WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://live.staticflickr.com/768/33324 ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

50.

Pierwszy Dzień Ojca był dla nich dość wyjątkowy.
Harper wychodził na wolność, więc teraz mógł korzystać z uroków macierzyństwa w pełni i dowolnie. Charlie jednak nie zrzucała na niego obowiązków, chcąc, aby całkowicie doszedł do siebie oraz nacieszył swoją nową miłością. Dobrze wychodziło, bowiem sama straciła swoje miłości, więc wolała, aby nikt jej nie widział w tej chwili. Zaszyła się w swoim domu, zakupy zamawiając przez różne aplikacje i żywiąc się tylko i wyłącznie jak musiała albo jak miała zaniki pokarmu. Nie przyznała tego przed nikim, bojąc się reakcji najbliższych. Już czuła nadchodzące słowa pocieszenia i stwierdzenia typu nigdy go nie lubiliśmy.
Panicznie bojąc się samotności, ponownie wpadła w wir samo istnienia i ciszy. Głuche godziny przerywane jedynie płaczem czy gaworzeniem Janey. Nie roznosił się już zapach (podobno pachną) bułeczek cynamonowych ani wody kolońskiej. Nikt nie obejmował jej wieczorem ani nie całował rankiem na przebudzenie. Spała sama, czasami z Mary-Jane przyklejoną do jej piersi. Zniknęła jedynie chęć wiecznego zaśnięcia i zniknięcia ze świata, bo przecież miała dla kogo żyć. Już miała.

To jednak miał być dzień Harpera jako świeżo upieczonego ojca. Chciała dać mu wolną rękę, będąc właściwie cieniem [co nie należy do trudnego zadania, wyjątkowo] i pomocą, jeśli takowej zapragnie. Nie zamierzała się wtrącać ani rozmawiać jak ostatnio o miłostkach chodzących po sercach i wyreżających resztki nadziei oraz godności. Boże, niech w końcu będzie normalnie. Niech nacieszą się chwilami normalności i oby nie złapały ich hieny z aparatami.
Wybrała ZOO, a następnie jakiś piknik na polanach ogrodu. Odwiezie je do domu, zobaczy pokój Mary-Jane, który służy jedynie za miejsce do usypiania, ponieważ stoi w nim piękny, wygodny fotel bujany. Dziewczynka nie lubiła sypiać oddzielnie, musiała czuć obecność Charlie, więc łóżeczko (a raczej przystawka) stała wciąż przy łóżku Everett.
Ubrała córkę w biało-fioletowy komplecik, darując sobie tiulową spódniczkę w ostatniej chwili. Uznała ją za zbyt wiele. Sama nie stroiła się jakoś bardzo, stawiając na wygodę i praktykę, bowiem Mary-Jane zapewne pokaże swoje zdanie, wymiotując. Zrobiła prezent dla Harpera, niby od Mary-Jane, podarowując mu niewielkie zdjęcie oprawione, by nie zniszczyło się i super-świetną-hiper-zajebistą bluzkę z napisem SUPER TATA JANEY. Tak, by był w tym wszystkim zabawny akcent. Spotkali się więc przed wejściem do ZOO, w miejscu dyskretnym i nieco osłoniętym przed światem. To miał być ich dzień.

- Harper! – zawołała go radośnie, odnajdując w sobie krztę odwagi i wesołości. Zamiast obejmować go na powitanie, uśmiechnęła się jedynie lekko, poprawiając okulary przeciwsłoneczne na nosie.
Chryste, czuła się jak za dawnych czasów, gdy ukrywała siniaki od męża. Tym razem musiała jednak osłonić swój żal i smutek, bo tylko one jej pozostały po nagłym odejściu Luci. Odetchnęła głęboko, zgarniając daszek wózka, by Harper mógł przywitać się z córką.
- Gotowy na przygodę? Janey zaznaczyła, że koniecznie musimy zobaczyć żyrafy. – Żartowała. Uwierzył w to? Podejmie grę? Proszę, oby tak, byle tylko nie zauważył, że nie mylił się co do Malkovitza.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

- Gotowy? Charlie, pytasz mnie, czy jestem gotowy? - Harper-Jack Dweller, przychylony ku wygodnej spacerówce w koślawym trochę przykucu, który jednak umożliwiał mu przyzwoite przywitanie się z córką, zwyczajnie nie poznał własnego głosu. Tego dziwnego, niskiego, ale nie za-niskiego tonu, który słyszał już wielokrotnie, ale jakoś nigdy u samego siebie, ściszonego o pół oktawy po to, by nie przestraszyć albo nie zaniepokoić bobasa wpatrującego się weń aktualnie parą wielkich i pięknych, ale też ewidentnie nie-wszystko-jeszcze rozumiejących oczu. Był to bowiem taki głos, który nie przydaje się podczas nagrań, wywiadów i koncertów; głos, jakiego nie używa się na randkach albo podczas kłótni, gdy randki przemieniły się w coś bardziej długoterminowego, a potem to coś długoterminowego szlag trafił, i teraz próbowało się wywalić tego drugiego człowieka z mieszkania. Ten głos nadawał się jedynie do opowiadania bajek, argumentowania, dlaczego dojadanie szpinaku jest bardzo, bardzo ważne, no już, am-am-am!, wyjaśniania, czym są pierwiastki chemiczne (mógł dobrze wytłumaczyć na przykładzie metylobenzoiloekgoniny, przy okazji opowiadając dziecku o alkaloidach, tropanie i estrach), a czym matematyczne, i jak się je wyciąga, a także przypominania o godzinie policyjnej i oferowaniu - po raz ósmy - że mógłby ją odprowadzić na tę imprezę, i może poczekać pod blokiem, na wszelki wypadek?
Tym głosem śpiewało się nie rockowe przeboje, plując w mikrofon na oczach trzydziestu tysięcy rozfalowanych euforią i ślepym uwielbieniem ludzi -
  • tylko kołysanki.
Bo to właśnie, proszę państwa, był głos ojca (odrzucając na bok wszelkie biblijne interpretacje):
- Ja się URODZIŁEM GOTOWY, dziewczyny! - z przerysowanym w taki sposób, który zachwyca dzieci, a innych rodziców zupełnie nie dziwi, entuzjazmem zwrócił się do córki i Charlie jednocześnie - Żyrrrrafy! Przecież to są najlepsze zwierzęta na świecie!
Harper nie był wprawdzie pewien, w jaki sposób sześciomiesięczny szkrab jest w stanie zaznaczyć absolutną konieczność zobaczenia żyraf z taką stanowczością, że Charlie najwyraźniej nie widziała możliwości aby jej odmówić, ale ufał również, że Everett lepiej rozumie potrzeby ich dziecka niż… No, co by tu wiele mówić, on. Zabawny akcent na koszulce nabierał bowiem akcentu raczej tragikomicznego, gdyby pomyśleć, że ten SUPER TATA JANEY widział dziś córkę ledwie po raz czwarty od opuszczenia odwyku. Cóż, trochę mało jak na kogoś, kto miał się ubiegać o tytuł Ojca Stulecia.

Inna sprawa, że, wbrew temu co się szeptało w niektórych kręgach, i wypisywało na niektórych portalach, Dweller bynajmniej nie poświęcał czasu spędzanego z dala od córki na dawaniu sobie w nos na kalifornijskich imprezach i zamkniętych waszyngtońskich bankietach dla tych z najwyższych sfer. Nie. Jeśli bowiem brunet nie mógł znajdować się przy córce fizycznie tak często, jakby chciał, to dlatego, że pracował - starając się jednocześnie pokryć długi, które zapewniła mu (i całej jego ekipie) styczniowa wtopa z Grammys (jak i te, chyba, których nieudanym samobójem narobił sobie Bastian...), i nadgonić tegoroczny plan finansowy, przynajmniej w ten sposób próbując wynagrodzić nie tylko swoim współpracownikom, ale i wyposzczonym z jego muzyki fanom, niedawne straty (w singlach, dźinglach, i tych dwóch teledyskach, które miał wypuścić do czerwca, a których zwyczajnie nie było kiedy ogarnąć).
Nie było jednak mowy, aby nie wyrwał z napiętego planu dnia - tygodnia - miesiąca - kwartału... Kilku porządnych godzin na świętowanie Dnia Ojca. Jego pierwszego. I, o ile nie zacznie ładować sobie w żyłę w ciągu najbliższych dwunastu miesięcy, być może też i nie ostatniego (bo - och, dobre wiadomości! - podczas ostatniej kontroli jego lekarz prowadzący uśmiechnął się z tym typowym, anonimowym, lekarskim spokojem, i potwierdził, że sprawy wyglądają dość dobrze).
W drodze na miejsce spotkania z Charlie i Mary-Jane zdążył już zaliczyć wprawdzie zaczątki do dwóch potencjalnych konfrontacji z jakimś domorosłym fotografem (i to nie z tym, z którym by chciał), ale póki co oceniał lokację wybraną przez Everett jako względnie bezpieczną. Poza tym może przy odrobinie starań i szczęścia miało im się udać wtopić w tłum innych, podobnych im młodych rodziców, panoszących się po ogrodzie zoologicznym w okularach przeciwsłonecznych, lnianych ubraniach i wybitnie nieseksownych, ale też bardzo wygodnych butach.
- Dobrze cię widzieć, Charlie - Zapewnił, i tym razem mówił szczerze, dźwignąwszy się do pionu by pocałować dziewczynę w policzek w ramach powitania. Jak na razie nie dostrzegał niczego, co uruchomiłoby wszystkie jego wewnętrzne systemy ostrzegawcze (fakt, trochę przetrącone nałogiem...) na raz - być może za sprawą sprytnie nasuniętych na kobiecy nos ciemnych szkieł w grubszej oprawce - Jak się czujesz? Jaki mamy plan? Najpierw żyrafy, potem pantery, na koniec... yyy... małpy?

