WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Zachary Prescott jako Wujek Zaza (lat 35) i Mary-Jane (lat 11)
21 września 2033; wciąż to samo, pochmurne Seattle



Miała jedenaście lat.
– I siedem miesięcy.
– Tak, Janey, „i siedem miesięcy”; bo, jak się okazywało, w tym wieku miesiące miały jeszcze olbrzymie znaczenie. Przynajmniej dopóki nie przekroczy się tej granicy, w której cyferki zaczynają pędzić jak szalone. Harper, na przykład – mając, ma się rozumieć, CZTERDZIEŚCI TRZY LATA-
– Czterdzieści dwa!
– Chryste, Jackie, dosłownie j u t r o masz urodziny. Mógłbyś tak nie paniko-
– CZTERDZIEŚCI. DWA.
Okay, nieważne; mając czterdzieści dwa lata, ostatnie na co miał ochotę, to zaprzątać sobie głowę sumowaniem miesięcy – sztucznie opóźniając proces starzenia tak, jak próbuje się odroczyć tego starzenia efekty. Pielęgnacyjnymi rutynami prowadzonymi przed snem, zawierającymi w sobie: oczyszczanie, masowanie, nakładanie – maseczek, kremów, olejków i całej reszty specyfików, którymi zastawione były co najmniej dwie z łazienkowych półek.
Ale tym razem, tak dla odmiany – głównym bohaterem była Mary-Jane.
Miała jedenaście lat i coraz częściej przypominała o tym, że już wkrótce (serio, „już-już, za chwilę”; czyli dokładnie tak, jak reagować będzie na każdą prośbę o wyniesienie śmieci, pozmywanie naczyń albo posprzątanie pokoju) stanie się nastolatką. Wszyscy byli tego zresztą świadomi – w końcu taka już kolej rzeczy.
  • Chociaż Zachary nadal nie mógł w to uwierzyć. Chyba nawet bardziej niż Charlotte i Harper-Jack. Przecież jeszcze do niedawna ten dzieciak nie potrafił poprawnie formułować zdań; nie miał ż a d n e j osobowości, potykał się o własne nogi, często płakał – jeszcze częściej wybrzydzał. Był marudny, wymagał całodobowej opieki. Znowu płakał. A potem, któregoś dnia – to jest, dokładnie, w trzydziestym-pierwszym, Zachary zorientował się nagle, o drugiej nad ranem (przed laptopem: z kubkiem kawy i snem usilnie wyskubywanym z kącików oczu), że uczy się zasad futbolu. Bo Mary-Jane grała w szkolnym klubie – i na następny dzień miała rozegrać swój pierwszy, debiutancki mecz; a on obiecał przyjść, więc głupio byłoby nie wiedzieć co się tam, u licha, dzieje. Wystarczy, że ledwo rozróżniał rzut „wolny” od „karnego”.
    I uczył się cierpliwie. Nawet jeśli mała M-J za jakiś czas futbol zastąpiła lekcjami gry na pianinie, pianino zamieniła na rower, rower na balet, balet na, cóż-
Zachary właśnie odbierał ją z zajęć karate. Słuchał o tym „jak było” – a potem o pracy domowej, której nie zdążyła odrobić zaraz po szkole. I że chciałaby spróbować jazdy konnej, bo dzisiaj – „wiesz, Zaza – Tiffany powiedziała, że jej wujek (…)”. „Ale może lepiej nie”, bo w sumie to zastanawia się też nad wolontariatem w schronisku. A przecież ma bardzo tight schedule, więc z czegoś będzie trzeba zrezygnować.
Tylko może nie z pracy domowej, co?
Mary-Jane wywraca oczami.
Wiesz, jak dobrze pójdzie to za miesiąc będę zdawać na pomarańczowy pas – mówi i uśmiecha się, i podskakuje z nogi na nogę – i ze śmiesznym opóźnieniem podskakuje także przewiązany ciasno kucyk; z czerwonym, ufarbowanym pasemkiem (zrobili sobie – ona i Dweller – takie same).
Aha. – Kiwa głową. – I co, stresujesz się?
Nie-eee. Tylko chyba gdzieś zgubiłam ten pierwszy… wiesz, ten biały? Szukałam już, kurczę, wszędzie. Razem z mamą przetrząsnęłyśmy cały pokój. I nic!
Więc Zachary (kątem myśli obliczając właśnie ile czasu potrzebują na odebranie tortu i powrót do domu; i przypomina sobie też, że musi jeszcze przedzwonić do Charlotte – dopytać czy pojawi się sama, czy z tym-) hmmm?
Zgubiłaś? – Szczerze, głupio, natychmiast – i prawie bezbronnie: – Nie no, przestań. Może tata pożyczył?
Po co tacie mój-
Co?
Uh- co? – Otwiera szerzej oczy. Patrzy na nią, śmieje się. – Nie mam pojęcia. A czemu nie? – I od razu, żeby załatać sekundę ciszy, w którą Janey mogłaby upchnąć dociekliwość kolejnych pytań. – Na pewno nie jest ci zimno? Zakładaj bluzę. Zawiewa dzisiaj, a ty jesteś- patrz, no – zapuszcza się palcem za kołnierz jej koszulki, tuż poniżej linii włosów, a powyżej karku – cała spocona! A zaraz będzie jeszcze gorzej… ścigamy się do samochodu?!
TAK.

Biegała szybko. Ale, jak to dziecko – niezbyt ostrożnie. Więc, Zachary, we własnym truchcie (w tempie „taryfy ulgowej”; ale i z głupim, wewnętrznym, ciepłym niepokojem – że, jak tak dalej pójdzie – ich wszystkich zostawi w tyle), zdążył tylko rzucić za nią ostrzegawczym „Janey, ale uważaj, bo zaraz w kogoś-!”.
Czarnowidztwo spełnia się w trybie na życzenie, bo młódka faktycznie zerka przez ramię na Zacha i nie patrzy przed siebie, i tuż przy ich zaparkowanym, czarnym jeepie, na jej drodze wyrasta kobieca sylwetka.
… wpadniesz...
Wooow, przepraszam!
Szatyn wzdycha – i jeszcze podchodząc do dziewczynki, jest skupiony tylko na niej. Upewnia się, że nic jej nie jest, szczypie ją w ucho, klepie po ramieniu. Potem podnosi wzrok. I chyba nie za bardzo może uwierzyć.
Terry? – pyta, ale wie. Chrząka, uśmiecha się. Milczy przez chwilę – i po prostu patrzy.
Rany boskie. Uh- dobrze wyglądasz. – I, mimowolnie, spojrzeniem zahacza o tę miniaturkę, ręką-w-rękę, wczepioną w Teresę. Dziecko ma może pięć lat i jest śmiesznie drobne; w tej nieśmiałości, którą podłapuje się na rok albo dwa przed pójściem do szkoły.

To głupie. Zdać sobie sprawę z tego, jak bardzo się zmienili.
C h r y s t e .
Przedstawisz nas sobie?

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Terry, dzieci wyobraź sobie <33

Przytrzymała nagle dziewczęce ciałko, chronią je przed upadkiem. To jest to, czego nauczyła się w ciągu ostatnich sześciu lat - refleksu. Tak jak i wiele innych, z pozoru nieprzydatnych rzeczy. Nigdy nie widziałaby siebie pochyloną nad kawałkami materiału, by stworzyć strój na bal przebierańców do przedszkola dzieci. Swoją zwinność palców nie przelewała już jedynie na struny skrzypiec. Musiała działać, robić więcej, a przede wszystkim trzymać się. Teraz miała dla kogo żyć, a postawiła sobie za cenę honoru, by być lepszą matką niż jej własna (teraz spoczywająca w grobie z przedawkowania lekami - to mogła być również Teresa).
Przede wszystkim ciężko było jej się przestawić, że w końcu była brana na poważnie; każde jej słowo było niemal jak święte, choć i tak nie zawsze. Należała do trójki klasowej rodziców, udzielała się na zajęciach dzieci i dopingowała ich pomysły na nowe hobby. Nie zamierzała im utrudniać wyboru, bowiem miała pojęcie jak bardzo to może być krzywdzące. I wpływać na całe życie.
Nie zapomniała swojej walki z rodzicami, ze światem i miłością, nieszczęśliwą miłością. Wymazała jednak z pamięci dużo. Dziś nie potrafiłaby powiedzieć co się zadziało, że zerwali i w jakich okolicznościach, ale i wiele innych, miłych sytuacji wyleciało jej z pamięci albo otoczyła je ciemna chmura. Pamiętała za to wszystko, co jest związane z jej mężem i gdyby je straciła, straciłaby cząstkę siebie.

