WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

24. Mogłaby przyrzec, że dopiero co zobaczyła na teście ciążowym dwie kreski. Na pierwszym, potem na kolejnym, czując wszechogarniający strach i kompletną bezradność – bo przecież nie taki był plan. A właściwie można by pokusić się o stwierdzenie, że Jordana w życiu nie miała konkretnego planu i żyjąca chwilą dwudziestodwulatka zdecydowanie nie brała pod uwagę zostawania mamą w tym konkretnym momencie. Zatracając się jednak tak bardzo w relacji z Chesterem, pozwoliła na to, by to życie zdecydowało za nią, stawiając właściwie ich oboje przed faktem dokonanym. I gdyby ktoś kilka miesięcy temu powiedział jej, że dziś będzie szczęśliwą narzeczoną u boku naprawdę tak bardzo idealnego mężczyzny, oczekującą na powitanie na świecie dziecka – zapewne by go wyśmiała. Ta wizja chyba nadal w jej głowie brzmiała tak bardzo abstrakcyjnie, że czasami sama łapała się na tym, iż miała wrażenie, że to jej się po prostu śni – nie było w tym jednak absolutnie nic złego, raczej po prostu nie była w stanie uwierzyć w to, że mogło ją spotkać aż tyle dobrego. Że naprawdę sobie na to wszystko zasłużyła. Ale wbrew temu co było wcześniej, dzisiaj Jordie była całkowicie spełniona i co najważniejsze – szczęśliwa, nie pragnąc już na ten moment chyba niczego więcej, chociaż jej zachowanie mogło wskazywać na coś zupełnie innego. Czasami odchodziła od zmysłów, czasami złościła się o kompletne bzdury, a czasami pewnie wychodziła i na totalną egoistkę, jakoby nie doceniała tego co dał jej los i tego co miała u boku Chestera. Jakby nie doceniała jego. Ale prawda była taka, że niczego nie doceniała bardziej niż bruneta, który tak wiele dla niej zrobił: bo sam fakt, że zapragnął z nią być, że tak bardzo przewartościował swoje życie i oddał się jej w stu procentach, znaczył dla niej najwięcej – tak jak i to, że wreszcie mówił o uczuciach i że co istotniejsze, z własnej woli się jej oświadczył. Chciał być z nią i stworzyć razem tę ich małą, uroczą rodzinkę niczym wyjętą z najpiękniejszego obrazka – znosząc przy tym wszystkie jej zachcianki i okropne humory, którymi nie ułatwiała mu życia. Dwa tak wybuchowe charaktery i dwie tak mocne indywidualności zazwyczaj musiały się mocno ścierać, ale w ostateczności zawsze odnajdywali drogę do pojednania. Wydawać by się mogło, że wiele się już razem nauczyli, ale równie dużo nadal było przed nimi – a obecnie przed nimi była już tylko ta szalona podróż zwana rodzicielstwem, bo za niespełna dwa tygodnie na świecie ma się pojawić ich synek. Stres dokuczał Jordie jakby coraz mocniej, a sama wizja porodu przerażała z każdym dniem jeszcze bardziej – mimo, że oczywiście tak mocno pragnęła już poznać swoje kochane maleństwo i dowiedzieć się: jak to jest. Jednocześnie – tak kiepsko znosząc końcówkę ciąży, pragnęła już tego rozwiązania i złapania lekkiego oddechu, który nie tak łatwo łapało się z tym sporych rozmiarów brzuszkiem, przy okazji dźwigając ze sobą dodatkowy ciężar. Ale mimo wszelkiego dyskomfortu, bólu pleców, opuchniętych nóg, częstego odwiedzania łazienki, problemów ze snem i bolesnych czasami ruchów dziecka – w ciągu ostatnich dni jakby jednak pragnęła robić więcej. I zdawać by się mogło, że również między nią, a Chesterem zapanował względny spokój, bo ciemnowłosa w końcu nie robiła mu wyrzutów o wszystko i o wszystkich, więc chyba mogli w końcu w pełni normalnie funkcjonować, ciesząc się ostatnim czasem tylko we dwoje. A dzisiaj pierwszy raz od dawna w końcu wyszła z domu dalej niż na krótki spacer, ponieważ… kochane siostry i jej dobre przyjaciółki zorganizowały jej w tajemnicy baby shower w domu jej najstarszej siostry, bo jak uznały, właśnie tam była najlepsza lokalizacja. I najprościej było ściągnąć tam Jordie, tak aby niczego nie podejrzewała – mimo, iż trochę podejrzewała już, że coś może się święcić, gdy musiała się ostatecznie nieco doprowadzić do porządku i zrezygnować z ukochanych ostatnio, wygodnych dresów czy legginsów, na rzecz zwiewnej sukienki. Będąc już na miejscu, pod pretekstem oczywiście spotkania z siostrami, z którymi jakiś czas się już nie widziała, przeżyła niemały szok widząc tyle znajomych twarzy: począwszy od własnych sióstr, tych najbliższych koleżanek, a skończywszy nawet na ukochanych ciociach, z którymi miała dobry kontakt i nawet… na mamie Chestera, której obecność ją bardzo zaskoczyła, ale jednocześnie ucieszyła i nie miała pojęcia jak dziewczyny zorganizowały jej pojawienie się. Jednakże z uwagi na to, że jej mama nie mogła dzisiaj z nimi być, obecność drugiej babci znaczyła dla Jordie naprawdę dużo. W związku z tym radości i wzruszeń nie było końca, dużo rozmawiały, żartowały i oczywiście obsypały Jordanę lawiną prezentów dla maluszka, których również się nie spodziewała. I była im za to strasznie wdzięczna, bo uśmiech przez cały dzień nie schodził z jej buźki, a jednocześnie będzie to dla niej przepiękną pamiątką – bo obowiązkowo wszystko utrwalono na niezliczonej ilości zdjęć. Babskie spotkanie należało więc zaliczyć do bardzo udanych – po nim zaś mąż jej siostry odwiózł ją do domu, bo potrzebowała już mimo wszystko odrobiny wyciszenia i odpoczynku, dlatego późnym popołudniem zameldowała się w domu, niosąc ze sobą jedynie kilka toreb z prezentami, bo te większe prezenty mają dostarczyć im w późniejszym terminie. Po wejściu do domu, skierowała się niemal od razu do kuchni, w której usłyszała jakieś odgłosy, od progu witana już za to przez ciekawskiego Aldo. – Kochanie, już jestem – odezwała się, dając mu znać, że już wróciła, po czym weszła do kuchni i widząc bruneta, uśmiechnęła się radośnie, unosząc ręce z białym torebkami wypełnionymi prezentami – Dasz wiarę, że moje szalone siostry zorganizowały mi w tajemnicy baby shower? – zaśmiała się, kręcąc z niedowierzaniem głową – Ściągnęły mnie tam w tajemnicy, chociaż już trochę wydawało mi się to podejrzane. No i jak wiesz, początkowo nie do końca chciało mi się gdziekolwiek wychodzić… ale, było cudownie – odstawiła torby na stół, odłożyła również torebkę i spojrzała na niego, nadal z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy i błyskiem w oku, który świadczył o tym, że faktycznie miała się świetnie. – Były wszystkie moje siostry, moje koleżanki, nawet ciocie których długo nie widziałam, no i… nawet Twoja mama – rozłożyła ręce w geście zaskoczenia – Wiedziałeś coś o tym? – zagadnęła z zaciekawieniem, podchodząc do niego powoli. Nim jednak zdążył odpowiedzieć, pochyliła się lekko ku niemu i złożyła na jego ustach krótkiego, czułego buziaka na powitanie, a potem objęła go rączką w pasie i wskazała ruchem głowy na torby. – Kupiły tak dużo prezentów… wzięłam tylko te najmniejsze, reszte jutro podrzuci moja siostra. Szalone, prawda? – zaśmiała się, przytulając do jego boku i drugą dłonią pogładziła brzuszek – Nasz synek naprawdę będzie chyba strasznie rozpieszczony, jeszcze nawet się nie urodził, więc co to będzie potem… - zażartowała, odchylając lekko głowę, by na niego spojrzeć i w przelocie musnęła ustami jego policzek – Zaniosę to wszystko do garderoby, może trochę odpocznę, ale… chyba najpierw to rozpakuje i może zrobię tam mały porządek, bo nie zostało nam wiele czasu i to ostatnie miejsce, którego jeszcze nie uporządkowałam – oznajmiła na koniec, będąc chyba nadal w ferworze emocji i tej wszechogarniającej radości. Naprawdę buzowały jej dziś endorfiny i o dziwo nawet nie odczuwała tak tego fizycznego zmęczenia, bo naprawdę świetnie się bawiła i chyba znowu czuła, że żyje – mogąc robić coś więcej poza leżeniem i odpoczywaniem. Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że powinna to doceniać, bo za moment będzie tęskniła za odpoczynkiem, ale póki co po prostu lubiła być w ruchu – więc nie chciała osiadać na laurach.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

32.

Chet zawsze lubił żyć szybko - intensywnie, nie myśląc wiele o konsekwencjach; ale nawet on nie spodziewał się, jak wiele może wydarzyć się w przeciągu zaledwie jednego roku, jeśli tylko pozwolić rzeczom dziać się samoczynnie, bez ciągłej presji na posiadanie kontroli nad swym losem. Prawda była bowiem taka, że w relacji z młodszą od niego o dekadę Jordaną, mężczyzna czuł się trochę jak kierowca, który pędząc przed siebie, po prostu wypuścił kierownicę z rąk, całkowicie zdając się na to, co ma nadejść; ale tym, co nadeszło, nie była kolizja czy katastrofa - chociaż istotnie w pewnym momencie oboje chyba postrzegali tę nieplanowaną ciążę, która w pewnym sensie na nich spadła, jako wypadek. Koniec końców jednak ta pełna wybojów droga zaprowadziła ich do miejsca, w jakim oboje nawet nie zdawali sobie sprawy, że pragnęli się znaleźć. Do domu, w którym oboje mogli wreszcie poczuć nieznany im dotąd spokój; i w którym wszystko było nowe i nieznane, lecz odkrywane wspólnie, i nie byłoby chyba nadużyciem stwierdzenie, że gdyby tych dziewięć miesięcy temu oboje mogli zobaczyć, jak to wszystko się między nimi rozwinie, to zwyczajnie nie poznaliby tych siebie, którymi byli obecnie - i do bycia którymi dojrzeli, rzuceni przez życie na głęboką wodę przyszłorodzicielstwa, o którym Chet nie miał pojęcia do tego stopnia, że w pierwszej chwili nie był nawet w stanie rozpoznać pozytywnego wyniku na teście ciążowym - i chociaż obecnie również nie posunąłby się do tak śmiałego wniosku, aby nazwać się ekspertem w tej dziedzinie, to przebywanie u boku ciężarnej narzeczonej, oraz sama szkoła rodzenia, którą w międzyczasie zaliczyli, znacznie poszerzyła jego pogląd na wiele spraw związanych z posiadaniem własnego dziecka. Dziecka, którego nigdy przedtem nawet szczególnie nie chciał, a którego narodzin obecnie nie mógł się już doczekać. Przede wszystkim bowiem dojrzał emocjonalnie - na tyle, by umieć w końcu nazwać swoje uczucia względem Jordie; by zapragnąć stworzyć z nią rodzinę i spędzić razem życie; by zarówno jej, jak i ich nienarodzonemu jeszcze synkowi zapewnić wszystko, czego mogli potrzebować; by z cierpliwością i wyrozumiałością znosić jej ciążowe humorki oraz huśtawki nastrojów; i aby każdego dnia przypominać jej o tym, że była dla niego najważniejsza, tak by już nigdy nie musiała mieć co do tego najmniejszych wątpliwości. A kiedy ich syn przyjdzie wreszcie na świat - aby być dla niego najlepszym tatą, jakim tylko potrafił być. Sęk jednak w tym, że nie wiedział, czy potrafił: i to jako jedyne go przerażało, gdy dla Jordie pewnie - przynajmniej na ten moment - najczarniejszą jawiła się wizja bolesnego porodu. Bo chyba tylko do tego nie sposób było się przygotować - wszystko inne wydawało się być dopięte na ostatni guzik, od niezliczonych śpioszków, poukładanych równiutko w szafkach w pokoju dziecięcym, poprzez torbę ze wszystkimi niezbędnymi do szpitala rzeczami, czekającą już w pogotowiu, w bagażniku ich nowiutkiego auta, którym wkrótce już przywiozą do domu swojego synka; aż po baby shower, którego organizacją zajęły się siostry Jordany. W tym ostatnim akurat Chet nie miał uczestniczyć - zdecydowanie wolał pozwolić pannie Halsworth świętować w kobiecym gronie. Sam natomiast to wolne popołudnie wypełnił pracą, załatwiając sprawy w Crocodile - nie było sensu wracać do domu, kiedy nikt - poza psem - tam na niego nie czekał, a próżno było liczyć na to, aby ktoś inny go w tej robocie wyręczył. Właściwie to coraz częściej mężczyzna nosił się z zamiarem spłacenia tych pasożytów, jakich zwykł nazywać swoimi braćmi i przejąć całkowicie rządy w lokalu - najpewniej po to, żeby sprzedać go z zyskiem, bo nie chciał być wiecznie zajętym pracą ojcem, który nie znajdowałby czasu dla swojej kobiety i dziecka. Niemniej w ostatnim czasie miał już wystarczająco dużo wydatków, przez co wszelkie plany dotyczące lokalu musiały póki co zejść na dalszy plan. Do domu Chet wrócił więc niedługo przed samą Jordie, ale ani trochę nie przeszkadzało mu to, że tym razem to on czekał tu na nią - choć nie czekał z obiadem, gdyż ten dzisiaj zjadł na mieście, domyślając się, że Jordie i tak nie będzie miała ochoty - ani miejsca - na wspólny posiłek po tym małym przyjęciu, na którym zapewne pojawiły się również przekąski czy torcik. Z nosem w telefonie, popijał wodę, kiedy jego uszu dobiegło ciche trzaśnięcie drzwi wejściowych, a po chwili w kuchni pojawiła się Jordie, którą mężczyzna zdążył przywitać zaledwie uśmiechem, odkładając telefon i szklankę na blat, kiedy ciemnowłosa niemal od progu zaczęła opowiadać o wrażeniach z dzisiejszego dnia. - Szalone - z uniesionymi w niemym zdumieniu brwiami zerknął na torebki z prezentami i pokiwał z rozbawieniem głową, przypominając sobie, do jakich niedawno doszedł wniosków: i najwidoczniej rzeczywiście to małe - acz pozytywne - szaleństwo było u Jordie i jej sióstr cechą dziedziczną. - To świetnie, cieszę się, że dobrze się bawiłaś, a niespodzianka się udała - dodał, spoglądając na nią z uśmiechem. Cieszył się, że ona dla odmiany miała rodzinę, na jaką mogła liczyć - bo wiedział, jakie to było dla niej ważne. Zapytany o obecność jego matki, uniósł zagadkowo brew, w ślad za którą powędrował kącik ust, sugerując tym samym twierdzącą odpowiedź, ale nim brunet zdążył potwierdzić, Halsworth skutecznie zamknęła mu usta powitalnym buziakiem, który ten chętnie odwzajemnił, i pogładził jednocześnie dłonią jej brzuszek, zanim raz jeszcze przeniósł wzrok na wspomniane prezenty, obejmując Jordanę ramieniem, gdy wtuliła się w jego bok. - Resztę? To będą jeszcze jakieś większe prezenty? Nie powiedziałaś im, że kończy nam się już miejsce? - podjął z rozbawieniem, nie mając jednak nikomu za złe, że pragnęli dać ich dziecku prezenty. - Jeśli kiedyś zdecydujemy się na drugie dziecko, to chyba będziemy musieli od razu kupić też większy dom - zaśmiał się, oczywiście sobie żartując, bo o drugim dziecku nawet w tym momencie nie myśleli - i już ten dom zakupili z myślą o wspólnej przyszłości, jaką pragnęli spędzić właśnie tutaj, z dzieckiem lub dziećmi oraz psem, który z tego wszystkiego potrzebował najmniej miejsca. Co i tak nie oznaczało, że dom okazał się za ciasny dla powiększającej się rodziny - po prostu ilość rzeczy, które wiązały się z przyjściem ich synka na świat, znacznie przerosła oczekiwania bruneta, który chyba zapomniał już, jak to wszystko wyglądało, kiedy sam był jeszcze dzieckiem i kiedy na świecie pojawiło się jego młodsze rodzeństwo. Późniejszych doświadczeń w tej materii natomiast nie posiadał, bo prawda była taka, że... świadomie lub podświadomie odcinał się od wielu swoich znajomych w momencie, gdy ci doczekali się dziecka; zwyczajnie nie mając ochoty słuchać o tych wszystkich pieluszkowych sprawach, jakie w tamtym czasie ani go nie dotyczyły, ani nie interesowały. A teraz była to jego rzeczywistość i nie zamieniłby jej na żadną inną. - Mogłaś po mnie zadzwonić, przyjechałbym po ciebie - zauważył, bo wówczas nie musieliby dodatkowo fatygować jej siostry, a Chet i tak był stale pod telefonem, który nosił ze sobą wszędzie, i nawet w pracy już uprzedził szefa, że z racji zbliżającego się terminu, w każdej chwili może zajść konieczność urwania się z roboty, gdyby jego narzeczona zaczęła nagle rodzić, bo nie wyobrażał sobie, aby nie miał być wtedy przy niej w szpitalu. Na szczęście mógł liczyć w tej kwestii na wyrozumiałość i faktycznie coraz częściej przekonywał się o tym, iż nie tylko oni oczekują już narodzin najmłodszego Callaghana, bo niemal każdego dnia ktoś ze znajomych z ciakawością dopytywał Chestera, czy dzidziuś jeszcze nie przyszedł na świat. Tak jakby on sam nie zamierzał pochwalić się wszystkim dookoła, kiedy już zostanie tatą. Zerknął na Jordie, jej plany co do zrobienia porządków - albo po prostu: miejsca na kolejne prezenty - kwitując skinieniem głowy. - Widzę, że rozpiera cię energia, co? To dobrze - podjął, posyłając jej ciepły uśmiech. Lubił ją widzieć taką radosną oraz pełną pozytywnej energii - znacznie bardziej niż zmęczoną, choć oczywiście rozumiał, że nosząc nieustannie ciążowy brzuch miała do tego zmęczenia pełne prawo. - W takim razie ja pójdę z Aldo na spacer - czy potrzebujesz pomocy z tymi porządkami?

