WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Krótkim, pojedynczym skinieniem głową zareagował najpierw na westchnięcie, a w następstwie na słowa wypowiedziane przez Charlotte. Nie planował jej męczyć niepotrzebnymi sugestiami, tym samym powodując, że w głowie jasnowłosej miałby powstać równie zbędny mętlik i chaos związany z rozważaniem - czy jednak powinna zdecydować się na rozmowę z matką, czy lepszym pomysłem było pozwolenie Elisabeth odejść, tak jak to uczyniła. Akceptował każdy jej wybór, niezależnie od tego, co sprawiało, że czuła się z nim lepiej i swobodniej. Rozumiał to tym bardziej dlatego, że sam tego popołudnia nie był skory do przecinania ciszy wylewnością wypowiadanych słów, bowiem te - w większości - grzęzły gdzieś na wysokości krtani i ginęły, nim zdążyłyby wybrzmieć.
Ewentualne sojusze, zażegnania konfliktów, wyjaśnienia, spotkania z bliskimi - to mogło poczekać na bardziej dogodną chwilę. Czas, gdy żal, smutek i żałoba zostaną przykryte - choć trochę - przez coś pozytywnego, a jasne promienie słońca rozgonią ciemne chmury, tak nisko wiszące - dosłownie i w przenośni - nad głowami Lottie i Blake'a.
Milczał więc, spojrzeniem sunąc po rumianych, skąpanych we łzach policzkach, gdzie rozmyty nieco makijaż pokazywał tor słonych kropli. Kciukiem przesunął przy zewnętrznym kąciku oka jasnowłosej, opuszką ścierając zaledwie ciemny ślad, choć w głębi serca chciał zmazać cały smutek, jaki był na tyle intensywnym uczuciem, by zakrył niemalże całą radość. Pozbawił ją barw, kolorów, w których tak lubowała się Hughes. Świat poszarzał; zmętniał, był wygnieciony i nieprzyjemny, ale mimo wszystko - nawet jeśli aktualnie wydawało się to niezwykle absurdalne - ciemnowłosy wierzył, że kiedyś będzie lepiej.
Nie wiedział, czy będzie jeszcze w porządku; ich w p o r z ą d k u, ale nie mogło już z a w s z e być tak źle.
- Moi rodzice byli wcześniej. Chcieli się pożegnać - powiedział, odruchowo spoglądając w kierunku kaplicy. Spojrzenie miał wciąż mętne, a równocześnie trzeźwo łowił te elementy z tła, na których chciał oprzeć wzrok. Pamiętał tę rozmowę, kiedy musiał poinformować ich, że Zoey umarła, a oni stracili swoją ukochaną wnuczkę. Jackie - czego mógł się spodziewać i było do przewidzenia - wpadła w gorycz rozpaczy, aczkolwiek ten stan - co też nie było dla niego zaskoczeniem - nie trwał długo. Zaczęła działać, prędko organizując ekipę mającą pomóc w naprawieniu szkód wyrządzonych przez syna, w międzyczasie kilkukrotnie pytając, czy aby na pewno nie potrzebują pomocy w kwestiach związanych z pogrzebem i... życiem ogólnie, wszak codzienność w kilku minionych dniach przytłaczała na każdym kroku. Wayne za to, co nie było dla Blake'a obrazkiem normalnym, zamilkł. Mężczyzna z reguły elokwentny, potrafiący rozmawiać w towarzystwie na przeróżne tematy, tym razem wycofał się z dyskusji i jedyne, na co się zdobył - co także nie było niczym typowym dla niego - był mocny uścisk syna, po którym wycofał się do swojego gabinetu. Tak oszczędna w emocjach i - przede wszystkim - słowach reakcja mogła sugerować, że nie przejął się ów sytuacją bardzo, ale było wbrew przeciwnie. Nie musiał nic mówić, by jedynak widział. By wiedział, że czasami słowa nie są w stanie opisać tego, jak wiele dzieje się w głowie, w duszy, w sercu; i nie mają wtedy żadnego znaczenia hasła o tym, iż tego organu się - tylko rzekomo - nie posiada.
- Przewidywalność do mnie chyba nie pasuje, a jak ci zdradzę za wiele, to nie będzie niespodzianki. - Mimowolne drgnięcie kącika ust ku górze było dobrym zwiastunem; świadczyło o tym, że gdzieś daleko, między warstwą smutku a chęcią zastąpienia tego uczucia głęboką obojętnością (naprawdę tego chciał?), tliło się coś więcej. Coś, co nieustannie nakazywało mu naiwnie ufać, że czas miał być ich sprzymierzeńcem, a oderwanie się od Szmaragdowego miasta było pierwszym krokiem w podjętej podróży ku lepszemu nieznanemu.
- Nie - zaprzeczył, nawiązując do zmiany miejsca z obecnego na inne. - Sami potwierdzili, że to dobry pomysł, do poza tym... nie martw się. Jeśli będą chcieli wyrwać się z Seattle, to zrobią to. Mają cały świat do wyboru - skwitował, wzruszając przy tym nieznacznie ramionami. Taka była prawda; może niekoniecznie ojciec, ale matka miała naturę podróżnika i nie potrafiła za długo usiedzieć w jednym miejscu, toteż pragnąc ukoić żal i skryć się w innej części kraju, mogli wybrać elegancki, ekskluzywny hotel w Miami. Wcale by ich za to nie winił, że odreagowują stratę wnuczki smażąc się przy basenie. Nie ma jednej, uniwersalnie ustalonej recepty na to, jak powinno się obchodzić żałobę, nawet jeśli ludzie dobrze widzieli ją przyodzianą w czarne stroje i ponury wyraz twarzy.
- Te wina tym razem brzmią jak coś, co można sprawdzić, czy aby na pewno z czasem stają się lepsze - zaproponował, zsuwając z ramion marynarkę, jaką odwiesił na oparciu krzesła stojącego przy niewielkim biurku w rogu pokoju. - O ile Jackie nie chadzała tam za często i nie odkryjemy sterty opróżnionych butelek. - Zmarszczył czoło, aczkolwiek szybko całość zwieńczył cichym, lekko szorstkim parsknięciem. Przed kilkoma miesiącami nie udało mu się pokazać posiadłości - i piwnicy z winami, a to tak istotny punkt domostwa - Charlotte, ale być może ta okazja była sprzyjająca. Tuż po cichym śmiechu - zdając sobie sprawę z tego, jak dawno tego nie robił, przy okazji zapominając o otaczającej ich tragedii - przetarł twarz dłonią i schylił się do walizki, aby wyciągnąć z niej świeże ubrania. Kiedy wstał, zrównał swoje spojrzenie z kobiecym wzrokiem.
