WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Umiejętność wybaczania to jedno; umiejętność przepraszania to coś zupełnie innego i co ciekawe, każde z nich specjalizowało się tylko w jednej z tych rzeczy. O ile bowiem Jordie wciąż miała problem ze schowaniem urażonej dumy do kieszeni i wyciągnięciem ręki na zgodę, o tyle Chesterowi chyba łatwiej przechodziło przez gardło słowo "przepraszam" i przyznanie się do swoich błędów - których popełniał niemało, ale i na których starał się uczyć: również proszenia o wybaczenie i o kolejną szansę. Ale istniał też inny powód - i taki układ nierzadko wiązał się z tym, iż brunet najwidoczniej częściej był tym, który krzywdził, niż sam był krzywdzony, co okazywało się być świetnym mechanizmem obronnym - zadaj cios jako pierwszy - ale niekoniecznie sprawdzało się w związku. Co nie zmieniało faktu, iż Chet żadnej innej kobiety nie przepraszał tak wiele razy; o żadną inną się tak nie starał, nie zabiegał, i nie czuł równie ogromnych wyrzutów sumienia na samą myśl o tym, jak Jordie by się czuła, gdyby wiedziała o zeszłej nocy, i jak trudno byłoby mu wówczas udźwignąć ciężar jej przepełnionego bólem spojrzenia. Każdy z tych ciosów, jakie jej zadawał, w jakiś pokręcony sposób trafiał bowiem rykoszetem w niego samego - jakby na przestrzeni tego wspólnie spędzonego roku wytworzyli swój własny, zamknięty ekosystem, w którym gwarancją jego własnego szczęścia, było szczęście Jordie - a obecnie również Reggie'ego. Dlatego był skłonny podtrzymywać tę słodką iluzję choćby kosztem jej niewiedzy, byle tylko mogli... być razem. I być szczęśliwi. Tylko czy byliby szczęśliwi naprawdę, czy to również byłoby jedynie pięknym kłamstwem? Nad tym Chester wolał się nie zastanawiać. - Wiem, dla mnie też były trudne. I nie unikałem ciebie, unikałem tej... atmosfery. Ale to ty i Reggie jesteście dla mnie najważniejsi, i to się nigdy nie zmieni, rozumiesz? - podkreślił z przekonaniem w głosie, bo nawet jeśli tęsknił czasem za tym dreszczykiem emocji, to ubiegła noc - gdy znów zasmakował nie tylko adrenaliny, ale i słodyczy zakazanego owocu - przypomniała mu jedynie, że wtedy, gdy miał to wszystko na co dzień... nie czuł się kompletny; nie tak jak z Jordie, która uzupełniała go i sprawiała, że jego życie było wreszcie wartościowe i pełne. Bo czy Libby podobała mu się bardziej? Nie. Była po prostu inna, nowa, nieznana, ekscytująca i przede wszystkim... zakazana. I chociaż Chet zawsze starał się unikać takiego uzależnienia od drugiej osoby, gdzie nie byłby dłużej niezależną jednostką, a zaledwie połową całości, którą tworzyłby z drugą osobą - to teraz było mu z tym dobrze. Nawet jeśli obecnie Jordana nie była już tylko jego drugą połówką, ale była wszystkim. Pokręcił stanowczo głową, spoglądając na nią ze skruchą. - Nie rozczarowałaś mnie, Jordie. Przepraszam za to, co wtedy mówiłem, ja... nie myślę tak. Oczywiście, że nie zamieniłbym tego, co mamy, na nic innego. Jasne, chciałbym móc cię dotknąć bez obawy o to, że mnie odtrącisz i że znowu skończy się to kłótnią, i nie będę przepraszał za to, że mnie pociągasz; że jesteś dla mnie najpiękniejsza niezależnie od tego, jak wydaje ci się, że wyglądasz po ciąży, ale - rozumiem, że potrzebujesz czasu, urodziłaś dziecko i tylko ty decydujesz o tym, kiedy będziesz gotowa. Nie miałem prawa wpędzać cię w to poczucie, że zrobiłaś coś nie tak albo że powinnaś... czuć się dobrze. Po prostu... chyba nie zdawałem sobie sprawy, przez co przechodzisz i wolałem myśleć, że wszystko jest w porządku. Chciałbym umieć coś zrobić, żeby ci to wszystko ułatwić, ale czasem... musisz powiedzieć mi wprost, jeśli czegoś ci brakuje albo czegoś potrzebujesz. Dla mnie to wszystko też jest nowe i... frustruje mnie to, że nie umiem ci pomóc - przyznał, ze słyszalną w jego głosie irytacją w związku z tym nieustannym poczuciem bezradności, jakie towarzyszyło mu, gdy musiał patrzeć, jak Jordie się od niego oddala, i nie wiedział, jak mógłby temu zapobiec. - Więc może... powinnaś porozmawiać z kimś, kto będzie umiał. Z jakimś specjalistą - zasugerował ostrożnie, nie chcąc by zabrzmiało to jakby robił z niej wariatkę, bo... szczerze się o nią martwił i chciał chyba dać jej do zrozumienia, że w tym przypadku szukanie pomocy nie byłoby oznaką słabości, a raczej właśnie tego, że chciała faktycznie dojść do siebie - dla siebie, ale i dla dziecka. Nie zaś dla niego - nie po to, aby zadowolić go jako kobieta, i miał nadzieję, że wystarczająco jasno jej to przekazał. Nie zamierzał bowiem w żaden sposób na nią naciskać ani namawiać jej na coś, czego sama nie czułaby, że potrzebowała. Po prostu chciał, aby wiedziała, że miała jego pełne wsparcie. W tej, jak i w każdej innej kwestii. - Albo odciągnąć myśli od tego wszystkiego i skupić się na innych sprawach. Na przykład... planowaniu naszego ślubu - dodał, posyłając jej ukradkowy uśmiech, by rozluźnić nieco atmosferę oraz skierować tok rozmowy ku czemuś przyjemniejszemu. Chyba. Gdy jednak sama stwierdziła, że na niego nie zasługiwała - mimowolnie uciekł na moment wzrokiem gdzieś w dół, czując się po prostu podle z tym, że Jordana tak się właśnie czuła, kiedy w istocie to on był tym złym - tylko doskonale to maskował. - Nie mów tak. Nie obwiniaj siebie za to, że nie czujesz się dobrze - pokręcił głową. - Wiem, że go kochasz, i wiem, że Reggie cię teraz potrzebuje. Jesteś dla niego wspaniałą mamą, radzisz sobie świetnie i jestem z ciebie cholernie dumny - zapewnił, zaglądając ponownie w jej oczy, a gdy sięgnęła do jego policzka, obrócił nieco głowę, by musnąć wargami wewnętrzną część jej dłoni. Odrębną kwestią pozostawało jednak to, czy mógł być dumny z siebie - bo chociaż starał się być wspierającym narzeczonym dla Jordany i dobrym tatą dla Reggie'ego, to czasem jeden błąd potrafił zniweczyć wszystko. A on tych błędów popełnił znacznie więcej - każdej z tych nocy, które spędzał gdziekolwiek indziej niż w łóżku razem z Jordie. Ale jeśli to miało pomóc mu lepiej docenić to, co miał pod swoim dachem - to czy rzeczywiście można powiedzieć, że tego żałował? - I nie wolę przesiadywać w pracy, Jordie, chcę być przy was. Przepraszam, że zostawiałem cię z tym samą; obiecuję, że od teraz... będziemy taką rodziną, jaką zawsze chcieliśmy być - zadeklarował, dostrzegając jednak, że wciąż coś ewidentnie ją trapiło - ale nie wiedząc, co chodziło jej po głowie, posłał jej jeszcze pokrzepiający uśmiech, czując, jak cofnęła dłoń z jego policzka. - I będziemy spędzać razem więcej czasu. Zaczynając od wspólnego pikniku - dodał, zerkając na przygotowane jedzenie, ale gdy miał już zaproponować, aby Jordie się poczęstowała - z jej ust padło wreszcie pytanie, którego tak cholernie się obawiał. Bo wiedział, że będzie musiał skłamać - tak jak robił to już wielokrotnie, za każdym razem, gdy pytała, gdzie był. I za każdym razem czuł się z tym równie źle, ale nie oczekiwał, że Jordie by to zrozumiała. Pewnych rzeczy w jego zachowaniu po prostu nie była w stanie zrozumieć. Możliwe, że nawet on sam ich nie rozumiał. Po chwili zwłoki ponownie uniósł więc spojrzenie na wysokość jej oczu, jakby odrobinę zaskoczony. - Przecież wiesz... Byłem w Crocodile... tak jak ostatnio. Wróciłem późno i nie chciałem was budzić, dlatego położyłem się na kanapie - przyjrzał jej się czujnie, próbując odgadnąć, czy takie wyjaśnienie ją przekonywało. Nie był jednak aż tak wielkim hipokrytą, aby znów zmuszać ją do powiedzenia, że mu ufała - ale był dostatecznie dużym hipokrytą, by zabrnąć dalej w to kłamstwo, gdy westchnął pod nosem, kręcąc z rezygnacją głową. - Nie chcę, żeby ten bar zniszczył naszą rodzinę tak jak wcześniej poróżnił moją... Wiem, że z nimi nie dojdę już do porozumienia, więc może powinienem wziąć kredyt, spłacić moich braci, a później sprzedać lokal... - stwierdził w zamyśleniu - całkiem prawdziwym, bo coraz częściej rozważał takie rozwiązanie, aby pozbyć się problemu i doszczętnie odciąć się od swojej rodziny, by móc w pełni skupić się na tej, którą budował teraz z Jordie. Tylko że to nie w Crocodile leżało sedno ich problemów - ale o tym już panna Halsworth wiedzieć nie musiała. I nie powinna.