WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

Akt I, Scena – jedna z wielu; Rzecz dzieje się w Szmaragdowym Mieście, gdzieś na granicy rozskwierczonego słońcem czerwca i burzowego lipca, w roku, który wskazywałby, że Othello Aaron Kingsley:
  • - Lat ma ledwie siedemnaście, a w głowie pstro: mieszaninę hormonów, obaw związanych z końcówką liceum - na horyzoncie malującą się niczym kleks gradowej chmury, parę imion dziewcząt, które zaprosiły go ostatnio na randkę (i którym odmówił), oraz parę tych, które on próbował trochę zabajerować i zabrać na jakiś, choćby, niewinny spacer (i które odmówiły jemu);
    - W kieszeni dwa, okraszone dość hojną uczniowską zniżką, bilety na dowolny seans w kinie samochodowym, organizowanym przez kilka cieplejszych miesięcy gdzieś na obrzeżach Ballard;
    - Właśnie, po trzech podejściach, dwóch dość spektakularnych załamaniach nerwowych i jednym epizodzie absolutnego zwątpienia w siebie, placówki egzaminacyjne, i cały świat, w trakcie którego to stwierdził, że do końca życia poruszać będzie się po Ziemi tylko na skradzionej młodszej siostrze hulajnodze, dostał wreszcie prawo jazdy;
    - Spędza życie w wiecznej gonitwie między szkołą, domem, garstką po-lekcyjnych zajęć dodatkowych, i mnogimi eskapadami odbywanymi w towarzystwie Cherry albo Adama, albo Adama i Runy, albo Adama i Runy i Cherry, albo też w pojedynkę, żałując, że nie ma z nim Cherry, albo Adama, albo Adama i Runy, albo Adama, i Runy, i Cherry – najlepiej jednocześnie;
    - Nadal żyje w cudownej nieświadomości względem tego, jakimi barwami na płótno egzystencji zupełnie niedługo splunie mu Los - w całej swojej perfidii i zimnej bezduszności (logicznie w sumie – bo kto znów zakładał, że Los posiadać miałby duszę!?);
    - Boi się. Boi się, bo dorośli coraz częściej pytają go „co dalej, Othello? Co potem?”, a on coraz częściej odpowiada im, że pojęcia nie ma (i, pod nosem: kurwa mać, albo do jebanego diabła);
    - I ma nadzieję, że odpowiedź przyjdzie do niego sama – tak, jak przychodzą pory losu, bezpańskie koty i sezonowe przeziębienia;
Chór: Nadzieja matką głupich!

Didaskalia: Jest wieczór; jeszcze nie późny, ale wczesny też już nie – taka więc pora, o której dzieci gniewają się na rodziców, że nie wolno im zostać w salonie po dobranocce, i o której rodzice gniewają się na dzieci, że są niegrzeczne, niedorzeczne, i w ogóle, że im się po prostu nie udały (dziwnym trafem winę za własną odpowiedzialność zrzucając gładko na własne latorośle). Powietrze pachnie forsycją i kurzem, i brakiem deszczu – bo lipiec był w tym roku wyjątkowo suchy.

Othello Kingsley siedzi za kierownicą. Dumny jak paw – z cherlawą piersią wypchniętą władczo, niemal agresywnie, i górnymi jedynkami wżartymi w dolną wargę w skupieniu i próbach, żeby nie potrącić żadnego słupka, żadnego głupka (który by mu wskoczył na jezdnię z krawężnika) i żadnego kota, (niezależnie od koloru sierści, zwierzę z pewnością byłoby wtedy niezaprzeczalnym zwiastunem pecha). Ma na sobie jasne – i tym jaśniejsze, że sprane na kolanach, a w jednym miejscu również znacząco przetare – Levisy, opierające się ledwie na hakach szczupłych bioder, tenisówki i koszulkę, którą zabrał (starszej) siostrze. Na lewym nadgarstku – kolorowe rzemyki, na prawym – niedziałający zegarek po dziadku. Sunie szosą – suchą, oczywiście – wolno (a i tak ma wrażenie, że od Formuły Jeden dzielą go tylko ze dwa liche drgnięcia wskaźnika tablicy rozdzielczej).
Myśli o wielu rzeczach, i w sumie o niczym szczególnym, jednocześnie. Słucha Kings of Leon. Na tylne siedzenie rzucił dwie torebkę nachosów, paczkę twizzlersów i jakieś jabłko, żeby sprawiać wrażenie, że naprawdę: a) nie pracuje na wczesną cukrzycę i b) potrafi podążać za zdrowym stylem życia promowanym na zajęciach ze Świadomości Obywatelskiej albo Zdrowia i Higieny (sam już, do diaska, nie pamięta).

Parkuje. Za pierwszym razem samochód – pożyczony od ojca – stęka i gaśnie, w reakcji na co Othello również stęka i, dla kontrastu, się ożywia, i przekręca gniewnie kluczyk, bo chce zrobić dobre wrażenie. Rozpogadza się dopiero, gdy silnik znów zaskoczy, a on będzie mógł – z (tylko trochę udawaną) pewnością siebie wystawić za okno najpierw łokieć, potem głowę, i – akompaniując sobie kilkoma wduszeniami klaksonu – wydrzeć się na całą okolicę (ale celując w okno na piętrze):
- CHEEEERYYYY RHOOOOODEEEEEEES!!!!! KAROCA PRZYBYŁA!

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
23
168

dorabiająca studentka

-

sunset hill

Post

Zegar na kuchennej ścianie w kwiecistą tapetę zdążył już wybić osiemnastą czterdzieści siedem. Był duszny, lepki wieczór, zupełnie nieróżniący się niczym o milioma poprzednich, które następowały po jeszcze upalniejszych dniach. A zmęczona Rhodesówna przerzuca stertę ubrań z łóżka na podłogę, i z podłogi na łóżko w poszukiwaniu czegokolwiek nadającego się do założenia. To naprawdę bardzo rzadki widok, bo uwaga! Wiśnia nierzadko szykuje się do wyjścia!
W końcu udaje jej się je zlokalizować. Z zadowoleniem zawodowego poszukiwacza skarbów, spogląda na swoje najlepsze jeansowe szorty z wyszywanymi kieszeniami – pełna nadziei, że będzie wyglądać w nich wystrzałowo. Wciska je niespiesznie na kościsty tyłek, a do nich wkłada luźny, biały t-shirt z marvelowskimi postaciami. Na nogi zakłada nieco znoszone już trampki za kostkę, jedyne takie w całym stanie. Byłaby nawet skora pokusić się o stwierdzenie, że w całej Ameryce, czy na całym świecie, ale nie była pewna, czy gdzieś na drugim końcu globu, inna szesnastolatka nie ozdobiła trampek w podobny (o b o r z e z i e l o n y, albo co najgorsze, w taki sam!) sposób.
  • Doprawdy niesamowite.
Niesamowicie głupie, że większość nastolatków tkwiła w jakimś dziwnym przekonaniu, że po szesnastych urodzinach całe życie wywraca się do góry nogami, że nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszyscy stają się bardziej wyzwoleni, pewni siebie, dorośli, że chłopcy przestają dłubać w nosie, a dziewczyny naiwnie chichotać. Że rodzina odgrywa coraz mniejszą rolę w życiu i... i w ogóle, nic nie jest takie samo, jak przez te poprzednie piętnaście lat dzieciństwa.
  • (???)
Charleen Rhodes miała swoją sweet sixteen ponad dwa miesiące temu i nie poczuła absolutnie żadnej różnicy.
Completamente nada! Wciąż wygrzebuje z szuflady plaster w Hello Kitty, jak na bardzo dorosłą szesnastolatkę przystało i zakleja nim odrapane do krwi kolano, które poprzedniego dnia wylądowało na asfalcie, gdy próbowała zjechać na desce po zbyt długiej barierce w parku. Mierz siłę na zamiary drogie dziecko, zawsze powtarzała jej babcia Bea, a ona nigdy się jej nie słuchała. Ale nawet z tą wiedzą z tyłu głowy Wisienka nie potrafi dopuścić do siebie myśli, że realnie mogło jej się coś stać. Mogła sobie na przykład skręcić kark, o! I kogo wtedy zabrałby Othello na wieczorny seans w kinie samochodowym?! O nie, ta myśl przeraża ją do tego stopnia, że aż potrząsa głową, by się jej pozbyć. Dokładnie wtedy słyszy zawodzenie przyjaciela.

