WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Nie miał, kurwa, pojęcia – zielonego – dlaczego w ogóle do niej napisał. Okej, może i trochę się pogubił; ale ostatnie, czego potrzebował, to wywlekać się z prywaty przed obcymi ludźmi.
Sęk w tym, że ze wszystkich znanych mu osób
  • (także takich, które poznaje się choćby i przez współdzielenie towarzyskich kręgów – w punkcie stycznym mającym miejsce na przykład na szpitalnym korytarzu; pomiędzy „cześć, jestem-”, „przyszedłeś z Harperem?”, a „idę po kawę, wziąć ci? ”, oraz „co mu właściwie jest-?”)
zwyczajnie sprawiała wrażenie najbardziej dojrzałej. A był to taki rodzaj dojrzałości, w który włożyć można swoją wątpliwość albo strach – albo jakiś wewnętrzny konflikt – i nie dość, że przyjęta zostanie bez osądu (jakby teren tej dojrzałości nie podlegał już pod żadną, w zasadzie, jurysdykcję), to jeszcze tam zostanie (to znaczy – nie wślizgnie się do cudzego ucha).
Szczerze? Pomyślał też o Elliotcie. Naprawdę – przez jakąś krótką chwilę brał go, realnie, pod uwagę. Elliott, choć Zachary przyznawał to bez większego entuzjazmu, też wydawał się dojrzały. Stabilny. Całkiem rozsądny. Tylko że Elliott należał do Harpera. Do jego przeszłości. Do sposobu, w jaki unikał rozmów na jego temat.
A może chodziło zwyczajnie o to, że Phoenix zdawała się mieć doświadczenie w użeraniu ze skończonymi kretynami (z wyrazami uznania dla tego typa, który – Zachary podejrzewał – chyba próbował strzelić samobója; i jeszcze zrobił to na tyle nieporadnie, że potem wszyscy musieli naokoło niego skakać).

9:56
Tylko że to wszystko i tak bez sensu.

9:57
Zastanowi się jeszcze. Najwyżej zadzwoni później. Albo w ogóle dopiero po osiemnastej.

9:58
Albo wcale.

9:59
Kurwa, Prescott. Weź się w-

H-halo? Cześć. [chrząka] Nie za wcześnie?
Teresa jeszcze spała. Leżała w jego łóżku – i pod jego (a właściwie ich) pościelą (tak mniej-więcej od czasu, od kiedy łatwiej było ją spotkać u niego, niż u siebie). W sypialni na parterze; którą Zach lubił bardziej – w taki sposób, w jaki można mieć ulubioną łazienkę, albo chociaż ulubione krzesło przy stole; jeśli ktoś jednak nie był przyzwyczajony do takiego standardu czy komfortu, żeby móc sobie wybrać, w którym kiblu woli się wysrać.
Z sypialni na górze korzystał względnie rzadko – i to najczęściej wtedy, kiedy do godzin późnocnych pracował nad jakimś projektem.
Ale tak – Teresa spała. A on wąskim tiptopem przechadzał się właśnie brzegiem basenu. Basen był wymysłem rodziców – a także cholernym wrzodem na tyłku, jeśli chodziło o jego utrzymywanie. O ściągnięciu wody nie było jednak mowy; wyglądałby wtedy, zwyczajnie, głupio.
Wyziębiał się, trochę. O ile czerwcowe poranki nie należały do szczególnie chłodnych, tak Zachary z domu wyszedł tak – jak wyszedł z łóżka. W bokserkach – dopiero na zewnątrz wciągnąwszy na siebie przechwycony po drodze tiszert.
Jak tam wasza zadyszka? – Zaśmiał się, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że w zasadzie nie zdążył jeszcze porządnie rozgrzać głosu. – Dzwonię bo- uh-... bo chyba nie jestem pewien, co robić. Jak. To znaczy... jak pomóc Jackiemu. – Cichnie. Potem się poprawia: – ... Harperowi. Jak pomóc mu... sobie pomóc. Czy... coś.

autor

preskot [on/jego]

dreamy seattle
Awatar użytkownika
31
180

pielęgniarka

swedish hospital

elm hall

Post

Owszem. Elliott należał do Harpera. I Harper należał do Elliotta. I człowiek człowiekowi wilkiem. I zombie zombie...

Ale do kogo, do cholery, należała Phoenix Grace Farrell?