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Życie na granicy było chyba wpisane w ich dna – oboje uwielbiali poczucie adrenaliny, lubili żyć szybko i bez konkretnego planu, korzystając z tego co los miał im do zaoferowania. Konsekwencje zazwyczaj całkowicie odkładali na bok, nie bacząc na to, że przecież mogło zdarzyć się coś, co ich uporządkowane tak czy inaczej życie może jednak ostatecznie wywrócić do góry nogami. Ogólnikowe puszczenie kierownicy było więc poniekąd przez nich bardzo upragnione, tyle, że tym razem wcale nie w życiu, ale po prostu w łączącej ich relacji. Bo mimo, iż ogólnie uwielbiali podejmować ryzyko, to jedynie w tym co ich łączyło byli niezmiernie powściągliwi i wydawać by się mogło – ostrożni. Dopiero, gdy porzucili te wszelkie bariery i zahamowania, pozwoli na to, by to wszystko rozkwitło, rozpędziło się tak bardzo, że w przeciągu zaledwie roku doprowadziło ich do tego konkretnego momentu, w którym byli już zupełnie innym ludźmi. Jordana nigdy nie poznałaby samej siebie, gdyby miała zestawić tę nową wersję, z tą, którą Chester poznał – wydawać by się mogło, że już tak dawno temu. Jednakże wydarzyło się w jej życiu już tak wiele, że nagle ten pędzący czas niemalże mienił się jej w oczach, bo przecież zaledwie dopiero co zobaczyła na teście dwie kreski i niemal zemdlała z przerażenia, a dziś nosiła pod sercem nowe życie i nie mogła się doczekać, by przywitać na świecie ich synka. Bo przecież zmieniło się tak wiele – zmieniło się dosłownie wszystko, ale najlepszym w tym i tak było to, że oni nadal pozostawali po prostu niesforną, beztroską Jordie i Chesterem, który jak zawsze przywracał ją do pionu, czasami onieśmielał, ale przede wszystkim cholernie podniecał. Tak, nawet teraz, gdy dźwigała ten dodatkowy, słodki ciężar w brzuszku, a jej hormony nadal szalały w cały organizmie, wywracając wszystko do góry nogami. Tyle, że teraz nie mogli sobie pozwolić na to co oboje tak bardzo uwielbiali, ale ku zapewne ich wielkiemu zaskoczeniu – pojawiły się inne aspekty, które także sprawiały im radość. Dom – bo ten objawiał się wspólnie spędzanym czasem, wieczorem we dwoje, wspólnie zjedzoną kolacją, witaniem nowego dnia w swoich objęciach i całą masą czułości, których sobie oczywiście nie szczędzili. Dzisiaj to było jej definicją szczęścia i absolutnie nie zamieniłaby tego na nic innego, chociaż jeszcze kilkanaście miesięcy temu nawet nie przypuszczałaby, że dziś na jej palcu będzie lśnił zaręczynowy pierścionek. I mimo, że nieco obawiała się tej nowej roli, w której przyjdzie jej się niespodziewanie znaleźć, to wiedziała, że mając u boku Chestera będzie w stanie stawić temu czoła. Bo sama pragnęła być dla ich synka najlepszą mamą jaką będzie w stanie być, pragnąc by ich maleńki chłopczyk miał najlepsze dzieciństwo – takie o jakim każde dziecko marzy. Sama wychowywała się w pełnej, szczęśliwej rodzinie i jedynym czego życzyłaby sobie najbardziej, to być taką mamą dla Reggie’ego, jaką dla niej była jej własna. I w takich chwilach jak te tęskniła za nią szczególnie, ale jednocześnie często o niej myślała, wiedząc jak wspaniałym była dla niej wzorem. I może Jordie czasami jeszcze się gubiła, nie wszystko rozumiała i działała nazbyt pochopnie, to chyba ostatecznie mama i tak mogłaby być z niej dumna – bo stawiła czoła temu co przyniosło jej życie. A obecnie obawiała się już chyba faktycznie tylko tego bolesnego porodu, który zbliżał się nieubłaganie i po odbyciu wszystkich zajęć w szkole rodzenia, niestety miała już większą świadomość tego jak to wszystko będzie wyglądało. Właściwie wiedzieli dokładnie co ich czeka, co w jakimś stopniu jedynie pogłębiało jej przerażenie, ale ponieważ Chet wspierał ją niemalże na każdym kroku, wreszcie naprawdę zaczęło to jego wsparcie doceniać – ostudziła swój niepohamowany temperament i powściągnęła zazdrość, w związku z czym ich relacja naprawdę w ostatnim czasie rozkwitła. I to pozwoliło im cieszyć się sobą, w oczekiwaniu na ten upragniony dzień. Bo przecież wszystko inne było już właściwie dopięte na ostatni guzik – wszystko przygotowane, kupione – dlatego jedynym co jeszcze było przed nimi, było właśnie powitanie synka w ich małej rodzinie. Ale nim to nastąpi, obowiązkowym punktem na liście było oczywiście baby shower, którego sama Jordie się nie spodziewała, ale przynajmniej dzięki temu miała piękną niespodziankę, a dzisiejszy dzień naprawdę dodał jej energii i sprawił, że poczuła się naprawdę dobrze – psychicznie i fizycznie. Dlatego powitała bruneta w kuchni szerokim uśmiechem. – Uwielbiam niespodzianki, naprawdę nie spodziewałam się, że to wszystko zorganizują – przyznała szczerze, a potem już jedynie szturchnęła go lekko w brzuch i zaśmiała się cicho, udając lekkie oburzenie, które próbowała wyrazić mimiką twarzy, aczkolwiek i tak była na tyle szczęśliwa, że nie była w stanie tego zrobić – Czyli Ty o wszystkim wiedziałeś, tak? I maczałeś w tym palce, a o niczym mi nie powiedziałeś? No wiesz co… - pokręciła głową z rozbawieniem i przeniosła wzrok na leżące na stole prezenty. Faktycznie ilość tych wszystkich rzeczy zaczynała być nieco przytłaczająca, ale jednocześnie cieszył fakt, że wszyscy tak bardzo dzielili z nimi tę radość oczekiwania na maluszka, pragnąc jednocześnie dać coś od siebie. A Jordie zawsze marzyła o dużej rodzinie, mając także dużo grono znajomych i przyjaciół, którzy zarówno z jej strony, jak i z jego – najwyraźniej podzielali chęć współdzielenia z nimi tych pięknych chwil. – Oczywiście, że powiedziałam im, że niedługo to wszystko nie zmieści nam się w domu, ale… chyba niezbyt się tym przejęli – zauważyła, unosząc brew z cichym śmiechem, po czym odchyliła głowę i spojrzała na niego, kiwając głową – Pomyśl tylko, że to mogły być bliźniaki… - posłała mu sugestywne spojrzenie, mając na myśli oczywiście samą siebie i jej siostrę bliźniaczkę, a podobno jeżeli już w rodzinie występują bliźniaki, to dużo większa szansa, że ten fakt zostanie powielony w kolejnym pokoleniu. Uniosła ponownie brew, dostrzegając jego minę i zaśmiała się, gładząc dłonią jego brzuch. – Na szczęście to tylko nasz synek, więc chyba nam się udało. Gdyby jednak miało pojawić się drugie dziecko, to oznaczałoby drugą taką samą ilość rzeczy, więc… jest ryzyko, że byśmy się tutaj nie pomieścili – zauważyła z rozbawieniem – Ale póki co nie musimy się tym martwić – pokręciła głową z uśmiechem i raz jeszcze chętnie odwzajemniła słodkiego buziaka, którym obdarował ją Chet. W końcu wypuściła go ze swojego objęcia i podeszła do stołu, by zgarnąć z niego torby z prezentami, gdy już oznajmiła, że jednak zajmie się ostatnimi porządkami. – Wiem, kochanie, ale nie chciałam Ci zawracać głowy, nie wiedziałam czy już wróciłeś z pracy. Ale nie martw się, było tam tak dużo osób, że miał mnie kto podrzucić do domu – posłała mu ciepły uśmiech, łapiąc torby za sznureczki – Tak, dzisiaj zadziwiająco mam dużo energii. Nie wiem, to chyba endorfiny, po tym pełnym emocji spotkaniu – zaśmiała się, wzruszając lekko ramionami – Nie, ja sobie dam ze wszystkim radę, a Wy idźcie na spacer, bo Ty chyba nie możesz się już doczekać, co? – zwróciła się do czworonoga, który kręcił się od jakiegoś czasu po kuchni, a teraz merdał wesoło ogonem, chyba już instynktownie rozumiejąc słowo – spacer. Uśmiechnęła się więc do niego i pogłaskała go po głowie, a potem posłała jeszcze jeden uśmiech w stronę bruneta i powędrowała po chwili na górę. Kilka minut później słyszała już tylko zamykane drzwi, a sama ulokowała się najpierw w dziecięcym pokoiku, w którym rozłożyła kilka nowych rzeczy, przygotowując je tym samym do prania, natomiast zabawki ułożyła w przeznaczonych do tego miejscach. W końcu rozejrzała się po pokoju i z rozczuleniem pogładziła dłonią brzuszek, nie mogąc się za każdym razem napatrzeć na to wnętrze, które było urocze, przytulne i dokładnie takie, jakie sobie wymarzyła. Wracając jednak na ziemię, przeszła znowu do garderoby i tam zabrała się za segregowanie nie tylko pozostałych rzeczy maluszka – także tych większych rozmiarowo, które otrzymali już nie tylko w prezencie, ale i od jej siostry, ale również ich własnych. Przy okazji dopakowała ostatnie rzeczy do przygotowanej już do szpitala torby, która leżała w sypialni w pełnej gotowości. Wymieniała smsy z Indianą, w międzyczasie robiąc porządki na półkach, niemalże cały czas będąc na nogach i w ruchu – odczuwała już lekkie zmęczenie, ale była dziś na tyle pobudzona, że nadal nie odczuwała potrzeby odpoczynku. Przenosząc średniej wielkości karton z rzeczami Reggie’ego, nagle poczuła nieprzyjemne ukłucie w podbrzuszu, na tyle mocne, że upuściła trzymające w dłoniach rzeczy, które spadły na podłogę i się na niej rozsypały, a ona złapała się dłońmi szafek, oddychając głęboko, gdy ból jakby bardziej się nasilał. Wzbierało w niej lekkie przerażenie, bo przecież to nie był jeszcze czas na poród, ale tym samym obawiała się czy wszystko jest w porządku. Jednakże niemal przestała oddychać w momencie, w którym zobaczyła na jasnym materiale sukienki… krew. – O Boże… - mruknęła cicho, czując wzbierające pod powiekami łzy, gdy nagle przytłoczył ją ten strach i ból, który nie ustępował. Przyłożyła dłoń do brzucha i obróciła się powoli, z przerażeniem odkrywając, że telefon leżał po drugiej stronie pomieszczenia na szafce, a ona nie była w tej chwili w stanie po niego podejść, odetchnęła więc głęboko i osunęła się powoli, siadając ostrożnie na podłodze. – Chet – mruknęła niemal błagalnie, nie mając pojęcia kiedy brunet wróci do domu. Ułożyła obje dłonie na brzuchu, czując spływające po policzku łzy i starała się oddychać dokładnie tak, jak uczyli ją w szkole rodzenia, ale w tej panice i przerażeniu zdecydowanie nie było to takie proste. Skrzywiła się mocno, czując znowu nieprzyjemny ból o znacznie większej sile – nie miała pojęcia co się dzieje, czy były to skurcze porodowe, czy przepowiadające czy w ogóle działo się coś o wiele gorszego, bo… skąd krew? Oparła głowę o mebel za sobą i oddychała głęboko, nagle jakby przez mgłę słysząc zamykane drzwi i głos bruneta dochodzący z dołu. – Chet – powiedziała nieco głośniej, znowu krzywiąc się w momencie, gdy ją zabolało – Chet! – zawołała na tyle na ile mogła, ale wiedziała już, że ją usłyszał, gdy szybko wybiegł na górę, niemal od razu kierując swoje kroki do garderoby, w której potencjalnie miała się przecież znajdować. I nie pomylił się, bo po chwili podzieliła wraz z nim to samo przerażone spojrzenie, gdy na nią spojrzał. – Chet… nie wiem co się dzieje… nie wiem… strasznie mnie boli…

