WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://www.bohonus.com/panos/previews/ ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

[4]

Ten dzień nie mógł się skończyć dobrze, a świadczył o tym już fatalnie rozpoczęty poranek. Ciężko było stwierdzić, czy pierwszym pechowym elementem były nieszczelne okna, przez które wdzierał się zimny powiew dmącego doń wiatru, czy może hałas spadających z okien, ceramicznych doniczek, które od godziny 6:33 (to wtedy jej wpółotwarte oczy natknęły się na elektroniczny zegar), w niedzielny poranek, który skutecznie pokrzyżował dalsze plany związane z drzemaniem do południa. Horrendalna, gargantuiczna wręcz i ponadprzeciętna wściekłość, wezbrała w niej, gdy wciągu kilkuminutowej walki o spokój i ciszę za sprawą dociśniętej do ucha poduszki, wypchanej gęsim pierzem, do drzwi zapukała sąsiadka. Jedynie cichy jęk wydobył się z ust zmęczonej Panam i ten dźwięk właśnie sprawił, że podstarzała pani detektyw (albo analityk, na pewno zawodem zahaczała o tą rodzinę zawodów tropiących) postanowiła nie ruszać się z wycieraczki, nacierając z kolejną turą głośnego stukotu knykci o mahoniowe drzwi.
Musiała wstać. Narzucając jedynie na siebie cienki, muślinowy szlafrok, który miał zakryć wystające spod przydużego t-shirtu pośladki, odziane jedynie w skąpe figi z wesołym nadrukiem świnki Piggy. Problem okazał się wagi potężnej. Pani, mieszkająca po drugiej stronie korytarza, nie potrafiła obsłużyć pilota od telewizora. Mimo dantejskich scen rozgrywających się w jej głowie, Pam z sercem na dłoni, posłusznie zgodziła się pomóc obywatelce, jako reprezentantka stróżów prawa.
Nic nie zapowiadało dogodniejszych warunków do dalszego spania, a i alerty pogodowe nacierały na telefony, skrzynkę mailową, a i wciskały się nawet w ramówkę reklamową. Najsensowniej i zupełnie zdrowo rozsądkowo było postąpić zgodnie z zalecanymi instrukcjami, nie pozwalając żeby chodnik pod jej oknem został w całości pokryty ceramicznym, potłuczonym dywanem w różnych odcieniach rudości. Balansując na parapecie, zdejmowała kolejno mniejsze i większe kwiatki, a przy okazji domowym sposobem zabrała się za zabezpieczenie okien przed przepuszczaniem nadmiernego zimna, świstów i innych wkurwiających dźwięków.
Zatrzęsła się. Zimny dreszcz przebiegł po osłoniętej jedynie wełnianym swetrem skórze., kiedy kolejny podmuch wiatru uderzył w elewację budynku. Łzy napłynęły jej do oczu, przez chwilę rozmazując obraz świata pod nią i przed nią. Kolejny podmuch, tym razem silniejszy zakołysał jej ciałem mocniej niż ten poprzedni. Ułamek sekundy, w którym toczyła walkę z równowagą, desperacko próbując złapać się okiennej framugi, nie wystarczył, bo już leciała w dół. Zawisnąwszy na gałęzi, spróbowała przedostać się na inny parapet albo chociaż na gałąź pod nią. Jedna po drugiej, powoli na dół i może to by się udało, gdyby nie ten cholerny wiatr sabotażysta, wprawiający jej kończyny w mimowolny taniec.
Spadała. Nie było czego się złapać, a głowa produkowała przykłady kolejnych epitafium, które mogłyby trafić na jej nagrobek, kiedy już uderzy o lity beton. Nie leciała z dużej wysokości, może skończy się to tylko połamaniem? Bum. Cichy chrzęst kości, uderzających o coś nie do końca miękkiego, ale i nie tak twardego jak chodnik. Człowiek.
Jęknęła, próbując się podnieść, ale dopiero po chwili odzyskała dech. Ręce i nogi, rozrzucone we wszystkie strony, sprawiały wrażenie wyrzuconej przez okno, niechcianej lalki. Przekręciła głowę, dostrzegając szerokie barki, umiejscowione w dobrze zbudowanym, męskim ciele.
- Żyjesz pan? - zapytała ostrożnie, modląc się w duchu żeby nie okazało się, że stała się przyczyną cudzej śmierci. Nie teraz kiedy jej los od jakiegoś czasu przypieczętowany był zawieszeniem. Choć zmartwienie zaczynało brać górę nad pragmatyzmem, jej ciało wciąż przyciskało mężczyznę do betonu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<table><div class="ds-tem0">
<div class="ds-tem1">
<div class="ds-tem2">
<div class="ds-tem3">12
<div class="ds-tem4"></div></div></div></div></div></table>