I, oby, oby, oby, po drodze żadnych paparazzi.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie poznawała go. Nagle wstąpił w niego duch ojca pierworodnego, powodując już świadomy uśmiech na pełnych usteczkach małej Janey. Charlie zaś zapominała o swoim dołującym momencie w życiu, chcąc śmiać się wraz z córką. Harper był przy niej uroczy. Słodki wręcz, powodując u niej przysłowiowe motylki w brzuchu. Rozkosznie obserwowała ich, czując, że z czasem – gdy dziewczynka będzie coraz to bardziej świadoma – Mary-Jane nie będzie mogła się oderwać od ojca. Będzie lgnęła do niego i wymuszała każde wejście na koncert, by śpiewać razem z nim za kulisami z rumianymi policzkami od wypieków. Już śpiewała, nocami, powodując ból uszu i okropny skręt żołądka, bo to dopiero początek. Chciała wierzyć, że nie będzie w tym wszystkim sama, a Harper-Jack pomoże im wszystkim nie tylko w kwestii pieniężnej. Widziała oczami wyobraźni jak będzie zabierał córkę na pizzę, koncerty czy do studia, by zamawiać sushi i śpiewać wspólnie do wieczorynki. Miała również nadzieję, że nie zniknie nagle, oddając się narkotykowym i miłosnym uniesieniom.
Chciała móc na niego liczyć.

- I całe szczęście! Założę się, że gdyby już mówiła, nadawałaby tylko o ZOO – odparła ze śmiechem, zerkając na Harpera niemal rozanielona. Chryste, naprawdę pragnęła takiego życia i to nic, że otrzymuje jedynie namiastkę. Patrzyła na niego i nie dowierzała, że stworzyli taką istotę, która teraz miała uszczęśliwić swojego ojca w Jego Dniu.
Naprawdę, nieistotna jest ilość ich spotkań od narodzin Mary-Jane. Dziewczynka i tak nie rozumiała, co się dzieje wokół niej, jedynie rozpoznając coraz bardziej twarze. Z Harperem jednak było inaczej: ona czuła, czego Charlie była absolutnie pewna. Od początku czuła, że jest jej ojcem. Była spokojna, gdy tylko brał ją w objęcia albo dotykał, ostrożnie gładząc po brzuchu lub dając jej palec do ściskania. Rozkosz rozpływała się po sercu Charlotte, lecz ta różniła się od tej, którą fundował jej jeszcze przed Mary-Jane.
Nie istniało więc nic lepszego dla matki niż spokój dziecka i radość, jaką dawał jej ojciec. Nie liczyły się zabawki i najlepsze buty od Coco Channel czy Vansy, z których wyrosłaby w ciągu miesiąca. Nie patrzyła na Harpera-ojca przez pryzmat pieniędzy. Owszem, dał im dach nad głową w lepszej dzielnicy, ale najważniejsze było, by BYŁ przy nich. Ups, przepraszam, przy Mary-Jane. Niczego innego nie pragnęła, przysięgała na życie skautów całych Stanów.
  • Dobrze, musiała przyznać, że pragnęła kogoś do pomocy i kochania – pod każdym znaczeniem. Dlaczego akurat teraz powracało do niej pragnienie (znowu) do kogoś tak niedostępnego dla niej? Znowu pakować się w ten cyrk? Patrzeć na to, jaki jest zakochany? Przeżyła już Maggie, ledwo. Teraz ma Zachary’ego, a ją kłuła zazdrość jak nigdy.
Jak się czujesz? Ciebie też dobrze widzieć.
Przełknęła drażniącą kulę w gardle i zdobyła się na uśmiech, skinając głową. Nie chciała odpowiadać i opowiadać o swoim samopoczuciu, zbyła więc to krótkim Dobrze, dziękuję, ale w myślach. Ciężko jej było powiedzieć to na głos.
- Małpy koniecznie – odpowiedziała za to, odgarniając zagubione kosmyki za uszy i pochylając się nad córką. Wyjęła ją z wózka, by Harper mógł ją jeszcze chwilę potrzymać i przekonać się ile przytyła od ostatniego spotkania. – Pewnie zechce zerknąć na hipopotama albo… Kurczę, myślisz, że polubiłaby lwy? – ponownie roześmiała się rozbawiona, skutecznie odciągając uwagę od jej własnego samopoczucia. – Harper, słuchaj uważnie. Oj, trzymaj o tak, o, super. No, więc wzięłam nam koc, jakieś przekąski. Nie, spokojnie, nie ja gotowałam i jeszcze mrożoną herbatę. Lubisz bułeczki cynamonowe? Nasza córka powinna mieć na imię Bułeczka Cynamonowa, bo tylko to jadłam w ciąży. Pachnie cynamonem? To ruszamy! – Z miłym akcentem, objęła nieco Harpera, by kontrolować go jak idzie i pchała wózek drugą ręką.

Takim oto sposobem wmaskowali się w tłum innych rodziców ze swoimi pociechami, nie różniąc się od nich zupełnie niczym.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

- Lepiej o ZOO, niż o... - Harry'm Stylesie? tej piździe Justinie Bieberze? No, to wtedy przynajmniej mieliby gwarant, że podczas gdy niektóre córki i ojcowie z czasem tracą wszelkie tematy do rozmów i dywagacji, u nich dwojga sprawy miałyby się dokładnie odwrotnie. Niestety póki co, Harper - przez większość czasu zawieszony w tej dziwnej próżni pomiędzy głupią młodością (a może nawet adolescencją, przedłużoną narkotykami i sławą) i prawdziwą dorosłością - nie miał, tak na dobrą sprawę, zieloniuchnego pojęcia o czym z takim szkrabem można by rozmawiać.
Na jakimś etapie, jeszcze w Novato, próbował przypomnieć sobie o czym rozmawiała z nim jego własna matka - w tamte rejony traumy opuszczeniowej zapędzając się jednak w swojej głowie ostrożnie, za rozsądną przestrogą odwykowego terapeuty; ale nie mógł. Nie będąc pewnym czy to dlatego, że wyparł, tamte wspomnienia przykrywając grubą warstwą ochronną innych, narosłych jedne-na-drugich jak rdza, czy po prostu z tej przyczyny, że brakowało materiału.
Więc potem naczytał się oczywiście Kyle'a Pruett'a i Chrisa Peguli, tego drugiego w sumie nawet z niemałą frajdą, ale koniec końców wpadł w pułapkę tego mechanizmu, jaki sprawia, że zyskanie odpowiedzi na jedno nurtujące nas pytanie przynosi z sobą nagle trzy kolejne. Ostatecznie zatem Harper-Jack Dweller uznał, że - gdy już przyjdzie pora - zrobi to, na czym w dużej części zbudował sobie nie tylko karierę lub większość relacji z innymi, ale chyba po prostu także życie -
- No, o czymkolwiek tam rozmawiają dzieciaki.
- Improwizował.

Licząc na wyrozumiałość. Publiki. Losu. I własnego dziecka, najwyraźniej.

Póki co zresztą wydawało się, że idzie mu zupełnie nieźle - jeśliby wnioskować z siły, z jaką Mała Janey złapała go za palec wskazujący i entuzjazmie, z jakim zaczęła gaworzyć i mlaskać, co sprawiło, że jej śmieszne, małe usta (ustka? usteczka? ustczątka?, muzyk zanotował w myślach, że koniecznie musi sprawdzić), wypełniły się bąbelkami śliny, a serce Harpera chyba roztopiło się trochę, i teraz spływało w dół przepony, w kierunku żołądka.
Na wydawane mu przez Everett instrukcje - wszystkie te pomocne "oj, trzymaj o tak, o, super" i cierpliwe, dodające mu odwagi kiwnięcia głową - zareagował z wdzięcznością wyrażoną posłanym Charlotte uśmiechem. I spojrzeniem, uważnym, obejmującym na moment całą sylwetkę kobiety.
  • Całe jej zmęczenie. Całą jej samotność. Wszystko, czego nie rozumiał, ale co czuł.
- Lwyyy? Straszne, wielkie, rawr-rawr-lwy? - Ponownie zwrócił się trochę do Charlie, a trochę do córki, z niemałą ulgą konstatując, że w tym otoczeniu - w przestrzeniach parku, i wśród podobnych mu, młodych rodziców z dziećmi - może wydurniać się chyba w każdy możliwy sposób na jaki tylko przyjdzie mu ochota (w razie czego zrzucając odpowiedzialność za niestandardowe zachowania na karb rodzicielstwa bliskości). Uniósł Janey nieco pewniej, podążając za wskazówkami jej matki.
- Wiesz, Charlie... Zważywszy na moją, yyy... przeszłość... - Zaczął, szczerze zdumiony, że chyba właśnie udaje mu się mówić o koszmarze minionych miesięcy z dystansem, i pewną dozą humoru - Gdyby nasza córka nosiła imię po tym, czym rzekomo pachnie, to nie wiem, czy Mary-Jane byłoby najlepszym pomysłem - Uznał swój żart za całkiem zabawny, ale potem kontrolnie przysunął nos do niemowlęcego czoła (i szyi, i brzuszka, wzbudzając u Janey semi-histeryczny spazm dziecięcego chichotu) i zaciągnął się tak, jakby jego córka była kreską koksu po dwieście dolarów za gram. O tym w poradnikach dla młodych ojców jakoś nie pisali, a proszę - nigdy nie wiadomo kiedy przyda się która umiejętność.
- Tak! - Zapewnił wreszcie - Pachnie! Cynamonem i miodem, i mlekiem!
Chociaż prawdą było w sumie tylko to ostatnie, w połączeniu ze specyficznym, słodkawym zapachem zasypki dla dzieci oraz nikłym powidokiem czkawki.
No, może i bułeczka, ale w jego objęciach, Janey zdawała się się ważyć tyle, co nic - gdyby ktoś spytał o zdanie jego, odparłby, że nie przytyła wcale, ale za to: - Chryste, jak ona się rozwinęła, co? W tym tempie za tydzień zacznie mówić, a za pół roku pójdzie na jakiś Harvard, i żadne z nas za nią nie nadąży!

