WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

To był zły pomysł.
To był bardzo zły pomysł. Najgorszy z możliwych. Powinna wyjść z imprezy u Dwellera (tego Harpera-Jacka Dwellera) i od razu skierować swe kroki ku taksówce, która posłusznie zawiozłaby ją do Laury. Tam przebrałaby się w wygodny dres i poszła spać, a rano obudziłaby się trzeźwa i racjonalnie myśląca. Pewnie cierpiałaby na mdłości i ból głowy, ale przynajmniej nie musiałaby zapadać się pod ziemię ze wstydu czy odbębniać kolejny surowy szlaban. A jednak nogi poniosły ją kilka budynków dalej na znajomą obdrapaną klatkę schodową, prowadzącą do mieszkania ojca. Być może podświadomie chciała się z nim skonfrontować i wyrzucić wszystkie żale, chowane gdzieś głęboko od niemal dwóch miesięcy. A może to przez to, że zaczynała być śpiąca, a jego łóżko było najbliżej (w zasadzie najbliżej były łóżka u Dwellera, ale zaklaszczmy głośno, bo nawet zjarana Stella postanowiła tam nie zostawać). Przejście tych kilkudziesięciu metrów zajęło jej dwa razy więcej czasu niż powinno, ale odkrywała Chinatown na nowo. Światła latarni raziły ją w oczy i wywoływały wyblakłe geometryczne halucynacje, a niewinne muśnięcie ceglanej ściany powodowały przejmujące dreszcze na całym ciele, jakby przenikał przez nią chłód kamienicy. Jak dziecko wchodziła w prawie każdą napotkaną kałużę, mocząc sobie buty. Czuła się lekka i zrelaksowana - było to niezwykle miłe uczucie, którego nie doświadczała już od kilku tygodni. Czuła, że coś jest nie tak. Claribel i Harrison wyjechali na zbyt długo, nie dając jej satysfakcjonującego wyjaśnienia. Czuła się porzucona, zostawiona na pastwę ciotki, bo nawet własny ojciec nie chciał się nią w tym czasie zaopiekować. Najchętniej przeniosłaby się do Laury i już nie raz była bliska ucieczki.
W końcu dotarła pod drzwi. Złapała za klamkę, ale ta nie ustąpiła. Szarpnęła mocniej, ale wciąż nic. I jeszcze raz, i jeszcze. W końcu oparła się o ścianę i ściągnęła z ramienia nieduży plecaczek, w którym zaczęła szukać klucza. Ale czy w ogóle miała klucz do mieszkania ojca? Znalazła tylko pare papierków, truskawkową pomadkę, i kilka innych bzdetów. Przeszukała też kieszenie za dużej srebrnej kurtki, którą wciąż miała zarzuconą na swoją czarną kusą sukienkę, ale tam (niespodzianka!) też nie znalazła nic, co pomogłoby jej w dostaniu się do środka. Jeszcze raz zajrzała do plecaka, tym razem napotykając się na klucz. - O - mruknęła wyraźnie zdziwiona, bo mimo wszystko nie spodziewała się tego znaleziska. Ponownie podeszła do drzwi i próbowała wcisnąć kluczyk do zamka, ale nijak nie chciał wejść. - No... kurde... Dlaczego... - mruczała coś pod nosem, odwracając kluczyk w każdą możliwą stronę. W końcu wyjęła z włosów wsuwkę i zaczęła nią grzebać w zamku, bo przypomniało jej się, że tak robią na filmach i zawsze działa.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sekret kryjący się za bieżącymi trudnościami Stelli...
No, tymi przynajmniej, które uniemożliwiały jej dostanie się do mieszkania ojca z użyciem zwykłego klucza (nie zaś odpowiadającymi za urojenia wykwitające pod sklepieniem czaszki jak wielkie, kolorowe kwiaty wyrysowane z użyciem linijki i cyrkla), był chyba zaskakująco prosty:
Elijah Martinez wymienił ostatnio zamki.
Dwukrotnie. A potem jeszcze raz.