Do wszystkich - w każdym pomóc ci jakoś? dobrze się czujesz? przynieść ci ciasteczko? nie, nie musi być to z pomarańczą, mam też waniliowe; lubisz truskawki? chodź, potrzymam ci włosy; nie, weź, dojedz moje - no, już; skończyły im się z pomidorami, przynieść ci to z awokado? pomogę ci to ogarnąć, dobra? no daj spokój, zostaw, ja poniosę - oferowanym otoczeniu na wzór chusteczki higienicznej usłużnie wysupływanej z torebki do podania komuś, kto się właśnie posmarkał - bo to sezon na alergie, albo zobaczył szczeniaczka, który nie ma łapki, a i tak cieszy się z życia (głupi jakiś?), albo dlatego, że jesteśmy akurat na pogrzebie - cierpliwie, ze spokojem, i z uśmiechem semi-pogodnym, a semi-zbolałym. Ot, w najzasadniejszej reakcji na życie, po prostu, które przecież przez większość czasu jest jak karmelek owinięty w ciernie.
Do nikogo. Do żadnej matki i żadnego ojca, do żadnej siostry i do żadnego nazwiska - choć nazwisko należeć mogło do niej. I nie pod żaden konkretny adres, pod żaden konkretny dach, pod żadną konkretną kołdrę. Tak, jak należeć (nie) mogą tylko żywioły - siły natury zbyt potężne i zbyt zwrotne, by dało się je uchwycić, usidlić, oswoić zniewolić.
I - w r e s z c i e - do Bastiana Everetta. Przynależeniem totalnym. Głupią, naiwną, nieuleczalną wiernością która ściągała ją ku niemu tak, jak piorunochron może ściągnąć grom z jasnego nieba - gdziekolwiek by się nie (wy)puściła i jakkolwiek by się nie z(a)gubiła, nakazując jej wracać z a w s z e, choćby miała to robić na oślep i z podciętymi lotkami skrzydłami.
I była tego świadoma. To znaczy - Phoenix. Coraz bardziej, i coraz zdrowiej - w rosnącej zdolności wyznaczania granic; ręką może drżącą nadal, ale niepowstrzymaną. Więc może dlatego telefon od Zachary'ego Prescotta odebrała po drugim dzwonku. Z dodającą komfortu myślą, że przecież nie musi z nim rozmawiać jeśli nie chce, albo jeśli nie będzie o czym. W razie czego zakończy grzecznie, i równie grzecznie się rozłą -
Wystarczyła pierwsza nuta jego głosu, by Phoenix zrozumiała, że nie może tego zrobić.
- Dzień dobry! - może i chciałaby móc szczebiotać, ale zamiast tego, jak przystało na harpie kogoś, kto nie używał (w żaden sposób) gardła od przeszło ośmiu godzin, khra-khra-kracze, drażniąc tak własne ucho - przyciśnięte do telefonu, jak i to Prescotta - oddzielone od jej własnego niedookreślonym szmatem odległości - szorstką pieszczotą chrypki - Nasza zadyszka? Kwitnie. Przekażę jej, że o nią pytałeś, na pewno się ucieszy!
Ale, dziwnie, teraz to Phoenix się cieszy. I, pod wpływem tej ulotnej radości, uśmiecha. Do tosta moczonego w kawie, i połowy moreli porzuconej (choć nie tak do końca samotnie, bo z pestką nadal tkwiącą w jej mięciutkim, intensywnie-morelowiutkim brzuszku), na obrębionym na błękitno, i otłuczonym ciutkę przy tym obrąbku, talerzyku.
Bo Zach, w zupełnej tego nieświadomości, trafia w samo sedno. Życie z Bastkiem...
Nie, nie. Miłość z Bastkiem faktycznie była jak zadyszka. Taka, co rozpycha się w piersi po biegu do klasy z biblioteki - po ostatnim dzwonku. Tylko, że wreszcie, we dwójkę. I - mimo ukosów i różnych tam zboczeń (z trasy) - w tym samym kierunku.
- Od razu do sedna, co? Ciebie też miło słyszeć - bez żalu; w skupieniu; i w tym samym skupieniu brunetka skubie rant grzanki, otrzepuje opuszki z okruszków, a potem opiera łokcie na stołowym blacie - Ale muszę jedno zaznaczyć na samym początku. Nie będziemy o nim rozmawiać. O Jackiem - Oczywiście, na miłość boską, że się nie poprawia. Bastian też tak o nim mówił (ewidentnie - jak wszyscy mężczyźni, którzy go kochali; trochę więc straszne zabawne, że nigdy nie mówił tak o nim jego własny ojciec) - Więc jeśli chcesz rozprawiać tylko o nim, to możesz się rozłączyć. Ale się nie rozłączaj, proszę. Bo będziemy rozmawiać o tobie - w jej głosie jest pewna łagodność, i łagodna pewność - Jak ty się czujesz, Zach? W tym wszystkim? Chryste, sama nie wiem, ale to chyba musi być dosyć chujowe.

autor

harper (on/ona/oni)

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Zagapi się. W pojedynczy punkcik sterczący ponad linią pedantycznie zrównanego żywopłotu. W bezczelnie wyprostowaną i strzeliście dumną gałązkę; która tym bardziej zaburzała kompozycję – i kłuła w oczy – im bliżej perfekcji było wszystkiemu wokół.
Tak to chyba działało. Nie tylko w kontekście żywopłotów. Wtedy Zachary mruga. Zasiedział się trochę w tym krzywo przyciętym krzaku (czyli: jak skończy tę rozmowę, to będzie musiał przedzwonić po kogoś, żeby to wziął i poprawił, Chrrryste, co za fuszera-); a wrócił dopiero w chwili, w której Phoenix mówi coś o sednie. Dno, może i tak – jedno, kurwa, wielkie dno – z tym wszystkim.
Phoenix nie mogła o tym wiedzieć, ale chłopak w podobny sposób przeprawiał się przez telefony z rodzicami. Nie zabierając za dużo (dnia albo uwagi) – zawsze poruszając tylko najpilniejsze tematy; i tylko z pomocą absolutnych konkretów.
Wybacz. Po prostu nie chcę marnować twojego czasu. Mhm, ciebie też. Słyszeć – fajnie.
Może więc w najgłębszym zakamarku pod-świadomości potraktował ją jak... siostrę, na przykład. Trochę starszą (której z tego powodu chociażby nie mógł odnaleźć w Jennie) – i taką, która rodzinne gniazdo odwiedzała tylko po to, żeby wypchnąć z niego Prescotta.
Albo się nauczy latać.
Albo się koncertowo wypierdoli. A potem da zeżreć jakiemuś Baczerowi. Innego wyjścia nie miał.
Pewnie, że bym chciał o nim. Wolałbym o nim. Bo o innych zawsze łatwiej, no nie?
Wcale nie. To znaczy, tak, łatwiej. Ale nie chodzi o to, że „wolał” albo „chciał”. Mógł. A od jakiegoś czasu, szczególnie w czas nocnych tułaczek rozpoczętych w zakładkach platform społecznościowych, a skończonych gdzieś pomiędzy przedsennymi fantazjami – potrzebował. Tylko o nim. I chyba już zawsze; pozwalając na własnych ustach przysiadać imieniu Joachima – wyłącznie po to, by to samo imię mogło spijać każdy jego oddech. I że jeśli ten chłopiec miał się kiedyś skończyć, to żeby On – On właśnie, tylko On – był tym, który, ten ostatni – zawieruszony pod piersią oddech – zabierze ze sobą.
Kiedy już poderwie się do lotu.
No ale okay, deal.
Bosą stopą prawej nogi podrapie się po lewej łydce.
Tylko zależy o które „wszystko” pytasz. O to standardowe, w którym mój-
Tsh-? Ostatnio dużo myślał o tym, co powiedziała jego matka. Ginevra, ma się rozumieć. O tym, że Harper jest heroinistą. A nie, że był albo bywa.
W którym... Jackie... Słuchaj. Powiedz mi- Tylko jedną rzecz o... o nim. I już się na jego temat nie odezwę słowem, obiecuję.
Robi już drugie kółko wokół tego pierdolonego basenu.
Wiem, że to nie jest jego pierwszy odwyk, tak? Ale... Phoenix, czy to już jest na zawsze? Jego- jego uzależnienie? To zawsze już tak?
Jest mu zimno. I ciężko zbiera mu się myśli.
Przez chwilę myślałem, że on się po prostu z tego wyleczy. I wiesz, wszystko będzie spoko, jakoś się ułoży. I przez chwilę serio było dobrze. Naprawdę dobrze. A teraz-
Zachary się zatrzymuje. Palcami stóp zahacza o brzeg płytek; tuż przy jednej z krawędzi miękko rozchłostanej wodą.
A teraz się zastanawiam... co, jeśli mu się nie uda? – Wzrusza ramionami. Jest pewien, że nawet jeśli dziewczyna tego nie widzi – to przeczuwa. – Nie wiem, do dupy to.