Zadziwiające, jaką człowiek przechodzi przemianę pod wpływem różnych wydarzeń w życiu.
Teresa na przykład nigdy nie widziała siebie jako matki, a dwójki dzieci to już wcale! Codziennie rano zaplatała włosy pięcioletniej Riley warkocze i to za każdym razem z innymi spineczkami, by podtrzymać niesforne, brązowe loki. Wieczorami zaś czytała książeczkę Noah, bliźniakowi Riley starszemu o cztery minuty. Zawsze zmieniała głosy, a Noah śmiał się i nie mógł zasnąć z rozbawienia.
Mimo wszystko, pomimo tego zawirowania z dzieciakami, zawsze zasypiała przy kimś, kto naprawdę ją pokochał. Było idealnie (choć wiadomo, nie zawsze).

Czasem męczące było latanie od zajęć do zajęć, a w międzyczasie pieczenie babeczek na kiermasz i próby orkiestry, w której grała do dnia dzisiejszego. Zazwyczaj jednak znajdywała w tych wycieczkach coś dobrego. Noah chwalił się nauczenia nowego sposobu pływania, a Riley zagrała nuty perfekcyjnie- i chyba owe słowo zaskoczyło Terry najbardziej. Bo tak, jedno z jej dzieci poszło niestety w jej ślady i próbuje swoich sił w muzyce. Dramat, ale całe szczęście chodzi jeszcze na zajęcia manualne. Noah za to znalazł również zainteresowanie w technice i budowaniu robotów.
Była z nich niezwykle dumna.

- No to jaki przedmiot lubiłaś najbardziej, mamo? - zagaiła ją Riley, podczas gdy Noah skakał z płyty chodnikowej na kolejną, bo przerwy to lawa. Teresa złapała go za rękę, by nie wpadł na inne dziecko.
- Hm, chyba historia, wiesz? Noah, proszę cię, zaraz zbijesz sobie tyłek. Jutro jedziecie do dziadków, fajnie, co?
Bliźniaki zmrużyły oczy podejrzliwie, przyglądając się matce z pewnym niezadowoleniem. Jak to tak - oni sami jadą? A mama z tatą? I już otworzyła usta, by im oznajmić, że muszą zrobić wielkie porządki w domu (gówno prawda!) i wyspać się, bo są zmęczeni pracą (aha, tak, wyspać się). Zamiast tego, jęknęła zaskoczone Przepraszam!", łapiąc dziecko w ostatniej chwili, by nie wylądowało na ziemi. Refleks, mówiłam.
- Heej, nic ci nie jest? - zagaiła dziewczynkę, uśmiechając się do niej delikatnie i obejrzała się na własne dzieci, upewnić się, że są całe. Noah zawstydził się całym zajściem, więc wsunął dłoń do tej matczynej i przylgnął do jej ciała. Riley za to przycupnęła na murku obok, machając nogami i przeglądając gazetkę odpowiednika dawnego Winx. - Teresa - poprawia go. Dla niego Teresa.

Waha się, bo szczerze mówiąc, nie chciała go spotkać. W którymś momencie swojego życia, gdy stwierdziła, że jest szczęśliwa, wymazała Zachary'ego ze swojego serca życia i pogrzebała wszelkie wspomnienia po nim. Teraz jednak wszystko szlag trafił i wytapiały się z głębin podświadomości niemal jak Latający Holender. Zrobiło jej się niedobrze. Tamte kłamstwa Prescotta
wciąż bolały tak samo, nawet dziesięć lat później.

Zlustrowała dziewczynkę obok niego, ze smutkiem stwierdzając, że przecież to mogli być oni. Jeśli jednak był wciąż zakochany w mężczyźnie, jak zadeklarował, to czy z nim tworzy związek?
Jezu.
- Mhm, t-tak. To mój syn, Noah, a tam na murku siedzi moja córka, Riley. Hej, Ri, chodź tu do mnie, przywitajcie się. To mój dawny znajomy, Zachary i jego... córka? - Wskazała na mężczyznę z dziewczynką, gdy bliźniaki były już obok niej. Riley od razu wyciągnęła rękę w stronę Zacha i Janey, by przywitać się. - C-co u ciebie? Nie poznałam cię na początku, n-nieźle.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Mary-Jane łypnęła spojrzeniem. Przelobowała źreniczkami z wujka Zacharego (lub, jak się utarło, Zazy) na nieznajomą sobie kobietę – i od niej, dalej – na dzieci trzymające się jej strony. Zaraz prostuje jednak rękę (na podobieństwo Riley) i ściska dłoń rześkim, bardzo stanowczym ruchem – bez wyczucia, najpierw Teresie, potem dziewczynce – na sam koniec zostawiając chłopca, który wycofał się jeszcze bardziej. Tata powiedział Mary-Jane ostatnio, że trzeba być pewnym siebie i kiedy się podaje rękę, to należy przywitać się mocno i utrzymywać kontakt wzrokowy, i głośno powiedzieć swoje imię, a potem – najlepiej – szeroko się uśmiechnąć (i zapamiętać imiona innych, ale z tym mała Janey miewała jeszcze problemy).
Ja jestem Mary-Jane. – No, więc Zachary pozwala jej się przedstawić, z… bardzo… powoli… rzednącym… uśmiechem. – A Zaza nie jest moim tatą. Jest wujkiem. Zaadoptował mnie po tym, jak cała moja rodzina zginęła w wypadku samolotowym.
Mary?!
Ktoś go uprowadził, ten samolot.
Mary!
I potem KRRRKSZK – rzuca głową na bok, robi głupią minę, potem wystawia język na zewnątrz, a potem się prostuje – i znów jest zupełnie poważna – no i już.
MARY-JANE! – Mary natomiast patrzy na Noaha i mruży oczy, a potem bardzo-bardzo szeroko je otwiera.
Znowu- Cz-czego ty się znowu naoglądałaś?!
Mary-Jane wzrusza ramionami, a potem się śmieje.
Nie no, żartuję. Ale Zaza serio jest moim wu- ooo! Też to oglądasz?! – podłapuje nagle, wskazując palcem na pisemko, które jeszcze przed chwilą czytała córka Kingsley (w głowie MJ: Ri-czy-jak-jej-tam).
Chryste, Terr- Teresa, przepraszam… za nią? – Unosi brwi – i chyba nadal nie dowierza; mimowolnie zastanawiając się, ile takich bzdur zdążyła rozpowiedzieć w szkole. Pal licho nauczycieli – ale co jeśli traumatyzuje inne dzieciaki?! – N-nie, to córka Joachima. Znaczy, Harpera – mówi lekko, ale względnie stanowczo. Wydawało mu się, że nie musi niczego wyjaśniać, chociaż, w razie potrzeby, był na to gotowy. Na wszelki wypadek, gdyby Teresę swego czasu ominął cały ten medialny szum z narodzinami małej MJ, który mniej-więcej zbiegał się z okresem, w którym się rozstali. To znaczy – on i Kingsley.
Gdzieś w międzyczasie sam kucnie – tak, żeby z pociechami szatynki zrównać się wzrokiem – i przywita się na tyle umiejętnie, i ciepło, i miękko („ile masz lat?” – „ale masz fajną koszulkę, a co to jest, na nadruku?” – „o jaaa, ale super”) żeby wywabić Noaha; niby zza matczynej sylwetki, ale w sumie też z własnej, trudnej do okiełznania nieśmiałości.
Potem wstaje.
Daj spokój, ja i bycie rodzicem? – Śmieje się.
Szczerze mówiąc – odpowiadała mu obecna rola. Pewnie, Mary-Jane traktował jak swoją; ale prawda jest taka, że cały ten koncept „rodziny” dla Zacharego nigdy nie był na tyle wyraźny, żeby miał do powiedzenia coś więcej niż „jest późno, idź spać” albo „chyba już wystarczy oglądania tej telewizji?”, albo „no pewnie, że pójdziemy na pizzę”, albo „nie wiem, zapytaj ojca”.
I – tylko czasami – sugerował Harperowi, że może tu czy tam coś można byłoby poprawić. Gdzieś z autopsyjnych doświadczeń dziecka, które rodziców miało co prawda obydwóch, ale za to – tak samo – „w kratkę”.
Ale… co wy tu robicie? Twoje dzieciaki też trenują, czy-? – Jeszcze zanim dostanie odpowiedź, wtrąca naprędce:
Wiesz, mieliśmy co prawda właśnie podjechać po odbiór tortu, ale myślę, że nic by się nie stało, gdybyśmy… urządzili sobie mały spacer? Chcielibyście przejść się z nami? – Potem jeszcze raz kuca przy Noahu i mówi mu, żeby zapytał mamę, czy – skoro już tam będą – Zachary będzie mógł kupić im po muffince. Albo cokolwiek, co sobie wybiorą – i na co pozwoli mama.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obserwowała ich z delikatnym uśmiechem, który zabłąkał się w kącikach ust. Ból jednak przeszłości, jaki ją dopadł, ponieważ wszystkie wspomnienia wróciły do niej jak bumerang. Odnalazły ją, by pożreć żywcem jakby wpadła w żywą lawę. Ciężko jej się oddychało, a wstyd rósł w jej oczach. Co powie Emersonowi, gdy wrócą do domu? Dzieci na pewno wygadają się. Jej mąż zaś dojrzy w jej oczach, że to, co czuła do Zachary’ego kiedyś, teraz odnowiło się, nawet jeśli nie było groźne. Ba, nie chciała zakańczać swojego życia, bo spotkała dawną miłość, która i tak woli płeć przeciwną od jej. Po prostu znów wezbrało w niej upokorzenie i nienawiść do samej siebie; a tamta miłość pokazała jeszcze bardziej jak bolesna była. Przecież to życie teraz mogli wieść wspólnie, a przy tym nie być szczęśliwymi.