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Umiejętność wybaczania Jordie najpewniej opanowała już do perfekcji, można by rzec, że niestety – bo przecież każdorazowe wybaczenie wiązało się z tym, że wcześniej po prostu została w jakiś sposób skrzywdzona bądź zraniona. Niemniej jednak pierwszy raz w życiu chyba była w stanie wybaczyć aż tak wiele, drobniejszych czy większych błędów, które brunet popełniał po drodze, gdy ich związek dopiero się kształtował – ale tym samym był pierwszym na którym ciemnowłosej tak bardzo zależało. I istotnie nie chciała go stracić. Sama też przecież nie figurowała jako jakiś ideał partnerki, bo przecież również uczyła się u jego boku jak to jest być w poważniejszym i trwałym związku, a teraz uczyła się jak to jest tworzyć razem rodzinę – oboje więc doświadczali wszystkiego wspólnie i uczyli się być razem. Chociaż bywało różnie. Mimo to faktycznie nie potrafiła schować urażonej dumy do kieszeni, z trudem oczywiście znosząc te ciche dni i brak Chestera u boku, gdy ty po kolejnej kłótni po prostu się unikali jak ognia, ale… wówczas i tak trudno było wyciągnąć rękę na zgodę. I to nie dlatego, że nie chciała, ale raczej dlatego, że w większości tych kłótni to właśnie on ranił ją bardziej swoimi słowami. Oczywiście każdorazowe przeprosiny przyjmowała z ulgą, oczywiście pragnęła ich i oczywiście za każdym razem wybaczała, pytaniem tylko pozostawało jak wiele razy jeszcze będzie musiała wybaczać. I jak wiele wybaczyć zdoła. Bo jej miłość względem niego była absolutnie ogromna, niemniej jednak ona również miała jakieś granice. Póki co jednak z wyraźną ulgą odetchnęła wewnętrznie, zdając sobie sprawę z tego, że znowu wracają na właściwą drogę i bynajmniej nie przewidywała, że po drugiej stronie – tuż za ich plecami – czaiło się coś naprawdę złego. Chet bowiem spoglądał na nią z wyraźnym uczuciem, co utwierdzało ją w przeświadczeniu, że przecież nie mógł zrobić nic złego i że takie kłótnie będą się zdarzać, ale przecież ich uczucie było silniejsze. – Rozumiem – pokiwała głową, delikatnie się uśmiechając – I naprawdę o tym wiem, ale… właśnie, gdy tak się unikamy, albo… unikamy tej trudnej atmosfery i trudnych rozmów… to po prostu czuję, że coś robię źle – przyznała z lekką niepewnością w głosie. Bo istotnie przecież powinni potrafić się ze sobą komunikować – nie zaś ciągnąć te ciche dni w nieskończoność. Tracili bowiem na to mnóstwo czasu, który spędzali osobno, a tak naprawdę obecnie – mając synka – powinni jak najwięcej chwil spędzać razem, by zapisywać wspólne wspomnienia i cieszyć się wspólnie spędzonym czasem. Razem. Poza tym jednak, że byli rodzicami, nadal po prostu byli dwójką młodych ludzi, którzy tworzyli parę, a ponieważ Chet był dla niej absolutnie wszystkim, nie chciała go stracić – i nie chciała go w żaden sposób rozczarować. A miała poczucie, że właśnie obecnie nie realizowała się jako kobieta, a wyłącznie jako mama, co też nie było przecież złe, bo Reggie jej potrzebował, ale… nie mogła w tym zapominać o swoim narzeczonym. O mężczyźnie, którego naprawdę kochała i z którym chciała spędzić to życie, nie wyobrażając go sobie już bez niego. – Przepraszam, że Cię odtrąciłam – pokręciła głową z wyraźną rezygnacją wymalowaną na twarzy – Strasznie źle się z tym czuje. Przecież tak naprawdę nie zrobiłeś nic złego i… nie myśl proszę, że Cię nie chcę. Przecież to kompletna bzdura, Chet. Zawsze będę Cię chciała i teraz także chce, to po prostu… dzieje się w mojej głowie samoistnie. To nigdy nie było Twoją winą. To ja. I wiem też, że źle zrobiłam dusząc to w sobie, powinnam była Ci o tym powiedzieć wprost, wtedy – nie doszłoby do tego wszystkiego. Ale trudno było mi się przyznać, że coś jest nie tak, że nie czuje się sobą i że coś mnie blokuje – wzruszyła bezradnie ramionami, opuszczając na moment wzrok gdzieś na koc, po którym przesunęła opuszkami palców, milknąc na moment w wyraźnym zamyśleniu. Gdy jednak brunet zasugerował, że być może powinna zwrócić się po pomoc do jakiegoś specjalisty, zastygła na moment w bezruchu, nadal nie na niego nie spoglądając. Mógł więc odczuć lekką obawę o jej reakcję bądź o to, że być może ją znowu uraził, ale… wówczas po prostu pokiwała głową, chociaż nadal nie odważyła się jeszcze na niego spojrzeć. – Wydawało mi się, że nie potrzebuje pomocy, że przecież w domu mam wszystko – mam Was. I tak jest, ale… nie chcę też oszukiwać rzeczywistości, więc od jakiegoś czasu też trochę myślałam o tym, że być może powinnam zwrócić się do jakiegoś specjalisty. To chyba nie byłoby nic złego… - zamilkła znowu na moment, dzieląc się z nim szczerze swoimi przemyśleniami nad tą kwestią. Bo wcale nie miała mu za złe, że to zasugerował – istotnie sama czuła, że być może takiej pomocy potrzebowała. I nie było co się oszukiwać, że jest inaczej. Niemniej kąciki jej ust drgnęły ku górze, gdy wspomniał o ślubie, więc w końcu uniosła wzrok i napotkała jego spojrzenie, pozwalając sobie na nieco bardziej radosny uśmiech. – Ale chciałabym wreszcie zająć się naszym ślubem. Myślę, że czuje się już na to gotowa, bynajmniej nie dlatego, że tata ciągle naciska… - uniosła wymownie brew z lekkim rozbawieniem – …tylko dlatego, że naprawdę tego chcę. To zapewne też pomogłoby oderwać mi myśli od tego wszystkiego i na pewno sprawiłoby mi wiele radości. W końcu jest tyle rzeczy do zaplanowania, aż czuję lekki dreszczyk emocji na myśl o tym czy na pewno dam sobie z tym wszystkim radę. Musimy przecież obgadać tak wiele rzeczy, wszystko zaplanować… no i zdecydowanie ustalić najpierw termin – uśmiechnęła się do niego ciepło, niemal już kompletnie zmieniając nastawienie na samą myśl o tym wszystkim, czego chyba nie dało się nawet ukryć. Bo nawet jej twarz się wyraźnie rozpromieniła, co było chyba najlepszym dowodem na to, że tego właśnie chciała i że to była absolutnie przyjemniejsza sprawa. Odwdzięczyła się więc równie ciepłym uśmiechem, gdy usłyszała z jego ust kilka dobrych słów i kilka komplementów – ale chyba tego również potrzebowała. Zapewnienia, że był z niej dumny i że robiła coś dobrze, bo chciała być w jego oczach wystarczająca. Chociaż istotnie nie potrafiła jeszcze zapewnić mu wszystkiego czego chciał i potrzebował – on, jako mężczyzna. – I nie chcę żebyś myślał, że wypominam Ci to, że dużo pracujesz, dobrze? Wiem, że musisz, rozumiem to, kochanie. Dajemy sobie z Reggie’m radę, co jednak nie zmienia faktu, że chciałabym, abyś był z nami. Nie tylko w ciągu dnia, ale i nocami, bo czuje się lepiej, gdy jesteś obok. I nasz szynek też to czuje, Twoją obecność. I naprawdę chcę abyśmy spędzali więcej czasu razem, na tyle na ile to możliwe, więc… spróbujmy – uśmiechnęła się znowu, nie odrywając wzroku od jego twarzy – Nie chce też spędzać nocy samotnie w tym wielkim łóżku. Tęsknie za Tobą i brakuje mi tam Ciebie… - przyznała również, pragnąc pokazać mu, że to iż wówczas go odtrąciła nie znaczyło, że go nie chciała – bo potrzebowała go. Jego bliskości i wsparcia. Chciała mieć go obok siebie, mimo tego, że głowa czasami blokowała to co chciałaby mu ofiarować i pokazać. Niemniej przekonała się już jak niemiłe są noce spędzane z dala od siebie, gdy po przebudzeniu obok siebie nie napotykała ciała swojego narzeczonego, a jedynie puste miejsce. Ale mimo to musiała zapytać – ten cień niepewności w niej pozostawał, chociaż istotnie mu ufała. Niemniej znikanie w nocy pojawiło się nagle, więc oczywistym było, że wzbudzało w niej pytania. Dlatego uważnie obserwowała jego reakcje i… może naiwnie, ale słysząc jego odpowiedź – naprawdę w nią uwierzyła. Chciała w nią wierzyć, a to zaufanie objawiało się tym, że nie miała podstaw ku temu, by negować jego słowa. Co więcej, Chet przecież wprost wcale nie dał jej powód ku temu, by miała mu nie ufać – a przynajmniej w takim przeświadczeniu nadal trwała. – Ciągle znikasz nocami w barze. Ale pierwszy raz nie było Cię niemal całą noc… martwię się, skarbie. Za dużo na siebie bierzesz, pracujesz w ciągu dnia, a potem noce spędzasz w barze, na dłuższą metę tak się nie da – przyjrzała mu się z troską wymalowaną na twarzy, mimo wszystko z lekkim zaskoczeniem przyjmując jego dywagacje dotyczące sprzedania baru. Z drugiej zaś strony, wierząc w to, że to właśnie tam spędzał noce, poczuła jakby ulgę na myśl o tym, że tego chciał, bo to oznaczałoby więcej nocy wspólnie spędzonych. – Naprawdę chciałbyś sprzedać bar? – spytała, pragnąc upewnić się w tym, że istotnie tego chciał, nie zaś dlatego, że być może sprawiał on, iż mniej czasu spędzali razem. Nie dlatego, że – musiał, ale dlatego, że – chciał. Jeżeli to miejsce ostatecznie nie miało dla niego charakteru sentymentalnego. – Wiesz, że poprę każdą Twoją decyzję. Ja też nie chciałabym, aby to nas poróżniło, ale… jeżeli chciałbyś zatrzymać ten bar, to zrobię wszystko żeby Ci się to udało. O ile jednak kolejne noce będziesz spędzał już ze mną, a nie w barze, bo chyba zrobię się lekko zazdrosna – stwierdziła lekko żartobliwie, nie okazując żadnych oznak ku temu, iż mu właśnie nie wierzyła. Raczej naiwnie przyjęła wszystko co jej mówił, obierając to za jedyną możliwą prawdę. Być może był więc tak dobrym aktorem, albo to raczej ona była tak ślepo w nim zakochana. Niemniej późniejsze zdanie sobie sprawy z tego, iż okłamał ją właśnie, patrząc jej prosto w oczy… będzie pewnie o wiele bardziej bolesne. Póki co jednak uśmiechnęła się pogodnie i raz jeszcze sięgnęła dłonią do jego twarzy, przesuwając ją nieco wyżej aż do jego ciemnych włosów, które przeczesała palcami i wówczas pochyliła się jeszcze odrobinę ku niemu, nie odrywając wzroku od jego ciemnych oczu. – Jeszcze się ze mną porządnie nie przywitałeś, wiesz? – rzuciła zachęcająco, dając mu ni mniej ni więcej – zielone światło ku temu, by zrobił więcej niż delikatne dotykanie jej dłoni. Bo ten dzielący ich dystans zaczynał był wręcz nie do zniesienia również i dla niej, przez co pragnęła chociaż tej odrobiny bliskości, na którą mogli sobie obecnie pozwolić. Bo za nim tęskniła. Chociaż najpewniej zupełnie inaczej podeszłaby do tej kwestii wiedząc, że te usta dopiero co całowały inną...