Nie wrzeszcz tak Kingsley, obudzisz mamę! – Wysuwa głowę przez okno, uciszając chłopaka szeptem, nie będąc pewną, czy w ogóle ją zrozumiał. Wykonuje więc do tego, ten charakterystyczny gest, który ucisza wszystkich rozwrzeszczanych chłopaków pod jej oknem. A na pewno uciszałby, gdyby takowi pod jej okno tłumnie przybywali.
Faktem było, że spodziewała się Othello za kierownicą, nie przypuszczała jednak, że wywrze to na niej takie piorunujące wrażenie. Kingsley wygląda tam dość zabawnie... ale i pociągająco. Wywracaa na tę myśl oczami, na bank będzie wyrywał na prawko dziewczyny, tego była pewna. Na d w i e ś c i e procent. Jednocześnie, ciężko było nie wzdrygnąć się na samo wyobrażenie sobie podróży z nim, ale na taką ewentualność była już przygotowana. Przy drzwiach frontowych czekał na nią zostawiony kask rowerowy i o wiele za małe ochraniacze na łokcie, w których to uczyła się jeździć na deskorolce. Była przekonana, że Othello rzuci fochem, gdy zobaczy ją w tym stroju, ale totalnie się tym nie przejmowała. To był Othello, jej Othello. Przynajmniej od pewnego czasu dodawała sobie ten przymiotnik dzierżawczy do Kingsleyowego imienia, jakby zupełnie postradała rozum. Jej Othello!? Kiedy zaczął być jej i niby dlaczego? Nie skupiała długo uwagi na tej zbyt intensywnej myśli. A każdą podobną wpychała głęboko, w najczarniejsze meandry umysłu, udając, jakby zupełnie nie istniały.
Opancerzona wchodzi z domu.

Schowaj ten łokieć, jeszcze go przeziębisz i złapie Cię na starość reumatyzm, zobaczysz... – kwituje, okrążając samochód, by znaleźć się przy drzwiach od strony pasażera.
Wsiadając do środka, rzuca mały podręczny plecak, wypchany po brzegi słonymi i słodkimi przekąskami. Ciężko opisać zawód jaki czuje, gdy na tylnym siedzeniu nie dostrzega dwóch czerwonych i lśniących pysznością opakowań. Wbija w Othello mordercze spojrzenie i cmoka z dezaprobatą, kręcąc przy tym głową wymownie.
Gdzie one są? Oths! Obiecałeś, że nie zapomnisz! Przecież wiesz, ze nie może zabraknąć colowych żelków i orzeszków w chrupiącej panierce!


Oto i one prawdziwe problemy bardzo dorosłych nastolatków.

autor

Wisienka

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

W t e d y ?
To znaczy wówczas, gdy rozpoczęta ledwie szesnaście lat (i dwa miesiące) temu saga o życiu panienki Charleen Cherry Rhodes zakończyłaby się niespodziewanie (ale też i w sposób względnie niezaskakujący, zważywszy na ryzykowność rzeczonego przedsięwzięcia) na skraju deskorolkowej rampy, z chudziutkim karczkiem przetrąconym ostatecznie chłodnym metalem barierki...
Cóż, w t e d y Othello do kina samochodowego zabrałby ze sobą podłużną, metalową puszkę po ciastkach Pepperidge Farm (i Cherry byłaby wniebowzięta gdyby miała świadomość, że zdecydowałby się na tę po smaku French Vanilla, a nie nudnym Chocolate Fudge, albo nielubianym przez nich obydwoje, zbyt słodkim i rozczarowującym Hazelnut Crunch), oklejoną niczym innym, jak kolorowymi skrawkami krepiny i naklejkami z podobizną Hello Kitty, a wypełnioną tym, co z latorośli Rhodesów pozostało.
A przynajmniej tak zakładał teraz - w czasach, w których nawet w najśmielszych, i najokrutniejszych przy tym fantazjach nie przyszłoby mu do głowy, że już za zupełnie niedługi czas po jednej z najbliższych mu osób naprawdę nie zostanie wiele więcej, niż garstka prochu, i konglomerat bolesnych wspomnień (z którymi Othello jakoś nigdy nie wiedział co zrobić: wracać do nich w kompulsywnym przymusie? wyprzeć je raz na zawsze, tak, jakby Adam nigdy nawet nie istniał? pisać o nich, mówić do kogoś - choć zdawało się, że jakoś mało kto chciał go słuchać, płakać nad nimi?). Łatwo było śmiać się z tego typu makabrycznych, ale i niewyobrażalnych w gruncie rzeczy scenariuszy.
I łatwo łatwiej było mieć lat siedemnaście.
A do Śmierci stosunek taki mniej więcej, jaki się ma do niesympatycznego kuzynostwa - myśleć o niej z rzadka, z ironią i kpiącym uśmieszkiem, a do swojej codzienności po prostu nigdy nie zapraszać.

Gdy z wyższego poziomu niewielkiego, choć zadbanego przy tym domu, rozlega się specyficzny zgrzyt unoszonego okna, i protest zardzewiałej nieco ościeżnicy, a następnie - gdy w okiennym wykuszu pojawia się znana łepetyna: ciemne kosmyki okalające drobną twarz, wielkie oczy i wyrazistość brwi ściągniętych u nasady nosa w nieskrywanej irytacji konsternacji, Othello robi to, co
  • robiłaby większość amantów Cherry Rhodes, gdyby multum takich stawiało się regularnie pod jej oknem?
zawsze.
Zaczyna drzeć się jeszcze bardziej.

Ale tylko na moment, okay? Tylko przez... - tu Othello rzuca przelotne spojrzenie, ot, rykoszet sponad kącika lewego oka, na wyświetlacz w desce rozdzielczej - trzy i dwie dziesiąte sekundy. Potem milknie, potulnieje, i tylko unosi ramiona w geście oznaczającym, że jest absolutnie niewinny, a tak w ogóle to czego ona oczekuje i jak może sobie w ogóle wyobrażać, że byłby w stanie powstrzymać odczuwany na jej widok entuzjazm!?
- Na starość? - kontruje natychmiast, nim dziewczyna zdąży się wygodniej usadowić na siedzeniu pasażera - Na jaką znowu starość, 'erry - pierwszy człon jej imienia przełyka wraz z cząstką nadgryzionego właśnie twizzlersa - Czy ty mnie widzisz? Za tym kółkiem? Co? Może będę jak James Dean. 'untownik... - bielą zębów odszarpuje kolejny kęs łakoci i zatyka się nim na moment - Buntownik bez powodu. Mogę nie dożyć swoich dwudziestych czwartych urodzin! - Roztacza przed nią koszmarną - ale i dla kogoś, kto (jak on) od pięciu lat budzi się pod wielkim plakatem East of Eden, a przedwczesne zgony gwiazd kina i sztuki namiętnie (i dość idiotycznie przy tym) romantycyzuje - wyjątkowo pociągającą wizję. Następnie pomaga Cherry zapiąć pas, z dezaprobatą i fuknięciem prawie szczerej pogardy klepie ją w czubek głowy kasku, i przekręca kluczyk w stacyjce. Samochód krztusi się i gaśnie, ale zostaje przez Kingsley'a wskrzeszony kolejnym, gwałtownym dźgnięciem z użyciem klucza. Uff, chyba działa! - A już z pewnością ich nie dożyję, jeśli będziesz do mojego NIEZWYKLE WYSOKIEGO POZIOMU STRESU dokładać wyrzuty sumienia i poczucie winy! - odcina się za komentarz o żelkach i orzeszkach, ale tak naprawdę robi mu się strasznie głupio.
Jasny gwint!, przebiega mu przez myśl, wiedział, że o czymś zapomniał...
  • A teraz wiedział już też o czym.
I zaraz pojawia się jeszcze jedna, jeszcze gorsza świadomość: gdyby przed wyjściem nie myślał o tym, co tego wieczora w planach miała Runa, z pewnością pamiętałby o chrupiącej panierce i zawartości cukru w smakołykach flaworyzowanych colą. Cholera.
- Cholera, fuck! - z cherlawej piersi bruneta dobywa się teraz dźwięk godny zranionego jelonka jelenia - Cherry Rhodes, zawaliłem sprawę! - i liczy, że dramatyzm w jego głosie trochę ułagodzi jej gniew. A potem: - Czy dasz sobie to jakoś wynagrodzić? Ewentualnie... czy chcesz skoczyć do 7-Eleven na rogu Keen i Aurora Way zanim pojedziemy na seans? Ja stawiam.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
23
168