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Prawda była taka, że Chet, jako przyszły rodzic, czuł się nie mniej zagubiony, co Jordie - po prostu starał się tego nie okazywać, głównie po to, by nie pogłębiać w niej strachu ani nie prowokować myśli, że sobie nie poradzą, nawet jeśli on sam miewał również takie obawy. Z pewnością jednak obojgu im otuchy dodawał fakt, iż byli w tym razem - że wszystkiego uczyli się razem, że żadne z nich nie wybiegało przed szereg i nie oceniało tego drugiego za ewentualne, drobne błędy, jakie popełnialiby po drodze. Bo każdy popełniał błędy - to wszak najbardziej ludzka rzecz; i każdy, kto kiedykolwiek znalazł się w podobnej sytuacji, oczekując narodzin pierwszego dziecka, odczuwał dokładnie ten sam lęk, co oni obecnie. W tym zapewne również ich rodzice, którzy w taki czy inny sposób byli dla nich wzorem, i tak jak Jordana pragnęła dorównać swojej mamie, tak Chet... pragnął nie powielać błędów własnego ojca. A to już chyba połowa sukcesu, skoro tak bardzo zależało im na tym, aby nie zawieść swojego synka, i oboje nie raz już przecież pokazali, że jeśli czegoś bardzo chcą, to nic ich nie powstrzyma. Zdecydowanie jednak pocieszającym był fakt, iż po narodzinach dziecka nadal zachowają swoją przewagę liczebną, co zdecydowanie ułatwiało sprawę, jeśli wziąć pod uwagę to, iż Jordie była jedną z bliźniaczek i im samym również mogło przytrafić się takie podwójne szczęście. I wówczas oczywiście podjęliby to wyzwanie, ale mimo wszystko Chet cieszył się, że nie musieli tego robić, toteż komentarz panny Halsworth skwitował śmiechem, potrząsając przy tym głową. - Pomyśl, że musiałabyś wtedy przez dziewięć miesięcy dźwigać podwójny ciężar - odbił piłeczkę, tak jakby chciał ją zniechęcić do samej myśli o bliźniętach, co i tak nie miało najmniejszego sensu, bo przecież nikt nie zamawiał sobie jednego albo dwojga dzieci. Zresztą ten podwójny ciężar pewnie też był przesadą, bo bliźniaki chyba z zasady był drobniejsze. - Ale jak już nabierzemy wprawy z jednym dzieckiem, to następnym razem będziemy mogli zmajstrować sobie parkę - dodał z rozbawieniem i dźgnął ją leciutko palcem w bok, wypuszczając ze swoich objęć, gdy towarzyszący im nieustannie psiak ożywił się już na samo brzmienie słowa "spacer" i zaczął kręcić się energicznie, goniąc własny ogon, wobec czego Chet nie miał już innego wyboru, jak tylko zabrać go na ową obiecaną przechadzkę. Kiedy więc Jordana skierowała swoje kroki na piętro, mężczyzna ubrał psa w szelki i smycz, po czym zgarnął telefon i klucze, wychodząc z domu. Niezależnie od tego, jak bardzo lubili z Jordie spędzać razem czas - w domu, na spacerze, czy w jakikolwiek inny sposób - oboje potrzebowali czasem wytchnienia oraz chwili tylko dla siebie, i było to całkowicie naturalne. W przeciwnym razie, prędzej czy później oszaleliby, gdyby każdą sekundę każdego dnia spędzali razem. Poza tym Jordana czuła się dzisiaj doskonale, co nie dawało żadnych, choćby najmniejszych przesłanek do niepokoju, jaki kazałby brunetowi zostać z nią w domu. Kiedy jednak wrócił jakieś pół godziny później i niemal od progu dobiegł go głos Jordany - jakby paniczny? - w pierwszej chwili pomyślał, że... może odeszły jej wody i zaczęła rodzić. Szybkim krokiem udał się po schodach na górę, kierując się prosto do sypialni - a konkretniej do przylegającej do niej garderoby, gdzie spodziewał się odnaleźć ciemnowłosą. - Jordie? Co się stało? - zapytał, wchodząc do pomieszczenia, i choć początkowo w jego spojrzeniu dało się dostrzec lekką dezorientację, to ta szybko ustąpiła miejsca niepokojowi, a później wręcz - przerażeniu, gdy mężczyzna poskładał fakty, widząc porozrzucane na podłodze rzeczy, a w dalszej kolejności - krew, wsiąkającą w materiał jej sukienki, na widok której brunet aż pobladł. Podszedł szybko do Jordie i ukucnął przy niej. - Już... jestem przy tobie - spróbował ją uspokoić, mimo ze sam miał wrażenie, iż serce za moment wyskoczy mu z piersi. Drżącą dłonią dotknął zaledwie jej brzucha, zanim sięgnął do kieszeni po swój telefon. - Dzwonię po pogotowie, zabierzemy cię do szpitala. Nie bój się, kochanie, wszystko będzie dobrze - nie wiedział, czy Jordie byłaby teraz w stanie zejść do samochodu, zresztą on sam był chyba zbyt roztrzęsiony, aby wieźć ją samodzielnie do szpitala. Przełączył swojego rozmówcę na głośnik, żeby w razie czego Jordie mogła się z nim porozumieć lub usłyszeć ewentualne instrukcje odnośnie tego, co powinna robić do przyjazdu karetki, a gdy po drugiej stronie usłyszeli głos, brunet pospiesznie wyjaśnił, iż jego narzeczona, w dziewiątym miesiącu ciąży zaczęła krwawić i skarżyła się na silny ból, po czym kilkukrotnie jeszcze ponaglił dyspozytora, w odpowiedzi słysząc, że karetka będzie za kilka minut, co i tak w żaden sposób nie sprawiło, aby mógł odetchnąć z ulgą. - Karetka zaraz tu będzie, spokojnie... oddychaj - mówił dalej do Jordie, trzymając ją za rękę, a drugą dłonią ocierając łzę z jej policzka; chcąc jakoś odciągnąć jej myśli od bólu oraz tego, co ów ból mógł oznaczać - choć bez wątpienia łatwiej byłoby zastosować się do instrukcji udzielonych im w szkole rodzenia, gdyby mieli do czynienia z typową akcją porodową, a nie krwawieniem, które z definicji nie zwiastowało niczego dobrego. Na taką okoliczność nikt ich nie przygotował, dlatego Chet postanowił zignorować te wskazówki, które mówiły o tym, iż partner powinien zadbać o komfort kobiety chociażby poprzez przygotowanie jej okładu - bo w obecnej sytuacji nie zamierzał zostawiać Jordie samej nawet na sekundę, przynajmniej do czasu przyjazdu pogotowia. Chyba tylko tyle mógł teraz zrobić. Już i tak był na siebie wściekły, że od początku go tu z nią nie było; mimo iż przecież nie mógł przewidzieć, że coś się stanie. Nie mógł być przy niej przez cały czas, a ufał, że Jordie sama wiedziała, aby się nie przeciążać - zresztą w chwili obecnej bicie się w pierś, przerzucanie winą czy generalnie: panikowanie, niczego by już nie zmieniło. To on czuł się odpowiedzialny; to on obiecał, że się nią zaopiekuje i nie pozwoli, aby jej lub ich synowi, cokolwiek się stało, a teraz zawiódł i miał tego świadomość. I nie chciał nawet myśleć, jak mogło się to skończyć.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Zagubienie w tej sytuacji było absolutnie normalnym zjawiskiem – oboje doświadczali tego wszystkiego pierwszy raz i mieli prawo nie tylko popełniać błędy, ale przede wszystkim odczuwać taką niepewność, co do to tego jak będzie: jak to będzie wyglądało i czy w ogóle dadzą sobie radę. Fakt jednak jest taki, że obecnie nie mają już wyboru, po prostu muszą dać sobie radę i faktycznie pocieszającym okazuje się to, że są w tym razem. I co najważniejsze, że chcą być razem, wspierając się wzajemnie – bo to w dużej mierze zapewnia komfort psychiczny. I chyba głównie dlatego, że Chet zachowywał taki spokój, ten w jakimś stopniu w końcu udzielił się również i Jordie, może bywał więc pozorny i może próbowali czasami ukryć obawy, to i tak nie były one na tyle poważne, by się nimi obecnie przejmować. Ostatecznie nie mogli się doczekać tej ekscytującej przygody, która zapewne będzie niezmiernie trudna i pełna wyrzeczeń, ale jednocześnie niezmiernie piękna, bo przecież wspólnie powołali na świat nowe życie – swojego synka. Ich synka. A to życie wypełnione bezgraniczną miłością tej małej istoty musiało być po prostu cudowne, a przynajmniej pozostawało mieć nadzieję, że tak właśnie będzie i że oboje w tych nowych rolach się odnajdą. W końcu chcą dla synka jak najlepiej, wobec czego starając się wspólnymi siłami, musieli zmierzać do wymarzonego sukcesu. Dlatego chyba dobrze, że na start geny ciemnowłosej nie wzięły góry, w związku z czym w jej brzuchu nie rozwijały się teraz dwie istoty, a jedna – za co sama chyba była losowi bardzo wdzięczna. Mówi się, że dwie małe istoty, to więcej miłości, w jej rodzinie bliźnięta pojawiały się dosyć często, ale sama chyba nie chciałaby obecnie przeżywać takiego trudu, w tak młodym wieku – bo już jedno dziecko stanowiło niemałe wyzwanie, a dwójka… no cóż, mogłaby ich nieco przerosnąć. Oczywiście nikt nie wybiera sobie tego, ile dzieci się pojawi, ale mimo wszystko opcja posiadania bliźniąt w jej przypadku jest niezmiernie duża, dlatego właśnie jednak posiadanie tylko synka na ten moment stanowiło opcję idealną. Z rozbawieniem więc przyjęła ich żarciki w tym temacie, czując się już z tym absolutnie swobodnie – temat ciąży nie stanowił bowiem tematu tabu, chętnie i szczerze rozmawiali, dzielili się swoimi obawami i pragnieniami, a także chyba pewnego rodzaju planami dotyczącymi tego jak to będzie, gdy będą już we troje. I musiała przyznać, że zapanował między nimi obecnie tak dobry czas, że chyba ten spokój naprawdę pochłonął ją bez końca, przez co też była bardziej zrelaksowana i uśmiechnięta, bynajmniej nie wytykając brunetowi wszystkiego co działo się wokół, więc chyba nie miał już jej tak bardzo dość. Najwyraźniej jednak los postanowił kolejny raz zdecydować za nich – bo tak jak spadła na nich niespodziewanie wieść o ciąży, tak obecnie znowu na ich barki spadł najwyraźniej przedwczesny poród, którego przecież nie przewidywali… już teraz. Jeszcze tych raptem trzy tygodni miało im dać potrzebny czas na ostatnie przygotowania – być może głównie na to nastawienie mentalne, ale teraz? Teraz nie było już czasu na zastanawianie się, bo poczuła ogromne przerażenie, gdy na letniej sukience dostrzegła krew. Niemal odebrało jej dech w piersiach, gdy tylko pomyślała o tym, iż coś mogło się teraz stać ich dziecku, przez co nie była w stanie nawet wykonywać najprostszej czynności, takiej jak chociażby próba sięgnięcia po telefon. Szczęściem w nieszczęściu okazało się to, że Chet wrócił dosyć szybko. Wszechogarniający niepokój udzielił się również jemu, co niemal od razu dostrzegła w jego spojrzeniu, gdy już pojawił się w garderobie, ona zaś nie mogła powstrzymać łez, które pod wpływem stresu i adrenaliny niepohamowanie wypływały z jej oczu. – Nie wiem, strasznie mnie boli… naprawdę nic nie zrobiłam, wzięłam tylko to pudełko, przecież było takie lekkie… - mówiła płaczliwym głosem, gdy brunet zbliżył się do niej i przykucnął obok – Boje się, strasznie się boje… co jeżeli coś się stanie naszemu synkowi? Chet, nie może stać się nic złego… - pociągnęła nosem, a po chwili skrzywiła się mocno, czując przeszywający ból i sama złapała się za brzuch, oddychając głęboko. Pokiwała jedynie głową, gdy wspomniał o karetce i chwilami z trudem łapała oddech, gdy brunet podjął rozmowę z dyspozytorem, a potem sama odpowiedziała na kilka pytań, nijak nie mogąc się uspokoić, chociaż to właśnie polecał jej mężczyzna. Łatwo jednak było o tym mówić, gorzej wykonać – ból się nasilał, a gdy tylko spoglądała na krew, miała wrażenie, że serce jej się zatrzymuje. Gdy oznajmił na koniec, że karetka będzie za kilka minut, spojrzała załzawionymi oczami na Chestera, mocno zaciskając dłoń na jego dłoni, za którą ją złapał. Ściskała coraz mocniej, gdy narastał ból, mimo wszystko będąc mu wdzięczna za to, że otarł z policzków jej łzy. – To za wcześnie… przecież to za wcześnie… a jeśli coś pójdzie nie tak? – rozpłakała się znowu, gładząc dłonią brzuch i starając się głęboko oddychać, tak jak uczyli ich w szkole rodzenia. Tyle, że ona nawet nie miała pojęcia czy to właściwie jest poród, czy być może coś na co oboje nie byli gotowi. Na co nikt ich przecież nie przygotował. I oboje najpewniej mieli wrażenie, że to było najdłuższych kilka minut w ich życiu, niemniej karetka faktycznie dotarła na miejsce błyskawicznie. Gdy usłyszeli już charakterystyczny sygnał, spojrzała na bruneta i skinęła głową w stronę drzwi, mając świadomość tego, że Chet nie chciał się nigdzie ruszyć. – Idź – mruknęła cicho, bo przecież musiał po nich wyjść i ich tu przyprowadzić – Poczekam – dodała, pragnąc zapewnić go, że i tak chyba gorzej już nie będzie i poczeka minutę czy dwie, gdy tylko tutaj dotrą. Raz jeszcze ścisnęła jego dłoń, gdy ból na moment powrócił, a potem go puściła i kolejny raz się rozpłakała, z trudem łapiąc powietrze, gdy brunet szybko pobiegł po pomoc. I faktycznie zajęło to zaledwie minutę, bo nim się w ogóle zorientowała, do pomieszczenia weszli panowie z karetki, którzy niemal od razu się nią zajęli. – Proszę oddychać, musi się Pani przede wszystkim uspokoić – polecił łagodnie obecny lekarz, na wstępie szybko badając brzuch, ale niemal od razu zadecydował, żeby rozłożyli nosze, bo natychmiast trzeba jechać do szpitala. – Co się dzieje? Czy z dzieckiem wszystko w porządku? – spytała z przerażeniem, gdy ostrożnie przetransportowano ją na nosze i zabezpieczono pasami, a ona wzrokiem przede wszystkim odszukała bruneta. – Jedziemy jak najszybciej to szpitala – zakomunikował tylko lekarz, najwyraźniej nie chcąc na szybko niczego określać ani też pewnie bardziej ich stresować, chociaż po jego minie wywnioskowała, że na pewno nie było dobrze. Gdy już opuszczali garderobę, złapała znowu dłoń Chet’a, kierując na niego spojrzenie. – Nie zostawiaj mnie – poprosiła z panicznym przerażeniem, gdy jeden z mężczyzn zakomunikował, że brunet może zabrać się z nimi – W pokoju jest torba – powiedziała jeszcze tylko, by Chet o niej nie zapomniał, bo tam było wszystko co potrzebne. A potem już miała pozwolić, by