WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Widział słabość jaką do niego odczuwała i tym bardziej uciął kontakty. Owszem, oczekiwał od Deonne rozsądku. Na starcie postrzegał ją jako nieco dojrzalszą dziewczynę; której umysłem rządziła logika. Z dwójki sióstr to Rosie okazała się tą twardo stąpającą po ziemi. Blondyneczka bujała w obłokach i chociaż Kwiatuszka stworzyło zło oraz okrucieństwo ówczesnego społeczeństwa czyniące ją wyrzutkiem – nie można było zignorować jak mądrą została. Czy Dea naprawdę pragnęła od niego narażania wielkiego sojuszu? Wszystko do czego między nimi doszło było pomyłką.
Zdecydowanie go idealizowała. Tworzyła wokół Eamona mit, dopowiadała sobie historyjkę o rycerzu w czarnej zbroi; podczas gdy żaden rycerz nie istniał. A na pewno nie był nim Korven. Nie interesowały go, co prawda, podboje ani nie wykorzystywał swej pozycji do niecnych zamiarów; acz czy dobrym czyniła człowieka niechęć względem zła? Brunet nie wykazywał posiadania cech podręcznikowego bohatera. Można stwierdzić, iż cechowało go zobojętnienie. Chłodno kalkulował każdą decyzję, każdy najdrobniejszy wybór. Niekiedy wydawać by się mogło, że odkąd Helena złamału mu serce nie doświadczał ciepła; że nie umiał kochać. Deonne krzywdziła zarówno siebie jak i jego uskrzydlając kogoś tak bardzo ludzkiego jak się dało.
Brittonówna również nie była aniołem. Doskonale wiedziała co robi, kiedy wciskała mu drżącą rękę pod koszulę, za spodnie. Nie była dzieckiem i chociaż brakowało jej doświadczenia w podobnych kwestiach – z całą pewnością rozumiała co robi. Nie dokładnie, nie w pełni; acz wybielanie jej działań było niedorzeczne. Nawet młódki zamknięte w wieżach dowiadują się o pewnych frapujących rzeczach pocztą pantoflową, plotkami, pogłoskami. Czytając nieprzyzwoitą poezję, wodząc wzrokiem za stajennymi. Każda panienka rozważała bliskość łączącą kobietę i mężczyznę. To leżało w ich naturze.
Czym zmartwiła się panna młoda? Sposobnością utraty męża, jego nadchodzącym odejściem czy może faktem; iż skłamał? Istotniejsze było samo wypłynięcie czy kłamstwo? Wolała czuć złość czy rozpacz? Przypatrując się rozmówczyni księgowy bezwiednie zadawał sobie to właśnie pytanie. Z kim dyskutował? Z osobą wyczekującą okazji do wzniecenia pożaru czy taką szczerze darzącą Edgara uczuciem? Sam Eamon bał się o zdrowie braciszka. Nie okazywał owych obaw ani również nie podkreślał przywiązania do rudowłosego, niemniej istniały. Nie zaprzeczał równocześnie tego, że oddalili się od siebie z bratem i właśnie Dea była przyczyną ich nienazwanych waśni. Gdyż nigdy żaden z nich nie powiedział niczego wprost. Żaden nie wskazał na nic palcem, nie zapytał, nie podejmował tematu. To co niewypowiedziane wisiało nad nimi niby ciężka, gradowa chmura.
