WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 Kiedy tylko Leah z samego rana powiedziała mu, jakiego maila dostał, oprzytomniał szybciej niż zaczęła działać pita akurat zielona herbata. Nie było mowy, żeby nie poszedł na to spotkanie – choćby miało z niego nie wyniknąć zupełnie nic, to przynajmniej miał okazję zobaczyć tego Dwellera na żywo. Z bliska. Tamtego dnia prawie zapiszczał jak jakiś fanboy, kiedy sam dobrze wiedział, jak można czasem mieć dość zbyt nachalnych fanów. No ale HJ. Ten, którego kawałki grali w garażu w czasach liceum. Gdyby nie aktualna moda na wszelkie k-popy i c-popy to prawdopodobnie robiłby mu jakąś rockową konkurencję. No i gdyby życie mu się odrobinę inaczej potoczyło.
 Zaskakująco w dzień spotkania było w nim więcej ekscytacji niż stresu. Rzadko zdarzały się chwile, w których nie był nastawiony optymistycznie do całego świata, a ten poniedziałek na pewno był daleki od nazwania beznadziejnym. Chyba, że na spotkaniu zrobi z siebie totalnego debila, ale Jingyi potrafił zrobić coś nieprzemyślanego, a dopiero potem pójść po rozum do głowy. Był człowiekiem-przypałem, nie dało się tego ukryć.
 Najgorsze w przygotowaniach było podjęcie decyzji po otwarciu szafy. Co na siebie założyć, żeby nie wystroić się jak szczur na otwarcie kanału, a jednocześnie zachować jakiś umiar i nie przesadzić w zbyt luźną stronę? To jednak oficjalne spotkanie biznesowe, trzeba się było zaprezentować jakoś godnie. Wreszcie postawił na jedwabną koszulę w barwie głębokiego granatu przypominającego niebo w ostatnich chwilach przed zniknięciem promieni słońca, proste, dość wąskie czarne spodnie i buty na lekkiej platformie dodającej mu może ze cztery centymetry do i tak mizernego wzrostu. Dla podkreślenia jego dość zmiennej stylistyki na szyi wylądował choker w formie zwykłej, aksamitnej wstążki dopasowanej kolorystycznie do dolnej części stroju. Z soczewek zrezygnował, zostawiając naturalny, głęboki brąz w spokoju.
 Do Canlis pojechał w towarzystwie swojej asystentki, kontrastowo odzianej w biel i jasny, wrzosowy fiolet sięgającej kolan sukienki. Była może młoda, średnio doświadczona i zajmowała się głównie przeglądaniem jego oficjalnego maila oraz mediów społecznościowych (a także nadzorowaniem kalendarza i przypominaniem mu o spotkaniach, kiedy akurat miała ochotę pogonić małą gwiazdkę), jednak Kanadyjka doskonale radziła sobie w pacaniem Jianga po głowie, kiedy ten odstawiał nieco za bardzo. Jednocześnie wydawała się zarażona niepoprawnym optymizmem oraz radością, jak większość osób z jego otoczenia. Sama chciała przyjechać i nie przyjmowała odmowy. Wolała mieć go na oku i w razie czego zapewnić wsparcie. Albo odciągnąć uwagę, kiedy Chińczyk naprawdę odstawi jakąś nieświadomą patologię.
 Jego wzrok padł najpierw na Cleo, z którą uprzejmie się przywitał, a potem wyłapał sylwetkę i głos prawdziwej gwiazdy, a nie takiego kurdupla jak on. Leah w milczeniu uznała, że też uda się tam, gdzie wszystkie Cleo tego świata, podkradając trochę tej przestrzeni dla siebie. Niech się tam chłopcy bawią. Jingyi tymczasem odstawił ten swój typowy urok i charakterystyczną pozę przechylenia głowy, wyszczerzenia się i ułożenia palców obu dłoni w znak zwycięstwa, dłonią lekko trącając łańcuszek z małą czaszeczką prowadzący do kolczyka w kształcie sztyletu wczepionego w lewe ucho. Tak, oto on. Ji-Ji we własnej, kompaktowej osobie.
 – HJ! Ojaaaa! – Dobra, nie zapiszczał jak psychofanka tuż pod sceną, ale zamiast tego zbliżył się i przytulił Dwellera. Pewnie nie powinien, zwłaszcza, żeby uniknąć jakichś oskarżeń o niecne zamiary, ale często się tak witał, żeby przekazać tę swoją szczęśliwą energię. A Quinn to mu pewnie za nic nie uwierzy, że był kilka krótkich chwil przyklejony do kogoś tak cudnego. – Trochę... – powtórzył, zerkając na to wszystko. Chcieli go utuczyć, bo wyglądał, jakby go wiatr mógł porwać w każdej chwili? – Może być i Mimoza, ale od razu ostrzegę, że głowę to mam raczej słabą, jeśli chodzi o alkohol – odparł zajmując sobie miejsce i uśmiechając się. – Nie istnieje chyba tłumacz, który by ogarnął, o co mi chodzi, jak się pijacko rozgadam – zażartował.

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Ta prawdziwa gwiazda, na żywo - choć, nie oszukujmy się, całkiem niedawno bliżej jej było raczej do "na martwo"- prezentowała się chyba zupełnie niegroźnie.
  • Trochę wymięta - w sposób typowy dla osób, które ukończyły trzydzieści lat, zaliczyły dwa odwyki, i zmagają się z lekką bezsennością, trochę stremowana spotkaniem z młodzieńcem, który na szczyt kariery właśnie z sukcesem się wdrapywał (podczas gdy sam Dweller z tego samego wierzchołka zdołał się niedawno dość spektakularnie sturlać).
A także sympatycznie - z uśmiechem poszerzającym się w reakcji na powitanie, jakiego doświadczył ze strony chłopaka. Niespodziewana bliskość szczupłego ciała może zaskoczyła go nieco, ale finalnie nie zbiła z pantałyku dokumentnie; Harper w porę zdołał okiełznać pierwszy szok, i naprostować trajektorię ramion - zamiast zwisać niezręcznie wzdłuż jego ciała, wzbiły się na wysokość barku i talii Jingyi, i oplotły je w krótkim objęciu.
- Ojaa... No, to chyba ja - odparł, naśladując zachowanie chłopaka raczej żartobliwie, nie zaś kąśliwie lub prześmiewczo. Chyba odwykł nieco od podobnych reakcji - teraz, gdy jego obecność w miejscach publicznych wzbudzała głównie niedowierzające spojrzenia, pełne konsternacji podszepty ("Ty... A czy on przypadkiem nie u m a r ł ?"; "Jezu, obczaj, wygląda całkiem nieźle, kto by pomyślał..."; "Aha, no, ciekawe kiedy nawrót...") i, choć rzadziej, otwarcie krytyczne komentarze, na które nie reagował (z trudem) tylko w obawie przed kolejnym skandalem ("Co on tu robi, co? Nie powinien się zajmować tym swoim b ę k a r t e m ?") - i szczery zachwyt młodego Azjaty wzbudził w nim falę słodko-gorzkiej nostalgii. Entuzjazm Jiji sprawiał wrażenie autentycznego, i Harpera zmroziła myśl, że mało kto cieszył się tak ostatnio na jego widok; z drugiej strony, w tym biznesie szczerość była rzadkością - mogło się więc zaraz okazać, że to biznesowa strategia objęta przez Azjatę na polecenie jego własnej wytwórni. Dweller miał nadzieję, że nie. Łudził się jednak, że wyrósł z naiwności, jaka cechowała go kiedyś - i nakazywała mu, tym samym, wierzyć w każdy przejaw entuzjazmu i każdy komplement jaki otrzymywał (tylko po to, by dnia następnego obudzić się z nożem w plecach nową plotką rozsianą na jego temat przez zaufane źródło, które zdecydowało się sprzedać mediom).