zniknął jej z oczu, bowiem zniesiono ją po schodach, a następnie zabrano na zewnątrz i prosto do wnętrza karetki. Niemal zakwiliła z bólu, który znowu się nasilał i poczuła odrobinę ulgi dopiero wtedy, gdy Chet pojawił się obok. Znowu mocno złapała go za rękę, a ponieważ trudno jej było oddychać przez łzy i strach, podano jej maskę z tlenem, która faktycznie ułatwiła jej nieco złapanie tchu. W międzyczasie wykonano jeszcze kilka badań, a droga do szpitala również nie zajęła więcej niż kilka minut. Po dotarciu na miejsce przetransportowano ją niemal od razu na szpitalny oddział ratunkowy, gdzie sprawdzono wszelkie informacje o jej stanie zdrowia i przebiegu ciąży, jednocześnie kontaktując się z jej panią ginekolog. Dla Jordie zaś wszystko działo się niemal jak w zwolnionym tempie, a na pewno nie wszystko docierało do jej świadomości – biegano wokół niej, pytano, coś mówiono – ale jej umysł był skupiony chyba tylko na strachu. W końcu podjęto decyzję o tym, iż trzeba szybko zabrać ją na salę operacyjną, o czym została poinformowana przez głównego lekarza. Przedstawiono jej obraz sytuacji, a także to, iż poród naturalny nie wchodzi w grę, właściwie poród ten nawet się nie zaczął, ale z uwagi na krwawienie, trzeba szybko rozwiązać ciążę. Zaczęto więc przygotowywać ją do operacji, a w międzyczasie na jej prośbę, lekarz wyszedł do bruneta i przekazał mu wszystkie informacje. – Cesarskie cięcie w tej sytuacji jest jedynym rozwiązaniem, dla dobra dziecka i mamy, ponieważ ich życia są w tej chwili zagrożone. Zaraz wszystkim się zajmiemy, trwają przygotowania do zabiegu – oznajmił, próbując oczywiście jakoś go pokrzepić i pocieszyć, ale to zapewne było tak samo trudne, jak zapanowanie nad strachem Jordany. Ostatecznie oznajmił również, że brunet nie może być z nimi na sali, bo Jordie i tak będzie pod narkozą. Gdy wszystko było już gotowe, na szpitalnym łóżku wyjechała już na korytarz, bo tamtędy przewożono ją na salę operacyjną. I to właśnie tam niemal od razu dostrzegła Chet’a, przez co niemal instynktownie wyciągnęła w jego kierunku rękę, a gdy tylko zacisnęła palce na jego dłoni, od razu poczuła się odrobinę lepiej. Z przerażeniem spoglądała w jego ciemne oczy, zdając sobie sprawę z tego, że wiedział już jaka jest sytuacja. – Kocham Cię.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

W pewnym sensie Chet niemal od początku trwania tej znajomości starał się chronić Jordie przed złymi doświadczeniami - w szczególności tymi, które mogły wynikać z jego obecności w jej życiu - choć bez wątpienia obecna sytuacja znacznie różniła się od tej, jaka miała między nimi miejsce jeszcze półtora roku temu: zaledwie tyle, choć z jego perspektywy wydawało się to znacznie bardziej zamierzchłą przeszłością, co nie zmieniało jednak faktu, że swym niecodziennym spokojem mężczyzna pragnął jedynie uchronić Jordanę przed dodatkowym stresem i obawami, które mogłyby ją nachodzić w związku z porodem czy późniejszym rodzicielstwem. I dokładnie to samo starał się robić, zapewniając ją, że wszystko będzie dobrze, mimo iż wszelkie znaki wydawały się aktualnie wskazywać coś innego: krew i ból zdecydowanie nie były dobrym zwiastunem, a Chet chyba obawiał się zapytać, czy wyczuwała jakieś ruchy ze strony dziecka, czy te również ustały, co byłoby zapewne kolejnym niepokojącym symptomem. Pomimo swych najszczerszych chęci i starań, brunet i tak nie zdołał jednak uchronić jej przed tym, co aktualnie przeżywała: przed przerażeniem i obawą o życie ich dziecka, czego mógł już jedynie żałować - podobnie jak i tego, że nie był w stanie zrobić nic więcej, niż być przy niej, oczekując na przyjazd karetki. Jakkolwiek frustrująca była to świadomość, to musiał pogodzić się z tym, że nie miał wpływu na to, co się wydarzy. - Wiem. To nie twoja wina - odrzekł, gdy Halsworth zapewniła, że nic nie zrobiła. Nie chciał, aby myślała, że ją obwiniał - ani żeby sama się winiła i zadręczała, bo to w niczym nie pomagało. Nic nie pomagało, a minuty do przyjazdu pogotowia dłużyły się tak okropnie, że w pewnym momencie Chet pożałował, że po prostu nie wziął Jordie na ręce i nie zaniósł do samochodu, żeby samemu zawieźć ją do szpitala - ale jednocześnie nie chciał w jakiś przypadkowy sposób jeszcze bardziej zaszkodzić jej lub dziecku. Brzmienie sygnału okazało się być zatem jak wybawienie, chociaż wciąż niechętnie brunet wypuścił kobiecą dłoń ze swojej, by pospieszyć na dół i wpuścić ratowników do domu, a następnie skierować ich do właściwego pomieszczenia, gdzie wkroczyli po niedługiej chwili i zajęli się Jordaną. Pozwalając im działać, Chet odsunął się na bok, i dopiero gdy kobieta wylądowała na noszach, gotowa, by przenieść ją do karetki, na powrót znalazł się przy niej. - Nie zostawię - zapewnił, z ulgą przyjmując fakt, iż lekarz pozwolił mu pojechać do szpitala razem z ciemnowłosą - zapewne wiedząc już z doświadczenia, iż z ciężarnymi kobietami nie warto dyskutować, szczególnie, gdy każda kolejna minuta zwłoki mogła zaważyć na życiu dziecka; i chociaż na twarzy tego samego lekarza brunet dostrzegł nutę dezaprobaty w chwili, kiedy Halsworth wspomniała o torbie, a jemu zapewne cisnęło się na usta, że karetka to nie taksówka i nie ma tam miejsca na bagaże, to finalnie obyło się bez utrudnień w tej kwestii. On sam wiedział zresztą, aby nie przeszkadzać ratownikom i lekarzom w wykonywaniu swojej pracy, więc swą rolę ograniczył zaledwie do trzymania Jordie za rękę, aby dać jej to poczucie, że nie była sama - zarówno w karetce, jak i później w szpitalu, choć tam już musieli się rozstać, aby Halsworth mogła zostać poddana niezbędnym badaniom, jakie miały pomóc lekarzom zadecydować o dalszych krokach oraz sposobie rozwiązania ciąży, która w tym momencie była już poważnie zagrożona. W tym czasie jednak Chet został poproszony o zaczekanie na korytarzu, a że cierpliwość była tą cechą, którą dopiero nabył i nie nauczył się jeszcze do końca nią posługiwać, to trzeba przyznać, że nosiło go po tym korytarzu niczym jakiegoś ćpuna na głodzie. Maszerował nerwowo od ściany do ściany, co rusz zerkając na drzwi, aż w końcu pojawił się w nich doktor, który wyjaśnił mu sytuację, bynajmniej go jednak nie uspokajając - bo jak miał być spokojny, słysząc, że życie Jordie i ich dziecka było zagrożone? Odrobinę nieobecnie pokiwał więc tylko głową na znak, że zrozumiał, pozwalając, by lekarz po chwili ponownie zniknął za drzwiami - tymi samymi, przez które wkrótce wywieźli Jordanę, przewożąc ją na blok operacyjny. Podszedł do niej szybko, zrównując z nią krok - a właściwie z osobą, która popychała przed sobą szpitalne łóżko - i odnajdując dłoń narzeczonej, którą ścisnął lekko w swojej własnej. - Ja też cię kocham - odpowiedział, lecz tym razem nie zdobył się już na kolejną próbę przekonania jej, że będzie dobrze. Z nich dwojga to Jordana była zawsze większą optymistką. Tuż przed wejściem na blok zatrzymał ją jednak na sekundę, by pocałować ją krótko, niemalże w przelocie, zanim oznajmiono mu, że dalej nie może wejść. - Będę na was czekać - wypuściwszy dłoń Jordie ze swojej, obserwował, jak zniknęła ona za kolejnymi drzwiami. Na ogół nie zgadzał się z teorią, jakoby wiara i pozytywne nastawienie stanowiły połowę sukcesu w walce z chorobą czy innymi podobnymi problemami - bo znał wiele osób, które pragnęły żyć, a jednak tę walkę przegrały - ale w tym momencie nie dopuszczał - nie chciał dopuszczać - do siebie myśli, że Jordanie albo ich synkowi mogłoby się coś stać i że mógłby stracić któreś z nich. Był przerażony - jak jeszcze nigdy, i jak jeszcze nigdy: bezradny. Nie bez powodu przez tak wiele lat wolał być sam - bo w ten sposób przynajmniej nie musiał martwić się o nikogo prócz siebie, a teraz ten paraliżujący lęk wprost odbierał mu dech. Ze stresu nie był w stanie usiedzieć w miejscu - krążył więc po korytarzu, odwracając się nerwowo ilekroć tylko słyszał czyjeś kroki, ale to wszystko wydawało się trwać wieczność, a oczekiwanie - nie mieć końca. Niemal podskoczył, słysząc jednak w pewnym momencie dzwonek telefonu, tego należącego do Jordie, który brunet miał teraz wraz z innymi rzeczami, ale gdy po niego sięgnął - choć sam nie wiedział, po co - a na wyświetlaczu ukazało mu się imię jej siostry, nie zdecydował się na to, aby odebrać i poinformować ją o tym, że są w szpitalu. Mimo iż może powinien, to nie miał pomysłu, co mógłby jej powiedzieć, skoro sam tak niewiele teraz wiedział. Schował więc telefon do torby i przysiadł na jednym z plastikowych krzesełek pod ścianą, zaledwie na sekundę, nim z bloku operacyjnego wyłonił się wreszcie lekarz, a Chet wystrzelił z miejsca niczym sprężyna i natychmiast zasypał go pytaniami, pragnąc dowiedzieć się, co z jego narzeczoną i z dzieckiem. Nie uspokoiło go nader rzeczowe, a mało empatyczne stwierdzenie, iż zabieg był utrudniony i przez to też się przedłużył, bo poza wyjęciem dziecka, konieczne było również powstrzymanie krwawienia; ale ostatecznie odetchnął z ulgą, słysząc, że się to udało i wszystko przebiegło pomyślnie - podobnie jak z narodzinami dziecka. Ma pan syna, doktor dodał na koniec, lecz mimo iż tych prawie dziewięć miesięcy, jakie trwała ciąża Jordie, teoretycznie przygotowało go na tę wieść, to i tak te słowa dziwnie zadźwięczały w uszach bruneta, aż zaśmiał się sam do siebie, czując, jak powoli zaczyna uchodzić z niego ten stres. Przynajmniej częściowo, bo całkowicie zejdzie to z niego - oraz dotrze do niego ta świadomość, iż właśnie został ojcem - dopiero w chwili, jak na własne oczy przekona się, że z Jordaną wszystko było w porządku: gdy ją zobaczy, weźmie za rękę, pocałuje, i gdy wezmą wreszcie na ręce swojego synka. Gdy będzie tak, jak tego pragnęli. Póki co jednak lekarz dodał, że Jordana za chwilę zostanie przewieziona na salę i wybudzona, i wtedy też będą mogli wspólnie poznać swojego synka, który, z uwagi na to, że do rozwiązania doszło przed wyznaczonym terminem, potrzebował nieco czasu, aby nabrać sił i oswoić się z nowym otoczeniem, co z całą pewnością będzie dla niego dużo łatwiejsze, kiedy już znajdzie się w ramionach swoich rodziców. Kiedy tylko więc Callaghan dostał w końcu zielone światło, aby móc wejść do sali, w której umieszczono Jordie, zasiadł tuż przy jej łóżku, ani na sekundę nie wypuszczając już jej dłoni ze swojej. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie tak miało to wyglądać - tymczasem zamiast kwiatów i kolorowych balonów obwieszczających pojawienie się na świecie chłopca, była tylko ponura, szpitalna sala, ale w obecnych okolicznościach to nie miało żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, aby ani jej, ani ich synowi nic nie zagrażało, a całą resztę... jeszcze zdołają nadrobić. Póki co zapomniał już jednak o wszystkim innym, kiedy Jordana poruszyła w końcu ręką, wybudzając się powoli z tego długiego snu. - Jordie... - odezwał się ściszonym głosem, prostując się czujnie na krześle i wznosząc spojrzenie na wysokość jej oczu, w których dostrzegł uzasadnioną w tych okolicznościach dezorientację. - Już dobrze, jesteś bezpieczna - dodał łagodnie, gładząc kciukiem jej drobną dłoń i odetchnął głęboko, czując jakby z jego ramion spadł ogromny, emocjonalny ciężar - zapewne lądując tym samym na barkach panny Halsworth, która wciąż nie wiedziała, co się stało z ich dzieckiem, więc od razu dodał: - Nasz syn też. Jest cały i zdrowy, zabrali go na salę dla noworodków, ale jak tylko będzie to możliwe, to będziemy mogli go zobaczyć - uśmiechnął się pokrzepiająco, pomimo pewnego podskórnego żalu na myśl, że ich synek, po tym, jak tak brutalnie i bez uprzedzenia wyjęto go z brzucha mamy, co z pewnością nie było dla niego dobre - był teraz zupełnie sam; ale liczył na to, że skoro Jordie już się wybudziła, to za moment zobaczą również i jego, wszak nikt przy zdrowych zmysłach nie odmawiałby świeżo upieczonej matce wzięcia na ręce swojego dziecka. Nie zapytał natomiast, jak się czuła, bo w chwili obecnej chyba i tak nie miałoby to większego sensu, i to lekarz mógłby powiedzieć na ten temat więcej, niż ona sama. Chet wstał więc z krzesła, dopiero wówczas puszczając ponownie dłoń Jordie, gdy nachylił się, by musnąć jej spierzchnięte odrobinę wargi w krótkim, acz czułym pocałunku. - Zawołam lekarza, zaraz do ciebie wrócę.