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Problem polegał na tym, że ich konflikty nigdy nie kończyły się wraz z ostatnim słowem kłótni; nie kończyły się, kiedy jedno z nich wychodziło, trzaskając za sobą drzwiami, i nie kończyły się, kiedy po raz kolejny przychodziło im mijać się w milczeniu w przedpokoju, jakby nagle mieszkali pod jednym dachem z zupełnie obcą osobą. Nie kończyły się nawet wtedy, gdy sami przyłapywali się na wodzeniu za sobą nawzajem tęsknym wzrokiem - bo nawet pomimo tej tęsknoty, dalej prowadzili ze sobą tę cichą, zimną wojnę, w której nie było zwycięzców i przegranych. A raczej: oboje byli albo jednym, albo drugim; bo oboje przegrywali tak długo, jak długo się do siebie nie odzywali, cierpiąc w milczeniu i żałując każdego z tych dni, jakie spędzali - razem, ale osobno. I dopiero kiedy któreś z nich - zwykle Chet - decydował się na to, aby wyciągnąć rękę na zgodę, i dopiero kiedy Jordie decydowała się tę rękę przyjąć, mogli wreszcie uznać, iż udało im się pokonać ten kryzys - wspólnie. Bo na tym polegało bycie w związku i zarówno Chet, jak i Jordie, chyba zapominali jeszcze czasami o tym, że nie było już tylko jej albo tylko jego, i że wszystko, co robili, oddziaływało na nich oboje. A nawet: troje; bo odkąd doczekali się dziecka, nie byli też już tylko parą, lecz rodziną - i jako takowa musieli znowu nauczyć się funkcjonować. A żeby tak się stało, niezbędnym było również to, aby wspólnie opanowali trudną sztukę jaką było chodzenie na kompromisy - zaś idealną ku temu okazją mógł być właśnie ślub, który już sam w sobie był ogromnym odstępstwem od zasad, jakimi do tej pory kierował się Chet Callaghan - zadeklarowany przeciwnik instytucji małżeństwa. Tymczasem jednak nie tylko pragnął ożenić się z Jordie - pragnął by nosiła jego nazwisko i by mógł nazywać ją swoją żoną - ale również, aby owa uroczystość była idealna i dokładnie taka, jak panna Halsworth to sobie wymarzyła. W tej jednej kwestii - nie zamierzał dopuszczać żadnych kompromisów. Nawet jeśli kompletnie nie wiedział jeszcze, na co się pisał... - Ja też jestem gotowy. Jestem gotowy zostać twoim mężem - kiwnął na potwierdzenie głową, o dziwo wcale nie czując trwogi, jaka niegdyś ogarniała go na samo brzmienie tego słowa. Ale chciał także powiedzieć, że nie miało to nic wspólnego z naciskami ze strony ojca Jordie - bo gdyby mieli dać ten ślub na sobie wymusić, to pobraliby się już dawno, kiedy tylko okazało się, że przyjdzie im wychowywać wspólnie dziecko. Oni jednak woleli zaczekać na odpowiedni moment i - ten chyba takim był. Żeby przynajmniej zacząć snuć jakieś konkretniejsze plany, bo oczywistym było to, iż wszystkie przygotowania zajmą im długie miesiące. Ale na to również Chet był gotowy. Choć również z nieco innych pobudek niż tylko miłość do Jordie. Nie próbował więc nawet powstrzymać uśmiechu, jaki sam cisnął mu się na usta, kiedy patrzył na to, jak Jordana rozpromieniła się na myśl o planowaniu ślubnej uroczystości - co i jego samego ogromnie cieszyło, bo... kochał ją właśnie taką: radosną i uśmiechniętą. Co nie zmieniało jednak faktu, że zmęczoną macierzyństwem... też ją kochał. - Na pewno dasz sobie radę, zresztą nie oszukujmy się... twoje siostry na pewno chętnie ci ze wszystkim pomogą. A gdyby zaszła taka potrzeba, zawsze możemy też zatrudnić jakąś... konsultantkę? - zmarszczył lekko brwi, nie wiedząc, do końca, jak nazwać tę osobę, zawodowo zajmującą się organizowaniem innym ludziom ślubów - bo nigdy nie miał powodu, aby się tym interesować - ale z jakiegoś powodu (a tym powodem zapewne była skłonność panny Halsworth do chorobliwej zazdrości) nie sądził, aby ciemnowłosa preferowała takie rozwiązanie, kiedy i bez tego będzie miała cały sztab pomocnych druhen do swojej dyspozycji. - Po prostu... chcę, żeby wszystko było tak, jak to sobie wymarzysz - dodał, nie mając wątpliwości, że jej wymarzony dzień będzie również jego wymarzonym dniem - zwłaszcza że już teraz Jordana była tym wszystkim tak podekscytowana, i to udzieliło się również jemu... i minęło równie szybko, gdy ich rozmowa ponownie zeszła na temat jego pracy i ciągłych nieobecności, na co westchnął ponownie pod nosem. - Wiem, że dajecie sobie radę. Ale gdybyś chciała kiedyś się od tego na chwilę oderwać... pójść do kosmetyczki albo zrobić coś, żeby się zrelaksować, to ja i Reggie przez tych parę godzin też sobie poradzimy - zauważył, pragnąc dać jej do zrozumienia, że ona również miała prawo odpocząć od bycia tylko mamą, i że nie było w tym nic złego. I że nie chciał wysłać jej do kosmetyczki dlatego, że nie odpowiadał mu jej wygląd - ale po to, by mogła się tam zrelaksować i... poczuć lepiej z samą sobą: wszak nie od dziś wiadomo, że profesjonalny manicure dodawał co najmniej sto punktów do pewności siebie. A w każdym razie Chet tak chyba kiedyś słyszał. Skinął jednak po chwili głową - zarówno w odpowiedzi na zapewnienie, iż miał jej poparcie w każdej sytuacji: również sprzedaży rodzinnego baru, w którym to rzekomo spędził ubiegłą noc - i kilka wcześniejszych; jak i w potwierdzeniu, że istotnie tego właśnie chciał. - Myślę, że tak. Chyba po prostu... nie podzielam nadziei, jaką mój ojciec pokładał w tym miejscu i... wolałbym się go pozbyć, żeby móc skupić się na tym, co naprawdę się dla mnie liczy. Na tobie i Reggie'm - zajrzał ponownie w jej oczy i uśmiechnął się ciepło, przez cały czas balansując gdzieś na granicy prawdy i kłamstwa - i może dlatego było ono tak wiarygodne, a Jordie - nie miała właściwie żadnych podstaw ku temu, by wątpić w słowa bruneta. - Nawet jeśli to oznacza, że będziesz musiała poszukać nowej pracy - dodał żartobliwie, bo właściwie i tak nie sądził, aby po tej przerwie związanej z narodzinami ich synka, Halsworth miała jeszcze wrócić do podawania drinków. Była teraz mamą; to chyba najwyższy czas, aby zaczęła się również spełniać zawodowo w dziedzinie bliższej jej wykształceniu. Ale to był już temat na inną rozmowę, bo obecnie Chet był zdania, iż zdecydowanie powinna dać sobie jeszcze czas, by jak najwięcej móc go spędzać z dzieckiem. Kiedy więc ponownie sięgnęła dłonią do jego policzka, by stamtąd prześlizgnąć paluszkami dalej po jego włosach, Chet instynktownie wychylił się nieco w jej stronę, zezując na sekundę na jej usta i pozwalając, by w reakcji na dane mu, zielone światło, w kąciku jego warg zamajaczył po chwili zawadiacki uśmiech. Nie zwlekając, zbliżył się do Jordie i trącił lekko nosem ten jej, zanim dosięgnął wreszcie jej ust swoimi, by złączyć je w czułym i tęsknym pocałunku, przedłużając i pogłębiając jednak tę pieszczotę, gdy dłonią zakotwiczył na kobiecym karku, wplątując palce pomiędzy kosmyki jej długich włosów i bynajmniej nie dbając o to, czy w miejscu takim jak park, podobne czułości były mile widziane. Po paru sekundach oderwał się jednak od jej warg i cofnął nieco, z nieustannie błądzącym na jego ustach uśmiechem. - Teraz było porządnie? - podjął z rozbawieniem, nie dodając jednak w ramach owego powitania nic więcej - żadnego "kocham cię", bo nie chciał, by zniknęło to gdzieś w morzu kłamstw, jakimi właśnie ją nakarmił. Zamiast tego postanowił nakarmić ją więc również jedzeniem, na które skinął zachęcająco głową. - No to... smacznego - pozwalając, aby Jordie poczęstowała się jako pierwsza, postawił przed nią również niewielką butelkę z sokiem, po czym i sam sięgnął po pachnącego rogala, w którego wgryzł się od razu. Z kolei Aldo, dostrzegając w tym swoją szansę, aby załapać się na coś smacznego, również ułożył się po chwili koło nich - bo chociaż zwykle nie dostawał nawet resztek z obiadu, to i tak miał w sobie gen żebraka, jak chyba każdy pies. - Więc... myślałaś już o tym, jak chciałabyś, żeby wyglądał nasz ślub? I jaka data będzie najlepsza? Latem? - zagaił ponownie, chcąc chyba kuć żelazo, póki gorące - w czym utwierdziła go ekscytacja Jordie owym tematem.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Z dwojga złego, z całej sytuacji, w której dochodziło już między nimi do jakiegokolwiek konfliktu, który zdecydowanie nie kończył się wraz z gwałtowną wymianą zdań bądź ostentacyjnym wyjściem tuż po, ostatecznie jednak potrafili znaleźć drogą powrotną do siebie. Mimo, iż najczęściej to właśnie on wyciągał rękę na zgodę, to wcale nie oznaczało, że Jordanie zależało wówczas mniej – po prostu równie często to on bardziej w trakcie takiej rozmowy ranił ją słowami, wobec czego istotnie nie tak łatwo było jej schować dumę do kieszeni. Tym bardziej, że wbrew pozorom całkiem łatwo było ją w ten sposób zranić, tym bardziej, gdy zbyt wiele brała do siebie i gdy nie zawsze pewnie czuła się w nowej sytuacji. Bo mimo, że na przykład w ich wspólnym teraz domu czuła się już jak u siebie i absolutnie nazywała to miejsce – ich miejscem, to gdy jednakże Chet pozwalał sobie zasugerować, że czegoś nie robiła, wyłącznie siedząc w tym domu, miała poczucie, że sobie na to nie zasłużyła, bo przecież nie dołożyła nic od siebie. I nie czuła się równie komfortowo z tym, że to Chet musiał obecnie utrzymywać i ją, chociaż wydawało się to absolutnie oczywistą koleją rzeczy. Ostatecznie jednak Jordie przyjmowała wyciągniętą na zgodę rękę, odsuwając wszelkie niepewności na bok, bo wtedy właśnie brunet dawał jej znać, że te słowa nie miały pokrycia w rzeczywistości, o tym ją właśnie zapewniał – a on, naiwnie bądź nie, po prostu mu wierzyła. Bo chciała mu wierzyć. Tak jak zresztą i obecnie, przyjmując z naiwną i dziecięcą wręcz łatwością wszystkie kłamstwa, które wypadały z jego ust, gdy ona wpatrywała się w niego jak urzeczona, czując po prostu radość z powodu tego, że wreszcie znowu wracali na właściwą drogę – razem. Bo zdecydowanie nie było już tylko jej i nie było już tylko jego, właściwie od bardzo dawno stanowili