Przy każdym z tych procesów - które wiązały się, oczywiście, z opłaceniem ślusarza, a potem znoszeniem wymownych spojrzeń i mało subtelnych uwag rzucanych pod jego adresem przez sąsiadów napotkanych na klatce schodowej, w odwecie za niosący się po budynku hałas - powtarzał sobie, że zdziwaczał.
Odbiło mu. Piąta klepka - od dawna rozklekotana i regularnie podmywana alkoholem - w końcu po prostu wypadła na dobre.
Był to zapewne pierwszy z objawów starczej demencji, albo, jeszcze lepiej, post-zawodowej paranoi, którą w okresie zbliżania się do emerytury obserwował u niejednego ze swoich kolegów. Kiedyś się z nich śmiał, przypominał sobie, a teraz sam zaczynał zachowywać się w podobny sposób - nadmierną czujnością i przesadną ostrożnością, w co trzecim przechodniu widząc potencjalne zagrożenie, a na co drugi szmer niosący się po mieszkaniu o drugiej nad ranem (niewywołany psotami Nożyka, rzecz jasna) reagując pozycją gotowości do ataku, i palcami zaciśniętymi wokół chwytu pistoletu.
Z drugiej strony, dodawał też prędko w próbie racjonalizacji, czy nie miał ku temu dobrego powodu?

Wydarzenia z ubiegłego roku nadal wracały doń w snach: budził się czasem zlany zimnym potem, przekonany, że prześladowca odpowiedzialny za wysyłanie anonimów i pogróżek czai się gdzieś w zakamarkach mieszkania, albo - jeszcze gorzej - w tej właśnie chwili zakrada pod drzwi domu Dakoty, u której od jakiegoś czasu przebywała Stella. I powtarzał sobie, że tak się nie da żyć, przywoływał się do porządku, kupił sobie nawet dwie samopomocowe książki (służące teraz za podstawkę pod głośnik, na którym słuchał jazzu i prognoz pogody) o pracy nad negatywnymi przekonaniami i nadmiernym poziomem lęku...
A jednak gdy przychodziło co do czego...

Broń spała razem z nim - tuż, tuż obok, na posłanku zbudowanym z pustej paczki po szlugach i pękatego notatnika pełnego poszlak i domysłów, na szafce nocnej - oddana wprawdzie płytkiej drzemce, ale zawsze gotowa do pełnienia swojej misji.
I teraz właśnie - o godzinie, o której wszystkie grzeczne siedemnastolatki powinny słodko spać pod kuratelą surowych ciotek, a wszyscy gentlemani po czterdziestce zażywać bardzo im potrzebnego beauty sleep - została zwerbowana do działania jednym, krótkim ruchem.
Ubrany w swój standardowy domowy uniform - szare bokserki i biały podkoszulek przecięty pręgą szarości tam, gdzie wczoraj na lekką krągłość brzucha osypał się papierosowy popiół - Elijah Martinez skradał się do drzwi, jednym ruchem dłoni nakazując psu zostać na posłaniu. Najpierw usłyszał chrobot - i wytłumaczyłby go sobie działaniem zmarźniętych myszy szukających schronienia na zimę - ale kilka szarpnięć za klamkę, cisza, a potem kliknięcia związane z ewidentnym gmeraniem przy zamku sprawiły, że nie miał nawet cienia wątpliwości.
  • Ktoś próbował się włamać.
    I pewnie pozbawić go życia, skoro rok temu jednak się nie udało.
- Jeszcze jeden ruch, a cię zajebię, skurwysynu! - krzyknął w sposób niepozbawiony straceńczego uroku, gdy znalazł się już przy framudze, z jedną dłonią na klamce, a drugą ugiętą tak, by wycelować broń w potencjalne zagrożenie. Gwałtownie szarpnął drzwi, pozwalając panoszącemu się po drugiej stronie intruzowi dosłownie wpaść do środka - Zapierdolę, słowo hono... Jezu Chryste, Stella!?

Martinez cofnął się o krok, odruchowo odsunął palec ze spustu, i, tą dłonią, którą przed chwilą trzymał na klamce, złapał za głowę. Nie było wątpliwości: rozczochrane, raczej na pewno nietrzeźwe, i owinięte czymś na kształt folii aluminiowej...
Ale to z całą pewnością było jego jedyne dziecko.

