WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post


Sierpień 2022
You see that open road and never know which way to go
And each time you fall in love
It’s clearly not enough
Powietrze pachniało ozonem - w krótkiej pauzie między jedną burzą (popołudniowym rodzajem krótkiej, intensywnej ulewy, która zrywa się jakby znikąd, zagania plażowiczów pod markizy nadbrzeżnych restauracyjek, i moczy rozgrzany asfalt splunięciami dużych, ciężkich kropel), a drugą (dojrzalszym, dłuższym, i bardziej, w sumie, niebezpiecznym typem zawieruchy - trwającym kilka nocnych godzin, i regularnie drących pociemniałe niebo na strzępy - zimnym błyskiem piorunów).
Ozonem, i winą winem. Rosé, brzoskwiniowym w barwie, leciutkim jak bryza ciągnąca od oceanu w zatoce Martha's Vineyard, albo jak pocałunek składany o świcie na powiekach śpiącego kochanka. Rozlanym - przez Dimę, który na jakimś etapie potrącił strzelistość kieliszka łokciem, albo kolanem, w sumie już nie pamiętał - po blacie kawowego stolika w salonie, i spływającym cienką strużką na miękkość wielobarwnego dywanika.
I papierosem, wypalonym tylko do połowy, i teraz dogorywającym w trumnie zielonego szkła popielnicy; jednego z tych autentyków, które mogłyby należeć do Sylvii Plath, albo do Trumana Capote, ale najpewniej należały po prostu do jakiejś Przeciętnej Amerykańskiej Rodziny, która pozbyć się musiała w końcu rzeczy po zmarłej babci, i wystawiła przedmiot - w towarzystwie wielu innych zresztą - na sprzedaż na garażowej wyprzedaży, na której to Orlov ją dostrzegł, dopadł i -
  • przyniósł Leo w prezencie.
    • C h r y s t e ! - myśl mrożąca ciało swoją niedorzecznością - A więc nagle znaleźli się (oraz: jakim, kurwa, cudem?) na tym właśnie etapie?
      Na etapie przynoszenia sobie spontanicznie nabytych podarunków ("A, wiesz, tak mi się z Tobą skojarzyło..."), i popołudni spędzanych w swoim towarzystwie regularniej niż kiedykolwiek wcześniej, w komforcie wspólnego milczenia, albo paplania trzy-po-trzy, gdy któryś z nich miał na to ochotę?
      Jeszcze - i pewnie nigdy - nie w tym punkcie związku relacji, w którym pyta się tę drugą osobę o zdrowie jej rodziców, i zostaje się na noc, i nazywa się rzeczy po imieniu, ale także nie w tym miejscu już, w którym Dima mógł komfortowo nazywać Adlera "tym gościem, z którym, p r z y p a d k i e m, spałem parę razy".
  • Czym więc byli?
    Rosjanin nie wiedział.
    Zdawał sobie jednak sprawę, że znaleźli się w położeniu, w którym należałoby podjąć jakąś decyzję. Odbyć jakąś rozmowę. Spojrzeć w oczy - najpierw sobie, a potem sobie-nawzajem, i omówić sytuację niczym dwoje (t r o j e, Leo?) dorosłych osób.
    No, nim sprawy nadto się skomplikują, rzecz jasna. Nim pojawią się niewygodne kwestie (i rozmowy zaczynające się od niewinnego niby "Hej, może moglibyśmy pogadać..." o drugiej trzydzieści nad ranem), i pasywno-agresywne zaczepki nad niedopitym drinkiem ("A jak skończymy, to co? Pójdziesz do kogoś innego?")
Blondyn jednakże...
Cóż. Nie miał jednak ochoty. Krzty, choćby, motywacji.
I, tak zwyczajnie, siły -
  • rozciągnięty w poprzek kanapy, w stroju składającym się jedynie z niedbale wciągniętych na wąskie biodra bokserek, i - z niewiadomej w sumie przyczyny - jedwabnej gawroszki zadzierzgniętej na szyi na wzór pseudo-francuski -
- by kłopotać się, aby tę rozmowę prowadzić właśnie dzisiaj.