dorabiająca studentka

-

sunset hill

Post

    • Gdyby tylko wiedziała.
    Poczułaby wzruszenie, i to o g r o m n e. Na pewno ścisnęłoby ją przejmująco w piersi, wycisnęło łzę na policzku. Ta świadomość, że Othello pragnąłby zabrać do kina ... jej p o z o s t a ł o ś c i . Oh, to prawie romantyczne. Nie wyobrażała sobie nigdy jak to jest po drugiej stornie, czy coś tam w ogóle można znaleźć? Czy widać wtedy bliskich, których zostawiło się tutaj na dole? To byłoby pocieszające, świadomość, że gdyby trafiła na jakąś białką puszystą chmurkę wśród innych cherubinków (nie żeby zakładała, że ma od razu zaklepane miejsce w niebie, ale była całkiem dobrą istotką – przynajmniej tak jej się wydawało – więc ten scenariusz zdawał się być po prostu bardziej realny), wówczas miałaby możliwość doglądania swojej mamy, Othello, czy ojca, na którego była nieco mniej obrażona, niż przez ostatnie miesiące, lata... Zdecydowanie lata.
    • Zbyt długie i samotne.
    Wybaczyła mu? Nie, na pewno jeszcze nie. Nie była do końca pewna co dokładnie czuje w tej kwestii, ale bardzo mocno starała się zrozumieć i nabrać do tego wszystkiego więcej dystansu. Przecież nie miała żadnego wpływu na ich decyzje, ani wtedy, ani teraz. Jedyne co mogła zrobić, to zmienić swoje własne podejście. Nie chciała całe życie chować urazy, o to, że razem z matką wybrali życie osobno. Nie mogła w nieskończoność pielęgnować w sobie żalu do ojca, że po rozstaniu ułożył sobie życie o wiele szybciej niż matka. A ona? No cóż, próbowała. Niejednokrotnie. W zasadzie próbuje do tej pory, z miernym skutkiem.

    – J-a-m-e-s D-e-a-n? – prawie przeliterowała to pytanie, obcinając Othello wzrokiem i nader wymowną miną. Od czubka głowy, na którym niesfornie układały się jego włosy, aż po pas, bo tylko tyle była wstanie dostrzec, gdy tak siedział obok w samochodzie i przeżuwał truskawkowego twizzlers. Nie mówi nic więcej, na pewno zrozumiał. Chociaż ona sama nie była do końca przekonana, który był dla niej przystojniejszy i to była nieco przerażająca myśl. Jedna z tych, które z uporem maniaka wyrzucała z głowy, by nigdy nie wracały. W szczególności dlatego, że ktoś komu miałaby ofiarować swoje wiśniowe serduszko zapomniał o jej ulubionych przysmakach, gdy ona nie miała możliwości ich wczoraj zdobyć.

    Wzdycha z rezygnacją. Nieco zawiedziona – Cholera, fuck! – gdy dobiega do jej uszu jęknięcie Othello.
    Spogląda na niego uważniej. Jej wyregulowana (chyba po raz pierwszy) brew mechanicznie unosi się ku górze. Przygląda mu się z nieskrywaną konsternacją, gdy zaciska mocniej dłonie na kierownicy. Przez chwilę zastanawia się nad odpowiedzią. Z jednej strony powinno być jej głupio, że traktuje swoje uzależnienia od chrupiącej panierki tak poważnie, a z drugiej robi się cieplutko na wiśniowym serduszku, że Oths je rozumie.
    – Naprawdę moglibyśmy? – wyrzuca z siebie – Jesteś kochany! – I zarzuca mu ręce na szyję, kaskiem trąca w jego głowę, ale bujna Kingsleyowa czupryna amortyzuje to niewielkie zderzenie. Dobrze, że wciąż tkwią na podjeździe, bo inaczej mogłoby się to źle skończyć. Rhodes zaczyna chichotać, bo kompletnie zapomniała o tym nieszczęsnym kasku. – Prze... – próbuje z siebie wydusić przeprosiny, które mają zadośćuczynić krzywdom, jakie wyrządziła Kingsleyowi swoim ekstrawaganckim nakryciem głowy, ale śmiech sprawia, że nie może dokończyć słowa. O zdaniu nie wspominając. – Prze..praszam Oths... – udaje jej się zacząć. – Może to wyglądać jak odwet, czy nieudolny akt zemsty, ale naprawdę to nie było celowe. – Przykłada dłoń do miejsca, gdzie przed chwilą przywaliła mu kaskiem, głaszcząc go jak psiaka. Wplata palce w jego włosy, niespecjalnie, odruchowo. Jak kiedyś, ale między nimi już nie jest tak jak dawniej, chociaż wciąż próbują się tak zachowywać.

    Jego włosy są miękkie i takie miłe w dotyku, takie jakie je zapamiętała.

    Ta chwila trwa o wiele zbyt długo, jest w tym geście o wiele zbyt dużo czułości, co ją płoszy. Wciąga powietrze ze świstem.
    Powiedz mi, dobrze się czujesz? Ile palców widzisz? – Żartuje, by przerwać ten niezręczny moment. Może niezręczny tylko dla niej? Wymachuje przed jego twarzą tą samą dłonią, która jeszcze chwilę temu mierzwiła mu czuprynę.
    Chyba go po prostu ściągnę, tak będzie najlepiej... – Zdejmuje z głowy kask i odkłada na kolana, by mieć go pod ręką w razie ewentualności. Bujne wisienkowe włosy zwinięte dotychczas pod nakryciem głowy (mającym ją chronić przed niebezpieczną jazdą, którym na tę chwilę sama wyrządziła krzywdę) rozsypują się na jej ramiona i ręce. Póki co, to tylko daleko idące plany, ale obiecała sobie, że kiedyś obetnie je na zapałkę.

    autor

    Wisienka

    dreamy seattle
    Awatar użytkownika
    24
    183

    student

    uow

    broadmoor

    Post

    Prawie-romantyzm (łac. fere romancere; dobra, wcale nie - Othello Kingsley zdecydowanie zbyt często zrywał się z licealnej łaciny, by być teraz w stanie poprawnie, i bez zawahania znaleźć w zakamarkach swojego nastoletniego umysłu poprawną leksykalnie formę, ale i tak gotów był zarzekać się, że tak właśnie diagnoza ta brzmiałaby w języku Horacego i Juliusza Cezara, i popisywać tym przed każdym kto się nawinął, a zwłaszcza przed Cherry) był schorzeniem, z którym brunet zmagał się od maleńkości. Jego przejawy zawierały się w urywkowych zachowaniach, i drobnych gestach, które można było u chłopaka niekiedy zaobserwować, ukracanych przezeń jednak, katrupionych w zalążku, gdy tylko orientował się co robi, i że mogłoby go to zdradzić z tą jego nadmierną, a skrzętnie skrywaną przy tym przed światem, wrażliwością. Jeśli więc zdarzało mu się zapędzić gdzieś wyobraźnią, słuchając na zmęczonej życiem empetrójce zapętlonego w sobie Wonderwall, albo Goo Goo Dolls (And I don't want the world to see me, 'cause I don't think that they'd understand...), ocierając przy tym lewe oko z zaczątku podejrzanie słonej wilgoci, to tylko pod osłoną nocy, w zakamarkach pachnącej Doritos i niedopranymi skarpetkami sypialni. Wypomnieć mu to były w stanie jedynie osoby, które - z racji nieuniknionej fizycznej bliskości - stawały się regularnie świadkami podobnych wpadek. Jego dwie siostry - ta młodsza, i ta starsza. Jak nikt skore, by biednemu Othello wypomnieć, że WSZYSCY PRZECIEŻ WIDZIELI JAK SIĘ ZASMARKAŁ, GDY UMIERAŁ MUFASA, oraz, że niczyjej uwadze nie umknęły polne kwiatki - stokrotki i te inne, niebieskie, których nazwy nigdy nie mógł zapamiętać, suszone przezeń za obwolutą ulubionej książki.
    Ale Cherry Rhodes?
    Nie. Cherry Rhodes - a już na pewno nie Chery Rhodes Teraz, Gdy Są Prawie Dorośli - nie miała prawa wiedzieć. Domyślać się. Przeczuwać. Że mógłby... On...
    - Nie jestem kochany!- oponuje stanowczo, prężąc cherlawe muskułki na parę chwil zanim dostanie w łeb dziewczęcym kaskiem (i parę więcej, zanim Cherry - w wyniku jakiegoś błędu w matriksie chyba - wplecie palce w jego włosy na o jeden oddech za długo, a on przymknie powieki, tak-o-o-o-tylko-troszeczkę, i odetchnie, i potem je otworzy, a świat będzie wydawał się za jasny i za duży jak na to, by się z nim mierzyć w pojedynkę) - Jestem męski, i groźny, i w ogóle!!! - Cokolwiek to "w ogóle" miałoby oznaczać - A to możesz potraktować z mojej strony jako akt miłosierdzia, nie myśl sobie za dużo! - przestrzega.