Kiedy opadła na krzesło dostrzegł to, czego szukał. Bała się[/u]. Zarówno o zdrowie Edgara, jak i o to; że nie mówił jej prawdy. Niepewnie wszedł w głąb pokoju, cichutko zamknął za sobą drzwi i pokonawszy dzielący ich dystans przykucnął obok blondynki. Równocześnie zerknął na Courtney w duchu dziękując za milczącą obecność nastolatki. Robiła w tym momencie za przyzwoitkę – na dodatek czarująco nieświadomą relacji jaka wiązała tę dwójkę. – Nie znam dokładnej daty. Wypadła mi z głowy. – nie oszukiwał. W wolnych chwilach zajmował się lokalną polityką usilnie próbując poprawić poziom życia ludzi mieszkających na ojcowskich włościach. Przejęty ślubem Arthur robił olbrzymie plany, aktualne problemy zrzucając na synowskie barki. – Przepraszam, że Cię niepokoję w takim dniu. – delikatnie przykrył bladą, leżącą na drżących kolanach dłoń własną ręką. – Edgar zapewne wolał nie psuć Ci wesela. Proszę, nie rozpoczynaj tematu już dziś. Na pewno sam wyzna Ci prawdę, na dniach. – nie wiedząc po co właściwie daje takie rady mężczyzna przymarszczył brwi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy pragnęła od niego narażania sojuszu?
Nie. Tak. Nie. Chyba?
Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie - lecz jedno wiedziała na pewno, nie chciała, aby pierwszy mężczyzna z którym rozpoczęła szereg przyjemności cielesnych, zostawił ją bez słowa wyjaśnienia. Bo w końcu to on przyszedł do jej sypialni, to on mącił blondyneczce w głowie tym mrocznym spojrzeniem (może nieświadomie, ale jednak!); to on się oddalił i urwał całkowicie kontakt. To w nim (niezależnie jak bardzo chciał tego uniknąć a także wolał w żaden sposób nie nazywać) się zakochała - nie można na to patrzeć inaczej i co gorsza nie ma możliwości obejścia - to już się stało. Eamon Korven dotknął jej serca - nie jego brat - i uczucie wciąż trwało - bezwiednie tliło się pod klatką piersiową.
Oczywiście nie można zaprzeczyć, że Deonne była niewinna - sama się pchała; doprowadzała do niezręcznych sytuacji - podjęła próby (udane!) dotyku - wodziła za nim wzrokiem, przychodziła pod dom - niekiedy obserwowała przez okno jak księgowy krząta się po kuchni. Stała się obłędnie zauroczoną dziewczyną, niekoniecznie wiedząc co z tym uczuciem zrobić - z początku unikała, później wręcz domagała się konfrontacji - właściwie w dość pokręcony sposób przyznała się do własnego obłędu i gdy już myślała, że mógłby... że mogliby... uznał jej słowa za wypowiedziane w panice - za źle pokierowane.
Więc kiedy tej feralnej nocy w końcu ją zauważył - pozwolił sobie dać się ponieść - chciała z tego wyciągnąć (zabawne, nie?) jak najwięcej - i tak oddałaby mu się gdy rzeczywiście tego chciał - nie po raz pierwszy rozłożyłaby przed nim nogi, czyż nie? Bo tu miał rację myślała o nim całymi dniami - i choć odczuwała względne wyrzuty sumienia wobec Edgara - to jednak opowiedziała swoją własną historię, we współczesnej wersji Romea i Juli - tyko w tej wersji „Romeo” nie wypowiada pod balkonem swej wybranki serca poematów - a wręcz bezczelnie wpycha ją w ramiona innego. I może wreszcie mu się to udało?
Czy potrafił wyczytywać wszystko z jej jednego spojrzenia? Tak teraz będzie to wyglądało? Deonne nie zdąży wypowiedzieć choć słowa - a Korven w sekundę pozna wszystkie odpowiedzi? Wiedział, że się bała - doskonale znał prawdę co jest tego przyczyną - a czy tak już nie pozostanie, jeżeli Edgar nie był w stanie powiedzieć swojej żonie o swoim wyjeździe, czy zacznie mówić cokolwiek innego? Zmęczona tą farsą, oraz nadchodzącym wydarzeniem, bezustannie pozostawała na krześle - Courtney stojąca tuż za nią, zwróciła się ku czekoladowym oczętom księgowego, chyba po raz pierwszy wpatrywała się w niego tak intensywnie - cóż nie miała pojęcia jakie ma zamiaru względem jej starszej siostry - ale podświadomie odczuwała ciepło; czy tak powinno być pomiędzy tą dwójką?