już duet, a teraz także i trio uroczo zwane rodziną – więc to właśnie o tej swojej małej rodzinie powinni myśleć w pierwszej kolejności w sytuacjach takich jak ta. Dlatego Jordana nie wahała się zbyt długo, bo przecież mogła jeszcze czuć jakiś żal bądź niepewność, ale to nie zmieniało tego, że szczerze go kochała i że chciała dawać kolejną szansę. A musieli przecież nauczyć się jeszcze wielu kwestii związanych z budowaniem trwałej relacji, skoro istotnie planowali być razem na poważnie i wziąć ślub – wspomnienie którego niemal od razu przywołało na usta ciemnowłosej szeroki uśmiech. Była być może wychowywana nieco inaczej niż Chester, ale pochodziła z dużej, kochającej się rodziny i całe życie patrzyła na to jak szczęśliwi byli jej rodzice – dlatego instytucja małżeństwa nie była dla niej czymś złym. Wręcz przeciwnie, jako czasami niepoprawna romantyczka, marzyła o białej sukni i pięknej, rodzinnej ceremonii, podobnej do tej, w której miała już okazję uczestniczyć chociażby na ślubie swojej siostry. Ale chciała to zrobić absolutnie po swojemu, oczywiście również w pełni akceptując zdanie Chet’a w tej kwestii. – To brzmi naprawdę cudownie, wiesz? – uśmiechnęła się promiennie, gdy przyznał, iż był gotów zostać jej mężem, gdy w ogóle padło to z jego ust i gdy wprost właśnie tak się nazwał, bez nawet drobnego cienia zawahania. Dokładnie tak jak ona nie czuł więc strachu i niepewności, bo ona również była pewna jednego – chciała zostać jego żoną. Chciała, by byli pełnoprawną rodziną w każdym tego słowa znaczeniu. – I cholernie seksownie, gdy nazywasz siebie moim mężem – mruknęła przekornie, kręcąc lekko z rozbawieniem głową – Szczerze nie mogę się już doczekać, chociaż równie mocno mnie to wszystko stresuje i jednocześnie, ekscytuje. Ale same przygotowania to naprawdę istne szaleństwo – przyznała, zdając sobie z tego sprawę o tyle, że faktycznie brała kiedyś czynny udział w ślubie swojej siostry i może nie uczestniczyła we wszystkich przygotowaniach, bo była jeszcze wtedy młodsza i niekoniecznie ją to interesowało na tyle, ale co nieco wiedziała. Mimo jednakże wszelkich niepewności związanych z tym czy aby na pewno sobie poradzi i tak przeważała radość, że to naprawdę będzie miało miejsce – że Chet zostanie jej mężem, że będzie mogła nosić jego nazwisko i nazywać siebie jego żoną. Na zawsze. – I tak, zdecydowanie moje siostry będą grać pierwsze skrzypce, właściwie zapowiedziały to niemal od razu, gdy tylko dowiedziały się o zaręczynach – zaśmiała się cicho, wzruszając bezradnie ramionami – Ale ich pomoc na pewno będzie dla mnie dużym wsparciem. Właściwie myślałam o konsultancie ślubnym, ale z drugiej strony… nie chciałabym, aby obca osoba organizowała dla mnie coś tak ważnego. Chciałabym to zrobić sama, z pomocą oczywiście innych, ale jednak w większości sama. Poza tym to przecież niepotrzebne, dodatkowe koszty, a ktoś taki na pewno wziąłby majątek, dlatego nie… wolałabym zając się tym sama – uśmiechnęła się lekko na potwierdzenie swoich słów. Może nie czuła się w stu procentach pewna tego przedsięwzięcia, ale chciała przynajmniej spróbować – poza tym zawsze mogła liczyć na wsparcie bliskich, więc nie będzie z tym całkowicie sama. A mając też nad wyraz sporo czasu, który obecnie i tak spędzała w domu z synkiem, miała najlepszą możliwość ku temu, by wszystkiego się dowiedzieć i wszystkiego poszukać. Uśmiechnęła się więc znowu szerzej, słysząc jego słowa. – Ale ja chciałabym też, aby ten dzień był takim jakiego i Ty byś chciał, kochanie – przyznała mimo wszystko, nie chcąc przejmować całkowitej kontroli nad tym wydarzeniem, bo nawet jeżeli Chet i tak na wszystko by się zgodził i pozornie chociaż – wszystko by mu się podobało, a przynajmniej by tego nie komentował, to jednakże chciała to wszystko z nim konsultować i w tym wypadku także iść na jakieś kompromisy. Bo to nie był tylko jej dzień – to był ich dzień. – Och, wiem skarbie, nie chciałam żebyś pomyślał, że nie chce z Tobą zostawić Reggie’ego czy coś w tym stylu. Jestem pewna, że świetnie poradziłbyś sobie z nim sam, ja po prostu… chyba za bardzo przejęłam się rolą mamy. I naprawdę chciałam być w tym… idealna, więc odrobinę mnie to pochłonęło, chyba na tyle, że w końcu gdzieś zapomniałam trochę też o sobie. Ale chciałabym też i to zmienić, więc myślę… że kiedyś na pewno chętnie gdzieś wyskoczę i dam Wam szansę na spędzenie czasu tylko w męskim gronie – stwierdziła z lekkim rozbawieniem w głosie. Obecnie naprawdę miała już dobry humor, absolutnie niczego nie podejrzewała i nie miała żadnych podstaw ku temu, by mu nie wierzyć, więc kiedy już tak szczerze sobie rozmawiali, po prostu czuła ulgę – a to powodowało u niej szczęście. Potrzebowali bowiem takiej rozmowy i ponieważ wreszcie nadeszła – czuła dziwny spokój. Musieli się przecież wreszcie komunikować i rozmawiać też o innych sprawach niż tylko ich synek. Pokiwała jednak w końcu głową ze zrozumieniem w kwestii rodzinnego baru, który w pewnym sensie był jakimś balastem, ale też z drugiej strony – nadal czymś co wiązało go z ojcem. – A Twoi bracia? Oni nadal się nim nie interesują i raczej sami by się nim nie zajęli, aby mógł pozostać nadal w Waszej rodzinie? – zagadnęła i mimowolnie znowu się uśmiechnęła, gdy otwarcie przyznał, że to ona i Reggie byli dla niego najważniejsi, ale w końcu skwitowała to wszystko cichym śmiechem – No tak, to było całkiem fajne, że byłeś moim szefem – szturchnęła go lekko w udo – Ale pewnie, gdybyś już sprzedał bar, to chyba nie wróciłabym tam do pracy. Zresztą nie wiem czy chciałabym to nadal robić… jeszcze o tym nie myślałam – zauważyła, nie chcąc jakoś nad wyraz rozwodzić się teraz nad kwestią zatrudnienia, bo mimo, iż nie chciała wiecznie być na jego utrzymaniu, to jednak obecnie i ona pragnęła po prostu poświęcić sto procent uwagi synkowi i pobyć z nim tak długo jak mogła. Bo najbardziej jej teraz potrzebował i nie chciała zostawić go z kimś innym. Dlatego praca musiała poczekać, podobnie jak i jeszcze studia. Ale obecnie to już nie praca miała takie znaczenie, a jedynie to, że byli tutaj razem i że ta rozmowa nadal swobodnie się kleiła – że mogli przedyskutować wszystko to co było dla nich ważne i wspólnie podjąć kilka istotnych decyzji. Poza tym samo otoczenie wzmagało przyjemny klimat i chyba udzielił się on nieco Jordanie, bo sama była tak stęskniona, że pragnęła, aby w końcu któreś z nich przekroczyło tę granicę wytworzonego dystansu. Gdy więc Chet pochylił się ku niej, uśmiechnęła się szerzej i zahaczyła zębami o dolną wargę, gdy trąciłem jej nos swoim, a po chwili poczuła już jego cudowne wargi, więc chętnie oddała pieszczotę. Złączeni w tym czułym, soczystym pocałunku, na moment chyba naprawdę się zapomnieli i pragnęli przedłużyć to tak bardzo jak się dało, więc w momencie, w którym wsunął dłoń w jej włosy, pozwoliła mu pogłębić pocałunek, nie mogąc się bynajmniej nasycić tą chwilą przyjemności, gdy również ich języki złączyły się w namiętnym tańcu. Chyba naprawdę zdała sobie sprawę z tego jak za nim tęskniła. Kiedy jednak nieco brakło im tchu i oderwał się od jej ust, westchnęła cicho i odetchnęła głęboko, zaglądając w jego oczy i posyłając mu pełen zadowolenia uśmiech. – Bardzo porządnie – pokiwała głową i po chwili zerknęła więc na te wszystkie pyszności, które spoczywały obok nich na kocu – I chyba naprawdę zgłodniałam – przyznała, sięgając w pierwszej kolejności po croissant’a. Ugryzła kawałek rogalika, delektując się jego smakiem z wyraźnym zadowoleniem i zerknęła na Aldo, który ułożył się tuż obok nich i niemal tęskno spoglądał na smakołyki. Zaśmiała się znowu i wskazała psa ruchem głowy, gdy napotkała spojrzenie bruneta. – Chyba powinniśmy się jednak z nim czymś podzielić – zaproponowała, bo chociaż właściwie nigdy niczego nie dostawał z ich jedzenia i nigdy nachalnie o to nie prosił, to i tak Jordie czasem było go szkoda i ostatecznie od czasu do czasu mogli się z nim podzielić jakimiś smakołykami. Ugryzła więc ostatecznie kolejny kawałek i skupiła już pełną uwagę na narzeczonym, gdy na jej buźkę ponownie wstąpił delikatny uśmiech. – Tak, chciałabym, aby to było latem przyszłego roku. Do tego czasu chyba zdążę dojść do siebie… - wzruszyła bezradnie ramionami z lekkim rozbawieniem, nie chcąc nad wyraz utrudniać tego tematu związanego z tym, iż nie czuła się zbyt dobrze sama ze sobą, ale przecież pragnęła wrócić do formy - ...i oczywiście wszystko zaplanować. Poza tym musimy jeszcze formalnie ustalić datę i znaleźć odpowiedni lokal, ale właściwie za niczym się jeszcze nie rozglądałam, więc dopiero muszę zrobić mały research. A potem moglibyśmy razem odwiedzić kilka wybranych miejsc i zdecydować? – zagadnęła, kończąc zajadać się rogalikiem, po czym odkręciła sok i upiła kilka łyków – Na pewno chciałabym, aby wszystkie moje siostry wystąpiły w roli moich druhen, w takich samych sukienkach – uśmiechnęła się szerzej – Moim świadkiem oczywiście będzie Indy, obiecałyśmy to sobie już bardzo, bardzo dawno temu – ja u niej, ona u mnie. A ty, kogo chciałbyś na świadka? – spytała, spoglądając na niego uważnie i z wyraźnym zaciekawieniem wymalowanym na twarzy, bo szczerze mówiąc nie wiedziała czy chciałby poprosić brata czy może jakiegoś przyjaciela - Och, no i oczywiście, aby było dużo ludzi, wszyscy nasi najbliżsi, rodzina i przyjaciele – powiedziała z dużym entuzjazmem, jednakże po chwili odrobinę się reflektując i spoglądając pytająco na bruneta – O ile oczywiście Ty też tego chcesz. Bo właściwie nie rozmawialiśmy nigdy o tym… czy wolałbyś większą czy mniejszą uroczystość? – spytała, sięgając po winogrono, które najpierw sama zjadła, a kolejne zaś podsunęła brunetowi pod usta z lekkim uśmieszkiem, który wstąpił jej na twarz, gdy brunet ochoczo zjadł owoc, którym go nakarmiła. – Ale równie dobrze mogłabym wziąć ślub po prostu gdzieś na plaży, gdzie bylibyśmy tylko my dwoje… uciekając przed wszystkim… w takim romantycznym stylu – zaśmiała się – Jednocześnie narażając się na to, że wszyscy obraziliby się na nas na wieki.