- Umm, nie byłem pewien co lubisz - zapeszył się nieco, ale zdołał dość zgrabnym ruchem wsunąć za blat naprzeciwko bruneta i na moment zatonąć w ciepłym mahoniu jego tęczówek. I pomyśleć, że chłopak był ładny.
I młody. Niewiele młodszy od -
  • I niski. Niewiele niższy -
- Więc to tak na wszelki wypadek! - z krótkim chrząknięciem, i krótkim szarpnięciem dłoni zawadzającej o kołnierzyk koszuli. Zagapił się krótko na choker - czerń prościutkiej wstążki tnącą gładź skóry Azjaty na dwoje - równą, prostą linią. Pomyślał, że chłopak mógłby stracić głowę. I zastanowił się, jakby taki świstek atłasu wyglądał na -
- Aha? Słuchaj, mnie za to w ogóle nie wolno mieć głowy... - zaczął, orientując się, że w jego myślach zdanie to brzmiało zupełnie zasadnie, ale przeturlane zjeżdżalnią języka, i przetoczone przez barierę zębów i warg nagle zupełnie traciło jakikolwiek sens. Chryste Panie, jeszcze jego gość pomyśli, że wszystkie te historie o wielkim zwycięstwie odniesionym przez Harpera podczas niedawnego odwyku to totalny pic na wódę wodę, uznając, że brunet musi być na najzwyklejszym w świecie haju. Pokręcił krótko głową, jakby chciał zawczasu stanowczo zaprzeczyć wszelkim przypuszczeniom tej natury - Do alkoholu. To znaczy... Uhm, odstawiłem. Więc... - Skinął dłonią na czuwającego nieopodal kelnera - Weźmiemy dwie Mimozy. Jedną virgin, jedną słabiutką. Hm? - z uśmiechem szukając u Jingiy potwierdzenia - Spoko, wierzę, że damy radę bez tłumacza. Istnieją w końcu przekazy podprogowe, nie? Podświadoma komunikacja... - Paplał, nadziewając na wykałaczkę dwie utaplane w ziołach oliwki jednocześnie, i wsuwając je, jedną po drugiej, między wargi - I mowa ciała.
Ze zwyczajową sobie nonszalancją, manierą silniejszą od niego - nawet, jeśli ostatnimi czasy nieco przygaszoną.
- Więc, Ji - połknie; problematyczną końcówkę chłopięcego imienia, skracając je ledwie do zaczepnej sylaby. I wspomnienie, zaplątanie na języku - z chwil, w których próbuje się poznać drugiego człowieka. Zajmujesz się muzyką? - Jesteś muzykiem, co? I? Jak ona cię traktuje, póki co? Sława.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 Najpewniej obecnym zachowaniem również odreagowywał w jakiś sposób emocje związane ze spotkaniem. Choć zdawał się być w ogóle niewzruszony, w środku aż piszczał z zachwytu i mdlał z wrażenia. Dweller to był jednak Dweller. Jego pierwszy wzór, osoba z doświadczeniem. A to, że miał też jakiś bagaż życiowy, przez który jego aktualna reputacja nie była tak nieskazitelnie czysta... Cóż, Jingyi mentalnie był jeszcze trochę dzieckiem. Naiwnym, wierzącym w ludzkie dobro. Takim, który nie spotkał się jeszcze ani razu z tą mroczniejszą stroną życia. Nie obchodziło go, co szepczą o Harperze za jego plecami, nie wierzył plotkom, a raczej szczerze martwił się o jego zdrowie. Widząc go z bliska i na żywo mógł sam się przekonać, że muzyk był w jednym, żywym kawałku. Jeśli miał jakiekolwiek problemy to cóż – kto ich nie posiadał?
 – Wbrew pozorom, nie jestem zbyt wybredny – odparł uspokajająco. Może i wyglądał jakby kręcił nosem na wszystko, co nie pachniało mu wystarczająco dobrze, albo jakby odżywiał się samymi promieniami słońca (sądząc po dość drobnej, wręcz wątłej sylwetce), ale nie zawsze mógł sobie pozwolić na wybrzydzanie.
 Kiwnął lekko głową na potwierdzenie i zarazem dając wyraz zrozumienia wobec Dwellerowego unikania alkoholu. Równie dobrze mogliby tu sączyć wodę mineralną – nawet była zdrowsza. Tylko dziwnie by tak było na biznesowym spotkaniu. Był jakiś powód, czy może zwyczaj, że w przypadku takich imprez nie siedziało się o suchym pysku. Dla Ji trochę bez sensu, ale co on się tam znał. Wlazł między wrony i takie tam. Dostosowywał się, próbował za mocno nie odstawać od reszty. Co najwyżej musiał uważać, żeby nie dać w siebie wlać za dużej ilości procentów, chociaż jednocześnie z każdym drinkiem jego zdolność do asertywności drastycznie malała. Wystarczyło go zresztą zagadać, a sam nawet zaczynał nieco nie zauważać, co robi.
 – Powiedziałbym, że jest raczej łaskawa. Chociaż bywa momentami nieznośna. – Kiedy zwykły wypad do osiedlowego sklepu kończy się tańczeniem między półkami z makaronem to raczej nie można tego nazwać normalnym, spokojnym popołudniem. Sporo osób kojarzyło go też z jego aktorskiej kariery, a dzieciaki słysząc jego głos przypominało sobie o bajkach, w których go użyczał. Jedyne co go ratowało to zdolność wtopienia się w tłum wyglądając jak gimnazjalista. – Ale lubię to. Bycie w centrum uwagi, wodzenie za mną wzrokiem, tych ludzi niepewnych czy podejść i się odezwać. Hejterzy są mniej fajni, no ale tych też trzeba znosić.
 Zerknął po tych wszystkich dobrociach, którymi go goszczono. Nie wiedział aż, na co się skusić i od czego zacząć. Wreszcie jednak powrócił wzrokiem do siedzącego naprzeciwko mężczyzny. Zmrużył lekko oczy, chwila milczenia. Jakby mu się przyglądał, chociaż niezbyt nachalnie.
 – Jak właściwie się czujesz? Wiesz, w mailu to mogą napisać wszystko... – Ciężko powiedzieć czy przygotowywał się mentalnie do jakiegoś szybkiego wzywania pomocy, czy nie. Był beznadziejny, jeśli chodziło o jakiekolwiek medyczne sprawy, ale też pytał z czystej ciekawości i troski.

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Gdyby wyobrazić sobie to wszystko jako kadr z filmu - jeden z tych retrospektywnych wycinków przerywających bieżącą scenę po to, by wdrożyć widza w ważne dla głównych bohaterów wydarzenia z przeszłości - zobaczylibyśmy teraz Jingyi i Harper-Jack'a w zupełnie innym otoczeniu. Zupełnie sobie obcych, odmłodzonych o te cztery, pięć lat, o twarzach wygładzonych (nie licząc dwóch stożków pryszczy na czole, i na prawym policzku) adolescencją (w przypadku Jianga), i tak zwaną wczesną dorosłością (jeśli mowa o Dwellerze). Tego pierwszego - pewnie w jakimś podkoszulku, nader obszernym w zderzeniu z jego - w tamtych czasach jeszcze wątlejszym niż dzisiaj - ciałem, i trampkach, naglącego kumpli z licealnego garażowego zespołu, żeby puścili coś Dwellera.
I tego drugiego, półprzezroczystego - jak to duchy w filmach - stojącego za nim, w zgrabnym kontrapoście, i z konsternacją na twarzy. Gdyby Harper potrafił podróżować w czasie -
I gdyby wiedział, jakie potencjalne skutki może chłopakowi przynieść wzorowanie się na nim, pochyliłby się, i nieznoszącym sprzeciwu szeptem wyśpiewał mu prosto w ucho, jak zaklęcie:
  • - Znajdź sobie lepszych idoli, dzieciaku.
Ale te parę lat temu, kiedy Jingyi stawiał pierwsze muzyczne kroki, i snuł naiwno-niewinne marzenia o wielkiej sławie, Harper zwyczajnie nie miał czasu na mentorowanie gówniarzom - zbyt ważny, zbyt poważny, zbyt zajęty udowadnianiem swojemu ojcu samemu sobie, że...
  • Jak to Jiang przed chwilą powiedział? "Dweller to jednak Dweller"? Aha, tak.
    A więc - że sobie poradzi. Z czymkolwiek będzie chciał, i z czymkolwiek będzie musiał. I, że może być niewarty miłości własnych rodziców, ale co z tego -
    • skoro jest wart miłości milionów?
No, summa summarum, Harperowi było raczej dość smutno, że taki uroczy dzieciak jak siedzący vis a vis Azjata właśnie jego mógł sobie kiedyś stawiać za wzór do naśladowania, marny raczej. I był też chyba trochę przerażony myślą, że Jingyi nie był jedyny.
I że, przede wszystkim, na podobne pomysły już całkiem niedługo wpaść może jego własna córka.

Przełknął kęs chleba - skrawek skórki oderwanej z większego kawałka, i wytrącił się z nader głębokich przemyśleń. Nauczył się tego na odwyku - tym pierwszym, ale o umiejętności przypomniał sobie skuteczniej na tym drugim, niedawnym. Żeby nie odlatywać za daleko, nawet na trzeźwo, w krainę myśli, w których łatwo się zgubić.
- Łaskawa, a jednak nieznośna... - Zaśmiał się cicho, perfekcyjnie kopiując słowa rozmówcy. Cóż, Jingyi, w punkt. - Zależy od dnia, co? Znałem kiedyś taką jedną.
Pomyślał o Maggie. Upił łyk swojej głupiej, bezalkoholowej mimozy. Potem powiódł wzrokiem za spojrzeniem chłopaka [chłopca w zasadzie, siedzącego w odległości czterdziestu ośmiu centymetrów, i dziesięciu lat - jednocześnie, od niego], spacerując po wszystkich tych oferowanych mu smakołykach. Zobaczył niepewność, może skrępowanie.
- Jak nie wiesz od czego zacząć, zaczynaj od brzegu - Poradził, przypominając sobie mądrości, którymi żywiła go w dzieciństwie - skonfundowanego nadmiarem dostępnych opcji - babcia - To jak ze sztućcami. Jak nie wiesz, po które sięgnąć, to zawsze zaczynaj od tych najbardziej oddalonych od nakrycia - Roześmiał się lekko, a potem sięgnął po jakiś talerzy, kretyńsko wyłożony garstką słodziutkich, fioletowych winogron. Podsunął go chłopakowi - Proszę. I obiecuję, że zaraz przestanę. Już i tak się czuję jak nadopiekuńczy...
Ojciec? Chryste.