autor

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

Dziurka od klucza była taka nieduża. Wsadzenie do niej jeszcze mniejszej wsuwki graniczyło z cudem, chyba że posiadało się doświadczenie w krawiectwie i przewijaniu nitki przez igłę. Stella niestety nie była w stanie nawet przyszyć sobie guzika, dlatego włamywanie do mieszkania ojca szło jej dość opornie. Co i rusz odgarniała niesforne włosy za ucho (po jej misternej fryzurze nie było śladu, po tych wszystkich tańcach i hulankach miała na głowie przysłowiową szopę), bo nie była w stanie myśleć, kiedy wpadały jej do oczu. No, w ogóle miała teraz problem z myśleniem, a przynajmniej z myśleniem rozsądnym, bo poza tym całkiem dobrze jej szło fiksowanie na jednym punkcie. W tym momencie, błaho, na drzwiach. Gmerała wsuwką trochę w prawo, trochę w lewo, faktycznie jak myszka, w dodatku wyjątkowo skupiona na swoim zadaniu. Nie usłyszała nawet kroków po drugiej stronie, a kiedy do jej uszu dotarł głos, było już za późno na odwrót. Drzwi otworzyły się z impetem, a Stella upadła na korytarz, nadwyrężając sobie nieznacznie nadgarstki. Hmm, czyli sukces? Znalazła się w środku. Powoli uniosła głowę, czując jak rzeczywistość zaczyna jeszcze intensywniej wirować, w końcu natrafiając na twarz ojca. Patrzyła na niego przez krótką chwilę, nie mogąc ułożyć w głowie żadnego sensownego zdania. A potem zauważyła w jego dłoni broń, i jakby wytrzeźwiała na sekundę - dość szybko podniosła się z podłogi, zataczając się odrobinkę, bo wszystko wciąż było dość krzywe, jakby Elijah mieszkał w domu do góry nogami, a oni właśnie stali na spadzistym dachu. Powoli uniosła ręce do góry, mimo wszystko bardziej rozbawiona tą sytuacją niż przestraszona. - Uuu, groźnie - stwierdziła z uśmiechem na ustach, kiedy obok niej pojawił się spóźniony Nożyk. Ponownie straciła zainteresowanie ojcem, siadając na podłodze, by porządnie przywitać się z psem. Podwinęła rękawy dużo za dużej kurtki, ale te od razu opadły, upodabniając jej ręce do macki ośmiornicy. Nożyk jak zwykle był zachwycony jej obecnością i szybko położył się na plecach, przygotowując swój brzuch do drapania, co Stella oczywiście uczyniła, choć najpierw pochyliła się nad jego pyskiem, bo miała wrażenie, że pachnie ananasami. - Ananas to takie... dziwne słowo. Ana-nas. A-nana-nas... - zaczęła rozkładać rzeczownik na części pierwsze, sprawdzając jak brzmi w jej ustach. W zasadzie już nie pamiętała po co tak naprawdę przyszła do ojca, ale w środku było ciepło i bezwietrznie, podświadomie poczuła się bezpieczniej niż na zewnątrz, przez co mogła się bardziej rozluźnić. - Nie dałeś mi kluczy do mieszkania - zauważyła, unosząc ręce na wysokość piersi, by zbadać o ile za długie ma rękawy. Spróbowała zakręcić nimi parę kołowrotków, i nawet trochę jej wyszło, co wywołało jeszcze szerszy uśmiech na jej lekko zaczerwienionej twarzy. - No już, już... - uspokoiła zniecierpliwionego psa, wracając do pieszczot. Nawet wygodnie tu było na tej podłodze, właściwie mogłaby się tak teraz osunąć, zwinąć w kłębek obok psa, i zasnąć, szczególnie gdyby ktoś gładził ją przy tym po włosach, tak jak ona teraz drapała Nożyka po brzuchu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Osobą, która zapewne poradziłaby sobie z rozbrojeniem zamka z użyciem wsuwki (albo i, jak nachalnie podpowiadał stęskniony umysł, jednego uśmiechu i krzty osobistego uroku) bez większych trudności, był nikt inny, jak Claribel Hannigan. Clari. Ta, która w domu Martinezów (choć pojęcie było to dziwne, egzotyczne w brzmieniu, w pamięci - odległe, jak królestwo jakieś, ukryte za siedmioma górami, lasami, i całymi kilometrami smoczych nor) zwykle odpowiadała za zadania wymagające manualnej sprawności. Ta, co przyszywała guziki, lepiła z plasteliny mikre figurki - zwykle na ostatnią chwilę, gdy mała Stella tuż po dobranocce przypomniała sobie o zaległej pracy domowej na jutro rano, plotła warkocze, usuwała drzazgi wbite złośliwie pod skórę kciuka, wywlekała kleszcze wczepione w zaróżowioną skórę i robiła całą masę innych rzeczy, do których Elijah nie miał ani talentu, ani - przede wszystkim - cierpliwości. I jasne, jako detektyw w teorii sam umiałby otworzyć zamek w drzwiach igłą, wsuwką, czy małym wytryszkiem, ale w razie potrzeby zwykle radził sobie z podobnymi wyzwaniami w o wiele mniej wysublimowany sposób.
I - przytomniejącym powoli spojrzeniem mierząc malującą się przed nim scenę, a przy tym stopniowo łącząc fakty w coraz to bardziej koherentną wizję aktualnych wydarzeń - jakąś częścią siebie (tą, do której przyznawał się najmniej chętnie, tak gwoli ścisłości) szczerze żałował, że jej tu nie ma.
Bo wtedy może pokazałaby Stelli, jak poradzić sobie z zapadką zamka następnym razem... A przede wszystkim wzięłaby na siebie całe to głaskanie po głowie zwiniętej w kłębek pociechy, z którym on z każdym rokiem, zdawało się, radził sobie coraz mniej, i mniej, i mniej.