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Już sam fakt, z jaką łatwością Chet podczas sprzeczek wyrzucał z siebie te wszystkie przykre słowa pod adresem Jordany, tylko po to, by następnie się z nich wycofać i zapewnić, że wcale nie chciał tego powiedzieć - powinien chyba wzmóc jej czujność; bo skoro tak gładko przychodziło mu mówienie tego, czego naprawdę nie myślał, to jaką właściwie miała pewność, że nie okłamywał i nie oszukiwał jej przez cały czas? I tu właśnie wszystko sprowadzało się do zaufania; bo niektórych rzeczy zwyczajnie nie sposób było zweryfikować inaczej, niż zawierzając tej drugiej osobie na słowo i licząc na to, że istotnie... był z nią szczery. I wtedy, kiedy mówił, że nie chciał sprawić jej przykrości - był szczery. Wtedy, gdy twierdził, że pragnął ją uszczęśliwić i stworzyć z nią prawdziwą rodzinę - również. Ale niestety... na tym jego szczerość się kończyła. A mimo to brnął w te kłamstwa już niemal na oślep, niczym puszczona w dół kula śnieżna, rozpędzająca się bez kontroli i zabierająca ze sobą kolejne warstwy; dla której jedynym sposobem na to, aby się zatrzymać, było po prostu... roztrzaskać się na kawałki. - Nie sądzę - pokręcił przecząco głową odnośnie przekazania sterów w Crocodile w ręce swoich braci. - Zresztą... chyba nie ufam im na tyle, żeby powierzyć im wszystkie obowiązki. Zbyt dobrze ich znam i wiem, że prędzej czy później pociągnęliby nas wszystkich na dno - stwierdził ze wzruszeniem ramion. Wprawdzie mógłby po prostu zrzec się swojego udziału w tym cyrku i pozwolić swoim braciom bawić się samym, z boku patrząc jedynie, jak doprowadzają do ruiny marzenie ich ojca, ale z dwojga złego, wizja sprzedania lokalu - z zyskiem, bo The Crocodile było już nie tylko miejscem, a przez lata wyrobiło sobie pewną renomę i kojarzoną w Seattle markę za którą ewentualny, przyszły właściciel również musiałby zapłacić - komuś, kto bardziej by go docenił, jawiła się jako zwyczajnie rozsądniejsza. I lepsza dla samego Chestera, a przecież... nie bez powodu jego rodzina uważała go za skończonego egoistę. Machnął jednak po chwili ręką, posyłając pannie Halsworth łagodny, może nawet odrobinę pobłażliwy uśmiech. - I nie musimy o tym myśleć teraz. Są przyjemniejsze tematy - uznał ostatecznie, ucinając póki co temat pracy, by móc skupić się w pierwszej kolejności na sobie nawzajem; a w drugiej: na poruszonej chwilę wcześniej kwestii ich wspólnej przyszłości - dopóki jeszcze takową posiadali... Prawda była bowiem taka, że jeszcze nigdy nie snuli aż tak dalekich planów, sięgających aż następnego lata - oczywiście, jeszcze spodziewając się dziecka pozwalali sobie czasem na snucie pewnych wyobrażeń co do tego, kim okaże się ich synek albo kto nauczy go jeździć na rowerze, ale tym razem chodziło już o bardzo konkretny dzień i konkretne wydarzenie, które bez wątpienia okaże się jednym z najważniejszych z ich życiu. Choć to najważniejsze - narodziny dziecka - mieli już za sobą. Przeżuwając kęs jedzenia, brunet z nieznikającym już z jego twarzy uśmiechem przyglądał się narzeczonej, z zainteresowaniem wysłuchując zatem jej pomysłów. - Więc... od czego powinniśmy zacząć, od daty czy lokalu? - zapytał, ewidentnie już na starcie odrobinę się w tym gubiąc, ale w tym przypadku to chyba oni musieliby dostosować się do tego, kiedy udałoby się znaleźć wolny termin w wybranym przez nich miejscu, a nie na odwrót. Ostatecznie jednak, skoro do tej pory nawet się nad tym nie zastanawiali, to i nie byli w jakiś szczególny sposób przywiązani do żadnej konkretnej daty, więc tydzień w tę czy we w tę, nie robiłby im różnicy. - W każdym razie: jestem za, i oczywiście wybierzemy to najodpowiedniejsze dla nas miejsce wspólnie - zapewnił z pokrzepiającym uśmiechem i napił się soku, by kiwnięciem głowy skwitować następnie jej wybór pierwszej druhny. - Niczego innego się nie spodziewałem - stwierdził z rozbawieniem i sam zastanowił się chwilę nad tym, kto miałby zostać jego best man, bo właściwie nigdy o tym nie myślał, ale jednocześnie - odpowiedź chyba nasuwała się sama i z całą pewnością nie był to żaden z jego braci, a najlepszy przyjaciel. - A ja... chyba Connora. Nie wiem, czy będzie tym zachwycony, ale raczej powinien sobie poradzić z przypilnowaniem obrączek i zorganizowaniem wieczoru kawalerskiego - stwierdził z rozbawieniem, bo o ile było mu wiadomo, to głównie do tego sprowadzała się rola świadka pana młodego - i chociaż perspektywa spędzenia tego ostatniego wieczoru w towarzystwie najlepszych kumpli, była jedną z tych rzeczy, które w całym tym ślubnym chaosie ekscytowała bruneta chyba najbardziej, to po ubiegłej nocy byłby skłonny zrezygnować z tych rozrywek, jakie mogłyby stanowić zbyt dużą pokusę dla jego wierności. Acz z drugiej strony - nie od niego to przecież zależało. On na takiej imprezie miał się tylko pojawić i dobrze bawić - i szczerze, z miłą chęcią w podobny sposób ograniczyłby również swoją rolę w samym ślubie, bo... nie miał najmniejszego pojęcia o tym, jakie kwiaty powinny ozdobić stoły i zgadywał, że ustalanie takich szczegółów szybko by go znużyło i odebrało całą radość z oczekiwania na ten dzień, kiedy będzie wreszcie mógł nazwać Jordie swoją żoną. I na noc po tym dniu... Choć to nawet nie myśl o owej nocy, a po prostu widok Jordie takiej szczęśliwej i podekscytowanej, sprawiał, iż brunet patrzył na nią maślanym wzrokiem, całkowicie urzeczony jej promiennym uśmiechem i beztroskim zapałem. - Chcę tego, co ty - stwierdził w odpowiedzi, bo chociaż oczywiście chciał ją wesprzeć w tych jakże skomplikowanych wyborach, i pokazać, że nie było mu wszystko jedno, to... tak naprawdę w wielu kwestiach po prostu nie miał zdania i był gotowy w pełni zdać się na Jordie. Tak jak wtedy, gdy zjadł słodkie winogrono prosto z jej dłoni, nim podjął dalej: - Naprawdę... nigdy się nad tym nie zastanawiałem; to, ile zaprosimy osób, nie jest dla mnie najważniejsze, ale jeśli uszczęśliwi cię obecność wszystkich przyjaciół i naszych rodzin, to ja też tego chcę. Wiele innych okazji obchodziliśmy we dwoje, więc teraz będzie najlepsza pora na to, żeby podzielić się tym z innymi. A ja... wiem tylko tyle, że będę szczęśliwy mogąc razem z tobą spełnić twoje marzenie o tym idealnym ślubie - uznał dyplomatycznie. Halsworth znała go jednak na tyle dobrze, by wiedzieć, że był raczej minimalistą - jak chyba większość mężczyzn i to pewnie dlatego nie im powierzano zwykle organizację podobnych przyjęć. Nie zamierzał zatem ograniczać Jordie, jeśli ona wolałaby, aby na ich weselu wszystkiego było dużo i by było kolorowo. - I że nie chcę jasnego garnituru - dodał po chwili. - Ale jeśli ty będziesz w bieli, to ja dla równowagi mogę w czerni? Możemy nawet wszystkim gościom narzucić dress code, kto nam zabroni? - zasugerował, wzruszając z uśmiechem ramionami; nie zamierzając jednak upierać się przy takim pomyśle, nawet jeśli uroczystość narzucająca gościom kolory kreacji - skoro panna młoda może je narzucać swoim druhnom, to czemu nie wszystkim? - jawiła się jako bardziej estetyczna niż taka, gdzie panowałby kompletny misz-masz. - Poza tym... Reggie będzie już pewnie umiał chodzić, więc nie wyobrażam sobie nikogo lepszego, kto podałby nam obrączki. Też powinien mieć w tym swój udział - zauważył, bo któż miałby sprawdzić się lepiej jako ring bearer, aniżeli ich własny synek? Nawet jeśli za rok wciąż będzie jeszcze malutki. - I spokojnie, nawet taki uroczy brzdąc nie odciągnie wtedy od ciebie uwagi - dodał ze śmiechem, sygnalizując, że tylko sobie z niej żartował, odnosząc się do stereotypu, jakoby panny młode pragnęły być tego dnia gwiazdami, których blasku absolutnie nic nie będzie w stanie przyćmić. I nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że widoku Jordany w białej sukni istotnie nic nie przyćmi. Po chwili jednak ich uszu dobiegły dochodzące z dziecięcego wózka, cichutkie odgłosy, świadczące o tym, że Reggie - o wilku mowa! - najwidoczniej zaczął się wybudzać; na co Chet wymienił z ciemnowłosą pytające spojrzenie, jakby upewniając się, iż oboje słyszeli to samo. - Chociaż za nic nie ręczę, nasz syn lubi mieć dużo uwagi i chyba w planowaniu też chciałby mieć swój udział - zauważył z rozbawieniem, zerkając najpierw na wózek, a potem, nie odkładając nawet trzymanego jedzenia, powstrzymał tylko Jordie gestem dłoni i sam podniósł się, by zajrzeć do maluszka, kontynuując temat: - Taka opcja brzmi nawet lepiej i właściwie... to tak myślałem, że będziesz wolała uroczystość na powietrzu, na plaży albo w innych... okolicznościach przyrody - przyznał, zerkając do wózka, gdzie Reggie wciąż jeszcze zdawał się drzemać, choć nie był to głęboki sen, więc nawet go nie ruszając, Chet pokręcił do Jordie głową, dając znać, iż był to fałszywy alarm, i rozbujał tylko lekko wózek, licząc na to, że ukołysze jeszcze chłopca na tyle, by za moment nie obudził się z płaczem. - Lato jest na to idealną porą, i chociaż chętnie porwałbym cię gdzieś choćby jutro, to... myślę, że ostatecznie powinniśmy zaprosić gości, żeby jednak się na nas nie obrazili. A uciekniemy dopiero w podróż poślubną - dodał z rozbawieniem, bo nawet jeżeli taka ucieczka tylko we dwoje wydawała się doprawdy kuszącym wyborem, to mimo wszystko brunet nie chciał, aby Jordie po czasie żałowała tego, że zrezygnowała z wymarzonego wesela z mnóstwem gości. Nie chciał tego dla niej - ale też dla siebie, bo czułby się, jakby coś jej odebrał.