Z braku pewności, jak to zdanie zakończyć, Harper po prostu zapił je kolejnym łykiem udawanego alkoholu, a potem podniósł wzrok, napotykając spojrzenie ciemnobrązowych tęczówek. Uśmiechnął się szerzej - bo zrobiło mu się dziwnie miło. Większość... Większość pytała go, czy jest trzeźwy, albo czy w tym kubku to na pewno cola?, a nie jak się czuje.
- Jesteś bardzo słodki, wiesz? - Wyrwało mu się, zanim zdołałby zastanowić się na ile tego typu stwierdzenia podpadają pod etykietę spotkań biznesowych. Odchrząknął - To znaczy... To bardzo miło z twojej strony. Że pytasz. Czuję się... - Urwał. Pomyślał o tym, jak bardzo nie może spać, i jak bardzo musi ciągle być zajęty, by unikać paraliżującego strachu przed przyszłością - Powiedz, Jingyi... Jesteś młodszy, to może pamiętasz lepiej niż ja. Dlaczego? To znaczy... Dlaczego zdecydowałeś się w to iść, hm? Mam na myśli... To wszystko - Machnął ręką, obejmując tym gestem luksusowe przestrzenie restauracji, ale też samego siebie - Karierę. Sławę. Showbiz. Dlaczego to, a nie zwykłe życie?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 – Jakby to powiedziała mama: za duży wybór. Byłoby jedno, to by nie było zastanawiania. – Nawet dość wiarygodnie udało mu się oddać barwę głosu Chinki, ten ton – lekko żartobliwy, odrobinę strofujący zbyt długo podejmującego decyzję syna, a jednocześnie z jakąś ukrytą mądrością życiową. Cóż, bawił się dźwiękami nie od wczoraj, w szkole parę razy wywinął numer z zadzwonieniem jako Chyou, żeby się zwolnić z jednej czy dwóch ostatnich godzin lekcyjnych. I tak zawsze miał dość wysoki głos, więc mu się udawało. Do pewnego czasu. Jak się wydało to potem każda godzina zerwania się z zajęć zmieniała się w jeden weekendowy dzień pomagania w kwiaciarni. Warto było.
Podkradł jedno z winogron. Wyglądało tak doskonale, jakby przeszło ze trzy selekcje pod czujnym okiem perfekcjonisty z lupą i miarką, który nie przepuszczał żadnego wykraczającego poza jego standardy ideałów owocu. Po wgryzieniu się mógł dojść do wniosku, że chyba faktycznie tak było, bo nawet smak był wręcz kosmiczny. Jak najczęściej ograniczał słodycze, żeby dbać o sylwetkę i, brońcie przodkowie, nie przytyć wiele powyżej tych pięćdziesięciu kilogramów (jeszcze by przestał wyglądać jak niedożywione dziecko!), tak za kolejne takie winogrono dałby się pokroić. Ale póki co na jednym poprzestał, takim wsuniętym na dwa gryzy. Jeszcze zacząłby tu mruczeć z zadowolenia jak podrapany pod bródką kociak, a trochę by jednak nie wypadało i mogło wyglądać (zabrzmieć?) dziwnie w takich okolicznościach.
 Całe szczęście, że zdążył przełknąć niewielki łyk Mimozy i odstawić kieliszek, bo na następne słowa Harpera jak nic by się tym alkoholem opluł. Jesteś Jingyi, łasą na komplementy gwiazdką i twój idol właśnie ci mówi, że jesteś słodki. W tym momencie pozostawała tylko jedna opcja reakcji, kiedy nie można się zakrztusić: opuścić trochę wzrok i pokryć blade policzki lekkim rumieńcem. Pewnie gdyby powiedział to ktokolwiek inny, zaśmiałby się uroczo i stwierdził, iż owszem, wie. Ale nie teraz. Teraz musiało mu wjechać to samo speszenie, które miewał przy--
 Przerwane zdanie. Akurat zdążył nieco dojść do siebie i znowu spojrzeć w stronę mężczyzny, a delikatnie zmieszana mina przekształciła się w łagodne zaniepokojenie. Chyba było średnio, skoro zamiast dokończyć zmienił temat. Przechylił lekko głowę, na parę sekund zmrużył oczy. Jak wiele mu powiedzieć? Jak wiele Dweller w ogóle o nim wiedział? Czy w ogóle go to interesowało, czy było to jedynie unikanie odpowiedzi na zadane pytanie? Wreszcie lekko wzruszył ramionami i oparł się wygodniej na krześle.
 – Jak mniemam, odpowiedź bo nic innego nie umiem raczej nie wystarczy, co? – Przyciągnął sobie jeszcze jedno winogrono. Zaczął się jednak nim bawić, przekładając między palcami i skupiając na nim wzrok. – Połowę dzieciństwa spędziłem w Chinach. Tam, jeśli jesteś zwykły, to w najlepszym wypadku nie będziesz harować do śmierci w fabryce albo na jakimś podrzędnym stanowisku w korporacji. A później przeprowadziliśmy się tu i moim głównym problemem stał się rasizm, a nie konieczność bycia „najlepszym we wszystkim”, żeby wybić się z tłumu. – Jakby był w „Mam Talent” to pewnie zaraz urzekłby swoją historią sędziów, ale i tak wygrałaby dziesięciolatka z jakąś nudną piosenką, która nawet nie jest wymagająca w wykonaniu. – Jak się nie ma wzrostu ani siły, to trzeba się ratować przed dręczeniem w inny sposób. A że zawsze przyciągałem ludzi, to dość szybko zorganizowałem sobie stado, w którym byłem bezpieczny. Bycie w centrum uwagi było… przyjemne. – Zaraz wyjdzie, że jest po prostu próżnym bachorem, który poszedł w sławę, żeby go podziwiali. Przynajmniej tak mógł póki co brzmieć. – Wreszcie zacząłem chodzić na kółko teatralne, gdzie okazało się, że nieźle radzę sobie z aktorstwem. I pierwszy musical. Heathers, jeśli dobrze pamiętam. Stwierdzili, że mam do tego talent. – Przestał dręczyć biedny owoc, przeżuł go wreszcie, robiąc sobie krótką przerwę. Rozgadał się, ale to był jego standard. Wyrzucanie zdań niczym serii z karabinu. Spojrzał na Dwellera. Jakiej opowieści właściwie oczekiwał? Jakiej odpowiedzi? – Uznałem, że pomogę rodzicom, skoro dali mi nadzieję na normalną przyszłość przez ucieczkę z ojczyzny. I się zaczęło. Tu jakiś dubbing, tam jakaś trzecio, a czasem nawet drugoplanowa rola w jakichś młodzieżowych serialach, epizodyczne wystąpienia w czymś poważniejszym. W liceum znalazła się grupa muzycznych świrów, która potrzebowała wokalisty. I jakoś w tej samej chwili zaczynałeś swoją karierę. Wszyscy byliśmy jak „woah, jest taki super!”. Kurczę, nawet włosy wtedy zapuszczałem – zaśmiał się wesoło. Za każdym razem jak sobie przypominał, co on nosił na głowie mając te piętnaście lat, sam siebie rozkładał na łopatki. Że też Chyou się na to zgodziła! – Ale potem… Cóż… Zdarzyło mi się otrzeć o śmierć. I dopiero wtedy dotarło do mnie, że to nie musi być tylko dobra zabawa, wspieranie najbliższych i zaspokajanie własnej potrzeby bycia w centrum uwagi. – Opuścił nieco wzrok, a jego radość zdawała się nieco ulotnić w bliżej nieokreślonym kierunku. Leah zapewne kopałaby go pod stołem, żeby się zamknął, bo o takich szczegółach wiedział tylko jego psycholog i rodzicielka. I ona. Ona wiedziała wszystko. Nie sprzedawał jednak całej swojej historii. Pominął chociażby ojca, którego tamtego dnia stracił. A to dość konkretnie go zmieniło wewnętrznie. – Najpierw skupiłem się na aktorstwie. Muzyka i taniec były jednak zbyt radosne i jakoś nie miałem na to ani weny, ani chęci. Dopiero z początkiem studiów zacząłem potrzebować czegoś, co wypełni mi wolną przestrzeń pomiędzy zajęciami i pracą, żeby nie mieć czasu na rozmyślania. Niestety, albo i stety, zależy kogo spytać, wstrzeliłem się w sam środek popularności k-popu. A że rock kojarzył mi się za bardzo z poprzednim zespołem i tym, co stało się w liceum, to po prostu popłynąłem z prądem. – Moment na napicie się drinka. Jakim cudem on to dał radę powiedzieć na trzeźwo, bez zawieszania się, bez perełek łez gromadzących się w kącikach oczu? Pewnie chciał chociaż trochę pokazać, że twardy jest, a nie miętki przed HJ’em. Albo już naprawdę to wszystko przepracował i minęła wystarczająca ilość czasu, żeby nie odczuwać przy tym na tyle gwałtownych emocji, żeby nie móc ich powstrzymać. – Nigdy nie podawałem tego do wiadomości publicznej, ale sporą część dochodu przeznaczam na różne organizacje. Walczące z wyzyskiwaniem dzieci do pracy w Chinach, wspierające Tybet czy Tajwan… czy walkę z uzależnieniami. – Lekki uśmieszek wpełzł na jego wargi. To ostatnie nie miało akurat związku z muzykiem siedzącym naprzeciwko, a z człowiekiem, który pod wpływem alkoholu spowodował wypadek, w którym brał udział. Że akurat się natknął na artystę po odwykach to już czysty przypadek.
 – Więc, skracając tę pełną żałości, przynudzającą rozprawkę – gdybym żył zwykłym życiem, nie dałbym rady choćby próbować zmieniać świata. Nie byłbym zbytnio użyteczny, marnując talent gdzieś za biurkiem recepcji i swoim głosem co najwyżej racząc chcących się umówić na wizytę. Może ewentualnie zostałbym nauczycielem i właśnie zaczynałbym wakacje przed magisterką, zamiast stwierdzić, że wystarczy tego uczenia się. Byłbym tylko kolejnym trybikiem, w dodatku takim małym, w tym szarym świecie. A tak to przy okazji robię to, co lubię i mogę dawać radość innym. – Uroczy wyszczerz, wzrok skierowany wprost na Dwellera. Czy dało się odpowiedzieć krócej? Zapewne tak, ale straciłoby to sporo kontekstu. No i jeśli mieliby nawiązać współpracę, to jednak dobrze byłoby się lepiej znać. Przynajmniej jakieś motywy.