Ale Clari tu nie było.
  • [Pytanie podrzucone przez cichy głosik mieszkający za prawym uchem: Gdzie więc? G d z i e była Claribel Martinez Hannigan, skoro nie było jej przy nich!?]
Zamiast niej, głównymi postaciami w odgrywającym się na prowizorycznej scenie spowitego mrokiem korytarza, był podstarzały znajdujący się w kwiecie wieku detektyw, jego kostropaty pies i naćpana znajdująca się w stanie ewidentnego pobudzenia poznawczo-emocjonalnego nastoletnia córka.
Cóż, niekoniecznie wymarzony scenariusz o... - krótki rzut oka na podświetlany wyświetlacz ściennego zegara - czwartej nad ranem, ale z pewnością mogło być gorzej.

Elijah natychmiast zabezpieczył broń, wrzucił ją do szuflady stojącej nieopodal komody (ostatkiem zdrowego rozsądku: daleko poza zasięgiem dziecka, oraz psa), a potem zamknął za córką drzwi, starannie zasuwając dwie różne zasuwy, przyklęknął na jednym kolanie i wpatrzył się w Stellę spojrzeniem bacznym, acz nienachalnym (taką przynajmniej miał nadzieję).
Skończył ostatnio wirtualny kurs Miękkich Umiejętności Rodzicielskich dla Opornych - Zapisz się już dziś i napraw relacje ze swoją pociechą RAZ NA ZAWSZE!, a los chyba postanowił właśnie dać mu okazję do wykorzystania świeżo nabytych narzędzi w praktyce.
Odchrząknął.
Miał ochotę wstać, pójść do kuchni, wyciągnąć z szuflady podręczną latarkę w rozmiarze iks-es, ostrym snopem światła przeskanować nastoletnie źrenice, a następnie posadzić córkę na krześle i maltretować rodzicielską gadaniną tak długo, aż wyśpiewa wszystkie przychodzące jej do głowy nazwiska osób potencjalnie odpowiedzialnych za podanie jej tego, co wzięła i/lub wypiła (a wiadomo, że ojcowski słowotok bladym świtem, gdy świat faluje, wiruje i przeskakuje z wizji jednego oka, do drugiego, działa lepiej niż inne tortury).
Zamiast tego, nadludzkim dosłownie wysiłkiem, przemógł się by wytrwać w swoich zmartwieniach i dyskomforcie.
Nieważne (no, póki co), gdzie wcześniej była. Ważne, że nic nie wskazywało na to, by oprócz potencjalnego kaca nabyła tej nocy coś jeszcze, a więc na przykład nową traumę, chorobę weneryczną albo permanentne uszkodzenie układu nerwowego.
A najważniejsze, że wiedziała gdzie przyjść. I, że przyszła właśnie tu.
- Ciężka noc, co? - zagaił, patrząc na dziewczęce przeguby niknące w srebrnych mackach. Cokolwiek był to za ciuch, a) wyglądał jak wielki aluminiowy kondom i b) raczej nie należał do Stelli (choć cholera wie tę dzisiejszą młodzież i jej odzieżowe trendy) - Fajna kurtka, Gwiazdko.