Britton Korven westchnęła gdy ukucnął tuż przed nią, błękit wzroku wydawał się jakby nadchodzące fale - niczym wzrastające tsunami, przez moment zamknęła oczy, a oddech arystokratki wzrósł. - Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś. - uśmiechnęła się blado i wypuściła głośnie powietrze z pomiędzy warg. - O niczym nie wspomnę, obiecuję. - tym razem dotyk został zainicjowany ze strony mężczyzny, wzrok Dei powędrował tuż na jego wargi - wyobraziła sobie jakby to było dobrze wpić się w te usta, palce wpleść w jego czarne jak smoła włosy, poczuć jak to odwzajemnia... jak wszystko wokół przestaję mieć jakiekolwiek znaczeni, nie mogła, nie mogli. - gwałtownie zabrała swoją rękę - unosząc się do pozycji stojącej. - Zapominasz się. - odpowiedziała cicho, skromnie - lecz z wyczuwalną pewnością w tonie głosu. Była teraz mężatką - a jej „ukochany” panował wypłynąć na pewną śmierć. - Muszę do niego iść. - pytanie, czy stwierdzenie? - Cort, chodź, wychodzimy. - rzuciła wyciągając dłoń do nastolatki. - A nie możemy jeszcze we trójkę tu zostać? - dziewczynka nigdy nie czuła się zbyt dobrze w dużym towarzystwie - zwykle przebywała jedynie z rodziną, takie wydarzenia były dla niej ogromnym przeżyciem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ona natomiast pragnęła tego połączenia. Tak jak on dręczył ją i nieświadomie torturował, doprowadzając krew dziewczęcia do wrzenia –ona nękała księgowego ukradkowymi spojrzeniami oraz przelotnym dotykiem. Nieważne czy chodziło o lekkie przesunięcie palcami po jego boku; o płowe włosy tańczące mu wokół twarzy, gdy przechodziła obok czy może przypadkowe uderzenie ramieniem o ramię. Z premedytacją doprowadzała do ciągłego kontaktu. Jak miał powiedzieć nie? Trzeba przyznać, iż niejeden nie skończyłby w momencie opamiętania bruneta. Większość z pewnością wykorzystałaby sytuację oraz naiwność młódki. „Brzydka” płeć zwykła nie posiadać skrupułów, szczególnie; kiedy szło o chuć oraz piękne, nietknięte dziewczęta. Eamon umiał się zatrzymać, choć każda komórka w jego ciele, każdy mięsień sprzeciwiał się owej powściągliwości. Przynajmniej on nie popadał w obsesję, którą jednak należy uznać za naturalną. Pierwsza miłość obezwładniła Deonne. Dla niego uczucie pozostawało niedoprecyzowane, inne, nienamacalne. Nie sięgał po nie palcami. Wolał, by zostało poza zasięgiem ręki. W rzeczywistości nie musiał nawet sięgać, ponieważ blondyneczka sama pchała mu się w ramiona. Wystarczyło jej pozwolić. Aczkolwiek co wtedy...?
Trzeba pomyśleć jak należało się zachować, bowiem Eamon nie był młodziutkim, bezmózgim fagasem ani również chłopcem pozbawionym wyobraźni. Zależało mu na dobrym imieniu rodziny, na tym; by wszystko poszło po myśli ojca. Wiedział, iż dzięki zaślubinom szczęśliwej pary zyskają obydwie rodziny. nieStety panna Britton trafiła na wyjątkowo racjonalnego szwagra. Dał się ponieść, czego zdecydowanie żałował; lecz równocześnie nie zezwolił swym instynktom na przejęcie kontroli. Zamiast tego skupił się na innych przyjemnościach: na owocach ciężkiej pracy; niesieniu pomocy tam, gdzie była potrzebna i być może zaangażowanie w życie polegających na jego ojcu okazywało się dla niego pokutne. Niemniej, nie umniejszało to radości jaka pojawiała się przy wznoszeniu krzywej chałupy, podejmowaniu chłopów przychodzących na skargi i zajmowaniu się kwestiami leżącymi w gestii własciciela ziemskiego. Cóż, Arthur był zbyt zajęty; nikt nie miał mu za złe – tym bardziej, skoro małżeństwo było wielką i wyczekiwaną celebracją dla absolutnie całej społeczności. Wszystkim się „dostało” z łask jakie spłyneły na rodzinę Korvenów.