Coś było inaczej; nie potrafił określić co dokładnie. Nie umiał również stwierdzić, czy to coś złego, czy wręcz przeciwnie. Znali się (trochę?); swoje słabości i mocne strony. Lottie z zamkniętymi oczami mogła podążać opuszkami palców po licznych bliznach zdobiących ciało mężczyzny, zaś ciemnowłosy potrafił bez zawahania wymienić tych kilka miejsc nagiej, kobiecej sylwetki, których muśnięcie powodowało przyjemny dla ucha jęk rozkoszy wydobywający się spomiędzy rozchylonych warg Hughes.
Było inaczej, bowiem propozycja zabrzmiała w swojej pewności nieśmiało, a on zawahał się, jak gdyby nie był pewien, czy powinien skupiać wzrok na odsłoniętych fragmentach jej delikatnej skóry.
Znali się.
- Oczywiście - odpowiedział zwięźle, powoli zsuwając dłoń po kobiecym ramieniu, gdy ciepły oddech muskał szyję i ramiona, a nieśpiesznie rozpinany zamek sukienki ukazywał coraz więcej. - Dlaczego tym razem wanna a nie prysznic? - zapytał szepcząc niedaleko jej ucha, bynajmniej nie mając na myśli tego, że cokolwiek było w tym złego, albo wolał inaczej. Ot, ciekawość. Po tym, jak wykonał jej prośbę a materiał opadł na posadzkę, pokusił się o krótki pocałunek złożony w okolicy obojczyka, pozwalając dłoni oprzeć się na wysokości szczupłej talii blondynki.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Charlotte mogła jedynie domyślać się, jak precyzyjnie tego dnia określenie obraz nędzy i rozpaczy mogło zostać dopasowane do stanu, w jakim się znajdowała. Próbowała to ukryć - nie tyle smutek, wszak ten bił od niej w każdym geście i słowie, ale znużenie ostatnimi monotonnymi dniami oraz zmęczenie sprowokowanym tak ogromnym natłokiem negatywnych, przykrych dla duszy i serca emocji.
Finezyjnie upięte u nasady karku włosy, subtelny, podkreślający urodę makijaż, który nakładała z przeświadczeniem, że ten miał spłynąć wraz ze słonymi łzami, a cały proces jego tworzenia nazwałaby bezsensownym, skromna, acz elegancka sukienka, do której dopasowane były niezbyt wysokie, obecnie nieco przybrudzone powstałym na cmentarzu błotem szpilki - to wszystko było elementem i symbolem prób, których teraz, za zamkniętymi drzwiami posiadłości, nie chciała już dłużej podejmować. Przemoczona, drżąca i wycieńczona - zarówno fizycznie, jak i psychicznie - pragnęła jedynie zrzucić z siebie przesiąknięte wodą rzeczy i zmyć z siebie połyskujące w sztucznym świetle krople - zarówno te deszczowe, jak i te spływające po jej policzkach.
- Jackie i Wayne są - zaczęła, zaraz potem marszcząc nos w jawnym grymasie; chwila zawahania była krótka, zwieńczona cichym odchrząknięciem - byli cudownymi dziadkami. - Nie miała pojęcia, czy te słowa cokolwiek zmieniały i czy kiedykolwiek miały trafić do świadomości państwa Griffith, ale ostatnie tygodnie wielokrotnie dały im możliwość wykazania się we wspomnianej już roli. Tej podołali w stu procentach, a Charlotte była im niezwykle wdzięczna za to, jak szybko zaakceptowali myśl o tym, że mieli mieć wnuczkę i to taką, która rozwijała się pod sercem siostry ich niedoszłej synowej. Hughes miała wrażenie, że to, jakie nazwisko nosiła i kim była dla Ivy, nie miało tak ogromnego znaczenia jak fakt, że po prostu miała się zjawić na świecie i wypełnić dni zarówno rodziców, jak i dziadków swoją obecnością. - Moglibyśmy kiedyś - podjęła, unosząc wzrok tak, by jej spojrzenie znów mogło spotkać się z tym Blake'a - zaprosić ich na kolację? - dodała tym razem z autentyczną niepewnością. Nie chciała stawiać mężczyzny pod ścianą chociażby ze względu na zdobytą przed kilkoma miesiącami wiedzę o tym, jak w rzeczywistości wyglądało małżeństwo jego rodziców, ale jednocześnie nie zamierzała ukrywać, że podtrzymanie dobrych relacji z Jackie i Wayne'm było dla niej czymś ważnym, czego nie chciałaby zaprzepaścić - a wydawało się jej, że wykluczenie ich z pogrzebowej ceremonii było krokiem wykonanym właśnie w tę stronę.
- Ale poleżymy na leżakach? - dopytała raczej w prześmiewczym niż szczerze poważnym tonie, raz jeszcze nawiązując do rozmowy przeprowadzonej podczas zimowego wyjazdu, kiedy mieli okazję przedyskutować, jakie formy odpoczynku należały do grona ich ulubionych. Propozycja sprawiedliwego podziału czasu pozostawała aktualna, toteż Lottie naprawdę wierzyła, że Blake pamiętał i o tym oraz że w swoich planach uwzględnił zarówno jej, jak i swoje preferencje.
- Cały świat brzmi bardzo kusząco - przyznała bez ogródek, przez moment zastanawiając się nad tym, jaki kierunek obraliby rodzice Blake'a w sytuacji, w której dom za miastem wciąż zajmowany byłby przez nią i ich syna. Nie wątpiła ani w ich ogromne możliwości, ani tym bardziej w istnienie wielu alternatyw, ale nie zmieniało to faktu, że do pewnych kwestii wciąż wolała podchodzić ostrożnie. Jedną z nich było ewentualne nadużycie dobroci i wyrozumiałości rodziny Blake'a, jak zresztą i samego zainteresowanego.