autor

preskot [on/jego]

dreamy seattle
Awatar użytkownika
31
180

pielęgniarka

swedish hospital

elm hall

Post

Mhm, Phoenix doskonale zna ten ton. No, ten, którym chłopak rozprawia kurtuazyjnie o obawie o marnowanie jej czasu. Uprzejmy, (bez)względnie oficjalny, wyzuty z jakiejkolwiek emocji głębszej niż erzac empatii. W taki sposób mówi się do osób, które się uważa - nieświadomie, bez żadnych występnych intencji - za może nie tyle gorsze od siebie, co po prostu ciut niżej usytuowane w życiowo-losowej hierarchii. Osoby potrzebne chwilowo - i wydawać się może nawet, że bardzo, ale poza kontekstem? Pozbawione znaczenia.
Tak się mówi do taksówkarzy, którzy przewieźć nas mają - błagam, tylko szybko, ja się n a p r a w d ę nie mogę spóźnić - z punktu A do punktu B (spod jakiegoś bloku na przystań, na przykład, albo z hotelu na jakieś wzgórze, zakończone kopułą jakiegoś obserwatorium). I do recepcjonistów albo pracowników dyspozytorni. I, wreszcie, nieustannie, do pielęgniarek - w których dłoniach w konkretnej chwili pokłada się życie, ale o których zapomni się natychmiast po opuszczeniu wysmyranych lizolem szpitalnych przestrzeni (uff, nareszcie!).
I o tyle, o ile w pracy toleruje go bez większych problemów - uwarunkowana na to zapewne głównie za sprawą b a r d z o jej im teraz potrzebnej pensji, co miesiąc spływającej na dzielone na dwoje konto - poza zawodowymi granicami zwykle się nań jeży. Obrusza. Nie lubi, gdy ktoś ją tak traktuje - z manierą roszczeniowo-dyplomatyczną. Z taką samą, pewnie, jaką Prescott za pół godziny zwróci się do gościa od przycinania żywopłotów.

A jednak…
Phoenix Farrell cmoka.
I z jakiegoś względu - sama nie jest pewna czemu - przyznaje chłopakowi taryfę ulgową. Od razu. Jak zwycięstwo - w walce o dominację nad tokiem rozmowy chociażby - oddać można walkowerem.
Może to to żałosne zawahanie przy ”mój”. Może głupia reminiscencja sympatii, jaką Phoe poczuła do dzieciaka przy automacie z kawą - bo było coś czarującego w sposobie jakim zadzierał nosa, szarogęsił się, a jednocześnie trwał tam wierniej niż wymagała tego od niego jakakolwiek społeczna konwencja.
A może to wiedza - przyjęta z drugiej ręki - że to on siedział przy Dwellerze najdłużej. No, wtedy. Kiedy, ich dwojga, z Bastianem, zwyczajnie nie było stać na bilet, żeby móc go odwiedzić doglądać.
- Hm? Nie, to nie jest… - zawiesza głos jak broń, na dwadzieścia sekund dając Prescottowi płonną nadzieję na brak cierpienia, gdyby zakończyła tę sentencję słowami, że ”to nie jest na zawsze”. Krzywi się, trochę boleśnie - i jest pewna, że tak, jak ona wyczuła wzruszenie ramion szatyna, on wyczuwa teraz jej grymas - To nie jest jego pierwszy odwyk, Zach.
Kiedy spuści wzrok, oczywiście napotka skórę swoich ud - wystających domowym sposobem spod krawędzi bawełnianych szorcików do spania. Na skórze tej napotka też misterny haft zbliznowaceń, koszmarną wariację na temat alfabetu Braille’a. I, w sumie, pomyśli, że może mieli z Harper-Jackiem Dwellerem o wiele wspólnego, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.
- Kiedy mówisz, że ”to już zawsze tak”, Zach, to masz na myśli jego, czy siebie? W sensie… Masz na myśli, że już zawsze będzie ryzyko, że Jackie znowu weźmie? Czy, że jeśli… No wiesz, jeśli zdecydujesz się z nim być, bo chyba o tym rozmawiamy… To już zawsze będziesz musiał się o to martwić?
Pół-myślnie ogląda się przez ramię. Na wypełnione mleczną szybą drzwi, za którymi śpi Bastian - i Rufus, i Butchie, przy okazji, jeden wciśnięty pod męską pachę, a drugi umoszczony koło rozgrzanego snem uda.
- To, czy on weźmie, czy nie, to jest jego problem, Zach. To on ryzykuje życiem. - Phoenix wiedzie palcem po jednym z nacięć, przy których zdołała samą siebie porządnie przestraszyć (circa 08-2018) - Ale pytanie, do ciebie, to czy ty chcesz… Czy możesz żyć z tym dyskomfortem? I to żaden wstyd, mówię serio, jeśli okazałoby się, że nie możesz jednak - Nie “nie chcesz”, “nie jesteś w stanie”, albo “nie potrafisz” - Do dupy to, to prawda.
Ostatnio zmieniony 2022-06-25, 22:53 przez phoenix grace farrell, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

harper (on/ona/oni)