Szkoda mu było siedzącej przed nim kobiety. Powinna cieszyć się pierwszym dniem wieczności. Czyż ślub nie miał być najszczęśliwszym dniem w życiu każdej panienki? Przypomniał sobie Helenę – nie przyszedł na jej wesele, aczkolwiek obnosiła się ze swym szczęściem tak bardzo; że musiał się mu przyglądać bez względu na to czy tego chciał czy też nie. Musiałby chyba wyłupać własne oczy oraz ogłuchnąć; by nie widzieć tego światła, nie słyszeć perlistego śmiechu. Jeśli udawała (a do tej pory cząstka mężczyzny zapewniała tę drugą cząstę, iż to tylko taka wykalkulowana gra i Northton w rzeczywistości pogardza małżonkiem) – wychodziło wspaniale. Każdy wierzył w miłość łączącą tę dwójkę. Brwi księgowego podleciały do góry, kiedy usłyszał te dwa, irytujące słowa. Zapominał się. On? – Czyli nie mogę okazać uprzejmości mojej szwagierce? – z iskrami w czekoladowych oczach zwrócił się ku Courtney, która chyba była wybitnie skołowana dynamiką przepływającej przez pokój, zmiennej energii. Dea była bezczelna a jej zarzut dziecinny. Czemu zawsze spodziewał się czegoś innego? Zapomniał się. A ona? W takim razie jak nazwać jej zachowanie ostatnim razem, kiedy wchodzili w interakcje?
Nie zatrzymywał blondynki. Po prawdzie, wolał; aby odeszła. Sam ociągając się zszedł po schodach na dół. Hazel zniknęła, zaciągnięta gdzieś przez Rosalie. Obróciwszy łepetyną dokoła, Eamon powoli zaczął czuć na sobie spojrzenia niektórych gości. Nieswój kiwnął głową do przechodzącego obok, grubego, ojcowskiego wspólnika; by finalnie zwrócić się ku wyjściu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wprawdzie Deonne przez cały ten czas łudziła się, że być może... pewnego dnia uczucia Eamona również się pojawią, albo już istnieją - jednakże wolał je ukrywać - pozostawać zimny, niewzruszony na jakiekolwiek posunięcia ze strony blondynki - z obawy, że mógłby nimi doprowadzić do dramatycznych sytuacji. Zapewne gdyby Edgar poznał prawdę - cała ta bańka, która arystokratka próbowała nieznacznie utrzymać miałaby niezliczone konsekwencję. Choć to nie tak, że nic nie czuła do swojego męża - nigdy nie chciałaby go zranić - wbrew pozorom lub złym opiniom - rudowłosy był dobrym człowiekiem - lecz serce jasnowłosej od samego początku należało do jego starszego brata. Jakie to fatalne uczucie, gdy zakochanie nie jest obustronne - Korven nie miał bladego pojęcia co Dea przeżywała, jak bardzo ze sobą walczyła by się nie przyznać i to prawda niekiedy można było to zachowanie nazwać obsesją - bo bez przerwy chciała być tylko z nim, bez przerwy wręcz wymuszała na nim interakcję. Dotyk, spojrzenia, wyczekiwanie gdy przyjdzie, pojawianie się w miejscach których bywał - często wieczorami rozmyślała czy się do niego wymknąć - ale w jaki sposób by zareagował? Wziąłby w swoje ramiona czy kazał się wynosić? Nie powinien być na nią zły - prawdopodobnie już nie pamiętał jak to jest po raz pierwszy się zakochać.
