WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#któraśzkolei

Zero stopni. Oddech zamieniający się w połyskującą w porannym świetle mgiełkę tak szybko, jak tylko człowiek - zbyt entuzjastycznie, nieostrożnie - wypuścił z płuc zbyt dużą porcję powietrza jednocześnie. Igła samochodowego wskaźnika temperatury nie mogąca się zdecydować, czy nagiąć się w lewo, w prawo, czy też raczej pozostać w tym złotym środku między bardzo zimno, a no, jeszcze idzie wytrzymać, punkcie kompromisu między temperaturą ujemną, a dodatnią.
Był wczesny poranek - mrok nocy ledwie co rozmył się na płachcie bezchmurnego nieba, resztki ciemności majaczyły gdzieś jeszcze na marginesach. Sobota, dzień wolny od pracy i, o dziwo, dla Huntera także od treningu - jego serce jakoś nie dopisywało ostatnimi czasy, biologicznie, nie metaforycznie (tu bowiem sprawy miały się inaczej!) i, chyba w tknieniu instynktu samozachowawczego, nie chciał go jeszcze tylko dodatkowo obciążać ponadprogramowymi biegami na mrozie albo żyłowaniem ciała w parnej przestrzeni siłowni. Zamiast na pole walki z własnym organizmem, Hunt wybierał się zatem gdzie indziej - usadowiony za kółkiem SUVa, z koszykiem piknikowym na tylnym siedzeniu oraz fotelem pasażera strategicznie wolnym, czekającym już na pojawienie się w samochodzie jego dzisiejszej towarzyszki.
Miał - ach, oczywiście - doskonały humor. Wreszcie, wreszcie wszystko zaczęło się układać. Raiz odpieprzyła się od niego, chyba raz, a dobrze, po tej akcji, jaką jej ostatnio wykręcił. Cóż, może nareszcie zrozumiała. Lia zaś? Lia przyjęła go z powrotem. Lia... chciała go, i to chciała go ostatecznie. Z pierścionkiem, na który wydał ponad połowę ostatniej sportowej gaży, na smukłym palcem. O, tak go chciała właśnie.
No i szły Święta. Wolne na uczelni, rozluźnienie sportowego rygoru w drużynie, a potem koniec tego pokręconego roku. Od wolnego dzielił go jeszcze tylko jeden mecz, wtorkowa, świąteczna rozgrywka z inną uniwersytecką drużyną. A potem? Potem miał tydzień, by się rozluźnić, rozprężyć, rozerwać, oderwać, odpocząć nareszcie. Zaszyć z Lią pod drzewkiem choinkowym, raz na zawsze przekonać samego siebie, że to, czego nie chciał pamiętać, zwyczajnie się nigdy nie wydarzyło. Nic prostszego!
Dziś miał jednak jeszcze jedną sprawę do załatwienia i nie spocząłby, gdyby tego obowiązku nie wypełnił.
Świąteczny piknik w North Bend. Tradycja zapoczątkowana przezeń... ile to już... siedem lat temu?! Dobry Boże! Hunter podchwycił własne spojrzenie w niewielkim prostokącie samochodowego lusterka. Czy to znaczyło, że byli już aż tak starzy? Aż tak... dojrzali? Poważni? Czy powinien zacząć wypatrywać pierwszych siwych włosów i zmarszczek?! A co, jeśli je wypatrzy? Wyrwać, wypełnić botoksem? Jezu!
Na całe szczęście z tych fatalistycznych rozmyślań wyrwał go obowiązek zaparkowania przez domem przyjaciółki - drugiej części dwuosobowego zespołu, w którym to od szesnastego roku życia, co grudzień, wybierał się na przedświąteczną wycieczkę na łono przyrody w North Bend. O dziwo, z tą jedną dziewczyną na całym chyba świecie, bez większych podtekstów (choć to nie tak, że podteksty te nie przychodziły mu czasem na myśl...). W świadomości McNulty'ego Presley Sage była jednak nietykalną, tą, którą należało chronić, nie uwodzić. Poczuwał się przy niej raczej do roli starszego brata, niż amanta.
Choć w dalszym ciągu był przecież tylko facetem, nie? Nie mógł więc nie zauważyć, jak ładnie dziewczyna wyglądała w ramach rześkiego poranka, krocząc podjazdem w stronę jego SUVa. Odsunął okno, wpuszczając do wnętrza pojazdu kłąb świeżego powietrza.
- Cześć, Pres! Gotowa? - powitał dziewczynę pełnym entuzjazmu zawołaniem, przechylając się przez płaszczyznę sąsiedniego siedzenia, by otworzyć i pchnąć drzwi - Wskakuj!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post


- Gotowa - odparła dosyć ospałym głosem, wślizgując się na miejsce pasażera. W ramach wynagrodzenia za brak widocznego entuzjazmu, posłała Hunterowi swój najładniejszy uśmiech, chociaż i on wydawał się odrobinę opieszały. Chłopak musiał wybaczyć jej aktualny stan, który był związany tylko i wyłącznie z wczesną porą, a nie brakiem zaangażowania w ich dzisiejszą wyprawę. Myślę jednak, że znał Presley na tyle długo, że zdążył zauważyć, że blondynka nie należała do rannych ptaszków, które kochają rozkoszować się zapachem i smakiem kawy o świcie przy porannych wiadomościach. Poranek dla Presley Sage zaczynał się około godziny dziewiątej, a wszystko przed było dla niej wciąż porą snu. Najbardziej ironiczną rzeczą w jej funkcjonowaniu było to, że nie była również nocnym markiem. Jeśli nie wspomogła się alkoholem lub innymi, odrobinę silniejszymi substancjami, potrafiła niczym małe dziecko zasnąć o godzinie dwudziestej pierwszej - drugiej, nie zważając na cały świat. Ojciec od małego pieszczotliwie nazywał ją śpiącą królewną, mimo iż odrobinę martwiło go umiłowanie jego córki do spania. Zabrał ją do każdego możliwego specjalisty, który utwierdzał go w przekonaniu, że Presley jest jak najbardziej normalna, tylko potrzebuje więcej snu.
Już dawno nie widziała świata o tak wczesnej porze, a cisza, spokój i ciemność za oknami odrobinę ją przerażały. W takich chwilach tęskniła za latem - nie znosiła tej szarości, chłodu i wiecznego deszczu, chociaż musiała przyznać, że jesienno-zimowe ubrania pozwalały jej stworzyć o wiele ładniejsze outfity, niż typowe letnie. Przeglądając się w lustrze była wyjątkowo zadowolona ze swojego dzisiejszego ubioru i pomimo ewidentnego niewyspania wciąż wyglądała nienagannie, mając cichą nadzieję, że jej przyjaciel doceni jej wysiłek. Presley nie należała do najbystrzejszych, a odczytywanie ludzkich zamiarów oraz uczuć szło jej jeszcze gorzej, niż faktyczne czytanie. Niemniej jednak zdawała sobie sprawę z uczuć Huntera, a raczej ich braku wobec jej osoby. Niewątpliwie cieszyła się z jego obecności w swoim życiu - uwielbiała ich drobne rytuały i zwyczaje, jak na przykład dzisiejszy piknik, czy to, że był jedną z niewielu osób w jej życiu, która była stała. Nie miała wielu bliskich, nie potrafiła przywiązać się do nikogo na dłuższy czas, bo zazwyczaj każda z tych osób okazywała się dla Presley sporym zawodem. - Zostajesz na święta w domu? - zagadnęła, unosząc brwi do góry. Sama wciąż próbowała zdecydować się na jakikolwiek konkretny plan, bo wiadomo, że na rodzinne święta nie miała co liczyć.
Obrazek
Beauty queen on a silver screen living life
like I'm in a dream