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Wbrew wszelkim pozorom, jakoby Jordana nie ufała Chesterowi – to wniosek tak naprawdę nasuwał się sam, zawsze wtedy, gdy wśród jego wszelkich zapewnień i kłamstw, o których nie zawsze wiedziała – ona wówczas po prostu wierzyła. Wierzyła w niego, w jego słowa i zapewnienia, którymi ją karmił – bo chciała wierzyć. Tak wiele razy bowiem to ona robiła coś nie tak, tak wiele razy sprawiała wrażenie niepewnej, tak wiele razy wystawiła na próbę ich relację… kiedy w jej mniemaniu to właśnie Chet okazywał się tym stabilniejszym punktem ich związku. Bo o nią dbał, bo chciał tylko jej, bo ją wspierał – bo naprawdę chciał z nią być, chociaż gdy się poznali, tak naprawdę nie chciał wchodzić w żadną poważniejszą relację. Ale teraz pragnął to zmienić – z nią. Zawsze więc był obok, a ona utwierdzała samą siebie w poczuciu, że być może wcale na niego nie zasługiwała, bo nie potrafiła docenić tego co jej ofiarował. Więc tak, czasem naiwnie, ale chciała wierzyć, mimo wszelkich kłótni i przykrych słów, które rzucał w jej stronę niczym perfekcyjnie wycelowane pociski, ukierunkowane dokładnie na to, by zadać ból. I potrafił zranić ją słowami jak nikt inny, ale… potem i tak wierzyła w to, że wcale tak nie myślał, mimo, iż rozum podpowiadał co innego. Miłość najwyraźniej jednak okazywała się mocniejsza niż te przeciwności, tak pozornie jednak małe, które los rzucał im dotychczas pod nogi. Dokładnie jak tak w tej chwili, w której pozostawiła za sobą wszystkie domysły, niepewność i żal – by po prostu ruszyć dalej razem z nim, ciesząc się z tych drobnych chwil, które mogli wspólnie spędzić, nawet pomimo uporczywie nadal tkwiącego w niej poczucia, że nie wszystko to co jej mówił było prawdą. Bo Jordana przecież nie była głupia, naiwna – może tak, ale nie głupia; dotychczas przecież bar, mimo wszystkich problemów, nie powodował, że Chet musiał spędzać w nim niemal całe noce, a teraz… nagle tak. Więc chcąc czy nie, wydawało jej się to trochę dziwne, ale właśnie ponownie wszystko sprowadzało się do zaufania – do tego, by zawierzyć mu na słowo, bo przecież na tym właśnie miał polegać związek. Skoro więc on ufał jej, to ona musiała zaufać jemu. Dlatego pokiwała jedynie głową na znak zgody, gdy stwierdził, że przecież są przyjemniejsze tematy niż praca i chyba istotnie nie było sensu nadal się nad tym rozwodzić, bo i na to najpewniej przyjdzie pora. Poza tym czuła wszechogarniające podekscytowanie na samą myśl o ślubie i nie chciała sobie psuć tej chwili przykrymi domysłami czy doszukiwaniem się dziury w całym… gdy na tapecie pozostawał temat baru. Musieli bowiem w końcu w pierwszej kolejności skupić się na sobie i na tej wspólnej przyszłości, którą pragnęli sobie zaplanować – a zdecydowanie dotychczas nigdy nie snuli tak daleko idących planów, więc było to czymś zupełnie nowym. – Myślę, że powinniśmy zacząć od lokalu. Rozejrzę się za czymś ciekawym w niedalekiej okolicy, żebyśmy mogli obejrzeć na żywo kilka miejsc i dowiedzieć się czy byłby jakiś wolny termin na przyszłoroczne lato. Jeżeli już spodoba nam się lokal, to będziemy raczej musieli dostosować się do wolnego terminu, więc dopiero potem moglibyśmy już oficjalnie mówić o dacie – uśmiechnęła się lekko, niemal z drżeniem w głosie wspominając o przyszłorocznym lecie, które już chyba za każdym razem będzie powodował szybsze bicie jej serca. Naprawdę cieszyło ją to, że wizja ich ślubu wreszcie stawała się realna, że wreszcie o tym rozmawiali i poczynili jakiekolwiek drobne plany w tej kwestii, bo to sprawiało, że wreszcie ślub stawał się czymś bardziej namacalnym. – Jestem podekscytowana samą myślą o… konkretnej dacie. Bo mówienie o tym za jakiś czas w odniesieniu do konkretnego dnia, będzie… niesamowite – zaśmiała się cicho, upijając kilka łyków soku. Odstawiła butelkę i sięgnęła jeszcze po winogrono, by następnie zjeść kilka sztuk, wysłuchując rozmyślań bruneta na temat jego osobistego best man. I znając jego relacje rodzinne, właściwie i ona wcale nie zdziwiła się wyborem, którego dokonał. – Byłam niemal pewna, że to właśnie jego wybierzesz. Oni razem… to bardzo dobry wybór – skwitowała ze znaczącym uśmieszkiem to naturalne sparowanie Indiany z Connorem, mając jednocześnie cichą nadzieję, że ostateczna relacja jej siostry z owym kawalerem nie doprowadzi w ostateczności do jakichś problemów – Domyślam się, że może nie być tym zachwycony, ale na pewno Ci nie odmówi i w ostateczności poradzi sobie ze wszystkim. A już na pewno najbardziej ucieszy go możliwość zorganizowana wieczoru kawalerskiego, co z kolei martwi trochę mnie – uniosła z rozbawieniem brew ku górze – Byle byście tylko byli grzeczni – pogroziła mu paluszkiem, śmiejąc się cicho pod nosem. Jakże bardzo nie zdając sobie sprawy z tego, że to co mogło się wydarzyć za rok nijak miało się do tego co właściwie wydarzyło się już poprzedniej nocy… Dlatego nadal mogła beztrosko snuć sobie takowe wizje, jedynie śmiejąc się ze swoich przypuszczeń, dotyczących wszelkich przypuszczeń i wizji tego, jak taki wieczór kawalerski mógł wyglądać. I że owszem – mogły tak być obecne pewne kobiety. – Mam wrażenie, że Indy także nie odpuści mi wieczoru panieńskiego, więc… po niej również mogłabym się spodziewać wszystkiego – wrzuciła winogrono do ust, posyłając mu jednoznaczne spojrzenie. Znając bowiem jej siostrę bliźniaczkę, miała ona bujną wyobraźnię i cóż – lubiła się bawić dokładnie tak samo jak Jordana. Może trochę je różniło, ale jeżeli chodziło o zabawę, to jednakże dobrze znały się w tej kwestii, poza tym skoro jej bliźniaczka miała ostatni wieczór spędzić jako panna, to zdecydowanie należało to wykorzystać. A zarówno jedna jej siostra, jak i pozostałe siostry, w towarzystwie jej pozostałych koleżanek – w stu procentach zadbają o to, by było to niezapomniane. – Bardzo dyplomatyczna odpowiedź, kochanie – stwierdziła z uśmiechem tuż po jego kolejnych słowa i pokiwała głową – Mam jednak nadzieję, że nie oznacza ona tego, że całkowicie zostawisz wszystko w moich rękach. Wiesz, że zazwyczaj mam problem z dokonaniem wyboru – zaśmiała się znowu, wzruszając lekko ramionami – Co prawda będzie miał mi kto pomagać, ale jednak chciałabym, abyś Ty również mówił o tym co Ci się podoba, czego chcesz, a czego nie. Bo to ma być nasz wspólny dzień. Więc na pewno będę wszystko z Tobą omawiać – poklepała lekko jego udo, by nie myślał sobie, że tak całkiem wymiga się z podejmowania decyzji i z udziału w samych przygotowaniach. Ciemnowłosa ostatecznie sięgnęła więc po kolejnego rogalika, oderwała jego kawałek i zjadła ze smakiem, kierując ponownie wzrok na bruneta. – Ale to prawda, długo byliśmy tylko we dwoje, a potem wiele rzeczy działo się poza naszymi rodzinami i przyjaciółmi. Więc to zdecydowanie dobra okazja do tego, by się wreszcie wspólnie spotkali i… aby po prostu byli z nami tego dnia – uśmiechnęła się ciepło – Chociaż znam Cię już na tyle, że wiem, że chyba wolałbyś, aby nie było zbytniego tłumu – dodała z lekkim rozbawieniem, przyglądając mu się uważnie. Pokiwała jednak zaraz ochoczo głową, wyraźnie zadowolona z tego, że brunet już wyraził to czego by chciał, a czego nie, nawet jeżeli tylko w kwestii ubioru. – Zdecydowanie, jasny garnitur odpada. Myślę, że czerń będzie dobra, ewentualnie możemy rozważyć granatowy, ale chyba o ostatecznym kolorze zdecydujemy w trakcie zakupów. Dress code dla gości to także całkiem fajna opcja, nie praktykuje się tego chyba zbyt często, ale to byłoby coś nowego – zagryzła lekko dolną wargę, zastanawiając się intensywnie nad taką opcją – Ja chciałabym mieć dwie sukienki. Wiem, że to dużo, ale chciałabym w jednej pójść do ołtarza i spędzić w niej początek wesela, a potem przebrać się w inną na wieczorną część zabawy. I oczywiście zapłacę za nie sama, to nie podlega dyskusji – uniosła palec wskazujący ku górze, nim brunet zdążył zaprotestować. Po chwili jednak twarz ciemnowłosej rozświetlił znowu szeroki uśmiech i niemal instynktownie zerknęła ma dziecięcy wózek, gdy Chet wspomniał o ich synku. – Reggie zdecydowanie musi mieć w tym swój czynny udział, nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej. W małym, słodkim garniturze na pewno skradnie wszystkie serca – stwierdziła z wyraźnym rozczuleniem w głosie – Nawet jeżeli by jeszcze nie chodził sam, to zawsze ktoś z naszych bliskich może przynieść go na rękach, by mógł nam podać obrączki – uśmiechnęła się i szturchnęła go lekko w udo – Nie myśl, że będę chciała być taką gwiazdą wieczoru. Chętnie oddam to pole naszemu synkowi, na pewno i tak będzie w centrum uwagi – zaśmiała się szczerze, absolutnie nie mając z tym żadnego problemu. Sama przecież zrobiłaby dla niego wszystko i chętnie usunęłaby się w cień, byle tylko on był szczęśliwy. A miała wrażenie, że dokładnie taki będzie – szczęśliwi tak bardzo jak jego rodzice tego szczególnie dnia, po którym wreszcie Jordie będzie mogła nazwać bruneta swoim mężem. I wizja tego dosłownie przyprawiała ją o szybsze bicie serca. Ale te słodkie wizje po chwili przerwał pewien odgłos dochodzący z wózka, więc i ona posłała brunetowi pytające spojrzenie, przez co upewnili się w przekonaniu, że oboje coś słyszeli. – Chyba usłyszał, że o nim rozmawiamy. Jak moglibyśmy planować coś bez niego – zauważyła z rozbawieniem, zjadając już niemal końcówkę rogalika, tym razem nieco sprawniej, bo przymierzała się do tego, aby wstać i zajrzeć do synka. Gdy jednak brunet powstrzymał ją gestem dłoni, uśmiechnęła się lekko i pozostała na kocu, pozwalając mu zajrzeć do malca. Odetchnęła więc w momencie, w którym dał znać, że to fałszywy alarm, bo to dawało im jeszcze chwilę tylko we dwoje, poza tym miała szczerą nadzieję, że ta drzemka chłopca potrwa jednak nieco dłużej, a zasnął jej raptem niecałą godzinę temu. – Uroczystość na powietrzu byłaby