Wiedziała, że dziewczynka kłamie. Już mogła rozróżnić prawdomówność dziecka, skoro miała dwoje agentów w domu i byli jej własnymi dzieciakami. Koniec końców zaśmiała się, kręcąc głową. Mary-Jane była niesamowitą dziewczynką; przypadła też do gustu Riley, która podłapała temat, odciągając ją na bok, na ławkę.
- No pewnie! Chodź pokażę ci coś, bo jest tu super ukryta informacja, wiesz? Patrz – rozłożyła gazetkę na kolanach, promieniejąc, że ma w końcu z kim porozmawiać o ulubionej bajce. Z Noah jej to nie szło.
- W porządku, nie przepraszaj – Teresa odparła za to, poważniejąc. Więc wychowywał córkę swojego ukochanego aż od tamtej pory? Tyle lat są razem? Auć, boli. To tylko potwierdzało jej teorię, że była tylko i wyłącznie przykrywką. Nigdy nie przypuszczała, że ich ponowne spotkanie może być tak emocjonalne dla niej, gdy w domu miała cudowną rodzinę, w tym kochanego męża.
Niestety, wiedziała aż za wiele. Czytała wtedy dużo, a jeszcze przed ich rozstaniem śledziła karierę Dwellera, skoro chciał z nią przez chwilę pracować. Później domyśliła się, że robił to tylko i wyłącznie dla rozeznania terenu jak jej się pozbyć, jak rozdzielić ją od Zacha. Przyjęła więc wszystko spokojnie, odsuwając od siebie wszelkie negatywne uczucia, w tym zazdrość.
Uśmiecha się nieco szerzej, gdy Zach śmieje się z rodzicielstwa. Chyba nie dostrzega tego, że stał się nim, chcąc nie chcąc. Może matka Mary-Jane umarła? Pewnie miała szczęście, nie oglądając ich tej całej miłości. Była w stanie ją zrozumieć. Gdyby Mercy oznajmił jej, że woli jednak mężczyzn, Teresa tym razem zabiłaby się bez wahania. Już jeden ją rzucił z tego powodu i musiała przyznać, że jeszcze wiele miesięcy chciała zniknąć, a raz podjęła próbę samobójczą. W porę jednak otrzymała pomoc i teraz mogła cieszyć się swoim udanym małżeństwem.

Nie chce z nim iść, lecz zanim odpowie negatywnie, dzieci (Riley właściwie, a zawtórowała jej Mary-Jane) ucieszyły się na ten pomysł. Noah, jak zwykle wycofany, zerknął na Teresę z pewnym zawodem, ponieważ nie chciał znajdować się w tak dużym tłumie. Terry pocałowała go w czoło, gładząc policzek i bezsłownie zapewniła, że będzie dobrze.
- Chyba już zdecydowali za mnie. N-niech będzie. Noah, a co powiesz na lody śmietankowie? – zagaiła jeszcze synka, dzięki czemu wydawał się bardziej pozytywnie nastawiony na pomysł spaceru z nieznajomymi. Wzięła go więc za rękę i ruszyła powoli za dziewczynkami, które prowadziły ich konwój. – Więc… co słychać? Dla kogo odbieracie tort? – Pytała, ale mogła domyślić się odpowiedzi. Źle jej było z tym, że wciąż ma żal do Prescotta o to, jak ją kiedyś potraktował. Zapadała się w sobie i czuła, że tym razem również będzie potrzebowała wsparcia, bo zwyczajnie nie da rady. – Pasuje ci ojcostwo. Widać, że macie super kontakt.
I pomyśleć, że prawie, a mieliby taką sytuację jak tamta dziewczyna Dwellera. Całe szczęście, że było to jedynie alarmowanie organizmu, że przesadziła z lekami i używkami, a nie prawdziwa ciąża. Pewnie oddałaby to dziecko do adopcji, nie mogąc poradzić sobie z odejściem Zachary’ego.
Ostatnio zmieniony 2022-09-09, 21:27 przez teresa g. kingsley, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Dla Zacharego spotkanie z Teresą również nie należało do najłatwiejszych. Minął szmat czasu, od kiedy widzieli się po raz ostatni; i chyba dopiero teraz – widząc ją, taką
a taką, to znaczy: dojrzałą, ustatkowaną (?) i (chyba?) szczęśliwą (Zachary wie, że szczęście to skomplikowana sprawa). Opanowana – tym rodzajem opanowania, którego pokłady – przy dwójce dzieci – należy sobie wykształcać ze skutecznością godną przeprowadzanej przez rośliny fotosyntezy (czyli jakby, cholera, znikąd; może tylko z jakichś najbardziej podstawowych zasobów – paru godzin snu i uśmiechu pociechy znad podawanej matce laurki).
No, w każdym razie, widząc ją taką – po jego kościach rozeszło się poczucie, że minęło dużo czasu. Że nie są już tymi dwudziestoparoletnimi gówniarzami, którzy robić mogą co chcą – i jak chcą – z pominięciem wszelkich konsekwencji. Że podjęli jakieś decyzje – i już nie przekonają się, kim byliby, gdyby wybrali inaczej.
Jeśli zajrzeć w myśli Teresy; kim byliby, gdyby wybrali, na przykład, siebie.
Zach przytakuje i pozwala dziewczynkom prowadzić. Czasami miał wrażenie, że do miejsc takich jak plac zabaw, wrotkarnia albo pizzeria, Janey potrafiłaby dotrzeć z zamkniętymi oczami. Tymczasem kiedy trzeba było zapędzić ją do szkoły – zawsze gubiła się w sąsiednich uliczkach, trasę pokonując jakimś absurdalnym slalomem dodatkowych kilometrów.
Zerka na Teresę. Potem się uśmiecha, w stylu: już-ci-mówię.
Janey? Powiesz Teresie kto ma dzisiaj urodziny?!
I Janey odwraca się – przeskakuje z nogi na nogę, przez moment idzie tyłem (Zach: ale uważaj, bo zaraz się wytrzaśniesz), i z zacięciem godnym występującego przed publicznością, cyrkowego prezentera.
No- więc- dzisiaj… uh… Najlepszy piosenkarz pod słońcem! Wybitny muzyk! Wspaniały artysta!
Aha-aaa, którego co??? – W żartobliwie budowanym napięciu.
WSZYSCY kochamy!!!
Kto to jest, Janey?!
JASON DERULO!!!
Zach się śmieje i przybija jej piątkę.
I kto jeszcze? – dopytuje, potem sugestywnym ruchem naprostowuje ją, żeby jednak szła przodem i nie ryzykowała wybiciem sobie zębów – i wreszcie czochra ją po włosach.
No i tata. – Dziewczynka wzdycha, próbując naprawić to, co zepsuł Prescott (czyli, cóż – klasyk, może jednak w jego życiu nie zmieniło się aż-tak-dużo).
Tak, chyba- chyba tak. Chyba mamy całkiem niezły kontakt. Ale Janey ma dobry kontakt ze wszystkimi, więc nie jestem pewien czy to się liczy. Na pewno nie jako „ojcostwo”. W każdym razie… no. Musimy odebrać tort urodzinowy dla Harpera. Ma jeszcze dzisiaj do załatwienia jakieś rzeczy w wytwórni, także przyjęcie będzie późno, więc- um, mamy trochę czasu? Oczywiście o ile ty się nigdzie nie śpieszysz. I nie masz nic przeciwko, żebym trochę ci go ukradł. – Cmoka, zerkając – trochę ukradkiem – w kierunku Teresy. – Ale nadal mi nie odpowiedziałaś, co tu robisz. I, w ogóle, też, co u ciebie? Czym się zajmujesz? Wciąż skrzypce, czy coś nowego? Rozumiem że… masz kogoś?