Wszystko zmieniło się w dniu (a raczej w nocy?) kiedy ujrzała jak jego usta całuję ktoś inny - ktoś kto zawsze brał to czego chciał. Dlaczego akurat Rosie? Dlaczego następnego dnia zaraz po tym gdy błagała (w różne sposoby) aby z nią został? Nie wiedział, że wie i tak było łatwiej - od tamtej pory próbowała go nienawidzić - nie reagowała, nie patrzyła - nie łkała - ani nie wykorzystywała okazji aby go zdobyć - zechciała się z niego wyleczyć - niestety było to o wiele trudniejsze niż się spodziewała - za każdym razem gdy przeszedł, gdy chociaż na nią spojrzał - jej złamane serce biło szybciej. Dlaczego zakochujemy się w osobach które doprowadzają do naszej autodestrukcji?
Minęły dwa tygodnie od kiedy wypowiedziała sakramentalne tak i od kiedy po raz pierwszy dotyk został zainicjowany poprzez Eamon'a - wciąż to przeżywała; wciąż rozmyślała nad tym co mogłoby się tam rzeczywiście wydarzyć gdyby nie obecność Courtney. Czy postąpiła źle besztając go za tą czynność? Zwłaszcza, że sama niegdyś robiła to bez przerwy. Był na nią zły? Czy raczej skołowany, że tym razem ona go odrzuciła? Część dziewczyny spodziewała się, że księgowy chciał ją jedynie pocieszyć - aczkolwiek ciepło jego dłoni wciąż siedziało w jej umyślę.
Mieszkanie z rodzicami Edgara nie było tak trudne - powoli przyzwyczajała się do nowego miejsca, zapamiętywała imiona służby - a kiedy odeszła podczas spaceru dalej - nie gubiła drogi powrotnej. Relacja z mężem nieco się zmieniła. Pierwszą noc właściwie przegadali - Dea przyznała się, że wie o wypłynięciu - obiecali sobie, że więcej się to nie powtórzy - jednakże ostatecznie zasnęli i nie doszło do aktu cielesnego. Podczas kolejnych gdy mieli na to możliwość, dziewczyna zasypiała szybciej niż rudy zdążył wrócić. Choć szczerze? Bardziej odczuwała to jak obowiązek - niż rzeczywistą chęć zbliżenia. Edgar jej nie pociągał - nie czuła przy nim tej iskry - podniecenia, szybszego łomotania pikawy. Był bo był; i choć wiedziała, że zachowuję się żałośnie - ale gdy tylko budziła się w nocy, jej myśli powracały do pana księgowego.
Dzisiaj nadszedł czas wyjazdu do Londynu w odwiedziny jej kuzynki Eleonore Jones, miała wyjechać pierwsza, a za dwa dni miał dołączyć do niej Edgar. Wyjazd wydawał się odpowiedni - być może uda im się spędzić tak zwany miesiąc miodowy tuż przed wypłynięciem żołnierza. Jako pierwsza znalazła się w karocie, wiedziała że podróż potrwa nieco dłużej - dlatego przygotowała się o tomik wierszy, które trzymała w dłoni - gdy jej oczom ukazała się postać wsiadająca do powozu. - Dzień dobry? - wypowiedziała owe słowa z wyczuwalnym zaskoczeniem. Sama myśl, że będą sami w miejscu gdy po raz pierwszy spojrzał na nią w sposób seksualny wprawiała Deonne w zakłopotanie - owszem, mogła o nim fantazjować, lecz dyskretnie; by nikt nie dostrzegł jej „emocjonalnej zdrady” - gorzej było gdy obiekt westchnień znajdował się tak blisko, że wystarczyło wyciągnięcie ręki by móc go dotknąć. - Również wybierasz się do Londynu? - pytanie głupie, aczkolwiek nie miała pojęcia jak powinna się zachować - było to niczym deja-vi nocy gdzie przestała się hamować.
