WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rose spojrzała na nieznajomą, a słuchając jej słowa, pokiwała głową na zgodę. Przez chwilę milczała rozglądając się po najbliższych płytach winylowych. - Rozumiem. Zna pani może gust taty? Co lubi słuchać? Rock, pop, jazz albo coś bardziej klasycznego jak Beethoven? - Zapytała się klientki, a następnie zaczęła podchodzić do jednej z półek na której widniały płyty winylowe. Nie było ich jakoś specjalnie dużo, gdyż ten typ muzyki nie jest popularny w aktualnych czasach. Było tam sporo różnorakich rodzai gatunków, trochę Beatelsów, AC/DC, jazz, znalazło się tam też kilka mocniejszych rockowych brzmięć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Blondynka się ucieszyła gdy kobieta postanowiła jej pomóc. Naprawdę takowej potrzebowała, więc będzie ją doceniać. A czego słuchał zazwyczaj jej tata?
- To jest wielki fan rocka i jazzu, zatem szukałabym raczej w tych typach muzyki. Ale co lepiej brzmi w wersji winylowej? Bo rodzaj muzyki zależy chyba od tego, jak wybrzmiewa na danym sprzęcie co nie? - sama również zaczęła się rozglądać za płytami różnych wykonawców, biorąc przykładowo płytę AC/DC do ręki i czytając z tyłu jakie piosenki tam będą.
- AC/DC też musiał lubić, bo ma ich koszulkę w domu, ale mama zabrania mu jej zakładać, bo nie jest już młodziakiem. - dodała, po chwili odkładając płytę na jej miejsce. Dobrze że rodzice mieli w domu sprzęt do odtwarzania tego typu płyt, nie będzie musiała się bardziej wykosztowywać, ani prosić o pomoc swojej bliźniaczki. Nie chciała wciągać jej do swojego pomysłu, bo ten prezent miał być tylko od niej, to ona miała być tą lepszą córką, nie jej siostra. Tak znów zaczynała się od nowa zazdrość i rywalizacja wśród sióstr Blossom, a głównie ze strony Autumn.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Miał kilka ulubionych miejsc. To znaczy, tak w ogóle – miał sporo ulubionych miejsc (zabawne: od jakiegoś czasu okazywało się, że miejsca to nie tylko przestrzenie ograniczone ścianami i stropem; czasami były to także ramiona, i względnie sprawne, choć nieposłuszne serce, i para zielonkawo-bursztynowych oczu i-; no, nieważne – wiadomo, o co chodzi – okazywało się, że miejsce mogło być też w drugim człowieku lub, zamiennie, drugim człowiekiem). Tym razem chodziło jednak o te punkty na mapie Seattle, które uważał za sprawdzone – czyli, że na stanie sklepu mieli wrzutki najprawdziwszych perełek (przechodzonych, bo z rynku wtórnego, ale sprawnych – i to najczęściej dużo, dużo starszych od Zacharego), a nie wyłącznie jakieś tam masówki dające się dorwać dosłownie wszędzie. No i pośród tych punktów był ten jeden szczególny – to jest (the) Trading Musician właśnie, wyróżniający się:
a) dość istotnym i cenionym sobie przez Zacharego faktem, że obsługa naprawdę znała się na rzeczy (to znaczy, podejrzewał – prędzej drogą praktyki, prób i błędów, niż jakiegoś tam wielce muzycznego wykształcenia); co równie dobrze mogło być oczywiście nisko zawieszoną poprzeczką, po tym, jak ostatniego razu wybrał się do jednej z nowych miejscówek, gdzie przywitała go jakaś zblazowana małolata widocznie obrażona na to, że musiała oderwać się od telefonu, o obowiązku pracy w ogóle nie wspominając;
b) nie była to jakaś pokraczna hybryda sklepo-knajpy, jak to się miało z Easy Street Records – więc naprawdę mógł skupić się na tym, czego szukał i szybko załatwić całą sprawę. Bez zbędnego rozpraszania się jednostajnym gwarem dochodzącym sponad stolików rozpachnionych serwowaną tam kawą (chociaż, nie ukrywał, w smaku była całkiem niezgorsza).
