucić się na niego wreszcie z pazurami.
I te pazury szarpać będą jeszcze długo - tego też wtedy nie wiedział, ale to dobrze przecież, bo gdyby wiedział, czy pisałby się na to wciąż na nowo i na nowo? O ile łatwiej byłoby zrezygnować? Miał niecałe dwanaście lat, kiedy spróbował po raz pierwszy i nieskończone osiemnaście, kiedy po raz drugi. I za niedługo także trzeci, i czwarty, ale nie wiedział tego i nie myślał o tym teraz, kiedy materac tak wdzięcznie przyjmował te dwa ciała, tak blisko siebie i bliskie sobie, z promiennym głosem Aimee przenikającym przestrzeń i wywołującym mimowolny uśmiech na wargi. Bo z nią było przecież jakoś całkiem bardziej miękko i przytulnie, i bezpieczniej nawet trochę, a myśl o tym, ile rzeczy na co dzień byli zmuszeni sobie nawzajem odbierać, rozbrzmiewała nadzwyczaj rzadko, w wyjątkowych sytuacjach, w krótkich wybuchach rozgoryczenia, kiedy Hale przesadzała. Bo nie wolno jej było przesadzać, to było oczywiste, bo już teraz śliczna była, z wąską talią i szczupłymi nadgarstkami, na które Cosmo nieraz spoglądał z niepohamowaną zazdrością. Nie wolno było przesadzać, a jednak żalił się jej na te wszystkie braki oczekiwanych rezultatów i na kalorie, i tłuszcz, i suche dłonie, i wciągali razem kreski, a kiedyś nawet przez chwilę chodzili razem biegać - nie długo to potrwało, bo żadne z nich nie miało na to siły, a poza tym Fletcher szczerze nienawidził sportu, zwłaszcza w tak potliwej i cuchnącej formie. Łatwiej było nic nie jeść, niż jeść i potem spalać - do tego wniosku doszedł już dawno. Podobnie, jak łatwiej było nie jeść, niż zjeść i potem wymiotować, bo wymiotowanie stało się chyba już odruchem, którym skutkowały poranne mdłości. Nie cierpiał wymiotować, ale już nieraz zwrócenie tego owocu, łyżki kaszy albo łyku naturalnego jogurtu wydawało się jedyną sensowną opcją.
Ktoś, kogo lubisz? Lawina pytań, której powinien się spodziewać i tak sprawiła, że westchnął ciężko i przewrócił oczami, obserwując z jakąś żartobliwą dozą politowania jej entuzjazm. Przez myśl przebiegło szybkie pytanie czy nie powinien tej nagłej fali radości brutalnie ukrócić - bo nic nie było wiadomo, tak naprawdę, bo pytania, które zadawała były zbyt trudne, bo jej uśmiech nie wiedział jeszcze, że Florian nie odzywał się tak długo. A on wahał się - cholernie się wahał - czy na pewno powinien jej jakoś szczegółowiej tę sytuację nakreślać, czy bezpieczniejsza nie okaże się zmiana tematu, odwrócenie kota ogonem albo machnięcie ręką na to wszystko. Lubię, ale to tylko seks, daj spokój. Ciężko się kłamało w tak emocjonalnych kwestiach.
- W klubie, jakiś... czas temu - pierwsze zawahanie, pierwsze nieprecyzyjne kłamstwo. Ja pierdolę. - I nie wiem, Aimee, kurwa, za dużo naraz mówisz, nie kazał ci ktoś kiedyś ograniczyć wścibskości trochę? - rozbawiony ton głosu zmiękczał jakoś wszystkie te słowa, podczas gdy jedna z dłoni przejeżdżała wzdłuż twarzy. Na jej propozycję zakupów musiał zaśmiać się krótko i przez kilka długich sekund wbijać w nią takie spojrzenie, jakby miał ją za zupełnie niepoważną. Słodkie było to wszystko - zbyt słodkie chyba, jakieś nie dla niego, ale przez chwilę... przez chwilę chyba mogli poudawać, prawda? - Aha, sugerujesz, że mój charakter musi się wspierać ubraniami? Nawet w koszuli polo byłbym tam najlepszy - oznajmił ironizując, nagle zarażony trochę bardziej tą niezdrową, jak dotychczas mu się wydawało, ekscytacją przyjaciółki. - Tylko dlatego, że ciebie tam nie będzie, oczywiście - dodał pospiesznie, palcem wskazującym przyciskając czubek jej nosa. Dłuższa chwila wpatrywania się w jej twarz w gotowości, aż wreszcie kolejne, pretensjonalne odrobinę przewrócenie oczami, po którym musiał przyznać: - Dobrze mnie traktuje. Najlepiej - przyznał w końcu, uśmiechając się pod nosem do samego siebie. - Ale nie wiem czy coś więcej to dobry pomysł. Już raz... - urwał nagle, jakby niepewny, co właściwie chciał powiedzieć. - Raz już myślałem, że mogę więcej niż mogłem faktycznie, wiesz? I zjebałem. Nie wiem - zakończył niezbyt refleksyjnie, przysuwając się nagle bliżej, tak blisko, że czubki ich nosów zetknęły się ze sobą. - A ty? Kto wykończył się tak bardzo, że zalegasz dzisiaj w łożu? - Bądź co bądź, do Aimee akurat było to dosyć niepodobne; a na pewno na tyle, żeby wzbudzić coś na kształt podejrzeń, w tej na wpół lekkiej już, cosmosowej głowie.