autor

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

Clari tu nie było.
Początkowo Stella poczuła się wolna. Spełniło się jedno z jej najskrytszych marzeń: zniknęła osoba, która najbardziej ją kontrolowała. Miała złudną nadzieję, że zostanie sama w ich rodzinnym domu na Phinney Ridge, i tylko od czasu do czasu będzie musiała znosić odwiedziny ciotki Dakoty czy, ewentualnie, ojca. W końcu miała siedemnaście lat, już jedną nogą niepewnie wchodziła w dorosłość, potrafiła o siebie zadbać. Wiedziała jak ugotować makaron, umiała nastawić pranie i korzystać z żelazka. Nie stanowiła dla siebie zagrożenia, przynajmniej nie w domu, dlatego decyzja Claribel była dla niej poniekąd znakiem, że jej nie ufa i nie uważa jej za kompetentną osobę. Zmusiła ją do przeprowadzki do ciotki Dakoty, co nie odpowiadało jej pod wieloma względami. Przede wszystkim nie była u siebie - owszem, dom Dakoty był niemalże jej drugim rodzinnym domem i często w nim bywała, ale to nie to samo. Ciągle miała wrażenie, że robi coś nie tak. Że odkłada płatki nie w to miejsce, że telewizor włącza za głośno, że butów nie chowa do szafki... Ciąg drobiazgów, o których normalnie się nie myśli, a które ostatnio zaprzątały głowę Stelli o wiele częściej niż powinny. Ciotka Dakota na początku była wyrozumiała i Stella naiwnie sądziła, że da jej większą wolność niż rodzicielka - w końcu zawsze wydawała się taka wyluzowana i nowoczesna. I taka była przez pierwszy tydzień, może dwa, aż nie zamieniła się w macochę z bajki. Zawoziła ją do szkoły i odbierała po południu, namawiała ją do zapisania się na zajęcia pozalekcyjne, ciągle szukała jej jakiegoś zajęcia. Stello, a dzwoniłaś dzisiaj do mamy? Na początku dzwoniła regularnie, teraz co parę dni wysyłała smsa albo zdjęcie psa. Do Harrisona odzywała się jeszcze rzadziej, czasem wysyłając mu mema, zabawnego zapewne tylko dla ich dwójki. Nie chciała się do tego przyznać, bo przecież próbowała udowodnić, że już jest dorosła, ale miała do nich żal. Do wszystkich. Do Dakoty, Elijah, Harrisona i, przede wszystkim, Claribel. Za nagły wyjazd, w dodatku tak długi, bez podania daty powrotu. Za zmuszenie do wyprowadzki ze swojego domu. Nawet za ten brak codziennych telefonów i irytującego upewniania się, że wszystko w porządku. Czuła się zlekceważona. Przez ojca też, bo wydawało jej się, że w tej sytuacji mógłby bardziej się nią zainteresować, nawet jeżeli pokazywałaby mu, że wcale jej się to nie podoba.
I chyba o tym też chciała mu dzisiaj powiedzieć. Chowała w sobie mnóstwo frustracji z zaistniałej sytuacji i zawodu swoją rodziną. Chwilowy wyrzut narkotycznych endorfin pomału się kończył, ustępując miejsca zmęczeniu, smutkowi i złości. Jakby na koniec swojej pracy postanowiły wyciągnąć wszystkie przykrości na światło dzienne - sadyści, tylko z nazwy będący hormonami szczęścia.
- Nie, w zasadzie nie - odpowiedziała po krótkiej chwili namysłu, czując w kieszeni ciągłe wibracje telefonu. Wrr, wrr przerwa wrr jakby ktoś nadawał alfabetem Morse'a. - Fajnie było - poznała gwiazdę muzyki, potańczyła, pośmiała się, oderwała od codziennych problemów. - Nożyk ma taką miękką sierść - zauważyła nagle, choć głaskała go od kilku minut. - Dotknij - Sięgnęła po ojcowską dłoń, przykładając ją do boku psa, po czym spojrzała na niego wyczekująco, szukając potwierdzenia. Wrr! Stella w końcu sięgnęła po telefon, szamocząc się z kieszenią odrobinę, przez co na podłogę wypadła kolorowa zapalniczka. Wzrok miała jednak utkwiony w jasnym ekranie, oczy zmrużone, palce biegające po klawiaturze szybko jak zwykle, choć nie trafiające w te literki, w które powinny.
- Dzięki - uśmiechnęła się, odkładając telefon na podłogę. - Ale trochę za duża, nie? - Przyjrzała jej się krytycznie, po czym postanowiła ją zdjąć, co nie było wcale takie proste, bo zapomniała, że na plecach wciąż ma swój plecaczek. Rękawy w pokrętny sposób zaplątały się z ramiączkami, ale w końcu obydwie rzeczy wylądowały na podłodze. Idąc za ciosem, Stella niedbałym ruchem ściągnęła jeszcze buty, zostając w ciemnych rajstopach i kusej czarnej sukience w kwiaty. - Zawsze wyciągasz broń, jak ktoś do ciebie puka? - Zapytała, opierając głowę o ścianę. Nogi wyciągnęła przed siebie, majtając rytmicznie stopami, to w prawo, to w lewo. Danger, danger! Siedząc na podłodze, przestała czuć w głowie takie zawirowania. - Zjadłabym coś - wypaliła nagle. - Pizzę - Z ciepłym serem, ciągnącym się pysznie, i... niczym więcej. Pizzę z serem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