Znów na niego spojrzała. Tego dnia zerkała na niego wielokrotnie, choć w dużej mierze ukradkiem, jak gdyby nie była pewna, czy gest ten był takim, pod którego wpływem Blake czuł się komfortowo. Nie chciała przekroczyć niewidzialnej granicy, a czuła, że tego dnia lawirowali bardzo blisko niej, toteż obydwoje zdawali się być ostrożni w słowach oraz gestach. I o ile milczenie wcale jej nie przeszkadzało, wszak nawet we wszechogarniającej ciszy czuła się przy nim komfortowo, to jednak szybko pracujące serce popychało ją w kierunku, w którym najzwyczajniej w świecie pragnęła ruszyć.
Po raz pierwszy od dawna, ale nieustannie z nim.
- Wydaje mi się, że twoja mama jest osobą, która zadbałaby o uzupełnienie zapasów. Ewentualnie zrobimy to my. Może oranżadą - zaproponowała, uśmiechając się pod nosem. Nie uważała, by wspomniany dowcip był wysokich lotów i raczej nie brała pod uwagę możliwości jego faktycznej realizacji, ale poruszony temat uznała za dobry sposób na rozładowanie atmosfery oraz podarowanie sobie nawzajem chwili na to, by po prostu poczuć się swobodniej - mimo okoliczności, mimo panującej zarówno na zewnątrz, jak i nad ich głowami ponurej aury, mimo wypełniającego przestrzeń smutku, pośród którego obłoków wciąż dostrzegała nadzieję na to, że mogło być lepiej; że czas naprawdę leczył rany, że oni byli wystarczająco silni - r a z e m - aby poradzić sobie ze wszystkimi przeciwnościami losu, a tych przecież pojawiało się na ich drodze naprawdę wiele.
Ciche westchnięcie wyrwało się spomiędzy jej warg zupełnie niekontrolowanie, a znajomy dreszcz przemknął wzdłuż kręgosłupa na tyle szybko, że nawet nie zdążyła się tym uczuciem nacieszyć. Czuła jednak ciepły oddech Blake'a i jego bliskość w ogóle, a sunące po jej miękkiej skórze opuszki palców sprowokowały myśl o tym, jak bardzo tęskniła za możliwością bycia dla siebie nawzajem nie tylko w trudnych, przepełnionych goryczą i żalem chwilach, ale również w tych, kiedy nie liczyło się nic poza faktem, że po prostu b y l i; że wciąż trwali.
- Może po prostu chcę w niej z tobą poleżeć? - rzuciła zaczepnie, pozwalając, by materiał sukienki osunął się wzdłuż jej ciała i wylądował na podłodze. Charlotte nie sprawiała wrażenia chętnej do tego, by jak najszybciej ubranie podnieść i złożyć. Właściwie świadomie je zignorowała.
- Dziękuję. - Za pomoc z zamkiem. Za pozbycie się sukienki. Za to, że jesteś.
Przymknąwszy powieki, raz jeszcze poddała się wszystkim ruchom i sugestiom, z ufnością wspierając się plecami o klatkę piersiową Blake'a.
- Byłeś kiedyś na basenie nocą? - zagaiła nieco poważniej, tak naprawdę nie wiedząc, co było powodem akurat tego pytania. Iście filmowa scena nie była jedną z tych, które pragnęła za wszelką cenę zrealizować w swojej codzienności, zwłaszcza że namiastkę otrzymała, kiedy podczas zimowego wyjazdu spędzili niejeden wieczór w umiejscowionym na tarasie jacuzzi, ale myśl sama w sobie spodobała się jej na tyle, że nie miałaby nic przeciwko również i takiemu szaleństwu.
Nie miała pojęcia, czy szaleństwem było to, co zrobiła zaraz potem; w normalnych okolicznościach uznałaby to za dobrą okazję do tego, by nacieszyć się wzajemną bliskością. Dziś jednak nic nie było normalne, a mało sprzyjające czemukolwiek okoliczności sprawiały, że istotnie - nie czuła się tak pewnie, jak zazwyczaj.
Mimo to ułożyła swoje dłonie na tych jego, nakierowując je na odpowiedni tor. Cieszyła się każdym muśnięciem, chłonęła bijące od dłoni Blake'a ciepło, z trudem walczyła z drżeniem nóg, kiedy dotarli do jej bioder, a całkowity kontakt z jej skórą uniemożliwiał jedynie ciemny materiał koronkowej bielizny.
- Czy ja też mogę ci jakoś - zaczęła, powoli obracając się przodem do mężczyzny. Ciężar ciała raz jeszcze wsparła na jego sylwetce, nie pozwalając, by cofnął swoje własne dłonie. Przeciwnie - nie oponowała, kiedy te znalazły się tak blisko jej pośladków. - Pomóc? - Nie chciała pójść za daleko; zrobić czegoś, co on uznałby za przesadę lub co sprawiłoby, że dystans między nimi jakkolwiek by wzrósł - fizycznie i mentalnie.
Jej ruchy były zatem spokojne i wyważone, nieśpieszne, może nawet zbyt powolne, kiedy jej smukłe palce podjęły się próby uporania się z kilkoma pierwszymi guzikami męskiej koszuli, a roziskrzone spojrzenie znów zrównało się z tym Blake'a.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie patrzył na to, czy płaszcz blondynki ubrudzony był cmentarną ziemią, a buty nosiły na sobie ślady błota jeszcze wyżej, ponad podeszwą. Nie opierał karcącego, pełnego oceny wzroku na jej rumianych policzkach, aby wytknąć ciemne smugi będące efektem łez zmieszanych z rozmazanym tuszem. Nie zastanawiał się, czy aby na pewno ten luźny kosmyk włosów, złośliwie umykający przed dokładnym spięciem nie powinien być zgrabnie wsuniętym pod jedną ze sprytnie ukrytych spinek. Nie dbał o to, co mogła pomyśleć o całym tym obrazku Elisabeth, ksiądz, czy osoby pomagające kapłanowi w całej ceremonii; sam w końcu nie wyglądał lepiej.
Patrzył na nią. Na jej płaszcz, tak łatwo wchłaniający zimne krople deszczu; woda wsiąkała w materiał, a wilgoć rozlewała się po szczupłym, kobiecym ciele, tym samym sprawiając, że wszechobecny chłód był jeszcze dotkliwiej odczuwalnym. Opierał swoje spojrzenie na jej jasnych, wyjątkowo smutnych tego dnia, tęczówkach. Wodził wzrokiem po skąpanych we łzach policzkach, a rozmazany makijaż tworzył swojego rodzaju szlak jego wędrówki. Miał ochotę sięgnąć po ten pojedynczy kosmyk włosów i wsunąć go za ucho, aby nie był kolejnym z wielu czynników mogących wpływać na jej samopoczucie. Błahym - bez wątpienia - ale pragnął zniwelować prawdopodobieństwo i tego, że ów niesubordynacja mogła wywołać kolejny, gorzki grymas niezadowolenia.