Ledwie wróciliśmy do domu pewni, że mamy jeszcze dwa dni dla siebie, kiedy okazało się, że to, co przywitało nas na lotnisku — wiatr, przez który nasz samolot kilka razy podchodził do lądowania, co sprawiało, że moja żona wyglądała jak kotka starająca się wcisnąć mi w ramiona, aby nie widzieć nic, co mogłoby przestraszać ją bardziej jeszcze — to nie chwilowe załamanie pogody. Pierwsze wiadomości z ostrzeżeniem o zbliżających się nawałnicach otrzymaliśmy jeszcze przebywając w Niemczech, więc dzwoniąc do i uprzedzając o powrocie siostrę kategorycznie zabroniłem jej wyjeżdżać po nas na lotnisko, na którym, kiedy tylko znaleźliśmy się w hali przylotów i nasze telefony złapały zasięg otrzymaliśmy kolejne wiadomości ostrzegawcze. Wczoraj, mimo że była sobota, zorganizowałem na szybko i on-line spotkani, żeby omówić, co musimy zrobić — priorytetem było zabezpieczenie rozpoczętych całkiem niedawno budów, na których znajdowało się wiele materiałów budowlanych nie zabezpieczonych na ewentualność takiej pogody jaka coraz szybciej, żeby nie powiedzieć, że z godziny na godzinę, przejmowała kontrolę nad życiem miasta, którego mieszkańcy powoli zamykali się w domach, starając się nie kusić losu..., a przynajmniej tak zachowywali się ci rozsądniejsi. Ustaliliśmy, że zabezpieczeniem placów budów we Fremont pokieruję osobiście, podczas gdy Mikael zajmie się zabezpieczeniem trwających robót w centrum miasta. Musieliśmy porozumieć się też z firmą Langleya, który był jednym z naszych podwykonawców i pośredników, żeby ustalić jak wiele może wziąć na siebie i czy uda mu się zabezpieczyć remont kamienic, który wykonywaliśmy dla niego w South Lake Union.
Od czwartej zabezpieczaliśmy teren naszej budowy, żeby w okolicy południa zająć się fasadami kamienic od strony, po której zabudowywaliśmy plac. Chłopcy rozciągali naprężając jak najbardziej się dało siatki w większości służące za banery reklamowe, którymi otaczaliśmy teren budowy rozciągając siatkę z syntetycznych materiałów na metalowej konstrukcji płotów odgradzających plac, na którym pracowaliśmy od ulicy — rozciągając banery na budynku, o ile przymocowało się je naprawdę porządnie, dawało się osłabić uderzenie powietrza w ścianę doprowadzając do jego rozproszenia, a przede wszystkim między całkiem gęstą siatką, a ściana powstawało coś, co można porównać z poduszką powietrzną, przynajmniej częściowo zatrzymującą elementy niesione przez wiatr. Przyglądałem się chłopakom i po chwili przeszedłem się ulicą, żeby sprawdzić czy damy radę pokryć banerami jeszcze tę jedną kamienicę, która niemość, że była długa to jeszcze miała pięć pięter — niby tylko o jedno więcej od sąsiedniej, ale chcąc, żeby to prowizoryczne, bo prowizoryczne zabezpieczenie dało cokolwiek, trzeba było przeliczyć wszystko. Zatrzymałem się pod drzewem i wyciągnąłem notes, żeby wykonać pierwsze obliczenie — będziemy musieli uważać, żeby nie rozedrzeć siatki o gałęzie, myślę i zaczynam notować. Wiatr popycha mnie z każdym podmuchem i coraz trudniej jest mi zachować równowagę, więc muszę zdecydować czy rzeczywiście chcę narażać chłopaków, którymi będzie targać dziesięć razy bardziej na dachu i nie wierzę, że to mogłoby nie skończyć się tragedią, czy odwołać ich już teraz zanim dokończą zabezpieczanie niższej kamienicy.
Niespodziewanie dociera do mnie krzyk i kiedy zadzieram głowę w górę, widzę jedynie lecącą prosto na mnie kobietę, którą staram się złapać, ale nie jestem w stanie zachować równowagi i ostatecznie jej uderzenie we mnie zwala mnie z nóg. Przewracam się pod drzewem, trzymając ją jednak za rękę i chwilę nie mogąc dojść do siebie, kaszlę starając się złapać oddech, żeby w chwili, w której zaczyna gramolić się, żeby się podnieść warknąć:
Co ty qrwa wyprawiasz? Co to było do ciężkiej cholery? Mogłaś zabić siebie i mnie! — Cedzę przez zaciśnięte zęby, żeby ostatecznie złapać ją za ramiona, byleby nie wierciła się bardziej i spoglądając na nią, nie wierzę. – Panam? Panam Spencer? To ty? Co ty wyprawiałaś tam na..., drzewie?! – Nie wierzę, że właśnie przed chwilą spadła na mnie siostra kolegi, któremu nawet po ukończeniu studiów udzielałem korepetycji. Nie do wiary...
Nic ci nie jest? Nie połamałaś się? – Zaczynam wypytywać, wciąż nie mogąc się pozbierać.
Ostatnio zmieniony 2021-02-28, 03:44 przez David Christensen, łącznie zmieniany 2 razy.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chmury nad jej głową mieniły się teraz kolorowymi barwami, naprzemiennie, z triumfującą przewagą różu i zieleni. Zieleni? Tak chyba nie wyglądało niebo. A może wyglądało, tylko przed burzą, ale gdzieś w głowie kołatała jej się flagowa wypowiedź z lekcji przyrody o Cummulusach, albo Omnibusach, Stratusach? Mniejsza o nazwę. Chmury burzowe miały być granatowe. Odcieniem swym przechodzić płynnie z szarości, niemalże w czerń, pochłaniając światło tak samo jak teraz upadek pochłonął jej nadzieje na to, że kiedykolwiek odzyska dech. Ale odzyskała. Nie rzęziła, a powietrze przepływało jej przez płuca płynnie. Tylko wzrok jakby jej szwankował, gromadząc przed oczami mroczki, w postaci milionów malutkich atomów, niby niewidocznych dla oka, a jednak migoczących i nie dających jej spokoju.
Powoli jej ciało, jeszcze nie w pełni sprawne, sprawiające wrażenie upośledzonego, wciąż bezwładnego, zaczęło się zsuwać z pleców jegomościa. Kręg po kręgu, czuła jego każdy mięsień, naprężoną łopatkę i coś co trzymał w kieszeni (chyba klucze?) kurtki, która wraz z felernym upadkiem zawinęła się nieco do góry, ukazując ciepłe odzienie, które było pod spodem. Wciąż nie docierało do niej to co właśnie się stało. Kilkumetrowy lot w dół, w zatrważającym tempie, skończyłby się dla niej śmiertelnie, gdyby nie tych kilka wystających gałęzi, ogołoconego z liści drzewa. Ha! A mieli je ścinać. Podpisywali nawet jakieś petycje, ale Panam im nie pozwoli. Nie kiedy to właśnie to konkretne drzewo ocaliło ją gdy była o włos do zrównania się z chodnikiem. I przy okazji przechodzącego tą drogą Davida, bo gdyby wpadła z niego z tą szaleńczą prędkością z niego również nie zostałoby nic, prócz organów gotowych do przeszczepu.
Spojrzała na mężczyznę spode łba, zaszczycając go wzrokiem, gdy oczy przestały mrugać, a świat w końcu przestał wirować. Jej spojrzenie biło blaskiem neonu krzyczącego COŚ TY PAN, Z CHOINKI SPADŁ? Z tą poprawką, że to ona spadła, z parapetu, a trochę z drzewa i w każdym calu zdawała sobie sprawę z tego, że jej kruche ciało mogło stać się narzędziem zbrodni, które tak ochoczo niegdyś rozwiązywała. A w miejscu drzewa, które wycięto by bez jej interwencji, powstałaby tabliczka upamiętniająca skutki tego ewenementu pogodowego.
- Panam. Panam Spencer - powtórzyła po nim ostrożnie, tym razem skupiając się na detalach fizis swej niedoszłej ofiary, próbując ją dopasować do którejś z banku twarzy, którego zasoby mieściła w swojej głowie, która nie najlepiej radziła sobie z rozpoznawaniem starych znajomych. - Jak szybko przechodzisz od wyzywania ludzi do troski - stwierdziła z ironią, wciąż wrogo nastawiona, nawet nie racząc przeprosić go za swój bestialski atak. Przypominała tym nastoletnią Pam, która tupnąwszy nogą dwa razy, nie dawała za wygraną i mimo, że to ona rozbiła wazon, do winy się nie chciała przyznać. Dopiero po chwili jej oczy zaczęły wychwytywać znane detale. Choć oczy otaczała sieć delikatnych zmarszczek, a twarz przyozdabiał delikatny, męski zarost, tą szczękę rozpoznałaby wszędzie.
- D-David? - jej oczy rozszerzyły się, ale wyraz twarzy pozostawał niezmiennie wciąż podejrzliwy. - To Ty? - zapytała, jakby właśnie trafiła na jakiegoś trefnisia, który podszywał się pod starego znajomego. Tego samego, przed którym paradowała w obszernym t-shircie brata, z nazwą zespołu, którego on sam nawet nie znał. Ale t-shirt był jedynym okryciem, w każdej chwili gotowym do przypadkowego odkrycia tego co kryło się pod spodem. - Nie, chyba nie. Myślałam w pewnej chwili, że jestem bliska śmierci, ale... No, ocaliłeś mnie. Tą, wiesz, amortyzacją. Dziękuję. I.... Przepraszam - wreszcie gotowa była przyznać się do nieplanowanego ataku. - Cóż, zanim znalazłam się na drzewie, próbowałam zabezpieczyć okno, ale spadłam i jezu, gdyby nie to drzewo.... Gdybym nie spadła na drzewo, to nie chcę wiedzieć co by się stało ze mną po trafieniu wprost na beton. Albo z Tobą, gdybyś znalazł się w tym samym miejscu co teraz - jej oczy błyszczały, wypełnione mieszaniną wstydu i ekscytacji, a ciało wciąż bolało. - A z Tobą, wszystko w porządku?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Leżę chwilę nie poruszając się ani o cal — czuję jak ból rozlewa się po całym boku tak, że zagryzam zęby, którymi zgrzytam. Marszcząc czoło staram się podeprzeć na łokciach, żeby podnieść się na tyle, aby być w stanie zobaczyć, co z kobietą, która spadła na mnie z drzewa..., ale co ona na nim robiła do ciężkiej cholery?!, zastanawiam się i wpatruję w gramolącą się powoli, rozczochraną i w podartej kurtce, którą musiała zahaczyć się o gałęzie. W pierwszej chwili nie jestem pewien, ale dziewczyna przypomina mi kogoś, względem kogo miałem zawsze mieszane uczucia — Panam Spencer była małą siostrą jednego z moich kolegów z czasów studiów, który był chyba najmłodszym z wszystkich moich znajomych. Poznaliśmy się na jednym z zebrań koła naukowego, później udzielałem mu korepetycji z rysunku technicznego, który musiał opanować do perfekcji na pierwszym roku i właśnie w tym samym czasie poznałem jego młodszą siostrę. Przyglądam się leżącej wciąż na mnie kobiecie i ściągnąwszy ochronne gogle uśmiecham się kiwając potakująco głową — nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