I to była właśnie jedna z mądrości, których uczy tylko narastający w metryczce wiek - obok reguły, że naprawdę opłaca się czytać zalecenia na opakowaniach, bo makaron kokardki gotuje się trochę inaczej, niż spaghetti, a ten z mąki pszennej najlepiej odcedzić, chociaż tego z orkiszu albo gryki - już wcale nie, czy zasady funkcjonowania wszechświata, zgodnie z którą pozostawienie żelazka o sekundę za długo na materiale jedwabnej albo poliestrowej koszuli kończy się tragedią -
  • po każdym haju - następował zjazd.
Po każdej nocy następował świt. Po każdym pijaństwie, przychodził kac. Po każdym błędzie - konsekwencje. Po każdej przyjemności - głód.
Oczekiwania rodziły rozczarowania. Niektóre plany okazywały się być trafionymi, inne - spektakularnie brały w łeb.
I w życiu już tak, niestety, było, że raz jest dobrze, a raz jest źle.
  • Kabhi Khushi Kabhie Gham, Stello Martinez - wyrecytowane skrzekliwym nieco, choć niepozbawionym uroku głosem godnym wielkiej gwiazdy Bollywood - Czasem słońce, czasem deszcz.
Elijah Martinez Jr patrzył na swoją jedyną pociechę (choć myśl, że te siedemnaście lat temu zaprosili ją wraz z Claribel na dziwny, momentami straszny, często bardzo niesprawiedliwy świat, bynajmniej nie stanowiła przy tym dlań żadnego pocieszenia w jego własnym smutku i rozterkach). I uśmiechnął się mimowolnie, czując, jak sięga po jego dłoń.

Zaniedbywał ją. Ale zaniedbywanie wszystkiego, i wszystkich, na których mu zależało, było dlań złotym standardem, nawykiem tak gruntownie wżartym w wachlarz typowych dlań zachowań, że - zdawałoby się - niemożliwym do wyplenienia ot tak. Chciał. Naprawdę chciał. Interesować się nią lepiej, bardziej, częściej. Robić to, co robią dobrzy ojcowie w serialach i umoralniających książkach czytanych głównie dla uśpienia sumienia - zabierać ją na lody i naleśniki nie od wielkiego dzwonu, ale regularnie, znać z imienia i nazwiska wszystkich jej nauczycieli (bynajmniej nie dlatego, przy okazji, że im wszystkim sprawdził potencjalne kartoteki, nim wysłali Stellę do szkoły...), wpadać z niezapowiedzianą wizytą nie ryzykując, że wzbudzi to w dziewczynce tylko pretensję, i gniew.
Ale na drodze zawsze jakoś stało...
Coś. Na drodze zawsze stało coś.

Czasem telefony z pogróżkami. Innym razem - wciągający go jak wir alkoholowy ciąg.

- Tylko o czwartej nad ranem - odpowiedział na pytanie, jednocześnie pod lekkim naciskiem dziewczęcej dłoni wsuwając palce głębiej w psią sierść. Dawno już nie czesał Nożyka tak, jakby tego chciał - skrupulatnie, w skupieniu, bez permanentnego podążania uwagą za dystrakcjami z otoczenia - Poza tym, ty nie pukałaś, młoda damo - Przypomniał, nie mogąc przy tym powstrzymać się od lekkiej parodii reprymendy, jakiej Stella zapewne mogłaby spodziewać się prędzej ze strony matki, czy Dakoty - w rzadkim przypływie surowości. - Pozwól, że przypomnę, że najpierw szarpałaś za klamkę... - przymknął lekko powieki, w godnym gliniarza skupieniu odtwarzając wspomnienie tak, jakby samemu sobie relacjonował bieg zdarzeń z tak zwanego "miejsca zdarzenia" - A potem próbowałaś mi zrobić mały włam... - mówił jednak, jeszcze, bez cienia pretensji. Być może był zbyt rozespany, by tak od razu przypomnieć sobie, że powinien być dla Stelli autorytetem ojcem, a nie wspólnikiem w zbrodni - Zamówię ci. W Bill's Crusty Fingers... - zaczął, świadomie przy tym ignorując dziesięć potencjalnie ukrytych (i niepokojących przy tym) znaczeń ukrytych w nazwie lokalnej pizzerii - Mają całodobową dostawę, z myślą o takich... - jak Ty?; ale w końcu niedaleko padało jabłko od jabłoni. Czy raczej owoc opuncji od kaktusa, zważywszy na pochodzenie Martineza - jak ja. Nie będę kłamał, to nie pierwszy raz, jak będę u nich coś zamawiał o tej porze.