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Ona zawiesiła głos na dwadzieścia sekund. A on poczuł się tak, jakby posłała go wprzód o dwadzieścia lat. Jakby już się postarzał, teraz samego siebie próbując podejrzeć w cieniu sylwetki odbitym od rozkołysanej u jego stóp wody. Ale, choć bardzo się stara, nie widzi: czy zdążył przysiwieć (trochę – nie będąc pewnym, czy włosy zaczęły płowieć od słońca, czy raczej słońca: „Harper, słońce, przysięgam, że kiedyś przez ciebie o-”; i nagle tylko, w rozstresowanym chodzie przez korytarz, podchwyci w lustrze, że to już się zaczęło). Czy pojawią się pierwsze diuny, o które się z nim pokłóci(ł). Czy w sypialni (w kierunku której zerka – i widzi, twarz niedającą rozpoznać się przez plątaninę przysłaniających ją, ciemnych włosów) czeka na niego Teresa, czy może pokój ten należy na przykład, w tej alternatywie przyszłości, do Mary-Jane. I Mary-Jane za dwadzieścia lat będzie prawie w tym samym wieku, co śpiąca tam teraz Kingsley.
No, żadnej z tych rzeczy (i osób) nie może się przyjrzeć. Wie tylko, że jest dwadzieścia lat starszy, nie jest ani trochę mądrzejszy – i nadal o nim myśli. I nie musi go sobie przypominać. Bo żeby o kimś sobie przypomnieć, najpierw należy zgubić trop jego myśli.
A on go – nigdy – nie zapomniał.
Po dwudziestu sekundach daje się przywołać głosem Farrell; lub nagłym zelżeniem grymasu, który – zgodnie z przewidywaniami – poczuł. Jak czuje się ciężkość powietrza w czasie burzy; zagęszczoną przez niepokojącą ciszę. Wraca więc – do siebie – ale i cofa się, ostatecznie siadając na jednym ze schodków prowadzących do domu.
Chyba- chyba to drugie. – Nagle: obrusza się. – Ale-
Przycina. Się – ale też jej słowo: nie zwraca uwagi które – chyba „zawsze” albo „będziesz”.
Hej- hejjj, ch-chwilę- a-ale jakie „jeśli”. Phoenix (tak, jakby mógł mówić do kogoś innego...) Ja już zdecydowałem. O to- o to chodzi. Ja już zdecydowałem. Nawet nie wiem kiedy. Ale właśnie dlatego to jest jakieś, kurwa, niesprawiedliwe. Że on już nie ryzykuje tylko swoim życiem. Tylko- nie wiem, dwoma. Albo nawet trzema. Wiesz, teraz, kiedy ma dzie- znaczy, kiedy został ojcem. – Chrząka. – Nieważne. Chodzi o to, że mam wrażenie, że on tego nie widzi. Albo widzi, ale dopiero od niedawna. I teraz udaje, że wszystko jest okay. A ja widzę, że nie jest. Widzę, że zachowuje się inaczej.
I pomimo wyrzutu tych wszystkich opinii – kto i co widzi, a kto czego nie dostrzega, Zachary, o ironio, dopiero teraz zauważa, że cały czas podskubuje skórę i włoski w okolicach swojego kolana. Chyba tego samego, do którego Harper trzy lata temu przysunął policzek. Po raz pierwszy. Uśmiecha się do siebie; i pozwoli się w tym uśmiechu usłyszeć. W krótkim wypchnięciu powietrza – tak ciepłym, że oczywiste jest, że jeszcze przed chwilą wygrzewać musiało się w promieniu przyjemnego grymasu.
Skąd się wie takie rzeczy? Że się „może”?
Oddycha, ciężko. I poważnieje.
Skąd- skąd wiedziałaś, że tamten-... że twoja zadyszka jest twoja? Że podejmujesz dobrą decyzję?

autor

preskot [on/jego]