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Wjeżdżając na salę operacyjną, miała dziwne poczucie jakby czas się dla niej zatrzymał – z jednej strony ogarniało ją to ogromne przerażenie, gdy jej oczy dostrzegały jedynie biegających wokół ludzi, którzy coś do niej mówili, instruowali i informowali o tym co będzie się działo, a jednocześnie jakby to wszystko w ogóle do niej nie docierało. Nie docierało nic, bo w uszach szumiało jej wręcz z nerwów, a przy tym ogarniał ją również chyba zwykły żal, w związku z tym, że nie mogło tutaj obok niej być Chestera: że nie doświadczą tego razem – bo on jest poza salą, a ona będzie nieprzytomna. Z drugiej zaś strony, w tej obecnej sytuacji liczyło się już i wyłącznie to, by ich synek był cały i zdrowy, by niedługo pojawił się na świecie i by to wszystko faktycznie skończyło się dla nich obojga dobrze. Bo co prawda nie taki był plan, ale o ile to wszystko miało zakończyć się powodzeniem, to wcale nie mogłaby narzekać. Powitanie maleństwa bowiem odbywało się wcześniej, a to oznaczało nie mniej nie więcej, że szybciej będą już we troje. I takie myśli chyba dodawały jej nieco otuchy, ale serce i tak biło jej nienaturalnie szybko i to wszechogarniające przerażenie niestety nie mijało: dopiero, gdy podano jej środek usypiający, zaczęła odczuwać błogi spokój. Powieki stawały się ciężkie, aż w końcu zamknęły się na dobre, a razem z tym ustąpił ten nieprzyjemny ból, który jakby z każdą chwilą stawał się coraz trudniejszy do zniesienia. I w ostateczności Jordie na pewno by sobie z nim poradziła, bo istotnie wiele oddałaby za to, by móc wziąć synka w ramiona tuż po tym jak przyszedł na świat, właśnie tego przecież oboje pragnęli – doświadczyć tego razem. Mimo jednak, że los zdecydował okrutnie za nich i że odebrał im taką szansę, nadal byli w tym razem i z dwojga złego Jordie mogła jedynie dziękować za to, że Chet był wówczas w domu i że ta pomoc nadeszła tak szybko. Oczywiście ona sama nie znała jeszcze przebiegu całego zabiegu ani konsekwencji dla siebie czy dla synka, ale ponieważ ciąża przebiegała prawidłowo, pozostawało mieć jedynie nadzieję, że sam nieoczekiwany poród również obędzie się bez większy komplikacji. I nawet jeżeli brunet nie był teraz u jej boku, to i tak odczuwała jego wsparcie – może nawet dużo bardziej w sferze tej mentalnej, bo miała świadomość tego, że tak jest: że czeka i denerwuje się tak samo mocno jak ona. Jednocześnie zapewne oboje odczuwali niebywałą ekscytację na samą myśl o tym, że za moment naprawdę zostaną rodzicami i być może w tej chwili strach nieco tę radość przysłaniał, ale ona nadal tam była. Dlatego towarzyszyło im teraz tak wiele różnych i sprzecznych ze sobą emocji – wszystkie były jednak cenne, wszystkie składały się w jedną całość i tworzyły mieszankę wybuchową. Obecnie to jednak Chet odczuwał to dużo bardziej i właściwie chyba to on znalazł się w mniej komfortowym położeniu, bo jako ten świadomy musiał w zniecierpliwieniu wyczekiwać na to co się stanie, podczas gdy Jordie nadal pozostawała niczego nieświadoma. Tak samo nieświadoma była więc tego, że w sali rozległ się pierwszy płacz ich synka, że udało się zatamować krwotok – mimo, że straciła jednak sporo krwi oraz że została w końcu przewieziona na salę, gdzie miała wrócić do świata żywych. Nie miała pojęcia jak długo spała: gdy wreszcie zaczęła się poruszać, najpierw drgnęła ręką, która ostatecznie tkwiła w uścisku bruneta, którego ciepło wyczuła więc niemal jako pierwsze, a następnie zamrugała powiekami, by złapać ostrość widzenia. W końcu jej zamglone nieco i zagubione spojrzenie padło właśnie na tę tak dobrze znaną jej twarz, by następnie do jej uszu dobiegł ten charakterystyczny głos wypowiadający jej imię. Mimowolnie kąciki jej ust drgnęły lekko ku górze – Chet tutaj jest, a to niemal od razu napawało ją ulgą. Nie była jednak w stanie ukryć dezorientacji, więc jej pytający wzrok chyba był dla bruneta wystarczający, ona jednak niemal instynktownie drugą dłoń przyłożyła do swojego brzucha, który był znacznie mniejszy – bo nie stał się znowu cudownie płaski, nie tak od razu, ale zdecydowanie był o wiele mniejszy od tego, który pamiętała nim jej powieki zamknęły się na sali operacyjnej, a to oznaczało, że… - Co z naszym synkiem? Co z nim? Gdzie jest? – zapytała cicho, nieco zachrypniętym głosem, ale mimo wszystko pełnym obaw i emocji, które nagle zaczęły się w niej budzić do życia. Głęboki oddech pełen ulgi opuścił jej ust jednak dopiero wtedy, gdy brunet zapewnił, że z ich dzieckiem także wszystko było dobrze. Kiwnęła lekko głową, czując oczywiście ogromną ulgę, ale i jednakże wolała przekonać się o tym sama. Spojrzała jednak ponownie na bruneta, gdy wypuścił jej dłoń i podniósł się z krzesła, po czym kąciki jej ust uniosły się lekko ku górze, gdy pochylił się ku niej, po czym chętnie delikatnie oddała krótki i czuły pocałunek, właściwie zaledwie muśnięcie warg, bo te jej nadal pozostawały nieco spierzchnięte i suche. Chciało się jej również pić, ale póki co najważniejszy był ich synek. – Chcę go zobaczyć, Chet. Muszę go zobaczyć, chcę go przytulić – powiedziała błagalnie, gdy wspomniał o lekarzu, ale ostatecznie kiwnęła głową i odprowadziła go wzrokiem do drzwi. Przez tych kilka minut analizowała w głowie to wszystko co się wydarzyło i chyba nie docierało do niej nadal to, że – naprawdę jest już mamą. Że ona i Chet mają dziecko, że ich synek już tam gdzieś jest: zapewne nadal pozostanie to takie nieprawdopodobne, aż do momentu, w którym maleństwo się tu wreszcie pojawi. Spojrzała w końcu na narzeczonego, gdy wrócił do sali wraz z lekarzem, który ją przyjmował i drugim, który okazał się ginekologiem. – Witamy z powrotem. Bardzo dobrze, że wybudziła się Pani tak szybko, operacja mimo drobnych komplikacji przebiegła pomyślnie – oznajmił, uśmiechając się ciepło w jej stronę, po czym podszedł nieco bliżej, by jeszcze upewnić się, że wszystko z nią było dobrze – Udało się nam zatamować krwawienie, co prawda straciła Pani sporo krwi, co może skutkować osłabieniem, ale niebawem wszystko wróci do normy. Oczywiście tym jeszcze się zajmiemy, by jak najszybciej postawić Panią na nogi, ale na ten moment chyba ważniejszy jest synek – zawtórował także drugi lekarz, ginekolog – po czym także się uśmiechnął, zerkając w dokumenty, które ze sobą przyniósł – Państwa dziecko ma się bardzo dobrze, mimo wcześniejszego przybycia na świat, dostał maksimum punktów, naprawdę wszystko z nim w porządku, więc gratuluję – dodał miłym głosem, dzięki czemu Jordana faktycznie poczuła jak ogromny kamień spadł jej z serca. Gdy Chet przystanął tuż obok niej, odchyliła lekko głowę i spojrzała na niego, uśmiechając się delikatnie, po czym jednak znowu przeniosła wzrok na lekarza. – Dziękuję bardzo za wszystko. Chciałabym zobaczyć synka… - spojrzała błagalnie to na jednego to na drugiego, na co uśmiechnęli się porozumiewawczo i wtem spojrzeli w stronę drzwi. W związku z tym wzrok Jordie powędrował w to samo miejsce i dostrzegła jak uśmiechnięta pielęgniarka wjeżdża do sali kołyską na kółkach, przeźroczystą, w której układa się noworodki, by mogły przebywać z mamą na sali. Wówczas Jordana poczuła jak jej serce znowu niekontrolowanie szybko zabiło z ekscytacji, a w oczach chyba nagle zebrały się łzy. Wcześniej jednak uniesiono oparcie łóżka tak, by mogła swobodnie usiąść i poprawiono ją wygodnie, uważając oczywiście na wszelkie pooperacyjne rany. – Oto i Państwa synek, zdrowy i waleczny – stwierdził z lekkim rozbawieniem ginekolog, zapraszając gestem dłoni pielęgniarkę dalej, gdy więc podjechała bliżej łóżka, zniecierpliwiony wzrok Jordie niemal od razu padł na małe zawiniątko, które delikatnie się poruszało. Jedna, niekontrolowana łza spłynęła po jej policzku, gdy kobieta wyjęła maleństwo, a następnie podeszła do Jordie i z uśmiechem – gdy tylko wystawiła ku niej ręce, podała jej dziecko wprost w ramiona. – Cześć kochanie – mruknęła cichutko, wpatrując się w dziecko z ogromnym zachwytem i czułością, obejmując go i uśmiechając się szeroko, nie mogąc się wręcz napatrzeć na jego maleńką buźkę. – Jesteś taki maleńki – pokręciła z niedowierzaniem głową, uśmiechając się jeszcze szerzej, gdy zaczął się nieco bardziej poruszać, najpewniej wyczuwając dobrze znaną sobie bliskość mamy. – Zostawimy Państwa na chwilę, za moment wrócę i we wszystkim pomogę – oznajmiła pielęgniarka, równie ciepło się uśmiechając, a gdy zostali sami, odchyliła lekko głowę w kierunku Chestera, który przysiadł na łóżku tuż obok niej, obok poduszki koło której było miejsce i uśmiechnęła się z wyraźnym rozczuleniem – To naprawdę nasz synek – zaśmiała się niemal, nie będąc w stanie zapanować nad kolejną łezką, która spłynęła po jej policzku. Gdy Chet się lekko pochylił, wsparła czoło o to jego i na moment przymknęła oczy, a potem krótko musnęła jego usta, po czym znowu przeniosła wzrok na synka. – Popatrz jakie ma maleńkie paluszki, jakie słodki nosek… jest taki cudowny – mówiła cicho, wpatrując się w niego niczym w obrazek. I chyba właśnie w tej chwili dotarło do niej, że on naprawdę tutaj jest – że są rodzicami. I to wszystko w końcu stało się tak bardzo realne. – Troszkę się pospieszyłeś, wiesz Reggie? I napędziłeś nam dużo strachu. Ale tak się cieszę, że już tutaj jesteś - dodała, pochylając się i delikatnie muskając ustami maleńkie czółko synka. Ten moment zdecydowanie zapisze się w jej pamięci na zawsze, bo właśnie ich mała rodzina stała się pełna.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Ta potrzeba ujrzenia i wzięcia wreszcie swojego dziecka w ramiona była u Jordany w pełni zrozumiała - to ona bowiem przez ostatnich dziewięć miesięcy nie rozstawała się z maluszkiem, nosząc go pod swoim sercem, dając mu ciepło i bezpieczeństwo, a teraz nagle... był tak daleko. Choć oczywiście Chet również nie mógł się już doczekać tego, aby go poznać, zwłaszcza gdy strach o zdrowie zarówno Jordie, jak i ich synka, ustąpił miejsca ekscytacji, jaką wywoływała myśl, iż zostali rodzicami. W pierwszej kolejności jednak pannę Halsworth musiał zobaczyć lekarz, który sprawdził wszystkie parametry, upewniając się, że z pacjentką nie działo się nic niepokojącego i że prawidłowo dochodziła do siebie po dopiero co przebytym zabiegu. - Proszę jednak nie zapominać, że jest pani po operacji i mimo wszystko powinna się pani oszczędzać, żeby jak najszybciej dojść do siebie. Przyda się w tym pani wsparcie i pomoc partnera - dodał jeszcze lekarz, spoglądając przy tym znacząco na bruneta, na co ten pokiwał bez zawahania głową: - Oczywiście - zerknął na Jordie z pokrzepiającym uśmiechem, jaki miał zapewnić ją o tym, iż nie musiała martwić się o to, jak da sobie teraz radę, bo on się wszystkim zajmie. Nie zamierzał umywać rąk od opieki nad noworodkiem i zmieniania mu pieluszek, ani zostawiać ciemnowłosej z tym wszystkim samej - przeciwnie, był gotowy wziąć na siebie pewne obowiązki, zarówno w szpitalu, gdzie mogła jeszcze liczyć na pomoc pielęgniarki, jak i później w domu - byle nie narażać Jordie na niepotrzebne, pooperacyjne i poporodowe komplikacje. Skoro zaś te najistotniejsze obecnie kwestie mieli ustalone, to mogli wreszcie zobaczyć swojego synka, a gdy do sali wkroczyła w końcu pielęgniarka pchająca przed sobą szpitalne, dziecięce łóżeczko, chyba oboje na moment wstrzymali oddech, nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. W jakimś stopniu oboje też zapewne czuli, że coś ich ominęło - że inaczej sobie to wszystko wyobrażali, że razem usłyszą pierwszy płacz swojego dziecka już na sali porodowej, ale koniec końców najważniejsze było to, że ich