Panam Spencer – powtarzam i unosząc się coraz bardziej na wyprostowywanych powoli ramionach, wyciągam do niej rękę na powitanie, kiedy udaje mi się już usiąść. – David Christensen. Dawałem korepetycje twojemu bratu. Ćwiczyliśmy rysunek techniczny u was w kuchni – przypominam jej i..., milknę samemu przypominając sobie kilka wyjątkowo niezręcznych sytuacji — miała nie więcej jak piętnaście lat i starała się za wszelką cenę zwrócić na siebie moją uwagę, ale ja nie reagowałem na jej zaczepki i kiedy usiadła mi na kolanach, obłapiając nogami w pasie... Przez kilka tygodni Spencer przychodził do mnie, do mieszkania, w którym z Sophią zaczynaliśmy planować naszą wspólną przyszłość i stawialiśmy pierwsze kroki razem.
Prawda? – Odpowiadam uśmiechając się, mimo że w boku wciąż coś mnie boli i zaczyna coraz bardziej nieprzyjemnie ciągnąć. Poprawiam się i powoli staram się przesunąć, chociaż nie wiem czy faktycznie nie stało się Panam nic, czy może jest w takim szoku, że może nie czuć złamań a na pewno obić — na jednym siniaku ten upadek na pewno się nie skończy i wydaje mi się, że dobrze byłoby, gdyby pojechała do szpitala, ale zanim mógłbym jej o tym powiedzieć, zaczyna mi dziękować i przepraszać mnie za ten wypadek, który może nie wydarzyłby się, gdyby bardziej uważała, ale nadal..., to był wypadek. – Przestań – zaczynam czując się naprawdę niezręcznie. – Nie masz za co przepraszać. Dobrze, że nie zrobiłaś sobie krzywdy, ale powinien obejrzeć cię lekarz. Pewnie jesteś w szoku – dodaję i powoli podnoszę się wcześniej przewracając się tak, żeby móc uklęknąć. Wstaję i zaczynam rozmasowywać obolałe żebra od strony, na którą opadłem. Mówi wiele..., to na sto procent szok, myślę uśmiechając się lekko i kiedy pyta, co ze mną, odpowiadam zupełnie szczerze:
Będę żyć, ale nie wiem czy nie zażądać odszkodowania. – Widzę jej zaskoczenie i..., chyba przerażenie tlące się gdzieś głęboko w samym środku źrenic ciemnym ognikiem, więc zaraz zaczynam się tłumaczyć z mojego może nie do końca przemyślanego żartu. – Spokojnie..., kawa i ciasto w zupełności wystarczą, ale... – Zadzieram głowę w górę i przez chwilę mam wrażenie, że obraz zmazuje się i faktycznie zataczam się jakbym wypił zdecydowanie za szybko kieliszek naprawdę mocnego alkoholu. Potrzebuję kilku sekund i kiedy widzę już wyraźnie okno, z którego musiała wypaść, spoglądam na Panam i mówię:
Musiałaś zjeżdżać częściowo po tej siatce, którą trzeba będzie rozciągnąć, bo musiała zaczepić się gdzieś o najwyższe gałęzie. Zaraz powiem mojej ekipie, żeby to poprawiła, bo inaczej siatka niewiele da – zauważam i dotykając do kolejnych kieszeni, szukam radia, ale chyba sam jestem w szoku, bo chwilę zajmuje mi wyciągnięcie go z kieszeni i zanim jeszcze połączę się z brygadzistą, pytam:
Od dawna tutaj mieszkasz i..., czym się zajmujesz? Co w ogóle u ciebie?
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Myśli jej szybują, najpierw bezpiecznie blisko, przeszukując ostatnie z minionych lat, a potem uciekając dalej, dalej i jeszcze dalej, na krańce już dorosłości, aż ulatują tam za pagórek zwany "młoda-dorosła", zataczając koła już nad nastoletniością. To ona. Właśnie ta, ubrana jedynie w przyduży podkoszulek brata z logo zespołu, którego nawet nie słuchał. Nie rozumiała tego. Bo... Po co? I wychylała się zza ściany, obserwując z nosem zmarszczonym jak dwie postaci, jej brat i starszy znajomy, pochylają się nad czymś co dla laika takiego jak ona, było wyłącznie plątaniną kresek. Krzyżówką jakąś, do której odgadnięcia haseł nie podali żadnych podpowiedzi.
Przystojny był. To pierwsza z myśli jakie wykluły się w jej ciemnowłosej głowie. Tak przystojny, że aż zapragnęła w całej swej nastoletniości przeparadować w kusych figach i tej koszulce ledwie naciągniętej na pośladki, przez sam środeczek pokoju, jak gdyby nie zauważyła tych dwojga okupujących kanapę, skwapliwie bazgrzących po jakimś płótnie(?). Nie patrzyła. Nie przyglądała się co to tam leżało, udając zawstydzenie i zakłopotanie tak niefortunnym spotkaniem! Wystarczyło jedno spojrzenie na Panam, a ten kto ją znał, domyśliłby się, że wszystko to było planem pieczołowicie, naprędce ułożonym w jej głowie i podstępnie wykorzystanym.
Potem plany się zmieniały, a przypadkowe spotkania mnożyły, bo David Christensen jawił się niczym bożyszcze w jej młodej, jeszcze na swój sposób niewinnej (o ile w ogóle można tak o niej powiedzieć) głowie.
Aż do teraz. Gdy został grubą warstwą kurzu pokryty przez upływający czas i nawarstwiające się sceny z życia Panam wzięte. I chwilę jeszcze tak leżała na jego ciele, podarta, poturbowana, z tchnieniem gdzieś w połowie zatrzymanym, jak gdyby nagłej śmierci się przelękła, lecąc na łeb, na szyję w dół. Ale on, na jakiś pokrętny sposób ją uratował. A więc tak mogły wyglądać te spotkania, zupełnie niezaplanowane.
- A tak, rzeczywiście, jak mogłabym Cię zapomnieć! - wykrzyknęła niemalże, w tym samym momencie, jakby wyciągając mu z myśli obraz jej, piętnastoletniej, zuchwale rozgaszczającej się na jego kolanach. Cóż miała wtedy w głowie? Ach, plan. Plan, który nie zadziałał. Nie ziściły się jej marzenia senne, za to zalała ją fala upokorzenia. I wtedy już chyba przestał przychodzić, przynajmniej przez dłuższy czas, a ona nie miała mu tego za złe. Zwłaszcza gdy po czasie dotarło do niej jak bestialskiego czynu się dopuściła i kolejne krwistoczerwone rumieńce teraz napadły znienacka na jej policzki.
Zebrała się pospiesznie, zsuwając z ciała niczym napastnik z ofiary, nad którą pastwienie już mu się znudziło. Ale to nie tak. Po prostu... Poczuła się niezręcznie. Tak bardzo to niepodobne do tej dziewuchy, którą poznał przed laty.
- W szoku... - powtórzyła po nim, zastanawiając się czy to szok wywołany przez upadek, czy raczej przez konfrontację z miłością młodzieńczą, spotkaną po latach. - Tak, to na pewno. W końcu nie codziennie spada się z takiej wysokości i taki upadek przeżywa. Chyba już nigdy więcej nie wejdę na własny parapet - uściśliła, będąc bardziej niż pewną swoich przyrzeczeń. - Wydaje mi się, że wszystko jest w porządku. Lekarz raczej nie musi mnie oglądać - dodała szybko, bo ostatnim na co teraz miała ochotę była wizyta u lekarza, choć byłoby to nad wyraz rozsądne. Ale co jeśli rzeczywiście coś jej się stało i zostanie uziemiona na długie tygodnie w domu? Pokrętna logika.
Przyjrzała mu się jeszcze raz. Tym razem nie po to żeby docenić szczegóły jakie zmieniły się w jego twarzy, ani żeby obejrzeć dobrze zbudowaną sylwetkę, ukrytą pod kurtką, ale by ocenić czy to on przypadkiem nie został w rezultacie tym bardziej poszkodowanym.
- Kawa i ciastko brzmi super, może być nawet teraz, kiedy zechcesz - zapewniła skwapliwie, odetchnąwszy z ulgą, że wspomniane odszkodowanie było jedynie żartem, który zmroził jej jeszcze nietrzeźwo myślący umysł. Jakiś ciężar z jej serca też odpadł, gdy zorientowała się, że ta fala niezręczności, która z początku ich zalała, rozpuściła się wraz z kolejnymi słowami. Nie. Nie zamierzała tym razem rozstawiać na niego sideł. Minęło już sporo wiosen. Na tyle dużo, że zdążyła raz na zawsze poniechać tego typu zagrywek.
- Och, przepraszam - wydukała, jakby ten upadek i chwytanie się siatki w akcie ostatecznej desperacji, było czymś, za co będzie pokutować przez resztę życia. - Czy tym własnie teraz się zajmujesz? - zapytała z zaciekawieniem, lustrując fasadę budynku, uświadomiwszy sobie, że podwójnie uratował jej dzisiaj życie. Gdyby nie ta siatka...
- Tutaj? Od niedawna, od roku, może nieco ponad. Wcześniej mieszkałam... - z byłym narzeczonym, który chorował na raka, a ona zostawiła go gdy tylko wyzdrowiał? Nie, takich rzeczy nie mówi się na spotkaniu po latach. - Nieco dalej - dokończyła szybko, spuszczając oczy w dół, po raz kolejny zamieniając się w winowajcę. - Hm, obecnie jestem na przymusowym urlopie, wcześniej pracowałam jako śledczy, ale... Sprawy się pokomplikowały - przyznała, wciąż nie patrząc mu w oczy, zainteresowana zagłębieniem w płycie chodnikowej, które ściągnęło na siebie całą jej bezbrzeżną uwagę. - A Ty? Jak Ci się wiedzie? - tym razem spojrzała na niego, uśmiechając się serdecznie.