Cześć – takie zwyczajne, krótkie, poobdzierane z kurtuazji i niepotrzebnych zupełnie pardonów, rzucone ze stopą ledwie przestawioną ponad progiem.
Kojarzył Helenę; choć raczej w taki sposób, w jaki myśli krążą gdzieś naokoło osób i zdarzeń, do tychże właśnie okoliczności próbując dopasować sylwetki i twarze, i wspomnienia. Często więc, pomimo śmiesznie natrętnego świdrowania w mózgu; tak samo bez większego celu, jak i skutku. Uznał jednak, że skoro sam jest względnie stałym klientem Te-Emu (to znaczy, Trading Musician właśnie), musieli kiedyś minąć się w przejściu albo w jednej z (niewielu, z racji sklepowego metrażu) kameralnych alejek.
Póki co jednak – solidne ponad-pół-roku zdążyło wykurzyć z chłopaka choćby podejrzenie, że mogli trafić na siebie gdzieś indziej. Gdzieś poza miejscami podsuwanymi przez (względnie) zdrowy rozsądek czy zalążek logiki. Któregoś, najpewniej styczniowego poranka. Przy jakiejś bardzo intymnej okazji; i takim rodzajem tej intymności, której nie dało się do końca wytłumaczyć. W centrum ognia krzyżowego wymienionych spojrzeń, sugerującego jednocześnie, że oto właśnie ktoś zupełnie obcy staje się świadkiem chowanego ukradkiem sekretu albo wstydu.
Ona – wpleciona w tragizm własnej relacji z ojcem, i On – który przez jakiś czas okazywał się podawany sobie z rąk do rąk, z rumieńcem rozlanym na twarzy i, być może, idiotycznie-wymownie niedopiętym rozporkiem.
Teraz Zachary staje przed ladą, w gładź blatu wystukując rozregulowany improwizacją rytm. Najpierw chrząka, za chwilę ogląda się przez ramię – i kciukiem celuje w rzędy winylów; jedne z nich schludnie zaprezentowane, jak na witrynce, inne – wciśnięte w brzydkie, niezbyt urokliwe pudła.
Cześć – powtarza. Wygląda na trochę roztargnionego; ale ciężko stwierdzić, czy to przez rozbiegane spojrzenie, czy dłoń, biegiem szyi rozpędzoną tylko po to, żeby lekko ją rozmasować. – U-uhm- sorry, ale- ten facet- ten, który przed chwilą wyszedł-? Dobrze słyszałem, że odsprzedał wam Ricky'ego Nelsona? I Connie Francis? Oryginały? Znaczy, nie żadne re-edycje? – Boże, Zachary chyba aż śmiesznie spiął się w sobie i z pięt rozhuśtał się na palce, jakoś tak przy okazji wetknąwszy język pod dolną wargę, teraz więc ze śmiesznie napiętą skórą tuż powyżej szpicu podbródka. Cokolwiek miało to oznaczać, Prescott wyglądał na całkiem podekscytowanego i zdesperowanego, żeby jako pierwszy położyć rękę na płytach – nawet jeśli miałby za to szczodrze sypnąć zawartością portfela albo karty.
Teraz, całkiem już poważny, pochyla się lekko nad kontuarem.
W jakim stanie?