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy zdawała sobie sprawę z tego, że unikała odpowiedzi? Chyba nie. Miała jednak jakąś namiastkę świadomości, która ciągnęła ją w stronę innych pytań dotyczących Prescotta, jego życia i rzekomego ojcostwa jakiego podejmował się przez ostatnie dziesięć lat.
Bo nagle – nagle wszystko wróciło. Nie chciała przyznawać się do tego, bo czuła się jakby zdradzała tymi myślami swojego ukochanego. Nic nie działo się, teoretycznie. W jej głowie jednak tworzyły się obrazy z serii Co by było, gdyby… i to bardzo jej się nie podobało. Nie chciała wyobrażać sobie życia z Zacharym, bo nie było już na niego miejsca w sercu Teresy. Zajęte zostało jeszcze przed końcem związku z fotografem, uwolniło się jednak w noc ogniska. I prawdę mówiąc, nie miała wyrzutów sumienia z tego powodu, bo Emerson stał się najlepszą częścią życia niegdyś-Kingsley-teraz-pani Feathers.

Starała więc skupić swoją uwagę na Noah, który czuł się dość niekomfortowo w obecności nowo poznanego Zachary’ego. Zerkał wciąż na matkę niepewnie, nie chcąc puszczać jej dłoni, a Terry pasowało to. Wiedziała chociaż, że musi się pilnować (tym bardziej przy Riley, bo to strrrrraszna gaduła, zazwyczaj). Właśnie mała Feathersówna była uradowana z nowej koleżanki, choć starszej, to i-de-a-lnej, bo przecież lubiła wróżki tak samo jak ona!
Uśmiechała się pod okrzykami radości dochodzących z pierwszej linii spaceru, aż zerknęła na Mary-Jane do reszty rozbawiona. Zignorowała pojedyncze ukłucie zazdrości. Cholera, bo dlaczego ma niby być zazdrosna, skoro ma wszystko, o czym nawet nie marzyła? Ma Mercy’ego, który nawet nie śmiał jej zostawiać, a kochał ją tylko mocniej z dnia na dzień.
- Szykuje wam się impreza urodzinowa? To świetnie – oznajmiła z uśmiechem, choć to wszystko wbrew pozorom nie przyszło jej naturalnie. Obserwuje ich jak zbijają sobie piątkę; to akurat nie przypomina jej relacji ojcoskiej, a kumpelskiej. Ciekawi ją za to coraz bardziej jak wygląda życie Zacha, w którym występuje razem z muzykiem, który swoją drogą był coraz bardziej przereklamowany. Serio, nie znosiła go całe życie, lecz po tamtym incydencie było tylko gorzej. Nienawiść pielęgnowała jak zaczarowaną różę pielęgnował Bestia.
Noah potyka się o własne nogi, ale Teresa czuwa i chwyta go szybko, zagadując od razu, by nie wystraszył się. Odniosło to pozytywny efekt, bo chłopiec uśmiecha się, a nawet i podchodzi do siostry bliźniaczki, by pooglądać z nimi gazetkę czy porozmawiać.
- Hm? N-nie, mamy trochę czasu. Dziś już zero obowiązków, oprócz pracy domowej. A dzieci mają tu zajęcia, chodzą tu od dwóch tygodni? - wzrusza ramionami, walcząc wciąż ze sobą, by przełamać uprzedzenie do Prescotta. Bardzo chciała odsunąć od siebie bolesne wspomnienia. – Przepraszam, czy posiadanie dzieci to jakiś wyznacznik, że ma się kogoś? – w końcu udało jej się udać oburzenie, by finalnie zaśmiać się. Uniosła dłoń z pierścionkiem zaręczynowym i obrączką. – Jestem mężatką. Z Emersonem, pamiętasz go? Pewnie nie, widzieliście się raz wtedy na… na ognisku. I dalej siedzę w muzyce, skrzypce przyczepiły się i nie chcą odejść, do upapranej śmierci chyba, ale to nic, bo jeżdżę w piękne miejsca, czasem gram na pianinie, a tę pasję do muzyki przejęła Riley i gra na harfie. Noah poszedł w umysł ścisły, jak ojciec. Także… to wciąż stara Terry, tylko w końcu nie jestem uzależniona od niczego… ani nikogo – rzuciła mu spojrzenie, lecz nie oskarżające, a bardziej wstydliwe, bo rzadko kiedy mówiła o swojej przeszłości w kontekście uzależnień. Co w rodzinie, to nie zginie, chyba.
Ale oby nie.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Nie, ale nie zaszkodziło strzelić. – Uśmiechnął się, lekko. Potem z jego płuc wydobyło się krótkie, zrezygnowane sapnięcie. – Wtedy, na ognisku? Masz na myśli- na tamtym ognisku? Wow, czyli jednak? Szybko się po mnie pozbierałaś. – Teraz już nie mógł ukryć rozbawienia. W przeciwieństwie do niej, chyba był pogodzony z tym, co się stało. Starych ran, nieważne jak głębokich – nie dało rozdrapać się od tak; szczególnie, jeśli jedyne co po nich zostało, to parę bladych blizn i wspomnień (wcale nie tak gorzkich, jak mogłoby mu się wydawać). Czas zrobił swoje; sprawiając, że teraz Zachary myślał o Teresie z sentymentem. Tak, jak myśli się o życiowych lekcjach, które odrobić trzeba było, kiedy ledwie jedną nogą stało się po stronie dorosłości. Było w tym coś, co zarezerwowane było tylko dla nich; ot, cząstka życia, którą przeżyć musiał właśnie z nią – nie z Harperem, ani Jenną, ani nikim innym. – Służy ci to, wiesz? Małżeństwo, ewidentnie. Nic się nie zmieniłaś. – Wsuwa dłonie od kieszeni dżinsów. Przez chwilę będzie szedł w ciszy – i po prostu słuchał tego, co szatynka mówi. Zerkał na nią ukradkiem, w naturalnym odruchu dzieląc własną uwagę pomiędzy nią, a – cóż – trójkę dzieciaków, które co prawda szły w zwartym szeregu tuż przed nimi; ale, jak to z dzieciakami, odrobina dodatkowej czujności nigdy nie szkodziła.
No, do czasu. Bo Zach chce powiedzieć, że to świetnie się składa – i może będą na siebie wpadać częściej, więc gdyby chciała – i gdyby miała czas gdzieś pomiędzy tymi wyjazdami w piękne miejsca, i pięknie aranżowanymi koncertami, i, generalnie, pomiędzy swoim pięknym życiem z mężem –
gdyby chciała się od czasu do czasu wyrwać na jakąś kawę; to chętnie. I zaprasza.