autor

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

#86

Właściwie nie wiedział od czego to się zaczęło. Nie kontrolował ani swojego buńczucznego spojrzenia, którym obdarzył garstkę pijących w zaułku małolatów, ani głośnego prychnięcia, jakie było wyrazem jego pogardy i dezaprobaty dla ich zachowania. Przekomarzali się pomiędzy śmietnikami, wznosząc aplauz dla wielokrotnego tłuczenia butelek, przekleństw i ruchów na tyle prostackich, że śmiało można było okrzyknąć ich mianem prymitywów.
Po raz kolejny pokręcił głową i oprawszy się o ścianę klubu, zaciągnął się papierosem. Ciemna chmura na chwilę przysłoniła mu obraz, po czym rozmyła się w powietrzu. Czuł tytoń, który pomieszał się z jego oddechem spowitym smrodem whisky i coli. Od kilku godzin delektował się smakiem alkoholu w towarzystwie paru znajomych. Ich stan, ponownie jak stan domniemanych awanturników z zaułka, również budził wątpliwości, ale było w tym coś beztroskiego; coś dzięki czemu zapomniał o prywatnych problemach i pośród klubowego zgiełku zachowywał się, niczym nastolatek – choć nadal lepiej od tamtych.
Ostatniego bucha wciągnął w pośpiechu, po czym zgasił niedopałek o mur. Uwagę Siriusa ponownie zdominowała grupka młodocianych rzezimieszków, którzy tym razem odwzajemnili jego spojrzenie. W tamtym momencie prócz stukotu szpilek dwóch, przechodzących obok kobiet i huku jakiegoś silnika w oddali, dało się również słyszeć niemal zobowiązujące na chuj się gapisz. Ten tekst zawsze zwiastował kłopoty, o czym Sirius prędko się przekonał, gdy jeden z młodych mężczyzn rzucił w jego stronę butelką.
To był impuls - niezdrowy, bezmyślny, zapalczywy, zuchwały i równie prymitywny, jak całokształt osób, kryjących się w cieniu zaułka. Sirius podciągnął rękawy koszuli, po czym opiął dwa guziki i ruszył ku naprawie szczeniackiego społeczeństwa Seattle. Niczym super bohater wymierzył pierwszy cios w twarz kędzierzawego blondyna. Następnie uderzył w żebro pulchnego chłopaka, w udo kolejnego z trzciną pod nosem i w klatkę piersiową nieco wyższego typka w ramonesce. Niestety nawet w fabule bajek dobre postacie miały słabe punkty, a takim punktem u Siriusa okazał się strzał butelką w tył głowy. Upadł, a jego przeciwnicy korzystając z okazji zaczęli go okopywać, jakby od tego zależało ich życie.

autor

P o l a

when there's nothing left to burn, you have to set yourself on fire.
Awatar użytkownika
26
188

gangsterzyna z mlekiem pod nosem

meliny w south parku

south park

Post


dwa
To, czego Sirius Bosworth doświadczał na parę chwil zanim wciągnęło go tornado rozeźlonych nastoletnich ciał, Jericho zwykł w myślach nazywać Beztroską Nadchodzącego Wpierdolu. Uczucie jak pożar, wybuchający od jednej iskry gdzieś na wysokości przepony, i pełznące zaraz niepowstrzymanie w każdą z możliwych stron, zajmujące komórki ciała, przewodzone ogonkami dendrytów, tłoczone żyłami wraz z buzującą adrenaliną krwią.
Aż za dobrze znał ten moment, gdy pole widzenia zawęża się, zasnuwane czerwoną mgłą złości, a kontrolę nad rozumem przejmuje ciało - naprężone, napięte, gotowe do walki. Wiedział też, że w tych chwilach wraz z gniewem rodzi się cudowne wrażenie nieważkości, a za lewym, albo prawym uchem niesie się cichy, ale nieznoszący sprzeciwu głosik zapewniający, że nie ma co myśleć teraz o konsekwencjach. O niebezpieczeństwie. O scenariuszach, w których jeden z przeciwników ma wyjątkowo celny prawy sierpowy...
Albo nóż, skryty za paskiem spodni.
Liczy się tu, i teraz.

Było w tym, zresztą, coś wyjątkowo przyjemnego - ta nagła słodycz skupienia wyłączenia na bieżącej chwili, to poczucie, że nie ma znaczenia, co stanie się za chwilę. Być może dla niego właśnie sam Cel Tradat wdawał się w bójki - od jakiegoś czasu nieco rzadziej wprawdzie, lecz nadal z niepokojącą regularnością.
Dziś jednak, w drodze do jednego z otwartych do późna (czy też raczej: do wczesnych godzin porannych, zależy od której strony spojrzeć) lokali we Fremont, chłopak naprawdę nie planował wpakować się w żadne tarapaty. Był umówiony z grupą balujących tu znajomych, żadnych tam bliskich wprawdzie, lecz noszących nazwiska, z którymi po prostu opłacało się mieć powiązania, i nie zamierzał się spóźnić.
Wysiadł z metra na niedługo przed zamknięciem stacji - z przykrą świadomością, że przez najbliższe kilka godzin będzie skazany na podróże nocnymi autobusami, uberem, albo z buta, jeśli zechce przemieścić się do innej dzielnicy - i, w cieniu rzucanym przez lokalne wiadukty, ruszył w stronę okraszonego kilkoma klubami zaułka.
Daleko jednak nie zaszedł - co najwyżej ze sto metrów, z uwagą coraz silniej wyostrzaną niemożliwymi do pomylenia z czymkolwiek innym dźwiękami - gdy dostrzegł plątaninę kilku ciał rozszalałych w średnio skoordynowanej, ale zaciętej walce.
Kurrrwa, pomyślał, przystając gdzieś za przesłoną przemysłowego śmietnika. Naprawdę nie chciał wpierdolić się w żadne kłopoty - a już zwłaszcza nie teraz, gdy miał na tę noc zgoła inne plany; nie odczuwał też potrzeby zgrywania bohatera - Batmana zawsze uważał za idiotę, a Supermana za zwykłego cwela (co w świadomości Cel Tradata bynajmniej nie było komplementem), i do żadnego z nich nie chciał się szczególnie upodabniać.

Co więc takiego sprawiło, że przed chwilą czaił się za śmierdzącym odpadkami kontenerem, a teraz nagle wypadał zza niego, pewnym i szybkim krokiem zmierzając w stronę zajętej spuszczaniem komuś manta gównażerii?
Chuj wie. Może po prostu gardził scenariuszami, w których występowało czterech na jednego.
- Hej, kurwa! - usłyszał własny głos, niski i chrapliwy, odbijający się od ceglanych ścian zaułka. A następnie dostrzegł cztery pary wbitych weń oczu, należące do czterech młodocianych agresorów, zaalarmowanych zupełnie innym odgłosem: cichym, ale wyraźnym klik przeładowywanej spluwy, którą Jericho wyciągnął właśnie zza pazuchy, i teraz trzymał pewnie przed sobą.
Czy miał pewność, że jest tu jedyną osobą wyposażoną w broń inną, niż wyłącznie pięści, butelki i łokcie? Nie.
Czy teraz o tym myślał? Acha, dobre sobie.
Zrobił kolejne parę kroków, niwelując odległość dzielącą go od Siriusa (bez świadomości, że to on - w przeciwnym razie nie byłby taki pewny, czy nie dołączyłby się do czterech napastników...).
- Spierdalać mi stąd, kurwa, ale już!

autor

harper (on/ona/oni)