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

/3/ Wiecznie słyszała od właściciela sklepu, że byłaby pracownikiem idealnym, gdyby tylko nauczyła się ładnie uśmiechać i trochę uprzejmiej traktować klientów (Helena zazwyczaj wtedy przełykała głośno ślinę i przekleństwa, bo nie był to typ pracodawcy, który z honorem przyjąłby komentarze na temat paralelizmów w kapitalistycznym traktowaniu pracowników najniższego szczebla i zaczepek obrzydliwców chełpliwie próbujących powiedzieć kobiecie komplement; nawet zresztą gdyby miała choć cień nadziei na poparcie dla tej myśli – mijało się to z celem, gdy nie miała jej dla siebie). To nigdy nie było – i raczej nie będzie – jej domeną, ale miała za to coś, czym przeciętny millenials na rynku pracy za najniższą krajową nie dysponował; nie potrafiła siedzieć bezczynnie. Naturalnie, szefostwo gówno obchodziło, z jakiego powodu wynajdowała każde ziarno kurzu, cierpliwie oglądała papierowe rękawy płyt, by sprawdzić, czy nie ma na nich oznakowań i czy może wymienić je na nowe rękawy z polipropylenu; maniakalnie segregowała zawartość wszystkich kartonów, albo po raz enty wycierała kontuar. Dla obu stron było jednak ważne, by jej ręce były wiecznie czymś zajęte.

Lubiła tę pracę; zwłaszcza w powolne dni takie jak dziś, w które dzwoneczek nad wejściem nie wdzierał się nadmiernie w rytm wygrywanej akurat na adapterze przy wejściu płyty (nie przeszkadzało jej nawet, że nie może sama wybrać playlisty, bo szef miał swoją wizję; w tym tygodniu Bob Dylan, Terry Callier i Buffalo Spriengfield w wiecznym zapętleniu z cichym szmerem zmieniarki) – ani na tyle rzadko, by zabrakło jej rzeczy do roboty.

Przygotowuje nowe nabytki do wyniesienia na sklep, gdy słyszy ton zapowiadający klienta i wychyla się z zaplecza; z jej ust wydobywa się mający w założeniu przypominać hej pomruk, Helena – jak zwykle, gdy Zachary odwiedza sklep – przywołuje na twarz najbardziej neutralny wyraz, na jaki ją stać.

Bo ona pamięta tamten poranek. Nie dlatego, że ich przypadkowe spotkanie szczególnie odcisnęłoby się w jej pamięci samo w sobie, chociaż młody chłopak w dobrym płaszczu i drogiej fryzurze pasował do krajobrazu zapyziałego blokowiska jak – nomen omen – pięść do oka. Pamiętała tamten poranek, bo to wtedy pierwszy raz doświadczyła praktycznego odniesienia tego idiomu do rzeczywistości, jak dotąd zaznajomiona z popchnięciami, rzutami o ścianę i ciosami werbalnymi, ale nie pięściami na pięć sekund zaczerniającymi cały świat. Pamiętała, bo wykrzyknęła wtedy ojcu, że się wyprowadza i że będzie musiał sam zarabiać na swoją wódkę – bo zrobiła coś innego, niż zwykle. Pamiętała, bo Prescott przypadkiem wdarł się w ten moment odbiegający od wieloletniej monotonii jej życia, a gdy już jakiś czas później wtargnął do Trading Musician wraz z obłokiem zimnego powietrza, w pierwszej kolejności rozpoznała jodełkę jego absurdalnie drogiego płaszcza i tę fryzurę, w drugiej – brak rozpoznania w spojrzeniu rzucanym w jej stronę. A przynajmniej tak jej się wydawało – do dzisiaj nie była do końca pewna.

Hej. — Tym razem już wyraźne. Wynurza się z zaplecza, obserwuje jego roztargnione ruchy. Lekko przekręca głowę, nie pyta. — Dobrze słyszałeś, ale… — kręci głową ze zgrozą wypisaną na twarzy. — Connie została zamordowana. Typ nie miał pojęcia, co posiada. Ricky trochę lepiej na tym wyszedł, ale nie wiem, czy chcesz, ciągle będzie przeskakiwać. — Rozkłada bezradnie ręce. — Spóźniłeś się, godzinę temu sprzedałam Lesley Gore w świetnej kondycji, ale jeśli chcesz, mam jeszcze Velvet Underground i Shelley Fabares. Chyba że wsłuchujesz się w słowa, wtedy mam tylko Velvet Underground.