Objęli kurs na żyrafy, korygowany dotykiem Charlie - jej dłonią, zawisłą chyba trochę nieśmiało, ale i sposobem, jakim dotyka się osoby dobrze nam znane (ciała, których mapy wdrukowano nam w umysł już na zawsze), na wysokości męskiej talii. Ta nagła bliskość może trochę zaskoczyła Harpera, ale też napełniła go szczególną odmianą ulgi. Więc i wsunął się pod ten jej dotyk, uległ; na moment - może błędnie - zapominając o egzystencji wszelkich paparazzi tego świata.
- Jak rodzice? - Zapytał, w nieco nieporadnej, ale i szczerej próbie znalezienia tematu tyle bezpiecznego, co bliskiego sercu (wszelkie: przecież widzę, że coś Cię dręczy) zostawiając póki co na dalszym planie - To znaczy, twoi. Jak ma się Agatha? Mark? Planujecie z nim coś na Dzień Ojca?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czas leciał niemal z prędkością światła. Właśnie tego obawiała się najmocniej; że życie strzeli im jak z procy i zanim się obejrzą, ich córka będzie pakowała się do college’u, ubierała w kuse spódniczki i startowała w wyborach na przewodniczącą samorządu uniwersyteckiego. Już zaraz przyprowadzi pierwszego chłopaka, a ledwo co zacznie chodzić i mówić. Będzie na pewno miała moment, w którym stwierdzi, że chce mieć niebieskie włosy albo utlenić swoje naturalne czekoladowe (Chrrrryste, oby nie) i zacznie się malować (A taka piękna, naturalna jest!), by finalnie płakać, że i tak jej żaden chłopak nie chce zaprosić na bal (Mamusia miałaby ten sam problem, Janey, gdyby nie Twój tatuś – powie babcia Agatha). Pierwsze zakochania, pierwsze odrzucenia i głębokie rozterki pod osłoną nocy z którymś z rodziców. Mogła mieć pewność, że żadne jej nie odrzuci. Zawsze będzie miała obok siebie dwoje kochających ludzi.
- Podejrzewam, że gadają też o rodzaju mleka i drzemkach, jak w tym filmie Kto to mówi. Wiesz, tak poza ZOO – zaśmiała się rozbawiona, wprawiając się tym samym w głębokie zamyślenie o swoim dziecku: co chodzi jej po głowie w tej chwili?

A Harper? O czym myśli? Czy często wspomina ich oboje? Albo chociaż Mary-Jane? Jest z nich dumny? Na pewno nie wstydzi się ich. Dostrzegła błysk w jego oczach, gdy wpatrował się w córkę. Niemal czuła gorąc, jaki bije z jego serca i roztapia również ją. Och, czuła tą ogromną Miłość, która różniła się zupełnie od tej, jaką czuł kiedyś do Charlie, a teraz do Zachary’ego. Ta była jeszcze bardziej wyjątkowa i nigdy nie przemijała.
Na chwilę mogli zapomnieć o paparazzich i rozkoszować się swoją własną chwilą. To miejsce, pomimo ogromnego tłumu, było niemal tak intymne jak wnętrza ich domu. Byli jednymi rodzicami z wielu, naprawdę wielu i odziani w normalne, codzienne ubrania wtapiali się w krajobraz parku rodzinnego. Nikt na nich nie spoglądał, a oni mogli skupić się na rozkosznej buźce, tej najpiękniejszej na świecie. Śmiali się więc, uśmiechali szeroko i promiennie, by w końcu korzystać z ulotnej, czułej bliskości.
Patrzyła na nich z miłością, ignorując uważne spojrzenie Harpera na jej sylwetkę. Uniosła za to okulary przeciwsłoneczne, usadawiając je na czubku głowy i jakby absolutnie nic się nie działo, starała się zatuszować swoje złamane serce odbite w tęczówkach. Boże, czy istniało coś piękniejszego niż ojcowska miłość? Widząc jak wchłania Mary-Jane, zapragnęła już-teraz-natychmiast kolejnego dziecka, byle tylko z nim. Stworzyli I D E A Ł. Jej śmiech uderzył w Charlie niemal ze wzruszeniem, bo czuła, że przy niej tak nie reaguje – ta wyjątkowa relacja dotyczyła tylko Harpera. Roześmiała się zaraz na jego uwagę o tym, czym by pachniała. Był to dość specyficzny żarcik, ale doceniła, że mówi o swojej niedalekiej przeszłości. Chciała, aby czuł się swobodnie w jej towarzystwie i w razie potrzeby rozmawiał. Pragnęła być dla niego takim samym wsparciem, jakim on dla niej.
- Naprawdę?! To musi pachnieć słodko, prawda? Do schrupania ta nasza córeczka – westchnęła rozmarzona. Ona czuła jej ciężar; coraz to większy, przez co plecy bolały ją coraz mocniej. Nie wspominała jednak o tym nigdy, bo nie było to istotne. – O nie, o tym mi nawet nie mów. Nie jestem gotowa, chciałabym, by spała ze mną już do końca życia i była taka maleńka, słodziutka i kochała mnie pomimo błędów, jakie popełniam. Myślisz, że będzie nas kochała całe życie?

Miała nadzieję, że odpowiedź brzmi: tak.
Teraz akurat nie popełniała błędów, więc prowadziła ich w stronę żyraf, by następnie przejść na lwy i pingwiny. Może zbytnio spoufalała się z Harperem, lecz to akurat nie miało nic do rzeczy, bowiem nie chciała, aby nie upuścił Janey i szedł w sposób bezpieczny. Czuła lekki dyskomfort, jakby nie powinna układać dłoni na jego talii i przesuwać nią czasami na plecy, a czasami na szlufkę spodni, by nie wpadł na jakiegoś biegającego berbecia.
- Rodzice? Dobrze, przeszczęśliwi. Zakochali się w Janey, a ojciec… nigdy nie widziałam go takiego, wiesz? Zmiękło mu serce, patrzy na nią ze łzami w oczach i jest bardzo pomocny. Ale nie planujemy nic, byłam u niego rano na kawie, bo chciałam, żebyś miał cały dzień ze swoim dzieckiem.
Bała się wciąż spędzać czas z ojcem, a zwłaszcza jego pytań o Harpera: czy pomaga, czy odwiedza córkę, a czy aby na pewno jest już czysty? Kiedyś go nie akceptował, teraz pogłębiło się to i przerodziło w pewnego rodzaju nienawiść. Mimo to, zawsze broniła i będzie bronić Harpera. Stał się teraz jeszcze ważniejszą postacią w jej życiu, a nie chciała go stracić. Już za wiele straciła.
- Co słychać u was? U ciebie i Zachary’ego? - zapytała więc, choć głos jej zadrżał nieznacznie. Od razu sięgnęła po butelkę filtrującą wodę i upiła kilka łyków.

Silna, bądź silna, Charlie.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

I może lepiej by się stało.
To znaczy... nie gdyby na tamten nieszczęsny bal nie zaprosił Charlie nikt-w-ogóle, ale gdyby jednak, mimo wszystko, padło na kogoś innego niż Harper-Jack Dweller. Gdyby to nie on, parę tygodni wcześniej, dzielił się z nią lurowatym piwem po pewnym koncercie. Gdyby zamiast nasadzić ten cholerny kapelusz na czubek jej nastoletniej głowy, tylko odwrócił wzrok, i poprawił go na własnej. I gdyby to nie on przypinał kotylion do frontu jej sukienki, nader skromnej - zwłaszcza w kontraście z papugowatymi w barwach i kurewskimi w kroju kreacjami większości jej licealnych koleżanek, i noszonej we wstydliwym przygarbieniu.
Oraz gdyby to nie on całował ją potem w mroku szkolnych trybun, z wieczorną rosą chłodzącą stopy obtarte balowymi lakierkami.
Gdyby pozostał - jak wiele innych osób pomiędzy szkolnymi ławkami poznanych przelotem, w przypadku których teraz, po latach, trudno było dopasować imię do nazwiska, a nazwisko do twarzy - tylko odległym wspomnieniem. Kimś, komu się mówi "och, rany, kopę lat! co u Ciebie słychać?!" w niespodziewanym spotkaniu na jakimś lotnisku czy w sklepowej alejce, celowo nie sięgając po nazwisko w obawie przed dość żenującą, a przy tym bardzo prawdopodobną gafą.