    Othello jest za młody by to rozumieć, ale też za stary, by tego nie zauważyć: coraz częściej, jakimś cudem, zdarzają mu się w obecności Cherry momenty okropnej niezręczności. Takiej, która sprawia, że nagle nie wie, co ma zrobić z rękoma, i gdzie podziać stopy, i w którą stronę patrzeć, a w którą nie spoglądać pod żadnym pozorem. Chwile, w jakich brakuje mu słów, ale też bardzo, przeokrutnie pragnie coś powiedzieć. Cokolwiek. Wszystko jedno - bo cisza jest jeszcze gorsza niż wszystkie te nieporadne półsłówka, które wyrzuca spomiędzy podpierzchniętych warg. Jasna cholera.
    - Acha, jasne! - prycha w końcu, dozgonnie wdzięczny dziewczynie, gdy tym razem to ona postanawia przemówić, chyba równie co on sam udręczona przedłużającym się milczeniem - Jak coś to wiesz, że jest więcej metod na zabicie swojego najlepszego przyjaciela, nie? - Śmieje się, i przecież nie ma prawa wiedzieć, jaki wydźwięk te słowa zyskają dla niego za raptem paręnaście miesięcy - Niekoniecznie musisz to robić z użyciem kasku rowerowego...
    Następnie koncentruje wzrok na dłoni Rhodes: pięciu smukłych palcach rozmachanych przed jego nosem we frenetycznym ruchu.
    - Sześćdziesiąt dziewięć, a co? - Wyciąga szyję - i przez moment można by posilić się na przyrównanie go do tych pokrytych pluszem piesków, które niektórzy stawiają za tylną szybą pojazdów, zacięcie machających główkami na każdym wyboju i zakręcie - i gryzie Cherry w czubki dwóch palców jednocześnie. Niewystarczająco mocno, by zostawić na nich jakikolwiek ślad, albo by sprawić jej choćby namiastkę bólu. Na tyle jednak, by skutecznie poślinić dwie opuszki, i odrapane z lakieru paznokcie, śmiejąc się przy tym szaleńczo.
    - Tylko wara mi z tymi kudłami... - Mówi, choć myśli o tym, że włosy Cherry wydają się bardzo miękkie, i nagle zaskakująco długie, i nawet stąd gdzie siedzi może poczuć mglisty zapach jej szamponu, i zastanawia się, jakby pachniały gdyby... - BO MUSZĘ MIEĆ KLAROWNĄ WIZJĘ. Żadnych dystrakcji, Charleen Rhodes! - Strofuje chyba bardziej siebie, niż ją, i wciska pedał gazu.

    Przedmieścia obserwowane zza kierownicy wydają się zupełnie inne - zwłaszcza, jeśli przez ostatnie naście lat życia mogło się rejestrować je wyłącznie z siedzenia pasażera, i to najczęściej - w uwłaczający ludzkiej godności sposób - tego z tyłu. Miasto wydaje się większe, i bardziej znośne. I nawet fasada lokalnego 7-Eleven, przyrośniętego do budynku stacji benzynowej jak złośliwy guz, wygląda jakoś ładniej. Jak na filmach, albo jak w teledyskach - zwłaszcza teraz, pod sinawą poświatą pozostawioną przez zachodzące słońce.
    - Myślisz, że sprzedadzą nam piwo? - pyta, gdy wysiądą z samochodu, i zanim zdąży pomyśleć, że tym przejawem nieodpowiedzialności pewnie narazi się na wiśniowy gniew - Pytam hipotetycznie, nie? Zupełnie niewinnie...

    autor

    harper (on/ona/oni)

    Awatar użytkownika
    23
    168

    dorabiająca studentka

    -

    sunset hill

    Post


      K o c h a n y .
      Kochany, kochany, kochany.

      Mógł prężyć w tym wyolbrzymionym władczym nadęciu swoją chuderlawą klatę i udawać, że jest zupełnie inaczej, ale dla niej był kochany na swój Othellowy sposób. Nie pamięta, czy ktoś kiedykolwiek zadał jej pytanie dlaczego się z nim przyjaźni. Możliwe, że tak było. Możliwe też, że po prostu tego nie pamięta, ale na pewno, od bardzo dawna miała już na to przygotowaną odpowiedź. Chociaż jasną, tylko dla niej.
      • " Wiesz, gdy przed wspólnym nocowaniem, w półmroku, z plecakiem w ręce, wspinałam się na Kingsleyową furtkę, zawsze widziałam, że w jego oknie wciąż pali się dla mnie światło. Wskazując mi drogę. A potem pojawiał się on, z latarką w ręce, udający, że zna alfabet morsa. Bo czasami jego rodzice nie wiedzieli, że u niego nocuję, a my tak po prostu lubiliśmy mieć swoje małe tajemnice.
      Kiedyś lubili mieć swoje tajemnice przed całym światem, ale nie przed sobą nawzajem. Teraz wszystko się znacząco pogmatwało.
      – Wiem, mam ich całkiem sporo spisanych w zeszycie, który zatytułowałam, jak zabić swojego najlepszego przyjaciela na tysiąc sposobów. I to akurat nie jest jeden z nich, ale może go tam umieszczę i następnym razem spróbuję się bardziej przyłożyć. – Kiwa głową, tak na poważnie, chcąc przyznać sama sobie rację, że to rewelacyjny pomysł.

      A potem w s t r z y m u j e oddech.