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rozpoczynanie dnia z przysłowiowymi kurami - w chwili, w której rozespany świat wciąż jeszcze spowity był mrokiem - nie stanowiło dla quarterbacka natomiast żadnej nowości. Jako członek drużyny, a do tego osoba budująca poczucie własnej wartości na bezustannym osiąganiu, przyzwyczajony był do prawie żołnierskiego drylu wczesnych pobudek, zaraz po których przychodziła zwykle pora na długi, męczący bieg lub inną formę treningu, orzeźwiający, choć i traumatyzujący nieco lodowaty prysznic, a najczęściej jakąś kombinację dwóch powyższych. O ósmej rano - godzinie wybijanej właśnie przez elektroniczny samochodowy zegar - czuł się rześki i gotowy na zmierzenie z kolejnym dniem. Względem Presley - wyraźnie półprzytomnej, o entuzjazmie chyba nieco stępionym sennością i tęsknotą za ciepłem łóżka - żywił jednak zaskakującą, jak na jego i jego wysokie, bezwzględne momentami standardy, wyrozumiałość.
Znali się nie od dzisiaj - to, że dziewczyna nie była przed południem żadnym radosnym skowronkiem nie stanowiło więc dlań żadnego zaskoczenia. Z cierpliwością i przyjacielskim pobłażaniem malującymi się na przystojnej twarzy, znosił więc jej nieco markotne odpowiedzi.
- Chcesz się zatrzymać po drodze po kawę? - zaproponował łaskawie, opuszczając wąskie alejki Belltown i kierując się w stronę drogi wylotowej z Seattle. Minąwszy przekreślony znak ograniczenia prędkości do czterdziestu, z ulgą i frajdą wcisnął pedał gazu, pozwalając - czy raczej wymagając - by jego mechaniczny rumak, ukochany SUV, przyspieszył płynnie na gładkiej powierzchni asfaltu.
Wolność. To była wolność.
Nie tylko od narzucanych mu przez prawo stanowe limitów szybkości, ale i od przyziemnych trosk i codziennych zmartwień zostawianych teraz po drugiej stronie granic Seattle. Na parę godzin przynajmniej. Było to chyba potrzebne im obydwojgu.
- Na święta, hm? - podchwycił pytanie - Niby tak, ale w tym roku będzie wyjątkowo intensywnie... Na kolację wigilijną idziemy do brata Lii. Zaraz po niej, jedziemy do mojej mamy... - wyliczył - Jeszcze tego samego wieczora, żeby być w domu, gdy dzieciaki się obudzą w świąteczny poranek... - wyjaśnił, odnosząc się do swojego młodszego rodzeństwa - na tyle już dużego, by nie wierzyć w Świętego Mikołaja z dzicięcą ufnością i fanatyzmem, ale i na tyle małych, by Święta Bożego Narodzenia przeżywać z niesłychaną ekscytacją - A zaraz potem wracamy do Seattle, żeby w drugi dzień świąt być z kolei z tatą Lii - zakończył, nagle uświadamiając sobie, jak duża część jego wypowiedzi sprowadzała się nagle do osoby jego dziewczyny narzeczonej. - A ty? Bo jeśli nie masz planów...
To możesz do nas dołączyć! - sugestia ta przyszła mu na myśl naturalną drogą, w końcu znali się tak długo i dobrze, że nie wyobrażałby sobie nie zaproponować takiej opcji, tym samym skazując Presley być może na Święta spędzone zupełnie w pojedynkę. Z drugiej strony Sage i Bennett dzielące się opłatkiem? Czy to byłoby aby na pewno najlepsze z możliwych rozwiązań? No, nie był tak do końca pewien.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Porwał ją. Chyba inaczej nie dało się tego określić. Po prostu wieczorem, kiedy nie mógł juz znieść wszystkich idiotycznych myśli, jakie kłebiły się w jego głowie, postanowił skończyć z bezsensownym zastanawianiem się nad wszystkimi możliwymi wytłumaczeniami dla tego, co właściwie widział tego poranka i zrobił rzecz, która wydała mu się najbardziej rozsądną w tej sytuacji - po prostu ją porwał. Podjechał najbliżej jak mógł do miejsca, przy którym przycumowany był jej pływający dom (nie żeby miał daleko), wyciągnął telefon i zadzwonił z pytaniem, czy ma dla niego chwilkę. Domyślał się, że tamten staruch nie będzie jej przeszkadzał też wieczorem, skoro był u niej już rano. No bo litości, ile można zawracać dziewczynie dupie?! Zresztą, gdyby nie odebrała, przeprowadziłby uprzejmą braterską interwencję i równie uprzejmie zacząłby dobijać się do jej drzwi, żeby przerwać... No, cokolwiek się tam u niej działo. Wolał nie wiedzieć i nawet sobie nie wyobrażać! Zwłaszcza że jego wyobraźnia tego dnia była aż nazbyt aktywna. Dlatego chyba lepiej, że Lisbeth odebrała, a on mógł poprosić ją, żeby się z nim przejechała, bo chciałby porozmawiać. Urocza Lizzie, kochana siostra, oczywiście się zgodziła (potrafił być bardzo przekonujący), więc... Porwał ją. Powiedział, że nie jadą daleko i że to tylko krótka przejażdżka. Mógł kłamać. Powiedział prawdę, kiedy mówił, że jadą w spokojne miejsce. W tej okolicy po zmroku faktycznie było całkiem spokojnie. Nie zatrzymywał się po drodze, nawet kiedy pytała dokąd (do cholery?) jadą. Mógłby powiedzieć, że to niespodzianka, ale był na nią trochę zły, więc celowo trzymał ją w niepewności. W końcu zatrzymali się na parkingu w pobliżu zupełnie zwyczajnie wyglądającego wzgórza.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmił jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby totalnie była przygotowana na tę wycieczkę. I jak gdyby nie było nic dziwnego w przyjeżdżaniu w takie miejsca po zmroku. No bo... Niby co dziwnego miałoby w tym być? Powiedział, że chciał z nią pogadać na spokojnie. A miejsce było całkiem nie-chaotyczne, szczególnie o tej porze roku. - ...Cukierka? - zaproponował. - Mam czekoladowe i miętówki - wyjasnił, bo faktycznie, był trochę przygotowany. - Mam też kawę i herbatę, jakby coś - jakby nie było, noce bywały dość chłodne, można było zmarznąć. Koc też miał gdzieś w plecaku schowanym w jednym z bagaży przy boku swojego wiernego motocykla. No i do tego kanapki. Był przygotowany. Zazwyczaj był przygotowany. To nie była pierwsza taka wycieczka w jego karierze. Chociaż zazwyczaj nie porywał swoich towarzyszek...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

9.