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Cosmo mógł powiedzieć jej o wszystkim. W całym wszechświecie nie było też ani jednej rzeczy, o której Aimee czuła, że nie mogła czy z jakiegoś powodu nie powinna mu zawierzyć. A jednak kiedy się spotykali, najczęściej gadali o tym co błahe. Bo życie było tak smutne i skomplikowane, że nie było sensu sobie dokładać zmartwień i kłopotów. Bo jakoś lepiej się im siedziało i gawędziło o kolejnych wyjściach do klubu, wystawach i ubraniach niż o tym, że wszystko jakieś takie trudne i brudne, że problemy się piętrzą, przesłaniając widok zza okna, że presja idealnego wyglądu jest przeogromna, w pracy nie zawsze się układa, a w domu zdarzają się kłótnie i nieporozumienia. Kiedy jednak zdarzały się im chwile takie jak ta, kiedy przyjaciel się przed nią otwierał, obnażał swoją duszę, mówił o tym, co leży mu na sercu, panienka Hale rzucała wszystko. Była dla niego tu i teraz, słuchała, każde słowo chłonąc jak gąbkę, radziła, potakiwała. A i sama rzucała mu coś od siebie, żeby było mu raźniej, żeby nie czuł się nieswojo tak się przed nią odsłaniając.
“W klubie, w jakim klubie?” zapytała, unosząc brew do góry. Znała już chyba wszystkie lokale w mieście, to też nic dziwnego, że naprawdę ciekawiło ją, w którym z nich przyjaciel spotkał swój nowy obiekt westchnień. Zadarła głowę do góry i posłała mu roziskrzone spojrzenie. Naprawdę się cieszyła, że kogoś poznał. Zasługiwał na to, żeby mieć przy sobie kogoś wyjątkowego. Czułego, troskliwego, kto nieba mu przychyli, zadba o jego dobre samopoczucie i o to, żeby włos nie spadł mu z głowy. Bo Cosmo właśnie na to zasługiwał. Zdaniem Aimes - na wszystko co najlepsze. Jeśli była na świecie osoba, której z całego serca życzyła szczęścia i miłości, był nią młodszy Fletcher. Gdyby tylko mogła, oddałaby wszystko, aby zapewnić mu długie i beztroskie życie usłane różami. Nawet tak bardzo nie zależało jej na swoim powodzeniu jak na tym, żeby zapewnić odpowiedni byt Kosmosowi.
“Nie rzucaj kurwami” upomniała go, robiąc groźną minę i sprzedając mu pstryczka w nos, co by nieco go ochłodzić. Taka już była. Buzia się jej nie zamykała. Nawijała jak makaron na uszy. Jeśli ją kochał - musiał to zaakceptować. Im szybciej, tym lepiej, bo zamknąć się nie zamierzała. Wręcz przeciwnie, chciała wyciągnąć z niego kolejne pikantne szczegóły. Co, gdzie, z kim, jak, za co, po co, dlaczego. Wszystko, jak na spowiedzi. Bez żadnej ściemy, bez owijania w bawełnę i pięknych słówek. Bolesna, ale prawda.
“Kochanie, nawet w worku na ziemniaki byłbyś najlepszy. Zwłaszcza wtedy, gdy stałabym obok Ciebie. Jesteś piękny, w środku i na zewnątrz, nie potrzebujesz szpanerskich ubrań, aby to pokazać” przyznała, szczerząc się w uśmiechu. Dokładnie tak uważała.
“Uwielbiam Twój charakter, ale uwielbiam też ubrania. Nie odbieraj mi radości z zakupów”
jęknęła przeciągle, no bo na coś musiała też wydawać te swoje ciężko zarobione pieniądze. Nie mogła całej wypłaty przepuszczać na dragi i mieszkanie. Fantazyjne ciuszki przynajmniej zostawały w jej szafie, przez jakiś czas jej służyły, a koka…. pięć minut i po sprawie, nie ma. A ona w całej tej swojej płytkości i prostocie naprawdę lubiła rzeczy. Przynajmniej one nie odchodziły. Nie zostawiały jej samej. Mogła na nie liczyć.