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Mówiło się niby, że matka jest tylko jedna (i może to lepiej, bo gdyby przypadało nam ich w udziale więcej, to wielu nie starczyłoby funduszy, psychoterapeutów w kraju oraz godzin w dobie, aby poradzić sobie ze wszystkimi mniej i bardziej zamierzonymi krzywdami, jakie na wielu różnych płaszczyznach wyrządzić może nawet taka i przeciętna zupełnie rodzicielka).
Ale przecież różnych matek było na tej dziwnej, trochę za małej, i trochę przegrzanej planecie całe mnóstwo. I Harpera, w całej tej jego niedorosłej naiwności, która niekiedy kazała mu się zatrzymać na chwilę, i mierzyć rzeczywistość niedowierzającym spojrzeniem, nie przestawało zdumiewać, jak różne (matki właśnie) mogą się człowiekowi trafić w genetyczno-społecznej loterii.
- Naprawdę? - Wyrwało mu się, miękki wyraz głębokiego skupienia na słowach siedzącego naprzeciwko chłopaka, gdy ten podzielił się z nim myślą Chyou - To masz mądrą matkę, Jingyi.
Czy oznaczało to zatem, że Harper-Jack Dweller uważał własną matkę za głupią?
O, nie. Bynajmniej; choć wielu pewnie przeskoczyłoby do takiej konkluzji, wyznając uproszczoną zasadę, że skoro ktoś jest uznawany za "mądrego", to ktoś inny musi zostać określony mianem "głupca", ot, dla naturalnej przeciwwagi. Fakt, do imienia Ginevry dostawić można byłoby niejeden epitet (i to bynajmniej nie ten, jakim w myślach niejednokroć nazywała ją Charlie...) - stwierdzając na przykład, iż kobieta bywała wyrachowana, wymagająca, okrutna, lub, w mniej krytycznym wydaniu, zagubiona albo po prostu smutna [tak, jak smutna może być historia - na przykład o wojnie, której dało się uniknąć, albo psie porzuconym pod sklepem, czekającym na niewracającego nigdy właściciela tak długo, aż zdechł (pies, nie właściciel)].
Ale... głupia? Nie.
Jak każdy, Ginny była po prostu produktem swoich okoliczności. A urodziła się w otoczeniu odmiennym niż skromna przyziemność chińskiej prefektury, gdzie ceniło się osiągnięcia, ciężką pracę i z jednej strony wyróżnianie się na tle społeczeństwa, ale z drugiej - niewychylanie się z miłującego kolektywizm tłumu. W kontekście, w którym przyszła na świat mama Harper-Jack'a - jakieś sześćdziesiąt lat temu - na styku new i old money, tam, gdzie amerykański sen taplał się w blichtrze i puchł jak wargi świeżo nastrzyknięte botoksem, jedno nigdy nie wystarczało. I może stąd ten jej nawyk, żeby zawsze wybrzydzać. I nigdy nie zadowalać się pierwszym wyborem. I wiecznie prosić o więcej - opcji, możliwości, propozycji.
Nieważne, czy chodziło o pralinki kupowane synowi w Dzień Dziecka (tak gdzieś dopóki Harper nie skończył z jedenastu lat, potem przestała), zasłony do salonu, dobierane w Housewright Gallery - podczas gdy mały Jackie nudził się jak mops, i biegał między meblami ekspozycji, co jakiś czas potykając się o jakiś obity atłasem podnóżek, albo niedźwiedzi łeb przytroczony do rzuconej na posadzkę skóry, albo mężczyzn - z którymi flirtowała nagminnie, na bankietach, spotkaniach biznesowych, lotniskach, w hotelowych lobby, w hotelowych barach, na hotelowych plażach, siłowniach, patio na dachu i, w końcu, nad hotelowymi basenami.
I Harper też się jakoś tak nauczył. Że jeden to za mało. Że zawsze należy prosić o więcej. Że nie warto się ograniczać.
Do czasu, gdy -

Wypuścił przez nos strużkę ciepłego powietrza, i wzniósł spojrzenie - sponad własnych dłoni, na młodego Azjatę.
Mógłby po niego sięgnąć, prawda?
Przez stół, na wskroś, ponad rozfalowanym kolorami i zapachami morzem dobroci. Wziąć go sobie tak, jak Jiang brał sobie teraz winogrono - słodkie i perfekcyjne. Poobracać trochę w palcach, pobawić się nim chwilę przed pożarciem wsunięciem go między wargi.
  • Tylko, że nie chciał.
    • A było i gorzej.
      Na samą myśl o takiej możliwości, przechodził Dwellera ten rodzaj nieprzyjemnego, elektryzującego dreszczu, który rodzi się na wysokości karku i spływa niemal boleśnie przez barki, plecy, aż po lędźwie.
- Wystarczy w zupełności - machnął łagodnie ręką, ale też uśmiechnął się, trochę dodając chłopakowi otuchy, a trochę wydając mu pozwolenie - Ale chętnie...
Posłucham.

I faktycznie: zasłuchał się. W koncentracji na słowach Jingyi zapominając nagle o restauracyjnym gwarze, i tartince z wegańskim łososiem, takim z marchewki, zawisłej w pół drogi do ust.
Przez następne naście minut poznawał swojego rozmówcę. W kawałkach, drobnych kęsach informacji podawanych mu w skrupulatnej, choć ewidentnie uproszczonej miejscami narracji. I jego umysł niektórym fragmentom pozwalał prześlizgnąć się pod progiem świadomości, a innych czepiał się kurczowo, grzęznąc w nich na dłużej:
  • Jak się nie ma wzrostu, ani siły, to trzeba się ratować przed dręczeniem…
    • Chryste. A więc tak wygląda miłość? Teraz już do końca życia każde jedno zdanie, nawet te najbardziej wyrwane z kontekstu, będą mu się kojarzyły z Zachary’m Prescottem?
A potem cały ten kawałek o drodze do popularności.
Cóż, Jingyi i tak miał szczęście. Gdyby bowiem Dweller był w tym samym talent show, to pewnie nawet nie dotarłby do półfinałów (zbyt biały, zbyt stary, zbyt podobny do tego typa, który wygrał za sprawą coveru "You're Beautiful" dwa sezony wcześniej). W udziale przypadłoby mu kilka fanowskich nagrań na tiktoku, i ze dwa soczyste fanfiki, a potem pozostałoby mu tylko nagranie świątecznego szlagieru, udział w Wyspie Miłości, jakiś średnio ekscytujący skandal z udziałem dwóch blondynek i jednego jacuzzi, i zaszycie się w zagraconym condo w Malibu z długami i nadwagą.
  • Ale to właśnie była sława. Jedni pod jej wpływem wybijali się na szczyt, i zmieniali świat. Inni - tylko igły w wysterylizowanej wcześniej strzykawce wielokrotnego użytku.
Kolejne słowa Chińczyka uderzyły w Harpera jak rozpędzony, o ironio, samochód - taki na przykład na moście, na wyślizganym wieczorną mżawką asfalcie. I Harper przełknął ciężko, bo to właśnie należało zrobić, gdy nie wypadało się zakrztusić.
Poczuł, że robi mu się gorąco.
- Jak?
Ten kawałek historii młodego muzyka - streszczanej mu przez Cleo na tylnym siedzeniu prowadzonego przez szofera samochodu jakieś pół godziny temu, sumiennie i starannie, ale z niechybnymi lukami - jakoś mu umknął. Czy wiedziałby więcej, gdyby porządnie wczytał się w poświęcony chłopakowi artykuł na Wikipedii? Czy też o niektórych rzeczach nie dało się dowiedzieć, dopóki nie zasiadło się z Jiangiem nad stertką soczystych owoców?