Wiedziała, że powinna mu powiedzieć. Zawsze była z braćmi blisko, przez długą część życia w zasadzie poza nimi nikogo nie miała, wiec była im winna szczerość, tym bardziej, że mleko i tak się już rozlało, a państwo Westbrook o wszystkim wiedzieli. Tylko, że... bez wątpienia byłoby jej łatwiej, gdyby Austin i Remi nie byli przyjaciółmi. Wiedziała ile dla mężczyzn znaczy ta relacja i myśl, że mogłaby stanowić źródło niezgody między nimi po prostu ją przerażała. Wmawiała więc sobie, że kiedyś na pewno przyjdzie idealny czas na podobne rewelacje, ale to jeszcze nie teraz. Jednocześnie każde spotkanie z najstarszym bratem napawało ją lękiem, że już się wszystkiego domyślił i tym razem miało być podobnie. Nie odmówiła mu przejażdżki, chociaż wielką fanką prędkości nie była i pewnie gdyby nie fakt, że Austin był takiej, a nie innej budowy, to zmiażdżyłaby mu żebra, tak mocno go oplatała ramionami, wykrzykując raz po raz pytania, gdzie się kierują i kiedy będą na miejscu. To co miało być krótką przejażdżką zamieniło się w jakieś wywiezienie jej poza miasto i gdyby nie fakt, że był jej bratem, na pewno już umarłaby ze strachu, bo jak wiadomo, więcej w niej fobii społecznych, niż w broszurze reklamującej praktyki psychologiczne. No, ale jakoś dotarli, a ona mając nogi, jak z waty, stanęła, umiejscawiając na głowie czapkę z daszkiem, którą ledwo tutaj dowiozła. Spojrzała na niego z nieskrywanym szokiem, podczas, gdy sam Austin zdawał się być rozluźniony, jak zwykle i zamrugała kilka razy, gdy tak po prostu zaproponował jej cukierka. Kwestia słodyczy w jej przypadku była niesamowicie newralgiczna i najchętniej by po prostu odmówiła, ale też, co głupie... żyła w przeświadczeniu, że nie powinna mu odmawiać jedzenia, bo zaraz pomyśli sobie coś niedobrego.
- Miętówkę - poprosiła więc o ten cukierek, nadal wyraźnie skołowana. - Widzę, że się przygotowałeś - mruknęła, drapiąc się po ramieniu, bardziej po to, by zrobić coś z rękami, niż po to, aby ulżyć swędzącemu miejscu. Patrzyła jeszcze przez moment w ciszy na brata, wierząc chyba, że zaraz jej wyjaśni całą tą sytuację sam z siebie, ale oczywiście nic takiego nie nastąpiło. Sama musiała wyjść z tym pytaniem, chociaż chwilę się wahała, jakby w obawie wyjaśnień. - Austin... o co chodzi? - mimo wszystko zapytała dość prostolinijnie, nawet jeśli jeszcze niezbyt konkretnie. - Coś nie tak? Nie uwierzę, że przywiozłeś mnie tutaj tak o, na piknik w środku nocy - no może ten środek nocy nie był wybitnie adekwatnym do pory dnia terminem, ale Lisa... żyła pod tym względem zdrowo i zwykle o godzinie dwudziestej drugiej grzecznie leżała już w łóżku, by się wyspać i mieć siły na poranne treningi. - Gdybyś nie był moim bratem, uznałabym, że planujesz morderstwo - zażartowała, tradycyjnie dla siebie w taki sposób, że brzmiało to dość złowróżbnie i raczej ponuro, ale no, znał ją na tyle by wiedzieć, że to nie było na serio.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mimo szerokiego i totalnie beztroskiego uśmiechu, z jakim wręczał jej miętówkę, daleko mu było do bycia totalnie nieświadomym, co się wokół niego działo. Umówmy się, Mama głupiego syna nie urodziła, nie? Austin zdawał sobie sprawę, że niezapowiedziana przejażdżka, jaką zafundował Lisie, mogła być dla niej dość niepokojąca, szczególnie biorąc pod uwagę okoliczności. Było ciemno, oni pojechali daleko, a poza tym Małolata miała nieczyste sumienie, z czego zdawał sobie sprawę. Powinna być zestresowana. Choćby przez szacunek dla swojego ukochanego starszego brata (jednego z dwóch, wiadomo) totalnie powinna czuć się niekomfortowo z tym, że miała przed nim jakieś sekrety. Nawet jeśli Austin nie zamierzał jej tak od razu zdradzać powodów tego porwania i jak gdyby nigdy nic proponował jej cukierki i herbatę, miała prawo się trochę stresować. Być może powinien odczuwać z tego powodu wyrzuty sumienia. I być może nawet minimalne odczuwał. Ale ostatecznie skoro ona mogła ukrywać po nocach przed nim jakichś starych dziadów, on mógł sobie pozwolić na odrobinę podłości, nie? Bardzo malutką, wiadomo, nie był sadystą, a poza tym jednak Lisę kochał i nie pozwoliłby, żeby stało jej się cokolwiek złego.
Wyprężył się całkiem dumnie, zupełnie jakby celem całej tej szopki bylo tylko i wyłącznie usłyszenie od młodszej siostry komplementu odnosnie tego, jak się przygotował. Potem wzruszył ramionami i jak gdyby nigdy nic wpakował sobie do ust czekoladowego cukierka. - No, tak właściwie to nie planuję... Widzisz tamtą małą górkę? O tam? Nie za wysoka, rozmiarów takiego tam przeciętnego faceta w średnim wieku... - rzucił i kiwnął głową gdzieś w kierunku jednej z ławek znajdujących się na skraju światła rzucanego przez reflektor jego motoru. Oczywiście żadnej górki tam nie było. A jeśli faktycznie jakaś była, to tylko i wyłącznie czystym przypadkiem. Zupełnie jak czystym przypadkiem był akurat wybór przez Austina kształtu faceta w średnim wieku... Pozwolił sobie na chwilę złowróżbnej ciszy, po którym parsknął śmiechem. - Żartowałem - sprostował uprzejmie. - To po prostu fajne miejsce. Byłaś tu kiedyś? - zapytał jak gdyby nigdy nic. - Poza tym nie jest jeszcze aż tak późno. Chyba nie jesteś jakoś bardzo zmęczona, co? Miałaś ciężką noc? - zapytał nadal tym samym tonem jak gdyby nigdy nic, w duchu bardzo zadowolony z tego, jak gładko udało mu się podobne niby-nic-nieznaczące pytanie wpleść w rozmowę. No mistrz działań detektywistycznych jak nic. Być może minął się z powołaniem i zamiast rozwiązywać puzzle z ludzkich połamanych kostek powinien rozwiązywać tajemnice dziadów wieczorową porą?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na jej twarzy trudno było dostrzec uśmiech, ale to raczej nie powinno budzić żadnych podejrzeń, bo Lisbeth zwyczajnie była takim mrukiem, co to źle się czuje z jakąkolwiek pozytywną mimiką. Jedynie skinęła lekko głową, gdy wręczył jej miętówkę i po chwili wahania odpakowała ją z papierka, by włożyć do ust cukierek, chociaż skłamałaby mówiąc, że przyszło jej to z łatwością. Starała się unikać cukru... w zasadzie całe jej życie to były głównie uniki, bo podejrzanych rozmów w środku nocy, gdzieś za miastem też wolałaby unikać jakby ktoś miał jej zapytać. Oczywiście przez jej myśl przeszło, że Austin już wie, o Remim. Głównie dlatego, że miała coś w sobie z paranoika i generalnie za każdym razem, gdy go widziała, była pewna, że już wie. Kiedy zaś zaczął coś mówić o jakiejś górce, która była w rozmiarze faceta akurat w średnim wieku, jej paranoja wzięła nad nią górę, a zimny dreszcze przeszedł jej po plecach.
- Daj spokój, nic tam nie ma - mruknęła, ale czy miała pewność? W ogóle nie miała. Czuła się jak dzieciak uwalony czekoladą, ale twardo udający, że jej wcale nie zjadł. To była kwestia czasu. Co ona miała w głowie? Nie powinna z nim była w ogóle wsiadać na ten jego cały motor. Mogła powiedzieć, że źle się czuje, przecież wymówki to był jej chleb powszedni. - Hoho, dowcipniś ci się uruchamia - niby rzuciła to sceptycznie, ale ulżyło jej, gdy Austin sam przyznał, że to tylko takie żarty. Z resztą... może to wszystko to tylko zbieg okoliczności, nic więcej. Takie przypadki zdarzały się cały czas, prawda? - W życiu - odpowiedziała, rozglądając się dookoła, jakby chciała się upewnić, ale nic jej to miejsce nie mówiło. W dodatku znów poczuła, że musi trzymać się na baczności. Czy cały wszechświat był po prostu przeciwko niej? Padało tu tak wiele aluzji, że była naprawdę bliska wykrzyczenia całej prawdy, bądź puszczenia się biegiem przed siebie... raczej to drugie, bo jednak była tchórzem.