Ostatnio zmieniony 2022-04-02, 12:01 przez deonne korven, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pamiętał każdą sekundę pierwszego zakochania, również z owego względu tak konsekwentnie wzbraniając się przed możliwością powtórzenia historii. Jego serca zostało złamane a on wbrew wszystkiemu pozbierał te kawałki i ułożył w całość. Wciąż je posiadał. Dumnie, rytmicznie biło w piersi. Niemniej, nie odzywało się w imię wyższych uczuć. A przynajmniej w imię uczuć uznawanych za „wyższe” przez poetów bądź malarzy. Zajął się pracą, rozwojem. Pragnął egzystować w swej drobnej bańce. Nie walczyć z przeznaczeniem, które najwyraźniej nie chciało wplątywać go w romantyczne relacje. I świetnie mu szło to granie na melodię ambicji nie za wysokich dla jego możliwości – do momentu w którym po dwuch latach namów Eamon postanowił przyjechać w odwiedziny do jednego z lordów. Takowa wizyta w Londynie oznaczała tylko jedno. Korven przystawał na propozycje mężczyny, powoli się uginał. Swojego zainteresowania nie skupiał na polityce lokalnej. Coraz częściej rozglądał się poza własnym poletkiem, z zainteresowniem obserwując burzliwe dzieje; które powoli wpisywały się w karty historii. Nie wiedzieć czemu, ludzie go słuchali. Gdy zabierał głos w kwestiach istotnych, w kwestiach dotykających wojny lub walki z ubóstwem grupki arystokratów przyciszało głosy, wsłuchiwało się. Rzecz jasna socjeta nie ograniczała się do sojuszników bruneta. Jego idee sprawiały wrażenie kontrowersyjnych, niepotrzebnych. Na salonach nazywano go „wiejskim buntownikiem”; kręcono nosem na fakt, iż między wierszami namawiał do działań, które spowodowałyby umiejszenie olbrzymich bogact wyższej klasy społecznej na rzecz minimalnego polepszenia warunków tych najbardziej potrzebujących. Niektóre kobiety prychały, trzepocząc wachlarzami. Dandysi chichotali czyniąc dowcipy za plecami ksiegowego. Starsi arystokraci o nażartych brzuchach sugerowali, że chłopak powinien pozostać przy rachunkach. Aczkolwiek istniała grupa zaintrygowana pomysłami bruneta. Dostrzegająca w nich potencjał do wrzucenia w żagle ekonomii odrobiny wiatru. Z owej garści wyliczyć można by też osoby zwyczajnie obawiające się, że burzliwe francuskie nastroje podburzą okołorewolucyjną myśl w Anglii. Nikt nie chciał, by tutejszy nierówny bruk spłynął krwią. Na dodatek szlachetną!?