      – Fuuuuuuuuuuuuuuuuuuj – piszczy, wymachując dłonią, której palce ociekają Kinghsleyową śliną. No dobra, może nie aż tak bardzo, ale ubawienie tej sytuacji wydaje się na miejscu. Wyciera je najpierw w jego ramię, niech to DNA wróci do właściciela, potem o swoje szorty. – Nigdy więcej tego nie rób... Fuj, fuj, fuj! – I tak, nie rób dlatego, bo kiedyś to było okropnie obleśne, i wciąż nieco jest, ale już trochę inaczej. W taki dziwnie krępujący sposób, który wpycha ją w jeszcze większe zakłopotanie, sprawiając, że nieznajomy dreszcz przebiega intensywnie wzdłuż jej kręgosłupa. To zupełnie nowe i przyjemnie niepokojące. Nie poznaje swojego ciała i jego niezrozumiałych reakcji, są zupełnie inne niż były kiedyś, a co gorsza, nie ma kompletnie nad nimi kontroli. Jakby ona sobie, jej ciało sobie.
      • Ale tylko przy nim i to w tym wszystkim najbardziej frustrujące.
      Na wspomnienie o włosach, wraca do tu i teraz, zaczesując je na prawą stronę, tą oddaloną od Othello, tak by nie niepokoić nimi przyjeciela. Przecież nie chciałaby przyczynić się do zarysowania lakieru w samochodzie, lub co gorsza, do rozjechania jakiegoś zabłądkanego kota. Musiałaby go wtedy opatrzyć i przygarnąć, tak to już z Rhodesówną i bezpańskimi kotami czy psami bywało. Szczególnie tymi rozjechanymi. Resztę drogi do 7-Eleven spędzają w milczeniu, ale już nie takim uciążliwym. Oths skupia całą swoją uwagę na zaciskaniu ze wszystkich sił kierownicy, a ona przygląda się miastu, które powoli szykuje się do snu.
      – Myślę, że nie powinieneś o tym myśleć. Ale! Zupełnie niewinnie, jako dobra przyjaciółka odpowiadam, że mogą, jeśli na zmianie jest Jake – mówi, celując w Kingsleya ostrym spojrzeniem, spod przymrużonych powiek, które wydaje się wystarczająco karcące, że nie trzeba nic więcej dopowiadać. Widząc jednak jego dezorientację, wywraca oczami i dodaje. – Ten taki wyrośnięty dwudziestoletni dostawca pizzy, który dorabia chyba wszędzie. Raz widziałam go w sklepie ze starociami. Nie pytaj, co robiłam w sklepie ze starociami, mama ma po prostu teraz nowe hobby, kiedyś może Ci o nim opowiem, jeśli nowe zainteresowanie przetrwa dłużej niż dwa tygodnie.
      Cóż, z nią tak już jest... Odkąd Cherry pamięta. Napięty grafik mamy Rhodes sprawia, że nie ma czasu by oddawać się przyjemnościom i każda nowo poznane zajęcie, staje się wspomnieniem, szybciej niż zaczęło być hobby, gdy tylko chęci zderzają się okrutną rzeczywistością. Podobnie bywa z facetami.
      – Także próbuj, jeśli chcesz... Ja Ci w tym nie pomogę – uśmiecha się do niego przesłodko, zatacza dłonią kółko, rysując bardzo kształtną aureolę nad swoją głową, po czym znika za sklepowymi drzwiami, nawet nie patrząc, czy Othello podąża za nią. Teraz jedyne co w jej myślach krąży, to ekstrudowane ziarno kukurydzy, zlepione w chrupiący serowy bliżej niezidentyfikowany kształt.
      Po zaledwie dwóch minutach krzątania się między sklepowymi alejkami, koszyk, który zagarnęła przy wejściu, ma już wypchany po brzegi – jak na zakupowego ninję przystało. Niejeden amator chrupiącej panierki, mógłby oddać za niego życie.
      Wtedy materializuje się przy niej Kingsley.
      – Spoko, sama za to zapłacę – odzywa się, gdy tylko Othello daje nura do jej koszyka. – Nie chcę, byś był współwinny mojego uzależnienia. Nie chcę Cię narażać na lawinę pretensji, gdy już nie wcisnę się w moje ulubione szorty. – Co wydawało się totalnie abstrakcyjne, ponieważ była posiadaczką jednego z najbardziej kościstych tyłków w tej części Seattle, jak uparcie twierdziła jej ukochana rodzicielka. Weszła już w ten nieszczęsny wiek, w którym luki w źle dobranym staniku zaczynały przeszkadzać, a różnice w krągłościach pośladków koleżanek i jej własnych, doskwierać o wiele bardziej. Tak zwyczajnie, po dziewczęcemu.

      autor

      Wisienka

      dreamy seattle
      Awatar użytkownika
      24
      183

      student

      uow

      broadmoor

      Post

      Jake.
      - Jake Myers?
      Dezorientację Othello brunetka odczytuje nader trafnie - wypisaną rysikiem zagubienia w dwóch kreskach ciemnych brwi, które zbiegły się teraz u nasady nosa, i w kalejdoskopach piwnych tęczówek, gdzieś pomiędzy ciemną zielenią obwódki, i plamami złota rozlewającego się wokół źrenic. Niewłaściwie jednak interpretuje przyczynę tejże dezorientacji - zrodzonej w Kingsley'u nie dlatego, że nie zna Jake'a, jeśli oczywiście mówią o tym samym (dwa kolejne zdania wypowiedziane przez Cherry w ramach wytłumaczenia utwierdzają natychmiast Othello, że owszem), lecz z dokładnie odwrotnej przyczyny.
      - Znam Jake'a... - zapewnia natychmiast, i sam jest zdziwiony głębią własnego głosu, enigmą pomruku dobywającego się z miejsca pod przeponą, o którego istnieniu Othello nie miał do teraz chyba po prostu pojęcia. Brzmi (i wygląda, do pary)... Jak mały Simba, przerażony echem własnego ryku. Nie wiedział, że tak potrafi - Znam.
      • Chociaż "znam" - o czym na ten moment Cherry nie musi wiedzieć - to bardzo dużo powiedziane.
        • Bo znał nasz Othello taką na przykład Charlene właśnie, z jej głęboką miłością względem gorącej czekolady i filmów Burtona, ze wszystkimi jej uśmiechami, które jednoznacznie oznaczać mogły tylko perspektywę wpakowania się w tarapaty, i z uwielbieniem, nawet jeśli zdarzało mu się o szczególe tym zapomnieć, dla chrupiącej panierki otaczającej orzeszki ziemne.
          I Adama. Adama: "Daj mi pół roku! Jak tylko skończymy liceum, to wypieprzę stąd do Kaliforni, i możesz mnie odwiedzić, ale moja noga w Seattle więcej nie postanie!", i Adama: "Będę chirurgiem! Będę astronautą! Będę gwiazdą rocka! Będę podróżnikiem, albo szefem kuchni oblepionym gwiazdkami Michelina! Będę wszystkim czym się da, niech no tylko sąd wyjadę!", i wreszcie Adama: "Othis, słuchaj mnie. Po prostu nie ma rzeczy niemożliwych, czaisz? Powtórz za mną. Każde marzenie da się spełnić!"
          I nawet Runę znał. O tyle, o ile da się poznać kogoś, do kogo trochę trudno jest zagadać, i przed kim trochę ciężko jest się otworzyć, i z kim relację ma się głównie we własnej wyobraźni.
      Ale Jake'a Myersa? Słyszał o nim, jasne. I wymienił z chłopakiem parę przypadkowych zdań, gdy ten przywiózł im kiedyś pizzę w piątkowy wieczór (po której, zresztą, Tessa dostała biegunki jak stąd do Nowego Jorku, i mama była o krok od pozwania całej pizzerii, aż się nie okazało, że to dlatego, że przed kolacją Tess zjadła też całe opakowanie lodów i popiła je colą, co pewnie nie było najlepszym pomysłem w połączeniu z podwójnym serem i papryką jalapeno). Nie mógł więc powiedzieć, że wie, o czym Myers marzy, skąd pochodzi, dlaczego wybrał taką, a nie inną pracę, i czemu nie zrobi czegoś z tym parszywym trądzikiem osypującym mu nos i szczyty ramion. [/list] Ale to nie miało teraz większego znaczenia.
      - Uważasz, że to jest odpowiednie towarzystwo dla ciebie, Cherry? Jake Myers!? Przecież on jest, kurde, stary. I nie poszedł do college'u. Zastanawiałaś się czasem dlaczego? I wiesz w ogóle cokolwiek o jego rodzinie? Albo o tym, czy nie kiblował przypadkiem w liceum? A jeśli kiblował, to za co? Serio, dla mnie typ wygląda jakby... no nie wiem, w wolnych chwilach robił coś strasznego, na przykład głosował na republikanów albo mordował małe kotki! - wyrzucił z siebie na jednym tchu, zanim wreszcie udało mu się opanować cały ten nienawistny wyrzyg względem Bogu ducha winnego dwudziestolatka - Nie podoba mi sie myśl, że się prowadzasz z jakimiś Myersami, okay? Nawet, jeśli to tylko POD POZOREM KUPOWANIA ANTYKÓW.
      Może trochę się teraz nabijał.
      A może zupełnie nie było mu do śmiechu.
      W każdym razie z jednej strony zmartwił się, ale z drugiej trochę odetchnął, gdy za kasową ladą nie uświadczył nikogo, kto mógłby uchodzić za Jacoba Myersa, a dziewczynę o maksymalnie cztery, pięć lat starszą od nich, zajętą intensywnym przeżuwaniem różowego listka gumy Orbit, i nawijaniem na palec złotych kędziorków obsiewających jej głowę. Wyglądała trochę tak, jakby najmniej na całym świecie dbała o to, komu sprzeda piwo, a komu nie. I była to obiecująca perspektywa.