dreamy seattle
Awatar użytkownika
31
180

pielęgniarka

swedish hospital

elm hall

Post

Starsza jest za to Phoenix. Nie za wiele, w hierarchii ich metryk przycupnąwszy koło Dwellera w odległości ledwie roku, dwóch miesięcy i jednego tygodnia. I nie uważa się także za mądrzejszą - co, wbrew pozorom, nie musi wykluczać się wcale z jej zwyczajową przemądrzałością, mechanizmem obronnym stosowanym bezwiednie w walce z każdym możliwym napływem lęku. Nie da się jednak ukryć, że - tak zwyczajnie - żyje dłużej. Można by zatem uznać, że i więcej przeżyła. Przeczuła. I, że z tych prze-czuć (to znaczy: z uczuć odkrytych w sobie, przerobionych, i ubranych w myśli), wyciągnęła w ciągu swoich prawie-trzydziestu-jeden (lat) jakieś wnioski.
- A jak definiujesz “dobrą decyzję”? - Zaczyna, chyba tylko na rozgrzewkę, bo nie do tego zmierza. Wstaje, przenosi się - od stołu, do zlewu, przyciskając telefon do ucha kanciastym występem ramienia. Podoba jej się sposób w jaki chłopak wypowiada jej imię. Z pośpiechem i stanowczością, naciskiem kładzionym na drugą sylabę. Może jej się tylko wydaje, ale chyba wychwyciła leciutki twang godny Kalifornii. Coś lżejszego niż w akcencie jej, i Bastka (Dwellera nie liczy, bo w jego dykcję zawsze wkradała się ta nadęta brytyjska domieszka), i Max'a, i... - Nie, inaczej. Nie odpowiadaj. Coś ci powiem - Odkręca kran, i płucze pod nim talerz - płyn do mycia naczyń odmierzając w łezkach z większą niż kiedykolwiek w przeszłości ostrożnością.
Nie mówiła tego jeszcze nigdy - ani na głos, ani nikomu. Raz zapisała na jakimś świstku papieru, wciśniętym wkrótce do niszczarki w dyżurce wraz z przeterminowanymi danymi pacjentów. Kilka razy recytowała sobie w myślach, oddając się zupełnie przyziemnym, codziennym czynnościom. Ale teraz decyduje, że najwyższa pora. Że może będzie warto.
A, że pada akurat na dwudziesto-yyy… Ile on miał lat w zasadzie?
  • Że pada na chłopaka, którego widziała raptem parę razy w życiu, ale wystarczy, że go słyszy, by wiedzieć, że go rozumie?
    • No cóż, trudno. Niech tak będzie.
- Moja zadyszka… - Automatycznie ścisza głos, jakby chcąc oszczędzić Bastkowi wiedzy o jego nowym pseudonimie, a sobie, tym samym, pytań: kto? jak to? czemu? - Bastian… Wiesz, Bastek miał labradora. To znaczy… - Śledzi wzrokiem trakt biegnący od jej własnych, bosych stóp, aż po duet metalowych misek w wersji iks-el, ustawionych pod ścianą - jedna jest pusta, druga gdzieś w dwóch-trzecich wypełniona wodą. Poprawia się, chyba skutkiem czułej lojalności względem Rufusa, i podchodzi do jego kącika, nazywanego także mini-barem - Bastian ma labradora, ale mówię o tym innym, tym pierwszym. Nazywał się Morty, i w sumie nie mieliśmy… Nie spędziliśmy zbyt wiele lat razem, on, i Bastian, i ja, ale Bastek go kochał. Wiesz, w taki sposób, w jaki się kocha po raz pierwszy. W każdym razie - Pochyla się; skoro już tu jest, to może równie dobrze nalać Rufuskowi i świeżej - Morty zmarł, poszliśmy do liceum, potem na studia… T-to znaczy, ja. I Bastian miał już wtedy Rufusa, który jest jaśniejszy, i większy, i... Ale nie o to chodzi. Był taki moment… Kiedy miałam dwadzieścia-coś lat, i chyba trochę zachłysnęłam się… Sama już nie wiem czym, Zachary… I spotykałam się z ludźmi. Wiesz, z mężczyznami. Chodziłam z nimi na randki, czasem do łóżka. I byłam kiedyś w barze, na drinku, z chłopakiem, który był jakieś trzy lata wyżej, robił specjalizację z ortopedii. I chciałam mu opowiedzieć - o Morty’m. Bo okazało się, że sam ma labradora. Więc wiesz, siedzimy, pijemy jakieś idiotyczne Pornstar Martini, i nagle orientuję się, że nie pamiętam. Imienia. Morty’ego. - Przez chwilę myśli, że Prescott weźmie ją za skończoną wariatkę (choć, w zależności od tego ile chłopak wie, możliwym jest, że już wyrobił sobie o niej opinię tego typu) - Musiałam stamtąd wyjść, od razu. Bo… Bo wiesz, bo to jest ten moment, w którym sobie uświadamiasz, że kogoś tracisz. Że tam, gdzie kiedyś był - nagle go nie ma. W tobie. Że musisz szukać staranniej, bez pewności, że go znajdziesz. Że coś się z ciebie wymyka - coś, co myślałeś, że będzie na zawsze.
Okazuje się, że Phoenix czuje się nagle dziwnie poruszona. Kręci głową, do czajniczka-klepsydry ustawionego nieopodal w oczekiwaniu na swoją kolej, by rozgwizdać się śpiewem zwiastującym kawę.
- Nie wiem ile wiesz, Zach. O tym, co się stało w zeszłym roku. O - ...wypadku - Zdarzeniu z dnia urodzin, swoją drogą, Har... Jackiego. Ale... - Na chwilę musi zagryźć wargę, po lewej stronie - zbierając w sobie słowa tak, jak zbiera się koszyczki ostu; ostrożnie - ...ale wtedy naprawdę mogłam go stracić. Bastiana. Całego, nie tylko pamięć o nim. I myślę... Myślę, że ty wiesz, o jakim uczuciu mówię. Myślę, że wiesz dokładnie.
Jeśli się myli, to trudno; nauczyła się już, przynajmniej w jakimś stopniu, że nawet ona nie zawsze musi mieć rację. Coś jej jednak podpowiada - może fakt, że Zachary zadzwonił do niej o dziewiątej-pięćdziesiąt-dziewięć, choć mówiła, że dostępna będzie od dziesiątej-w-dół-zegara - że tym razem nie znalazła się w błędzie.
- W każdym razie... To są dwie zupełnie różne rzeczy. To pierwsze uczucie, i to drugie. Tego drugiego - nie unikniesz, bo myślę, że… Um, dość chujowo, jest wpisane w charakter wszystkich bliskich związków. Ale to pierwsze… - Pociera czubek własnego nosa i mruży oczy w największym skupieniu - Nad tym się zastanów. Czy będziesz w stanie… - ...żyć - Być szczęśliwy z myślą, że go sobie odpuściłeś. Że go zapominasz. Że go nie widujesz, że jest, gdzieś tam, z innymi ludźmi, w innych wnętrzach, ale w tobie jest go, z czasem, coraz mniej, i w końcu - nie będzie go praktycznie wcale. Wiem, że może ci się wydawać, że jest inaczej, ale to jest, moim zdaniem, nieprawda. Pewne rzeczy trzeba pielęgnować. Więc jeśli teraz, na samą myśl, że mógłbyś go zaniedbać, ogarnia cię taki rodzaj… Obrzydliwego przerażenia - Jak ją wtedy, nad wypełnionym wódką, szampanem i syropem z marakui kieliszkiem w kształcie odwróconego stożka - To znaczy, że warto. To znaczy, że on jest dla ciebie. Tak bardzo trudny, i skomplikowany, i pogubiony, jak jest. Bo innego go - w tej rzeczywistości - nie dostaniesz.

autor

harper (on/ona/oni)

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

W pierwszym odruchu. Zapożyczonym ze słownika ojca, zdaje się.
Morty-
Zdechł. Psy nie-
W zasadzie nie pamiętał który z rodziców upomniał go pierwszy. Ale faktycznie, poprawiali go dość sumiennie – że o psie mówi się, że „zdechł”, a nie „zmarł” – jakoś tak dziwnie i niepotrzebnie odbierając szacunek już nawet w tej sferze, w której druga strona nie za bardzo ma jak się wybronić. I tak już zostało – Zachary nigdy nie miał bowiem ani psa, ani innego pupila, który nauczyłby go inaczej. Bo jednym z większych oszustw tego świata jest myśl, że uczyć można się tylko od ludzi. A jeszcze większym – że, przede wszystkim, tymi ludźmi mają być rodzice.
Nieważne, wybacz. – Macha na samego siebie ręką. Podciąga kolana bliżej siebie, opiera się o nie ramionami – na tę poskładaną ciasno piramidkę własnego ciała zakładając wreszcie także i brodę. Mówi przez to trochę mniej wyraźnie. I mniej wyraźnie słyszy: bo słucha o Pornstar Martini, a myśli o Pegu Club. Kiedy Phoe mówi o studencie ortopedii – Zach myśli o Samaelu. To taki dziwny, głuchy telefon.
Bastian. Joachim?
Bastek. Jackie.
Przecież – orientuje się – to brzmi tak samo. Wymawia się – tak samo. Z tym samym akcentem, który niby pada przez usta, ale zaczyna się w sercu.
No, facetami łatwo jest się zachłysnąć. – Zaśmiał się. W innych okolicznościach pewnie zabrzmiałoby to dosyć niefortunnie. Ale nie w tym kontekście, w którym tkwili, prowadząc swoją rozmowę. Owiniętą w trochę gdybań i założeń, i pół-widzialnej powagi.
Chłopak się uśmiecha. Owszem; uznaje ją za wariatkę. Ale wariatkę, którą w całym tym swoim szaleństwie – wydaje mu się – mógłby zrozumieć.
Chyba tak – chyba wiem. To głupie, co? Zdać sobie sprawę, że kiedy kogoś tracisz, to-
Wciąż nieubrany, ale też nie-nagi; z tyłkiem opasanym bokserkami i koszulką na torsie – czuł się podatniejszy. Bardziej uwrażliwiony. A skoro ciepło czekało na niego w domu; to szukał go we wspomnieniach.
No, wiesz. Nie tracisz tylko przeszłości… z tą osobą. I tego, co teraz. Nagle przepadają też wszystkie okazje żeby widzieć kim się staje. I myślę, że- że to tego bym sobie nie wybaczył najbardziej. Gdybym przegapił moment, w którym mu się udaje. Każdy jeden. Pół roku, rok. Trzy lata. Pięć. Nie wiem, potem może, znowu, tydzień. Znowu miesiąc, znowu rok. Chryste, nawet gdyby mu nie wyszło. – Zaciska usta. – Phoenix? Harper- Harper długo był sam, prawda? I nie mam na myśli- nie mam na myśli bycia z kimś. Ani bycia wśród ludzi.