przepiękna. Licząc na to, że latem akurat uda nam się piękna pogoda, bez deszczu oczywiście. Chyba rozejrzę się za lokalami z dużymi ogrodami, w których… na przykład moglibyśmy postawić białe namioty, by tam ulokować stoły i parkiet… wokół byłoby mnóstwo kwiatów… - mówiła z wyraźnym rozmarzeniem, ewidentnie już wyobrażając sobie to wszystko w swojej głowie – Plaża byłaby równie cudowna, jednakże zorganizowanie tam większego przyjęcia to chyba już nieco trudniejsza opcja. Plaża byłaby dobrą opcją na szybki ślub tylko we dwoje – zaśmiała się znowu, zjadając jeszcze jedno winogrono, gdy w międzyczasie podniosła się ostrożnie z koca i założyła kilka pasemek włosów za uszy. Podeszła powoli do bruneta, który nadal lekko kołysał wózek, mimowolnie zerknęła do środka, a potem przystanęła przed nim i nie odbierając mu możliwości do dalszego kołysania ich synka, objęła go w pasie i odchyliła lekko głowę, by na niego spojrzeć. – A wiesz co jeszcze jest ostatnio całkiem modne, chociażby wśród celebrytów? – mruknęła z lekkim rozbawieniem, przygryzając dolną wargę na znak tego, że miała drobny, lekko może szalony pomysł – To, że najpierw uciekają gdzieś tylko we dwoje i biorą szybki ślub, a dopiero potem organizują piękne przyjęcie weselne dla gości i biorą ślub po raz drugi, by ich bliscy nie poczuli się pominięci – odparła, sugerując jedno z możliwych rozwiązań. Bynajmniej nie naciskając na coś takiego, a jedynie z rozbawieniem i chyba też lekkim podekscytowaniem, podsuwając taką opcję jako jedną z możliwości. Bo kto by im właściwie zabronił zrobić coś w tym stylu?

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Gdyby się nad tym zastanowić, to oboje podeszli do kwestii planowania ślubu z tak dużym entuzjazmem nie dlatego, że tak bardzo pragnęli się pobrać i nie mogli się już tego doczekać - a w każdym razie nie tylko dlatego; bowiem prawda była taka, że... obrączka na palcu i tak nie miała niczego między nimi zmienić, skoro byli już razem szczęśliwi i fakt, iż nosili różne nazwiska, nie miał na to najmniejszego wpływu. Było im ze sobą dobrze tak, jak było. Ale w tym momencie i w tych okolicznościach - oboje chyba po prostu potrzebowali skupić swoje myśli na czymś przyjemnym i snucie wizji odnośnie przyjęcia weselnego okazało się być dla nich idealnym pretekstem. Dla niej - żeby odwrócić uwagę od piętrzących się w jej głowie wątpliwości; a dla niego - żeby uciszyć swoje sumienie i móc patrzeć jej teraz w oczy, nie widząc w nich odbicia zeszłej nocy i tego, jakie świństwo jej zrobił. Nie prawie - bo nawet jeśli chciał to tak tłumaczyć przed samym sobą, to zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby znała prawdę - i gdyby nawet wiedziała, że finalnie do niczego wówczas nie doszło - to uczucie zawodu pozostałoby takie samo. A on był zbyt wielkim tchórzem, by zaryzykować przyznanie się do winy i ujrzenie w jej oczach tego, jak bardzo ją rozczarował. Wolał widzieć ją szczęśliwą - dlatego wybrał łatwiejszą opcję, i równie łatwy, w jego opinii sposób, aby ją uszczęśliwić, tak jakby to miało odkupić jego winy. Co oznaczało ni mniej, ni więcej, niż to, że zgodziłby się właściwie na wszystko i przystał na każdy pomysł, jaki tylko zaświtałby w główce Jordie - byle tylko była zadowolona. - Oczywiście, że nie zostawię wszystkiego w twoich rękach i na twojej głowie - pokręcił z uśmiechem głową. - Po prostu... lepiej się na tym znasz, więc pozwolisz, że ograniczę się do wsparcia cię w wyborze jednej z opcji, które mi zasugerujesz? - zaproponował, bo to akurat wydawało się całkiem naturalne, że Jordana jako kobieta - mająca na dodatek starsze, zamężne już siostry - znacznie lepiej orientowała się w temacie trendów ślubnych, czego najlepszym przykładem był chociażby pomysł z dwiema sukniami. Chet uniósł brwi, po chwili jednak unosząc również i kąciki ust, które uformowały się w wesoły uśmiech. - Słyszałem o tym, że kobietom nie wypada pokazywać się na dwóch imprezach w tej samej kreacji, ale dwie sukienki na jedną okazję... to już pójście o krok dalej - pokręcił z rozbawieniem głową, by zaraz się jednak zreflektować, aby Jordie nie pomyślała, że uznał tę zachciankę za zbyt wiele. Bo to przecież oni ustalali zasady i nikt inny nie miał prawa mówić pannie młodej, że nie mogła mieć dwóch sukienek. - Żartuję, kochanie. Właściwie ma to chyba sens; zgaduję, że taka długa, biała suknia na cały wieczór nie jest ani wygodna, ani praktyczna - przyznał ze skinieniem głowy. - I brzmi sprawiedliwie, można uznać, że podzielimy się kosztami na pół: twoja połowa powinna wystarczyć na dwie kiecki, a moja... na całą resztę - zaśmiał się pod nosem, sugerując, że Halsworth wyda na same kreacje tyle, ile będzie ich kosztowało całe wesele; ale z pewnością znała go już ona na tyle, aby wiedzieć, że nie przeszkadzała mu jej słabość do kupowania ciuchów. Przeciwnie - lubił to, że o siebie dbała; bo który facet nie lubiłby mieć pięknej i zadbanej narzeczonej? - Chociaż... myślałem, że podczas nocy poślubnej zdejmę z ciebie tę samą sukienkę, w której wcześniej powiesz "tak" - uniósł lekko brew, posyłając jej szelmowski uśmiech, w sferze jej domysłów pozostawiając to, czy faktycznie miewał jakieś fantazje związane z tą konkretną nocą - ich pierwszą nocą jako małżeństwo. Ale i tu Jordana znała go już na tyle, że doskonale wiedziała, iż kiedy brunet miał na coś ochotę - to po prostu to realizował, mogąc być spokojnym o to, że będą ze sobą zgodni. Zawsze byli. Prawie zawsze - nie licząc tamtej nocy, kiedy to właśnie brak owej zgodności tak ich poróżnił. A Chet - nie chciał, aby stali się jedną z tych par, które żyją już tylko tym, co kiedyś ich łączyło; znacznie bardziej wolał wierzyć w to, że sprawy między nimi jeszcze wrócą do normy, a kolejne, wspólne noce, będą wywoływać takie same wypieki na twarzy jak te sprzed narodzin ich synka. Bo - choć nigdy nie przyznałby tego na głos - to trochę bał się, że gdyby taki stan się utrzymywał, to za jakiś czas faktycznie zacząłby obwiniać Reggie'ego o to, że zepsuł ich związek. Nie wiedział tylko jeszcze, że najbliższy zepsucia go - był on sam. I że ten wyrok prawdopodobnie już zapadł; i że to nie Reggie zniszczył związek swoich rodziców, ale Chet - swoim wczorajszym zachowaniem być może pozbawił ich synka szczęśliwego dzieciństwa u boku kochających się rodziców. I chyba chcąc to wynagrodzić również jemu - tak samo jak chciał wynagrodzić Jordanie - słysząc cichutkie kwilenie, brunet pospieszył do dziecięcego wózka, by samego siebie przekonać o tym, że istotnie był dobrym ojcem. Że umiał nim być. Kołysząc zatem malca w wózku, ponownie posłał pannie Halsworth ciepły uśmiech. - Racja, słońca czy deszczu nie przewidzimy, ale... pewnie te lokale, które oferują przyjęcia na powietrzu, są dobrze przygotowane i mają rozwiązania na wszelkie ewentualności pogodowe - zauważył, śledząc ją spojrzeniem, gdy wstała z koca, by podejść bliżej, a kiedy objęła go w pasie, mężczyzna wolną ręką przygarnął ją do siebie, drugą nadal bujając spokojnie wózek z malutkim Reggie'm w środku. Z zaciekawieniem wysłuchał natomiast pomysłu Jordie, i uniósł zaintrygowany brew. - Chciałabyś tak? - zapytał, domyślając się jednak odpowiedzi. A nawet jeśli istotnie taka opcja wydawała się doprawdy kusząca - o czym świadczył widoczny błysk w jego oczach - to z drugiej strony, wcale nie zależało mu na szukaniu złotego środka, a twierdząc, że chciał, aby Jordie mogła mieć swoje wymarzone wesele - mówił prawdę. Przynajmniej raz. - To brzmi jak idealny kompromis - przyznał, sięgając dłonią do jej twarzy i przesunął kciukiem po jej policzku - ale chyba całe to planowanie i przygotowania będą bardziej ekscytujące, jeśli faktycznie będziemy mieli na co czekać. Nie sądzisz? - wzruszył lekko ramieniem, istotnie będąc zdania, że to oczekiwanie okaże się dla nich dodatkową motywacją, kiedy będą wiedzieli, że na końcu tych żmudnych przygotowań staną razem przed ołtarzem - po raz pierwszy. I, przy odrobinie szczęścia, jedyny... Natomiast opcja "na celebrytów" mogłaby się sprawdzić u kogoś, kto miał już na swoim koncie jakieś poprzednie małżeństwo - a co za tym idzie: ten idealny ślub również - i mógł sobie pozwolić na taką zmianę zasad. - Co nie zmienia faktu, że zawsze możemy gdzieś uciec wcześniej, i nie zostawiać tego na podróż poślubną - zasugerował, choć również w tym przypadku, w kontekście ewentualnej ucieczki musieliby wziąć pod uwagę Reggie'ego, który był jeszcze chyba zbyt mały, aby mogli go zostawić pod opieką kogoś trzeciego. A i oni sami, jako rodzice, jeszcze chyba do takiej rozłąki nie dojrzeli, zaś podróżowanie z niemowlakiem - byłoby wątpliwą przyjemnością, zarówno dla nich, jak i dla współpodróżujących. Póki co więc jedyną ucieczką, na jaką mogli sobie pozwolić, była taka, jak ta dzisiejsza - ucieczka od codzienności, od trudnych rozmów, od spraw, które łatwiej było odłożyć na bok i na tych kilka chwil zapomnieć o ich istnieniu, ciesząc się swoim wzajemnym towarzystwem, piękną pogodą i piknikiem w parku. I najwidoczniej Reggie był podobnego zdania, bowiem wkrótce wybudził się ze swojej drzemki, wobec czego Chet wyjął go z wózka, by wraz z Jordie i z malcem na rękach, wrócić na koc, gdzie poleżeli sobie beztrosko na miękkiej trawce, przy okazji zajmując psa ganianiem za piłką, a synka - zabawiając grzechotką i zagadując tym dziecinno-przesłodzonym głosem, co sprawdziło się na jakiś czas - który mogli wreszcie spędzić razem, jako rodzina - dopóki maluszek ponownie nie zrobił się marudny, wobec czego zebrali swoje rzeczy i przespacerowali się jeszcze po parku, licząc na to, że uda im się ponownie uśpić Reggie'ego, a przy okazji - korzystając z pięknego, wspólnego dnia. I jakże naiwnie wierząc, że mają przed sobą jeszcze wiele podobnych...