- Z tą śmiercią, Ji. Otarłeś się o nią. Okay. - Tonem, którym mówi się do rozszlochanego dziecka, że "już wszystko w porządku" - Jak? - Potarł kark. Wbił w młodego bruneta boleśnie trzeźwe, przenikliwe spojrzenie. - I... Powiedz... Byłbyś w stanie o tym zaśpiewać?
Rzeczywistość poza nimi [Chyou i Ginny w przeszłości, Leah i Cleo przy barze, pijani kierowcy i bezbronni współpasażerowie, i późny waszyngtoński poranek za oknem] rozmyła się, pozostawiając miejsce tylko dla nich dwóch, wpatrzonych w siebie nawzajem w skupieniu - To znaczy… Najpierw napisać, a potem zaśpiewać. Ze mną?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 W obecnych czasach często się zdarzało, że miało się więcej niż jedną matkę, aczkolwiek ciężko określić czy faktycznie generowało to większe zapotrzebowanie na psychoterapię. Niektórzy nie mieli ich w ogóle i też wymagali opieki specjalistów zajmujących się najróżniejszymi problemami z głową. Albo mieli takie kompletnie normalne, z którymi nigdy nie miało się problemów, a mimo wszystko lądowało się na kozetce i opowiadało o swoich życiowych krzywiznach, bólach i wyrzucało z siebie żal do całego świata. Jingyi mógł się tylko zgodzić, że jemu trafiła się mądra rodzicielka, chociaż wychowanie na chińskiej filozofii mogło do tego całkiem sporo wnieść. Ewentualnie to bagaż życiowych doświadczeń, których pani Jiang trochę już ze sobą nosiła. Z innej strony nacierała logika. Skoro jest do wyboru jedna rzecz to wybór nie istnieje. No, o ile pominiemy możliwość nie wybrania tej właśnie rzeczy i w efekcie odejście z niczym. Coś albo nic to też jednak jakiś wybór.
 Nigdy nie uważał się za kogoś wyjątkowego, jakkolwiek wspaniałego. Jego gwiazdorzenie ograniczało się głównie do żartobliwego odgrywania sławnego celebryty przed znajomymi lub zachowywania się zgodnie z wykreowanym wizerunkiem wesołego dzieciaka. Mimo odwiedzania najdalszych zakątków świata, przewijania się przez stacje radiowe puszczające mało poważne, będące w miarę na topie kawałki, pojawiania się na dużym i małym ekranie czy reklamowania produktów, których nawet nie używał (kosmetyki do jego ukochanych włosów stały na zdecydowanie wyższej półce, subtelne perfumy miał albo robione na specjalne zamówienie, albo cenowo pozostawały poza zasięgiem przeciętnego zjadacza chleba), wciąż w dużej mierze pozostawał sobą. Normalnym dwudziestoparolatkiem, który o świecie wiedział niewiele, starał się nadmiernie nie wykorzystywać tego, do czego zdążył dojść, w wolnych chwilach pozostającym w kontakcie z fanami czy znajomymi na portalach społecznościowych – nie na swoich oficjalnych profilach, przy których nazwie widniał zdobyty znaczek autentyczności, a przez prywatny, prowadzony przez niego osobiście. Ile to razy znudzony, rozwalony na kanapie w swoim mieszkaniu, ubrany w dresy leniwie przekopywał się przez Instagrama, rzucał komentarze pod losowymi wpisami na Twitterze, albo narzekał ile tekstu zawartego w scenariuszu musi zapamiętać.
 Upił mały łyk alkoholowego drinka. Zapatrzył się nieco w kieliszek, żeby wreszcie znowu unieść wzrok. Nie wydawał się mocno poruszony dotknięciem tego, bądź co bądź, nieco bolesnego tematu. W końcu stracił ojca, którego naprawdę kochał, który go wspierał, dawał rady, nauczył wielu rzeczy i wielu też nie zdążył.
 – Wypadek samochodowy. Uderzył w nas kierowca pod wpływem. Dwie ofiary śmiertelne, ja jakimś cudem spędziłem tylko miesiąc w szpitalu. – Lekko wzruszył ramionami. Jego ton był znacznie poważniejszy niż w którejkolwiek minucie dotychczasowej rozmowy, ale nie minęło wiele, a znów się promiennie uśmiechnął, jakby wszystkie burzowe chmury nagle przegoniło na sto kilometrów dalej. Nie mógł pozwolić na to, żeby ktokolwiek z jego powodu wpadał w ten dziwny stan nieco smutnego zakłopotania, mówienia jak to mu przykro, bo ciężko znaleźć jakieś inne słowa, żeby nie wyjść na takiego, którego to niewiele obchodzi. Jingyi nigdy nie wymagał rozczulania się nad nim, współczucia, głaskania po głowie z mało szczerym „wszystko się ułoży”. Między innymi dlatego też nigdy nie wspominał o przeszłości, o tym, że Shoi-Ming spoczywa pod nagrobkiem znajdującym się w cieniu uroczego drzewka. Nie dzielił się też tkliwymi historyjkami jak to przychodzi na grób ojca, kiedy ma jakiś problem, albo jak przynosząc świeże kwiaty opowiada kawałkowi kamienia, co się u niego działo od ostatniej wizyty. Uważał, że ludzie po prostu nie chcą o tym słuchać, bo i po co?
 – Napisać, zaśpiewać, zagrać i zatańczyć. Co tylko byś sobie życzył. – Błyśnięcie zębów w radosnym wyszczerzu. Miałby wystąpić razem z Dwellerem? Zgodziłby się zawsze i wszędzie, bez zastanawiania. – Musisz mi tylko podać szczegóły, czego oczekujesz, Mistrzuniu. I deadline, przede wszystkim. Mój kalendarz w lato wygląda strasznie.

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Kierowca pod wpływem.

Harper-Jack’a usztywniło – jakieś zimne, konwulsyjne spięcie mięśni służących za rusztowanie nadwątlonego ciała; zrobiło mu się trochę gorąco, i trochę słabo. Czy był zszokowany? Tak; w taki sposób, w jaki zszokować mogą, czy nawet powinny, p r z y z w o i t e g o człowieka podobne informacje (a więc w sposób, który nakazuje unieść dłoń do rozwartych lekko ust i zatrzymać ją w pół-locie, szerzej rozewrzeć powieki, zasmucić się i z szacunkiem skinąć głową).
Ale – inne pytanie – czy był zaskoczony?
Nie. Chyba, zwyczajnie, przeczuwał: taką właśnie, a nie inną, kontynuację tej historii. Atawistyczną metodą typową dla zwierząt, które czasem zamiast umysłu, używają wyłącznie instynktu (jak, na przykład, kanarki – na co dzień po prostu ładne w swojej pstrokaciźnie i zachłyśnięte własnym trelem, a przy tym głupie – w krytycznych momentach potrafiące wyczuć nadchodzący wstrząs sejsmiczny).
Krzywi się. Wciąga przez nos powietrze (choć wszystko w nim krzyczy, że umarłby za kreskę – długą, prostą, białą ścieżkę do Zapomnienia). Patrzy wprost na bruneta. Na twarz drobną i jasną, i poważną adekwatnie do prowadzonej konwersacji, ale też nie zdradzającą nadmiernej rozpaczy czy tęsknoty. Twarz kogoś, kto z własną tragedią albo się pogodził, albo się jej wyparł. Jak wyprzeć się można prawdy, albo dziecka.

Kierowca pod wpływem, pomyślał, no dobrze.
Ale pod wpływem czego?
Kierowca pod wpływem chwili? Zdradzony ślamazarnym ruchem wycieraczek nienadążających za siekącym przednią szybę deszczem?
Kierowca pod wpływem impulsu? Między jednym i drugim uderzeniem serca skręcający kierownicę w porę, tylko nie w tę stronę, w którą należało?
Czy może - w autopsyjnym skojarzeniu - kierowca pod wpływem dwóch margarit za dużo – zwłaszcza, że obydwie wzmocnione były wódką? I koksu trzepanego dwadzieścia trzy, osiemnaście i pięć i pół godziny przed rozmoszczeniem się za kierownicą?
Odłożył na talerzyk niesioną przed chwilą ku wargom cząstkę wegańskiego croissanta. Jakoś stracił apetyt.
- Rozumiem.
Sam Harper może i by porozmawiał - w naiwnym poszukiwaniu ukojenia u kogoś, kto w noc równie felerną jak ta, która do dziś spędzała mu sen z powiek, znalazł się po drugiej stronie pasa policyjnej taśmy. Widział jednak, że chłopak unika tematu - subtelnie, bez zadęcia dając mu do zrozumienia: w tę stronę nie pójdziemy.
- W takim razie deal - Uśmiechnął się do tego mistrzunia – trochę krzywo, trochę przekornie. Z pewnym niedowierzaniem i namiastką rozczulenia na myśl, że ktoś mógłby wzorować się właśnie na nim – w całej plejadzie dostępnych wzorców i idoli, których w mediach społecznościowych przeglądać można było w dzisiejszych czasach jak martwe motyle w klaserze lepidopterologa - A lubisz pracować pod deadlinem? – Uniósł brwi – Ja praktycznie nie mogę. Terminy zwykle odbierają mi wolę życia – Parsknął krótkim śmiechem, na dalszy plan umysłu odpychając proste skojarzenie, jakie przywlec z sobą może słowo „termin” (zwłaszcza komuś, kto raptem parę miesięcy wcześniej został ojcem) - No, ale w takim razie... Może… Koniec lipca? Tak wstępnie. Moglibyśmy zacząć w połowie miesiąca, dać sobie tydzień czy dwa. Jeśli chwyci, do końca wakacji zrobimy też video – Rozmarzył się, rozpieszczony wizją użerania się z weną i jej brakiem w duecie, a nie w permanentną pojedynkę - Zresztą... Daj mi chwilę. Żebyś nie musiał brać w ciemno... - Zapomniał się trochę, pozwalając dwuznaczności wymsknąć się spomiędzy warg - W sensie, mnie. Naszej współpracy.
Potem pochylił głowę, i przymknął powieki, i prawie na oślep pomknął dłonią na wskroś restauracyjnego blatu - znajdując sobie serwetkę, a z koszulowej kieszeni wyswobadzając ołówek. Milczał, i nie patrzył na chłopaka - i tylko ruch palców mknących poprzez wyobrażoną klawiaturę fortepianu zdradzał, co może teraz dziać się w muzyku. Gdy spojrzał na Jingyi ponowie, jego twarz rozpromieniał zupełnie inny uśmiech - oznaka samozadowolenia, ale nie samozachwytu (jeszcze?). Wyciągnął ku Jiangowi świstek celulozy, z zapisanymi na nim kilkoma raptem wersetami. I te wersety były niezłe. Nie wybitne, może; z pewnością godne redakcji. Na tyle jednak mocne, że mogłyby posłużyć za szkielet czegoś z szansą na zostanie hitem.
- Więc, Ji? Co myślisz? Zaczynamy koło 10 lipca?