“Popełniać błędy rzeczą ludzką, nie? Zresztą, to że zjebałeś raz, wcale nie znaczy, że zjebiesz kolejny. Ucz się na błędach, wyciągaj wnioski, próbuj. Do odważnych świat należy” podsunęła, wyciągając rękę i głaszcząc go po włosach. A kiedy już nacieszyła się tą ich małą chwilą bliskości, znów opadła w pościel, przeciągnęła się jak kotka i cicho zaśmiała, bo…. choć z Drew spotykała się od miesięcy, nigdy nikomu o tym nie mówiła. Nie, żeby to była jakaś wielka tajemnica, żeby spotykali się jedynie pod osłoną nocy i w specjalnych okolicznościach. Przecież widywali się na mieście, w klubach, w barach, a i gdy wpadali na siebie na ulicy Aimee bez skrępowania wpadała mu w ramiona i mocno go całowała. Z jakiegoś powodu jednak do tej pory tą częścią życia nie chciała dzielić się z innymi, wolała zostawić ją dla siebie i w samotności się nią napawać. “Jest ktoś… ktoś kogo lubię i kto lubi mnie. Byłam wczoraj u niego, nie pierwszy raz zresztą. Trochę się nie widzieliśmy, więc rzuciliśmy się na siebie już od wejścia” mruknęła, a na jej twarzy pojawił się zadziorny uśmiech. “Było… wow. Tak intensywnie, obezwładniająco. Gorąco, głośno. Wróciłam nad ranem, wzięłam prysznic i władowałam się do łóżka. Ciągle czuję na sobie jego dłonie, wszędzie tam, gdzie mnie dotykał” przyznała wzdychając przeciągle.
Aimee Hale | Blinding
Obrazek Obrazek
No more dreaming like a girl,
so in love with the wrong world

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Pytanie o to , w jakim konkretnie klubie, musiało zostać (nie)zręcznie zbyte tą mieszaniną upartej opieszałości i wpół sztucznie podtrzymywanego słowotoku, tą kurwą zaraz przez Aimee wyłapaną, zabawnym zmarszczeniem nosa, kiedy dała mu w niego pstryczka. Słodko było mieć tę piękną istotę tak blisko, twarzą przy twarzy i słodko całkiem było chyba mówić o tym - choć zdawkowo przecież, tak jak zwykle, nic nowego, choć unikając uparcie zaimków i niewygodnych zawirowań, i w kilku zbyt prostych słowach zamykając historię całej tej wyboistej drogi, którą przeszli - nie, którą szli nadal, bo przecież Cosmo nie potrafił wcale zboczyć, choć wiedział dobrze, że tak by było lepiej, rozsądniej; że dla Flo to by było lepsze. Dobra osoba by chyba odpuściła, prawda? Wiedząc o sobie tyle, ile wiedział; wiedząc, że nigdy nie będzie dobry wystarczająco. Ale nie potrafił chyba, bo miał niecałe osiemnaście lat i to było trudne bardzo - oddychać z wiedzą, że nikt już nawet na obecność tego oddechu nie zważa, chyba że ten oddech ześlizguje się akurat wzdłuż podbrzusza, zatrzymuje między udami. I dlatego ta myśl była taka ważna - że Flo może nie pisał nie dlatego, że nie chciał go już wcale, tylko może potrzebował czasu, może czegoś więcej chciał jednak, może szykował coś. Może dużo rzeczy - może, tylko proszę, tylko niech to nie będzie przez to, że rozebrał się wtedy faktycznie, a może nie powinien, może nie powinien tamtej świeczki odpalać, może nie powinien podchodzić do niego, kiedy go o to poprosił - może, może, może, wszystko może tylko i ścierały się w głowie te dwie przeciwstawne wizje, z których jedna była piękna a druga bolesna, jak ostrze wepchnięte między żebra.
- No nie wiem czy to radość taka, denerwują mnie te metki - zamarudził znowu, przewracając oczami i nie komentując już nawet tego, jakie gęste mu właśnie tutaj wpychała kity. Wiedział, że chciała dobrze, mówiąc mu tak, ale przecież po sobie powinna dobrze wiedzieć, że to wcale nie działało. Bo w odróżnieniu od tych negatywnych komentarzy, te wszystkie pochwały wydawały się odbijać jak od ściany albo dotyczyć stale kogoś innego, a może jakiegoś wyobrażenia, które Aimee kreowała sobie na jego temat w głowie? I nie mógł jej winić za to, że zazdrosny był o to wyobrażenie, bo przecież złote miała i serce i język, i to nie jej wina, że czuł się czasem tak bardzo źle, gdy nie wciskał się w najmniejszy dostępny rozmiar, a chora głowa nie szukała przyczyny w damskiej rozmiarówce.