Dlatego stał obok, mając złudne nadzieje, że jego obecność - teraz, nadal, mimo całej sinusoidy jaką musieli pokonać - ochroni ją przed zimnem, smutkiem, żalem; że wyciągnięta w kierunku Charlotte dłoń będzie tą, po którą będzie miała ochotę sięgnąć, kiedy grunt spod jej stóp zacznie się osuwać. Że ten mokry, brudny płaszcz to naprawdę n i c, skoro on na to nie patrzył. Widział za to ją. Od zawsze niespełna roku widział tylko ją, starając się wybiegać myślami w przyszłość, by przez nieuwagę nie wywołać swoimi decyzjami i czynami zawodu, zwątpienia, eskalacji rozczarowania działającego na tworzącą się relację niczym niszczące tsunami.
Wiedział też, że nie był łatwą osobą, za to z niebywałą łatwością przyciągał do siebie kłopoty, a szczęśliwe historie jakich mógł być częścią, składały się w ułamku sekundy niczym wiotki domek z kart.
- Mam wrażenie, że byli dziadkami lepszymi, niż rodzicami - poinformował z cieniem rozbawienia, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że był najprawdopodobniej ostatnią osobą, jaka mogła to ocenić. Przed godziną pochował swoje dziecko; to nic, że zdroworozsądkowym myśleniem była wiara, iż zrobili wszystko, aby Zoey Gia Griffith była zdrowym dzieckiem i niczego jej nie brakowało; powód śmierci dziewczynki nie był wykrywalny na żadnym z przeprowadzonych badań, a pomimo tego czuł nieprzyjemne ukłucie i towarzyszącą temu winę spoczywającą na barkach. Opuścił więc głowę, przygryzając od środka pokiereszowaną wargę, jakiej tak łatwo - z tego co widać - nie da się zagoić.
- Na pewno się ucieszą - odparł, unosząc spojrzenie, aby tym gestem zademonstrować swoje przekonanie wobec słuszności tego pomysłu. Wayne od wielu lat darzył sympatią Charlotte, Jacqueline zaś dawniej była tak bardzo skupiona na Ivy, że nie przywiązywała zanadto uwagi do jej sióstr, jednakże kiedy udało jej się lepiej poznać byłą agentkę FBI, najprawdopodobniej zrozumiała co takiego widział w niej jej syn. On zaś wiedział, że rodzice rozumieli; tak zwyczajnie i po prostu, nie chowając żadnej urazy wobec tego, że pragnęli pożegnać dziecko wspólnie.
W niemej odpowiedzi na wakacyjne tematy skinął potwierdzająco głową. Pamiętał tamtą rozmowę, jak i kompromis, jaki udało im się wspólnie wypracować, a to niekiedy było sporą sztuką. Aktualnie nie miał żadnych skonkretyzowanych planów dotyczących poszczególnych urlopowych dni, więc tym bardziej nie oponował przed wizją wypoczywania na leżakach. Byleby nie za długo, bowiem tego typu lenistwo mogło być przerywnikiem między innymi, intensywnymi aktywnościami, a nie główną atrakcją wyjazdu.
- Gdybyś mogła znaleźć się teraz w dowolnym miejscu na świecie - podjął, mrużąc nieznacznie oczy w wyrazie zainteresowania - gdzie by to było? - zapytał, jeszcze przez kilka sekund śledząc mimikę twarzy Lottie, a dopiero po tym wrócił do wyciągania z walizki świeżych rzeczy. I jego strój był częściowo przemoczony, ale - nadal - nie jego komfort i samopoczucie miało w ich duecie dla niego znaczenie; nie po tym, jak przez paroma miesiącami (w miejscu znajdującym się tak blisko od tego, w którym właśnie byli) zrozumiał, jak wielkie wsparcie miał w przyjaciółce, jaką niegdyś była skłonna samą siebie nazwać.
- Jutro tam pójdziemy i sprawdzimy. - A jeśli nie jutro, mieli pojutrze, kolejny dzień; tydzień, miesiąc. Życie - w Seattle - mogło poczekać, skoro przyciąganie do Szmaragdowego miasta było mniejsze, niż czuł je zazwyczaj. Może faktycznie deszczowa codzienność już nie była tą jego rzeczywistością.
Może, zgodnie z tym, co mu wielokrotnie sugerowano, nie powinien do niej wracać po wyjściu na wolność.
Może tak - patrząc na wszelkie negatywne konsekwencje; cały efekt domina, jaki został wywołany jego decyzją - byłoby lepiej.
- Pomijając ten w pobliżu domu rodziców i imprezy za czasów studenckich nad basenem? - dopytał, odwracając twarz tak, aby wyłapać jej profil, a gdy i Charlotte zdawała się wyłapać jego wzrok, pokręcił przecząco głową. Jeżeli nie liczył się niewielki basen przy posiadłości w Queen Anne, a w grę nie wchodziły wakacyjne wojaże, w obecnych realiach nie miał na koncie podobnych historii.
- Uhm... - mruknął przeciągle, gdy kobiece palce sprawnie radziły sobie z rozpinaniem jego koszuli, a w tym samym czasie te jego powoli badały charakterystyczną, koronkową strukturę koronkowych majtek. Druga dłoń, bez - być może - wymaganej cierpliwości, przeniosła się tworząc prosty szlak wzdłuż kręgosłupa, zatrzymując się dopiero przy zapięciu biustonosza.
- Jeśli masz... - Ochotę. Nie dane mu było dokończyć, a kciuk zahaczający o dolną część bielizny zatrzymał się w tym samym momencie, kiedy to z dołu zaczął dobiegać donośny dźwięk dzwonka do drzwi. Jeden, drugi, trzeci. Griffith całkiem automatycznie zmarszczył brwi z niezadowoleniem; przerwano im tego południa raz, kolejna nieprzyjemna powtórka?
Po upływie kilkudziesięciu sekund, uznając, że natrętny, nieproszony gość postanowił odejść, uniósł zuchwale kącik ust, zbliżając swoje wargi do tych Hughes.
- Ochotę - dokończył wreszcie, sprawnym ruchem rozpinając zapięcie biustonosza i...