autor

preskot [on/jego]

dreamy seattle
Awatar użytkownika
31
180

pielęgniarka

swedish hospital

elm hall

Post

W innych okolicznościach, Prescott pewnie rozmawiałby o tym z Dwellerem, albo którymś ze swoich znajomych, choćby Jenną, żartobliwym szturchnięciem łokcia robiąc w konwersacji miejsce na podteksty i dwuznaczności. Ale okoliczności nie były "inne", tylko takie:
Wczesnoporanne, dziwnie poważne i naznaczone dziecięcą bezbronnością (w taki sposób, w jaki bezbronne jest rozespane ciało, albo oko, z jakiegoś względu niezdolne, by mrugnąć).

- Poczekaj.

Chłopak usłyszy wędrówkę telefonu na linii ręka - ręka - ucho - policzek - bark. Miękkie dźwięki: dłoń owijającą się wokół spękanej kantem obudowy telefonu, cichy, ciepły szelest bawełny, suchość niedociętych końcówek włosów (na fryzjera nie miała ostatnio pieniędzy, a na samodzielne zajmowanie się stylizacją gęstych, ciemnych pukli - czasu) zaplątanych gdzieś pomiędzy wyświetlacz, a policzek, śmieszne kłapnięcia bosych stóp przemykających się znajomą ciasnotą mieszkania. Potem (pół-szept):
- M-momencik.
Zgrzytnięcie drzwi. Merdanie psiego ogona obijającego się o nagie łydki. Wytłumione, rozespane C-co się dzieje? - męskie, i ze specyficznym, ale pojedynczym zająknięciem, jakby bastianowa alalia też dopiero wybudzała się po długiej nocy bezruchu; wypowiedziane bardziej w poduszkę, niż w świat. Nienaoliwione zawiasy najwyższej szuflady w komódce. Usłyszy, jak Phoenix go odsuwa, dociska dłonią do biodra.
  • - ...Nic się nie stało... Nie, to nie mama. Śpij... potem... - ci opowiem...
Wreszcie Phoenix założy grube, puchate skarpetki - te, po które szła do sypialni, przeprawiając się przez zaporę z psich powitań i paru nierozpakowanych-nadal pudeł w przedpokoju - i wyjdzie, a jakże, na schodki. Przez okno - zawadzając czubkiem głowy o framugę.
- Kurwa. Chwileczkę - Zasunie za sobą barierę odrapanych nieco odrzwi, i szkła. W dbałości o poufałość którą, czuje - z niewiadomej przyczyny - jest chłopakowi winna. Może to dlatego, że w jego słowach słyszy miłość. A do miłości trzeba podchodzić z szacunkiem (teraz już wie).
Cmoka. Sadowi się wygodniej na nienagrzanym jeszcze metalu. Pociera dłonią lewe oko, i brew.
- W gruncie rzeczy, każdy jest sam, Zachary - Zaczyna. Potem się śmieje. Nie-tak. Jeszcze raz: - Sorry, to zabrzmiało jak Paulo Coelho. Chodzi mi o to, że, teoretycznie, Harper nigdy nie był bardziej sam niż ktokolwiek z nas. Wiesz, w naszej... Grupie. Tylko ta jego samotność... Ona jest... Zawsze była... Trochę inna. Nie wiem, czy to przez wszystko, co stało się z Elliottem, czy z Bastianem, czy to przez jego ojca... - Patrzy gdzieś przez industrialny horyzont: rude cegły, zasnute-smugami okna, smutne, odwodnione begonie na balkonie sąsiada. Znowu tsk-cmoka - Obiecasz mi, że to zostanie tylko między nami? - Nie ma pojęcia, czemu zamierza mu to wszystko powiedzieć - Słuchaj. Harper zawsze się w tej samotności barykadował. Teraz tak myślę, że pewnie mu zostało z dzieciństwa. I wiesz, różni ludzie próbowali... No, weźmy taką Charlie, okay? Nie da się zaprzeczyć, że ona go kocha... - W ostatniej chwili przypomina sobie o namiastce lojalności względem pewnie-kiedyś-bratowej - ...ła. Ale też zawsze próbowała się przez tą samotność jakoś przebić, przedrzeć, nie wiem, zmienić ją? Zmniejszyć? Cokolwiek tam ludzie robią z samotnością. A tymczasem moim zdaniem... Ktoś tą samotnością Dwellera się musi zająć, rozumiesz? Zaopiekować się nią - Chrząka - Zaopiekować się nim. I pozwolić mu być samotnym obok siebie. I go nie poganiać. I nie próbować go zmieniać. Dweller bywa dupkiem, ale nie jest chujem, rozumiesz? On się zmieni sam, kiedy przyjdzie pora - W kontrze do niedawnej rozmowy z Bastianem, w której argumentował, że - mimo całej jego braterskiej miłości względem muzyka - tacy jak Harper raczej nie zmieniają się nigdy. Cóż, Phoe nigdy szczególnie Dwellera nie lubiła, ale nie musiała go przecież lubić, żeby widzieć w nim (coś więcej) - Zach...? Czego ty się boisz, co?

autor

harper (on/ona/oni)