I nie mógł wyjść czasem z podziwu, że jest taka mądra, i tak pewnie rzuca tymi zdaniami, które on trawiłby miesiącami, żeby na końcu przemielić je i przekształcić całkowicie, wywrócić do góry nogami, wykoleić. O tyle łatwiej było móc po prostu jej słuchać i nawet jeśli nie każde z tych słów potrafił dobrze zrozumieć i przyjąć, to nadal mógł się uśmiechnąć po prostu, i wyciągnąć ostrożnie dłoń w jej stronę, żeby pogładzić ten gładki, zaróżowiony od ciepła, która otulało ich pod kołdrą policzek. I przez moment chciał powiedzieć jeszcze, że nie wie czy jest odważny, tak naprawdę, że ten świat to raczej należy do kogoś innego, i że wycofać się wydaje się bardziej racjonalne, bezpiecznie bardziej - ale nie powiedział, ale zamiast tego zadał pytanie i kąciki ust uniosły się mocniej ku górze, kiedy słuchał jak mówi. Ktoś, kogo lubię i kto lubi mnie. Śliczne to były słowa i cieszył się chyba, że mógł je usłyszeć, bo pasowały tak dobrze do tej pięknej buzi i pełnych ust. A potem mówił dalej i choć Cosmo zupełnie nie spodziewał się po niej takiej wylewności, chwilowa konsternacja zniknęła z twarzy po ułamku sekundy, bo to nagle było takie ważne, on nagle poczuł się taki ważny - przez to, że może o tym słuchać naprawdę i że Aimee nie krępuje się wcale tych zwierzeń, i że dzieli się tak chętnie tą częścią swojego życia, która dotychczas była dla niego zamknięta, owiana całkowitą tajemnicą.
- Albo jest naprawdę dobry, albo musisz serio go lubić, co? - spytał zaczepnie, składając ze sobą dłonie, żeby podłożyć je pod policzek i patrzeć tak na nią przez chwilę z gładkim uśmiechem. - Robicie coś poza tym? Czy to tylko benefity? - Co za różnica, prawdę mówiąc. - Podoba ci się tak, jak jest? - Bo to było w sumie najważniejsze. I przez chwilę jeszcze zastanawiał się czy pociągnięcie jej jeszcze za język było przyzwoite, ale w końcu stwierdził, że chrzanić to, bo chyba wychodzili teraz z jakichś swoich ciasnych stref komfortu, racja? - Co ci robił? Co robił, że było tak dobrze? - sprecyzował, wciskając policzek głębiej w poduszkę.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

+18

Nigdy wcześniej nie opowiadała mu o swoim życiu miłosnym. Głównie dlatego, że na dobrą sprawę nie było o czym opowiadać. Przypadkowi kochankowie, mężczyźni, którzy pojawiali się jednego dnia i znikali kolejnego - nie byli warci jego uwagi. Podobnie zresztą jak kobiety, które Aimee szczerze adorowała, a z którymi nie potrafiła związać się na dłużej, nudząc się nimi zdecydowanie zbyt szybko. A, że zaśmiecanie Fletcherowi wnętrza głowy nie miało najmniejszego sensu - panienka Hale uparcie milczała, zachowując dla siebie wszystkie te pikantne kąski. Dlaczego więc dziś zdecydowała się przed nim otworzyć? Może poczuła, że to odpowiedni moment? Może przekonał ją ten ich niewymuszony luz? Ta swoboda, z jaką porozumiewali się leżąc obok siebie w miękkiej, ciepłej pościeli? Właściwie, sam powód nie miał większego znaczenia. Liczyło się tylko to, że zamiast jakiejś takiej powściągliwości i rezerwy, którymi do tej pory się wykazywała, odmawiając dzielenia się z przyjacielem tym jednym, konkretnym aspektem życia - pełna była autentycznej, niczym nie wymuszonej ekscytacji. Oczy się jej śmiały, usta wyginały w zadowolonym uśmiechu, na policzkach malowały się wypieki. Wyglądała trochę tak jak podniecona nastolatka, zdająca obszerną relację z wyjątkowo udanej randki, choć dotychczas udało się jej wyrzucić z siebie raptem dwa zdania. Ale wszystko w swoim czasie. Donikąd się im przecież nie spieszyło. Mogli tak sobie siedzieć razem nawet i cały dzień, klatka po klatce odtwarzając na głos przebieg wydarzeń.
”Jest naprawdę dobry” przyznała, zagryzając dolną wargę. Jakiś cichutki głos wewnątrz głowy podpowiedział jej, że to spore niedopowiedzenie, jest przecież bezkonkurencyjny, absolutnie najlepszy. Zamiast jednak to po nim powtórzyć, ciemnowłosa dalej brnęła w swoją opowieść. “Ale tak, w tym też masz rację. Lubię go, bardzo lubię” dodała ze śmiechem, bo nie wiedząc czemu, cholernie ją to wszystko bawiło. Momentami wydawało się nierealne, abstrakcyjne. Jakby ciężko było jej uwierzyć, że dla odmiany, ją też może spotykać w życiu coś dobrego. “Razem się bawimy. Ćpamy, tańczymy, pijemy. Robimy rzeczy, które są przyjemne. Ciekawe. Ekscytujące” i choć jej opis idealnie pasował do łóżkowych wygibasów, brunetka nie miała na myśli jedynie seksu. Spontaniczne wycieczki za miasto, nocne spacery, koncerty, festiwale. Czynności niecodzienne, niebanalne. Pozbawione nudy, rutyny.