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

Gniew dla n o r m a l n y c h ludzi nie był niczym dobrym, aczkolwiek w ich przypadku wiódł ku pokusie. Krew wrząca w żyłach, puls echem roznoszący się w głowie, ciemne spojrzenie i napięte ciało; a potem spazmatyczny oddech, zaczerpnięty gdzieś pośród żargonu przekleństw i gorliwy krok skierowany w stronę jednej lub kilku osób, przyciągających niczym magnes. Osiągnięcie poczucia dominacji i satysfakcji, która uzależniała bardziej niż heroina dla Siriusa była sposobem odreagowania – wszystkiego.
Tu i teraz było momentem, gdy podwinął rękawy koszuli. Potem po prostu leżał pośrodku zaułka.
Sirius Bosworth w życiu uczestniczył w wielu bójkach i choć ich częstotliwość zwiększyła się po samobójstwie siostry, to z niezdrowym sentymentem najbardziej wspominał te licealne: pełne wigoru i rywalizacji. Nierzadko trwały do późnych godzin z przerwami nawet po kilka dni - na szkolnym korytarzu, w krzakach za boiskiem, na przystanku autobusowym, bo wtedy nikt nie woził się samochodem, albo pomiędzy garażami. Krew na paliczkach stanowiła wówczas trofeum, a blizny - w zależności od wyniku - były oznaką porażki lub triumfu. O tym drugim szczególnie przypominał mu szpetny, podłużny ślad na łydce sprzed kilku lat, kiedy to Jericho Cel Tradat w odwecie za gwóźdź w knykciu wbił mu w nogę kawał szkła.
Biorąc pod uwagę tamtą bliznę oraz inne, powstałe w wyniku bójek z tym zuchwałym i niepokorny chłystkiem, którego nigdy nie określił mianem kolegi, nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie mu dane ujrzeć Jericho w roli wybawcy. Istotniejsze - swojego wybawcy.
- Ku-kurwa! – wycedził. Zacisnął zęby, a spomiędzy nich zaczął sączyć się szkarłat.
Porażka budowała charakter, hartowała i motywowała do samodoskonalenia, lecz porażka otrzymania w wyniku absurdalnej awantury miała równie absurdalny wymiar. Nie uczyła niczego i plugawiła ego.
Początkowo nie widział sylwety Jericho, kryjącej się za przemysłowym śmietnikiem. Skupiony wyłącznie na zasłonięciu najważniejszych punktów, twarzy oraz klatki piersiowej, przewracał się z boku na bok. Mimo tego napuchnięta powieka, przekrwione oko, potężny siniak na obojczyku i poharatana warga świadczyły o braku skuteczności obrony Siriusa. Ilekroć próbował się poderwać, dosięgały go buty przeciwników, które coraz mocniej dociskały jego plecy do chłodnego podłoża.
- N-niech no tylko w-wstanę, s-skurwysyny! – zagroził, lecz w twarzach czterech chłopców nadal brakło pierzchliwości. Uderzali mocno i pewnie, jednocześnie zostawiając na czarnej koszuli Boswortha odciski podeszew tanich trampek z chińczyka. No przecież lepiej obrywać Pradą, niż Paradą.
Niski i chrapliwy głos rozniósł się wzdłuż ścian zaułka, choć dźwięk pierwszych słów był tłumione przez szuranie butów i łomot stykanego z nimi ciała. Potem niespodziewanie wszystko ustąpiło. Napastnicy stracili zainteresowanie Siriusem, przez co wzdrygnął się i powiódł podejrzliwym spojrzeniem wpierw na nich, a następnie na zbliżającą się postać…
… i gdy wydawało się, że ów mężczyzna stąpa po scenie, ujmuje otoczenie tajemniczym blaskiem i skupia na sobie spojrzenia dość mgliste, jakby dopiero wyrwały się z amoku nierozsądku, po prostu wyciągnął broń. Kierując ją naprzód wywołał z goła inne emocje: konsternacja zmieniła się w przerażenie, które uwidoczniło się nawet na twarzy Siriusa. Nie zdążył jednak poderwać się na nogi, bo fantastyczna czwórka w popłochu ruszyła w głąb zaułka, a spod ich podeszew uleciał gęsty i duszący dym.
Jericho?! – Dostrzegł go jako pierwszy. Wówczas wstał i ignorując fakt wymierzonej w niego broni, ze stoickim spokojem otrzepał z kurzu ramiona i starł krew z brody.
To tylko Jericho czy to aż Jericho?
Gdy doprowadził się do względnego porządku otoczył mężczyznę większą uwagą. Nie czuł wdzięczności, choć bezwątpienia bez pomocy Cel Tradata również musiałby wstawić sobie implanty zębów – co najmniej dwa albo sześć. Nie wiem. Lecz kiedy ostatecznie spojrzał w te ciemne i nieposkromione źrenice, w których odbiła się żarliwość, Siriusa ponownie dotknął gniew. Ten sam, który nawiedził go przed chwilą i wpędził w kłopoty.
Niewiele myśląc zbliżył się do Jericho i wątpiąc w prawdziwość broni, wetknął palec w jej lufę.
Przeszkodziłeś mi, dupku – bąknął i dokładnie w momencie, w którym śmiał go wyzwać zrozumiał, że metalowa obręcz była zbyt surowa i ciężka, aby stanowiła element atrapy. Wymownie opuścił spojrzenie, po czym znowu zrównał je z wzrokiem chłopaka. – To nie zabawka? – zapytał nieco głupkowato, po czym żałośnie się zaśmiał.

autor

P o l a

when there's nothing left to burn, you have to set yourself on fire.
Awatar użytkownika
26
188

gangsterzyna z mlekiem pod nosem

meliny w south parku

south park

Post

"Kawał szkła"!?
Chryste Panie, gdyby Jericho słyszał tę interpretację, chyba tylko strzyknąłby spomiędzy jedynek krótkim pociskiem plwociny, i roześmiał się kwaśno, jasno dając wszelkim odbiorcom do zrozumienia, że się z nią absolutnie nie zgadza, i, co więcej, uznaje ją za zajebiście niedorzeczną. Nazwanie tego szkiełeczka bowiem, tego ledwie-dostrzegalnego odłamka butelkowego szkła znalezionego spontanicznie na krawężniku w panicznym poszukiwaniu potencjalnego narzędzia do samoobrony, gdy nastoletni Sirius Znowu Dostanę Wpierdol Bosworth zaszedł go w zaułku za salą gimnastyczną, "kawałem szkła" było po prostu jawną przesadą.
[Co, z drugiej strony, nie powinno go dziwić - Jericho cel Tradat uważał bowiem szkolnego kolegę wroga za prawdziwą królową dramatu, jednostkę skłonną do wyolbrzymień i teatralizmów, którymi sam gardził jeszcze bardziej niż zielonymi M&M'sami i Donaldem Trumpem].
Gdyby, w każdym razie, wiedział jak tamto wydarzenie pamięta jego szkolny adwersarz, chyba nie miałby innego wyboru, niż znaleźć coś co naprawdę godne było miana "kawału szkła", i dać kędzierzawemu brunetowi porządną lekcję z ciał amorficznych.

Dziś jednak (na szczęście? czy raczej - wielka szkoda?), póki co, nie zapowiadało się, by mogła nadarzyć się ku temu okazja. W sztuce zrównywania Boswortha z poziomem podłoża, i zdobienia jego dryblasowatego ciała całą wymyślną kolekcją szram i zasinień, uprzedziła go bowiem dość płochliwa, jak się okazało, gromada podlotków. Teraz zatem cel Tradatowi nie pozostało nic, jak tylko wsłuchać się w popędliwy tętent ich kroków odbijany przez wilgoć pobliskich murów, gdy banda salwowała się ucieczką. Odczekał chwilę, z ociąganiem oglądając się za ramię by sprawdzić, czy otaczająca ich przestrzeń została już całkowicie oczyszczona z gówna gównażerii. Wreszcie skonstatował, że owszem; pociągnął nosem, i przeniósł wzrok na Boswortha.