Siedząc w bryczce wyglądał przez okno próbując wyciszyć myśli. Rozmyślał też nad podjętymi decyzjami bo chociaż ufał Gilly i zadowolony był z pozostawienia swego domu pod jej opieką – nie przepadał za skłonnościami jej męża do alkoholu i jak może to wpłynąć na zachowanie młodej matki. Obawiał się, iż po powrocie włości będą miały nowego „właściciela”. Trącił ową myśl kolejną; odpędzając ją tym samym niby upierdliwą muchę. Rozważał wypłynięcie Edgara. Pomimo napiętych stosunków z bratem – rudzielec wciąż był młodszym braciszkiem Eamona. Zawsze nim zostanie. Perspektywa aktywnego udziału rudego w starciach na wodzie godziła w starszego z braci silniej niż zwykle. Uderzała w niego na wzór fali. Nie, te rozważania też nie należały do zbyt przyjemnych. W skupieniu przymknął powieki. Karoca poruszała się po koleinach raz po raz podrzucając poły fraka do góry. Czarne loki błądziły w powietrzu; kiedy przejeżdżali przez opustoszałe, przybrzeżne ścieżki. W dole klifów, o kamienie rozbijała się woda. Z zadumy wyrwało go dopiero dzień dobry. Poznał ten głos. Poznałby go wszędzie. W duchu przeklinając własnego pecha otworzył ciężkie powieki patrząc na wchodzącego do wnętrza anioła. W odpowiedzi odburknął „dzień dobry” co brzmiało grubiańsko, chociaż wcale grubiańskim być nie miało. W zasadzie, brzmiało to odrobinę niby odparsknięcie, chrząknięcie bądź jakiś nagły napad mamrotania po którym gentleman rzeczywiście odchrząknął i poprawił się na swym siedzeniu. – Owszem. Do Londynu. – przez ułamki sekund wydawał się wytrącony z równowagi, ale o ile to prawda prędko ją odzyskał. – Zdecydowałem się przyjąć zaproszenie Lorda Welshforda. I zanim coś powiesz... Jego córka ma już męża, więc nie są to żadne spotkania celem rozporządzania majątkami lub nawiązywania sieci matrymonialnych. – wyłącznie uniesiony kącik ust wskazywał na dowcip. Ostatnimi czasy coraz rzadziej dowcipkował. Wyszedł z wprawy, zdecydowanie. – Bratowo. – dopowiedziawszy minimalnie pokręcił nosem. Na parę chwil nastała dosyć niezręczna cisza. Przy następnej nierówności Eamon omal nie uderzył głową w sufit, co doprowadziło go do porządku. – Gdzie Edgar? – z autentyczną obawą zerknął za siebie, jakby zostawili chłopaczynę z tyłu. - Rosie? Courtney? Jedziesz sama? Czy to tak przystoi świeżoupieczonej pannie młodej jeździć powozami do Londynu w samotności?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dla Deonne zakochanie było czymś nowym, zaskakującym - niepowtarzalnym, ani tym bardziej namacalnym. Wprawdzie nie rozumiała swoich uczuć, niekiedy nawet się o nie obawiała - z tego względu starała się od nich odciąć - lecz każdy z ku postawionych kroków ostatecznie okazywał się klęską. Przywykła, nauczyła się hamować swoje popędy - lekceważyła narastającą chęć współgrania z ukochanym, jednocześnie ustępując milczącym błaganiom księgowego - w tym jedynie pozostawiając mu ulgę od wiecznej udręki. Wiedziała, że jej nie kocha; bo jak mógłby? To byłoby niedorzeczne - arystokratka w dniu narodzin przynależała do innego mężczyzny i choć los lubił płatać figle, mieszać i wprowadzać niczego winnych ludzi w sytuację dramatyczne - gorszące im życie; to w końcu stało się - Dea i Edgar świadomie wypowiedzieli wspólne tak; i te krótkie słowo wszystko sprostowało - nie było już nad czym gdybać, łudzić się - nadzieja została skreślona, pochowana na samym dnie głębi oceanu.
Cieszyła się na tą podróż - szczególnie, że po raz pierwszy mogła bez żadnych ogródek wyjechać całkiem sama - bez nadopiekuńczej matki, wiecznie kontrolującego absolutnie wszystko ojca - oraz młodszej siostry - blondynka już zdążyła sobie wyobrazić; jak obecność Rosalie by wpłynęła na jej osobowość. Przez ostatnie wydarzenia Deonne nie potrafiła na nią patrzeć - rzecz jasna słowa jedynie są przenośnią - ponieważ wbrew swojej woli niejednokrotnie musiała spędzać z Różyczką dużo czasu, lecz to wcale nie oznaczało, że była z tego powodu zadowolona. Ich cierniem w oku - jak można się spodziewać został sam, jedyny i nie powtarzalny Eamon Korven - i choć jasnowłosa nie mogła się nikomu przyznać (nawet Rose) do swoich uczuć, to za każdym razem gdy jej spojrzenie zetknęło się z Britton - wyzwalało do w dziewczynie zazdrość, złość i rozczarowanie - przypominała sobie widok ich całujących pośród blasku gwiazd. Nie chciała o tym pamiętać - poza tym wiedziała, że nie ma prawa wyzwalać w sobie negatywnych emocji, właśnie z tego powodu nikogo nie przyznała; być może do czasu...