Na pytanie o to, czy podoba się jej tak jak jest - nie odpowiedziała - ze strachu przed tym, że odpowiedź, która padnie z jej ust zaskoczy ją samą. Bo tak na dobrą sprawę nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiała. Co więcej, jakaś jej część wciąż nie chciała tego robić. Temat się jednak na tym nie zakończył, bo Cosmo znów pociągnął ją za język, a zrobił to tak pięknie i umiejętnie, że nim się spostrzegła potok słów wydostał się z jej gardła.
Wszystko” zaczęła swoją opowieść. Chociaż nie, zaczęła ją już dobrych piętnaście minut temu, a to była jej kontynuacja. “Całował. Dotykał. Głaskał. Lizał. Sssał. Przygryzał. Pocierał. Szczypał. Drażnił. Pieścił. Masował. Wsuwał. Naciskał. Napierał” bezwstydnie wymieniała, resztką silnej woli powstrzymując się przed tym, żeby nie wsunąć sobie dłoni między uda i napędzana wspomnieniami - nie zacząć robić sobie dobrze.
“Kiedy weszliśmy do mieszkania, docisnął mnie do ściany, złapał za nadgarstki i zmusił do tego, żebym uniosła ręce nad głowę. Po trzech sekundach miałam ochotę błagać, żeby pozwolił mi się dotknąć, ale nie powiedziałam nic. Swoimi ustami mocno napierałam na jego usta, a on napierał na mnie coraz bardziej, tak że przez te wszystkie warstwy ubrań czułam, jak bardzo jest nakręcony. Nie zdjął ze mnie sukienki, nie od razu. Zamiast tego podwinął ją do góry i wsunął dłoń pod bieliznę” w tym momencie głos jej niebezpiecznie zadrżał, bo chociaż rączki grzecznie trzymała na kołderce, bujna wyobraźnia robiła swoje. Jej ciało reagowało tak, jakby znów to wszystko przeżywała. “Było mi tak… tak cudownie, kiedy wsuwał we mnie dwa palce, całując dekolt i szyję. A potem jeszcze lepiej, gdy spuścił spodnie i wbił się głęboko, pieprząc mnie tak, że obydwoje nie mogliśmy złapać oddechu” dodała, łapiąc za poduszkę i przyciskając ją do twarzy, co by jęknąć w nią głośno, dając przynajmniej częściowy upust tym wszystkim kotłującym się w niej emocjom. “Jesteś pewien, że chcesz o tym słuchać? Że chcesz tego słuchać?” zapytała z trudem przełykając ślinę. W głowie jej zaszumiało, krew w żyłach zawrzała. Nie chciała, żeby Cosmo czuł się z tym dziwnie i nieswojo. “Mogę Ci opowiedzieć o każdej jednej rzeczy, pod warunkiem, że Ty opowiesz mi w zamian” zaproponowała, posyłając mu roziskrzone spojrzenie, mówiące nic innego jak teraz Twoja kolej, śmiało.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

+18

- Czekaj. Ćpacie, tańczycie, przyjemne rzeczy... to tak jak my; czy ty opowiadasz mi właśnie o mnie i myślałaś, że się nie skapnę? - I znowu dźgnął ją tym palcem w policzek, bo żartował przecież, oczywiście, że żartował, ale to były takie miękkie żarty - może przez to, że w tym łóżku było tak miękko i tak ciepło. I dlatego też może rozmowa zeszła właśnie na takie tematy, od których zazwyczaj trzymali się daleko. Cosmo - bo był zupełnie nieprzyzwyczajony do rozmowy o tych wszystkich rzeczach, które robiło się za zamkniętymi drzwiami, bo nauczony był trzymania gęby na kłódkę i niewychylania się z całym tym bagażem rzeczy, które ktoś mógłby z pewnością określić mianem niesmacznych. To chyba tego najbardziej się bał, nawet jeśli chodziło o Aimee, nawet jeśli chodziło o Felicię (która wiedziała przecież, która wiedziała wszystko), kurwa mać, nawet jeśli chodziło o Floriana - bo poruszanie w rozmowie tematu tego, co robili, wydawało mu się zawsze dziwne i kłopotliwe. Od czasu przyjazdu do Seattle i tak odblokował się nieco w tym temacie (nie dało się inaczej przy St. Verne'ie i jego dziwnych znajomych z półświatka), ale swoboda wypowiedzi niektórych osób nadal była dla niego odrobinę krępująca, nawet jeśli w czynach on sam nie krępował się wcale. Zaczepianiem, składaniem jednoznacznych propozycji, rozbieraniem się przed Aimee - nawet jeśli przez ostatnie tygodnie zrobiło się to cięższe, bardziej obciążające.