      - Serio? - Póki co Othello podążał za Cherry, kluczącą sklepowymi alejkami, teraz - na jej własną prośbę, a przynajmniej w reakcji na jej słowa - skupiwszy spojrzenie na (faktycznie dość kościstym, choć zawsze uważał, że jej mama trochę dramatyzuje w tym względnie) tyłku przyjaciółki. Na jakieś trzydzieści sekund - to znaczy do momentu, w którym zdał sobie sprawę z całą gamą związanych z tym zagrożeń. Natychmiast przeniósł więc wzrok na bliżej nieokreślony punkt ponad ramieniem Cherry - Na to bym akurat nie narzekał - wzruszył ramionami - Ale wtedy pewnie przyciągałabyś całe STADA takich Myersów. Wiesz, jakie to może być niebezpieczne!? - zasugerował, zanim - dorzuciwszy do koszyka jeszcze parę przypadkowych, i wyjątkowo rakotwórczych, cukrzycogennych, sprzyjających nadciśnieniu, i absolutnie pysznych smakołyków - ruszył w stronę kasy, zatrzymawszy się wreszcie oko w oko z zatrudnioną tu blondynką. I miał już zacząć się z nią zaprzyjaźniać, komentując ten piękny róż na jej paznokciach, albo dopytując czy jest stąd, bo nigdy wcześniej jej nie widział, a przecież by ją zapamiętał..., gdy jego oczy zabłądziły na środkowej półce za plecami ekspedientki. Gdzieś pomiędzy aspiryną i ibuprofenem, na wysokości dostępnego poza receptą vicodinu.
      Uch. Cholera.
      - Cherry. Psst. Cherry! - dokonał ostrego zwrotu w tył, dopadłszy przyjaciółki i wciągnąwszy ją zaraz za jeden z zastawionych towarem regałów - Wow. Wow, słuchaj. Jak bardzo chcesz dzisiaj zaszaleć, co?

      autor

      harper (on/ona/oni)

      Awatar użytkownika
      23
      168

      dorabiająca studentka

      -

      sunset hill

      Post

      Jake Myers? Jake Myers!
      Tak dokładnie ten Jake. Jacob Myers.


      Co takiego było w Jake'u Myersie, że nawet Othello nie próbował udawać, że chłopak go zupełnie nie obchodzi? Widziała to w jego ściągniętych brwiach na których skoncentrowała przez chwilę swoje spojrzenie. Słyszała w zbyt ostrym tonie głosu, który wystrzelił nagle w powietrze.
      Uważam, że to towarzystwo jak każde inne... Starzy to są Twoi rodzice i mój ojciec i może nawet Nathalie, chociaż ostatnio przeżywa drugą młodość i pewnie wmawia swoim nowym, o wiele młodszym facetom, że nie skończyła jeszcze trzydziestki. A wiesz, że jego mama tak jak i moja wychowuje sama dzieci? Czwórkę, nie jedno, a on jest najstarszy i może dlatego nie poszedł do college'u tylko zaczął pracować? Bo chciał jej pomóc? Więc jak się tak nad tym zastanowić, wychodzi na to, że nie znasz Jake'a i zbyt łatwo kogoś definiujesz, nie wiedząc kompletnie nic na jego temat – wyrzuciła z siebie, trochę nakręcając się postawą przyjaciela. – Ty w wolnych chwilach robisz straszniejsze rzeczy, wiesz? – Naburmuszyła się trochę na poważnie, a trochę na niby, chociaż z tych tematów nie wolno było sobie żartować. – Na przykład zapominasz kupić swojej najlepszej przyjaciółce ulubione orzeszki w chrupiącej panierce, po które teraz ma zamiar iść. – Zaplotła ręce na piersi, spojrzała na niego z wyrzutem i ruszyła przed siebie. – A i nie prowadzam się z nim, po prostu go znam i lubię i nie wiem z czym masz problem i skąd ten rodzicielsko oskarżycielski ton Kingsley, zmówiłeś się z Naths? – dodała na koniec, nie czekając na odpowiedź i znikła za sklepowymi drzwiami.

      Serio, serio... Przecież wiesz, że Nathalie mnie kiedyś wykończy, szybciej niż ja ją! – Kochała Naths, ale czasami wolałaby mieć w niej bardziej zrzędliwą matkę, niż koleżankę, która chce gadać o chłopakach (o których Cherry rozmawiać nie chce), wybierać córce nadto kobiece ciuchy z własnej szafy, do których założenia Wisienka nigdy w życiu nie dała się namówić. Owszem, fajnie było mieć pod jednym dachem kumpelę, ale wolała by częściej była po prostu mamą.
      Na Tima Burtona, daj już spokój z tymi Myersami! I czekaj, czekaj, bo trochę się zgubiłam. Co byłoby w tym takiego niebezpiecznego? Podobanie się komuś jest aż takim zagrożeniem? Nie przesadzaj Oths – skwitowała trochę z wyrzutem. Bo po pierwsze powinien zaprzeczyć, a bo drugie powinien z a p r z e c z y ć . – Potrzymaj mi na chwilę koszyk, muszę to dostać – wciska mu w dłonie sklepowy wynalazek, zamiast postawić go na ziemi, ale wtedy ktoś mógłby jej sprzątnąć ostatnie dwa opakowania prażonej kukurydzy - tej super smacznej, nie będącej popcornem. A potem wyciąga się jak mały kociak na drapaku, sięgając po mini reese's z najwyższej półki. – Dzięki! – Uśmiechnęła się do przyjaciela, który zdążył dorzucić jej do koszyka kilka rzeczy zanim zniknęła za regałem w poszukiwaniu czegoś do picia. Czegoś bez procentów.

      Nie minęło jednak parę chwil, gdy przyjaciel zmaterializował się przy niej i wciągnął ją w alejkę tak niespodziewanie, że ledwie udało jej się złapać równowagę, gdy prawie walnęła plecami o regał. Absolutnie nie spodziewała się takiego pytania, w ogóle takiego obrotu wydarzeń, myślała, że chłopak urabia teraz dziewczynę przy ladzie. Wcale nie rzucała tam kątem oka. W c a l e .
      Dzielił ich tylko wypchany po brzegi koszyk, który zdawał kurczyć się pod naciskiem Othello.
      Spojrzała na twarz przyjaciela, przez którą przelewała się gama euforio-pochodnych emocji, nie do końca rozumiejąc co tak właściwie ma na myśli. Obserwowała jak jego źrenice wypełniają całą powierzchnię, którą zajmować powinny piwnie-piękne tęczówki z rozsianymi plamkami złota. Wpatrywanie się w nie prawie odcięło jej dopływ tlenu, kolana zmiękły jak wyżuta guma balonowa tlenionej blond ekspedientki, którą zdążyła znienawidzić zanim sklepowe drzwi domknęły się tuż za nią, gdy wchodziła do sklepu.
      Co masz na myśli? – Scenariusze nieoczekiwanie wypełniające Wisienkową głowę były przeróżne. Niektóre do tego stopnia szalone, że musiała mocniej zacisnąć dłonie na sklepowym koszyku, by ocalić chrupiącą panierkę przed upadkiem. I trochę siebie przed podążaniem w tę niewłaściwą stronę wyobraźni, którą starała się bezskutecznie okiełzać. – Albo nie, nie mów... Zaskocz mnie! – dodała zupełnie nie będąc pewną swoich słów. Ba! Jej zdrowy rozsądek krzyczał, by dowiedziała się o co chodzi i czy warto się w to pakować, przecież pomysły Othello potrafiły być czasami zbyt... i n t e n s y w n e .

        • Kim Ty do cholery jesteś chuderlawa niewiasto
          i co zrobiłaś z Charleen Rhodes.