- Zawsze chodzę do łóżka o dwudziestej drugiej, nic się w tym nie zmieniło - burknęła, chowając dłonie w kieszeniach bluzy, bo musiała je sobie zacisnąć. Oczywiście Remi był u niej poprzedniej nocy, ale przecież nie mogła powiedzieć o tym bratu. Już czuła, że robi jej się gorąco, a przy tym nieco niezręcznie. Miała dwadzieścia jeden lat, w życiu nie miała chłopaka i nie była nawet na prawdziwej randce, więc teraz... jak miałaby powiedzieć bratu prawdę? Mogła wyobrazić sobie tylko, jak zostałoby to odebrane... po śmierci Margot załamana wyniosła się od rodziców, odmawiając pomocy, a potem... potem związała się ze starszym bratem zmarłej przyjaciółki. No nie brzmiało to najlepiej, a już wystarczyło jej, że ojciec był niezadowolony z tego względu. - Austin, coś się stało? Dziwnie się zachowujesz - postanowiła sama wyjść z pytaniem, marszcząc nieco czoło. - Bo czuję się tak, jakbyś chciał mnie o coś zapytać - o coś, na co Lisa wcale nie chciała odpowiadać, więc trochę liczyła, że zaprzeczy i cóż, pogadają o jakiś głupotach. Może o widokach, albo jego pracy, czy tam jej treningach. Cokolwiek, byleby nie temat jej życia uczuciowego, które jeszcze nie tak dawno po prostu nie istniało.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z dwojga złego chyba lepiej, że straszył ją (tak, robił to świadomie i celowo, podły typ) wirtualną kupką gruzu, w której schowane były zwłoki martwego trupa niż gdyby groził jej czymś, co miałoby rzekomo wyleźć z lasu. Żywe bywało bardziej przerażające niż martwe. No chyba że zombie... Chociaż nie, na tym etapie mało kto boi się zombie. Chyba. Austin się nie bał. Tym, czego się obawiał, było to, że jego młodsza siostrzyczka spotykała się potajemnie po nocach z jakimś starym dziadem, o którym nie wiedział absolutnie nic. A co jeśli to był jakiś psychol? Stary zwyrol? Lub jakiś buc, który żerował na jej braku doświadczenia (wynikającego z wieku) i chciał ją wykorzystać? No przecież Austin nie mógłby do tego dopuścić.
Wzruszył ramionami, postanawiając nie potwierdzać ani nie zaprzeczać wprost czy coś leżało pod tą hałdą czy może całkowicie zmyślił jej istnienie. Na temat swojego dowcipnictwa miał za to bardzo jasne zdanie: - No co ty, jestem absolutnie poważny. Jestem najbardziej poważnym człowiekiem, jakiego znasz - zapewnił, chociaż słowa mówiły jedno, a wybitnie głupi wyraz twarzy świadczył o czymś przeciwnym. Zresztą, cała ta wyprawa też sporo mówiła na temat jego charakteru. Na spontanie wsiadl na motor, porwał swoją młodszą siostrę i pojechał z nią w pizdu - wiele można było o tym pomyśle powiedzieć, ale raczej nikt nie nazwałby go poważnym.
- Za dnia jest tu naprawdę fajnie. Dobre miejsce na piknik, jeździliśmy tu czasem z kumplami w czasach liceum - czyli wtedy, kiedy jeszcze miał wielu kumpli. Potem to wszystko zaczęło się jakby rozmywać. Wybierali różne ścieżki życiowe, rozjeżdżali się w różne strony. Na obecnym etapie miał wciąż kilku znajomych, którzy pozostali w tych okolicach i którzy nie czuli odrazy do pomysłu spotkania się z nim od czasu do czasu, ale tak naprawdę dobrego kumpla miał jednego - i był nim Remi. Zerknął na Lisę uważnie, kiedy wspomniała o porze swojego chodzenia spać. Może i rzeczywiście była to prawda - ale to, czy chodziła o tej godzinie spać sama było już zupełnie inną kwestią. I szczerze mówiąc, mimo wszystko nie chciał jej poruszać wprost.
- Dziwnie? Dlaczego dziwnie? - postanowił iść w zaparte i nadal zgrywać ćwierć-inteligentnego kabaczka. - To znaczy jeśli ty masz mi coś ważnego do powiedzenia, to zawsze cię wysłucham. Wiesz o tym, prawda? - odbił piłeczkę. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że jeśli ta rozmowa dłużej będzie się toczyć w podobnym tonie, to nie wytrzyma i powie jej wprost, z kim ją widział i w jakich okolicznościach. Manipulacje, jakich się dopuszczał, zaczynały za mocno go uwierać. To nie był jego styl.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nigdy nie chciała uchodzić za kłamczuchę, ale często, szczególnie wieczorami, gdy analizowała to w jakim kierunku pcha swoje życie, dochodziła do wniosku, że w pełni zasługuje na takie miano. Ciążyło jej to niesamowicie, nie robiła tego ze złośliwości, po prostu... nawet nie pamiętała kiedy się to zaczęło, potrzeba zakrzywiania rzeczywistości, aby ta dla jej bliższych wydawała się o wiele bardziej komfortowa, niż z punktu widzenia Lisbeth. Nie chciała ich martwić, wmawiała sobie, że tak o nich dba, postępuje lepiej, nie dodając swoich problemów innym. Już bez tego zawsze się nią opiekowali, a przecież powinna sama potrafić zatroszczyć się o siebie. Sprawiła bliskim wiele problemów, w sumie od zawsze po prostu nie była w stanie się nigdzie wpasować, ograniczając swoje życie do treningów, czasem wręcz chorobliwie, jak w tym okresie, gdy dla niższej wagi dała się wpędzić w poważne zaburzenia. Może gdyby wtedy mówiła o wszystkim otwarcie, może gdyby od zawsze próbowała dzielić się tym, co jej doskwiera, zamiast to ukrywać, teraz byłoby jej łatwiej powiedzieć o wszystkim Austinowi? Mogła jedynie gdybać, tym bardziej, że sprawa była złożona. Ona przede wszystkim nigdy nie miała chłopaka, była dość osobliwa, samotna, a przy tym łatwowierna, no, a Remi... Remi też nigdy nie szukał statecznego związku, nie wspominając o swoim wieku. Generalnie, jak na to Lisbeth nie spojrzała, brzmiało to po prostu jak klasyczny przykład sytuacji, w której jakiś podejrzany typ chce zabawić się kosztem młodej naiwniaczki. No, ale Westbrook naprawdę czuła, że to nie tak, ale jednocześnie będąc mówcą, który talentem konwersacji nie dorastał do pięt nawet najmniej wygadanemu kabaczkowi, wiedziała, że nikogo do swoich racji nie przekona.
Pokręciła głową na boki, bo o tym, że poważnym człowiekiem nie był, doskonale wiedziała. Dziwiło ją nawet, że mimo to tak dobrze - przynajmniej w jej odczuciu się dogadywali, bo jednak Lisa miała permanentny kij w dupie.
- To wiesz... może wypadało mnie tu zabrać za dnia? Tak tylko sobie zgaduję... myślę na głos - mruknęła sugestywnie, kopiąc jakiś kamyczek, który jej się nawinął pod buta. Tylko, że przez jego słowa mimowolnie znów pomyślała, że pewnie przyjeżdżał tutaj też z Remim. Jakoś tak stale wyczuwała obecność Soriente w wypowiedziach brata i nie ma co ukrywać, budziło to w niej paranoiczne domysły, na podstawie których Austin już o wszystkim wiedział. No, ale to Remi miał mu powiedzieć, gdyż, iż ponieważ... Lisbeth była cykorem. Próbowała więc iść w zaparte, podobnie jak on, nawet jeśli brzmiało to wręcz komicznie. - Dobrze wiesz dlaczego dziwnie - odbiła w nieszczególnie wyszukany sposób, ale ona naprawdę była ziemniakiem zażartych dyskusji. - Oczywiście, że wiem. Są jednak takie sprawy, które jak każda młoda kobieta... - zaczęła, bo wydawało jej się to dobrym wstępem do dalszych słów. Tylko, że szybko się zreflektowała. Zabrzmiało to zbyt podejrzanie. - Chodzi mi o to, że jak mam ci coś do powiedzenia, coś z kategorii dobry temat na rozmowę ze starszym bratem to przecież zawsze przychodzę i mówię - no może naciągała nieco prawdę. Nie mniej jednak wzruszyła ramionami, jakby chciała podkreślić tym gestem to, że nic się nie dzieje. - Także spokoloko - dodała, niezbyt dojrzale, ale na pewno w swoim stylu i nawet zdobyła się na uśmiech.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#10