- Nie patrz tak - powiedział, choć ton jego głosu brzmiał raczej jak: tylko błagam, nie odwracaj ode mnie wzroku, przekładając nogę ponad oparciem mebla, i wznosząc błękit tęczówek na kręcącego się nieopodal bruneta - Wiem, wiem wiem. Będę się zbierał. Jeszcze tylko... - dłonią wyruszył na spacer po blacie stolika, szukając chyba kieliszka z winem, albo oliwki, którą mógłby ukoić pierwszy uścisk zupełnie przyziemnego, fizycznego głodu - Parę minut, co?
Co, tak swoją drogą, było idealną kopią jego wypowiedzi sprzed półtorej godziny, i sprzed dwóch i pół - czyli mniej więcej momentu, w jakim, uciekając przed pierwszym tego dnia deszczem, zjawił się na progu Adlera nieproszony, niezapowiedziany, i niechętny, by jego teren szybko opuścić.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wymienianie się drobiazgami w przypływie sympatii leżało gdzieś w kręgu Adlerowych zwyczajów, lecz wszystko zależało od charakteru znajomości. Choć nie bez zdziwienia, wiekowa popielnica została przyjęta i prędko odnalazła swoje miejsce wśród pojedynczych szpargałów. Nawyk palenia papierosów porzucił przed rokiem, jeszcze podczas pobytu w Hiszpanii, trochę z impulsu, a trochę wiedziony sentymentem. Laura nie znosiła ich zapachu ich dymu, zawsze subtelnie krzywiąc się w jego towarzystwie, nie szczędząc wykładów dotyczących szkodliwości tytoniu. To nie tak, że chciał się jej przypodobać czy zapunktować, Leonard daleki był od dostosowywania swojego stylu życia pod innych. Samodzielność i niezależność pielęgnował od wczesnych lat dziecięcych, nie chcąc być jednym z konformistów, którym nie chciało się włożyć odrobiny wysiłku w odnalezienie własnego zdania. Papieros wypalany był zwykle dla wprowadzenia specyficznego nastroju, do zawieszenia się w czasie i przestrzeni na długie przemyślenia czy dyskusje, zwykle do pary ze szklanką whisky.
Właśnie - lubował się w goryczy cierpkiego smaku, zarówno alkoholi ciężkich, jak i wytrawnych win. Lekka słodycz z trudem przechodzi przez przełyk, drażniąc kubki smakowe i wykrzywiając twarz, jednak godził się na nią w wyjątkowych momentach. Gotów był iść na takie ustępstwa, drobnostki z doskoku, które nie dominowały i nie zaburzały codzienności. Z Dimą różniło go wiele, a preferencje trunkowe były zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. Dziwił się za to jak towarzystwo baletmistrza na niego wpływało, jak wiele uszczypliwości i niewygód mógł znieść dla tych kilku chwil dodatkowej dawki dopaminy, dla dyskusji, wymagających umysłowej gimnastyki, dla sarkastycznego uśmiechu czy urywanych oddechów. Daleko było mu jednak do wynoszenia ich relacji na wyższy poziom, poważnych rozmów i stawiania deklaracji. Spotkania z Orlovem były odskocznią, urozmaiceniem, nie wiązały się z żadnymi konkretnymi planami, których też nigdy z nim nie snuł.