Gdyby nie to wstydliwie zakłopotane spojrzenie, które posłane zostało jakby okrężną drogą, rozpędziło się cieniem dziewczęcych rzęs, a potem wpadało nerwowo w każdą wnękę w Prescottowej twarzy – Zachary pewnie w ogóle nie zrozumiałby, co Teresa ma na myśli, mówiąc o uzależnieniu.
Nadal nie był przekonany, czy dobrze ją zrozumiał – z całą tą swoją naleciałością doświadczeń, które swojego czasu fundował mu Harper. I mógł tylko potwierdzić to, do czego Prescotta przygotowywali wszyscy (i tłumaczyli, i uświadamiali, i rozmawiali z nim rozmawiali rozmawiali); że to rodzaj nawracających starań i trudności. Że uzależnienia to nie jest coś, z czym można rozprawić się raz na zawsze. To nie jest coś, o czym można tak po prostu zapomnieć; ba, wręcz przeciwnie. To coś, o czym należało pamiętać (jak wtedy, już pięć albo sześć lat temu, kiedy Joachim znów trafił na odwyk; ale inaczej, łagodniej, dojrzalej).
Byli w końcu tylko ludźmi.
Przykro mi to słyszeć. – Unosi brew. Chrząka – i sięga dłonią jej ramienia; osuwając się po nim drobnym, krótkim, uprzejmie-troskliwym ruchem kciuka. Potem cofa rękę. – Ale, wiesz, to są ważne sprawy. – „Nie ma powodu do wstydu”; chciałby powiedzieć. – Bardzo się cieszę, że sobie poradziłaś. O takich rzeczach powinno się mówić. O sukcesach też. Może nawet przede wszystkim o sukcesach. O tym, że da się z tego wyjść. Zresztą, wiesz, szykujemy się do takiej nowej kampanii, właśnie w kontekście przeciwdziałania uzależnieniom, szczególnie wśród młodzieży. Nie rozważałaś nigdy, żeby zaangażować się w coś takiego? Mógłbym dać ci namiary, i w ogóle. To robi różnicę. Naprawdę. – Przytakuje samemu sobie. Poza tym – mówi głośno, wyraźnie; nie zaniża głosu. Z problemów Taty nigdy nie robili tematu tabu – więc Zach nie czuł potrzeby, żeby przed Mary-Jane udawać, że Harper ich nie miał.
Problemów, znaczy się.
O, i teraz tutaj, za rogiem, i jesteśmy. To co, jeszcze raz, poproszę zamówienia! Noah śmietankowe, Janey… – mruży oczy; udaje, że się zastanawia – … Janey na pewno chce czarną porzeczkę!
FUJ!!! ZAZA!!! BLEH!!! Nawet tak nie mów!
Przecież żarrrtuję. Słony karmel, standardowo?
Serio, jeszcze pytasz!
Dobra, a Riley? Co chce Riri?! – Potem się uśmiecha. – No i, halo, Terry?! Znaczy- Teresa-, co dla ciebie?!

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Swoboda przedarła się między delikatnymi ubytkami w mocnym murze samoobrony przed światem – Terry śmieje się szczerze i zaskoczona do reszty, ponieważ nie sądziła, że przy Zachu będzie mogła poczuć się tak swobodnie.
No bo serio? On poleciał do Harper-Jacka, choć nie do końca wyglądało to tak, że Zachary poleciał do niego, ale przecież nie będą się o to wykłócać. Może i świat wtedy zawalił się Teresie, a Prescott poczuł w końcu ulgę na wyznanie prawdy. I gdy on zyskał w końcu związek z ukochanym mężczyzną, Terry pochłaniała ciemność i wielki smutek. Potrzebowała trochę czasu, aby oderwać się od tego i swoich myśli krążących wokół wszelkich używek. Nigdy nie doszła do stanu do jakiego doszedł Othello, ale nie była dumna z siebie. Emerson pomógł jej, choć początkowo robił to dość nieświadomie i naturalnie, po prostu przebywając z Teresą. Na ognisku, wtedy, dziesięć lat temu, wydarzyło się wiele, lecz nie mogła mieć nic za złe Zachary’emu.
Zmienili się oboje, bardziej lub mniej, ale wszystko wyszło im na dobre. Zachary był w końcu szczęśliwy, Teresa za to miała ukochanego, co darzył ją szczerą miłością. Wbrew pozorom nie była usatysfakcjonowana na każdym polu swojego życia; wciąż nienawidziła skrzypiec z całego serca, jednocześnie darząc je miłością, ponieważ w muzyce była najlepsza. Kwestia porozumień i wyrzeczeń, których trzeba dokonywać w życiu nie raz. O tym wie doskonale, bowiem fakt, że ma dzieci z Mercym to największy wyczyn (i najwięcej cierpień i wyrzeczeń), jaki wykonała.
- Mam najlepszego męża jakiego mogłam sobie wymarzyć – odparła z lekkim uśmiechem, po czym westchnęła za moment ciężko, teatralnie. – Poza tym, dużo ćwiczyłam, by wrócić do formy. Dwa karmienia na raz! Nie miałam pojęcia, że tak się da. – Mogłaby jeszcze dodać, że przy okazji straciła czucie w sutkach, ale jeszcze zraziłaby Zacha, a sama zyskała za to świetny humor. Przestała odczuwać presję, że nawet w tym spotkaniu musi być perfekcyjna. Nie musi.