Jak to się stało, że znalazła się w tym miejscu? Nie wiedziała, serio. Wiedziała natomiast, że pragnie zrobić sobie wycieczkę i opuścić Seattle na godzinę lub dwie. Carlos (typ poznany w Walencji) pisał do niej bardzo często na Instagramie, a nawet zadeklarował swój przyjazd, tylko nie podał konkretnej daty. Jakby jasne, był całkiem przystojny, ale raczej wolała uniknąć związku na odległość. Doskonale wiedziała, z czym to się je, ponieważ jej przyjaciółka była właśnie w takiej relacji i wszystko byłoby cudownie, gdyby nie doszło do zdrady spowodowanej przez drugą połówkę psiapsi. Skąd o tym wiedziała? Jedna z jego znajomych (którą psiapsia Malezji obserwowała na Instagramie) wstawiła na swoje IG story piękne nagranie, które było jawnym dowodem - bo raczej ze znajomymi człowiek nie leci w ślinę. Malezja miała ochotę polecieć do typa i kopnąć tam, gdzie zabolałoby najbardziej, ale zamiast tego, skupiła się na pocieszaniu swojej bestie. Miała ogromną nadzieję, że wkrótce znajdzie sobie kogoś odpowiedniego.
Przejeżdżając przez Twin Peaks, zatrzymała samochód tuż obok miejsca piknikowego. Nie sądziła, że wrócą do niej wspomnienia. Miała ochotę parsknąć, ponieważ bawił ją fakt, iż po takim czasie, nadal wszystko pamiętała, jakby to było wczoraj. To głupie. pomyślała, kręcąc głową. Doskonale wiedziała, co wtedy powiedziała, co zrobiła…dlatego westchnęła głośno. Dopiero po chwili zauważyła, że nie jest sama i aż uderzyła tyłkiem o ziemię, ponieważ źle obliczyła odległość od ławki.
Co
On
Tutaj