Przerwał pieszczoty, jakim poddawał chwilę temu psa, całkowity obowiązek kontynuacji zostawiając córce, i dźwignął się z podłogi. Poczłapał - bo w tym wieku, okolicznościach, i o tej porze, jest to najbardziej trafne określenie, jakim można było opisać ruchy mężczyzny - do kuchni, i odczepił z drzwi lodówki, wymiętą ulotkę knajpki.
- Z podwójnym? Chciałabyś do tego ekstra sos czosnkowy, albo colę? Ja wezmę... - przebiegł spojrzeniem przez listę pozycji, wybierając między cholesterolem, cholesterolem z ostrą papryką, i cholesterolem-ekstra, posypanym wyrobem parmezanopodobnym, i bekonem - Chyba hawajską. W międzyczasie... herbaty i aspiryny? Dobrze by było, gdybys mi powiedziała, czy piłaś tylko, czy grane było jeszcze coś.
I wcale nie miał na myśli muzyki.

autor

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

Nie pukała, bo sądziła, że nie musi. Wydawało jej się, że mieszkanie ojca powinno być też jej mieszkaniem, nawet jeżeli spędzała tutaj tyle czasu, co na lekarstwo. Puka się do obcych miejsc. Puka się do miejsc, w których człowiek czuje się niekomfortowo. A Stella, jakkolwiek jej relacja z ojcem nie byłaby pokręcona, chciała traktować to miejsce jak coś w rodzaju domu, może nie tak ciepłego i przyjemnego jak ten na Phinney Ridge, ale przynajmniej bezpiecznego. Takiego, gdzie mogła spokojnie siedzieć w środku nocy na podłodze i głaskać psa. - A powinnam? - Mruknęła, przesuwając powoli dłoń ku psim uszom, które zaczęła delikatnie drapać. - Bo nie dałeś mi kluczy! - Oburzyła się, spoglądając na niego zaczerwienionymi oczami, jedyną faktycznie widoczną cechą odziedziczoną po matce. Wzz, wzz... znowu wyjęła z kieszeni telefon, ale nie była w stanie szybko połączyć tych wszystkich literek w logiczne wiadomości, więc odłożyła go gdzieś obok na podłogę. Gumowa obudowa już trochę pożółkła i wcale nie uchroniła delikatnego ekranu od lekkiego porysowania w lewym górnym rogu. Sama czasem się czuła jak taki porysowany ekran w obudowie - bez sensu.
- Jak ty? Czyli jakich? W ogóle... gotujesz tu coś czasem? Dakota też nie gotuje, ostatnio testuje dietę pu... pudełkową. Bez sensu, bo tych pudełek nie zabierają, wie - hep! - sz? I tak się zbierają, i zbierają... - westchnęła, rozglądając się po dość surowym wnętrzu. - Z podwójnym serem i colą - odpowiedziała od razu. - Lubię pizzę. Harrison robi dobrą pizzę, ale nie umie robić okrągłej, zawsze robi taką prostokątną. Kiedyś Cameron u nas był i nie chciał jej zjeść, bo s-stwierdził, że to nie może być pizza, skoro nie... nie jest okrągła - szybko łapała się pojedynczych myśli, które pojawiały się w jej głowie, dopóki nie uciekły. Jak już uciekły, nie była w stanie do nich wrócić. Oparła się wygodniej o ścianę, prostując nogi. Wlepiła wzrok w swoje stopy, kręcąc nimi małe kółka. Nożyk niecierpliwie się poruszył, uderzając w nią łapą, więc wróciła do psich pieszczot.
- Nie piłam - odpowiedziała wyjątkowo trzeźwo, choć tak naprawdę wyżłopała Dweller-bombę, która już zaczynała siać w jej organizmie spustoszenie. Jednak prawdziwe pobojowisko miała przeżyć dopiero za kilka godzin, kiedy obudzi się po pozornie leczniczym śnie. - Tylko muzyka była grana - odpowiedziała pseudomądrze, po czym parsknęła śmiechem, rozbawiona swoją zupełnie nieśmieszną uwagą. W końcu podniosła się z podłogi i (kiedy świat w jej głowie przestał wirować po tej nagłej zmianie pozycji z siedzącej na stojącą) poszła do ojca do kuchni, oczywiście w towarzystwie psa, który rzadko ją opuszczał podczas tych rzadkich wizyt. Czasem się zastanawiała czy Nożyk za nią tęskni, ale tak naprawdę, jak człowiek, czy nie jest mu smutno, kiedy go nie odwiedza. Podeszła do okna na przeciwko lodówki i otworzyła je na oścież, chcąc zaczerpnąć trochę świeżego powietrza (choć w Seattle zapewne nigdzie nie było to możliwe). - Duszno tu - stwierdziła, wachlując się przez chwilę dłonią. W końcu ją to zmęczyło, więc usiadła półdupkiem na parapecie, spoglądając na ojca. - Mama czasem do ciebie dzwoni? - Bo do niej dzwoniła rzadko.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ależ było!
Oczywiście, że było! Cały ten obraz nędzy i rozpaczy - powycierana w miejscach, które zgorzkniały detektyw i jego, obdarzony iście stoickim charakterem, czworonóg (był to chyba wymóg absolutnie konieczny, jeśli chciało się przetrwać w towarzystwie Martineza więcej, niż dwadzieścia cztery godziny ciurkiem) najbardziej sobie ukochali, ciasna kuchenka o ścianach wyłożonych patchworkiem płytek na wzór dadaistycznej kompozycji, zagracony stertami kartonowych pudeł gabinet i parę poprzekrzywianych zdjęć z lepszych czasów zdobiących żądne gruntownego odmalowania ściany - to wszystko należało do niej. Pewnie zresztą nawet bardziej, niż do niego - Elijah wiedział wszak, że gdy kiedyś pożegna się z tym padołem łez i rozpaczy, niezależnie od tego, czy będzie to jutro, czy za czterdzieści-kilka lat, na szczycie jego ostatniej woli znajdzie się imię jego jedynej pociechy. A pod spodem?
Najpewniej długo-długo-długo nikt.