Ostatnio zmieniony 2022-10-05, 21:46 przez helena maplethorpe, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Aha; no, ale Zachary jej nie pamiętał, więc chyba była b e z p i e c z n a.
Wbrew temu, że dziewczyna pewnie roześmiałaby się teraz w głos – gorzko, sykliwie – z wytknięciem, że to raczej dość utopijna opinia kogoś, kto nie miał na jej temat najmniejszego pojęcia (ze wzmianką podrzuconą na boku albo pod nosem, że i najlepiej będzie, jeśli tak zostanie). Bo może była bezpieczna; ale to nie znaczyło jeszcze, że nic jej nie zagrażało.
To prawda; wiedział o niej tyle, co nic. Gdyby jednak Zachary mógł wyjrzeć przez ramię szatynki, jednocześnie wystawiając się na czołowe zderzenie z jej przeszłością – pewnie uznałby, że każdy dotychczasowy epizod jej życia malował się raczej nie tyle w burych, co po prostu mdłych barwach. I, marszcząc nos przyzwyczajony do zapachów subtelnie świeżych, stwierdziłby nawet, że to, co zostawiła za sobą, pachniało trupem. Na przykład zarżniętymi marzeniami, szansami i figurą ojca w komplecie. Ojca, który co prawda żył i miał się lepiej, niż być może Maplethorpe w ogóle by sobie tego życzyła, ale przecież nic nie stało na przeszkodzie, żeby był martwy. Żeby był martwy dla niej (to znaczy: w jej oczach). I zbyt żywy, jednocześnie. Trochę jakby zaraz mieli wrzucić go do jakiegoś pudła i nazwać ojcem Schrödingera. Niestety – ojcem był Heleny; i koniec końców to ona musiała się z nim użerać. Nikt inny.

W każdym razie – Helena (wraz ze swoją – czym? – dumą? godnością? tajemnicą?) była bezpieczna w niezbyt czujnej pamięci Zacharego. Może rozpoznałby ją, reflektując się wreszcie czym jest to świerzbienie w zakamarku własnych myśli; ale ostatnimi tygodniami szatyn wydawał się bardziej rozkojarzony, niż kiedykolwiek dotąd. Jasne, większość czasu było tak po prostu fajnie – sprawy ułożyły się względnie dobrze zarówno pomiędzy nim a Harperem, a i nie zaprzepaścił przy tym szansy na podreperowanie swoich relacji z Teresą. Niestety, koniec września przyniósł nowe problemy.
Wydawało mu się na przykład, że powinien poinformować rodziców o rezygnacji ze studiów. Przynajmniej póki co. No i – do czego zabierał się szczególnie niechętnie – choćby słowem napomknąć im o Harperze.
Harper, natomiast, zajmował całą pozostałą przestrzeń jego myśli – nic dziwnego więc, że Prescott coraz częściej przyłapywał się na bujaniu w obłokach. I na tym, że skupienie się wymagało od niego więcej wysiłku, niż kiedykolwiek dotąd. Potrafił, na przykład, w czasie choćby najbardziej wciągającej lektury, tę samą stronę czytać po raz szósty, zapominać o umówionych spotkaniach, a biegnąc na nie – byle nie narazić się jeszcze bardziej – na prostej drodze potykać się częściej, i bardziej, i myślał, że za którymś razem musiał, najwyraźniej, upaść na głowę.

Wystarczyło na niego popatrzeć. Na przykład teraz, kiedy z ust chłopaka wydobywa się tylko ciche, niemrawe, napęczniałe niedowierzaniem „-nie…”;
Jeśli Helena swoje spojrzenie zogniskowałaby na twarzy Zacharego – nadal mającej te młodziutkie, niewyrobione jeszcze dorosłością naleciałości i, w ogóle, rysy w stylu wypłosza – pewnie zauważyłaby, że chłopak robi się odrobinę bledszy, niż był jeszcze kilka sekund wcześniej. Dopiero potem trafia go jakaś myśl, świadomość – jakby pomiędzy uzwojeniem mózgu udało mu się połączyć ze sobą dwie kropki; i zrozumieć, że Connie Francis wcale nie dopadł żaden mafioso, jak to się miało z jej bratem, a kolokwialna metaforka podrzucona przez szatynkę dotyczyła płyty. – Ach. W sensie… Boże, przepraszam, to... uh- to ewidentnie nie jest mój dzień – burczy pod nosem. O ile przez chwilę wyglądał tak, jakby z twarzy odeszła mu krew – nagle widocznie zrobiła w-tył-zwrot; i, całą wstecz, rozlała się po jego policzkach.