/ zt x2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dwa

Siedzenie w domu nie jest mocną stroną Blake, dlatego gdy nadarzyła się okazja i musiała iść wykupić leki do apteki, postanowiła zrobić to najdłuższą z możliwych dróg. Rozruszanie kości było przyjemne i dużo lepsze niż pochłanianie popcornu i coli hektolitrami przed telewizorem. Disney wciągnął ją totalnie – oglądała wszystkie bajki, seriale a nawet filmy o zwierzętach nie mając nic innego – w tym wypadku ciekawszego do roboty. Żeby ruszyć komórki mózgowe rozwiązywała krzyżówki, denerwując się, że trzy czwarte haseł to jakieś durne nazwy które prędzej czy później wyszukiwała w internecie.
Ubrała się trochę cieplej, ponieważ pogoda coraz częściej płatała figle. Jesień to chyba najbardziej znienawidzona pora roku przez Thomas. A przynajmniej teraz gdy nosiła gips. Liście na chodnikach są śliskie i już nie raz prawie wybiła zęby stawiając kulę na takim, który postanowił nagle bez zapowiedzi odjechać. Dodatkowo ten deszcz jaki wymiennie pokazywał się ze słońcem tworzył smutną atmosferę wybierania godzinami odpowiednich ubrań aby się nie spocić jak świnia!
Schowała do nerki przerzuconej przez ramię leki, które później będzie musiała przyjąć i ruszyła w stronę parku. Lubiła tamtędy chodzić głównie przez fakt… piesków. Właścicieli lubiła mniej, ale czworonogi wręcz do niej z miejsca lgnęły, łasząc się i prosząc o pieszczoty. Kim ona jest aby im odmówić? Zawsze przystawała sobie i oglądała różne rasy. Niektórym nawet rzucała piłkę, bo były chętne do zabawy. Jednakże teraz była to bardziej forma biernego oglądania psiaków, ze względu na kule które utrudniały jakiekolwiek interakcje z milusińskimi.
Nie spodziewała się nagłego ataku. Nim na dobre zorientowała się, że leci na nią dość duży psiak, który najpewniej zerwał się ze smyczy, to poczuła niemiłe zderzenie. Zwierzak ewidentnie chyba nie czuł swojej masy, którą natychmiast poczuła Thomas lądując na dupie w zaspie liści.
- Jasna cholera! – wykrzyczała jedynie, bo myśląc że pies jest agresywny i zaraz się na nią rzuci zasłoniła się rękoma. Jednakże… atak nie nadszedł, a raczej nadszedł ale nie taki jakiego się spodziewała! Poczuła język psiaka, który próbował się dostać do jej twarzy aby sprzedać buziaczki. Odsłoniła się, czując iż kość ogonowa woła o pomstę do nieba. Odsunęła trochę czworonoga aby móc zobaczyć świat wokół siebie. Dlaczego nie widziała nigdzie jego właściciela/właścicielki? - No już spokojnie… – rzuciła do nowego znajomego i pomiziała go po głowie.

autor

Awatar użytkownika
46
0

sędzia

King County District Court

sunset hill

Post

Spacery z psami zawsze były dla Caitlyn przyjemnością i swego rodzaju wyciszeniem po całym dniu w biegu tak naprawdę. Sprawienie sobie psów było najlepszą rzeczą jaka się jej przytrafiła tak naprawdę. Zawsze dotrzymywały jej towarzystwa w domu i mogła sobie z nimi pójść na naprawdę długi spacer. Tak jak dzisiaj. Potrzebowały się wybiegać i chociaż miały spory ogród w domu to jednak wolała ich zabrać na długi spacer tym samym robiąc sobie przerwę od siedzenia przy biurku i gniciu w papierach.
Psy był wytresowane i reagowały na komendy momentalnie, ale przecież to nie są roboty i czasami również mają swoje fochy. Najwidoczniej dziś był ten dzień i żadne wołania nie pomagały, a szczęśliwy pies hasał do woli po parku zaczepiając wszystko i wszystkich. Przynajmniej da mu się wyszaleć i w domu padnie spać zamiast przynosić szkody, bo i tak się zdarzało. Szczególnie gdy oba dobermany miały chrapkę na zapasy.
Niestety podczas wszelakich zabaw psy nie do końca zdawały sobie sprawy, że jednak malutkie i kompaktowe nie są i Ying postanowił zwiać i praktycznie staranować przypadkowego przechodnia. Caitlyn widziała to z daleka, jednak nie było szans by to w jakikolwiek sposób powstrzymała niestety. Pies był za daleko i nie reagował na wołanie, więc jedynie co Hirsch pozostało to przyśpieszenie kroku (zamienienie go w bieg tak naprawdę) i pomoc oraz przeproszenie osoby, która została zaatakowana przez szczęśliwego zwierzaka.
-Serio Ying - nadciągnęła z odsieczą i gdyby wiedziała, że wpadnie na Blake to nie zakładałaby dresów! No, ale była tego dnia zbyt leniwą kluską by się jeszcze stroić na spacer z psami. Yang dołączył do sprzedawania buziaków, bo on też chce! -No już koniec - warknęła na swoje czworonogi, które z miejsca przestały i gdy rzuciła im piłkę to poleciały za nią przestając się interesować powalonym człowiekiem. -Ja najmocniej przepraszam - zaczęła podchodząc bliżej i wyciągając rękę w kierunku jak się okazało Blake na co sama Caitlyn się uśmiechnęła jedynie -Mam nadzieję, że nie wyrządziły Ci krzywdy - rzuciła ze skruchą w głosie. Było jej głupio teraz, że miała tak nieposłuszne zwierzaki.

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nagły atak był na tyle niespodziewany, że Blake nawet nie mogła się odpowiednio zaasekurować przy upadku, co odczuła jej kość ogonowa oraz nie do końca wyleczony nadgarstek. Dobrze że sterta liści złagodziła uderzenie, bo inaczej musiałaby liczyć na łut szczęścia żeby nie połamać sobie do kolekcji drugiej nogi. Psiak nie był agresywny po prostu chciał się bawić co idealnie wyczuła Thomas, która zaraz została prawie zalizana na śmierć przez czworonoga. Pogłaskała go i gdyby nie odczuwany dyskomfort w okolicy kręgosłupa to zaczęłaby się śmiać. Był rasowy to mogła od razu zauważyć. Dodatkowo miał obrożę czyli właściciel się gdzieś tu kręcił. Normalnie byłaby wkurzona na maksa, ale to niewinny czworonóg który ewidentnie nie jest świadom swoich gabarytów.
Na twarzy kaskaderki pojawiło się spore zaskoczenie, gdy ujrzała sędzine. Przede wszystkim te ciuchy to coś co nijak nie wiązało się z ogólnym wyglądem tak wysoko postawionej osoby. Cait wyglądała w nich tak zwyczajnie - nie jak ważna osobistość a normalna osoba. Trochę zburzyło to wyobrażenie w głowie dziewczyny. Ta ostra babka która w sądzie jest nieugięta, też chodzi w dresach! Kiedy pierwszy szok minął zostala zaatakowana kolejnymi buziaczkami, tylko teraz od drugiego dobermana. Spojrzała jeszcze za piłką którą Hirsch im rzuciła i otrzepała się z liści.
- Nie ma za co. - bo nawet jeśli była poturbowana to były to pieski, coś co ona uwielbia! Także nie mogła się mocno gniewać. Trafiła w stertę miękich liści więc dużych szkód nie było. - Jest okej. - tym razem skorzystała z pomocy kobiety bo sama z tymi kulami to by się nie podniosła. - Zawsze tutaj chodzisz z psami? Kurcze, pierwszy raz w tym parku jestem, bliżej mam stąd na autobus bo musialam przyjechac po specjalistyczne leki. - gdyby nie one zapewne poszlaby gdzies blizej swojego mieszkania. - Uwielbiam psiaki. - rzuciła widząc iż czworonogi sie zbliżają. Liczyła tylko że tym razem nie zaliczy gleby!

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Georgetown”