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Tylko trochę. – Phoenix po raz pierwszy usłyszy, jak Zachary się śmieje. Pierwszy raz podczas tej rozmowy; ale może i po raz pierwszy, w ogóle – inaczej, niż kiedykolwiek dotąd (dotychczas: płytkie szczeknięcia przyśpieszone krótkim parskiem). Teraz jest to śmiech, który wylęga się z nieśmiałego chichotu, a potem przypomina trzepnięcie w kolorową piniatę albo wyrzut konfetti. Jest mniej gorzki. Jest też głębszy – i zupełnie szczery. – Chociaż bardziej zajechało Josephem Conradem. – Oddycha lekko. To taki typowy oddech, w którego windę wstępuje wesoły ton; i zjeżdża niżej, i kąciki ust także zrównują się w ciągłą linię.
A potem jej słucha. Nie odzywa się; i nie przyznaje się, także – że nie ma pojęcia „co stało się” z Elliottem, z Bastianem i ojcem Harpera (tym samym, który nigdy nie zwracał się do niego J a c k i e , a przecież w ten sposób mówił każdy, kto go Obrazek). Ale czuje; czuje, że samotność z narracji Phoenix musi strasznie boleć.
Na jej pytanie – na początku zwyczajnie przytakuje. Zapatrzony w punkt na głupiutkim celowniku ze ściśniętych ze sobą stóp – i dużych palców raz złączonych ze sobą, innym razem odgiętych w kształt „V”. Potem orientuje się, że dziewczyna go nie widzi.
Obiecuję.
Z cichą nadzieją, że jest gotowy na kolejny rozdział. Że życie Harpera serwowane mu fragmentami da radę poskładać w sensowną całość – raz dyktowaną głosem jego matki. Teraz „tej-całej” Farrell.
I coś w jej głosie – i w, być może, domniemaniach, sprawia, że jej wierzy. Więc kiedy pyta o to, czego się boi, Zachary odpowiada:
Pływać – mechanicznie, przekornie i trochę ryzykancko; bo zgodnie z prawdą. Tak w przeciwieństwie do wszystkich tych esemesów, które wymienił kiedyś z Harperem. O wysokościach i ciemności; próbując zagrać mu na nosie, a w efekcie – grając na nerwach. Naprawdę – nie tylko bał się, ale w związku z tym i zupełnie nie potrafił pływać.
O ironio, mówi to właśnie Phoenix (nie mając pojęcia, co stało się niespełna rok temu).
I długich rozmów z epigonami Josepha Conrada. – Na rozluźnienie, ale za to z Prescottowym zacięciem.
Nie no, sam nie wiem. Łatwiej byłoby chyba powiedzieć czego się nie boję. Po prostu- po prostu czasami mam wrażenie, że- no, widzisz, właśnie dlatego pytałem o tą samotność. Bo Harper jest inny. Nie jest… nie jest najprostszy w obsłudze. Z trochę większym ryzykiem awarii, niż reszta. Rozumiesz? Ale- ale masz rację. „Innego go nie dostanę”, tak to szło?
Wzdycha. Chyba zdaje sobie sprawę z tego, że o uczuciach – szczególnie tych żywionych do Joachima – nie da się „tak po prostu”.
No i, sęk w tym, że jego model nie ma instrukcji. Albo – o, i tego się, na przykład, boję – że okaże się, że to ja tę instrukcję wyrzuciłem. Że na jakimś etapie pomyślałem, że sobie bez niej poradzę. I że się bardzo, w tym wszystkim, pomyliłem. – Na myśli ma, najpewniej, swoją gotowość. Taką, którą nabiera się wraz z wiekiem, a przyśpieszony kurs przygotowujący słynie z raczej niewielkiego procentu zdawalności.
Albo, że jest w innym języku, ta instrukcja. I że to jest taki język, którego ja się nigdy nie nauczę. Chociaż, wiesz, on mi kiedyś powiedział, że wszystko się da. Wszystkiego można się nauczyć. A ja nie chcę go zawieść – tłumaczy, mając nadzieję, że i jego nadal da się zrozumieć, w całym tym emocjonalnie-metaforycznym bełkocie.
Phoenix – przełyka ślinę – ja go kocham. I „innego” go nie chcę. Tylko że też nie chcę go przestraszyć. I naprawdę nie wiem jak to zrobić, żeby dać mu te obydwie rzeczy naraz. S-sama rozumiesz – szczerość i przestrzeń. Czy- czy coś. Żeby on mógł być samotny, ale nie czuł się sam.

autor

preskot [on/jego]

dreamy seattle
Awatar użytkownika
31
180

pielęgniarka

swedish hospital

elm hall

Post

Widzi, widzi. Spoko, luz.
Nie tylko obietnicę, która najpierw zaboli, a potem dopiero zabrzmi, ale też to, że w jaki sposób chłopak próbuje zbliżyć się do Harpera. I jak próbuje go poznać, oraz, chyba, zrozumieć. Ale widzi też, że chłopak robi to, póki co, poruszając się peryferiami zdarzeń. Jak przerażony dzieciak nad brzegiem oceanu - co, w gruncie rzeczy, miałoby w tym kontekście sporo sensu - któremu wydaje się, że jak zamoczy w spienionej topieli fal duży palec stopy, to żywioł porwie go i zawłaszczy sobie z zamiarem wiecznego nieoddania.
- Nie wiem co to epigon - Mówi najpierw, drapiąc się w kolano - gdzieś powyżej mikrej bruzdki powstałej wokół pojedynczego włoska wrośniętego w skórę - Brzmi jak poligon, ale domyślam się, że nie o to chodzi. Czekaj, nie mów, sprawdzę! - Protestuje, nim Zach mógłby, łaskawie, poczęstować ją leksykalną definicją. Phoenix stwierdza, że to nawet w sumie fajnie, i że faktycznie sobie zobaczy, przesuwając dłonią najpierw po chropowatych, zakurzonych obwolutach glosariów ustawionych rządkiem, a potem po pergaminowych połaciach w ich wnętrzu. No, następnym razem, gdy w jedyny jej wolny dzień w tygodniu wybiorą się z Bastkiem do SPL, albo do jej "odłamu" w Montlake - w ramach nielicznych w Waszyngtonie rozrywek, po które sięgnąć można było za absolutne darmo. Kiedy już przestanie rozdrapywać skórną imperfekcję, pokręci głową i westchnie głęboko w słuchawkę.
- Ech, chłopczyku... - Przeczuwa, i pewnie się nie myli, że dzieciak obruszy się w reakcji na to słowo, ale też liczy, że jednak przyjmie nawet i ją zaskakującą czułość, która w nim wybrzmiała. Myśli, nie bez bólu, że to naprawdę przyjemne - na jakiejś dziwnej płaszczyźnie. Tak porozmawiać z kimś... jak z rodzeństwem - Widzisz, właśnie o to chodzi. Dopóki będziesz myślał o nim w taki sposób, to kicha. Dweller to nie jest... Nie wiem, kurde, jakaś maszyna, którą ty masz obsługiwać. Znaczy... - Chichocze, i się poprawia - tak w słowach, jak i na zajętym przez siebie schodku - Róbcie sobie co tam chcecie, ale wiesz o co mi chodzi. Jak czegoś nie wiesz, to musisz go spytać. - Zastanawia się, kiedy - w międzyczasie - stała się gejowskim Johnem Gottmanem, i myśli, że może powinni z Bastianem otworzyć jakąś klinikę, z Dwellerem i tym-tutaj robiącymi im promocję w środowisku - On ci przecież powie.