Ileż by jej to oszczędziło rozterek!? Cierpienia!? Tego rodzaju osamotnienia, jaki rodzi się ze świadomości że człowiek, którego kochamy, nie tylko jest bez nas, ale także jest z kimś innym!?

Z drugiej strony wystarczyło jedno spojrzenie w te oczy - ogromne, w śmiesznej dysproporcji do niedorosłej jakby do nich jeszcze twarzy - by w sercu buchnęła najoczywistsza możliwa kontra. Nie. Wcale nie lepiej - niezależnie od ogromu komplikacji, z jakimi musieli sobie radzić teraz nieprzygotowani do życia rodzice tego szkraba. Bo przecież gdyby nie tamten kapelusz, i nie tamten kotylion, i nie to rozwodnione, obrzydliwe piwo pite bez przekonania, ale w odruchu młodzieńczej ambicji (w takim typowym: "fuj, ale dam radę!"), i nie cały szereg wydarzeń, jakie nastąpiły potem - przecież by jej tu nie było.
Janey.
Rozanielonego spojrzenia tęczówek w barwie odziedziczonej po ojcu niemal jota w jotę, tylko ciut bardziej złamanych pożyczonym od matki brązem.
- To chyba zależy jak bardzo spierdolimy sprawę - Spróbował się zaśmiać, ale poza jego umysłem - wyrzucone na ciepły, czerwcowy wiaterek, i pod ostrzał promieni południowego słońca - słowa te zabrzmiały o wiele poważniej niż się spodziewał.
W przeciwieństwie do jej matki, ojciec małej Janey przyjmował bowiem bardziej realistyczne mniej romantyczne założenia. Czy wierzył w bezwarunkową miłość?
Owszem. Ale wierzył też w określone warunki.
  • Jak w: w określonych warunkach, łatwiej jest sobie poradzić, z taką myślą, na przykład, że nasza własna matka mogła nas jednak nie kochać;
    • Lub w: wszystko można wybaczyć, pod warunkiem, że...
Ugryzł się w język nim zdołałby powiedzieć, że jeśli uda mu się podpisać tę zapowiadaną umowę z Netfliksem, to może przynajmniej będzie go stać na dożywotnie opłacanie córce cotygodniowej terapii. Zamiast tego, chyba w próbie dodania Charlie otuchy - bo przecież czuł dreszcz niepewności biegnący szlakiem jej ciała, kiedy spoglądała na niego z lękliwym uśmiechem i pytaniem wpisanym w źrenice - pokiwał głową, i ścisnął jej dłoń - gdy ich ręce zbiegły się nagle na pałąku spacerówki.
- Ale jestem pewien, że jednak zrobimy wszystko, żeby dać jej ku temu dobry powód. To znaczy... Wiesz. Żeby nas kochała.
Trochę trudno było mu wyobrazić sobie Marka Everetta w roli SUPER DZIADKA JANEY, takiego, co to nieprzekłamanie miał zasłużyć na niemal bliźniaczą kopię tiszeru, który przypaść miał w udziale samemu Harperowi. Nie lubił Marka, a szanował tylko na pół gwizdka - nie tylko przez wzgląd na to, jak wojskowy w jej adolescencji obchodził się z Charlie, ale także (a może przede wszystkim) z racji wszelakich krzywd, które wyrządził Bastianowi. Myślał już o tym, choć na razie tylko trochę, czy, i w jaki sposób, będzie chciał interweniować jeśli Everett Senior nadmiernie zacznie wściubiać nos w wychowywanie jego dziecka. Póki co jednak przemilczał sprawę, mówiąc coś jedynie o pozdrowieniach, jakie Charlie zdecydowanie winna jest przekazać Agathcie.

Minęli alejkę, w którą skręcić należało by się dostać do akwariów, a potem także stoisko z przesoloną i wytaplaną w maśle kukurydzą. Harper coraz bardziej zapominał o tym, by rozglądać się strategicznie na boki w czujności względem potencjalnych hien (i to nie takich, które w Zoo zamyka się w klatkach); coraz bardziej za to rozprężał się - i pewnie część odpowiedzialności za to ponosił kojący dotyk Charlie na linii jego talii, i w załomie ramienia.
Pytanie o Zacha postawiło go jednak do pionu. I to nie w sposób, o którym mógł sobie rozmyślać w innych kontekstach (samotnych, rozmytych sennością i przygaszonym światłem, kontekstach miękkich jak świeżo zmieniona pościel - wkrótce znowu pewnie do zmiany, dusznych jak wczesno-letnia noc). Zagryzł wargi. Najpierw dolną, potem górną, następnie znów dolną. Zmaltretowane w taki sposób, złączył je wreszcie i rozłączył w krótkim cmoknięciu.
- Dziękuję, że pytasz.- Uprzejme. Anonimowe. Od prawdy oddzielone bezpiecznym dystansem kurtuazji. Czasem zastanawiał się, czy jej ufa - a jeśli tak, to w jaki sposób? - Zachary jest…
Zamyślił się. Powiódł nieobecnym wzrokiem - faktycznie skierowanym bardziej do wewnątrz, niż na zewnątrz - po koronach platanów i lip.
- Zachary jest młody, rozumiesz o co mi chodzi? Ma parę decyzji do podjęcia - Nie czując się chyba jeszcze na tyle... pewnie?, by móc jej wyjaśnić, że on sam był chyba jedną z nich - Ale poza tym do dobrze. Chociaż... No wiesz, dawno się nie widzieliśmy. Dopiero co wrócił z Nowego Jorku. A ja... Sama wiesz.
Wiedziała? Co się z nim działo, gdy kochał i bał się jednocześnie?

- A jak tam… - Malkovitz; zawiesił głos, wzrok - na Charlie, i zarzuconą dotychczas na ramiona koszulę na rączkę dziecięcego wózka. Ktoś mógłby na niego nakrzyczeć, że nie pilnuje kremu z ofpowiednim filtrem - Luca? Co u niego słychać?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Prostsze by było, gdyby nie wyszła z domu na koncert Harpera. Chciała cofnąć czas i to nie raz. Żałowała, że doszło między nimi do nawiązania nici kontaktu i miłości, by następnie żałować, że poczęli prawdziwego człowieka. I teraz utknęli ze sobą na lata, krzywdząc przy tym niewinne dziecko. Teraz, gdy szli krok w krok, gdy asekurowała go w pasie i wpatrywali się w swój osobisty cud, żałowała najmocniej. Czuła całą sobą ten błąd. Czuła swoje pragnienie do takiego normalnego życia, do szarości i wspólnych czterech ścian. Brakowało jej Harpera, ale raczej Harpera-wyobrażenia niż tego prawdziwego. W tym przypadku było jej strasznie wstyd, że myśli w ten sposób.
Czy istnieje szansa na wyleczenie się z tego wszystkiego? Może po pierwszej, wspólnej Gwiazdce z Zacharym jako członkiem rodziny, zda sobie sprawę, że jej nadzieja może iść się w końcu jebać? Byłoby miło, bo nie pragnie nic innego niż wyleczyć się z Harper-Jacka i nauczyć się żyć sama ze sobą, w samotności; a towarzyszyłaby jej jedynie Mary-Jane, nikt więcej. Jest więc świadoma swojej boleści serca i głowy, tylko nie bardzo chce wydawać majątki na znachora, który wmówiłby Charlie, że jest najlepszą matką na świecie (a nie jest, bo coraz częściej zwleka ze wstawaniem do płaczącego dziecka i cieszyła się, gdy ta nie chciała jeść z piersi), jest przepiękna i ktoś ją pokocha (aha, gówno prawda), by skończyć optymistycznym: „Następna wizyta będzie przełomem w naszej terapii. Dziś dwieście pięćdziesiąt dolarów!”. Nie stać ją na to. Wystarczy, że już zaczyna odkładać na terapię Janey.

Janey.
Ich największy skarb, którego nie można żałować. Upał strzelił na głowę Everett, przez co myślała już o totalnych bzdurach. Żałować to mogła, że jest taką idiotką. Zaglądając w szczerbaty uśmiech swojego dziecka, czuła ogromną miłość i szczęście. Boże, jak ona ją kochała. Zlepek dwóch wszechświatów, łączący ludzi, którzy normalnie mijaliby się w kawiarni bez słowa.
- Oby nie – mruknęła, zerkając na Harpera, myśląc nagle o jego matce. Ona spierdoliła sprawę, prawda? Chociaż ostatnio mogła mu pomóc, odsunąć od niego Charlie, której nigdy nie lubiła i ustalić na nowo życie syna. Musiała mieć satysfakcję, że pozbawiła niedoszłą synową kontaktów z Harperem. Pewnie starała się zatuszować, że ich dziecko wcale nie jest jej syna? Nie zdziwiłaby się.
Oby oni byli lepszymi rodzicami niż ich. Agatha spisała się, rzeczywiście. Problem jednak polegał na tym, że Agatha była zastraszona własnym mężem. Dopiero od narodzin Janey relacje w rodzinie Everettów polepszyły się, jakby ta mała istotka wprowadziła spokój, który był już zapomniany.