autor

harper (on/ona/oni)

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
21
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

#72

Minął ponad miesiąc, od kiedy ostatni raz widziała Leonarda. Było to tego wieczoru, kiedy postanowił przelecieć swoją asystentkę, na swoim biurku, w swoim gabinecie o szklanych ścianach, w firmie swojego ojca. Tego samego wieczoru, na który umówił się z Laurą na kolację. Od tamtej pory ignorowała jego wiadomości, telefony i prośby o spotkanie. Zatrzasnęła mu również raz drzwi przed samym nosem, gdy pojawił się przed jej mieszkaniem z kwiatami, jakby bukiet róż miał wymazać obraz zdrady, którą widziała na własne oczy. Nie mogła powiedzieć, że przeżywała to rozstanie zgodnie z mniej więcej utartym schematem żałoby po rozstaniu. A nawet jeśli, to nie w odpowiedniej kolejności, bo najpierw dopadło ją wielkie przygnębienie, przez które w weekendy nie wychodziła z łóżka, a wieczorami płakała w poduszkę, potem przyszedł gniew, który i tak tłumiła w sobie. A na spotkanie z Leonardem zgodziła się jedynie dlatego, że poczuła, że poradziła sobie z całą paletą targających ją emocji i da radę z nim porozmawiać.
W jak wielkim była błędzie, przekonała się w trakcie rozmowy z nim. Odstrojona tak, by w pierwszej chwili, gdy ją zobaczy, od razu pożałował wszystkiego, co zrobił, siedziała naprzeciwko niego i widelcem mieszała w talerzu z makaronem. Dopijając właśnie drugi kieliszek białego wina (drugiego restauracji, bo przed wyjściem wypiła jeden w domu), kiwała głową i słuchała protekcjonalnego tonu Leonarda. Brzmiał… jak nie on. A może to był on, tylko jeszcze nie zdążyła go poznać? Ta konwersacja z każdą minutą zmieniała swój charakter. Miała wrażenie, że na początku Leonard żałował tego, co zrobił. Przepraszał i prosił o wybaczenie, a także próbował wyjaśnić swoje zachowanie i obiecywał, że nigdy więcej się nie to nie powtórzy. Ale gdy on również rozpoczął drugi kieliszek wina, a Laura odezwała się w końcu, próbując ratować resztki swojej godności, nie zgadzając się na danie mu kolejnej szansy (to byłoby już trzecia?), ton jego głosu się zmienił. Czuła na sobie jego spojrzenie i pewien rodzaj pogardy, że nie rozumie męskich potrzeb, ale także współcześnie powszechnego braku potrzeby życia w monogamicznym związku, czy też otwartości na innych ludzi. I z każdym jego kolejnym słowem, czuła rosnącą w niej irytację, a także złość. Była cholernie zła na niego. – za to, co zrobił, za to, jak ją potraktował, za to, że ją okłamał, ale też, że od kilku miesięcy mamił ją obietnicami, których nie potrafił dotrzymać. Była zła na siebie – za to, że pozwoliła, by znów wtargnął do jej życia, za to, że pozwoliła sobie na chwilę nierozsądku i nieuwagi, co skończył się zakochaniem, naiwnym myśleniem o wspólnej przyszłości, a na końcu złamanym sercem. Była też zła na Anne, bo była pewna, że doskonale sobie to wszystko zaplanowała, ale też podkopała całą pewność siebie Laury i zniszczyła jedną relację, w której czuła się bezpiecznie.
– Wiesz co? Pierdolisz? – rzuciła w końcu, przerywając mu w połowie zdania.
– Gdybyś tego nie chciał, to by się to nie wydarzyło! Nikt nie pieprzy asystentek przypadkiem. I to na biurku, na środku biura. – wycedziła przez zęby, pochylając się w jego stronę, próbując mówić tak, by nikt jej nie usłyszał. Byli w restauracji, więc nie chciała robić scen. Zresztą była sobą, przeważnie oazą spokoju, nie było więc opcji, by scenę zrobiła, prawda?
– Chciałeś pieprzyć się z innymi? Proszę bardzo! Trzeba było powiedzieć, a nie kłamać mi prosto w twarz. – uniosła głos, próbując powstrzymać śmiech. Choć była to reakcja, mająca na celu powstrzymać napływające do oczu łzy.
– Ja bym nie zrozumiała? Mogłeś ze mną porozmawiać! A ty… kurwa, wolałeś w biurze… i to z nią? – uniosła pytająco brew, w odpowiedzi na kolejną próbę obrony Leonarda. – Co ona ma, czego nie mam ja, co? – dopiła ostatni łyk wina ze swojego kieliszka i odstawiła szkło nieco zbyt szybko, aż wydało z siebie głośny dźwięk, po czym uśmiechnęła się do kelnera, wskazując na pusty kieliszek, tym gestem prosząc o dolewkę. – Po co wróciłeś, po co przez ostatnie miesiące mieszałeś mi w głowie, po co obiecywałeś to wszystko? – nie mogła przestać mówić, bo w tym momencie, dzięki winu, które dodało jej nieco pewności siebie, w reszcie wyrzucała z siebie wszystkie pretensje, które leżały jej na sercu. – Żeby się mną zabawić? Najlepiej! Przelecieć nastolatkę, a potem zostawić ją dla niewiele starszej… – krzyknęła, aż prawie wszyscy goście na sali ucichli, w jednym momencie odwracając spojrzenia w ich kierunku. Zacisnęła szczękę i rozejrzała się wokół, uśmiechając się przepraszająco, aż jej spojrzenie natknęło się na wysokiego mężczyznę, który nagle pojawił się obok ich stolika.

autor

oh.audrey

dreamy seattle
Awatar użytkownika
33
190

właściciel

canlis

the highlands

Post

2.

Restauracja stała się dla niego domem - nie tym drugim, trzecim czy którymś z kolei. Domem, w którym przebywał bardzo chętnie, w którym pojawiał się pierwszy i który opuszczał jako ostatni. Domem, w którym miał swój bezpieczny kąt, ale przede wszystkim kontrolę nad sprawami, które były dla niego istotne. Canlis było przeciwieństwem ogromnego apartamentu w Belltown; tam było pusto, a przenikająca wszystkie ściany cisza sprawiała, że nawet Jason - na pierwszy rzut oka rosły, pozbawiony emocji takich jak strach facet - poddawał się uczuciu niepokoju. Nie tak wyobrażał sobie swoje życie i zdecydowanie nie był dumny z kierunku, w jakim poszło jego małżeństwo, ale ze wszystkich sił starał się wmówić sobie i światu, że na pewne rzeczy nie można było mieć wpływu.
Oczywiście; mógł bywać tam częściej, bardziej interesować się prywatnym i zawodowym życiem żony, angażować się w sprawy, które nie dotyczyły go tylko pozornie. Lista rzeczy, które mógł zrobić lub które mógł zrealizować zupełnie inaczej, z pewnością była bardzo długa, ale Sullivan był zbyt dumny, by przyznać się do porażki, dlatego wszelkie niepowodzenia w życiu uczuciowym wolał zrzucić na poczet przeciwności losu oraz wyższej siły, która najwidoczniej uznała, że lepiej byłoby mu samemu. Gdyby wiedział o tym kilka lat wcześniej, nie zawracałby głowy ani sobie, ani tym bardziej Nancy, ale egoistyczna natura ludzka dała się we znaki także im, kiedy pod wpływem wielu pozytywnych emocji i czczych fantazji o cudownym życiu we dwoje zdecydowali się na sakramentalne tak.
Przemieszczając się między swoim biurem, kuchnią a główną salą, próbował nie myśleć o tym, co czekało go w domu i to bynajmniej nie dlatego, że nie był to ciepły obiad podstawiony pod sam nos. Wolał skupić się na obowiązkach, bo te były łatwiejsze w obsłudze niż kobiety.
Tym większe było więc jego zaskoczenie, gdy od dłuższej chwili przysłuchiwał się kłótni rozgrywającej się przy jednym ze stolików. Nigdy nie ingerował w sprawy gości, nawet jeżeli wśród personelu wielokrotnie krążyły przepełnione podekscytowaniem plotki. O tym jednak, co działo się między poszczególnymi parami, najczęściej rozmawiali między sobą kelnerzy. Sam Jason nie bronił im tego typu rozrywki, dopóki ta nie wychodziła poza ściany restauracji. Nigdy jednak też nie musiał ingerować, ale tego wieczoru sytuacja wydawała się poważniejsza, a coraz bardziej podniesione głosy skutecznie zwracały uwagę nie tylko Sullivana, ale również innych klientów.
Proszę mi wybaczyć – zaczął spokojnie, choć z pewnością siebie, której głównym celem miało być zwrócenie uwagi mężczyzny i jego towarzyszki (która swoją drogą wydawała się Jasonowi bardzo znajoma) na swoją osobę – ale państwa rozmowa przeszkadza innym gościom – dokończył, wzrokiem przesuwając to po jednej, to po drugiej twarzy, z czego to na tej dziewczęcej zatrzymał wzrok na dłużej. Choć cała sytuacja nieco go bawiła, czego najdosadniejszym dowodem były kąciki warg niekontrolowanie unoszące się w zaczepnym uśmiechu, to jednak niezadowolenie obecnych na sali klientów nie miało w sobie nic z żartu.