synek miał się dobrze i że nareszcie był tu razem z nimi. Chet odsunął się o krok od łóżka Jordie, robiąc miejsce dla pielęgniarki, która z wypracowaną swobodą wyjęła zawiniętego w niebieski kocyk malca, aby przekazać go zniecierpliwionej mamie. A Chet... na moment wręcz zaniemówił, i dopiero po krótkiej chwili zdołał wydukać krótkie podziękowanie, skierowane do kobiety, zanim ta pozostawiła ich samych z dzieckiem, pozwalając nacieszyć się tą wyjątkową chwilą w ich małym, rodzinnym gronie. Sam przysiadł więc na brzegu szpitalnego łóżka, tuż przy Jordie, obejmując ją ostrożnie ramieniem i, nadal oniemiały, przyglądając się przez moment maluszkowi, którego ciemnowłosa przytuliła do swojej piersi. - Tak... my go zrobiliśmy - przyznał, wciąż jednak z pewnym niedowierzaniem, bo przecież nigdy przedtem nie przeżył niczego podobnego i nawet jeśli starał się przyjąć to wszystko po męsku, to widać było, że i jego to poruszyło. Przeniósł zaraz swoje spojrzenie na Jordie, pozwalając, by wsparła swoje czoło o jego i odwzajemniając krótki pocałunek, by zaraz potem powrócić wzrokiem do małego Reggie'go, gdy mruknął jednocześnie w potwierdzeniu dla faktu, iż istotnie był on taki malutki... Niby mieli o tym pewne pojęcie, bo wszystkie te niemowlęce ubranka, jakie mu kupili, były doprawdy malutkie, ale i tak chłopiec wydawał się być chyba jeszcze drobniejszy, niż Chet to sobie wyobrażał. - Jest. Jest idealny - uznał, sięgając ostrożnie dłonią do maleńkiej, dziecięcej główki, i przesunął kciukiem po pokrywających ją, mięciutkich włoskach. Musiał chyba go dotknąć, aby upewnić się, że był prawdziwy - że powołali do życia coś tak idealnego. Widok małych dzieci nigdy go nie rozczulał - ba, wręcz nie uważał go za nic ładnego - ale widok własnego dziecka, to coś zupełnie innego i brunet dopiero teraz to rozumiał. Ze stale obecnym na jego twarzy uśmiechem musnął więc skroń Jordie, z czystym sumieniem mogąc chyba powiedzieć, że uczyniła go właśnie najszczęśliwszym człowiekiem na tym świecie. - Jestem z ciebie dumny, wiesz? Jesteś mamą - oznajmił, bo nawet jeśli nie wydała synka na świat własnymi siłami, to i tak nie umniejszało temu, iż nosiła go przez całych dziewięć miesięcy, dzielnie znosząc wszelkie niewygody i zapewniając maluszkowi jak najlepsze warunki ku temu, by mógł się zdrowo rozwinąć i być tutaj teraz razem z nimi. - Słyszysz, maluchu? Tu mama i tata - powtórzył, dopiero oswajając się z tym, iż faktycznie zostali właśnie mamą i tatą - oraz chcąc, aby ich synek wiedział, że trafił w bezpieczne ramiona swoich rodziców, szczególnie po tym, jak przeszedł już przez ręce lekarza czy pielęgniarki. I nieważne, że i tak nie był tego wszystkiego świadomy. Gdy jednak maluszek zakwilił cichutko - czy to rozpoznając znajome głosy, czy też po prostu, zupełnie instynktownie - oboje chyba przepadli już do reszty. I chociaż Chet również chciał wziąć swoje dziecko na ręce, to nie naciskał na Jordie, dając jej tyle czasu, ile tylko potrzebowała, i uznając, że kiedy będzie gotowa, aby oddać Reggie'go na ręce jego taty, to sama to zrobi. Możliwe jednak, że, jakkolwiek szczęśliwy i podekscytowany, to w jakimś stopniu Callaghan zwyczajnie obawiał się, iż biorąc tego kruchego maluszka na ręce, mógłby przypadkiem zrobić mu jakąś krzywdę. - Chyba ani myśli się z tobą rozstawać - zauważył żartobliwie, gdy chłopiec zacisnął mocno swoją drobną rączkę na palcu świeżo upieczonej mamy. - Czyli jednak synek swojej mamusi, co?

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Spokojny, pełen miłości i chyba wszechogarniające ulgi uśmiech wpełzł na jej twarz, gdy odwzajemniła ten bruneta w momencie, w którym zapewnił i ją – i lekarza – o tym, że absolutnie nie było się czym martwić, bo on jest obok. I trzeba przyznać, że chyba dzisiaj, w tej konkretnej chwili, tak bardzo się temu poddała, tak bardzo poczuła, że Chester faktycznie jest tuż obok niej i jest gotów zrobić dla niej wszystko. I to nie tak, że nie wiedziała o tym wcześniej, aczkolwiek różnie przecież między nimi bywało – a teraz naprawdę miała poczucie, że mogła na niego liczyć. I chyba odczuwała przeogromną wdzięczność za to, że po prostu był – że ją wspierał, że nie opuszczał jej na krok i że o wszystko tak doskonale zadbał. Najprawdopodobniej jej uczucie względem niego jedynie wzmogło na sile, o ile było to jeszcze w ogóle możliwe. Tak samo jednak wzmagało w niej to pragnienie poznania już ich synka – pragnęła wziąć go w ramiona, przytulić i chyba po prostu osobiście upewnić się, że naprawdę był cały i zdrowy. A może czysto fizycznie odczuć jego obecność, może tego potrzebowała, by upewnić się w przekonaniu, że istotnie w tej chwili została mamą – że ma to maleńkie dziecko, które od dziś będzie całym jej światem, bo chyba póki co naprawdę trudno było jeszcze tę myśl tak po prostu przyswoić. Nie myślała więc w żaden sposób o tym co czekało ich niebawem: nieprzespane noce, zmęczenie, płacz ich synka, śmierdzące pieluszki i ogólnie cała masa nowych obowiązków, na które tak czy inaczej przygotowywali się przez ostatnie miesiące. W tej chwili liczyło się tylko to, by wziąć maleństwo w ramiona – by mogli się poznać i pobyć razem, tak jak tego pragnęli. Jak rodzina. Gdy więc ten moment nastąpił, chyba nieświadomie wstrzymała oddech, pełna napięcia i ekscytacji, gdy tylko wreszcie w jej ramionach znalazło się to maleńkie zawiniątko w niebieskim kocyku, które było niczym najpiękniejszy cud tego świata. Cichutko się zaśmiała, gdy brunet stwierdził, że to oni go zrobili i z lekkim rozbawieniem pokiwała głową, nie odrywając ani na chwilę wzroku od Reggie’ego. – Tak, my go zrobiliśmy. I aż ciężko w to uwierzyć, co? Jest cudowny… idealny. I naprawdę cały nasz, chyba nadal to do mnie nie dociera – skwitowała z wyraźnym rozczuleniem, pozwalając, by jeszcze jedna samotna łezka – ale tym razem łza absolutnego szczęścia, spłynęła po jej policzku. Nie zamierzała nawet ukrywać tego wzruszenia, które ją ogarniało, bo to był najcudowniejsze z momentów w jej życiu i chciała chłonąć tę chwilę bez końca, zapisując w pamięci każdy moment. – Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że taka mała istota może przynieść tyle radości. Spotkałam w życiu tyle dzieci, tak wieloma się zajmowałam, ale… nasz synek pokazał mi właśnie jak wielka może być miłość – uśmiechnęła się szeroko, obserwując każdy milimetr jego ślicznej, maleńkiej buźki, gdy poruszał się delikatnie, chyba chłonąc ich bliskość i ich głosy, które najpewniej doskonale już kojarzył. Kąciki jej ust nadal unosiły się ku górze, gdy Chet przesunął delikatnie kciukiem po dziecięcej główce i po tych ciemnych włoskach, które bez wątpienia po nich odziedziczył. Nie mogąc wręcz oderwać od niego tego spojrzenia, przygryzła lekko dolną wargę, powstrzymując jeszcze większy uśmiech, który cisnął się na jej buźkę, gdy brunet musnął ustami jej skroń. Wsparła się lekko o jego ramię, gdy nadal ją obejmował i odchyliła lekko głowę, spoglądając na niego – pragnęła to zobaczyć, to samo poruszenie i chyba również wzruszenie na jego twarzy, bo akurat tego nie dostrzegała u niego zbyt często. A ten widok był doprawdy cudowny i zdecydowanie wart wszystkiego na tym świecie, dlatego znowu się szeroko uśmiechnęła i trąciła nosem jego podbródek, gdy podzielił z nią spojrzenie. – Nadal nie mogę w to uwierzyć, że jestem mamą, a Ty tatą… że jesteśmy rodzicami. To szaleństwo, co? Ale jednego jestem pewna – że kocham Was najbardziej na świecie – mruknęła cicho z uśmiechem, uśmiechając się do bruneta, po czym znowu przeniosła wzrok na ich synka, który nagle zakwilił cichutko, niemal rozmiękczając jej serce bez końca. Możliwość usłyszenia go po raz pierwszy również był niczym miód na jej matczyne serce, tak spragnione tego wszystkiego co była dla nich przecież kompletnie nowe. – Już zawsze będziemy z Tobą, wiesz? – powiedziała spokojnie, gdy posmyrała palcami jego maleńkie paluszki, pozwalając by po chwili pierwszy raz zacisnął je na jej palcu. Zaśmiała się znowu cichutko i pokiwała głową. – Najchętniej nie wypuszczałabym go z ramion. I zdecydowanie będzie synkiem mamusi, chyba nawet nie ma nic przeciwko temu – skwitowała z lekkim rozbawieniem, czując jak lekko zaciskał te paluszki na jej znacznie większym palcu. Uśmiechnęła się znowu szeroko i spojrzała kolejny raz na bruneta. – Chcesz go potrzymać? – spytała, spoglądając na niego pytająco, bo chociaż oczywiście pragnęła mieć go przy sobie cały czas, to też zdawała sobie sprawę z tego, że Chet zapewne pragnął tego równie mocno. I absolutnie nie zamierzała mu tego odbierać, tego momentu, w którym pierwszy raz przytuli swojego synka. Po chwili więc uniosła się ostrożnie, uważając na pooperacyjne rany i gdy brunet odpowiednio się ustawił, ostrożnie przekazała mu maleńkie zawiniątko, pozwalając, by odpowiednio go objął i przygarnął w swoje ramiona. Ten widok dosłownie ją rozczulił, niemal kolejny raz się wzruszyła i chyba lekko załzawiły się jej znowu oczy, gdy dane było jej spoglądać na Chestera, który tulił właśnie w ramionach ich dziecko. Chyba nie sądziła, że kiedykolwiek doczeka takiej chwili – i dlatego było to dla niej tak dużym przeżyciem. – Dwaj mężczyźni mojego życia – mruknęła cicho, nie mogąc wręcz oderwać od nich wzroku – W tych dużych i silnych ramionach taty chyba też jest fajnie, co Reggie? Bo mama naprawdę je uwielbia – dodała znowu z rozbawieniem, napawając się tym widokiem bez końca. Co więcej, ich synek wcale nie płakał i zdawał się być doprawdy spokojnym dzieckiem. Chociaż za moment zapewne zrobi się głodny i Jodie czekać będzie pierwsza przeprawa z karmieniem, co chyba lekko ją stresowało, ale póki co nadal o tym nie myślała, bo jej myśli pochłonięte były przez aż nazbyt wiele kwestii. A najważniejszą z nich teraz był widok ojca z synem, który doprawdy trafiał wprost w jej serce. - Co więcej, nikt nie ma pojęcia, że Reggie jest już na świecie. Chyba musimy w końcu wszystkich powiadomić, bo nigdy nam nie wybaczą.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

- To prawda - przyznał, posiadając podobne odczucia w kwestii tego, jak posiadanie własnego dziecka zmieniało całkowicie spojrzenie na pewne sprawy - a może nawet w jego przypadku było to jeszcze bardziej odczuwalne, skoro jeszcze przed tymi kilkoma miesiącami - kiedy myślał, iż test ciążowy dał negatywny wynik - sam otwarcie przyznał, iż nie odczuwał nigdy potrzeby posiadania potomstwa. I co więcej, kompletnie nie rozumiał tej potrzeby u innych ludzi, którzy popadali wręcz w obsesję na tym punkcie; choć dotyczyło to chyba przede wszystkim kobiet i niekiedy wystarczyło im ujrzenie małego dziecka na ulicy, aby obudził się w nich instynkt macierzyński i same zapragnęły zostać matką. A niektóre pragnęły tego doprawdy desperacko. Ale żeby stało się to nadrzędnym celem w życiu? O ile bowiem próby zajścia w ciążę początkowo jeszcze były przyjemnością, to można się domyślać, iż szybko przestawało mieć to z nią cokolwiek wspólnego, kiedy seks zaczynało się nazywać "staraniem o dziecko", a każde kolejne niepowodzenie stawało się wyłącznie źródłem frustracji. I być może niesprawiedliwym okazywało się to, że oni - dwoje ludzi, którzy nawet szczególnie nie pragnęli i nie potrzebowali dziecka do pełni szczęścia - zmajstrowali je sobie zupełnie niezamierzenie, a ci, którzy starali się miesiącami, wciąż nie mogli się nim cieszyć, lecz dzisiaj nie było najmniejszych wątpliwości co do tego, iż Jordie i Chet pokochali swojego synka równie mocno, i równie mocno pragnęli, aby był bezpieczny, zdrowy, i aby niczego mu nigdy nie brakowało. - A ja was. I zadbam o was najlepiej, jak będę umiał, bo jesteśmy teraz rodziną - zauważył, odwzajemniając uśmiech, nim oboje ponownie przenieśli swoje spojrzenie na tę maleńką, dziecięcą buzię. Trzeba jednak przyznać, że również i z tej paranoi, jakiej Jordie ulegała niejednokrotnie, będąc w ciąży, ostatecznie chyba wynikło coś dobrego, skoro