Dlatego teraz, gdy Hale nagle zupełnie puściły wszystkie hamulce, przez moment, kiedy ogarnął go szok, musiał mieć naprawdę zabawnie skonfundowaną minę. Moment tylko, bo potem, gdy pierwsze zaskoczenie zelżało odrobinę (bo nie minęło na pewno całkowicie, oj nie) zupełnie skupił się na słuchaniu tej opowieści, na obserwowaniu wyrazu twarzy przyjaciółki. I było to... egzotyczne odrobinę, to na pewno i trochę krępujące, bo czuł się tak, jakby wkradał się w jakąś całkiem prywatną część jej życia, jakby stał w progu i patrzył na to wszystko, co robili, jakby podglądał. Dlatego mocniej jeszcze wcisnął tę twarz w poduszkę, zatapiając się w niej trochę, zostawiając w pościeli ciepły ślad swojego policzka. I trochę też chyba chciał zasłonić ten uśmiech, który wkradł się mimo wszystko na wargi, a on nie był pewien czy to przez to zawstydzenie, czy przez zwyczajną radość z tego, że gdy o tym mówiła, brzmiała szczerze i szczęśliwie, a więc nie skrzywdził jej chyba ten tajemniczy adorator - a to było najważniejsze, prawda? I też odpłynął trochę gdzieś z tą jej opowieścią, chyba przez te wszystkie szczegóły, a może przez to, że był z nią teraz, że patrzył, że uśmiechał się szerzej, kiedy też przyciskała twarz do poduszki. Odpłynął i przyjemny dreszcz też przebiegł wzdłuż karku, choć to jej wspomnienie, jej historia. Nieważne.
- Chcę - nawet nie musiał się zastanawiać chyba, automatycznie to słowo wymknęło się spomiędzy ust, a potem stopą trącił ją pod kołdrą w łydkę. - Słodka jesteś, jak tak się czerwienisz w tej pościeli - zdążył ją jeszcze zaczepić, zanim kolejnymi słowami nie sprawiła, że powietrze utknęło w gardle na krótki moment. Pod warunkiem, że ty opowiesz mi w zamian.
- Aha, czyli to był tylko teaser? - nerwowo jakoś musiał zabrzmieć, już zamknij tę mordę, Fletcher. Okej, okej będzie przecież. Wpatrywał się w nią przez chwilę, jakby w zamyśleniu, jakby rozważając wszystkie za i przeciw, kalkulując ostrożnie, oceniając swoje możliwości wybrnięcia z sytuacji, nie narażając się przy tym na jakiś cios, być może przypadkowy całkiem, który Aimee mogłaby mu wymierzyć. Cholernie to było trudne teraz, czuł, że szumi mu lekko w głowie ze stresu, ale nie chciał iść przecież, chciał słuchać, chciał patrzeć na nią, chciał być z nią. Dlatego też nabrał w płuca powietrza, ostrożnie odwracając się na plecy, że wbić ten wzrok w sufit na moment. A potem spojrzenie miękko wróciło do niej. - Nie wiem czy tak umiem jak ty barwnie mówić - przyznał, prychając przy tym krótkim śmiechem, nerwowym też pewnie. - Ale okej - dodał zaraz, żeby nie pomyślała czasem, że miał zamiar w takiej chwili się wycofać, co to to nie. Odwrócił twarz znowu do sufitu, intensywnie rozmyślając o tym, która historia może być na tyle barwna, żeby faktycznie ją zaciekawić. - Ta osoba, o której ci powiedziałem, nie? - zagaił jakoś, starając się brzmieć naturalnie, ale w tym momencie, w tych słowach musiał brzmieć jednak trochę inaczej niż codzienny Cosmo. - Piękna jest. I w sumie... dużo razy widzieliśmy się już wcześniej, ale... nie wyszło coś, powiedzmy. I nie rozmawialiśmy długo, i rzeczy dziwne były... - to nie ta opowieść, Fletcher, skup się - ale raz spotkaliśmy się w klubie i zaczęliśmy udawać, że się nie znamy - zaśmiał się krótko, bo głupio to brzmiało teraz, kiedy mówił o tym wszystkim. - Więc zaczęliśmy się zwracać do siebie innymi imionami i już w tym klubie było... no, fajnie było, więc chciałem iść do kibla na szybki numerek, ale nie chciał...a, nie chciała, no więc... - przerwał, zerkając na nią uważnie, bo czy on nie lał przypadkiem wody odrobinę za bardzo? - Więc potem ta osoba powiedziała, że zasługuję na coś więcej niż obciąganie w brudnym kiblu - boże, w sensie, że ona mi obciągnąć miała, czaisz, Aimee? czy to nie brzmi zbyt gejowsko, boże? - i powiedziała, że jak będę chciał, to wezwie taksówkę, pojedziemy na lotnisko, polecimy dokądś. I polecieliśmy - kolejny nerwowy śmiech, złapany pospiesznie