Nie był w stanie przypomnieć sobie dokładnej daty, ani okoliczności, w jakich po raz ostatni widział chłopaka, czy też wchodził z nim w jakąkolwiek interakcję. Natychmiast jednak stwierdził, że pewne uczucia się nie starzeją - wystarczyło jedno spojrzenie wycelowane w dźwigającego się z podłoża dwudziestopięciolatka, by Jerry poddał się dokładnie tej samej emocji, jaka ogarniała go na każdej długiej przerwie, i podczas każdej po-lekcyjnej ustawki, w trakcie których miał wątpliwą przyjemność mierzyć się ze stojącym teraz vis a vis jegomościem.
- Żadna dupa nigdy nie wypowiedziała mojego imienia z taką miłością - sarknął, i była to prawdopodobnie jedna z najdłuższych sentencji na jakich wypowiedzenie zdobył się w ciągu ostatnich dni, i, co więcej, prawdopodobnie najbardziej złożona wypowiedź jaką kiedykolwiek usłyszał od niego Bosworth (zdecydowana większość ich konwersacji sprowadzała się do pseudozwierzęcych dźwięków wyrzucanych spomiędzy zaplutych, nabrzmiałych wściekłością warg, i inwektyw jakimi ciskali w siebie nawzajem z zażartością kogoś, kto walczy o życie) - Jesteś... - zaczął, ale rozmyślił się zaraz, nie zdążywszy zakończyć sentencji słowem "cały", oraz znakiem zapytania.
Gdy Sirius znalazł się bliżej, cel Tradat mógł dobrze przyjrzeć się odniesionym przezeń obrażeniom i skonstatować, że tylko jego pojawienie się uchroniło Boswortha od spędzenia dzisiejszej nocy na ostrym dyżurze dentystycznym. Czy jednak ten sprawiał wrażenie, jakby choć ciut zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji?
Dobre sobie.

Jericho nie spodziewał się od Boswortha wyrazów wdzięczności bardziej niż tego, na przykład, że z zasnutego niskimi chmurami nieba zstąpi teraz do nich Jezus, nakarmi ich chlebem (i, co lepsze, napoi winem), i nakaże im się bratać, kochać, i wybaczyć sobie nawzajem wszystkie, nagromadzone przez lata, winy. A jednak gdy zamiast choćby krótkich słów podzięki otrzymał od wyższego bruneta jedynie kąśliwe pytanie i palec, jakkolwiek to nie brzmiało, wciśnięty w jego lufę, nie pozostało mu nic, jak tylko odwdzięczyć się rozmówcy sążnistą kurwą:
- Khhhurwa, Bosworth, posrało cię do reszty!? - parsknął, zrywnym ruchem odsuwając broń. Upewnił się, że jest zblokowana, a potem wcisnął ją za pasek spodni, pod osłonę kurtki - tam zatem, gdzie dostrzec jej nie mógł żaden przechodzień, a co więcej - żaden policjant - Serio nie masz gdzie wkładać tego palca, co!?

autor

harper (on/ona/oni)

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

Podobnym odczuciem obdarzył Sirius Jericho, bo ilekroć widywali się na szkolnym korytarzu bądź ulicy, wychodził z założenia, że posiadał wiele cech charakteryzujących dramę queen – począwszy od wywracania oczami do wszczynania próby przekrzyczenia Boswortha podczas kolejnej, absurdalnej awantury. Był to jednak zakrzywiony, pozbawiony realizmu obraz, który oboje nadawali, obrzucając się wszystkimi negatywnymi cechami, o których przyszło im pomyśleć.
Jericho dureń, patafian Cel kurwa Tradat.
Na przestrzeni ostatnich tygodni, tudzież miesięcy bądź lat, sylweta Cel Tradata umykała z pamięci Siriusa. Trudno było jednak stwierdzić czy dojrzał, czy jego brak zainteresowania wynikał raczej ze stopnia zapracowania. Musiał wyrobić się z terminami w biurze Seana, poprawić oceny na studiach, przygotować do egzaminów końcowych i przede wszystkim poświęcić należycie dużo czasu Melusine. W planie dnia brakowało chwili, aby oddać chociaż chwilę Jericho; nie pisząc już o asekuracyjnym spuszczeniu mu łopotu.
Los bywał jednak przewrotny, o czym Sirius mógł przekonać się już wielokrotnie, i nim zdążył jakkolwiek się przygotować sylweta znienawidzonego mężczyzny wyrosła tuż przed nim. Gwałtownie i niespodziewanie tak jak sztorm atakujący na bezkresnym oceanie, prezentujący siłę żywiołu zdezorientowanym i bezbronnym marynarzom – identycznie skonfundowany czuł się Sirius, gdy spoglądał spod napuchniętego oka na Jericho.
Tęskniłem – odparł groteskowo, przy czym dokładnie przyjrzał się mężczyźnie. Trochę starszy, z nieco innym zgryzem, nowymi bliznami i identycznymi, ciemnymi oczami wyglądał równie nieprzyjaźnie jak dawniej. I tak samo jak wtedy Sirius wyszedł mu naprzeciw pomimo tego, że tym razem wystąpił z białą flagą, odstraszając stado podlotków. To jednak nie przekonało Boswortha, w którego prędko uderzyła nieokrzesana natura tamtego głupiego gównarza z ich liceum.
Jestem cały – dokończył, domyślając się tego, co chciał powiedzieć Cel Tradat. Wydawało się, że oboje nie potrafili odnaleźć się w tej niecodziennej sytuacji. Atmosfera była napięta, bo chociaż nadal stali po przeciwnych stronach frontu, coś się zmieniło. Nieznacznie i minimalnie, ale jednak.
Co? – bąknął nieco otępiały nagłą reakcją Jericho. Stal prędko opuściła jego palec, a on spojrzał z dozą przestrachu najpierw na opuszek, a następnie na towarzysza, którego twarz zastygła w wyrazie dezaprobaty i gniewu. – Cooo, kurwa?! – krzyknął, jednocześnie wskazując tym samym paluchem na pasek spodni, gdzie Jericho zdążył ukryć broń. – Naprawdę jest prawdziwy?! – zapytał, utrzymując zdenerwowany ton. – Myślałem, że jest na wodę. Albo kulki. Ja pierdole, Jericho, jak mogłeś tu wpaść i wymachiwać prawdziwą bronią? A jakbyś mnie nie poznał i strzelił? Pomyślałeś o tym, ty posrany kurwiu? – powiedział z pretensją, uprzednio dramatycznie wymachując rękami i wykonując gesty godne aktora z desek prawdziwego teatru.

autor

P o l a

when there's nothing left to burn, you have to set yourself on fire.
Awatar użytkownika
26
188

gangsterzyna z mlekiem pod nosem

meliny w south parku

south park

Post

Los... Los chyba po prostu musiał lubić, rozsiadłszy się za jakimś winklem z kubełkiem ciepłego jeszcze i przesolonego popcornu i największym dostępnym kubkiem zimnej, rozwodnionej coli, popatrzeć sobie jak Cel Tradat i Bosworth skaczą sobie do gardeł, obrzucają się wyzwiskami (i wszystkim innym, co tylko znalazłoby się pod ręką), przedrzeźniają w ten agresywny sposób, który natychmiast wyzwala w drugiej stronie wolę destrukcji, i robią wszelkie inne rzeczy mające prowadzić do niechybnego rozlewu krwi. Posłuchać coraz to bardziej wymyślnych inwektyw, gdy zwykła "kurwa", spowszedniały "cwel" i przechodzony "chuj jebany" przestawały wystarczać, aby w pełni oddać negatywne emocje odczuwane względem adwersarza. Wreszcie - odliczać minuty (choć może "sekundy" byłyby tu bardziej adekwatne - pod tym względem tak Sirius, jak i Jericho byli niczym nastoletni chłopcy, i do eksplozji rzadko kiedy potrzebowali dłużej niż minuty...) - aż słowna przepychanka przeobrazi się w fizyczną, a fizyczna w prawdziwą bójkę okraszoną wymierzanymi niemal na ślepo ciosami, i zwieńczoną wspólnym padnięciem na ziemię, w akompaniamencie stęknięć, warknięć i jęków (zwłaszcza, jeśli któryś dostał łokciem pod żebro albo z bańki).
Była to całkiem niezła rozrywka pozwalająca uniknąć nudy - a należy przyznać, że nawet Los, przy całej swojej przewrotności, czasem jej ulegał.
Czemu miał więc nie skrzyżować ich dróg, raz na jakiś czas, by zapewnić sobie ciut więcej emocji - i okazję, oczywiście, do delektowania się sposobem, w jaki ta dwójka żywiła siebie nawzajem najszczerszym rodzajem antypatii!?