Zawiesiła spojrzenie na cieszących się dzieciakach, nie dowierzając w swoje życie. Teraz zaczęła zastanawiać się nad tym głębiej i musiała przyznać, że może nie do końca była szczęśliwa, lecz rodzina jaką stworzyła wraz z Emersonem, to była najpiękniejsza rzecz, jaka ją spotkała. Kocha ich, a bez tych dwójki dzieci oraz męża nie dałaby rady być tego dnia żywa.
Przemyślenia te są samolubne, bowiem nie myślała o tym, jak ciężko musiało być Zachowi. Żył z człowiekiem, który nie krył się z uzależnieniem i walczył z nim. Uświadamiał innych, że coś takiego istnieje i nie jest żadnym wstydem (jak sądziła Terry), a to było naprawdę wspaniałe z jego strony. Świadomie korzystał z życia.
- Wiesz, ja… mówię ci o tym, bo jednak byłeś dla mnie ważny i chyba trochę widziałeś, co tam się dzieje, ale żeby tak mówić… D-dzieci mogą mieć przeze mnie w szkole… Wiesz, dzieci są okrutne dla innych, nie chcę, by moje cierpiały przeze mnie. One nie wiedzą, są za małe, ale jak kiedyś się dowiedzą, że próbowałam się zabić? - tu zaniża głos, by Riley i Noah nie dosłyszeli jej słów; była bezpieczna, bo młodziaki skupili się na rozmowie o czarodziejach. – Przepraszam, nie mogę im tego zrobić.
W cukierni dzieci oszalały. Noah uśmiechał się szeroko, wesoło i wyraźnie ożył, widząc tyle pysznych smaków. Zachary trafił z jego ulubionym! Riley stanęła za to w zamyśleniu, obserwując wszystkich i analizując kto jaki smak wybrał. W końcu zerknęła na Terry z zadziornym uśmiechem, bo mama już wiedziała, co dziewczynka chce.
- Dla Riri oczywiście pistacja!
- A dla Terry też pistacja! – niemal wykrzyczała podekscytowana, że mają taki sam ulubiony smak. Pociąga zaraz Zacha za rękaw, by spojrzał w dół, na nią. - Wiesz, że tylko tata mówi na mamę Terry?
- Mhm, wiesz, że to Zach wymyślił to zdrobnienie? - Od razu zaznaczyła to, by nikt nie czuł się pokrzywdzony. Z ust jej dzieci wydobyło się zaskoczone WOOOOW, aż sama roześmiała się. – No dobrze! A dla Zacha…
- Czekoladowe! – W końcu. Noah odważył się odezwać i to głośno, z uśmiechem na usteczkach. Nie zawstydził się nawet, ani nie schował za mamą.
Terry jest z niego taka dumna! Rzadko to się zdarza. Upiera się i płaci za wszystkie porcje, by mogli się kiedyś odwdzięczyć jeszcze raz (ot, cicha nadzieja na kolejne spotkanie) i przysiadają przy stoliku na zewnątrz. Wesoła gromadka przy jednym stoliku, dorośli przy drugim.
- Dalej jesteś fotografem? Opowiedz mi, co u ciebie oprócz niby-ojcostwa i udanego związku. Chyba widziałam twoje fotografie... gdzie to było, Vogue? Kurczę, nie pamiętam, ale zrobiło na mnie wrażenie, to zdjęcie i miejsce.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Nie „trafił”.
Zachary wcale nie „trafił” z ulubionym smakiem Noah. Po prostu był nie najgorszym słuchaczem (albo, tak po prostu – o szczegóły dbał tak samo, jak o swój słuch). Albo, jeszcze inaczej – miał w sobie to podstawowe i absolutne minimum szacunku, które pozwoliło mu podłapać słowa Teresy sprzed chwili. Te, które miały stanowić kartę przetargową w przekonaniu jej syna do wspólnego wypadu – i trochę rozjaśnić twarz wesołym uśmiechem.
Koniecznie czekoladowe. – Kiwa głową, a potem, przebiegłszy spojrzeniem po szeregach etykiet z opisem smaków, dodaje: – Ale z miętą, okay? Jezu, jak ja dawno nie jadłem miętowych lodów. – Wzdycha – i wybiega myślami w jakimś nie do końca dokreślonym kierunku. W każdym razie; jeszcze zanim wyjdą z cukierni, grzecznie poinformuje, że wróci za moment po odbiór tortu. Omal zresztą nie zapomniał – na całe szczęście Mary-Jane w porę szturchnęła go w bok (a w zasadzie – w biodro), z wymownym „ZAZZZA JESZCZE TORRRT” (z tą dwunastoletnią manierą pod tytułem „pfff-dorośli”). Czasami zastanawiał się kto kogo tutaj, tak naprawdę, pilnował.
Teraz jednak siadają na zewnątrz – korzystając z zaskakująco przyzwoitej, jak na późny, waszyngtoński wrzesień, pogody. Pewnie, nie było sensu nastawiać się choćby na przebitki słońca, ale było względnie ciepło (chociaż jeszcze dwa razy zasugerował Janey, żeby jednak założyła bluzę porządniej, niż tylko nosiła ją na ramionach, przewiązaną u przodu). Bywały takie dni – szczególnie wtedy, kiedy pory jesienno-zimowe zagościły w Seattle na dobre, że tęsknił za Los Angeles. Jasne – wciąż regularnie tam wracał; ale w wieku dwudziestu-paru lat (to jest: dość dawno) miał nadzieję, że kiedyś nadejdzie taki moment, że będą mogli się tam – wspólnie – przeprowadzić. Tylko że życie potoczyło się tak, jak chciało – czyli zgodnie z kaprysami losu – i jedyne, co im pozostało, to od czasu do czasu zabierać się razem z Harperem i Janey na wypady do kalifornijskiego „miasta aniołów”.
Gdzieś pomiędzy kontrolnymi spojrzeniami posyłanymi dzieciakom, ulokował je wreszcie w szatynce. I poważnieje.
Hm? Ja, fotografem? Nie no, co ty. Wreszcie oddałem się temu, co kocham najbardziej. Robótkom ręcznym. – Przytakuje samemu sobie. – Szydełkuję, robię na drutach… – Ale nie wytrzymuje długo; skurcz w kącikach ust wzbiera coraz silniej, ostatecznie zmuszając go do krótkiego, cichego śmiechu. – Daj spokój, no raczej. Czym innym miałbym się zajmować, co? – Potem unosi głos, tak, żeby Janey na pewno usłyszała. – POZA PRANIEM? – Czasami naprawdę rozważał opcję, czy w przypadku dziewczynki nie lepiej byłoby po każdym jej powrocie ze spacerów wycieczek i zajęć, kupować po prostu nowych ubrań.
Uhmmm- A! Pewnie mówisz o tej sesji z Francji? – Wsuwa do ust łyżeczkę z porcyjką lodów, które udało mu się wyprosić zaserwowane w pucharku, a nie waflu. – To chyba było gdzieś w Prowansji. W okolicach Ménerbes? Już nie pamiętam. Harper kupił dom na południu, bo Charlotte mocno związała się z Paryżem, więc chciał „mieć” coś obok. A to przecież jakaś godzinka samolotem. No, w każdym razie- chyba robiłem wtedy dla Vanity Fair, w ramach wyjątku. Jakoś nie przepadam za współpracą z tymi największymi magazynami. Ale dobrze płacą, sama rozumiesz. W każdym razie, zdecydowanie bardziej wolę projekty typu Flanelle albo Shots, chociażby. No i czasami wybieram się w trasy koncertowe, żeby postrzelać parę fotek. Lubię to, wiesz? Szczególnie przyglądanie się temu wszystkiemu, czego nie widać na scenie. I w sumie… w sumie to wszystko. A ty? Dałaś kiedyś szansę modelingowi? Zawsze ci mówiłem, że się nadajesz. – Wzrusza ramionami, przesuwając palcem po rancie szklanego podstawka.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Oooch, czekolada z miętą, są najlepsze! – Noah westchnął rozmarzony, bo to był drugi jego ulubiony smak. Wiedział jednak, że nie przeje dwóch kulek na raz, więc jego dziecięcy rozsądek zastopował go w wyborze smaku. Postanowił jednak wciąż sobie łyżeczkę, żeby przez mamę skubnąć od wujka tego smaku.
Teresa patrzyła na syna z uśmiechem, będąc przy tym całkiem pod wrażeniem. Dzieci nie odczuły napięcia ze strony matki, więc tym bardziej zaczynała rozluźniać się. Zdała sobie sprawę, że nie ma sensu wspominać to, co wydarzyło się dziesięć lat temu, bo i tak teraz – gdyby wszystko wydarzyło się inaczej – nie byliby razem. Zachary miałby innego Harpera, inną Janey i żyłby swoim życiem. Czuła się za to szczęśliwa, gdy patrzyła na niego, a on wspominał o swoim partnerze i uśmiechał się. Jak więc mogła mieć mu za złe, że ją porzucił? Może tylko przez to, że ją zdradzał, ale przecież Teresa nie była lepsza. Musiała pogrzebać swoje żale w tempie ekspresowym i rozpocząć w końcu nowy rozdział, w którym Terry i Zach są przyjaciółmi. Tęskniła za nim, bardzo.
Przyciąga do siebie Riley, by poprawić jej kurtkę i zapiąć guziki pod brodę. Mimo, że było całkiem ciepło, pogoda w Seattle zawsze była zdradliwa, zwłaszcza na wczesnej jesieni. Noah przysiadł z dziewczynkami, by poprowadzić konwersację z Janey na temat wróżki, co włada sercem wróżek. Rozkoszne dzieciaki. Patrząc na nich, wciąż nie wierzyła, że udało im się zostać rodzicami i to bliźniaków. Była szczęściarą, więc tym bardziej powinna docenić to, co daje jej los. Teraz ponownie postawił na jej drodze Prescotta, o którym myślała nie raz, gdy oddawała się melancholijnej chwili. Pragnęła naprawić ich relację, porozmawiać i po prostu pobyć w jego towarzystwie, ot tak. Czuła, że dogadałby się z Emersonem, a ona pozbyłaby się uprzedzeń do Dwellera (ech, zresztą Riley lubi go, a ostatnia piosenka nie jest taka zła).
Parsknęła śmiechem, bowiem wyobraziła sobie Zacha w roli gosposi domowej. Plus te robótki ręczne uruchomiły ciemny zakamarek wyobraźni. Zakryła na moment dłonią usta i pokręciła głową, jakby miało to jej pomóc uspokoić się. Potrzebowała jednak chwili, by rzeczywiście wrócić do siebie i móc ponownie jeść lody. Odnajdywał się w nowej rzeczywistości, a to najważniejsze. Ciekawe było to, że dzielili się opieką nad dziewczynką bez większych problemów, jak mniemała. Ona sama miałaby problem, chociaż kochała Emersona mocno i ta miłość nigdy jej nie opuści, gdyby miała oddać dzieci jakiejś jego przywarce, nie zgodziłaby się. Pewnie musiałaby, na tym polegają trudności życia. Och, na samą myśl robiło jej się słabo. Kiedyś nie wyobrażała sobie siebie bez Zacha, dziś nie widzi dla siebie przyszłości bez Emersona, lecz to – to jest trochę inny rodzaj miłości.
Miłość dojrzała.
I naprawdę, teraz pragnęła dożyć starości, by nie pamiętała nic ani nikogo, tylko Mercy’ego i ich wspólne życie, które będą wspominać w swoich fotelach bujanych.
Czy obejrzała ostatnio Odlot? Być może.