autor

jason

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
21
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

To był prawdopodobnie pierwszy raz w jej życiu, gdy czuła na sobie spojrzenia innych osób. I to niestety nie dlatego, że właśnie zrobiła coś niesamowitego, godnego uwagi i podziwu, a dlatego że w mało elegancki sposób robiła scenę[i/]. Gdyby sama przyglądała się podobnej rozmowie, po jej głowie krążyłyby przeróżne myśli. Choć nie była wścibska, z pewnością byłaby ciekawa, o co właśnie poszło, a także co takiego zrobił ten mężczyzna, że w ten sposób toczy się ta rozmowa. Nie miała w zwyczaju oceniać ludzi po wyglądzie, ale ta bordowa sukienka pasowała do kogoś, kto lubił zwracać na siebie uwagę. Rozmowa natomiast wskazywała na to, że relacja tej dwójki nie miała się najlepiej, choć do tej pory stwarzali zupełnie inne pozory. Nie wspominając już o wyborze miejsca, czyli jednej z lepszych restauracji w mieście, w których kelnerzy przemierzali salę niemal niezauważeni, wiedzieli, z której strony należy podawać talerz, a na stole leżały widelce do każdego dania, jakie można było sobie wymyślić.
Było jej cholernie głupio, że na to wszystko nie wpadła wcześniej, gdy jeszcze w mieszkaniu układała sobie plan tego, co ma powiedzieć Leonardowi, a także wyobrażała sobie różne scenariusze zakończenia tego wieczoru. Na liście oczywiście było coś podobnego, choć cały czas liczyła na to, że Adler zrobi coś, co zmiękczy jej serce, a ona znów ślepo uwierzy w jego chęci do budowania ich relacji. Naprawdę miała nadzieję, że tak się właśnie stanie, choć dobrze wiedziała, że było to głupie i naiwne.
Jej twarz była już lekko zaróżowiona – wino i nerwy robiły swoje – idealnie komponowała się z soczystym kolorem jej satynowej sukienki. Włosy miała lekko zmierzwione od nerwowego ich poprawiania. Gdyby teraz spojrzała w lustro, mogłaby uznać, że wygląda pociągająco, czyli zgodnie z planem. Tylko jeden szczegół psuł wszystko zaszklone od łez ciemne oczy, bo niemal każde kolejne zdanie wypowiadane przez Leonarda, sprawiało, że miała ochotę wybuchnąć płaczem.
Momentalnie zrobiło się jej gorąco, a rumieńce na policzkach stały się bardziej intensywne, gdy obok nich stanął wysoki mężczyzna, którego chyba kojarzyła. Uniosła spojrzenie i przesunęła nim po jego twarzy, o wiele zbyt długo, niż powinna.
– Przepraszamy… – zaczęła cicho. Wyprostowała się i odsunęła od siebie pusty już kieliszek, po czym westchnęła cicho. – Będziemy cicho. Właściwie to już… kończymy. – uśmiechnęła się przepraszająco, po czym na krótką chwilę przeniosła spojrzenie na Leonarda, obserwując jego reakcję na jej słowa. On również przeprosił, jednak nie wyglądał, jakby chciał już kończyć, co tylko podkreślił ruchem głowy. – Weźmiemy rachunek i już wychodzimy. Nie będziemy przeszkadzać gościom. – to, jak się w tym momencie zachowywała, znacząco odstawała od tego, w jaki sposób traktowała Leonarda. Chłodny ton zamienił się w ciepły i uprzejmy, który miał dać do zrozumienia brunetowi, który się obok nich pojawił, że nie zamierzają się awanturować. I tak było jej już wystarczająco głupio, że ich kłótnię słyszała cała sala, a jej krzyk zaniepokoił samego szefa kuchni (jeśli dobrze wnioskowała po jego uniformie). – O, akurat idzie kelner, który nas obsługiwał. – zauważyła, dostrzegając idącego niedaleko blondyna, licząc na to, że dzięki temu zakończą ten żenujący moment.

autor

oh.audrey

dreamy seattle
Awatar użytkownika
33
190

właściciel

canlis

the highlands

Post

Jason pełnym zaciekawienia, ale zabarwionym nutą rozbawienia wzrokiem przesunął po sylwetce (nie)znajomej dziewczyny. Im dłużej się jej przyglądał, tym mocniej trzymało się go przekonanie, że gdzieś już kiedyś się spotkali. Nie miał pojęcia gdzie, jakiego dokładnie dnia i w jakich konkretnie okolicznościach, ale był przekonany, że to się już wydarzyło.
Potem z kolei przeniósł spojrzenie na towarzyszącego jej mężczyznę. Ten był dla Jasona osobą zupełnie obcą, ale tych kilka minut ich sprzeczki wystarczyło, by Sullivan wiedział, że nie istniała możliwość zapałania do niego jakąkolwiek sympatią.
Jak dla mnie możecie państwo zostać nawet na deser – mruknął w odpowiedzi, kiedy dziewczyna - bo na kobietę wydawała się zdecydowanie za młoda, choć to wcale nie tak, że jakkolwiek jej ubliżał - podjęła się prób wystosowania przeprosin oraz wyjaśnienia całego zamieszania. – Byle dyskusja odbywała się ciszej – dodał po krótkiej pauzie, spoglądając na wszystko to, co znajdowało się na ich stoliku. W normalnych okolicznościach może nawet pokusiłby się o pytanie związane z poziomem ich zadowolenia z obsługi oraz smaku serwowanych potraw, ale ponieważ sami zainteresowani wydawali się zupełnie tym tematem nie przejmować, to również on nie widział powodów do tego, by przedłużać ich nacechowaną negatywnymi emocjami obecność w lokalu.
Zajmę się tym – rzucił w kierunku idącego w ich stronę kelnera, który w dłoni dzierżył przygotowany już rachunek. Rzadko wyręczał swoich pracowników w zadaniach do nich odgórnie przypisanych, ale towarzystwo tej dwójki niosło ze sobą sporo frajdy, której Jason egoistycznie nie był w stanie sobie odmówić.
Lub może chodziło przede wszystkim o rumieniec zawstydzenia na dziewczęcych policzkach? Bo faktem było, że zerkał na dziewczynę zdecydowanie częściej, niż powinien, w efekcie czego ostatecznie to właśnie na niej skupił całą swoją uwagę.
Może jednak skusi się pani na coś słodkiego? Szef kuchni przygotował dzisiaj szarlotkę – zaproponował, posyłając brunetce subtelny, nieco bardziej czarujący uśmiech. Nie miał wprawdzie żadnego interesu w tym, by pozostała w restauracji dłużej, ale Jason nie potrafił pozbyć się wrażenia, że taki stan rzeczy dość kiepsko wpłynąłby na samopoczucie jej towarzysza, a biorąc pod uwagę to, co Sullivan zdążył usłyszeć i wywnioskować z ich rozmowy, facet nie zasługiwał na nic lepszego.

autor

jason

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
21
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