Dzwonek rozbrzmiał ponownie, a oprócz niego mogli dosłyszeć kilkukrotnie zastukanie w okno.
- Sprawdzę co się dzieje. - Westchnął ciężko, z grymasem wycofując się - wolnym krokiem, by jeszcze choć raz otaksować blondynkę - z łazienki i schodząc na parter.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Charlotte nie zamierzała kryć zdziwienia związanego z tak odważnie postawionym przez Blake'a stwierdzeniem. Być może nie powinna być zaskoczona, wszak sama wychowywała się w rodzinie, w której zdecydowanie zaistniał deficyt dobrych, godnych naśladowania wzorców. Dość szeroki wgląd miała jednak również w mniejsze lub większe grzeszki Jackie, domyślając się, że te nie były wynikiem jedynie trudnego charakteru pani Griffith, ale być może również reakcją na nie zawsze sprawiedliwe w opinii kobiety zachowanie męża. Na koniec dnia była jednak zdania, że Wayne i jego życiowa partnerka włożyli ogrom pracy w to, by ukształtować swojego jedynego syna na człowieka, jakim był dzisiaj. Oczywiście - brała poprawkę na różne wypadkowe i zupełnie nieplanowane, często wymykające się spod rodzicielskiej kontroli sytuacje, ale to wciąż był zaledwie procent tego, co podarowali mężczyźnie.
- Jesteś całkiem niezłym przykładem tego, że również jako rodzice poradzili sobie dość dobrze - podjęła, tym samym dzieląc się swoimi wcześniejszymi przemyśleniami. Ewentualnego protestu czy kpiącego komentarza nie zamierzała tak po prostu zaakceptować, ale jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że ona i Blake różne zdania mieli w naprawdę wielu kwestiach, toteż jeszcze jedna różnica w spojrzeniu na daną sytuację nie byłaby zbyt dużym szokiem. - Ty zresztą też. - Nie była pewna, czy tego rodzaju komplement jakkolwiek pasował do okoliczności i był w stanie chociaż w minimalnym stopniu sprawić, że odczuwane w związku z tamtą jedną nocą wyrzuty sumienia jakkolwiek by zmalały, ale Charlotte tym razem wcale nie kierowała się chęcią sprawienia mężczyźnie odrobiny przyjemności. W jej spojrzeniu i każdym geście - a dłonią znów przesunęła po jego policzku; spokojnie i czule - widoczna była szczerość i brak jakiegokolwiek żalu, bo przecież zrobił wszystko, co mógł.
Wiedziała o tym, nie zamierzała tego faktu negować, nie widziała ani jednego powodu, który usprawiedliwiłby ją w chwili, w której postanowiłaby pozwolić sobie na pretensje.
Zaakceptował Zoey, oswoił się z jej obecnością, z czasem Charlotte wiedziała nawet, że najzwyczajniej w świecie ją pokochał, dlatego - bez względu na to, jak kiepsko nie czułaby się z samą sobą i własną biernością, gdy działo się to wszystko - nie umiałaby obarczyć winą jego.
- W dowolnym miejscu? - powtórzyła za nim, również mrużąc powieki, tyle tylko, że w wyrazie całkowitego skupienia. - Potrzebujesz konkretnej nazwy? - dopytała jeszcze, chcąc wiedzieć, czy powinna była celować w dokładne miejsca i marzenia, czy może jedynie ogólniki, do których można byłoby dopasować wiele różnorakich opcji. - Na jakiejś plaży. Długiej i szerokiej, może odrobinę dzikiej, z dala od ludzi i tłoku. Z gorącym piaskiem pod stopami, widokiem na ocean i cały horyzont. Gdzieś, gdzie moglibyśmy być tylko we dwoje, wyciszyć się, gdzie może mogłabym stworzyć kolejny obraz? - podjęła, nie wyczuwając momentu, w którym zapędziłaby się w swoich fantazjach. Nie uważała, by jej pragnienia były wygórowane, a cały świat oferował mnóstwo tego typu krajobrazów.
Wspomnienie własnych dzieł i okoliczności ich powstania sprawiło jednak, że wyraz kobiecej twarzy uległ zmianie, a pochmurna aura raz jeszcze dała o sobie znać.
- Co zrobimy... ze wszystkimi rzeczami? - zagaiła niespodziewanie, mając na myśli zarówno prywatne pamiątki i album wypełniony wieloma zdjęciami, jak również elementy pokroju łóżeczka, zabawek czy ubranek, których kupno kilka miesięcy temu wiązało się ze zwyczajną frajdą i umiliło czas niecierpliwego wyczekiwania na pojawienie się Zoey.
- Myślałam bardziej o jakimś krytym i mniej dostępnym w godzinach nocnych - wyjaśniła, pozwalając sobie na krótki, prawdopodobnie ledwo dostrzegalny uśmiech. Choć w kobiecej głowie nie pojawił się żaden konkretny plan, wszak wszelkiej maści włamania i inne nielegalne wejścia do miejsc publicznych nijak pasowały do osoby niegdyś tak blisko związanej z wymiarem sprawiedliwości, to jednak w obliczu tragedii, która ich spotkała, nawet to wydawało się przyjemnością błahą i prostą w realizacji. Charlotte czuła, że być może właśnie tego - między innymi - potrzebowali.
Lottie przeniosła swój wzrok na wysokość klatki piersiowej Blake'a, z odpowiednio dużą dozą uwagi i dokładności zajmując się każdym poszczególnym guzikiem. Łagodny, acz wciąż budzący tak samo wiele emocji dotyk mężczyzny skutecznie ją rozpraszał, dlatego prowadzona rozmowa spadła na dalszy plan. Gesty i reakcje wydawały się dużo wymowniejsze, szczególnie kiedy spomiędzy warg Hughes wyrwało się przeciągłe westchnięcie, a wzdłuż kręgosłupa przemknął intensywny dreszcz.
- Mam - przytaknęła, zadzierając głowę w celu ułatwienia mężczyźnie dostępu do własnych ust. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie liczyła na chociaż ulotne muśnięcie, toteż dobiegające z parteru domu dźwięki wzmogły czającą się z tyłu głowy irytację.