- Robi….- szybko ugryzła swój język (nawet zabolało), zakryła buzię ręką i odwróciła głowę, udając, że podziwia stojące obok drzewo, a oprócz tego, wstała z ziemi. Zastanawiały ją dwie rzeczy: czy często tu przyjeżdżał oraz, czy miała bardzo brudny tyłek od ziemi. Niby go otarła, ale no…czasami to nie wystarczy. Aczkolwiek plusem był fakt, iż założyła ciemne spodnie. Minus? Nieźle przyciągały słońce, dlatego nieco je podwinęła. Miała założyć shorty, ale widząc w aplikacji pogodowej 22 stopnie oraz klima w aucie, raczej nie były argumentami mówiącymi: ,,Tak Malezja, załóż je!”
Mimo wszystko usiadła na tej ławce i zastanawiała się, które z nich wypowie coś, jako pierwsze. Jasne, od dawna chciała powiedzieć prawdę, mającą związek z rozpadem ich relacji, tylko chyba obawiała się reakcji oraz tego, że Byun mógłby jej po prostu nie uwierzyć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

jeden

Są rzeczy, które ceny nie mają, są bezcenne.
Najłatwiej poznać takie rzeczy po tym,
że raz utracone, są utracone na zawsze.


Co on tutaj robił? Przecież stracił swoją szansę, całe sześć lat temu. Dlaczego tutaj powracał, za każdym razem i gapił się przed siebie, wypatrując punktu, w którym horyzont przecinał się z górskimi szczytami, albo koronami drzew? Przecież to nie sprawiało, że ból przemijał, a on czuł się lepiej ze samym sobą. Działało to w dokładnie przeciwną stronę; sam zaczął być bardziej drażliwy na ten temat, a natrętne myśli wciąż nawracały, mącąc mu w głowie i zmuszając do seansu nieistniejących scenariuszy, czy zadawania sobie pytania a co jeśli?, które przecież jedynie go raniło i, szczerze mówiąc, zupełnie nic nie wprowadzało do jego życia. Może poza jeszcze większym dysonansem, chaosem i pewnego rodzaju smutkiem, który go zżerał od środka.
Rozmawiał o tym z panią psychoterapeutką. Tak bardzo zastanawiał się, czy nie będzie dobrym pomysłem zmiana specjalisty; wciąż miał wrażenie, że mówi mu o tym samym, jej sposoby zdają się być powtarzalne, a on sam już nawet nie wiedział, o czym ma opowiadać tej kobiecie. Przestał się czuć komfortowo u niej w gabinecie, ale wciąż chodził na te wizyty i za nie płacił; jakby tego nie robił, to jego najbliżsi sami by to robili za niego. Bez leków było z nim jeszcze gorzej; z resztą, te były drogie, a oni nie musieli wcale wiedzieć, że ta buteleczka, którą regularnie uzupełniał, wcale nie była pełna leków, a jedynie cukierków. O wiele tańszych, ale też słodszych. Nie przepadał za goryczą, jaka zostawała mu w ustach po tych prawdziwych, odpowiednich; tych, które powinien brać, które powinny być jego codziennością.

Ale dlaczego tutaj był? Dlaczego powrócił do miejsca, gdzie to wszystko się tak naprawdę posypało? Do miejsca, z którym wiązał tak ogromne nadzieje, a skończyło się jak zwykle? Zaskakująco wracał tutaj dość często. Jego instytucjonalna przyjaciółka, której musiał płacić za to, że go słucha, powiedziała mu wprost, że ruch będzie czymś, co pozwoli mu się pozbyć złych myśli.

Chuja z gęby chyba.

Przyjeżdżał tu rowerem, jak tym razem. Pogoda była zbyt piękna, żeby z niej nie skorzystać. Nie zliczyłby, ile razy w głowie pojawiła mu się myśl: "wjedź pod samochód", albo chociaż: "a co się stanie, jak wyjedziesz o tutaj?", patrząc w kierunku czegoś, co wyglądało na bardzo wysokie miejsce, za którym byłaby naprawdę głęboka dziura. To osiągnięcie, że dojechał, kolejny już raz, siadając na trawie w tym samym miejscu, w tej samej pozycji; patrzył się w ten sam punkt. Jakby było ciemno, to leżałby, patrząc w gwiazdy. Ale dzisiejszy wieczór miał zajęty. Miał się uczyć i dopiąć do końca kolejny tomik. A więc przydałoby się, żeby już odjechał z tego miejsca. Wstał, miał już podnosić rower, ale po raz ostatni rozejrzał się dookoła, jakby chciał nacieszyć się naturą, ale wtedy...

Co? Ona? W tym miejscu? Jakby, dlaczego dziś, losie? Nie mogłeś w inny dzień?

Oczywiście, że ją poznał. Nie pomyliłby tej twarzy. Nie, kiedy nigdy nie przestał obserwować jej na Instagramie. Z fejkowego konta, po tym, jak zablokowała jego główne. Patrzył, jak ta coraz bardziej cieszy się życiem. Jak dorasta i pięknieje. Ale czy ona poznała jego? Przecież... Zmienił się przez te lata, prawda? Zmężniał, może spoważniał; tylko oprawki okularów były wciąż te same, a na ciele było więcej miejsc, o których nie chciał mówić. Tylko ona... Patrzyła. I nie odwracała głowy. Więc zrobił to pierwszy, karcąc się w głowie za to, że tak długo mu to zajęło.
To przeszłość, Viktor. Było, minęło. Zmarnowałeś swoją szansę. Teraz podnieś ten rower i pedałuj prosto do swojego mieszkania. Masz jeszcze dużo do roboty; miałeś ten dzień wolny od pracy zaplanowany zupełnie inaczej, a poza tym...

- Hej - czyli ten monolog był całkowicie bezsensowny? Siedział naprzeciwko; rower nadal leżał porzucony, a on właśnie patrzył na jej twarz. Nawet zdobył się na to, żeby przywitać się z nią ciut głośniejszym tonem niż ten, którym się zwykle posługiwał. Szkoda, że to jedyne, na co miał odwagę.
Miał zapomnieć. Miał wszystko wymazać z pamięci i już nigdy do tego nie powracać. A jednak stało się coś, czego nie przewidział. Może jednak? Musiała być nadzieja, gdzieś z tyłu jego umysłu. Może dlatego ją tak bardzo odpychał. Może dlatego nie chciał tak bardzo przywoływać tej wizji. To się wydawało nierealne. Ona była przed nim. Znowu. Jak wtedy. Nie zgadzała się tylko pora dnia, ale kij w to. Siedziała. Przed nim. Z nim. A on czuł, że ręce zaczynają mu się trząść, więc położył je na ławce, zaciskając palce na drewnie. Czuł, że serce podchodzi mu do gardła; w głowie miał całkowity szum; robiło mu się gorąco. Zdecydowanie za dużo emocji na raz.