nauczyło to Chestera otwarcie mówić o uczuciach, uzmysławiając jednocześnie, że gesty nie zawsze były wystarczające - że czasem Halsworth potrzebowała również werbalnego zapewnienia, aby móc być spokojną o to, iż ich małej rodzinie nic nie zagrozi. Nawet jeśli do bycia kompletną rodziną - taką noszącą wspólne nazwisko - wciąż im trochę brakowało, ale temat ślubu, mimo iż nie zniknął, to z pewnością jeszcze przez jakiś czas będzie musiał pozostać na drugim planie. Obrączka na palcu nie była im potrzebna do tego, by cieszyć się obecnością małego Reggie'ego na tym świecie, i mimo pewnego poczucie niepewności - bo obaw już nie miał - Chet nie zamierzał jednak odmawiać sobie wzięcia synka na ręce, toteż zapytany o to przez Jordie, uśmiechnął się ponownie, z jednoczesnym skinieniem głowy. - Chcę. O ile jesteś gotowa go oddać - odrzekł z nutką rozbawienia, ale i zrozumienia - nie ulegało wszak wątpliwości, że ta więź matki z dzieckiem była znacznie silniejsza, zwłaszcza tuż po narodzinach, i brunet nie zamierzał stawać jej na drodze. Skoro jednak Halsworth sama to zaproponowała, to odsunął się nieco i ulokował tak, by bezproblemowo, acz wciąż z pewną dozą ostrożności, uważając szczególnie na jego główkę, odebrać od niej malucha, na którego twarzy na moment zamajaczył niejasny grymas, gdy zmarszczył ten swój maleńki nosek, i w pierwszej chwili Chet miał wrażenie, że chłopiec zaraz zaniesie się płaczem, ale nic takiego nie nastąpiło. Chyba po prostu nie przywykł jeszcze do bycia przekazywanym sobie z rąk do rąk, ale z całą pewnością się do tego przyzwyczai, kiedy zaczną go odwiedzać te wszystkie ciocie, i każda z nich będzie chciała go utulić. Zresztą - chociaż Callaghan nie znał się zbytnio na dzieciach, nie licząc własnych wspomnień z posiadania młodszego rodzeństwa, oraz tego, czego w ostatnim czasie nauczyli się w szkole rodzenia - to nie słyszał chyba o dziecku, któremu trzymanie i noszenie na rękach by przeszkadzało. Po raz pierwszy przytulił więc zawiniętego szczelnie niczym burrito maluszka do siebie - chociaż przez myśl przeszło mu, że chyba ten kocyk był już zbędny, skoro Reggie był teraz otoczony bezpiecznymi ramionami swoich rodziców - i posłał Jordanie ciepły uśmiech, dostrzegając w jej oczach łzy wzruszenia. Jemu samemu zaś wciąż chyba brakowało słów, i wciąż czuł się dziwnie - dobrze dziwnie - trzymając w swych ramionach tego maleńkiego człowieka, jaki jeszcze nie tak dawno jawił się w jego odczuciu zaledwie jako niewielka plamka na zdjęciu. A teraz Reggie Callaghan był tu wreszcie razem z nimi, tak idealnie spokojny, z bezbronną ufnością zaciskający teraz swoje drobne paluszki na materiale koszulki Chestera, by po pewnym czasie zacząć jednak kwilić nieco głośniej, co wciąż nie zbliżało go nawet do płaczu, ale mimo wszystko sprawiło, by brunet odruchowo zaczął kołysać go lekko na swoich rękach. - Co, synek, jednak tu nie jest tak fajnie jak u mamy? - uniósł kącik ust w uśmiechu, obserwując reakcję malucha. Spodziewał się, że ten mógł się wkrótce zrobić głodny, chociaż zastanawiał się, czy zaraz po narkozie Jordie będzie mogła karmić, czy też pielęgniarki dokarmiły Reggie'ego jakimś mlekiem z butelki i dlatego był teraz taki grzeczny. Popatrzył na ciemnowłosą, gdy wspomniała o konieczności poinformowania ich bliskich, i pokiwał głową. - Racja, wolałem zaczekać z tym na ciebie, bo zaraz pewnie zaczęłyby się telefony z gratulacjami i pytaniami, kiedy można was odwiedzić - stwierdził z rozbawieniem, bynajmniej nie uważając za problem tego, że świeżo upieczone ciocie czy dziadkowie (bo jego braci z pewnością to nie dotyczyło, i w ich przypadku nawet zwykły sms z gratulacjami przeszedłby najśmielsze oczekiwania Chestera) również chcieliby poznać najmłodszego członka rodziny - ale po prostu wolał zaczekać z powiadamianiem ich do czasu, jak Jordie się wybudzi i będą mogli zrobić to razem. Tak jak właśnie teraz. - Powinniśmy mu chyba zrobić zdjęcie, póki jest taki grzeczny, na pewno będą chcieli go zobaczyć - zauważył, gdy przytrzymując Reggie'ego jedną ręką, drugą sięgnął po telefon - zarówno swój, jak i ten należący do Jordie, skoro ona sama po operacji była dość ograniczona ruchowo. Zaraz potem zaasekurował jednak ponownie malucha tą drugą ręką, ewidentnie nie czując się jeszcze zbyt pewnie, choć i to było wyłącznie kwestią wprawy i przyzwyczajenia. Tymczasem pozwolił więc, aby Jordie w pierwszej kolejności uwieczniła na zdjęciu ten jakże rozczulający obrazek ojca z synem, skoro już trzymał małego na rękach. - I jak? Reggie jest tak samo fotogeniczny jak jego mama? - rzucił z uśmiechem, choć samo pytanie nie wymagało nawet odpowiedzi, gdyż w ich odczuciu mały Reginald był idealny w każdym calu i nie podlegało to najmniejszej dyskusji. Brunet nachylił się więc i musnął krótko dziecięce czółko, zanim na powrót przekazał chłopca w ręce mamy. Trzeba przyznać, że odkąd był z Jordie - bądź co bądź, modelką - sam coraz częściej lubił bawić się w fotografa, uwieczniając nie tylko ich wspólne chwile, i prawda była taka, że chyba dopiero z nią, faktycznie miał co uwieczniać. Nawet jeśli sam nie był sentymentalny, to wiedział, że ciemnowłosa taka bywała, zaś upamiętnienie dnia narodzin ich syna wydawało się być oczywistym posunięciem. Zrobił więc następnie kilka zdjęć - im oraz z nimi - kierując się przy tym również wskazówkami ze strony panny Halsworth, która z pewnością lepiej się na tym znała i miała w głowie niejedną wizję ich pierwszych, rodzinnych fotografii.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Posiadanie dziecka nigdy nie było jej priorytetem, ba – ona w ogóle nawet o tym nie myślała i jeszcze jakoś rok temu w ogóle nie brała tego pod uwagę: miała przecież kompletnie inne plany na życie i macierzyństwo zdecydowanie z nimi kolidowało. Poza tym wcale nie było dobrego kandydata na ojca, w związku z czym gdybanie o tym nie miało też właściwie żadnego sensu, wolała korzystać z życia. A starania o dziecko sama śledziła doskonale i w sumie doświadczyła ich dość blisko o swojej starszej siostry, która początkowo nie mogła się doczekać upragnionego maleństwa, by teraz zaś mieć już gromadkę cudownych dzieciaków, które i dla Jordie są oczkiem w głowie. Rzeczywiście jednak kolejne próby wyzwalały mnóstwo frustracji, niepewności i żalu – a przyjemność z bycia razem i samego starania się o dziecko niestety schodziła na dalszy plan. Nigdy tego dla siebie nie chciała, los jednak postanowił inaczej i właściwie zdecydował za nią, przez co tak cudowną zabawę u boku Chestera zamienił właśnie w niespodziewaną ciąże – co bynajmniej nie wiązało się z tym, iż musieli się nadmiernie starać. I faktycznie mogło to być doprawdy niesprawiedliwe, najpewniej nadal na całym świecie są pary, które nie mogą doczekać się upragnionych dzieci, a oni dostali swojego synka w prezencie ot tak po prostu – jakby los istotnie lubił płatać figle. Nie zamierzała jednak myśleć o tym w tych kategoriach, oceniać i porównywać, bo oczywiście współczuła tym, którzy bardzo chcieli – a nie mogli, ale sama doceniała to co dał jej teraz los i nie zamierzała za to nikogo przepraszać. Poczucie bycia mamą okazało się bowiem na tyle fascynujące i cudowne, że nie zamieniłaby tego chyba już na nic innego – ten mały człowiek bowiem trafił wprost do jej serce i stał się teraz jej całym światem. Co więcej, nie mogła sobie wymarzyć lepszego ojca dla swojego dziecka, w związku z czym to wszystko układało się w jeden, idealny obrazek – ich małej, uroczej rodzinki, który pragnęła chłonąć bez końca. Mimo zmęczenia, lekkie oszołomienia i chyba nadal jeszcze tej odrobiny adrenaliny, które ze strachu buzowała w jej organizmie, przepełniała ją ogromna i nieopisana radość, gdy wpatrywała się wprost w bruneta, który tulił teraz w ramionach ich synka – to był doprawdy najpiękniejszy widok na świecie. W głowie nadal słyszała echo jego słów, przez co kąciki jej ust unosiły się jeszcze bardziej ku górze na samą myśl o tym, że naprawdę są teraz rodziną – i chyba dlatego tak bardzo nie mogła oderwać od nich oczu, bo sama jeszcze w to wszystko do końca nie wierzyła. Cieszyła się jednak, że Chet stał się teraz bardziej wylewny, że mówił jej o tym co czuje i nie dusił tego w sobie, bo nawet jeżeli naprawdę jej to pokazywał swoimi czynami, to jednak jak każda kobieta chyba lubiła także to usłyszeć od czasu do czasu. I to właśnie dawało jej to poczucie bezpieczeństwa. Tak jak teraz to poczucie bezpieczeństwa on dawał ich dziecku, tuląc je do siebie i trzymając tak pewnie w ramionach, jak największy skarb. Gdy zaczynał nieco głośniej kwilić, uśmiechnęła się znowu i pokręciła głową. – Myślę, że bardzo mu się podoba. Zapewne niedługo będzie już chciał być tylko na rękach, więc chyba i my musimy się przyzwyczaić – stwierdziła z rozbawieniem, domyślając się, że taka zależność istniała właściwie u wszystkich maluchów. Tak samo zresztą było z dziećmi jej siostry, które wszyscy w rodzinie nosili na okrągło, więc i ona nie zamierzała tego odbierać swojemu synkowi. Poza tym – nie ukrywajmy, będzie miał go kto nosić, zapewne już niedługo, gdy wszyscy zapragną go zobaczyć. – Tak, zapewne zaraz zasypią nas wiadomościami i telefonami – zaśmiała się, kiwając głową – Więc póki co możemy nacieszyć się chwilą sami, bo potem będzie szaleństwo – dodała znowu z uśmiechem – Zapewne zaraz wszyscy będą chcieli go zobaczyć, więc tak – koniecznie musimy zrobić jakieś zdjęcia. W ogóle na pamiątkę tego cudownego dnia, ale także po to by pokazać Reggie’ego całej rodzince i przyjaciołom, inaczej by nam nie wybaczyli – zaśmiała się znowu cicho, po czym chętnie sięgnęła po telefon, który brunet jej podał. Sama miała ograniczone nieco ruchy, niemniej jednak w tej pozycji swobodnie odblokowała urządzenie, dostrzegając niemal od razu już kilka nieodebranych połączeń i kilka smsów – O, widzę, że niektórzy już się martwią, że się nie odzywam – zauważyła, mimo wszystko z rozczuleniem co do tego, że tak się martwili, a potem jednak włączyła aparat i uniosła urządzenie, nakierowując obiektyw na bruneta, trzymając w ramionach Reggie’ego. Uśmiechając się szeroko, zrobiła kilka zdjęć w różnych konfiguracjach, instruując troszkę bruneta jak ma się ustawić tak, by było również widać małego. – Kiedyś będzie tak samo przystojny jak tata, ale teraz jest równie uroczy jak Ty – skwitowała z uśmiechem – Więc na zdjęciach także wychodzi bezbłędnie – dodała z wyraźną pewnością w głosie, nie kryjąc zadowolenia także z możliwości zrobienia zdjęć brunetowi, które nie tylko będą piękną pamiątką, ale również cennym nabytkiem dla Jordie. Lubiła mieć w telefonie zdjęcia bruneta, by w każdej chwili móc na nie spojrzeć, ustawić sobie jako zdjęcie kontaktu bądź po prostu na tapecie – była w tej kwestii sentymentalna i wcale się z tym nie kryła. – Ja zapewne teraz nie wyglądam zbyt fotogenicznie, ale… w takiej sytuacji nie to się liczy – wychyliła się leciutko i odebrała od bruneta maleńkie zawiniątko, ponownie obejmując synka rękami i przytulając do siebie. Uśmiechnęła się, gdy znowu zakwilił znajomo, jakby wyczuwając na nowo obecność mamy i pochyliła się lekko, muskając ustami jego malutką rączkę, co akurat brunet już również uwiecznił na zdjęciu. Potem spojrzała już w obiektyw i mimo ograniczonych możliwości ruchowych, zapazowała do obiektywu, tuląc do siebie synka. Następnie przesunęła się odrobinkę i gdy brunet usiadł tuż obok, zrobili sobie kilka zdjęć wspólnie, które najpewniej wyszły najbardziej urocze ze wszystkich jakie kiedykolwiek zrobili – na końcu zaś poprosiła go o to, by sfotografował także samego Reggie’ego, tak by dobrze było widać jego słodką buźkę. – Idealnie. To zapewne nie ostatnia Twoja sesja, kochanie, chyba musisz zacząć się przyzwyczaić, wiesz? – mruknęła cichutko w stronę synka, po czym spojrzała znowu na bruneta, uśmiechając się – Myślę, że powinniśmy do wszystkich wysłać to ostatnie zdjęcie, które zrobiłeś – samego