Otworzył szeroko okno, by wyprowadzić dym z pokoju, chcąc przygotować mieszkanie na wizytę Laury. Panna Hirsch nie została wtajemniczona w specyfikę jego relacji z Dimą - ba, nie wiedziała nawet o jego istnieniu, czego Leonard nie zamierzał zmieniać. To przed nią się otwierał, to jej kilka miesięcy temu wyznał miłość i to z nią stworzyć chciał coś więcej, niż relację opartą o sporadyczne spotkania. Obecność Rosjanina wcale mu w tym nie przeszkadzała, wszak nie uznawał idei zdrady, zwłaszcza że teraz pewien już był swoich uczuć do młodej studentki. Nie widział powodu, by wprowadzać w jej głowie zamęt tak mało istotnymi sprawami, jak charakter jego znajomości rozłożonym w salonie mężczyzną.
Świeże powietrze wdarło się do pomieszczenia, prędko wtłaczając weń wilgoć sierpniowego powietrza. Leonard podszedł do kanapy i stanął nad Dimą, wspierając ręce na biodrach. Ciemne brwi powędrowały ku górze, a wyczekujące spojrzenie zawisło nad sylwetką blondyna, zdradzając niezadowolenie i z wolna uciekającą cierpliwość. Sam był już gotów, ubrany w przewiewne ciuchy złożone z prostych spodni oraz koszuli z podwiniętymi do łokci rękawami. Brązowe kosmyki wystylizowane na pozorną, łobuzerską niedbałość nie nosiły już żadnych śladów namiętnej szarpaniny, w jaką zdążył się wdać dzisiejszego dnia. Zapięty na nadgarstku zegarek nieubłaganie odliczał kolejne minuty do umówionego spotkania.
- Nie szanujesz ani mnie, ani mojego czasu - odparł beznamiętnym tonem, niewzruszony przyciągającymi się prośbami. Niezapowiedziane półtorej godziny skupione były na przyjemnościach, euforycznych uniesieniach spełnionej bliskości. Choć rozłożony na kanapie mężczyzna przyciągał jego wzrok, wzmagając chochlicze podszepty nakłaniające do kolejnego ustępstwa, zajęcia ust pocałunkiem i wniknięcia dłonią za brzeg niedbale założonych bokserek, tak był zdeterminowany, świadomy priorytetów. - Odpowiedzialność nie jest twoją mocną stroną - rzucił oczywistością, a widząc jak dłoń Dimy wybiera się po kolejny rozpraszacz uwagi, schylił się do stolika, zbierając z niego ostatnie dowody tego posiedzenia. - Laura zaraz tu będzie. Wątpię, że chce oglądać cię w takim stanie, czy poznawać w ogóle. - Wywrócił oczami, dając mu wyraźnie znać, że to najwyższa pora, by wreszcie opuścił to miejsce. Jeśli zajdzie taka potrzeba, wyrzuci go za drzwi i więcej nie wpuści - oczywiście do momentu, aż ten znów sam nie zjawi się nieproszony, roztaczając wokół wizję prędkiej przyjemności. Zniknął gdzieś w korytarzu, gdzie docierając do kuchni włożył naczynia do zmywarki. Mieszkanie zdawało się być już w idealnym, niewzbudzającym podejrzeń stanie, pozostał tylko jeden, ostatni problem.