Przygryzła wargę, gdy jej ciało zareagowało delikatnym dreszczem pod wpływem dotyku. Mimo to, gest ten wprowadził w niej ciepło i otuchę. Uśmiechnęła się więc promiennie, doprawdy najszczerzej na świecie. Miał rację – zrobią wszystko, co w ich mocy, by Janey kochała ich i była szczęśliwa. Postarają się zapewnić jej beztroskie dzieciństwo, równie z dala o paparazzich i innych żmij, które dorwą ich przy każdej okazji. Cudownie było mieć oparcie w Harper-Jacku. Pragnęła, by i on czuł coś podobnego, dlatego też zdecydowała się na pytanie o Zachary’ego. Naprawdę starała się być neutralna, z nutą entuzjazmu. Miała jednak ostatnio bardzo słaby moment swojego życia i nie wyszło to tak dobrze jak pragnęła.
- Tak, chyba rozumiem – odparła, smutniejąc na widok błysku smutku jaki pojawił się w oczach Harpera. Przecież nie tego chciała. Delikatnie pokierowała go na polankę, gdzie mogli rozłożyć się ze swoim piknikiem. Musiała usiąść, nogi odmawiały jej posłuszeństwa. – Mam nadzieję, że… że ułoży wam się, naprawdę. Jak to się mówi? Szczęśliwy ojciec, szczęśliwa córka? – zaśmiała się cicho, chcąc go podnieść tak na duchu. Rozwinęła koc i usiadła, a spod wózka wyjęła niewielki koszyk, w którym miała lunch dla wszystkich.
Do kubków rozlała mrożoną herbatę z termosu, a na papierowy talerzyk wyjęła wegańskie kanapki i jakieś przekąski, w tym owoce. Wrzuciła do ust winogrono, gdy padło kurtuazyjne pytanie o Lucę. Nie było sensu kłamstw.
- Zostawił mnie. Chyba nie był w stanie zaakceptować, że mam z tobą dziecko. To było zaraz po wizycie u ciebie, więc… Cóż. Tym razem ściany domu nie są chociaż puste. – Starała się uśmiechnąć, lecz nie dała rady. Czuła się fatalnie. Odrzucenie jest najgorszym uczuciem jakie mogło się w niej zrodzić, choć i do tego zdołała przyzwyczaić się. W końcu towarzyszyło jej od dzieciństwa.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Był fantazją, przecież wiedział.
Fatamorganą plecioną starannie z potrzeb i wyobrażeń odbiorcy. Imieniem przyklejonym do nazwiska przyklejonego do ciała przyklejonego do duszy przyklejonej do jakiegoś serca. Zestawem części, które można było demontować i montować na nowo - względem własnego widzimisię.

Harperem - synem.
Kolekcją mundurków zdobionych w emblematy prywatnych szkół aż do pierwszego buntu; parą smukłych dłoni pomykających traktem bieli-czerni-bieli fortepianowych klawiszy pod czujną kuratelą nauczyciela muzyki; talentem do zjednywania sobie ludzi; wiedzą o tym, po który z deserowych widelczyków sięgnąć najpierw, i jak spytać o zdrowie rodziny, żony, psa albo trzeciego syna z rzędu po francusku.

Harperem - przyjacielem.
Pomocną dłonią - pokąsaną rozczarowaniami, a jednak wyciągniętą lojalnie, sumiennie, w stronę tych, co w potrzebie. Niekiedy - z garścią banknotów zagarniętą pomiędzy patykowatość palców; kiedy indziej - z ciężarem kolta ułożonym na skos od linii życia; cichym weź, oddasz przy okazji rzuconym z uśmiechem, i jakby od niechcenia.

Harperem - kochankiem.
Rozdmuchaną pogłoskami obietnicą ekstaz - podawanych z ust do ust, z języka na język, z ciała w ciało; oksymoronem - bo jedni mówili o czułości i cierpliwości muzyka, a inni o zrywach ciała, i palcach dociskanych do barków ramion szyi bioder ud; spełnieniem marzeń każdego, kto odważył się je snuć; ale przede wszystkim - obiektem, i nieważne, że uwielbienia.

Harperem - idolem.
Jak wyżej; zmiennym kształtem wyrysowanym w fantazjach nastoletnią kreską; zapewnieniem, że jeśli się chce, to się może - skoro jemu się udało, takiemu skromnemu, miłemu, normalnemu jak my (bo zaprasza na backstage, bo ma problemy, bo nigdy nie jest ani kryształowy, ani krystaliczne c z y s t y); sylwetką gotową do wdrukowania w plakat na podkoszulek na przypinkę wpiętą w klapę marynarki kubek termiczny okładkę albumu książki pseudo-biograficznej majtki.

Harperem - artystą.
Uciążliwą kompulsją tworzenia nawracającą jak świąd - bólem, który trzeba drapać jak wysypkę, do krwi do potu do łez; nierozumianą przez innych, ale wykorzystywaną przez wszystkich - ssaną jak krew pod wampirycznym kłem, albo jak mleko agresywnie wypajane z piersi matki; szaleństwem nieprzespanych nocy, niedopitych kaw, niezapamiętanych dat, gdy umysł znajduje się tylko między kolejnymi wersetami i utworami.
  • I wreszcie?
    • Harperem - ojcem.
      Takim, który w słoneczne przedpołudnia zabiera swoje dziecko i jego matkę swoją partnerkę na piknik pośród zniewolonych zwierząt (gdyby ktoś go teraz spytał, które z nich jest jego zwierzęciem totemicznym, Harper bez zawahania odpowiedziałby - szeptem, i ze smutnym pół-uśmiechem - że wszystkie); takim, który jest, i który troszczy się, kiedy należy i wygłupia, kiedy trzeba, i skupia, gdy wymaga tego sytuacja, i stawia się na swoim miejscu - w urodziny, dni ojca i matki, podczas szkolnych recitali, teatrzyków i przedstawień; ojcem zupełnie innym, niż ten, który trafił się jemu samemu.
Pytanie: kim jest ktoś, kto jest wszystkim?
Odpowiedź: nikim.

- Jaki ojciec, taka córka - Poprawił Charlie, zupełnie nieplanowanie dusząc w zarodku tę jej cudownie naiwną chęć by poprawić jego samopoczucie jakimś pozytywem. Dobrymi chęciami ponoć wybrukowano nic innego, jak Piekło - i Harper czuł się teraz, jakby stąpał właśnie jego alejkami. Charlie trafiła prosto w serce sedno jego największej obawy. Zamrugał, unosząc na chwilę osłonę przeciwsłonecznych okularów, potarł powieki, aż w polu jego wizji wykwitły surrealistyczne rozety kolorowych kształtów, i z powrotem opuścił wayfarery na nos.
- Charlie... Słuchaj, powiedz mi... - Zaczął chrypliwie, nie dostrzegając nawet jeszcze imponującej selekcji smakołyków, które kobieta układała przed nim na papierowych talerzykach; jakoś stracił apetyt - Tylko szczerze. Serio, nie musisz się krygować. Boisz się... Boisz się czasem, że tak właśnie jest? - Uniósł lewy kącik warg w grymasie niepewności; jak kilkuletnie dziecko, które nabroiło, i teraz czeka nie tyle na odpowiedź czy zostanie ukarane (wie, że tak), tylko jak surowo - Że Janey... Że Mary będzie taka jak ja?
Cokolwiek miało to znaczyć. W jego świadomości niosło z sobą wyłącznie pejoratywy.

Następne słowa Charlie może zaskoczyły go, ale też - niestety? - nie zdziwiły. Sięgnął po jej dłoń - przechwyciwszy ją w locie pomiędzy jednym plastikowym pojemniczkiem z jakąś sałatką, a drugim - wypełnionym chyba mieszanką orzechów, choć w sumie nie był pewien, i przyszpilił ją do piknikowego koca, plotąc własne palce z tymi szatynki (chłodnymi i drżącymi jak zawsze). Wynikiem nadludzkiego wysiłku zapił wszystkie "a nie mówiłem" łykiem chłodnego napoju, i ograniczył się do najkrótszej możliwej recenzji - może nieszczególnie elokwentnej, ale w jego przekonaniu dość trafnej:
- A to chuj.
(Tylko na myśl mu jakoś nie przyszło, że jeśli z Malkovitzem, tym snobem, łajzą, pretensjonalnym wymoczkiem cierpiącym na przerost ego nad charakterem łączyło go cokolwiek, to właśnie ten podstawowy fakt, że obydwaj zostawili Charlie).

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jaki ojciec, taka córka.

Słowa te dudniły w głowie Charlotte jak dzwony katedry; nieznośnie głośno i niepokojąco. Nie to bowiem miała na myśli, wspominając swoją anegdotkę. Ale czy obawia się właśnie pójścia Mary-Jane w ślady ojca? Nie. Wiedziała, była pewna na sto procent, że ich córka będzie mądrzejsza od nich i zrobi wszystko, by iść swoim życiem, a nie tym wyścielonym błędami rodziców. Czuła wręcz, że wszystko będzie dobrze, że dziewczynka będzie szczęśliwa (choć wiadomo - nie zawsze, jak to w życiu bywa) i pełna optymizmu oraz werwy do nowości. Nie będzie bała się samotności jak Charlie, nie ucieknie w używki jak Harper, nie radząc sobie z życiem.
Wszystko miało ułożyć się przecież. I nawet jeśli mieli wychowywać dziecko razem, ale osobno, zrobią kawał dobrej roboty. Mary nigdy nie odczuje, że rodzice jej nie kochali. Miała być ich oczkiem w głowie (jeśli jakąś miłość nie przesłoni im oczu) i największą radością, nawet jeśli nie zawsze będą mogli być obecni obok niej.

