imie i nazwisko
paige cynthia turner
pseudonim
na ig? paige_void_investigator
data i miejsce urodzenia
14 II 2006
dzielnica mieszkalna
Phinney Ridge
stan cywilny
nie mam takiego czegoś
orientacja
co
zajęcie
analizowanie teorii spiskowych
miejsce pracy
duhh liceumy
wyznanie
kosmici
jestem
miejscowa
w Seattle od:
od urodzenia
Podobno moja rodzina była słaba. Rodzice w sensie - brat jest super. Szczerze? Mało pamiętam (psycholożka szkolna powiedziała, że to przez traumę, ale ja nie mam żadnej traumy, nie kojarzę). Dzieciństwo to dla mnie czytanie w kółko jednej i tej samej bajki w jego ramionach, bo nie mieliśmy więcej; zresztą nie mogłam się od tej Śpiącej Królewny odkleić. Teraz uważam to za głupie, że jakiś przypadkowy facet całował ją, jak była nieprzytomna. Mówiłam o tym innym dziewczynom w domu dziecka, do którego nas odesłano, ale one chyba były niezainteresowane. (A ja mówiłam dalej, bo lubię mówić, zresztą może one tylko udają?).
W szkole szło mi przeciętnie, byłam zajęta innymi rzeczami. Czytałam dużo książek i robiłam kolorowanki, choć czasem te książki ktoś mi wrzucał do toalety i musiałam prosić siostry zakonne, które się nami opiekowały, żeby wysuszyły mi strony. One wtedy mówiły, że nie, bo to nie Biblia (chociaż Biblię też często czytałam i potem kłóciłam się z księżmi o sens niektórych przypowieści, a Diana z pierwszej ławki robiła do swojej koleżanki ten gest, co niby mówi, że jestem świrnięta).
Lubię zbierać ładne kamienie i nie umiem pisać tak, żeby był jeden wątek tylko, ciągle odbiegam, ale nie będę za to przepraszać, bo to mój życiorys ma być (proszę, wyrażam swoją opinię, czyli to, co mamy robić w wypracowaniach niby, da mi pani A?).
Nie obchodziło mnie nigdy za bardzo jak wyglądam, dopiero od niedawna zaczęłam zwracać na to uwagę i to przez moją zastępczą rodzinę; nie podoba mi się to, więc często robię, co chcę i ignoruję to, co mi każą. Zresztą oni i tak są zmęczeni moimi historiami, a potem chcą, żebym mówiła im o tym, jak się czuję i co mnie trapi. Czuję się dobrze, nic mnie nie trapi, czy tak ciężko to zrozumieć?
Znowu wybiegam przyszłość, bo przeskoczyłam jakieś pół życia, a nie mogę tak, bo, bo to zadanie domowe ma próg słów jakiś określony.
No więc trafiliśmy do tego domu dziecka, bo tata był beznadziejny. Był w sumie - nigdy mnie nie przytulał, a ja lubiłam się przytulać i dopiero siostry zakonne mnie tego oduczyły. Niezbyt dogadywałam się z dziećmi tam, większość była niemiła, a ja nie lubię skarżyć, czasem tylko płakałam bratu, a on mówił, że się tym zajmie, ale nie chciałam wcale, żeby się tym zajmował. Miał swoje problemy i rzadko mi o nich mówił, a ja się denerwowałam (chyba rozumiem trochę, czemu Boba i Wilmę tak drażni, kiedy zmieniam temat rozmowy z emocji na jakiś miły, przyjemny i ciekawy, przede wszystkim).
Kocham mojego brata najbardziej na świecie i chciałabym powiedzieć, że dałabym się za niego pokroić, ale tak naprawdę, to nie chciałabym, żeby ktokolwiek mnie kroił. Ale dałabym się zamknąć w pokoju z reptylianinem, a to bardzo dużo. Może ściągnęłam z jaszczurzego agenta ludzką powłokę i stałabym się bohaterką kraju? A może świata? Nie czuję dużego przywiązania do kraju, ale znam hymn na pamięć, tylko czasem gubię rytm, bo się łatwo rozpraszam.
Siostry powtarzały często, że idzie mi tak słabo w szkole (wcale nie!), bo jestem roztrzepana, ale ja nigdy nie widziałam nic złego w byciu roztrzepaną. Czasem kręciłam się trochę, to prawda, często wychodziłam do toalety, żeby sobie pochodzić w kółko i pomyśleć o rzeczach, które tak naprawdę mają znaczenie (co jest w Strefie 51?!), i wiedziałam, że to mi się przyda w mojej przyszłej, zawodowej karierze dużo bardziej niż warsztaty o przyszłej, zawodowej karierze czy liczenie iksów.
Szkoda, że nikt tego nie rozumiał.