Odwiedziny Nel miały stanowić ratunek - uwolnić się od ciągłego cierpienia, nikt tak jak Jones nie potrafił pocieszyć, „podnieść na duchu” - niekiedy Deonne żałowała, że tak rzadko się widywały - ale częściowo znała temu powody. Eli jako jedyna kobieta z całej rodziny Brittonów wyzwalała w sobie cechy feministyczne - podobnie jak Eamon - wybrała drogę nie za mąż pójścia; uczęszczała w przeróżnych strajkach, próbowała walczyć o prawa kobiet, raz nawet uciekła sprzed ołtarza. Większa część rodziny się od niej odwróciła - ojciec Neli zdecydował się na jej wydziedziczenie, to w żaden sposób nie wpłynęło na kobietę - wręcz przeciwnie dodało jej siły, aby wyjechać do Londynu i zostać aktorką. Nikt nie rozumiał decyzji Jones - tylko Deonne poznała prawdę - wiedziała, że współlokatorka która zamieszkiwała wraz z kuzynką, tak naprawdę nazwana została jej partnerką życiową. Korven nie było dane do tej pory poznać Katheriny, właśnie dlatego postanowiła wybrać się do miasta wcześniej niż jej nowo upieczony mąż - Kath właśnie wróciła na dwa dni ze swojej trasy koncertowej (była śpiewaczką) i to była jedyna okazja - by mogły się nie ukrywać. Cóż, Dea nie znała na tyle Edgara - aby przewidzieć jego reakcję, a na tyle co udało się kobiecie go wyczuć uznała, że raczej nie byłby zadowolony z takiego obrotu spraw...
Tak samo jak Dea nie była zadowolona, że w powozie - akurat na przeciwko niej ponownie trafił się jedyny osobnik, który doprowadzał jej krew do wrzenia. Nie, dzisiaj - nie teraz. A jednak, przez chwilę - ponownie zerknęła na niego, pozwoliła sobie na przekazanie mu spojrzenia pełnego miłości, straty - oraz głębokiego ubolewanie. Dlaczego mnie nie chcesz? - ale odpuściła, mimo wszystko delikatnie się uśmiechnęła, książkę układając na swych kolanach. - Spokojnie, dotarło do mnie, że akurat Ty nigdy się nie ożenisz. W końcu oboje wiemy, że nie jesteś materiałem na męża. - jedna brew blondynki powędrowała nieco wyżej. Oczywiście, że był; szczególnie dla niej, kilka miesięcy temu zrobiłaby absolutnie wszystko, aby odmienić swój los, chociaż to bardziej on mógłby do tego doprowadzić - ale nie chciał i na tym Deonne wolała zakończyć. - Szwagrze. - powtórzyła za nim, bez namysłu wchodząc w tą samą grę - w końcu to on zaczął, czyż nie? - Edgar dołączy do mnie za dwa dni. - wtrąciła, a widząc jak się odwraca cichutko prychnęła. - Czyli mam rozumieć, że Twoim zdaniem, nie jestem wystraszająco dojrzała, aby wyruszyć samotnie w podróż, tylko powinnam prosić o pozwolenie? - piłeczka, za piłką; ohhhh, nie ma tak łatwo. - A dlaczego nie zdecydowałeś się zabrać ze sobą Hazel? - przechyliła delikatnie łepetynę, wzrokiem wędrując po jego szyi. - Jakoś na mój ślub, nie miałeś z tym problemu. - błękitne uderzył w czerń - z wręcz namacalną intensywnością.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alternatywna rzeczywistość”