autor

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

Problem ów, plątanina mięśni, myśli, i pasemek jasnych włosów, uniósł teraz dłoń, jej wierzch dociskając do czoła niczym szekspirowska heroina kitująca na głównej scenie jakiegoś prestiżowego ośrodka kultury i sztuki, i posłał Adlerowi niemal zagniewane spojrzenie.
- Och, Leonardzie! - dźwięk, który wyrwał się z piersi blondyna, balansował gdzieś na granicy między przeteatralizowanym jękiem trawiącego go rzekomo bólu, a chichotem - Nic, tylko krytyka! Nie masz dla mnie za grrrosz litości!
Zazwyczaj adlerowska bezwzględność - ta, z jaką krok po kroku, każdym kolejnym muśnięciem warg i uciskiem opuszek długich, smukłych palców, sprowadzić był go w stanie na samą krawędź rozumu, przetrzymać na niej przez chwilę, i pchnąć prosto w otchłań wypełnioną jedynie przyjemnością i szaleństwem - bynajmniej mu nie przeszkadzała. Teraz jednak nieustępliwość Leo ukazywała inne oblicze, i, co gorsza, nie była skoncentrowana na postaci Demeter.

Orlov przekręcił się na bok, niechętnie postawił stopę na podłodze, powoli szykując się do powstania ze swojego dotychczasowego legowiska, i tęsknym wzrokiem powiódł za szpargałami odnoszonymi przez Leonarda do kuchni. Przymknął powieki, wsłuchany w szczękliwy dźwięk wydawany przez naczynia wsuwane w paszczę zmywarki.
Tak brzmiała rzeczywistość. Konieczność powrotu do realiów życia, i - tym samym - opuszczenia mieszkania Adlera... Które, jak się okazywało, równoznaczne było z ustąpieniem miejsca komuś innemu.
Prawda była taka, że Orlov nie miał najmniejszej intencji, by ingerować w relacje Leonarda. Ani nie poczuwał się do obowiązku, by wykraczać poza granice niezobowiązującego układu, jaki ich połączył, ani też nie uważał się za eksperta z kompetencjami, by dawać Adlerowi związkowe porady. Wkurzało go po prostu, jak zawsze, że ktoś mówi mu co, i kiedy ma robić.
Marszcząc nos z miną godną kapryśnego książątka, dźwignął się w końcu do pionu, coraz bardziej rozumiejąc, że nie ma szansy na większe negocjacje. Znalazł jakąś skarpetkę, i zaczął ją nawet zakładać, ale po chwili przypomniał sobie, że przecież przyszedł tu w swoich płóciennych butach żeglarskich, w które wsuwało się bose stopy, a więc skarpetka należeć musiała do bruneta. Pokręcił głową, odrzucając bawełniany zwitek, i doczłapał do lustra, chwilę jeszcze delektując się nie tylko przyjemnie-bolesnym ćmieniem zmęczonych mięśni, ale też widokiem, na jaki natknął się w tafli zwierciadła. To, co zdobiło jego lewy obojczyk, ewidentnie nie było zwykłym siniakiem, a zadrapania na biodrze z pewnością nie pozostawił kot (z tego, co Dima wiedział, Adler przecież nawet nie miał kota...). Zarejestrował opuchliznę własnych warg, kąsanych niedawno w łapczywych pocałunkach, i źrenice nadal jeszcze rozszerzone dogasającą ekstazą. Uśmiechnął się, dopinając (nierówno) guziki przewiewnej koszuli.
- Powinieneś nam zrobić dokument w Excelu - mlasnął - Taki, wiesz, dla Laury i mnie, żebyśmy obydwoje wiedzieli, kiedy mamy dyżur. Nie będziesz się musiał wtedy martwić koniecznością ukrywania jednego z nas przed drugim...
Nadal wmawiał sobie, że nie ma do Adlera pretensji, a jednak w jego słowach, oprócz żartu, pobrzmiał jakiś cień pasywnej agresji.
- No nic, to co? Do następnego? - rzucił jeszcze, zanim w końcu zebrał z blatu stolika portfel, telefon i pobrzękującą wiązkę kluczy, i ruszył do drzwi, by nacisnąć klamkę, i -
  • no cóż, to było do przewidzenia
- stanąć oko w oko z Laurą Hirsch.
- O. A ty musisz być Laurą.

autor

harper (on/ona/oni)

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
21
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

Alternatywna rzeczywistość #3
Zauroczenie to określenie na fascynację drugą osobą.
Cechą charakterystyczną zauroczenia jest niedostrzeganie
wad obiektu westchnień i ciągły zachwyt.
Jest to oczarowanie drugim człowiekiem bez żadnego opamiętania.
Była pewna, że przeszła przez każdy etap towarzyszący temu najważniejszemu uczuciu, które rodzi się do drugiej osoby. To pierwsze stadium pojawiło się niepostrzeżenie, powoli i niekontrolowanie wkradając się do jej umysłu. Nie mogła jednak nic poradzić, gdy każda myśl o mężczyźnie, z którym tak wiele godzin spędzała w studiu albo w plenerze, robiąc zdjęcia, wywoływała u niej ekscytację. Jego uśmiech powodował przyjemne ciepło ogarniające całe jej ciało, jego słowa zawsze brzmiały interesująco, a każde dłuższe spojrzenie niemal paraliżowało.
Zakochanie to stan związania emocjonalnego z drugą osobą.
Charakteryzuje się nieustającymi myślami o tej osobie i pragnieniem przebywania z nią.
W przypadku niedostępności obiektu uczuć osoba zakochana nierzadko cierpi.
Zakochanie często błędnie nazywane jest miłością.
Złamane serce? Dobrze wiedziała, jak boli. To, co do pewnego momentu pozostawało jedynie w marzeniach, rozmyte przez warstwę przyzwoitości, zasad, strachu i niepewności, okazało się dostępne niemal na wyciągnięcie ręki, zniknęło. I choć wtedy pozwoliła, by uczucia przejęły kontrolę, niedane jej było długo się nimi cieszyć. Miała wrażenie, jakby znała go od zawsze, mimo to każda chwila spędzona na poznawaniu go była przez nią wyczekiwana. Wydawało jej się, że ta głęboka relacja, która miała szansę przerodzić się w coś, co było warte złamania kilku reguł, a także własnych postanowień, była postrzegana w ten sposób jedynie przez nią.