- Ja pierdolę, kuuurwa, ja jebię, pierdolę! - szeptana wiązka przekleństw wylała się spomiędzy spierzchniętych warg niższego chłopaka jak wiadro pomyj. Jego oddech - a znajdowali się jeszcze z Siriusem całkiem blisko siebie, dopóki Jerry nie zrobił kroku w tył, poprawiając poły kurtki tak, aby mieć pewność, że jego gnat naprawdę został skamuflowany odpowiednio - pachniał kawą, wypitym niedawno energetykiem, i papierosem wypalonym tylko dla towarzystwa (już zapomniał z kim) jakieś pół godziny temu. Gdyby Bosworth znajdował się bliżej, Jericho chyba nie powstrzymałby się przed zakneblowaniem go dłonią - a wtedy pewnie straciłby rękę, albo przynajmniej palec - Nie drzyj się, kurwa, palancie jeden, idioto! - Sam chyba trochę spanikował na myśl, że jeśli Sirius nie zamknie mordy, to zaraz ściągnie na nich uwagę przechodniów, ochroniarzy pobliskich klubów, a w końcu i policji. A to nie był najlepszy pomysł, jeśli Jericho nie chciał (a nie chciał, i to bardzo), spędzić wieczoru na dołku, stracić broni, i wpieprzyć nie tylko siebie, ale i swojej rodziny w bardzo im teraz niepotrzebne problemy - Cicho! - Szczeknął w końcu ostro, ale jakimś cudem udało mu się nadal utrzymywać tembr głosu na poziomie suchego, zimnego szeptu - Gnat na kulki? Bosworth, serio!? Ile ty masz lat, dwanaście? - Zakpił, i pomyślał, że nic tu po nim, i pora się zabierać. Nie miał co liczyć na konstruktywne, a tym bardziej przyjemne zakończenie tego spotkania.
(A jednak nadal tu stał, wpatrując się w wieloletniego wroga z mieszanką złości i dziwnej fascynacji, którą, jeśli ktoś by mu kazał ją nazwać jako emocję, określiłby mianem "chujwieco").
- Ani słowa o tym - wymownie powiódł wzrokiem do miejsca, w którym przed chwilą ukrył broń - Bo cię znajdę i dojadę, masz moje słowo.
Nie sądził, żeby Sirius był na tyle głupi, ale z drugiej strony życie nigdy nie przestawało go zaskakiwać, wolał więc pewne rzeczy wyklarować nim byłoby za późno.
- A jakby mnie tu nie było, albo jakbym był, ale bez broni? - Odparował zaraz, kręcąc głową z niedowierzaniem - Jeden na... Ilu ich było, pięciu, Bosworth? Odpowiedzialnie jak chuj, no słowo daję! I jeszcze raz mnie nazwij posranym kurwiem, to ci jebnę!

autor

harper (on/ona/oni)

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

Początkowo w jawnym akcie zdumienia i dezorientacji spoglądał na Jericho, jakby potrzebował czasu, aby przeanalizować wszystko, co właśnie się wydarzyło. Jakim cudem swobodny wieczór w gronie paru kumpli, zakrapiany rozcieńczonym alkoholem w jednym ze szmaragdowych barów zmienił się w nieokrzesaną bójkę, trwającą pośród wilgotnych ścian i gleby pokrytej niedopałkami oraz szkłem. Ano nie wiedział. I mógłby nad tym rozwlekać myśli, jednak spięta sylweta Jericho skutecznie go demotywowała, a kryjąca się pod jego kurtką broń dodawała nietypowej dramaturgii.
Pierdolony Jericho Cel kurwa Tradat – pomyślał mimowolnie, jak przywykł to robić, kiedy brakowało mu odpowiednich słów, aby odnieść się do wiązki przekleństw towarzysza. Z oddechu Siriusa dało się wyczuć woń wódki i mentolowy zapach papierosa – tego jednego, którego nie zdążył wypalić przez atakujących go podlotków.
To palancie czy idioto? Zdecyduj się na coś, chuju jebany! – krzyknął z wyraźną pretensją, bo nie dość, że przez gnata Jericho czuł na karku pierzchliwość, to jeszcze sam nie wiedział, do której szuflady wrzucił go Cel Tradat. Palantów czy idiotów? W prawdzie w tamtym momencie dylemat Siriusa był absurdalny, wręcz zupełnie nieistotny, ale przecież musiał się do czegoś przyczepić.
Dopiero po chwili, kiedy zdążył nieco ochłonąć, zrozumiał rodzącą się w nastawieniu Jericho panikę. Natychmiast przytknął sobie palec do ust i z dozą podejrzliwości rozglądnął się dookoła. On też nie chciał zwabić do zaułka policji bądź ochroniarzy, których bezwątpienia mógł już dawno zaalarmować. Bójka, krew i broń – zapewne nielegalna – za paskiem bruneta była czymś, co niosło ze sobą olbrzymie kłopoty. A Sirius Bosworth ich nie potrzebował.
Nie jestem znawcą – wzruszył ramionami, jednocześnie zabierając rękę sprzed warg. Potem z równym zaangażowaniem zaczął przyglądać się twarzy Jericho, jakby próbując porównać jego rysy z tymi, które zapamiętał z przeszłości. Nawet kilka lat starszy wcale nie wyglądał dojrzalej, niż w liceum. –
Dojechać, to ja mogę ciebie – odparł natychmiast, co było pozbawione praw jakiejkolwiek logiki. Ich wymiana zdań zniżała się do poziomu rozmowy dzieci z podstawówki. – To co? Jakbyś nie miał broni, to byś mi nie pomógł? – zapytał, uprzednio krzyżując ramiona – taki cienki jeste, Jerry? – prowokował dalej, chociaż dobrze wiedział, że w obowiązku Jericho nie leżało ratowanie jego tyłka. Właściwie wciąż był zdumiony, ze to zrobił, ale nie chcąc obnażyć się z tych emocji, brnął w sarkazm i cynizm.
Jesteś posranym kurwiem, ty kurwiu jebany – dodał, dzięki czemu po raz kolejny popisał się inteligencją. Prawdopodobnie Sirius zamierzał coś jeszcze dodać, ale w momencie, w którym otworzył usta, wokoło rozbrzmiał się dźwięk syren, a z oddali dało się zauważyć nadjeżdżający radiowóz.
Siurius poczuł, jak nogi odmawiają mu posłuszeństwa, a powietrze robi się ciężkie i nieznośne, niczym siarka. Oddychanie sprawiło mu trudność, jednak musiał wykrzesać z siebie odrobinę mobilizacji, bo samochód nadjeżdżał z zastraszającą prędkością. Wpierw szturchnął ramię Jericho, po czym zacisnął palce kurtce towarzysza zbrodni i jednym, sprawnym ruchem pociągnął go w stronę kontenera. Następnie wspiął się na śmietnik i wyciągnął rękę, aby ściągnąć drabinę przeciwpożarową. Metaliczny szczęk i huk rozległ się po okolicy.
Uciekamy! – zakomunikował, wspinając się po szczeblach. – Kurwiu – dodał z domieszką żartu.

autor

P o l a

when there's nothing left to burn, you have to set yourself on fire.
Awatar użytkownika
26
188

gangsterzyna z mlekiem pod nosem

meliny w south parku

south park

Post

Ani do Palantów, ani do Idiotów - tak tylko, w ramach kurtuazji, odpowiadając na pytanie niosące się echem pod sklepieniem siriusowej czaszki (może sprawdzić by wypadało, przy okazji, czy to, co kryło się pod chmarą drobnych, kasztanowych loków, nie zostało wstrząśnięte gdy jeden z agresywnych młokosów popchnął chłopaka na zimny asfalt, ale Jericho nie był ani pielęgniarką, ani altruistą, by się tym zajmować). Bosworth miał bowiem w jaźni Jerry'ego własną przegródkę, jak do tej pory oznaczoną tylko pustą, oczekującą na wypełnienie, plakietką - cel Tradatowi nie udało się bowiem jeszcze znaleźć słowa, które zawierałoby w sobie tak jego awersję do studenta sztuki, jak i wszystkie inne epitety dostępne w ludzkim leksykonie. Ale, tak szczerze mówiąc...
Jebany kurw (kurew? kurw'? - Jericho nie miał pojęcia, jak można by ten wyraz odmienić) pasował całkiem nieźle. I, oczywiście, wymyślić to określenie musiał nie on, a jego odwieczny rywal i adwersarz, ten sam delikwent, którego miało ono opisywać.
Ot, kolejna przyczyna by Boswortha jeszcze bardziej nienawidzić.