na moment kontakt wzrokowy z Aimee. - Nawciągałem się jakiegoś mega chujowego dopalacza i przysięgam - PRZYSIĘGAM, SŁYSZYSZ? - przysięgam, że dlatego tylko się na to zgodziłem. - Gównoprawda, ale cicho. - I polecieliśmy do Denver, czaisz, że tam na lotnisku jest naprawdę ten koń? Z takim wielkim chujem? Niebieski taki i ma oczy czerwone? Laserowe, co nie, pojebane. - Okej, stresował się trochę. Ale tylko trochę, tak? Dlatego tylko trochę rozwlekał tę swoją wypowiedź w czasie, tylko odrobinkę małą. - Okej, jestem beznadziejny, chyba potrzebuję jeszcze trochę zachęcania, musisz mnie przekonać bardziej - poddał się w końcu, odwracając znowu na bok, twarzą do niej, z szerokim uśmiechem.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Parsknęła śmiechem na jego słowa. Sprytna bestia! Naprawdę nieźle kombinował. Wykorzystał moment, zaatakował z zaskoczenia. Zupełnie się tego nie spodziewała, no przez myśl jej nie przeszło. Bo pewnie, kochała go całym swoim serduszkiem. Uwielbiała spędzać z nim czas. Tańczyć, śmiać się, pić, wciągać kreski - robić te i mnóstwo innych rzeczy, ale nie myślała o nim jak o potencjalnym wybranku. Nie, żeby czegokolwiek mu brakowało. Był absolutnie przecudowny, a ona sama byłaby pewnie najszczęśliwsza na świecie, gdyby ich losy splotły się właśnie w ten sposób, ale… serce nie sługa. Jej biło dla kogoś innego, choć w momencie, w którym prowadzili tę niezwykłą rozmowę nie do końca zdawała sobie z tego sprawę. Uparcie powtarzała, że to nic takiego, dobra zabawa, podobne poczucie humoru, wzajemne przyciąganie. Że Drew i owszem, jest dla niej ważny, nawet bardzo ważny, ale nie ma co się spieszyć z wzajemnymi deklaracjami. Bo po co psuć to, co jest dobre takie, jakie jest teraz? Miłe, przyjemne, tak cholernie ekscytujące. Przyprawiające ją o przyjemne dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa. A ona naprawdę lubiła ten stan, tę nutkę tajemnicy, ich nocne schadzki, ukradkowe spojrzenia. Jakaś jej część - słusznie zresztą - obawiała się, że przyznanie się do swoich uczuć, powiedzenie o nich głośno zniszczy wszystko to, co przez ten rok wspólnie zbudowali. W końcu… głównym filarem ich znajomości był brak zobowiązań. A skoro te nagle się pojawiły, wszystko, tak naprawdę wszystko mogło się wydarzyć. I niekoniecznie musiał być to happy end. Dlatego też ciemnowłosa tkwiła w takim dziwnym zawieszeniu, walcząc sama ze sobą. Próbując nie myśleć przesadnie, nie zastanawiać się, nie gdybać, nie analizować, ale… z każdym dniem było jej coraz ciężej. Bo chciała go. Naprawdę go chciała. I chciała wiedzieć, czy on chce ją. Czy może jest dla niego tylko przypadkową panną, którą szybko zastąpi inną, podobną. Wysoką, smukłą, z ciemnymi włosami i ustami czerwoną szminką. Bo może nie było w niej niczego wyjątkowego - po prostu taki był jego typ.
“Cholera, dobry jesteś. Nie sądziłam, że rozgryzienie mnie zajmie Ci jakieś pięć sekund. I co ja biedna teraz mam zrobić?” zapytała rozpaczliwym głosem. Aktorką jednak była kiepską, to też moment później już zanosiła się śmiechem, tarzając w miękkiej pościeli. A gdy wesołość opadła, wróciła na swoje poprzednie miejsce, wyciągnęła ramiona i wtuliła się w Cosmo tak, że przez chwilę stanowili jeden organizm. Razem brali wdech, robili wydech. Nawet wpatrywali się w tę samą rysę na suficie. Tak bardzo cieszyła się, że miała go przy sobie. Czasami nie wiedziała, co właściwie by bez niego zrobiła. Mając go u swego boku czuła się trochę tak, jakby wszystko było na swoim miejscu. Chaos w jej głowie się uspokajał, świat się nie kręcił i nie wirował. Było jej dobrze, była szczęśliwa. I to wszystko była jego zasługa, bo pomimo tego bagna, w którym tkwili po uszy, pomimo tej wzajemnej skłonności do robienia sobie krzywdy, rozpaczliwego liczenia kalorii, ważenia się i odchudzania - ich przyjaźń była naprawdę piękna. Czysta. Bezinteresowna. Hale wiedziała, że co by się nie działo, mogła na Fletchera liczyć. Zawsze.