Right person, wrong time.

Na drugą szansę czekała rok. Chociaż nie miała pojęcia, że może się ona zdarzyć, przez te dwanaście miesięcy nie potrafiła wyrzucić go ze swojej głowy. Czy zatem już wtedy mogła nazwać swoje uczucia miłością, a nie zakochaniem się? Pierwsze tygodnie były dla niej trudne, bała się wejść do tej emocjonalnej karuzeli, by nie pozwolić, by znów ją zranił.

Miłość. Wpisując to słowo w wyszukiwarkę, czy szukając odpowiedzi w encyklopedii, Laura natykała się na wiele definicji, które zawsze zawierały w sobie informację o tym, jak złożone, a co za tym idzie, trudne do zdefiniowania jest to uczucie i w jak wielu kategoriach można ją rozpatrywać. Niektóre źródła podają, że wyróżnia się aż osiem rodzajów miłości – bezwarunkową, seksualną, romantyczną, własną, rodzicielską, trwałą, zabawną i obsesyjną.
I choć Laura od powrotu Adlera do Seattle uparcie brnęła w zgubną dla siebie próbę nieszufladkowania ich relacji, a także swoich uczuć, zagłębiała się w kolejne artykuły, w których za wszelką cenę pragnęła znaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytania dotyczące uczuć. A jej natura, widząc jakąkolwiek klasyfikację, nie potrafiła się jej oprzeć. Po wstępnej analizie była więc przekonana, że jej uczucia do Leonarda ewoluowały, dokładnie tak, jak działo się to podobno w większości przypadków, przechodząc przez fazę zauroczenia, która zaczęła się dwa lata temu, podczas kursu fotografii, przez zakochanie, które uderzyło w nią ze zdwojoną siłą, gdy mężczyzna wrócił do miasta, do miłości, którą czuła teraz. Podejrzewała jednak, że czuła ją od dłuższego czasu, a deklaracja Leo, który podczas jednego z niezwykle przyjemnych wieczorów, który spędzali na spacerze po plaży, podzielił się z nią tym, co czuje, tylko utwierdziła ją w tym przekonaniu. To był kolejny krok, choć nadal nieoficjalny i nieokreślony, zdecydowanie jednak odczuwalny.

Każde spotkanie wywoływało uśmiech na jej twarzy, przyjemny dreszcz podniecenia, a także gonitwę myśli. Uwielbiała planować i kontrolować sytuację, jednak zdążyła się przekonać, że otwartość na nieznane potrafi pozytywnie zaskoczyć.

Zgodnie z przewidywaniami — na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie. Drzwi do mieszkania Adlera otworzyły się, lecz w nich ujrzała nieznaną sobie twarz. W progu stał niewiele wyższego od niej chłopak, miał włosy w artystycznym, jakby kontrolowanym nieładzie, a jego mina była trudna do zinterpretowania. Uniosła pytająco brew, a nim zdążyła się odezwać, usłyszała przyjemny męski głos.
– Tak? – mruknęła cicho, nieco zaskoczona tym stwierdzeniem. Owszem, była Laurą, ale dlaczego musiała nią być? Skąd wiedział? Co tu robił? Dlaczego to on otworzył jej drzwi? – Ty musisz być…? – spojrzała na chłopaka, sugerując spojrzeniem i ruchem głowy, by dokończył jej zdanie, podając swoje imię. Chociaż najlepiej by było, gdyby rozwinął odpowiedź do minimum dwóch zdań.
– Jest Leo? – dodała, niemal od razu, unosząc się na palcach, by wyjrzeć za ramię blondyna i zajrzeć do wnętrza mieszkania.