Podrapie się po głowie.
Jeśli Ricky wyszedł choćby odrobinę lepiej, niż na wycieczkach samolotami, to może i tak warto spróbować… – Zaśmiał się cichutko; tak, jakby nie był pewien, czy podsunięty szatynce żart ma w ogóle prawo nazywać żartem.
Zachary nie był pewien, czy Helena wiedziała, co robi – ale o ile w pierwszej chwili oczy zabłyszczały mu się na wzmiankę o Shelley, tak komentarz dziewczyny kazał mu porządnie przemyśleć sprawę.
Bo owszem, chłopak – wbrew temu, czego na pierwszy rzut oka pewnie można było się po nim spodziewać – słuchał muzyki niezbyt ambitnej lirycznie. Lubił delikatnie kołyszące melodie albo powtarzające się, rytmiczne patterny, stworzone jakby tylko po to, żeby zgrywać się z nimi w równym bujaniu nogą. O ile jednak zwykle niespecjalnie się tego wstydził (Chryste, przecież należał do tych Prescottów – gdyby miał przejmować się wszystkim, co pomyślą sobie o nim ludzie, musiałby nie wyściubiać nosa z domu; choć ostatnio, rzeczywiście, była to dość kusząca opcja), to spojrzenie dziewczyny sprawiło, że najpierw prawie zachłysnął się powietrzem i-
Jedno i drugie. Wezmę jedno, i drugie. – Zagryza dolną wargę – i, na szczęście metaforycznie, pluje sobie od razu w brodę; i zastanawia się co mu, do diabła, jest?! – Albumy, EP-ki czy jakieś single? – pyta, a potem mruga kilkukrotnie i pociera śmiesznie nos. I w zasadzie chciałby pozwolić jej odejść; to znaczy, na chwilę – po to, żeby przyniosła wspomniane płyty – ale w ostatniej chwili chrząka. I to chrząknięcie wymyka się z jego gardzieli tak, jakby mogło Helenę złapać za ramię i zatrzymać w miejscu.
Ty pewnie wzięłabyś tylko tę drugą? – pyta i dopiero teraz pomyśli, że dziewczyna ma ogromne oczy. I że są ładne, ale każde spojrzenie, które posyłają jest tak ciężkie, jakby podglądał go teraz cały świat. Wie, że to nie jego sprawa – i że takie pytania są pewnie nie na miejscu.

Przekrzywia trochę głowę, jednocześnie mając wściekłą ochotę opuścić wzrok; najlepiej wbijając go w czubki własnych butów. Nie potrafi wyjaśnić ogarniającego go uczucia, ale po raz pierwszy ma wrażenie, że sam – całe życie – nie był zbyt wyrozumiały wobec gustu innych. I że nagle zrobiło się to dla niego przeraźliwie ważne (choć nie powinno).
Sskubie się za uchem; i coś mu podpowiada, że jeśli nie przestanie się drapać, to dziewczyna lada chwila zacznie podejrzewać, że przywlókł jej do sklepu pchły. – Myślisz sobie, że to głupie? Albo, że powinienem wziąć coś bardziej- chrząka – coś mniej… idiot- tandetnego? – Niż piosenki śpiewane przez zakochane dziewczyny, które – o ile w ogóle – dopiero co wyrastały z własnej nastoletniości.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bezpieczeństwo było konceptem, który Helena, w teorii, rozumie. Wyraz co prawda na aż cztery sylaby, ale mimo nieukończenia liceum, zna nawet bardziej skomplikowane słowa. Mimo to zaśmiałaby się, doprawdy gorzko, ale nie sykliwie, bo jedynie w myślach, co Zach być może wychwyciłby w jej spojrzeniu, w końcu – jako artysta pewnie miał oko do takich spraw.