Z jakiegoś względu przypomina jej się teraz sposób, w który Harper podawał Zachary'emu kawę. Wtedy, całe miesiące temu, przy rzężącym szpitalnym automacie (nie musi nawet przymykać powiek by widzieć opuszki palców muzyka, zahaczające o chłopięce kłykcie). Pamięta też, że Harper trzymał papierowy kubek bez serwetki - za długo żeby się nie poparzyć - i czekał, aż Zachary wyciągnie jedną z dozownika, i wyłoży nią sobie zakole dłoni. I to, jak dopiero wtedy podał mu gorący napój. Ja pierdolę, myśli Phoenix, ale wpadli - Komu, jak komu. Ale tobie tak - I jeśli fotograf dotąd nie słyszał w jej głosie pewności, to teraz - z pewnością - ją słyszy. - To znaczy, wiesz, może nie od razu. Albo jakoś nie wprost - Wraca myślą do komiksów Bastka, i do tego, jak czasem musiała wpatrywać się w nie pod zupełnie innym kątem, by nagle, całkowicie klarownie, dokładnie pojąć, o co Everettowi chodzi- Jezu, pewnie ci powie w jakiejś durn... W jakiejś swojej piosence. Tylko musisz zacząć go słuchać.

Wyznanie Prescotta przyjmuje z cichym, triumfalnym - ufff! - ot, jęknięciem pełnym ulgi, jednym z tych, które towarzyszą wyciąganiu drzazg (albo kul; trzydzieści pięć, do czterdziestu jeden milimetrów).
- No, to winszuję - Śmieje się, ale przecież nie z niego - A czy on to wie? Bo jeśli nie... - Spogląda w stronę domu - przez okno. W kąt, w którym, całe półpiętro niżej, Bastian przewracał się teraz na drugi bok i mlaskał. I, przez sen, odganiał z policzka miotełkę kociego ogona. I myśli o tym, jak powiedziała mu prawdę. Wtedy, po Wigilii. I jak od tamtej pory Bastian jej nie dotknął. Ani razu - chociaż przecież razem spali, oglądali jakiś szajs nadawany przez kablówkę, jedli, i regularnie trzymali się za ręce na spacerach. Ale myśli też o tym, że mniej więcej w tamtym okresie Everett zaczął znowu spać. I jeść. I oddychać bez inhalatora. Na razie nie czuje się w obowiązku, by to mówić do tego zakochanego szczeniaka po drugiej stronie telefonu, ale w dorosłym życiu czasem jest coś za coś - To ja myślę, że skoro go kochasz, to jesteś mu winien prawdę.

autor

harper (on/ona/oni)

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Faktycznie, trochę się obrusza. Na tego „chłopczyka”, ma się rozumieć. Może nawet pufnąłby; niewidocznym obłoczkiem irytacji albo zwykłej żenady. Ale „chłopczyk” przedstawiony głosem Phoenix (tak – tym, który dopiero odrdzewiał po całonocnym milczeniu; to nic) pobrzmiewał zupełnie inaczej, niż wszystkie te „chłopczyki” wypluwane przez fisze wplątane w sieć rodzinnych znajomości albo sylwetki pozbawione imion – mijane za to, regularnie, na uczelnianym korytarzu; tłoczące się w gromadach nad żywo omawianymi tematami (imprezy muzyka sport eseje imprezy praca ona? nie, ona to maks „siódemka”, to znaczy, heh, zależy z której strony patrzysz; Jenna? Jenna solidna dziewiątka; Prescott, chłopczyku spierdalaj; i znowu, w studenckim cyklu życia: imprezy muzyka sport eseje […]).
Czekaj, czekaj. No już, powiedz to. Są, prawda? Strasznie durne, te piosenki. Jezu, dziękuję, wreszcie ktoś. – Najpierw, mimowolnym zrywem unosi rękę: a potem przysłania usta dłonią tej ręki i śmieje się w jej grzbiet. – Wiesz, mam jednak nadzieję, że zdecyduje się na jakieś mniej sadystyczne metody. Ale to chyba marzenie ściętej głowy. – Wzdycha; choć nie z rezygnacją. To taki ciepły oddech, w którym tlą się jeszcze resztki rozbawienia i żartów. – W każdym razie… swojej groupie już raczej ze mnie nie zrobi. Chociaż może kiedyś dam temu rzępoleniu szansę. No, kiedyś na pewno.
Kiedy to wszystko przestanie być tak świeże; bo przecież doskonale wiedział od czego powinien zacząć. Albo, przynajmniej, do treści której piosenki prędzej czy później powinien dotrzeć. Do tej, której tytuł sam w sobie przypominał wycinek wyrwany z awersu koperty; ten z imieniem adresata. Z papieru zalakowanego pieczęcią w kształcie przycisku "play".
Ale nie potrafił. Jeszcze nie; i, przede wszystkim, nie po tym, co wydarzyło się na Grammy's.
Wie. Oczywiście, że wie. – Brzmi trochę tak, jakby właśnie się oburzał. Z tego wszystkiego, zresztą, aż wstał – czując chłód wkradający się pomiędzy ścięgna i stawy. Potem drapie się po wąziutkiej linii upchniętej w przestrzeni pomiędzy biodrem a pośladkiem. I nagle znowu łagodnieje, i znowu brzmi jak dziecko. – Tylko jeszcze mu tego nie powiedziałem… – Znów staje nad basenem, przez chwilę, w jakimś niewyjaśnionym zrywie odwracanej – od samego siebie – uwagi, zabalansuje na jednej nodze. A potem się wycofa.
No, dobra. Uh-, muszę się jeszcze nad tym wszystkim zastanowić. Przemyślę to, Phoe. Porządnie. A, powiedz mi-
Zupełnie tak, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, że w rozmowie uczestniczą dwie strony. I, jeszcze zanim będzie musiał się rozłączyć (a będzie musiał wtedy, kiedy Teresa – z mgłą snu nieprzegnaną jeszcze dziennym trzepotem rzęs – stanie w progu rozsuwanych drzwi; tych prowadzących właśnie na tyły posiadłości):
Co u ciebie? Co słychać?

[…]
𝓕𝓲𝓷

autor

preskot [on/jego]

ODPOWIEDZ

Wróć do „rozmowy telefoniczne”