Więc - czy Charlie boi się, że Mary-Jane pójdzie w ślady Harper-Jacka?
Nie.
Będzie się cieszyła, jeśli będzie taka jak on (pomijając narkotyki) utalentowana, kochana i dotrzymująca słowa.
- Nie, Harper, tego nie boję się, a chcę bardzo, by tak było, bo jesteś wspaniałym człowiekiem. Może trochę zagubiłeś się po drodze, ale to nic, każdego to spotyka. Mnie również spotkało. Chciałabym więc, by nasza córka wyrosła na taką samą osobę jak ty, by zyskała wszystkie twoje najlepsze cechy. Wierzę, że będzie taka jak ty. Już jest, nawet jeśli chodzi o wygląd fizyczny. Mary-Jane to cała ty, kochany. - Wyciągnęła dłoń, by pogładzić go po ramieniu, uśmiechając się przy tym delikatnie, jakby pocieszająco.

Bardziej obawia się, że dziewczynka pokaże charakter Charlie; że będzie bojąca się życia, płaczliwa, trzymająca się uparcie jednej miłości, która zapowiada się beznadziejnie.
Teraz właśnie płaci cenę za swoje uparcie godne osiołka, bo nawet będąc w związku z Lucą, myślała o Harperze. I na nic jej się to zdało, bo znów jest sama i już będzie sama. Za jedynego towarzysza swoich rozmyśleń ma sześciomiesięczną córkę.

Nie chciała, by Harper zauważył jej smutek, który kłębił się za ciemnymi tęczówkami. Nie chciała, by pomyślał, że kłamała, bo nie, naprawdę. May-Jane nie wyczuwała napięcia, jakie objęło ciało jej matki. Bawiła się swoim pluszakiem z gryzakiem, patrząc to na Harpera, to na Charlie. Chyba uśmiechała się. To chyba też już czas, gdy powinna zacząć to robić świadomie - tak mówiły poradniki dla świeżo upieczonych rodziców.


Wyrwana z zamyśleń, uniosła spojrzenie na Harpera. Dotyk był tym luksusem, na który nie było ją ostatnio stać. Czułość i troska biła od niego, gdy starał się podnieść ją na duchu. Niestety, stało się odwrotnie, bo z kącików jej oczu zaczęły spływać łzy. Otarła je szybko wierzchem dłoni i odetchnęła.
- Nie wiem, dlaczego to akurat mnie dopada, że jak kogoś pokocham, ucieka ode mnie. Muszę być… okropna - szepnęła, zwilżając usta językiem. Pochyliła się nieco ku niemu, by wsunąć nos między jego nos i obojczyk, a wolną dłonią objąć go nieco nieśmiało. Potrzebowała tego, tej bliskości i czułości, nawet jeśli miała trwać kilka sekund pomiędzy wyłożeniem winogron z pojemnika na talerzyk. - Cieszę się, że ty jesteś szczęśliwy i udało wam się. Mary-Jane ma chociaż szczęśliwego tatę.

Nadzieja na szczęśliwą mamę legła w gruzach wraz z wyjściem Luki z domu. Przyszłość jednak była dla nich świetlana, gdy w grę wchodziło ich wspomnę bycie obok córki i rozpieszczanie ją miłością.
Dziewczynka wiedziała, że może liczyć na Harpera-(fantazję, syna, przyjaciela, kochanka, idola, artystę, ojca) oraz na Charlie - matkę.
Jej definicja skurczyła się gdzieś w dniu, gdy dowiedziała się o ciąży. Straciła swoją osobowość, lecz to nie znaczy, że nie zamierza jej odzyskać.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Być może podświadomie poczuwając się do roli kogoś, kto przesadny optymizm Charlie zrównoważy odrobiną przyziemności, Harper nie zapędzał się w aż tak bajkowe scenariusze na przyszłość małej Janey, jak robiła to jej matka.
Czy był pewien, że dziewczynka będzie szczęśliwa - przynajmniej w jednej z wielu możliwych definicji tego słowa? Cóż, na pewno miał na to nadzieję.
Czy mógł bez zawahania stwierdzić - jak Charlie skonstatowawszy, że ich córka na sto procent - że będzie od nich mądrzejsza? Że nie wpadnie w nałóg, albo nie da się zapędzić życiu w kozi róg samotności? Skąd miał niby wytrzasnąć to cudowne przekonanie, że owszem, żadne z podobnych zagrożeń nie dopadnie jego dziecka?

Pewien bowiem był tylko jednego - bardziej niż tego, czy Mary-Jane jeszcze przed ukończeniem piątego roku życia zdradzi się z muzycznym talentem i pójdzie w jego ślady, albo przeciwnie, ruszy raczej w stronę sztuk pięknych, i podąży ścieżką swojej matki:
  • Mary-Jane Dweller będzie była człowiekiem.
A to oznaczało niewiele więcej niż to, że popełniać będzie błędy.
Zgubi w piasku pierwszy złoty pierścionek, taki z połyskliwym turmalinem, nieodżałowaną stratę jak dla ośmiolatki. Pożyczy szkolnej koleżance ulubioną Barbie - naiwnie, na wieczne nieoddanie. Zapomni zgarnąć z tarasu starannie spisanego wypracowania przed nadejściem ulewnego deszczu - powód trzygodzinnego ataku dziecięcej histerii, i, finalnie, nieobecności na lekcjach następnego ranka. Zakocha się w kimś, kto nie będzie zasługiwał na jej względy. Pofarbuje włosy na niebiesko, potem zetnie do długości godnej dziewiętnastoletniego rekruta, i na trzy tygodnie odmówi wychodzenia z domu. Podczas nocowanek u Sally nawali się sznapsem, i narzyga jej matce na perski dywan, a ojcu na oksfordki. Może zajdzie w ciążę - przedwczesną, niechcianą lub nieplanowaną, może zaręczy się z kimś, kogo potem zrani nagłą zmianą zdania. Nie pójdzie na studia, albo pójdzie - ale nie na te, na które trzeba. Zgodzi się na rzeczy, na które nie powinna, i odmówi tym, na które powinna się była zgodzić.
Nauczy się kłamać - i będzie kłamać ojcu, matce, koleżankom z klasy, terapeucie, a przede wszystkim - samej sobie. Nauczy się krzywdzić - nawet, jeśli będzie to umiejętność nabyta dość niezamierzenie.

Tego bał się najbardziej. I wiedział, że nie da rady tego powstrzymać.
Raz przyszedłszy na świat, Mary-Janey skazana była na własne człowieczeństwo.
Coś, zatem, z czym jej ojciec - kompletnie sobie nie radził.

- Charlie, z całym szacunkiem - Mimo nawisu ponurych przemyśleń, brunet roześmiał się zaskakująco czule, i zupełnie szczerze. Widział - przecież nie był ślepy, jak bardzo Charlie jest w nich zapatrzona. Owszem, nie tylko w Janey, ale także w niego. Do stopnia, który jakby mącił jej nieco zdolność obiektywnego myślenia. Wyciągnął dłoń, ostrożnie drapiąc dziecko pod śmieszną, pulchną bródką. Dziewczynka zagaworzyła, i uniosła wzrok na swoich rodziców; uśmiech Harpera tylko się pogłębił - Ona ma, dosłownie, niebieskie oczy i jaśniutkie włosy. Skarbie, czyś ty mnie widziała? Co jak co, ale uważaj z tymi założeniami o naszym wyglądzie. Naprawdę ktoś mógłby uwierzyć, że puściłaś mnie w trąbę z listonoszem - Co - zorientował się dopiero po fakcie - brzmiało trochę tak, jakby w chwili poczęcia MJ, byli razem.
Żartował jednak; nieporadnie może, lecz bez złych intencji. Nie był własną matką, by upierać się przy testach genetycznych; aż za dobrze wiedział, co zrobili - nie musiał uspokajać sobie sumienia fałszywymi zarzutami o to, czy Charlie próbowała markować jego ojcostwo. Poza tym, o ironio, te oczy, którymi spoglądała na nich mała Janey, Harper poznałby na końcu świata. Bo ze wszystkich możliwych przodków dostępnych na różnych piętrach drzewa genealogicznego, odziedziczyła je po jego matce.
  • Owszem. Krótka piłka. Mary-Jane miała oczy Ginny.
Chwila chwiejnej wesołości, która może mogłaby przerodzić się i w coś stabilniejszego, urwała się jednak gwałtownie - jak myśl porzucona w połowie, albo jak czerwony tiul odświętnej sukienki, przytrzaśnięty obcasem w panicznym biegu do karetki.
- Na miłość boską, nie jesteś okropna, Charlie - Powiedział tak szybko, że prawie się zapowietrzył. W umyśle, przez wszystkie te lata, adresował dziewczynę całym szeregiem różnorakich epitetów, ale tym? Nigdy. Była nader ufna. Może trochę niedojrzała. Potrafiła mieć humory, i czasem średnio radziła sobie z dialogami o trudnościach, oraz rozwiązywaniu problemów w związku na bieżąco. Ale okropna? Charlie przesadzała. I to nie tylko w tej kwestii: - A ja nie jestem... - Na ciężkim, głębokim wydechu - szczęśliwy?; z jednej strony chciał, żeby widziała. Z drugiej - zastanawiał się po jaką cholerę pokazuje jej się dziś z tej strony - Przed nami... Cóż, Charlie - Uścisnął ją mocniej, a potem dziwnym zrywem także pocałował w czubek głowy - Chyba po prostu jeszcze długa droga.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mary-Jane z pewnością popełni kilka błędów w swoim życiu; tych bardziej znaczących, ale i tych mniej. Odziedziczy po matce melancholijne spojrzenie, a po ojcu sprawność palców przesuwających się płynnie po strunach gitary. Być może wymknie się z domu po pergoli, jak to kiedyś robiła Charlie, aby odbyć następnie wielką kłótnię i płakać w ramię Harpera. Charlie wiedziała, że przed nimi długie godziny płaczu, rozmów i pracy nad ich relacją rodzinną, ale czuła się usatysfakcjonowana swoim macierzyństwem. Nie mogła się doczekać aż zobaczy kolejne etapy rozwoju córki i jej decyzje. Będzie ją wspierać ma dobre i na złe, a także postara się, aby nie ograniczać ją. Mary-Jane miała sama decydować i później uważać czy był to błąd, czy nie. Nie zamierza być swoimi rodzicami, nie wiedząc, że powoli stawała się Agathą.