- Brzmi ciekawie. Rozumiem, że Charlotte to matka Mary-Jane, tak? – zagaduje jeszcze pomiędzy etapami opowieści Zachary’ego, by upewnić się w swojej teorii. Czy gdyby wtedy, dziesięć lat temu okazałoby się, że naprawdę jest w ciąży, a nie pod wpływem przeróżnych kombinacji leków – ich życie też by tak wyglądało? Zach kupowałby domy, by zawsze być w pobliżu może nie Teresy, a ich dziecka? I chcąc, nie chcąc – Emersona? Prawdę mówiąc, te wyobrażenie nie miało absolutnie żadnego sensu, bo na tamtym etapie życia bez zawahania poddałaby się skrobance. Dopiero teraz zaczynała doceniać trudność zajścia w ciążę. Na samą myśl chciało jej się płakać. – Czasem trzeba robić to, czego się nie lubi, ale chociaż dobrze płacą przy tym. Coś o tym wiem, bo dalej bujam się ze skrzypcami. – Nienawidziła skrzypiec, lecz była w nich na tyle dobra, by żyć ponad przeciętnie. Lubiła wciąż jednak wieczny aplauz, jaki dostawała po koncertach i kwiaty, zwłaszcza te od męża. – Ja w modelingu? Proszę cię. Mówiłeś to dziesięć lat temu, a przypomnę, że jestem po bliźniaczej ciąży. Nie jestem fotogeniczna. Pewnie mówiłeś mi to, bo byłam twoją dziewczyną i tyle – zaśmiała się i ugryzła kawałek wafelka. Swoją drogą, może modeling byłby alternatywą od tych przeklętych skrzypiec? Niestety, dziesięć lat za późno. – Macie jakiś motyw przewodni imprezy urodzinowej?

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Huh? A- tak. Tak, Charlotte to matka MJ. Wybacz, trochę się rozpędziłem. – Harper już przestał zwracać na to uwagę. Z początku próbował jeszcze z tym walczyć; to znaczy, żeby Zachary nieco porządniej przedstawiał bohaterów wprowadzanych do swojej narracji – ale, jak widać, raczej z marnym skutkiem. Żeby tego było mało; Prescottowi zdarzało się w trakcie zdawanej relacji stosować naprzemiennie imiona i nazwiska – sprawiając, że pozorne t ł u m y występujące w historii, były tak naprawdę dwiema-góra-trzema osobami.
Przypomnę ci, że twój chłopak był fotografem. I – przycisza konspiracyjnie głos, jakby faktycznie dzielił się trzymaną pod kluczem tajemnicą – gejem. Uwierzyłabyś, że w kwestii kobiecej prezencji miałem w sobie odrobinę obiektywizmu. – Zerka na nią rozbawiony. Potem poważnieje, wzrusza lekko ramionami, opiera zaokrąglony szpic łyżeczki o spód własnych ust. – Nadal to podtrzymuję. To już nie te czasy, Terry, kiedy modelki kojarzyły się wyłącznie ze skakaniem po wybiegach, a w pasie musiały być cieńsze niż w nadgarstku. I słusznie, to były beznadziejne wzorce. – Wsuwa do ust porcyjkę lodów.
O ile dotychczas w mężczyźnie mało było tamtego Prescotta, teraz brzmiał zupełnie jak on; z tą samą zjadliwą manierą i zaczepnym spojrzeniem, które Teresa pierwszy raz podchwycić mogła już nad basenem.
Przeszło dziesięć lat temu.
Wciąż uważam, że się nadajesz. Emerson nigdy ci tego nie powiedział? – Unosi brew. Przeczuwa, że zaraz usłyszy „tak oczywiście że tak zawsze mi to powtarza ale co innego ma powiedzieć [śmiech]” albo „nie musi tego mówić widzę jak na mnie patrzy”, albo „najchętniej nie dzieliłby się mną z nikim innym”, „nie mogę zrobić tego dzieciom” (w najgorszym wypadku zawsze chodziło o dobro dzieci). Koniec końców? Zachary uszanuje wszystko, co dziewczyna powie; ale nie jest pewien, czy jej uwierzy.
Na pytanie o urodziny Harpera szatyn lekko się uśmiechnie.
W tym roku zadecydowaliśmy, że motywem przewodnim imprezy będzie „święty spokój” – mówi żartobliwie, ale nie kłamie. – Wiesz o co chodzi. Do końca tego tygodnia i tak będzie miał już serdecznie dosyć przyjęć, życzeń, bankietów, i całej reszty tego cyrku. Zjemy tort na kolację, może po raz tysięczny obejrzymy Harry’ego Pottera – który dziś uchodził za „klasykę” – albo ten nowy remake Parku Jurajskiego. I pójdziemy spać, bo młodzież musi iść do szkoły. – Ukosem posyła Janey spojrzenie, która to z kolei wyraźnie się ożywia i prycha – na zbiorowo podłapane słowa Zacharego i Teresy. Wywraca oczami, a potem się odwraca, zbulwersowana na ten swój jedenastoletni sposób.
Aha, to tobie chociaż za to płacą. Ja do szkoły muszę chodzić, a w zamian dostaję tylko pracę domową i nerwicę. To już wolałabym chyba takie skrzypce. – Wzrusza ramionami, nieprzejęta karcącym spojrzeniem mężczyzny, który ostatecznie odsuwa pucharek lodów głębiej na blat stolika, a potem przeciąga dłońmi po własnej twarzy.
Ja naprawdę nie wiem po kim ona jest taka złośliwa.
Ale modelką mogłabyś być. Jesteś ładniejsza od mojej mamy.
Zach się zakrztusi.
Zaza! Wszyscy już zjedliśmy. Znaczy Noah jeszcze męczy wafla, ale chyba możemy iść po tort! A, Zaza, powiedz- powiedz, zobaczymy się jeszcze? O! O, mam pomysł!!! Może Riley i Noah mogliby pojechać z nami i obejrzeć razem film?!
C-co? Janey, wiesz że- T-to chyba nie ode mnie zależy…-