Niestety sytuacja nie była tak zabawna, jak mogło się Jasonowi wydawać. No, chyba że kiedyś był w podobnej i wtedy też go to bawiło, to nie świadczyłoby to o nim najlepiej. Laura w takiej sytuacji była pierwszy raz. Pierwszy raz w życiu została zdradzona, pierwszy raz w życiu konfrontowała się z mężczyzną, który w taki sposób złamał jej serce (a przecież Leonard robił to właśnie drugi raz, choć pierwszy był równie bolesny, to jednak nie był zdradą), pierwszy raz zwracała na siebie uwagę pełnej sali osób w naprawdę niezłej knajpie, do której kilka lat temu zaglądała z ojcem. Na szczęście nikt jej tam nie znał, prawda?
Pokręciła głową, uśmiechając się uprzejmie w odpowiedzi na sugestię mężczyzny. Nie chciała spędzić przy tym stoliku ani minuty dłużej. Z każdą chwilą uświadamiała sobie, jak bardzo myliła się co do Leonarda, a on z każdą minutą pokazywał jej oblicze, którego wcześniej nie znała. Było to cholernie przykre i czuła się bardzo zraniona. Zwłaszcza teraz, gdy kręcił głową, przybierając zniesmaczoną minę. – Postaramy się. – zapewniła mężczyznę, który uważnie się im przyglądał. Widziała, że Adler był gotów odpowiedzieć coś jeszcze, na szczęście pojawienie się ich rachunku zajęło jego uwagę.
Dopiero teraz, gdy brunet proponował jej deser, skupiła spojrzenie na jego twarzy, zauważając, że i on się jej przyglądał. Powoli pokiwała głową, gotowa zamówić szarlotkę, skoro ją polecał. Nie dlatego, że była głodna, a dlatego, że był to idealny moment, by wytknąć Adlerowi to, o co przez ten cały wieczór się kłócili. Zresztą zdążyła zauważyć ten grymas na jego twarzy, gdy obsługujący mężczyzna skupiał swoją uwagę na niej i to jej proponował deser. Musiała zrobić więc Leonardowi na złość. Ten jeden, ostatni już zapewne raz.
– Szarlotka! Słyszałeś? Uwieeelbiam szarlotkę, pamiętasz? – uniosła pytająco brew, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, jakby już nie mogła się doczekać swojego ulubionego deseru. – A może to była Anne? – westchnęła teatralnie, skupiając spojrzenie na twarzy Leonarda. – Poproszę szarlotkę. – szybko uniosła głowę, posyłając słodki i pełen uroku uśmiech stojącemu obok nich brunetowi.
– Czy ona jest na ciepło? Z lodami? Czy taka klasyczna? – dopytała, na gorąco wymyślając jakieś pytania, by zatrzymać mężczyznę na dłużej. – Dość, Lauro! – usłyszała, nim zdążyła dodać kolejne pytanie do swojej listy. Siedzący naprzeciwko niej mężczyzna uderzył dłonią w blat stołu i wstał. Rzucił na stół kilka banknotów, na oko sumę sporo wyższą, niż ta, która widniała na rachunku, po czym westchnęła ciężko. – Nie chciałem tego. To był błąd, proszę, żebyś... Przemyśl to, proszę. – dodał, następnie kiwnął delikatnie głową w kierunku stojącego nadal obok nich mężczyzny, po czym wyszedł, zostawiając Laurę ze słowami, których kompletnie się nie spodziewała i których chyba nie potrafiła nawet zinterpretować. W jej oczach od razu pojawił się łzy, które za wszelką cenę chciała ukryć. – Przepraszam za to zamieszanie. Jak widać… koniec przedstawienia. – odezwała się, tym razem jednak nie unosząc spojrzenia, unikając kontaktu wzrokowego z brunetem. Było jej cholernie głupio.

autor

oh.audrey

dreamy seattle
Awatar użytkownika
33
190

właściciel

canlis

the highlands

Post

Ingerowanie w sprawy gości odwiedzających jego restaurację było ostatnim zajęciem, na jakie Jason sobie pozwalał - kiedykolwiek. Chociaż wsłuchiwanie się w liczne, najczęściej prowadzone szeptem rozmowy pozwalało na moment zapomnieć o własnych problemach dnia codziennego, to jednak było to lekarstwo, po które Sullivan sięgał niezwykle rzadko. Nie był zawistny, nie cieszył się z cudzego nieszczęścia, niezbyt często pozwalał sobie nawet na porównania w stylu inni mają lepiej. Doceniał to, co posiadał, ale jednocześnie nie potrafił pozbyć się wrażenia, że niektóre decyzje mogły być inne, a wiele rozdziałów swojej opowieści mógł napisać zupełnie odwrotnie; lepiej.
Entuzjazm okazany przez (nie)znajomą w jakimś stopniu udzielił się jednak również jemu, a cień uśmiechu zagościł na męskich wargach dość niespodziewanie. Krótkie zerknięcie na towarzyszącego jej mężczyznę wystarczyło, by zrozumiał, że zaproponowane przez niego rozwiązanie było strzałem w dziesiątkę i to wcale nie dlatego, że młodsza kobieta najwidoczniej przepadała za tym konkretnym deserem, ale ponieważ dzięki niemu byli w stanie - we dwoje, w swego rodzaju niespisanym pakcie - zrobić na złość jej towarzyszowi. Jason nie znał wprawdzie powodów ani tej sprzeczki, ani chęci zagrania mu na nosie, ale liczył się skutek, pod którego wpływem Sullivan przywołał do siebie przechodzącego nieopodal kelnera w celu złożenia odpowiedniego zamówienia - podwójnego, z dodatkiem lodów i najlepszego wina, tym samym niejako odpowiadając na zadane przez - jak się okazało - Laurę pytania.
Z nieskrywaną dezaprobatą zmierzył wzrokiem mężczyznę siedzącego nieopodal, z zaciekawieniem, ale i ostrożnością śledząc jego kolejne kroki i wsłuchując się w słowa, które przecież wcale nie były przeznaczone dla jego uszu.
Nie trzeba – uciął krótko, uśmiechając się ciepło, choć nawet on wątpił, że ona dostrzegła ten gest; z nosem spuszczonym na kwintę wyglądała wprawdzie dość uroczo, ale posępna mina i zakłopotanie nijak pasowały do całokształtu jej osoby, a przynajmniej wrażenia, jakie sprawiała przed momentem, gdy w najlepsze wyrzucała tamtemu facetowi popełnione przez niego błędy. – Nie warto przepraszać za czyjeś prostactwo – dodał po kilkusekundowej pauzie, którą zwieńczyło pojawienie się przy stoliku kelnera.
Nie ma pani nic przeciwko? Ja również nie zdążyłem jeszcze zjeść deseru. – Choć brzmiał tak, jak gdyby liczył się z jej zdaniem, to jednak bez zbędnego przeciągania usadowił się na wcześniej zajmowanym przez jej najwidoczniej byłego partnera miejscu.
Poradzimy sobie – rzucił w kierunku kelnera, od którego odebrał butelkę z winem.

autor

jason

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
21
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

Nie jedno rozstanie miała okazję obserwować, stojąc za ladą w Liberte. W kawiarnianym szumie i zgiełku, gdzie muzyka towarzyszyła jej i klientom od rana do wieczora, ekspres działał bez ustanku, co kilka minut czajnik dawał o sobie znać albo bulgotała zmywarka, do uszu Laury docierały jedynie strzępki rozmów, no chyba, że ktoś zaczynał krzyczeć. Przeważnie obsługiwała klientów, skupiała się na nalewaniu kawy albo liczeniu pieniędzy, więc nie nasłuchiwała, nie była też wścibska. Jednak czasami od razu wiedziała, co się działo przy danym stoliku. Zdradzały to łzy na policzku, nerwowe stukanie butów o podłogę, drżące dłonie albo rozlana w nerwach kawa. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, każdy zajęty był sobą. Być może Leonard myślał, że w Canlis będzie podobnie? Przecież to nie było rozstanie, nikt nie powinien płakać, krzyczeć i uderzać pięścią w stół. Mylił się. Tak samo, jak myliła się sama Hirsch – odnośnie do niego, ich relacji, a także tego spotkania. A bardzo, bardzo nie chciała się mylić.
Na jej twarzy pojawił się zakłopotany uśmiech, do którego dodała krótkie skinienie głową. Zgadzała się z mężczyzną w wypowiedzianej przez niego przed chwilą kwestii, choć nadal była zaskoczona, że Adler tak się zachował. Odprowadziła kelnera wzrokiem, gdy ten odchodził z pustą już tacą, której zawartość pozostawił na stole, po czym zawiesiła spojrzenie na twarzy siadającego naprzeciwko mężczyzny.
– Nie, skądże. Zapraszam. – odparła, choć zanim zdążyła odpowiedzieć, on już zajmował miejsce Leonarda. – Czy to u was powszechna praktyka, że szef kuchni jada deser z gośćmi? – zapytała, powoli obracając stojący przed nią talerz z szarlotką, ale jeszcze nie sięgając po mały widelczyk. – Czy może usiadł pan ze mną, by przypilnować, żebym już nie zwracała na siebie uwagi gości? – drugie pytanie wypowiedziała bardziej swobodnym i żartobliwym tonem, uśmiechając się przy tym i zaczepnie unosząc jedną brew. – Jeśli tak, to przepraszam. To pańskie dania powinny być gwiazdami tego wieczoru. – dodała jeszcze, posyłając mu przepraszający uśmiech, choć dało się dostrzec też rozbawienie na jej twarzy. Musiała jakoś rozładować atmosferę i napięcie, której jej towarzyszyło. Gdyby mężczyzna nie usiadł naprzeciwko niej, już dawno po jej policzkach spływałyby łzy, a skórę smagał zimowy wiatr.

autor

oh.audrey

ODPOWIEDZ

Wróć do „Canlis”