Wie, że nic jej nie grozi. Co najgorszego mogło się stać, gdyby Zachary sobie przypomniał? Sprawa jest – w teorii – na tyle błaha, że nawet nie potrafi odpowiedzieć na takie pytanie; w jej sytuacji nic by to nie zmieniło, a on co najwyżej znużyłby się na chwilę po kostki w zgniliźnie, z której się wyczołgała próbowała się wyczołgać. Nawet gdyby chciała, nie może brać odpowiedzialności za ewentualne konsekwencje wyjścia tak daleko od znajomego mu świata, prosto w ruchome piaski marności, od której, jak od każdej katastrofy, mimo szczerej woli ciężko oderwać spojrzenie. Być może najgorsze byłoby to, że musiałaby zmierzyć się z czarną dziurą słowa o j c i e c, ale nawet jeśli z całych sił próbowała wyrzucić je ze swojego słownika i pogrzebać tego trupa (bo bez dwóch zdań, człowiek ten był dla niej martwy) – nie potrafiła.
Więc chociaż wie, że nic jej nie grozi i rozumie, że określa się ten stan bezpieczeństwem – wcale nie czuje się bezpieczna. Nie potrafi sobie nawet przypomnieć, jaki to stan; może go nigdy nie znała. Bo ojciec może i był dla niej martwy, ale jego cień i dziedzictwo potrafiło przeżyć nawet z daleko od niego, nie opuszczając jej n i g d y mimo uporczywych gróźb, mimo nieskończonego grzebania ich w najciemniejszych odmętach świadomości, mimo ubierania się w tarcze, zbroje i maski. Nieważne, ile energii by w to nie włożyła, coraz bardziej gniewne spojrzenie ojca śledziło każdy jej ruch ram luster, a jego słowa były na amen wyryte na wewnętrznych stronach jej powiek; nawet gdyby n a p r a w d ę umarł, nic by to nie zmieniło.
Dodatkowo, nie czuje się bezpieczna, bo czujność jego pamięci stała dla niej pod znakiem zapytania, tak jak i jego spostrzegawczość. Sine półkole na bladej twarzy ciężko przeoczyć, ale co z cieniem i dziedzictwem? Zdarzało jej się trafiać na takich, którzy z jakiegoś powodu potrafili dojrzeć czerń na dnie jej żołądka nawet gdy nosiła na sobie wszystkie zbroje i maski – tamtego poranka była natomiast w tym sensie całkiem naga. Gdy to ona zauważa, jak jej gesty i słowa od czasu do czasu rymują się niepokojąco z tymi ojca – mogła sobie przynajmniej wmówić paranoję, z którą, mimo wszystko, łatwiej jej żyć.

Dziś jednak nie spodziewa się ze strony Zacha żadnych rewelacji, nawet jeśli ich potencjał ciągle świerzbi na karku. Jego rozkojarzenie budzi inny niepokój, równie niemile widziany, bo jego stan jest czymś dla Heleny na tyle obcym, że przywodzi na myśl skutki jakiejś nieprzyjemnej i niebezpiecznej choroby. Maplethorpe marszczy brwi, zastanawiając się, czy Prescott nie potrzebuje przypadkiem jakiejś medycznej asysty, ale póki nie sprawia wrażenia, jakby zagrażał sobie lub skrzętnie uporządkowanym płytom, Helena przełyka pytanie o jego samopoczucie. Gryzie ją przy tym odrobinę sumienie, bo jeśli to na przykład wstrząśnienie mózgu, ona nic nie powie, a Zach niczego nieświadomy położy się spać-
ale, ostatecznie, jej jedyną odpowiedzialnością jest zapewnienie mu swojej nie medycznej, a muzycznej ekspertyzy. I dobrze – bo na tym, dla odmiany, trochę się zna. Czeka więc cierpliwie, aż Zach połączy fakty, podpowiadając mu zaledwie uniesieniem brwi. Wkłada rękę do kieszeni i uśmiechając się krzywo, ponownie zastanawiając się pobieżnie, czy jego stan nie pogorszy się za chwilę do stadium, w którym wymagane będzie wezwanie ambulansu. Czasem niezdolność do wyrzucenia z siebie na głos pewnych myśli nie była wcale taka zła, chociaż cieżko stwierdzić, czy wypowiedzenie tych wątpliwości skutkowałoby pobłażaniem, czy wesołością.