Bała się jednego: nie podoła swojej roli matki.
Codziennie przyłapywała się na czarnych myślach, potępiając siebie samą za nieudane czynności. Wczoraj przypaliła mleko, robiąc owsiankę, przedwczoraj poślizgnęła się w łazience na mokrej posadzce, a trzy dni temu zasnęła na kanapie i nie słyszała płaczu swojego dziecka. Największym hitem było wrzucić swoją czerwoną sukienkę z ubrankami Janey i – równie filmowo – białe ciuszki stały się bladoróżowe jakby wylało się na nie wino albo krew. Kiedyś, jeszcze będąc w ciąży, dodała za dużo płynu do płukania i miała powódź w pralni. Stała się kompletnym nieudacznikiem, choć robiła wszystko, by być i d e a l n a.
Na tym polegał błąd.
Stałam się dla siebie surowa, a wymagała jeszcze więcej niż wcześniej. Pokładała nadzieje w przyszłości, jak zawsze, lecz teraz musiała myśleć i o tej bezbronnej istocie, która jako jedyna wpatrywała się w nich z taką szczerością i miłością. Nie potrafiła napatrzeć się na te oczy Ginny, ani harperowskie usteczka, a nos – całe szczęście ma po Charlie. Odnalazła więc swoją miłość (nawet jeśli znów był w niej pierwiastek znienawidzonej Ginevry), dla której chciała zrobić same dobre rzeczy. Jeszcze nigdy nie była gotowa do tylu poświęceń, nawet jeśli w grę wchodziły wyrzeczenia wobec siebie.

Owszem, nie radziła sobie z samotnością i była zazdrosna o związek Harpera z fotografem. Marzyła, by to do niej pisał i uśmiechał się do telefonu; by częściej chwytał ją za rękę i całował z zaskoczenia; a przede wszystkim – by wstawał nocami do Mary-Jane.
Człowieczeństwo bywa trudne, prawda? Może nauczą się tego kiedyś? Może Mary-Jane będzie ich mentorką i doprowadzi do – pewnie nie wiecznego, ale – szczęścia? I to miłość od niej przetrwa wszystko; zbije jak pionek każdego Michaela, Lucę, Zachary’ego i każdego kolejnego człowieka, jaki miał pojawić się w życiu jej rodziców. Trudna rola, nabyta przypadkiem i nieuwagą, odpłaci im aplauzem uśmiechów, słodkich całusów i jednym, słusznym Kocham Cię! Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ani Charlie, ani Harper-Jack nie zasługiwali na to, bowiem dopiero uczyli się być najlepszą wersją siebie.

- Szkoda, że nie widziałeś mojego kuriera. - Uśmiechnęła się delikatnie, czując lekkie rozbawienie. Ich córka była fenomenem, choć nie miała rudych włosów. Często jednak niemowlaki zmieniały się wraz z wiekiem i prawdopodobnie na roczek będzie miała włosy jak heban albo czekolada. Zmieni się, jeszcze bardziej upodobni się do rodziców albo wręcz przeciwnie. Czekało ich jeszcze wiele, więc w odpowiednim momencie uczą się żartować z całej sytuacji. Im szybciej, tym łatwiej później.
Ostatni moment przed załamaniem. Ostatnia chwila przed utratą wesołości i uświadomieniem sobie, że nawet listonosz nie spojrzał na nią ani razu, jakby była odrażającą postacią. Zawsze była pewna swojej seksualności, kobiecości i poczucia pewności siebie. Ostatnio jednak spadła ona drastycznie, więc chwytała się… kogokolwiek.
Bała się samotności na stare lata, bo poniekąd uwolniła się ze związku na wzór Agathy z Markiem. To, w czym teraz tkwiła nie było ani lepsze, ani gorsze, lecz wciąż bardzo nieprzyjemne. Przyłapywała się na łapaniu chwil czułości Harpera wobec niej; czuła wtedy napięcie na sercu i chęć na posunięcie się dalej. Wpatrywała się w niego, zastanawiając się co chodzi mu po głowie. Nie jest – jaki? Nie jest pewien tacierzyństwa? Nie jest szczęśliwy? Nie jest zadowolony, że Charlie była z Lucą? Nie jest – cholera, taki jak się wydaje? Nie miała pojęcia. Ułożyła policzek na jego ramieniu i nieśmiało dość, powoli na wszelki wypadek, jakby chciał ją odtrącić, objęła go i wtuliła się nieco mocniej. Już dawno nikt jej nie obejmował, nie całował (nawet w czoło). A ona czuła, że chciałaby otrzymać namiastkę od Harper-Jacka.
- Będziesz konkurencją dla każdego mężczyzny, z którym będę się spotykała… O ile kiedykolwiek… – Akurat w tej kwestii nadzieja opadła ją i nie sądziła, że zdoła pokochać kiedyś kogoś jak Harpera czy Michaela. – Nie wiem, na razie jestem zbyt zmęczona, by myśleć o tym wszystkim. Luca odszedł, bo nie mógł znieść konkurowania z tobą i jest mi po prostu przykro, że… że jednak uczucia do mnie nie były silniejsze niż… Jak to znosi Zachary? Wiesz, Janey? Bo, całe szczęście, podejrzewam, że ja nie jestem dla niego konkurencją. – A, cholera, chciałaby bardzo, by Zachary czuł zazdrość i niepewność – tylko dlatego, że Charlie nie może mieć Harpera tak jak kiedyś; nie jest już jej.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Jeśli Charlie stawała się Agathą, niepostrzeżenie (bo i bez żadnych nagłych, dramatycznych metamorfoz), ale systematycznie upodabniając się do matki posturą - permanentnym niemalże, łagodnym przychyleniem ciała w kierunku swojej pociechy, nadopiekuńczością i przesadną troską, napełniającą jej serce niesłabnącym niepokojem o szczęście małej Janey, to w czyje ślady pójdzie Harper-Jack?
  • Będzie jak Ginny? Eteryczna, mistyczna istota - przemykająca szerokimi korytarzami w tych swoich mglistych, jedwabnych peniuarach, osnuta oparami waniliowych papierosów palonych czasem do śniadania i słodkim, gryzącym w nozdrza wspomnieniem mint julep - tak bardzo odległa, choć przez większość czasu znajdująca się dosłownie na wyciągnięcie dziecięcej ręki? Zdolna czuć i wyrażać tylko warunkową miłość - z jej przejawami sprowadzającymi się do hojnych inwestycji w przyszłość dziecka, którego wartość potwierdzać miały dyplomy i wyróżnienia, certyfikaty i świadectwa, a przede wszystkim pełne uwielbienia spojrzenia i słowa posyłane mu przez otoczenie.
    • Czy raczej jak Francis? Wielki nieobecny, taki ojciec, którego - przy odrobinie szczęścia - zobaczyć można przelotem nad długim prostokątem jadalnianego blatu, nim wyjdzie do kochanek kochanek kochanek pracy, z fałszywą obietnicą rychłego powrotu na wygiętych nieszczerym uśmiechem ustach.
Chryste Panie. Skoro wzorców rodzicielskich uczymy się od własnych opiekunów, to podczas gdy Charlie obawiała się o własne macierzyństwo, Harper był wizją swojego ojcostwa zwyczajnie p r z e r a ż o n y .
Jak on miał, do cholery, podołać, w kategorii modeli wychowawczych mając do wyboru dwie, równie toksyczne taktyki!?
Ktoś mu kiedyś powiedział, że powinien słuchać instynktu. Ale jego instynkt głupiał. jak igła w zdezelowanym kompasie, co i rusz wskazując mu zupełnie inny kierunek (raz podpowiadając surowość, innym razem nadmierną czułość, jeszcze kiedy indziej - że najlepszym pomysłem byłoby zapłacić jakiejś niańce, umyć ręce, i po latach za błędy rodzicielskie przeprosić córkę w wywiadzie u Oprah, i na Instagramie).

W tej samej - ostatniej - chwili wesołości, w której Charlie zdobyła się na żart o kurierze, Harper odchylił głowę (bezbronnie - gdyby Everett chciała, jednym ruchem dłoni mogłaby teraz poderżnąć mu gardło), i roześmiał się prosto w zawisłe nad nimi słońce. Serdecznie - w tym cudownym, słodkim ułamku lekkości, nim ich żartobliwa konwersacja nie została przetrącona przez smutek sączący się z kolejnych słów.