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Parsknęła śmiechem na jego słowa, które jeszcze z godzinę temu wzbudziłyby w niej poczucie wstrętu wobec siebie. Teraz? Teraz jakimś cudem uśmiechała się szeroko, szczerze rozbawiona i przyznawała mu rację. Obiektyzm miał tu duże znaczenie.
Trzeba przyznać, że miała poniekąd szczęście. Był z nią – nawet jeśli szczerze tylko przez miesiąc – nie ze względu na urodę, a tym bardziej seks, ale dla niej. Przyciągnęła go charakterem i chęcią buntu, a on pomógł jej w odnalezieniu siebie (nawet jeśli wciąż robi to, za czym nie przepada). Traktował ją świetnie, dopóki oczywiście nie zaczął jej zdradzać, lecz to już było wspomniane – Terry nie była lepsza.
- Wiesz, mężowie zawsze mówią, że ich żony są najpiękniejsze na świecie – odparła, wciąż z rozbawieniem i odchyliła się na krześle jakby chciała się przeciągnąć. Westchnęła tylko ciężko. – Ale ja wiem, że swój okres świetności mam za sobą i chyba jednak mimo wszystko nie wierzę ci. A nawet jeśli bym wierzyła, to już za późno, prawda? No, trudno. Będę po prostu dalej błyszczeć na spotkaniach z rodzicami i nauczycielami.
Tak, to zdecydowanie najlepsza opcja dla trzydziestojednolatki. Może mogłaby zrobić jeszcze jakąś karierę, gdyby Zachary miałby ją fotografować. Nie było jednak tutaj żadnej nadziei pod tym względem, a słowa byłego chłopaka uznała po prostu za bardzo miłe i na tym zatrzymała się.
Wciąż ją dziwiło, że na wspomnienia o jego ukochanym były dla niej tak… urocze. Obserwowała go wtedy uważnie, każdy jego ruch i zamglone spojrzenie od miłości. Wciąż kochali się po tylu latach (a czytała kiedyś artykuł o nich, więc znali się jeszcze przed związkiem Zacha z Teresą), potrafili prawdopodobnie utrzymać tą iskierkę i namiętność. Zaczęła zastanawiać się jak on ją postrzega, gdy wspomina o swoim mężu. Z Emersonem jednak mieli normalne życie, jak wiele innych par; bez wspólnego przesiadywania w studiu nagraniowym, bez bankietów i wielkich koncertów, bo na takowe Terry jeździła sama przez wzgląd na dzieci.
- Myślę, że to jest najlepszy sposób spędzenia urodzin, bo przecież nie istnieje nic lepszego od spędzenia czasu z ukochaną osobą, prawda? - zerknęła na Mary-Jane rozbawiona, jakby chciała upewnić się, że docenia ten dzień. Czego jednak można oczekiwać po jedenastolatce? To prawdopodobnie najgorszy wiek dziecka, zaraz po buncie dwulatka. Z drugiej jednak strony miło jest również podzielić ten dzień tak, by być również z drugą połówką sam na sam. Teraz doceniała taki czas jeszcze mocniej, bowiem z bliźniakami bywało ciężko – nie lubili być rozdzielani, a Noah miał nocne lęki, gdy Terry z Mercym wyjeżdżali. Nie było tu żadnej opcji kompromisu.
Komentarz Mary-Jane wybił ją ze spokojnego kończenia deseru. Uniosła brwi zaskoczona, śmiejąc się nieco nerwowo i zerknęła na Zacha, by bezgłośnie powiedzieć, że to dziecko to potwór!
- Dziękuję, też jesteś bardzo ładna i podejrzewam, że to nie po tacie – powiedziała już spokojniej, uśmiechając się do niej delikatnie.
- Moja mama jest najpiękniejsza – wtrąciła po chwili Riley, podchodząc do Teresy, by przytulić ją w przypływie miłości. Nie było jednak czasu na więcej czułości, bo podskoczyła aż z radości na propozycję Janey. - Tak! Proszę, proszę! Możemy iść?
- Ja też chcę! – Noah dorzucił swoje trzy grosze.
Terry jednak zerknęła na Zachary’ego i pokręciła głową.
- Spędźcie ten dzień rodzinnie lepiej. Wiesz, Janey, twój tata na pewno ucieszy się, że zjecie razem tort albo na jakąś laurkę urodzinową od ciebie. Będziecie mieli okazję się jeszcze spotkać.
- I co, znowu będziemy grać w grzybobranie? Zawsze to robimy, gdy taty nie ma, prawda, Noah? To już nudne, mamooooo.
- No i co? Zostawicie mnie na tyle czasu? Nie ma opcji, nie chcę być sama, moje miłości.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Zachary ani z tego nie słynął (to znaczy, owszem, słynął dokładnie z tego, ale nie, akurat, w tej kwestii), ani za tym nie przepadał; to znaczy, za wyciąganiem zbyt pochopnych wniosków, szczególnie w kwestii cudzych relacji i związków. Sam zresztą zdawał sobie sprawę z tego szczególnie wtedy, kiedy w prasie wczytywał się w głupoty na własny temat (i temat Harpera) – które z kolei sugerowały, że to, co podtrzymywało ich w swoim życiu, to jakaś niesłychana kompatybilność, magia i – w ogóle – wszystko to mieli zapisane, najwyraźniej, w gwiazdach.
No, tylko że – taki chuj. Wcale nie.
To znaczy, pewnie; sporo mieli tych „gwiazd” w swoim życiu. Część z nich rozpięta ponad dwiema sylwetkami na parkingu Las Vegas, kiedy – prawie piętnaście lat temu – dotarli się w pierwszej rozmówce z rodzaju tych „nieklejących się”. Część – na plecach samego Joachima; miriady punkcików, które znał na pamięć, wczepione w grań łopatek i łańcuch kręgosłupa. No i gwiazdy-gwiazdy, gwiazdy-celebrytów, gwiazdy-kto-gdzie-z-kim. Tych w życiu też mieli sporo – i pewnie jedną nogą stali nawet w tym samym zbiorze czy innej konstelacji.
Ale w rzeczywistości, kłócili się tak samo często – albo nawet i częściej – jak inni (niezależnie od tego ile ci postawieni w domyśle „inni” mieli pieniędzy na koncie, jaki był ich status społeczny, wyznanie i kolor skóry).
Jasne, fajnie było przeczytać, że do siebie pasują (i że się „dopełniają”; a nie, że są ze sobą zrośnięci). Albo że stanowią – tak naturalnie – zgrany duet. Prawda jednak była taka, że władowali w ten związek (i w siebie – indywidualnie) mnóstwo pracy. I nawet pomimo tych starań zaliczyli już parę takich sytuacji, w których ich przyszłość wisiała, dosłownie, na przysłowiowym włosku.
Bo najważniejsze zawsze było to, co działo się pomiędzy nimi – a nie pomiędzy nimi, a światem. A tego Teresa, choćby chciała, nie mogła zobaczyć nawet w oczach Prescotta. I Prescott, także, nie mógł wycenić jej miłości do Emersona na podstawie sposobu, w jaki akcentowała go jako „męża”, ani w jaki kształt układały się jej usta (i kąciki tych ust), kiedy wymawiała jego imię.
Mogło mu się tylko wydawać. A wydawało mu się, że Teresa jest szczęśliwa. Takie sprawiała wrażenie; i temu wrażeniu, uprzejmie, ufał.
Ummm- no, niby nie, ale moglibyśmy chociaż pójść na wrotki, zamiast siedzieć w domu. Dorośli są beznadziejni i nudni. I beznadziejnie nudni. – Mary-Jane wzdycha, przekrzywiając głowę najpierw na jedno, potem na drugie ramię. – Z drugiej strony… może zostanie trochę tortu… i wtedy będę mogła go zjeść na śniadanie…? – Zerka w kierunku Zacharego.
Porozmawiamy o tym z tatą, dobra?
No oookayyy…
Mężczyzna zaraz jednak przenosi spojrzenie na Teresę – takie spod uniesionych brwi; wraz z czającym się pod łukami niedowierzaniem albo najzwyklejszym, neutralnym zaskoczeniem.
Wow, rozumiem, że nigdy nie przepadałaś za stylem Harpera, ale to już było bezczelne! – Ma ochotę się roześmiać – i ciężko stwierdzić, czy bulwersuje się na niby, czy na poważnie.
Na pewno prędzej po tacie, niż po wujku – mówi do Teresy i wzrusza ramionami. – Ale najbardziej to chciałabym być ładna i wysoka jak ciocia Phoe…
Dzięki, Janey, twój wkład w dyskusję jest nieoceniony.
Spoko, Zaza. To jak, Noah i Riri mogą jechać z nami? Mogą mogą-mogą? Będziemy grzeczni, obiecuję!!! Tylko błagam zgódź się. Zaza zgódź się proszęproszęproszę. Ciociu Terryyy-?!
I co, i ja będę ich potem odwozić po filmie? A ty będziesz sobie smacznie pałaszować tort z tatą?!
Ummm… No, wiesz… To możemy pojechać z ciocią Terry po ich rzeczy i wtedy mogliby u nas nocować, i wtedy tata odwiezie nas do szkoły… WOW MOŻE ZADZWONIĘ DO TATY I SIĘ ZAPYTAM CZY NIE MA NIC PRZECIWKO, CO??? POCZEKAJ, DZWONIĘ. – I, zanim Zachary jeszcze zdąży zaprotestować – dziewczynka już trzyma w dłoni telefon, przeklikuje pomiędzy odpowiednimi zakładkami kontaktów i połączeń, i-
HALO TATO??? Cześć tato, słuchaj, kocham cię bardzo, wiesz? Jesteś najpiękniejszy na świecie. Zaza też tak uważa. – Bierze głęboki oddech i sprzedaje buziaka prosto w głośniczek smartphone’a. – Dzwonię bo chciałam się zapytać czy mogłabym zaprosić dzisiaj do domu nową koleżankę i kolegę, i czy mogliby u nas spać, ale nie muszą, ale gdyby mogli to byłoby super, i moglibyśmy razem zjeść ten torrr- uh- tortillę, bo Zaza obiecał, że- że zamówi- że-… Uhm… To jak, mogą???

autor

preskot [on/jego]

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alternatywna rzeczywistość”