- Czekasz na kogoś, czy nie przeszkadzam? - zdobył się na uśmiech. Nie był może szczególnie duży; był dość... Delikatny. I przynajmniej głos mu nie drżał. A mógł. Bo patrzył na nią tak już od chyba trochę ponad minuty, wciąż nie odrywając wzroku. Gdyby nie drżenie dłoni, które starał się za wszelką cenę opanować, już by się szczypał.
To sen, powtarzał sobie w głowie. To nie może się dziać naprawdę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Whoa, I'm living and I'm dreaming
Trying to stay even, oh
Whoa, I'm draining for no reason
Apologize, no feelings, oh


Czasami Malezję zastanawiało jedno, mianowicie, co by było gdyby...
Co by było gdybym nie słuchała rodziny?
Chcesz skończyć jak wujek Trevor? Na nic go nie stać, a swoje zarobione pieniądze wydaje na alkohol. tak, słyszała to praktycznie zawsze, kiedy zaczynała mówić, że chciała zmienić studia, że przecież to zarządzanie to wcale jej tak naprawdę ,,nie kręci" ale jej matka nie chciała o tym nawet słyszeć. Bo przecież było mnóstwo artystów malujących obrazy, więc lepiej skup się na tym, żeby DOBRZE zarządzać rodzinnym biznesem. Jeżeli on upadnie, to wiesz czyja to będzie wina? kolejna szpila, która powodowała, że Malezja miała ochotę stąd spierdzielić. Jednak gdyby ktoś jej powiedział, że oprócz studiów, jej matka wtrąci się, do jeszcze jednej rzeczy....pomyślałaby, że to jakaś chora kpina oraz żart. Ż A R T. Czasami McReenee miała wrażenie, jakby żyła w klatce. Wychodziła, żeby zrobić dobrą minę i po prostu jakoś przeżyć. Jedną z rzeczy, które dawały jej radość, były rysowane przez nią rysunki. Tylko wtedy wyrażała prawdziwą siebie. Wszystkie swoje emocje potrafiła przelać na papier.
Życie było jak papier. często tak myślała. Co więcej uważała, że nowonarodzony człowiek, posiadał białą kartkę, którą z czasem wypelłniał poprzez między innymi przeróżne wydarzenia, spotkania, porażki oraz zwycięstwa.
Oprócz rysowania, radość potrafiły jej dostarczyć wszelakie podróże - dlatego chętnie latała do różnych miejsc. Miejsc tych dalekich oraz bliskich. Miejsc, pełnych ludzi i tych gdzie nie było nikogo.

I don't need anybody else
'Cause I can break my heart myself


Dlaczego po prostu nie zaczniesz żyć swoim życiem? to pytanie potrafiła zadawać sobie bardzo często. Za każdym razem odpowiadała tak samo - nie potrafiła po prostu. Była zżyta z siostrą, babcią...Odcięcie = odebranie lokum, pieniędzy oraz brak możliwości podróży. Znaczy i tak wydawało jej się, że czyniła postępy i częściej potrafiła jasno i wyraźnie powiedzieć NIE.
Z zamyślenia przywróciły ją na ziemię słowa Viktora. aczkolwiek przez moment myślała, że to ..hej" było zaadresowane do kogoś innego, kto stał za nią. Dlatego zrobiła szybki ruch głową, by sprawdzić, czy nikogo nie ma, a potem powróciła na chłopaka.
- He..- chrząknęła, bo musiała. - Hej. Nie, nie czekam na nikogo i nie przeszkadzasz. - odparła zgodnie z prawdą, wzruszając ramionami.
- Za to jeśli Ty tu na kogoś czekasz to powiedz a nie będę przeszkadzać. - dodała, zaciskając dłonie - ten ruch wyszedł jej całkowicie niekontrolowanie. Naprawdę nie chcę mu przeszkadzać. pomyślała, wreszcie patrząc Viktorowi w oczy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A więc nie czekała. I była tutaj sama. Całkiem sama. Co ona tutaj niby robiła, do jasnej cholery? Przecież nie miała żadnego powiązania z tym miejscem. Złamała ci tu marzenia, przemknęła myśl przez jego głowę; i przy tym chyba też serce, co?
Czy złamała mu serce? Sam tego nie wiedział. Nie rozumiał. Chciał tak bardzo zrozumieć, ale był w całkowitej rozsypce. Nie rozumiał swoich uczuć. Nie rozumiał tego, co czuł. A te kolejne wizyty u swojej wspaniałej pani psycholog nawet nie pomagały, chociaż miały. Ale czy czuł się tak, jakby wyrzucał pieniądze do kosza? Może nie do końca. Bardziej po portfelu bolał go rachunek za prąd, a jeżeli się nie ogarnie, to teraz będzie jeszcze wyższy. Znowu będzie siedział, przez całą noc, albo przynajmniej większość. Może powinien przerzucić się na świece? Może nie dawały tego samego światła, ale przynajmniej nie dokładały mu do rachunku za prąd...

Popatrzył po niej; zamrugał może dwa razy i odwrócił w końcu wzrok, zdecydowanie mocniej zaciskając palce na desce. Bez żadnych słabości, Byun. Nie możesz tak po prostu się poddać. Nie możesz tak po prostu dać po sobie poznać tego, że ci zależy. A w ogóle, zależy ci? Czy to całkowicie inna sprawa? Głębsza; może trochę bardziej skomplikowana?
- Nie, nie. Miałem... Miałem jechać do domu - wskazał głową w kierunku, gdzie zostawił swój rower. - Ale... dosiadłem się. Pogadać - wrócił do niej spojrzeniem, posyłając jej, kolejny już, uśmiech.

Odwaliło ci, Viktor. Siadło na głowę już całkiem. A nawet nie jest tak ciepło! Czy ty się na pewno dobrze czujesz?
Myśli najchętniej nie dałyby mu spokoju, a ten starał się robić wszystko, żeby nie było widać po nim zawahania. Żeby nie było go słychać. Żeby po prostu wydawał się być pewny. Tak, to zdecydowanie dobre słowo. Pewny, silny; zdecydowanie niemyślący o tym, co działo się kiedyś. Zdecydowanie nienastawiony na to, że jak będzie tutaj siedział z nią, chociaż chwilę dłużej, to ta sytuacja sprzed tych kilku lat się powtórzy.

To dlaczego zaciskał te palce jeszcze mocniej, ignorując ból powodowany wbijaniem się coraz mocniej w drewno? Mógłby po prostu odjechać. Nie wracać. Nie patrzeć za siebie. Masz jeszcze szansę. Wystarczy tylko, że postawisz sprawę jasno: powiesz, że masz co robić, jesteś zajęty; pożyczyć dobrego dnia, czy nawet wieczoru, a najlepiej to w ogóle życia i dać sobie całkiem spokój, bo po co miałbyś to ciągnąć, szczególnie teraz, jak twój stan...

- Lubię tutaj wracać - przyznał, a uśmiech na jego twarzy stał się jeszcze szerszy. No tak, wspomnienia w jego głowie ożyły, jeszcze raz. Jesteś zbyt depresyjny. A uśmiechnięty człowiek nie może być depresyjny, prawda? Przynajmniej nie pozwolił, żeby te kolejne natręctwa zmyły mu ten uśmiech. Pozbawiły go tego udawanego optymizmu.
Tylko po co robił sobie nadzieje? Czy to nie tak, że była spoza jego zasięgów? Bogowie, to, że siedzi przy niej to dostateczny cud; przecież mogła być w zupełnie innym miejscu. Może nie powinien robić sobie nadziei? Przecież... musi kogoś mieć. Wyglądem pewnie nie jedną osobę do siebie przyciąga, a jej charakter...

Kiedyś jej całokształt zawrócił mu w głowie.