“Cosmo!” pisnęła, chowając twarz w dłonie, a potem znów wybuchając niekontrolowanym śmiechem. Biedaczyna, nie miał najmniejszego pojęcia, że słowa, które wydostały się z jego ust były tak podobne do tych, którymi o poranku skomplementował ją kochanek. Opadła znów w pościel, a na jej twarzy odmalował się zadowolony, podekscytowany uśmiech. Choć, gdyby tak przyjrzeć mu się z bliska, pewnie można by dostrzec w nim też nutkę pikanterii i jakieś takie, wyzwanie. “Powiedział mi dziś, że jestem słodka z rozczochranymi włosami” wyjaśniła, z radosnymi iskierkami w oczach. Mówienie o tym wszystkim, opowiadanie… poprawiało jej humor, wprawiało ją w błogie rozluźnienie. Sprawiało, że czuła się taka piękna i seksowna. Jak jakaś wyzwolona, grzechu warta bogini. Albo i cały harem.
“Mhm, to był ledwie wstęp” przyznała rozbawiona, bo faktycznie… gdy u innych było już po wszystkim, oni dopiero się rozkręcali. Nie mieli siebie dość. Nie potrafili się nasycić. Oderwać od siebie rąk, ust i innych części ciała. Niesamowite. Chwilowo jednak nie chodziło o nich, nie chodziło nawet o nią - a o Cosmo i jego tajemniczego wybranka. Albo wybrankę, bo z jakiegoś powodu w żadnej ze swoich wypowiedzi chłopak tego nie sprecyzował, obiekt westchnień nazywając po prostu osobą. Co w żaden sposób zastrzeżeń Hale nie budziło, bo osobą była naprawdę otwartą i wyrozumiałą, a etykietki do szczęścia nie były jej w żaden sposób potrzebne. Zresztą, miała absolutnie gdzieś czy Fletcher spotyka się z kobietą, mężczyzną, osobą nie binarną czy transseksualną. Jedyne czego chciała, to aby związał się z kimś to będzie go kochać, wspierać, doceniać i szanować. Tylko tyle - aż tyle.
“Daj spokój, nie staraj się mówić barwnie. Mów po prostu, tak jak czujesz” zachęciła go, a kąciki jej ust uniosły się ku górze. Widziała, że się stresował i tym małym, prostym gestem chciała okazać mu swoją miłość i wsparcie.
“Nie wciskaj mi kitu, założę się, że nie byłeś tak nafurany, a po prostu chciałeś jechać. Ale to dobrze, to nie powód do wstydu. Zasługujesz na coś więcej niż obciąganie w brudnym kiblu. Ta osoba… jest nie tylko piękna, ale też bardzo mądra. I wydaje się Ciebie naprawdę lubić” przyznała, wydając z siebie podekscytowane piśnięcie, no bo… powstrzymać się nie mogła. “Koń z wielkim chujem i laserowym spojrzeniem? No pojebane” zgodziła się, z trudem hamując kolejny atak wesołości. Sama w sumie nie wiedziała po to. Może po to, żeby go nie rozpraszać? Nie odciągać od jego opowieści? Naprawdę chciała usłyszeć resztę. Wszystko, co tylko miał jej do powiedzenia! “Co robiliście w Denver? Jak długo tam byliście? Gdzie się zatrzymaliście? Zrobiliście to w końcu? Jak było? Tak romantycznie i subtelnie czy raczej daliście upust wszystkim swoim emocjom i daliście się ponieść?” zapytała, nie bardzo wiedząc, czy o taką zachętę mu chodziło. A, że przez dłuższy moment się nie odzywał, uznała, że niekoniecznie. Że to jej kolej na zwierzenia, a Kosmos musi się osłuchać, ułożyć sobie wszystko w głowie i dopiero będzie mógł kontynuować. Wzięła więc głęboki oddech, zastanowiła się przez chwilę i zaczęła mówić.
“Kiedyś w żartach powiedziałam, że powinniśmy zaliczyć każdy mebel w jego mieszkaniu.. To było z mojej strony tylko takie głupie przekomarzanie, ale… chyba te słowa potraktował bardzo poważnie, bo rzadko kiedy robimy to w sypialni, a wszędzie indziej. Przy ścianie na przedpokoju, na komodzie, na dywanie, na fotelu, kanapie, stole w jadalni, kuchennych szafkach, pod prysznicem, na balkonie, krześle, biurku. Cholera, nawet na parapecie” zaczęła wymieniać z wypiekami na twarzy. “Zdarza się też, że robimy sobie spontaniczną wycieczkę za miasto i pieprzymy się w jego samochodzie, na plaży czy leśnej polance. Im większe ryzyko, że ktoś nas przyłapie, tym bardziej mnie to kręci” przyznała, zagryzając dolną wargę. “Kiedyś było blisko, naprawdę blisko. A ja już miałam dojść i powiedziałam, że zabiję go, jeśli przestanie” podsumowała z bezczelnym uśmiechem, rzucając przyjacielowi spojrzenie pod tytułem no co, nigdy nie twierdziłam, że jestem normalna.
Aimee Hale | Blinding
Obrazek Obrazek
No more dreaming like a girl,
so in love with the wrong world

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”