      Ale tak naprawdę zaskocz, do zobaczenia przy samochodzie! Zapłacę też za Twoje rzeczy, oddasz mi kiedyś tam, a i tak pewnie wisiałam Ci jakąś kasę – powiedziała na koniec, maszerując pospiesznie w stronę kasy, gdzie nie oszczędziła sobie ostentacyjnego zjechania wzrokiem idealnego wcięcia w talii blond dziewczyny. Te lady powinny być zdecydowanie wyższe, albo takie jak spowiedniki w kościele, by nikt nie musiał popadać w kompleksy, które dopiero niedawno zaczynały się uciążliwie klarować i dawać o sobie znać w totalnie nieodpowiednich momentach. W ogóle sprawdzanie pełnoletniości w takich sklepach, to i tak jak bajka o Królewnie śnieżce i siedmiu krasnoludkach. Zapłaciła za skasowane zakupy, po czym wyszła ze sklepu.
      Minęło może z osiem minut zanim przy swoim dyliżansie pojawił się Othello.
      Powiesz wreszcie co to za szaleństwo, którego mam dziś zakosztować? – wypaliła od razu, gdy chłopak pojawił się obok niej.

      autor

      Wisienka

      dreamy seattle
      Awatar użytkownika
      24
      183

      student

      uow

      broadmoor

      Post

      W Jacobie Myersie - choć na tym etapie swojego rozwoju, Othello nie zdawał sobie z tego sprawy - nie było absolutnie nic. To znaczy: nic, co czyniłoby go wyjątkowym, albo chociaż jakkolwiek odróżniało od całych szeregów innych podobnych mu, chuderlawych i kędzierzawych wyrostków o twarzach rozognionych dziobatymi pryszczami oraz głowach pełnych pomysłów na życie, których nie zrealizują nawet w dziesięciu procentach. Gdyby to nie był Jake – byłby to Bob. Albo Billy. Albo bracia Pervent – w sąsiedztwie (okrutnie, choć i, w jakimś sensie, zrozumiale), nazywani „Braćmi Pervert” – Don i Douglas. Lub jakikolwiek inny, starszy od Othello o garstkę wiosen osobnik, na którego uwagę zwróciła Cherry Rhodes.
      I którego podobno –
      • Othello poczuł, jak jego brwi wznoszą się i zbiegają u nasady nosa zupełnie wbrew jego woli (co akurat nie było wielką nowością, bo nie oszukujmy się – siedemnastoletnie ciała niejedno zdają się wyczyniać zupełnie wbrew zamiarom i poza kontrolą swoich właścicieli)
      – dziewczyna nie tylko lubiła, ale także zdawała się brać w obronę. W obronę!
      To było jeszcze gorsze, na miłość boską, niż deklaracja sympatii względem Myersa – złożona przed chwilą przez brunetkę głośno i wyraźnie. Othello chciał udawać, że mu się przesłyszało. Ale nawet szelest wszystkich, dostępnych w lokalnym sklepiku, plastikowych opakowań z orzeszkami w bardzo chrupiących skorupkach nie zagłuszyłby brzmienia takich słów.
      - Mówisz serio? – Kingsley zdążył tylko parsknąć - chyba samemu żywiąc się emocjami, które podkręcały teraz waleczny nastrój Cherry - nim przyjaciółka zostawiła go samego na progu lokalu, prąc przed siebie po zmianę tematu i feerię pustych kalorii. Co w ogóle, na miłość boską, zamierzali zrobić? Pokłócić się na sklepowym progu? O jakiegoś typa, którego (Kingsley miał szczerą nadzieję), za pięć lat przyjaciółka zupełnie nie będzie pamiętać!? Dobre sobie. Pokręcił głową i nerwowo podciągnął zjeżdżające z bioder spodnie - śmiesznym, dziecięcym niemal gestem, którego nadciągająca zza horyzontu dwudziestki dorosłość nie zdążyła jeszcze wywabić ze zbioru jego nawyków. Potem ruszył za Cherry - asystować jej z koszykiem, asekurować przy półkowych akrobacjach i, kurtuazyjnie, upierać się, że to on zapłaci za ich zdobycze. Tylko przez chwilę - bo nieznoszący sprzeciwu wzrok dziewczyny, który ta przeniosła zaraz wymownie na blond piękność za sklepowym kontuarem, skutecznie wybił Othello z głowy fantazje, żeby się wykłócać.

      Jak na kogoś tak kościstego, i ledwie wyrosłego z gumowych sandałków w truskawki (o ironio - nie w wisienki), Cherry zdawała się budzić dziś w Kingsley'u wyjątkowo silny respekt.
      • Jak to szło?
        • Kim Ty, do cholery, jesteś - chuderlawa niewiasto!
          i co zrobiłaś z Charleen Rhodes?!
      - Uh, okay? - Pozostało mu więc wydukać, nim - z kolekcją wielobarwnych, pełnych słodyczy paczuszek, pudełeczek, tubek i woreczków, na które niejeden dwunastolatek z łatwością przepuściłby kilka porcyjek kieszonkowego z rzędu, został sam na sam. Uwaga Othello nie osiadła jednak na paczkach jaffa cakes, ani nawet na limitowanej edycji Hershey's Kisses z karmelem i drobinkami soli. Całą swoją atencję skoncentrował na...

      - Charleen Rhodes… - Kiedy siedem i pół minuty później znalazł się przy samochodzie, w jednej kieszeni (sam w to nie dowierzając) miał świstek papieru, z wpisanym weń numerem telefonu jasnowłosej ekspedientki, a w drugiej - dwa blistry vicodinu, i dwa - aspiryny. Za pasek zbyt luźnych spodni, z tyłu, wepchnął jeszcze dwie puszki energetyka. Pociągnął nosem, zatoczył półokrąg godny drapieżnego ptaka przymierzającego się do zawarcia krótkiej, ale intensywnej znajomości z polną zwierzyną, i oparł się tyłkiem o maskę pojazdu. Kiedy spojrzał na brunetkę, trochę nie wiedział co robi.
      • Ale trochę też nie potrafił przestać.
      - Charleen Rhodesss... - Ciszej, ale śpiewniej. Wyłuskał z załomu materiału plastikowe opakowanie spuchnięte tabletkami. Obrócił je w palcach. Powachlował się nim z pensjonarskim wdziękiem - I was just thinking... Will you get high with me?

      autor

      harper (on/ona/oni)

      Awatar użytkownika
      23
      168

      dorabiająca studentka

      -

      sunset hill

      Post

      Jasne, że mówiła serio.
      Cherry zawsze mówiła s e r i o.

      Nie miała jednak zamiaru kontynuować tej dziwnej wymiany przemyśleń na temat Jake'a Myers'a. I podobania się komuś. Może i Othello nie uważał, by mogła się komuś podobać, co bolało tym dotkliwiej, bo gdzieś w Wiśniowej czuprynie, wcale nie tak dawno zrodziła się myśl, że chciałaby podobać się właśnie jemu. Zwalała to na burzę hormonów, zbliżającą się sweet sixteen i onieśmielająco pociągający uśmiech Kingsleya, któremu ulegała nawet jej matka. O chrupiąca panierko, czy wszystkie kobiety z domu Rhodes musiały mieć do niego słabość?
      Czuła, że słabość do Othello i chrupiącej panierki przysporzy jej kiedyś przeolbrzymich problemów. Nie wiedziała jeszcze jakich i kiedy to nastąpi, ale planowała przygotować się na ten dzień. Możliwe, że miał on nadejść właśnie dziś, w porywie tego szaleństwa o którym wspominali będąc w sklepie, a także w obliczu szeleszczących blistrów aspiryny i vicodinu, z którymi przybył Othello. Spojrzała najpierw na niego, potem na jego dłoń, która wachlowała się niewielkim opakowaniem tabletek.
      Potem znowu na niego.
      I na dłoń.
      On.
      I dłoń.

      Tego się raczej nie spodziewała, chociaż mogła, przecież to był Kingsley.
      I jak to ma na nas niby zadziałać? – Spojrzała na ruchy Othello pełna podejrzeń, czy już coś działać czasami nie zaczęło. – Na początek chętnie rzuciłabym to na tylne siedzie, otworzysz drzwi? Jeśli nie zamykałeś, to chyba się zacięły. – Mruknęła w niekomfortowej pozycji, w której opakowania już sama nie wiedziała czego wbijały jej się w brzuch, gdy tak tuliła je kurczowo do siebie. Nie, nie mogła postawić siatki na ziemi, ani nawet na masce samochodu, ponieważ nie i już, tak się nie robiło z jedzeniem, tym, które należało do niej i tym, które było w chrupiącej panierce też nie.