- To naprawdę ładne miejsce - rozejrzał się, luzując w końcu uścisk na ławce i patrząc po okolicy. Tak, było tu ślicznie. Im później, tym mniej ludzi. Tym bardziej wyjątkowe wydawało się to miejsce. Było... było po prostu piękne. A ona dopełniała wtedy ten obraz, co sprawiało, że miał jeszcze większe uczucia.
Prysnęły. Ale czy to jakkolwiek dziwi?

- Dlatego cię tutaj wtedy zabrałem - zatrzymał wzrok na horyzoncie, wtedy wypowiedział te słowa, a uśmiech wciąż nie schodził mu z warg. Dał im kilka sekund, żeby wybrzmiały... Cholera, mógł tego nie mówić. - Wiesz... Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek ciebie tu zobaczę. Na pewno na kogoś nie czekasz?

Może chciała kolejnej osobie powiedzieć, że jest... zbyt depresyjna? Albo, że ma zapomnieć o jej istnieniu; o uczuciu, które kiedykolwiek do niej żywił? Teraz tylko ściskał i tak obolałe pięści, wracając spojrzeniem do dziewczyny. Do kobiety właściwie. Układał sobie w głowie jej reakcje; kolejne scenariusze; analizował. Zbyt analizował. Nie powinien tego robić, a jednak.

Znowu będzie miał epizod. Znowu będzie musiał uciekać do rozmowy z przynajmniej jedną osobą. I wszystko tłumaczyć. Teraz zostało tylko pytanie, kto będzie jego odsieczą? Bo na pewno nie będzie już dzwonił do osoby, która miała go leczyć. Już przestał żywić do niej zaufanie.

A czy ufał w tym momencie samemu sobie? Szczerze, nie ufał. Potrzebował się stąd ulotnić. I przerwać rozmowę, jak najszybciej. Tylko co go przed tym powstrzymywało? Dlaczego siedział w miejscu, nie mogąc zmusić się do ruchu?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Skinęła lekko głową, dając tym samym Viktorowi pozwolenie. Pozwolenie na to, żeby siedział obok niej oraz żeby porozmawiali. Aczkolwiek ona bała się tej rozmowy, tak jak bała się że prawdziwi przyjaciele, odsłonią swoje maski i odsłonią swoją twarz, przepełnioną kłamstwem oraz obłudą. Od zawsze towarzyszył McReenee lęk. Lęk związany z otaczającymi ją ludźmi. Pewnie zadają się ze mną tylko i wyłącznie dla hajsu. Szczerze? Wierzyła tylko i wyłącznie w przyjaźń z Willow. Tak, Malaysia właśnie ją uważała za prawdziwą przyjaciółkę, ponieważ test na to, aby otrzymać miano najlepszej przyjaciółki, zdała celująco. Drugą osobą, której ufała, była jej młodsza siostra. Na tym ranking dobiegał końca.

Tak jak dobiegł końca ich związek te kilka lat temu.
Nie chciałam tego.

Studiowanie zarządzania.
Nie chciałam tego.
Do worka zatytułowanego ,,nie chcę" należało jeszcze kilka rzeczy oraz sytuacji.

Szczerze? Zaskoczył ją. Nie sądziła, że naprawdę usiądzie obok, przez co poczuje zapach jego perfum, które działały na nią pobudzająco i orzeźwiająco. Nie sądziła również, że faktycznie będzie do niej mówił. Myślałam, że będziemy siedzieli w totalnej ciszy...- Sama już nie wiedziała, czy tę całą rozmowę uznać, za dobry znak, czy jednak wręcz przeciwnie. A może cisza byłaby lepszą opcją?
Cisza.
Właśnie ona towarzyszyła Malezji przed słowami, które musiała wypowiedzieć, podczas ich poprzedniego spotkania tutaj. Ćwiczyła to przed lustrem, żeby ostatecznie wyszło wiarygodnie. Chyba się udało. Chyba.

Cisza.
Towarzyszyła też dziewczynie potem, gdy cała we łzach wracała do domu, po tym bolesnym oświadczeniu. W dodatku, trzasnęła drzwiami od swojego pokoju tak, aby każdy z domowników wiedział, że w tamtym momencie, wstęp do pokoju Malezji był surowo a zarazem stanowczo wzbroniony. O dziwo każdy posłuchał.

Nie spodziewała się usłyszeć te słowa. Lubię tu wracać..co? Albo raczej DLACZEGO? te słowa zadziałały na nią, niczym kubeł zimnej wody. Ciężko jej było zrozumieć to, co właśnie usłyszała, dlatego głośno przełknęła ślinę. Ona natomiast lubiła to miejsce, dopóki nie wypowiedziała słów, przez które wszystko legło, niczym domek z kart po zdmuchnięciu. W dodatku ten jego uśmiech spowodował, że naprawdę zaczęła myśleć, czy aby nie użył wobec niej ironii lub sarkazmu.
- To prawda, jest ładne. - Było ładne. poprawiła się w myślach i tylko w nich. Kolejne słowa były dla niej niczym pocisk w tarczę - nawet sobie wyobraziła siebie, jako tarczę a Viktora jego tego, co stał po drugiej stronie z bronią, aż wreszcie wystrzelił ten pocisk. Huk, jaki wydał z siebie strzał, rozbrzmiał wewnątrz jej głowy, dokładnie tak, jak słowa Viktora. Echo, ty cholero.

Echo. Kiedy Malaysia była młodsza, lubiła krzyczeć w lesie i wysłuchiwać rozchodzących się słów. Czasami dalej tak robiła, tylko o wiele rzadziej. O wiele rzadziej też odwiedzała lasy.
Tak czy inaczej podniosła swoje spojrzenie, żeby spojrzeć Viktorowi prosto w oczy, jakby szukała w nich potwierdzenia na poprzednie słowa. Jednak widząc swoje odbicie, uciekła spojrzeniem w bok, a usta ułożyły kreskę.
- Na pewno. - odparła stanowczo. - Chciałam wybrać się na przejażdżkę za miasto. - wyjaśniła, będąc zaskoczoną, że tak łatwo powiedziała prawdę. Przecież mogła walnąć ściemę. Umiała to robić. Tak samo jak umiała pozować do magazynów, reklam czy kampanii.
- Jak chcesz pobyć sam, mów śmiało, serio. Przesiądę się wtedy po prostu. - odparła, wzruszając ramionami. Wolałaby jednak zostać tu, gdzie siedziała.
Nim wstanę, muszę go zapytać....
- Wszystko u Ciebie okej? - spytała nagle, gryząc swoją dolną wargę i czując, że musi nawilżyć usta, ponieważ były strasznie suche. Wyjęła więc czym prędzej z torebki pomadkę i po chwili - gdy usta były wystarczająco nawilżone - schowała ją do torebki.
Dlaczego zadała to pytanie w ogóle? Ponieważ miała ogromną nadzieję, że jakoś sobie mimo wszystko radził. Miała nadzieję...a ponoć nadzieja matką głupich.
Ponoć też kto pyta, nie błądzi.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „North Bend”