W domu dziecka mieliśmy podobne do siebie, mdłe stroje, ale ubierano nas ładnie i czesano warkocze, kiedy mieli nas odwiedzić nowi rodzice. Nie chciałam nowych rodziców, bo bałam się, że nie będę mogła być z bratem - ale to nic, bo nowi rodzice też mnie nie chcieli. Miałam lekkiego zeza, to pewnie przez to.
Najgorzej było, kiedy Nate musiał odejść. Był za stary, coś takiego; nie podobało mi się to, ale jemu chyba ulżyło. Przez chwilę myślałam, że miał mnie po prostu dość, ale potem zorientowałam się, że przecież ja też już chciałabym stąd odejść, więc chyba zazdrościłam. Nie rozumiałam, czemu teraz, skoro jest dorosły podobno, nie mogę zamieszkać razem z nim, po prostu. Pytałam o to jedną z sióstr, ale ona prychnęła mi w twarz.
To był czas, w którym dużo płakałam, ale tylko, kiedy nikt nie widział (tęskniłam), chociaż brat odwiedzał mnie bardzo często. Przez parę długich lat czułam się sama i niewidzialna, nie potrafiłam zgrać się z nikim innym, kręciłam się bardziej i uczyłam gorzej, i nawet czytanie o pozostawionych na Ziemi przez kosmitów śladach nie poprawiało mi humoru. To był chyba mój najcięższy czas, uratowały mnie fanfiki i fanarty z Lady Gagą.
A potem pojawili się Bob i Wilma, i chociaż rozmawiałam z nimi krótko, nie sądziłam, że mnie wezmą. To było pół roku temu i - zgodnie z prognozami sióstr i statystykami (podobno) - byłam już za stara, wygrywały zawsze noworodki i małe dzieci. Może Bobowi i Wilmie nie chciało się czekać w kolejce? Pamiętam: miałam wtedy różowe wstążki we włosach (nadal lubię różowe wstążki, chociaż podobno jestem już trochę za duża).
Bob i Wilma są bardzo troskliwi, ale nie lubią Nate’a. Z przymusu zapraszają go czasem na obiad i uśmiechają się sztywno, bo widzą, że się cieszę i że jestem bardziej żywiołowa i rozgadana niż zwykle, choć raz zwrócili mi uwagę, że nie chcą słuchać o kryzysie menstruacyjnym przy jedzeniu. Nate słuchał i przytakiwał, co w sumie było miłe.
Bob i Wilma w pierwszej kolejności zabrali mnie do kilku lekarzy, przepisali mi tabletki na moje roztrzepanie, których najpierw zapominałam brać, a teraz co rano - razem z innymi suplementami i lekami, o których nie wiedziałam nigdy, że ich potrzebuję - Wilma podaje mi je w plastikowym kubeczku (jest dentystką) i zagląda mi do buzi, żeby sprawdzić czy na pewno je połknęłam (czemu miałabym nie?).
Mieszkając u Boba i Wilmy fizycznie czułam się trochę gorzej (wciąż czuję i często boli mnie brzuch i wymiotuję), ale pani psycholożka powiedziała, że to ze stresu, związanego z nową rodziną. Nie nazwałabym ich nową rodziną, siostry kłamały. Oni chcieliby, żebym mówiła do nich mamo i tato, ale ja ledwo zmuszam się do cioci i wujka. Jakiś czas temu proponowali, żebym przyjęła ich nazwisko, ale nie chciałam - nie przez przywiązanie do biologicznych rodziców, tylko przez Nate’a, bo to on jest moją prawdziwą rodziną i to jemu mówię rzeczy, o których nie byłabym w stanie powiedzieć Wilmie i Bobowi.
Czasem pomagam bratu w warsztacie, choć robię to tylko po to, żeby móc poprzeszkadzać mu i poględzić nad uchem. Wiem, że jest bardzo zapracowany i dlatego nie możemy się widywać codziennie, choć spędziłabym z nim najchętniej każdą wolną chwilę. Jeśli chodzi o plusy, to zmieniłam szkołę i poznałam różne nowe osoby, których chyba nawet nie denerwuję i marzy mi się, że kiedyś razem odkryjemy kosmitów.
A, no i czasem też sobie biegam po parku, ale potem przypominam sobie, że nie lubię.
Teraz przeczytałam w poleceniu, że to aplikacja do pracy, ale ja nie chcę pracować ze smartfonem, bo zagłusza sygnały nadnaturalne, więc chyba niepotrzebnie to pisałam; to może dodatkowa ocena za aktywność?
Pozdrawiam panią, tutaj słoneczko dla pani:
nie lubię: konfliktów, dyskryminacji, jak ktoś jest niemiły, łykania tych wszystkich tabletek i wizyt u lekarzy, uczyć się, mojego braku asertywności, mięsa i czegoś na pewno jeszcze, ale nie pamiętam w sumie