      Nigdy nie rozumiałam jak można uzależnić się od vicodinu, jasne, wiem, że uśmierza ból i istnieje prawdopodobieństwo, że wywoła euforię, ale gdy połączymy go z alko, które nasila działanie hydrokodonu, to taka niezbyt przyjemna faza by była. Raczej senność, wymioty, jakieś zaburzenia rytmu serca, delira czy wyłączenie ośrodka oddechowego. Przynajmniej tak mówi Naths, czasami gadamy sobie o opiodiach. Ona wychodzi z założenia, że brak rozmów i zakazy wywołują dokładnie odwrotny skutek. Podobno fajniej bawić można się po DXM, ale zażycie 30 tabletek na gardło to nie dla mnie, pewnie bym zwymiotowała przy dziesiątej albo siódmej. – Nie przestawała mówić, słowa same wypływały z jej ust przez cały ten czas, jakby biegły przed siebie, chcąc przed czymś uciec. Zdenerwowanie przybrało dla niej inną, nieznaną dotąd formę. Zazwyczaj po prostu milczała i wywracała oczami, by się uspokoić. – Próbowałeś już tego kiedyś? – kontynuowała. – W sensie czy brałeś hydro? Albo czy brałeś i łączyłeś ją z czymś innym? Jestem gdzieś w stanie uwierzyć w narkotyczne działanie vicodinu, ale aspiryny? Prędzej rozwalimy sobie wątrobę i dostaniemy biegunki – dodała jeszcze, gdy układała prowiant na tylnym siedzeniu, a sama zajęła miejsce pasażera.

      – No i najważniejsze, jakim cudem vicodin był w sklepie i skąd miałeś na niego receptę? Podwędziłeś mamie? Wciąż miewa te swoje migreny?
      – Nie przestawała zadawać pytań, nie wiedząc też, czy na połowę z nich chce w ogóle znać odpowiedź. Jej znikoma wiedza o opioidach była naprawdę znikoma. Wiedziała tyle co powiedziała jej matka pielęgniarka próbująca uchronić ją przed zrobieniem głupoty; a resztę doczytała w necie na niezbyt wiarygodnych stronach, gdzie narkomani mający jeszcze mleko pod nosem dzielili się swoimi opowieściami o przeżywanych uniesieniach. Posiadła wiedzę bezużyteczną, że połączenie oksykodonu z alprazolamem to bardziej rozrywkowa mieszanka niż połączenie oxy z klonazepam.

      Trochę ją to przerażało, trochę ciekawiło. I chociaż sama była uzależniona od chrupiącej panierki, po którą właśnie nerwowo sięgała do otworzonej paczuszki orzeszków; nie bardzo mogła sobie wyobrazić jak mocno można być uzależnionym od substancji, którą wyrządzamy krzywdę samemu sobie.

      autor

      Wisienka

      dreamy seattle
      Awatar użytkownika
      24
      183

      student

      uow

      broadmoor

      Post

      Othello Kingsley, który własną sweet sixteen miał wprawdzie już dawno (dawno w perspektywie kogoś, kto na Ziemi nie spędził nawet dwóch pełnych dekad) za sobą, ale nadal w zasięgu pamięci, też nie rozumiał. Nie, bynajmniej nie tego, że podobać mu się mogła akurat Cherry (szczerze? były takie okresy, w których w zasadzie podobała mu się większość istot w przedziale wiekowym powyżej piętnastego, i poniżej dwudziestego roku życia, z kilkoma wyjątkami ponad tą granicą - głównie takimi z kinowego ekranu, no, i z mamą Cherry gdzieś na tejże liście).
      Nie rozumiał, w jaki sposób to do niego można było mieć słabość. Jakąkolwiek. Zwłaszcza, jeśli było się Cherry. Albo mamą Cherry.
      No, albo Runą.
      Zawsze, i wszędzie, gdzieś w tle każdej kingsley'owej narracji, prędzej czy później i tak wykwitała sylwetka dziewczyny jego najlepszego przyjaciela. Strzelista i smukła, jak zatruty kwiat z bajek, którymi karmiono go w dzieciństwie.
      Ale Runy tutaj nie było. Runa była, a jakże, z Adamem. I pewnie robiła rzeczy, które wprawdzie znajdowały się też w zasięgu ręki Othello (dalej niż trzymany na dłoni vicodin, ale bliżej niż, na przykład, możliwość naprania Jake'a Myersa po pryszczatym pysku), ale jakie jednocześnie były o wiele bardziej dorosłe i poważne - jak prawdziwe narkotyki i prawdziwy seks (a nie żałosne, desperackie pieszczoty na tylnym siedzeniu samochodu, na które zdobył się ostatnio z koleżanką z rozszerzenia Literatury Angielskiej) - a więc i na które, automatycznie, Othello brakowało odwagi.
      Jego wzrok przywarł do spojrzenia Cherry. I za tym spojrzeniem, wiernie, podążył.
      Góra.
      Ciemne, wbite weń pół-oskarżycielsko, pół-nierozumiejąco, oczy.
      Dół.
      Parę blistrów osiadłych na poduszeczce dłoni jak wyrzut sumienia.
      Góra.

      - Uzależnić można się od wszystkiego, Cherry - Powiedział. Zabawna część była taka, że gdyby choć tylko trochę przestawił szyk tego stwierdzenia, mógłby zabrzmieć jak Mistrz Yoda. Niezabawny element opierał się na tym, że Othello Kingsley właśnie przewidywał sobie przyszłość. Z beztroskim, chłopięcym wzruszeniem ramion, i w cudownej niewiedzy, co spotka go w ciągu kilku
      nadchodzących lat.
      Z każdym kolejnym słowem Cherry, brunet czuł, jak dziewczyna wytrąca mu z ręki (metaforycznie; garści tabletek w końcu w ogóle nawet nie tknęła) każdy możliwy argument. Prychnął, sięgając po najlepszy możliwy fortel na jaki mógł teraz wpaść - atak w formie obrony:
      - Rozmawiacie z Naths o o p i o i d a c h ? - Uniósł brwi - Tak rekreacyjnie? Nie macie lepszych tematów?
      Jakby wcale sam nie był tym, który podobne rozmowy z Adamem (i, oczywiście, z Runą - uwieszoną na ramieniu przyjaciela z mimozowatą energią i znudzoną miną) prowadził dość regularnie, ale z pewnością z mniejszą koncentracją na potencjalnie negatywnych skutkach spożycia lekarstw.
      Otworzył te cholerne drzwi, i odczekał, aż Rhodes wpakuje się na tył pojazdu razem z naręczem prowiantu. Zagapił się na czubki własnych butów, potem pokręcił głową i wsiadł.
      - Boże, Cherry, a może ja chcę sobie rozwalić wątrobę, co? Może to jest właśnie moje największe marzenie, życiowa aspiracja! - Sfrustrował się. Chciał wyjść na tego fajnego, tego, który robi nielegalne rzeczy, i robi je z zawadiackim, semi-hollywoodzkim uśmiechem. A tymczasem, sprowadzany do rzeczywistości, nie tylko tracił cały animusz...
      Ale też czuł się tak, jakby rozmawiał z własną matką.
      - Wiesz co, zapomnij. Zapomnij, że w ogóle proponowałem - Nastroszył się, odpalił silnik, i wpakował zawinięte (wbrew pozorom, wcale nie matce, a ze sklepu) lekarstwa do samochodowej skrytki. Najwyraźniej jedynym, czym miał się dziś naćpać, były chrupiące orzechy, i wszechwiedza jego najlepszej przyjaciółki. Wyprowadził samochód z powrotem na trasę, co jakiś czas łypiąc na Cherry pod pozorem sprawdzania tylnego lusterka - Doceniam wszystkie te twoje... Yyy... Obawy. Może po prostu jesteś za młoda. - Rzucił, już zupełnie z braku argumentów, gdy zbliżyli się wreszcie do plenerowego kina. Tak zupełnie serio, to Othello sam już nie wiedział, czy ma ochotę na jakiekolwiek seanse - I nie, moja mama nie ma już migren. Teraz ma już tylko depresję. Kazała cię pozdrowić.
      Prawie wjechał na nieodległy krawężnik.
      - Mama, nie depresja.

      autor

      harper (on/ona/oni)

      ODPOWIEDZ

      Wróć do „Retrospekcje”