Wykonawszy krok w tył, pozwoliła Blake'owi na zwiększenie dzielącej ich odległości. Sama zaś ponownie zapięła górną część bielizny, zaraz potem zakręcając kurek. Zamiast jednak dokończyć przygotowywanie kąpieli, Charlotte całą swoją uwagę skupiła na tym, co działo się na niższym piętrze posiadłości. Niestety - dystans był zbyt duży, by mogła uzyskać dokładniejsze informacje, toteż nerwowy spacer po łazience zwieńczyła niespodziewanym usadowieniem się na krawędzi wanny, kiedy do jej uszu dobiegły dźwięki kroków Blake'a.
- Wszystko okej? Kto to był? - mruknęła, przyglądając się mężczyźnie z wyraźną dozą niepewności. Upłynęły zaledwie minuty, a ona miała wrażenie, jak gdyby czekała na jego powrót przez całą wieczność, toteż wyuczona podejrzliwość i lata przykrych doświadczeń sprawiły, że wolała brać pod uwagę ten mniej optymistyczny scenariusz, skoro nieszczęścia chodziły parami, a limit ich niepowodzeń zdawał się być niewyczerpalnym źródłem.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jego rodzice tworzyli bardzo specyficzny duet, którego fenomenu wielu by nie potrafiło pojąć, w związku z czym... ani samych zainteresowanych, ani ich syna zupełnie nie dziwiło to, że ludzie niekiedy reagowali zaskoczeniem widząc, iż Jackie i Wayne Griffith nadal są razem. Matka, wbrew temu, co mogło się wydawać, nigdy nie widziała w swoim mężu niczego złego, ani nieodpowiedniego; nie to było powodem wdania się w wcale nie tak krótki romans, a jej własne wewnętrzne dylematy i rozterki, z jakimi nie umiała sobie poradzić. Jacqueline Griffith była do tego wolnym duchem; od czasu do czasu potrzebując wznieść się gdzieś wyżej, odfruwając nieco od twardo stąpającego po ziemi Wayne'a. O dziwo był także elastyczny - o ile tak można to ująć - na tyle, że na to pozwalał a ona zawsze do niego wracała, bowiem to w nim widziała miłość swojego życia, największe wsparcie i bratnią dusze. Bez względu na okoliczności, zgrzyty, dramaty i ciche dni.
Blake - mając na uwadze cały ten trochę abstrakcyjny obraz - czuł z jednej strony wielki podziw, a z drugiej podobnie mocno nie rozumiał co między rodzicami się działo, a dysonans towarzyszył mu za każdym razem, kiedy próbował przeanalizować ewentualny klucz, jaki mógłby istnieć i nakierować go na to, jak zbudować solidną, stabilną relację, by nie mógł zniszczyć jej żaden huragan. Był - stety, niestety - zbyt terytorialny, zbyt dumny, za pewny siebie i tego, że jest wystarczający, a jeśli nie był - to nie chciał być wcale. W półśrodkach czuł gorzki posmak porażki, wobec czego brnął w coś do końca, albo wolał nie zaczynać wcale. Zatrzymanie się w połowie trasy dla jednych byłoby i tak wielkim wyzwaniem, jednakże dla niego było tylko zawodem, równocześnie wierząc w to, że szklanka wody jest do połowy pełna, a nie pusta. Bez wątpienia nie był łatwym przypadkiem, toteż może nieco łaskawiej powinien widzieć - między innymi - życiorys rodziców.
- Uhm - mruknął odruchowo, przeczesując dłonią krótkie włosy. - Szczególnie wierzyli w to wtedy, kiedy oskarżano mnie o potrójne morderstwo. Mieli pewność, że spisali się na medal. - Ułożona dłoń na karku ostatecznie przecięła powietrze w jakimś niezrozumiałym dla otoczenia nonszalanckim geście, do którego prędko dołączył równie obojętne wzruszenie ramionami. W jego tonie nie było jednak ani zawodu, ani złości bądź irytacji; raczej powiedział to całkiem swobodnie, więc wywrócenie oczami i ciche westchnięcie były przerywnikiem przed lekko uniesionym kącikiem ust.
- Słaby żart? - zagaił, krzyżując dla odmiany ręce na klatce piersiowej, ale i próbując skrzyżować wzrok z blondynką. Towarzyszące mu - często czarne - poczucie humoru, było aktualnie dodatkowo podbudowane przez ciężką atmosferę, a ta nijak miała się w odniesieniu do lekkiego, żartobliwego tonu, jakim mógłby bawić, na przykład, znajomych. Zdarzały się wyjątki (dosłownie), jakie, tak sądził, czuły wydźwięk słów mężczyzny i pewne dowcipy mogły bawić, ale to nadal pojedyncze przypadki.
- Ja... - Tego przekazu się teraz nie spodziewał, wobec czego zastygł z rozchylonymi ustami, trwając w tym wyrazie konsternacji i zaskoczenia przez kilka sekund. Po ich upływie uśmiechnął się bez przekonania, opuścił głowę (co miało być potakującym skinieniem, co nie do końca mu się udało) i milczał przez kolejną chwilę.
- Może - podjął w następstwie - żałuję, że nie mogłem sprawdzić się na dłużej, niż tylko... - Te trzy miesiące, jakie były im dane. Żałuję z a w s z e smakowało tak samo źle, aczkolwiek z drugiej strony chciał być wdzięczny, że mógł chociaż tyle spędzić czasu z ich córką i odczuć jak to jest móc budować coś, co miało szansę przetrwać dłużej, niż niegdyś mógł przypuszczać.
Z drugiej strony - dlaczego się dziwił; dlaczego naiwnie (i to z pełną świadomością tego wyboru) zaufał w ofiarowaną przez los szansę, skoro tak dotkliwie w swoim życiu doświadczył straty? Schematy - jak sądził - nie były dla niego; nudziły, kojarzyły się z powtarzalnością i rutyną, a jednak najczęściej doświadczał właśnie tego. Powinien wiedzieć, że za każdą chwilę szczęścia czeka słona zapłata.
Mimo wszystko miło było wierzyć, że to nie z a w s z e tak wygląda.
W ciszy, z uwagą i nieustającym skupieniem - które chciała rozproszyć zapełniająca wannę woda - rejestrował słowa wypowiadane przez Charlotte, pod koniec kobiecego monologu uśmiechając się łagodnie.
- Myślę, że uda mi się sprostać twoim oczekiwaniom - wyznał tajemniczo, nie mając zamiaru zdradzić nic więcej. Niespodzianka miała pozostać niespodzianką, tym bardziej, że zgodnie z tym, co usłyszał - wciąż w niego mu ufała.