- Jak cię dojadę to zobaczysz, że wcale nie jestem cienki - Pogroził mu pałąkiem palca, machając nim złowieszczo na wysokości twarzy studenta, spojrzeniem - groźnym i zuchwałym, i wreszcie - zamierzoną, homoerotyczną sugestią, bo wiedział, że takich typów jak Bosworth (i on sam, zresztą - odrobinę przewrotnie), nic nie przerażało bardziej niż płynące od otoczenia przypuszczenie, że mogliby być cwelem. Aby podkreślić, że wcale nie blefuje (blefował), zmrużył powieki tak, aby przeobraziły się jedynie w duet wąskich szparek, ściągnął spierzchnięte emocjami usta w ciup, i posłał przyjacielowi przeciwnikowi buziaczka. Suche, wymowne cmoknięcie rozniosło się po zaułku, torując chyba drogę hukowi i szczękowi metalu, które wypełniły przestrzeń chwilę potem, gdy Sirius - rozsądnie - ściągnął im na ratunek szkielet przeciwpożarowej drabinki - Będę na ciebie czekał!
Choć jak będzie czekał -
  • a więc czy niczym wymuskana samotnością księżniczka, zamknięta w wysokiej wieży, jak wygłodniały smok mieszkający w ruinach baśniowego zamku i pobierający od mieszkańców nieodległej wioski haracz w postaci owiec i dziewic, czy jak wściekła matka, zasiadająca przy kuchennym stole o drugiej nad ranem, nad filiżanką wystygłej, mocnej herbaty i w kręgu nikłego światła sączącego się ze zdychającej żarówki, gotowa wpieprzyć nam solidny szlaban za nieprzestrzeganie godziny policyjnej -
już nie wyjaśnił. Nie było czasu: jednoznaczny dźwięk, złowrogi jęk policyjnych syren i pulsacyjny pływ czerwono-niebieskiego światła zadziałały na Jericho jak rozżarzony pogrzebacz przyciśnięty do pośladka, i kubeł lodowatej wody rozlanej na kark jednocześnie. Zmroziło go, otrzeźwiło, kazało wyprostować się nagle i zapomnieć o bezsensownych przekomarzankach - poderwał głowę, wzrokiem taksując otoczenie, możliwe drogi ewakuacji oraz sunący zawilgotniałymi ścianami cień policyjnego samochodu.
- La naiba! - Trochę jęknął, a trochę warknął, w języku, którego istnienia na co dzień się wstydził, bo tak, jak większość dzieci-imigrantów-drugiego-pokolenia, o ojczyźnie i korzeniach przypominał sobie zwykle w chwilach podniesionego napięcia (a nie wtedy, na przykład, gdy matka kazała mu zaśpiewać jakąś ładną piosenkę w języku pradziadków. Wiedziony tylko instynktem, nie zaś rozumem (zostawił go dziś chyba w domu, tak swoją drogą), natychmiast poszedł w ślady Siriusa, wskoczywszy na klapę śmietnika. Spękany plastik stęknął złowieszczo pod ich wspólnym ciężarem i ugiął się, ale wytrzymał, i chwilę później obydwaj idioci mężczyźni pięli się po śliskich szczeblach drabinki: Bosworth pierwszy, cel Tradat tuż za nim, obracając się przez ramię z miną wyrażającą nic oprócz wysiłku i paniki.
- Zapierdalaj szybciej, bo cię upierdolę w dupsko! - Wycharczał w stronę pośladków Siriusa - głównego obiektu, który teraz wypełniał mu pole widzenia - Już, już, ju - Dotarłszy na szczyt budynku, stracił równowagę i niemal wyrżnął ciałem o beton, odzyskawszy balans dosłownie w ostatnim momencie - Tu, biegiem! - Wskazał przeciwległą krawędź, za którą dostrzegł wąski daszek, łączący ich budynek z sąsiednim - Shhh, chodź - Wytłumił własny głos do poziomu szeptu, i pociągnął drugiego chłopaka za rękaw, trochę ciągnąc, a trochę pchając go w kierunku jedynej potencjalnej drogi wyjścia - Widzisz tam coś!? - Łypnął w dół, ale napotkał spojrzeniem tylko nieprzenikniony, gęsty mrok.

autor

harper (on/ona/oni)

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

Pojebany. Ten przymiotnik idealnie określał zarówno Siriusa jak Jericho i w abstrakcyjnym świecie, gdzie epitety migotały pomiędzy nimi niczym świetliki, błyszczał jak neonowy napis nad ukrytym w ponurej alejce burdelem. Rzucał się w oczy, a przy tym pozostawiał lekki niedosyt, choć jego wydźwięk bez wątpienia był trafny.
Identycznie trafnie Sirius uderzył ręką w metalową drabinkę, chcąc w ten sposób ponaglić Cel kurwa Tradata. Jego towarzysz najwyraźniej początkowo nie zrozumiał powagi sytuacji, bo krzywiąc usta w jakiś podejrzanych grymasach jedynie bardziej zdenerwował Siriusa. Gotów był go zostawić na pastwę jaskrawego światła policyjnej furgonetki oraz lodowatych obrączek, które zwykły zaciskać się na nadgarstkach przestępców, gdy para funkcjonariuszy wgniatała obce ciała w maskę samochodu. Oczami wyobraźni Sirius widział tam Jericho. Uśmiechnął się zuchwale, trochę triumfalnie, jednak słysząc dźwięk syreny, natychmiast począł wspinać się na dach.
Wysiłek i panika były widoczne u obu aferzystów – a szczególnie u Siriusa, któremu po drodze trzykrotnie osunęła się stopa, przez co potrzebował kilku sekund, aby złapać równowagę. Jego serce biło mocniej niż dzwony w kateterze Notre Dame, pot spływał po rozgrzanej skórze intensywnie niczym wodospad Niagara, a dłonie dygotały, jakby właśnie przeżywał delirium. Przełknął ślinę i skierowawszy wzrok w dół poza czupryną Jericho dostrzegł, że u podnóża drabiny zebrało się trzech mężczyzn. Tym razem plastik zbuntował się pod ich ciężarem i po prostu pęknął. Funkcjonariusze wpadli do wnętrza kontenera, który pod wpływem szamotaniny nagle się przewrócił.

Zdobyli przewagę.
Chwilową, bo wkrótce nadciągnęła odsiecz. Na ulicy zaparkował kolejny radiowóz.

Zaraz dostaniesz kopa na mordę! – krzyknął Sirius i nie przestając wspinać się ku szczytowi, zamachnął się stopą. Niestety zahaczył o coś sznurówką, a kolejne gwałtowne szarpnięcie spowodowało, że stracił but. – Kurwa – bąknął, uprzednio wskakując na dach. Zanim dołączył do niego Jericho zdążył wyglądnąć za obuwiem, lecz prócz krzątających się policjantów nie dostrzegł niczego.
To twoja wina ty kur… – nie dokończył, bo postać towarzysza mignęła mu z zastraszająca prędkością. Najpierw widział jak brunet labilnie stawiał kroki na podłożu, a potem pobiegł w głąb dachu. Sirius wytknął w jego stronę palec, po czym znowu spojrzał w dół, i znowu na Jericho, znowu dół, i Jericho. Następnie machnął ręką i nerwowo ruszył do miejsca, w którym zatrzymał się Cal kurwa Tradat.
Co? – prychnął. Złamał się w połowie i ułożył dłonie na kolanach, jednocześnie próbując unormować oddech. Z pewnością był zmęczony, ale metaliczny dźwięk drabinki oraz kilka ponaglających krzyków rozgniewanych mężczyzn prędko dały mu do zrozumienia, że nie mieli czasu. Chcąc nie chcąc, trochę z przymusu, trochę z braku innych pomysłów Sirius dał się trochę ciągnąć, trochę pchać Jericho. Wkrótce oboje stanęli na wąskim daszku, który wydał z siebie podobny, podejrzany dźwięk jak klapa śmietnika.
Co mam tam kurwa widzieć? – zapytał ironicznie, przy czym uklęknął, gubiąc wzrok w mrocznej pustce. – Słyszysz? – szepnął, jednocześnie przekręcając głowę tak, aby jego prawe ucho znalazło się naprzeciwko czeluści. Z głębi dało się słyszeć ciche pomrukiwanie, które nabrało intensywności gdy Sirius nachylił się jeszcze niżej. Wtem z ciemności wyłoniły się dwie futrzaste, śmierdzące kałem kule! Wrzasnął i nerwowo odepchnął się dłońmi do tyłu, dzięki czemu uchronił się przed pazurami kocura. Zwierzę wbiło się w twarz Jericho. Przerażony Sirius spojrzał na towarzysza, a wtedy druga bestia przyszpiliła się do nagiej stopy.

autor

P o l a

ODPOWIEDZ

Wróć do „Fremont”