Jego żart wywołuje ich mieszankę i ciche parsknięcie Heleny, po którym rzuca spojrzeniem na przegub, by szybko oszacować, czy jest szansa, że właściciel sklepu zagląda akurat teraz na obraz z kamery przy wejściu. Raczej nie ma, dlatego mówi: — Mogę wrzucić Ricky’ego na gramofon, jeśli chcesz sprawdzić, zanim kupisz. — Liczy na to, że będzie chciał, bo chociaż Maplethorpe ceni Boba Dylana, nawet w jego przypadku już po kilku dniach zapętlonego słuchania ma ochotę niechcący połamać płytę, a choćby chwilowa zmiana być może uratuje ją przed tak morderczymi myślami.
Uśmiecha się znów, tak samo asymetrycznie jak zawsze, widząc ekscytację Prescotta i wychodzi zza lady, kierując się najpierw do v w dziale 60’s. — Albumy — wyjaśnia, a na jego chrząknięcie odwraca się przez ramię. Nie spodziewa się tego pytania. Zamiast odpowiedzieć, przez chwilę przygląda się intensywnie Zachowi; ciemnym włosom opadającym lekko na linię brwi w tym absurdalnie drogim cięciu, kładącym rozproszony cień na czujne, ciemne oczy. Bez słowa odwraca się, szybko lokalizując odpowiednią płytę z charakterystycznym rysunkiem Andy’ego Warhola. Zanosi mu ją, zanim pójdzie po drugą. — Tej na pewno bym nie wzięła. Nawet ze zniżką pracowniczą — mówi, wskazując pobieżnie na cenówkę z trzycyfrową kwotą, uśmiechając się przy tym krzywo. To tylko chwilowa dywersja, bo ciągle zastanawia się nad właściwą odpowiedzią, wracając po Shelley. — Myślę, że jak dla mnie możesz wziąć wszystko, co mam na stanie, może dostałabym jakąś premię. A tak serio… — wraca i składa na jego dłoniach The Things We Dis Last Summer, a zanim zdradzi, co tak na serio, na chwilę znika na zapleczu, gdzie wciąż jeszcze leży Ricky. — Sama Shelley jest świetna — podnosi lekko głos, by ją słyszał, sprawnie przygotowując nową kopertę; z pełnym, ale niezłożonym zestawem, a także ściągniętą w zadumie twarzą, wyłania się znowu. — Na początku uwielbiałam jej słuchać, dopóki głównie słyszałam frazowanie i melodię, ale potem przeczytałam tekst do Johnny Get Angry i… tandeta to złe słowo. Zwłaszcza kiedy sobie uświadomisz, że to wcale nie Shelley napisała ten tekst, tylko jakichś dwóch typów, a ona, nawet jeśli chciała, pewnie nie mogła za wiele powiedzieć, jeśli miała nadzieję na dalszą współpracę z wytwórnią. — Helena posyła mu kwaśny uśmiech – najszerszy w jej arsenale. Otwiera usta, żeby powiedzieć, że teraz ją ta płyta zwyczajnie w k u r w i a, ale czuje na języku gorycz i zmienia zdanie, zamiast tego wciągając głęboko powietrze i pytając: — To jak, chcesz sprawdzić Ricky’ego, czy bierzesz w ciemno?

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Wedgwood”