Nie mógł nie dostrzec przy tym drobnych niuansów, zaskakująco wyraźnie ukazujących zmiany w wyrazie twarzy jasnowłosej. Atmosfera - co akurat zaskoczeniem nie było w związku z podjętym tematem - po raz kolejny stała się ciężka, a serce niemiarowo zakołatało na wspomnienie zmarłej córki. Powrót do Seattle nie pachniał ani rześkim deszczem zmywających z nich ból, ani nawet mleczno-szara mgła nie zdołała pokryć grubą warstwą przedmiotów należących do dziecka.
- Zastanowimy się nad tym po powrocie - odpowiedział prędko, skupiając się na czymkolwiek, co było w zasięgu męskiego wzroku i długich palców, aby tylko nie zahaczyć spojrzeniem o jasne tęczówki Lottie. To jeden z tych momentów, kiedy nie wiedział; nie tylko tego, co z rzeczami Gii, a nawet nie miał pewności, czy wciąż jego dom był ich domem. Niewiadome, owszem, ciążyły, ale zbyt wielkie nagromadzenie się znaków zapytania w jednym czasie, kiedy pozostałe czynniki - a było ich sporo - bynajmniej nie ułatwiały definiowania nowej rzeczywistości, nie były, tak mu się wydawało, dobrym rozwiązaniem. I on, Blake Griffith, nie uznawał tego za ucieczkę, a krótki postój, aby wreszcie móc złapać oddech. W końcu... żyli.
- Nie znałem cię od tej strony - zawyrokował, na nowo skupiając się na profilu Hughes. Podczas całej ich znajomości - a w szczególności mając na uwadze miniony rok - zaskakiwała go często, a on błądził między przeświadczeniem, że chyba ją trochę zna, a zarzutem, że nie znają się wcale. W tym przypadku wydźwięk ów stwierdzenia leżał bliżej pozytywnego zaskoczenia, niżeli miałby pobrzmiewać karcącą nutą dezaprobaty.
Późniejsze plany zostały ku niezadowoleniu ciemnowłosego pokrzyżowane przez nagłe najście mieszkającej na przeciwko sąsiadki, a równocześnie jednej z lepszych koleżanek matki Blake'a, Ta, jak się okazało, była poinformowana o przyjściu na świat wnuczki, aczkolwiek nie miała pojęcia na temat jej śmierci. Szczere gratulacje serwowane przez kobietę spotkały się z nieszczerym uśmiechem mężczyzny i krótką, może nawet w odbiorze niektórych, zbyt sucho przekazaną informacją na temat pogrzebu. Cała wymiana zdań nie trwała dłużej niż dwie minuty, choć po zamknięciu na klucz frontowych drzwi, wrócił na piętro po jakichś pięciu.
- Stephenie Adkins - poinformował bez cienia emocji, odruchowo mrużąc oczy, kiedy zbyt ostry promień światła wdarł się pod jego powieki. Ciekawe, dlaczego wcześniej mu nie przeszkadzał, a teraz zaczął... - Autorka marnych romansów, dobra koleżanka Jackie, sąsiadka - wymienił treściwie, wolnym krokiem zbliżając się do boku opartej o wannę kobiety.
- Nie będzie nas już niepokoiła - wyjawił, muskając wargami jej ramię, szyję, kiedy to niecierpliwa - i delikatnie drżąca - dłoń próbowała po raz kolejny odnaleźć zapięcie biustonosza i się z nim uporać. - Co z kąpielą? - Musiał zająć myśli byłej agentki FBI z wielu powodów; by odgonić smutek, pokazać, że mimo, iż zmieniło się wszystko, to nie zmieniło się tak wiele, w końcu byli tu r a z e m.
Musiał zająć jej myśli i z tego egoistycznego powodu, gdzie poza tęsknotą, zobaczyłaby w jego rozszerzonych źrenicach słabość, wszak wystarczyła pojedyncza minuta, aby po pożegnaniu się z sąsiadką, przechwycił znajdujący się w płaszczu strunowy woreczek i z części jego zawartości - potem rzecz jasna go chowając - skorzystać w łazience na dole.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Chociaż wypowiedziane przez Blake'a słowa pozbawione były złośliwego, przesyconego żalem tonu, to jednak Charlotte i tak zdecydowała się zerknąć na mężczyznę - krótko, kontrolnie, jak gdyby chciała upewnić się, czy aby na pewno nie odczuwał żadnej z tych emocji.
Nigdy nie chciała naruszać przestrzeni, która w jakimś sensie należała do niego, a miała wrażenie, że tematy związane bezpośrednio z wydarzeniami sprzed kilku lat nie były tymi, które przepracował tak zupełnie do końca. Od blisko roku niemal każdego dnia obserwowała, jak na nowo uczył się funkcjonowania w rzeczywistości, do której dostępu został tak brutalnie, niesprawiedliwie - wciąż w to wierzyła; wciąż to w i e d z i a ł a - pozbawiony, toteż celowo nie inicjowała rozmów, a jedynie reagowała na chwile, w których porozmawiać o tym chciał właśnie Blake. Pragnęła dać mu swobodę, z której mógłby do woli korzystać i naprawdę ufała, że był tego świadomy i skłonny do skorzystania z tego, co próbowała mu zaoferować i zapewnić.
- Nie wiem. Jak myślisz? - mruknęła w odpowiedzi, unosząc brew. Jej niekoniecznie rozbawiona mina musiała być wystarczająco wymownym sygnałem, choć Lottie wcale nie zamierzała reagować zbyt emocjonalnie. Na koniec dnia były to bowiem kwestie, które należałoby wyjaśnić z rodzicami Blake'a. Z drugiej jednak strony - wciąż wiedziała swoje. - Sądzę, że te oskarżenia niczego nie zmieniły - wyjaśniła po krótkiej pauzie, raz jeszcze unosząc kąciki warg w czułym uśmiechu.
Głos Charlotte i całe jej nastawienie również nie nosiły znamion niepewności czy jakiejkolwiek obawy. Z perspektywy ostatnich trzech miesięcy i tego, że mogła posmakować rodzicielstwa, z własnego doświadczenia wiedziała już, jak dokładnie funkcjonowała ta bezgraniczna, bezwarunkowa miłość rodzica do dziecka. Wcześniej znała te historie jedynie z internetu, książek, filmów, czasami również ze spraw, które prowadziła, pracując w FBI. Te związane z zaginięciami, potem morderstwami dzieci potrafiły ciągnąć się latami i często przekształcały się w samozwańczą walkę ojca lub matki o sprawiedliwość. Czuła, że to działało również w drugą stronę - cokolwiek by się nie wydarzyło, jakichkolwiek błędów nie popełniłoby potomstwo, rodzice po prostu wybaczali.