Otoczył ją ramieniem ciaśniej i westchnął; trudno mu było - nadal, po tylu cholernych latach - przetworzyć myśl, że ktoś mógł go (nadal) kochać tak, jak kochała go ona.
- Naprawdę powinnaś celować wyżej - Parsknął prędko w odruchowej kontrze do jej słów. Nie wierzył w jej “kiedykolwiek”, sugerujące raczej "nigdy" niż "kiedyś". Nie wierzył też, że wytyczył standardy, którym nie mógł dorównać teraz żaden z potencjalnie kręcących się wokół Everett mężczyzn - choć sama myśl o nich nadal obrzydzała go w ten dziwny, zaborczy sposób, wywołując gniew i mdłości - Zasługujesz na więcej niż ja, Charlie. Będę to powtarzał jak zdarta płyta. Zasługujesz na coś... Lepszego. Kogoś innego niż ja.
Nie był pewien dlaczego jej to mówi, ale nie potrafił też znaleźć bardziej adekwatnych słów.

Zagryzł dolną wargę i zmarszczył brwi w lekkiej konsternacji.
- Zachary jest...
Czuł się tak, jakby chmara motylków, może z tego samego stada, które trzynaście dni wcześniej pozdychało w żołądku Prescotta na Seattle-Tacoma International Airport - utknęła mu w gardle i zaparła się tam, nie chcąc ruszyć ani w przód, ani w tył. Spróbował przełknąć, myśląc o tym, jaki, tak na dobrą sprawę, Zachary był?
Potrafił być czuły. Niespodziewane przejawy własnej bezbronności przytykając do serca Harpera jak nóż.
Potrafił być wredny. W nagły, niezrozumiały sposób - jakby po chwili nieuwagi przypominał sobie, że musi zawsze nosić pancerz skurwysyństwa.
Potrafił zaskoczyć go swoją potrzebą bliskości, roszczeniem, by być dla muzyka czymś więcej niż do tej pory.
A potem nie odzywać się przez wiele godzin. Jak na przykład dziś.
- ...bardzo młody - Rzucił krótko, i kwaśno - Pamiętasz jaki ja byłem, jak miałem dwadzieścia trzy... Dwadzieścia cztery lata? Nic dziwnego, że to wszystko jest dla niego dosyć... Trudne. - Zaryzykował, znalezione w swoim leksykonie słowo uznając zaraz za niefortunne - - Ale… Um… Przyzwyczai się. Będzie musiał. W końcu… - Ani na chwilę nie zapomniał o dziecku rozgaworzonym radośnie w konwersacji z otaczającym je światem, wlepionym z uwielbieniem i niezrozumieniem jednocześnie w korony drzew i w przelatującego nad jego noskiem motyla-cytrynka - Ta mała diablica to teraz część mnie, tak? - Bardziej niż Charlie, pytał Mary-Jane. I dziewczynka zdawała się z nim zgadzać, chyba, bo złapała go za palec i potrząsała nim teraz żwawo, z całą swoją sześciomiesięczną siłą - A jeśli nie będzie w stanie, to… - Nie chciał o tym scenariuszu w ogóle myśleć. I nie chciał pogodzić się z faktem, że musi brać go pod uwagę. Wzruszył ramionami - powoli i mozolnie, jakby przetrzymywał na nich teraz ciężar o wiele większy, niż ten należący do narzuconej na barki koszuli - No, wiesz.
Dotyk Charlie czasem go wkurwiał. Czepliwy, natrętnie przynoszący za sobą reminiscencje przeszłości, za którą wstydził się przed samym sobą - czasów, w których jej kłamał i obiecywał rzeczy, jakich nigdy nie byłby w stanie jej dać. Ale teraz jej objęcia okazały się być bezpieczną przystanią. Wspomnieniem...
Wspomnieniem przeszłości, w której wszystko było jeszcze dobrze.
- Najważniejsze, że cokolwiek się stanie, zawsze będę miał was.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Może jednak nie warto posądzać siebie, że wpadamy w pułapkę własnych rodziców? Tak byłoby jednak lepiej, by nie popełnić tych samych błędów, tylko uczyć się nowych i niezależnych. Własnych. Da się tak, prawda? Nie trzeba być Agathą, Markiem, Francisem czy Ginny? Można być sobą? Tego pragnęła, naprawdę, choć nie sądziła, że będzie lepszą matką niż jej własna. Tak akurat nie da się.
Dlaczego?
  • A bo: 1) nie potrafi gotować, więc Mary-Jane będzie żywiła się gotowcami (już mleko pije syntetyczne, bo Charlie straciła pokarm miesiąc po porodzie) albo zupkami od babci, 2) nie miała tak anielskiej cierpliwości, chociaż nie musiała wykłócać się z mężem, ponieważ go najzwyczajniej nie miała (Harper jako jej nie-mąż żył oddzielnie i to zapewniało im poniekąd sukces w komunikacji), 3) silna wola, taka jaką ma w sobie Agatha, nie łączyła się z imien Charlotte.
Nic dziwnego, że są przerażeni. Wizja macierzyństwa nie była taka straszna jak wizja przeobrażenia się w rodzicielskiego cerbera. Marzyła, by było im nieco łatwiej; by Harper nie musiał za pomocą mediów przepraszać Janey czy Charlie, bo nie będzie aż tak fatalnych sytuacji. Chciała ewentualnie stworzyć niezależność finansową, by w całości spłacać rachunki za ten ogromny dom, którego przecież nie potrzebowali. Powoli zaczynała myśleć, że ta przeprowadzka to był błąd. Było bliżej Agathcie, ale co z tego, skoro dom należał do Harpera, a ten z kolei stworzył sobie trochę długów (?) i musiał opłacać terapie i zabawki dla swojego drugiego dziecka, Zachary’ego Prescotta.
To nie tak, że Charlie była załamana czy w depresji – nie. Ona była cholernie zazdrosna. Była wciąż sama, a jeśli nie sama to z wiecznie płaczącym dzieckiem; bolało ją całe ciało i nie przespała całej nocy. Od szóstego miesiąca ciąży. Nie miała luksusowej pomocy w postaci partnera, a na nianię nie było jej stać. Zapomniała czym jest seks już w ciąży, a patrząc na Harpera i Zachary’ego, zazdrościła im również
Tego. Poza tym fakt, że Harper wolał innego mężczyznę i to młodszego niż ją powodował u niej drgawki. Żaden jej nie chciał już, a ona powoli przyzwyczajała się do myśli, że aseksualność już wkrótce będzie jej towarzyszyć na stałe. Przynajmniej w przypływie kolejnego błędu nie stworzy kolejnego, (nie)szczęśliwego dziecka.

Kiedy ja nie chcę lepszego. – Cisnęło jej się to na usta, lecz ugryzła się w odpowiedniej chwili. Jak gdyby nic, zwilżyła wargi i odchyliła głowę (teraz jego kolej, by beztrosko przesunąć ostrzem po gardle), a włosy odrzuciła w geście rozluźnienia. Starała się nie dać po sobie znać, że tak naprawdę to chce jej się już nie płakać, a ryczeć. Szczęka rozbolała ją od zaciskania, lecz co by to dało? Ten wybuch? Nic. Tylko udowodniłaby mu, że wciąż jest tym przeklętym, niedojrzałym dzieckiem.
- Chcę zacząć randkować. I chcę, żebyś to wiedział. – Czyli jest dzieckiem. - Nie zamierzam być samotna do końca przeklętego życia. Jeśli ona ma patrzeć na coś takiego, to ja wolę nie... Wiesz, niech nie martwi się o mnie, bo straci swoje dzieciństwo.
Mina zbitego psa, przygarbienie i bezwiedne sięgnięcie po rączkę córki – oznaki zmieszania opanowały jej ciało, a myśli zakrążyły gdzieś w nieoczekiwane miejsca przerażonej wyobraźni.
  • Naprawdę, Charlie? Wolałabyś nie żyć? Zostawiłabyś swoje ukochane dziecko?
Słucha więc w pokorze o Zacharym (żyłka wcale jej nie pęknie na tej tkliwej skroni), kiwała głową i starała się uśmiechać w pocieszeniu, nawet jeśli wyglądało to dość nienaturalnie. Harper jednak żywił do tego chłopca uczucie, a tego już nie zmieni. Nigdy nie wrócą do siebie, więc powinna to w końcu wbić sobie do głowy.
- Byłeś wtedy okropny – zażartowała jednak szczerze, odsuwając się w końcu od Harpera i podnosząc Mary-Jane, by wtulić ją w siebie. Oparła usta na jej głowie, przymykając powieki na moment.
Była taka ciepła i delikatna; pachniała pewnie mlekiem i oliwką, jakkolwiek. Kołysała ją, dopóki sama nie nabrała odwagi do zabrania głosu, który jakoś był drażliwy i łamiący się.
Nie załamie się przy Harperze, broń Boże!
- Na pewno poradzicie sobie. Byle tylko nie zastępował jej matki, okay? Jestem dla niej jedyną matką. Może dobrze, że zakochałeś się w mężczyźnie? Przynajmniej nie mam jakiejś konkurencji – śmieje się, wbijając wzrok w koc. Boże, jaka ona jest nieszczęśliwa. – Kochasz go, Harper? B-bo jeśli tak, to... to przezwyciężycie wszystko i-i będziecie no, wiesz, szczęśliwi jak nowożeńcy. Chy-chyba musimy się zbierać już, jestem wykończona, ostatnio w ogóle w nocy nie chce spać, więc... Mam nadzieję, że ułoży wam się. Zasługujesz na to. – Poklepała go delikatnie po ramieniu (czy go to wkurwiło?!) i podniosła się ostrożnie, by włożyć dziewczynkę do wózka. Momentalnie zaczęła ziewać, a Charlie od razu poczuła koszmar kolejnej nieprzespanej nocy.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Woodland Zoo Park”