autor

oh.audrey

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rozciągający się na ustach chłopaka jęk udawanej rozpaczy sprawiał Adlerowi przyjemność, do której ten rzadko się przyznawał. Uwielbiał jego teatralność, skłonność do przesady, skrajność w jaką wciągał go bez wcześniejszego planu, samemu także poddając się nieznanej chwili. Powstrzymał w sobie chęć testowania szybkości i naciągnięcia czasu, sięgnięcia ustami do jego, tych nabrzmiałych wciąż od gwałtownych pocałunków. Rzeczywistość była bliżej, niż sądzili, a Leonard tym razem zamierzał się doń dostosować.
- Ja i litość? Chyba mnie z kimś pomyliłeś. - Nie dodał, że pewnie z innym ze swoich kochanków, których Demeter miał przecież na pęczki. Nigdy nie przedstawiał mu wyrzutów czy nawet wątpliwości względem zawodu, jakim ten się parał. Nie postrzegał siebie jako jednego z jego klientów, nie stawał też na równi z innymi. Ich relacja była zupełnie inna, balansująca na granicy sympatii, romansu i przyjaźni, daleka od norm społecznych oraz sztywnych ram, w jakich świat chciał ich zamykać, nakładając etykiety.
Wywrócił oczami i westchnął z rezygnacją. Zdążył przywyknąć do pasywno-agresywnych zagrywek, sam się sobie dziwił, że nadal je znosił, jednakże Orlov miał w sobie coś, co nie pozwalało mu zerwać znajomości.
- Gdybyś nie wpadał z niezapowiedzianymi wizytami, nie byłby to żaden problem. Poza tym, nikogo nie ukrywam. Przygotowuję się do spotkania, a ty burzysz mój porządek. - Wcale nie uważał go za niszczyciela planów i ułożonej codzienności. Cenił sobie jego spontaniczność, uwielbiał pozornie przypadkowe spotkania, nagłe zmiany zmuszające do dostosowania się. Dima dbał o to, by w życiu Leonarda nie brakowało adrenaliny, całą swoją osobą pompował ją z tylko sobie znaną częstotliwością, na co Adler czasem narzekał - również tylko pozornie. - Do następnego - rzucił na pożegnanie, wypuszczając z piersi powietrze ze świstem, ciesząc że jeden problem ma już z głowy.
Nie usłyszał dzwonka, ani nawet pukania do drzwi. Włos zjeżył mu się na karku, kiedy do jego uszu dotarł dźwięk prowadzonej rozmowy. Zatrzasnął drzwiczki zmywarki i pospiesznie wyminął kuchenne meble, doskakując do wejścia. Złapał za drzwi, uchylając je jeszcze szerzej, stając obok blondyna i posyłając spojrzenie Laurze.
- Jestem - powiedział od razu, nawet nie unosząc kącików ust w uśmiechu. Jego serce natychmiast przyspieszyło swoje bicie, a dech w piersi zaparł. Czasami zastanawiał się jak wyglądałby moment, w którym tych dwoje by się ze sobą spotkało. Czy potrafiliby dojść do porozumienia? Odnosił wrażenie, że różnili się diametralnie - Dima był ciągłym chaosem, łatwo było go sprowokować i wyprowadzić z równowagi, sam równie chętnie podpuszczał innych, testując ich możliwości oraz granice; Laura to ostoja spokoju, której życie zaplanowane było w najdrobniejszych szczegółach, twardo stąpała po ziemi, często doprowadzając innych do porządku. Adler był przekonany, że tych dwoje nie przypadnie sobie do gustu. Oczami wyobraźni widział już ostrą wymianę zdań przeradzającą się w kłótnię, sztorm na otwartym morzu, zdolny wywracać do góry nogami każdą łódź, ściągając tragedię na każdego, kto choćby przypadkiem znalazłby się na ich drodze. Leonard nie chciał stawać wtedy między nimi, za bardzo bojąc się nieodwracalnych zniszczeń, przekreślonych znajomości. Zależało mu na obojgu, nie chciał ich stracić. - Dima już wychodzi. - Rzucił chłopakowi porozumiewawcze spojrzenie, mówiące “trzymaj się planu”, po czym przeniósł wzrok na Laurę i zaprosił ją gestem do środka. Widział tą malującą się na jej twarzy konsternację i już mentalnie szykował się na lawinę pytań. Nie zamierzał jej okłamywać, ale nie uważał też, by prawda miała przynieść jej radość.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alternatywna rzeczywistość”