- Wiem. - Nie musiał mówić niczego więcej, wyjaśniać, tłumaczyć się. Wiedziała to wszystko i jeszcze więcej, dlatego znów świadomie doprowadziła do spotkania ich spojrzeń, gdzie to jej wciąż przepełnione było tą samą iskierką i uczuciami, które Blake doskonale znał. - Ale to wciąż... dużo - zapewniła, po raz ostatni przesuwając opuszkami palców po jego policzku. Wątpiła, że było to coś, co mogło go jakkolwiek podnieść na duchu, sprawić, że chociaż na moment zapomniałby o trudach ostatnich dni i odetchnął, ale nie byłaby sobą, gdyby nie podjęła chociaż próby, szczególnie kiedy jej intencje były czyste, a serce z autentycznością dyktowało to, co mogła i chciała przekazać.
Nie była za to pewna, czy ucieczka z Seattle aby na pewno mogła im pomóc. Jeżeli jednak istniała na to chociaż minimalna szansa, to Charlotte była skora spróbować - teraz, za parę dni lub nawet w bliżej nieokreślonej przyszłości. Burzowe chmury kłębiące się nad Szmaragdowym Miastem skutecznie przysłaniały przebijające się promienie słońca i chociaż Hughes dużo lepiej - zazwyczaj - czuła się w tych nieco chłodniejszych, bardziej ponurych klimatach (być może i to było pozostałością po dotychczas wykonywanej pracy), to jednak nawet ona zatęskniła za ciepłem, światłem i klimatem tak różnym od rześkiego powietrza zaraz po deszczu i unoszących się dookoła spalin.
- Powiedz tylko kiedy - podsumowała nieco swobodniej, co i tym razem było zupełnie szczere. Żywione względem niego zaufanie kilkukrotnie bywało wystawione na próbę, bo przecież bywały chwile, gdy naprawdę go potrzebowała, a jego obecność stanowiła największy znak zapytania - przez kilka pierwszych tygodni ciąży czy w dniu, kiedy porwany przez terrorystów samolot uniemożliwił im wspólną wizytę u lekarza. Teraz jednak, tego jednego dnia, wydawało się jej, że od tamtych wydarzeń minęło naprawdę dużo czasu, a oni zdążyli dojrzeć - nie tylko psychicznie, ale również do samych siebie - na tyle, by wiedzieć, że niektóre reakcje bywały mniej lub bardziej przemyślane i że istniał spory margines błędu w interpretacji cudzych zamiarów oraz pragnień.
Charlotte wciąż się uczyła i pragnęła tę naukę kontynuować, jednocześnie dając Blake'owi możliwość chłonięcia tej samej wiedzy. Z n a l i się i siebie nawzajem, ale przecież wciąż istniało wiele nieodkrytych elementów, najczęściej prowokowanych przez sytuacje, w których nigdy się nie znajdowali - śmierć Zoey była takim doznaniem, toteż ostrożne podejście wydawało się rozsądne, ale wcale nie wykluczało powrotu do nawyków i planów, które już zdążyli wypracować i stworzyć.
Hughes zatem raz jeszcze była skłonna stwierdzić, że ufała mężczyźnie i że wspomniany wyjazd postrzegała jako szansę - jeszcze jedną, którą mogli sobie podarować.
- Nie podobam ci się z tej strony? - dopytała z przekorą, dosadny nacisk kładąc przede wszystkim na te ostatnie słowa. Nie zawsze pozwalała sobie na tak daleko idącą pewność siebie, a właściwie było to coś, czego otoczenie doświadczało z jej strony niezwykle rzadko, ale przecież Blake nie był elementem wspomnianego środowiska, a jego centralnym punktem, wokół którego krążyła przeważająca ilość spraw, myśli i uczuć blondynki. Charlotte bardzo chciała zatem wierzyć, że jej obecne zachowanie nie mogłoby zostać odebrane jako nieodpowiednie czy zbyt śmiałe, wszak wszystkim, czym się kierowała w obecnej sytuacji, były żywione względem mężczyzny uczucia.
To również one były siłą napędową dla zniecierpliwienia, z którym próbowała walczyć, kiedy - wsparta o krawędź wypełnionej wodą wanny - czekała na powrót Griffitha. Nie było w tym irytacji czy ponaglenia, a jedynie coraz większe obawy o to, jakimi informacjami mógłby ją uraczyć po powrocie.
- Hm? - burknęła, gdy ewidentnie wyrwał ją z zamyślenia. Zmrużyła oczy, w myślach starając się odnaleźć moment, gdy padło już to jedno nazwisko. Niestety - na marne, dlatego Charlotte do personaliów intruza nie przywiązała zbyt dużej wagi. Być może błędnie i być może była to kolejna już tego dnia popełniona pomyłka, ale egoizm i tym razem wygrał, choć Lottie nie uważała, by ten odczuwany względem Blake'a był czymś nieodpowiednim - ona chciała jedynie (lub może aż?), aby spędzili ten wieczór tylko we dwoje. - Na pewno wszystko w... - podjęła, nie potrafiąc sformułować ładnie brzmiącego pytania, kiedy bliskość między nią a Blake'm znów gwałtownie zmalała, a krótka, ulotna chwila zawahania wywołana nieco mniej opanowanym niż zwykle zachowaniem mężczyzny została okryta grubą warstwą tęsknoty i ulgi związanej z ewentualną możliwością jej zaspokojenia.
To była tylko sąsiadka.
Znów zostali sami.
- Jest gotowa - odparła krótko i zgodnie z faktycznym stanem rzeczy, kiedy rozejrzała się dookoła, by upewnić się, że tak; para wodna osiadła na tafli ogromnego lustra, a krótkie spotkanie opuszków palców z powierzchnią wody w wannie utwierdziło ją w przekonaniu, że temperatura była odpowiednia.
- Możemy...? - dodała szeptem, raz jeszcze chwytając za materiał jego koszuli, tym razem w celu całkowitego się jego pozbycia.

autor

lottie

Zablokowany

Wróć do „Gry”