Reggie’ego, z jakimś uroczym dopiskiem, że Reggie jest już na świecie. Zapewne będą strasznie zaskoczeni i zaraz zbombardują nas telefonami – zauważyła z rozbawieniem - A od jutra zapewne będziemy mieć już kolejkę do odwiedzin. Wiesz, Reggie? Dziadkowie, ciocie, wujkowie… wszyscy będą chcieli Cię poznać maluchu – przytuliła go odrobinkę bardziej i trąciła nosem jego czółko, kolejny raz czule je całując – jakby i jej tej bliskości ciągle było mało. Ale istotnie nie mogła się nim nacieszyć. W końcu jednak w sali ponownie pojawiła się uśmiechnięta pielęgniarka, z którą chwilę sobie pożartowali, a potem porozmawiali już na temat dziecka. Teraz, gdy strach ustąpił tym przyjemnym emocjom, chęć do rozmowy była znacznie większa – tym chętnie podejmowała wszelkie tematy, gdy mogła swobodnie tulić do siebie synka, nie martwiąc się już o niego. Okazało się, że faktycznie nie będzie mogła chwilowo karmić po narkozie, ale pozwolono jej nakarmić maluszka z butelki, bo znowu zrobił się głodny, więc trzeba było szybko interweniować, gdy to salę wypełnił jego donośny płacz – który dane było im usłyszeć pierwszy raz. Ale na pewno nie ostatni, a siły w tym drobnym ciałko miał chyba za dwóch, co skwitowali także śmiechem. Po jedzeniu jednak się uspokoił i spokojnie zasnął znowu w ramionach Jordie, przez co niechętnie oddała go pielęgniarce, która musiała go zabrać jeszcze na kilka koniecznych badań. – Tak trudno mi się z nim teraz rozstawać – stwierdziła, gdy pielęgniarka zniknęła już z nim za drzwiami – Ale jestem naprawdę wykończona, tym stresem, tymi emocjami… to stało się tak nagle… - pokręciła z niedowierzaniem głową, kierując wzrok ponownie na bruneta – Jest już późno, Ty też powinieneś odpocząć. Ale najpierw musimy jeszcze wszystkich poinformować, tak? – poprosiła go o swój telefon, a potem zsynchronizowali zdjęcie i treść wiadomości, po czym rozesłali wiadomość do najbliższych osób, uruchamiając w ten sposób istną lawinę – Reggie został oficjalnie zaprezentowany – zaśmiała się, wpatrując się w pierwsze wiadomości od siostry, która była doprawdy zaszokowana, a potem telefon już nieustannie wibrował jej w dłoniach. Pokręciła z rozbawieniem głową i na razie go zgasiła, odkładając ostrożnie na szafkę tuż obok łóżka. – Nie mam siły dzisiaj z nimi rozmawiać, jak będą dzwonić, możesz chociaż kilku osobom powiedzieć co i jak? Mojej siostrze i tacie? Bo zapewne będą się martwić i niecierpliwić – sięgnęła do dłoni bruneta, którą miała tuż obok swojej i zacisnęła na niej swoje palce, uśmiechając się czule – Możesz uwierzyć, że to dzieje się naprawdę? Że Reggie już tutaj jest? Że jesteś tatą – uniosła kąciki ust jeszcze wyżej, nie odrywając wzroku od jego przystojnej twarzy, będąc równie dumną i chyba jeszcze bardziej w nim zakochaną. I z całą pewnością mogła powiedzieć, że w tej chwili jest najszczęśliwszą kobietą na świecie.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

- Aż tak źle by chyba nie było, myślę, że wybaczą nam to, że chcemy jak najdłużej mieć Reggie'ego tylko dla siebie, zanim zaczną go odwiedzać te wszystkie ciocie, babcia i dziadek, a my będziemy musieli ustawiać się w kolejce, żeby znowu wziąć go na ręce - stwierdził z rozbawieniem, mimowolnie przyłapując się jednak na myśli, że z czasem zapewne ta tendencja nieco się odwróci, a oni będą jeszcze woleli, przynajmniej momentami, aby ktoś inny ponosił małego Reggie'ego na rękach - acz póki co oboje byli tak oszołomieni tym, że właśnie zostali rodzicami, że nie mieli najmniejszej ochoty rozstawać się ze swoim synkiem. I chyba to właśnie świadomość, iż tak samo, jak on bez wątpienia już od tej pierwszej chwili miał stać się ich absolutnym oczkiem w głowie, tak też, niezależnie od tego, jak wiele osób będzie nosiło go na rękach i rozpieszczało do granic, to właśnie oni, jako rodzice, będą od teraz dla tego chłopca całym światem, to na nich spoczywać będzie odpowiedzialność i opieka nad nim - opieka, za jaką maluszek bez wątpienia odwdzięczy im się swoją bezgraniczną i bezwarunkową miłością oraz zaufaniem - sprawiała, że po prostu nie mogli go zawieść. Nie ulegało zatem najmniejszej wątpliwości to, że oblicze Chestera, trzymającego na rękach niedawno narodzonego syna, uwiecznione teraz na zdjęciu przez pannę Halsworth, z powodzeniem można by opisać jako: dumny tata. I szczęśliwy jak cholera. Na komentarz o tym, jakoby Jordie nie prezentowała się zbyt fotogenicznie, pokręcił zaraz głową. - Wyglądasz pięknie - mogło to brzmieć jak niewinne kłamstewko, byle Jordie nie zaprzątała sobie głowy takimi nieistotnymi sprawami, ale - chociaż faktycznie to właśnie miał na celu - to mówił szczerze, zaś Jordana nie tylko była dla niego najpiękniejsza, co wręcz w tej chwili zapewne kochał ją bardziej niż kiedykolwiek, na potwierdzenie czego skradł jej jeszcze czułego buziaka, gdy przekazywał synka ponownie w jej ręce. - Poza tym to będą zdjęcia do naszej prywatnej kolekcji - dodał, posyłając jej ciepły uśmiech, odmienny jednak od tego, jaki zwykle towarzyszył mu, kiedy robił Jordanie zdjęcia "do prywatnej kolekcji", co w znacznej mierze sprowadzało się do tego, iż były one zbyt niegrzeczne dla oczu postronnych. A czasem to ona sama przysyłała mu takie zdjęcia, głównie jeszcze wtedy, gdy mieszkali i spędzali noce oddzielnie - acz tak jak ich związek od tamtej pory dojrzał i wszedł na kolejny etap, sprawiając, że ich mała rodzinka powiększyła się właśnie o nowego członka; tak też ich prywatna kolekcja zmieniła nieco swój charakter - i powiększyła się o zdjęcia maluszka, będącego owocem owego związku. Brunet rozumiał zatem, że Jordie mogła nie czuć się szczególnie komfortowo, pozując aktualnie do zdjęć, dlatego część z nich mogła pozostać pamiątką wyłącznie do ich wglądu - a na robienie takich, którymi będą chcieli pochwalić się światu, będzie jeszcze czas. Dyplomatycznie nie zdecydował się zatem na sugestię, że postara się jej zrobić takie zdjęcia, na których nie będzie widać zbyt wiele twarzy lub gdzie przesłaniać ją będą włosy - bo pamiętał jeszcze czas, kiedy Halsworth była niczym tykająca bomba przy której musiał ważyć każde swoje słowo, i wciąż nie był do końca pewien, jak to będzie świeżo po porodzie, oraz kiedy faktycznie jej hormony dojdą do siebie. Zgadywał, że z uwagi na to, iż nie urodziła naturalnie, jej organizm potrzebował chwili, aby zorientować się, że dziecko było już na zewnątrz, dlatego dopóki to nie nastąpi, wolał obchodzić się z nią jak z jajkiem, niż niepotrzebnie psuć im te miłe, wspólne chwile jakąś nieopatrzną uwagą. Wykonał więc kilka zdjęć świeżo upieczonej mamy z synkiem, kilka samego Reggie'ego - który jak na noworodka wypadł całkiem nieźle; a w każdym razie nie wymachiwał akurat rączkami ani w żaden inny sposób nie utrudniał zrealizowania owej małej sesji zdjęciowej - i kilka wspólnych zdjęć ich trzyosobowej, szczęśliwej rodzinki, która istotnie zasłużyła sobie na bycie nazywaną rodzinką jak z obrazka. Brunet odłożył jednak telefon na bok, choć dopiero w momencie, jak w sali odwiedziła ich pielęgniarka, jaka udzieliła im paru porad odnośnie tego, jak obchodzić się z noworodkiem, bo chociaż oboje byli do tego świetnie przygotowani po zajęciach w szkole rodzenia, to jednak z prawdziwym, tak drobnym, kruchym i bezbronnym maluszkiem było odrobinę inaczej. Po raz pierwszy też usłyszeli wreszcie płacz swojego synka - i prawdopodobnie po raz jedyny ucieszyli się, mogąc go słyszeć. Nie każąc jednak maluchowi zbyt długo zdzierać sobie gardła, ciemnowłosa szybko zamknęła mu usta butelką. Pielęgniarka zapowiedziała jeszcze, że rano przeniosą pannę Halsworth na inny oddział oraz wygodniejszą salę dla świeżo upieczonych matek, i wtedy poćwiczą już karmienie piersią - a konkretniej to Jordana poćwiczy, ale młodej mamie i w tym zapewne przyda się mała pomoc - po czym zabrała ukołysanego już rozkosznie maluszka ze sobą. Pomimo najszczerszych chęci wciąż zatem nie mogli tak do końca mieć swojego synka tylko dla siebie, ale i to było wyłącznie kwestią czasu, bo już niedługo zabiorą go do domu, a nawet jeśli w tym momencie trudno było się z malcem rozstać, to sam fakt, iż Jordie mogła liczyć na pomoc pielęgniarki, była w chwili obecnej nieoceniona. - Wiem - ale słyszałaś, co mówiła pielęgniarka; Reggie pewnie pośpi przez parę godzin, i ty też powinnaś to wszystko odespać - przypomniał słowa kobiety, jakoby takie maluszki tuż po narodzinach dużo jeszcze spały, dopiero w kolejnych dobach coraz częściej domagając się karmienia, a więc była to dla panny Halsworth być może jedyna okazja, aby odpocząć. Zwłaszcza że nazajutrz musiała liczyć się z tym, iż drzwi od jej sali pewnie nie będą się zamykać od nieustannie odwiedzających ją gości. - To prawda, ale... trudno chyba było oczekiwać innego rozwiązania, skoro Reggie od początku był małą niespodzianką - zauważył z rozbawieniem, bo choć od dawna już nie postrzegali go jako wpadki, to z całą pewnością zarówno ówczesna wieść o ciąży panny Halsworth, jak i obecne narodziny malucha, były niespodziewane i pod tym względem malec ewidentnie wdał się w swoich rodziców, dla których spontaniczność była niejako chlebem powszednim. Chet nie wspominał więc już nawet o tym, jak przerażającą było to niespodzianką, kiedy Jordie nieoczekiwanie zaczęła krwawić i los ich dziecka był jedną wielką niewiadomą - bo obecnie już nie chciał o tym myśleć. Liczyło się tylko to, że oboje - Jordana i ich synek - byli bezpieczni. Po tym więc, jak wybrali odpowiednie zdjęcie i uzupełnili je o informację, iż oto na świat przyszedł Reggie Callaghan, rozesłali je do swoich rodzin i bliższych przyjaciół , którzy również pragnęli od razu dowiedzieć się, jak czuł się zarówno maluszek, jak i świeżo upieczona mama, lecz na te odpowiedzi musieli jeszcze trochę zaczekać. Kiedy zatem Jordie poprosiła bruneta, aby przekazał wszystko jej ojcu i siostrze, skinął bez zawahania głową, gładząc delikatnie kciukiem wierzch jej dłoni. - Jasne, nie martw się tym, zrozumieją, że musisz teraz odpocząć - odrzekł, w myślach uznając, iż to nawet lepiej, że Jordie chciała, aby on się tym zajął - bo ona sama pewnie miałaby opory przed poproszeniem swoich bliskich o to, aby wstrzymali się z telefonami i po prostu pozwolili jej odpocząć, zaś on - owych oporów nie posiadał. I tak jak zapewne każdy, rozumiał to, iż Jordana powinna teraz przede wszystkim myśleć o sobie i o dziecku, a nie o tym, co sobie pomyślą inni, jeżeli nie odpisze im od razu. Zwłaszcza że jeśli chciała jutro przyjąć jakichś gości, to musiała mieć na to siły. Po chwili jednak Chet zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową. - Pewnie jeszcze przez długi czas nie będę mógł w to uwierzyć - przyznał. - Ale bardzo się cieszę. Że mam was oboje - dodał bez zająknięcia i uniósł lekko jej dłoń w swojej, by musnąć jej wierzch wargami; mimo iż słowa chyba były tu zbędne, skoro owa radość widoczna była nieustannie w uśmiechu, jaki nie opuszczał jego oblicza odkąd tylko dołączył do nich mały Reggie. - Prześpij się, posiedzę jeszcze z tobą. Ktoś musi wyprowadzić Aldo na spacer, ale jutro przyjadę z samego rana - zapewnił; a jak powiedział, tak też zrobił, siedząc u jej boku, dopóki nie usnęła. On sam zaś na tych kilka godzin wrócił do domu, gdzie po prysznicu, i po tym, jak zeszła z niego cała ta adrenalina i wszystkie te emocje, jakich dzisiejszego dnia ewidentnie nie brakowało - zaległ w łóżku jak kamień, by nazajutrz móc ponownie dołączyć do Jordie i Reggie'ego, gdzie nudną, szpitalną salę ozdobiły wreszcie niebieskie baloniki oraz ogromny bukiet świeżych kwiatów, które Chet przyniósł swojej dzielnej narzeczonej, wraz z mięciutką maskotką dla maluszka - choć to z pewnością nie jedyne, co dostali tego dnia, bo wkrótce zaczęli się schodzić ich bliscy, wraz z kolejnymi upominkami, pragnący razem z Jordaną i Chesterem cieszyć się narodzinami ich synka.

/ zt x2 x3

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Podróże”