Martinezowi w całej tej retoryce umykała jednak chyba inna, ważna, rzecz. To, mianowicie, że w przestrzeniach nie chodzi tylko o przedmioty, i, że nie każde mieszkanie jest od razu Domem. Sam - do nastego roku życia dzielący te same przestrzenie z sześćdziesięcioma pięcioma innymi chłopcami w jego wieku, a potem, do pełnoletniości, zmieniając adres średnio co rok, albo dwa - po prostu nigdy nie utożsamiał żadnego zestawu dachu i ścian z...
Z, Elijah... właściwie czym?
Z poczuciem bezpieczeństwa? Zaufaniem? Spokojnym snem?
Chryste. Te były dla niego abstrakcją przez tak długi czas - z krótką wyrwą na te parę dobrych lat, w trakcie których faktycznie budowali z Claribel nie tylko jakiś tam układ, ale prawdziwą rodzinę i mieszczący ją dom - że chyba zwyczajnie nie myślał, że tak się w ogóle da.
Czy chciał, żeby córka czuła się przy nim bezpiecznie? Jezu Chryste, oczywiście, że tak.
A jednak na jakiejś płaszczyźnie - w ogóle nie był w stanie połączyć tej idei z faktem, że może powinien...
  • Może powinien był od razu dorobić jej ten cholerny klucz. I zawsze pamiętać, by przysłać jej nowy, za każdym razem, gdy zmieniał gerdę w drzwiach...
- Nie! To znaczy... Tak, ale tylko po to, żebym mógł cię usłyszeć, skarbie. Jest... czwarta nad ranem? Ale nie dlatego... - I w ostatniej chwili wstrzymał się, nim rozczochrałby pszeniczno-złote włosy córki (choć trochę wyblakłe, czy raczej poszarzałe - pewnie od całego tego papierosowego dymu, które dziś w nie wsiąkł) dłonią - w geście zapożyczonym od tego Elijah, który zajmował się córką przed rokiem dwa-zero-jeden-jeden.
Rychłą (oj, niepokojąco rychłą - a związaną pewnie z przepływem myśli typowym dla mózgu napędzanego czymś więcej, niż herbata z rumianku i młodzieńczy refleks) zmianę tematu przyjął, mimo wszystko, z pewną ulgą. Łatwiej rozmawiało się o jedzeniu - nawet, jeśli w komentarzu córki kryła się krytyka najróżniejszych diet - niż o około-filozoficznych zagadnieniach jak to, co prawdziwym domem jest, a co już nie.
- Gotuję - przyznał - Ostatnio nauczyłem się robić wegańską zapiekankę makaronową. Tylko dlatego, w sumie, że kurczak, którego miałem do niej odłożonego... Eee... No, powiedzmy, że zdechł drugi raz. Ale wyszła nieźle! Z cukinią i straszną ilością czosnku i... - Harrison pojawił się w narracji córki zupełnie znienacka, sprawiając swoją (symboliczną, dzięki Bogu) obecnością, że i Elijah ten detektyw od siedmiu boleści zgubił na moment trop - A ty? - mimowolnie podchwycił ton, który opowieści Stelli nadawała chyba rozkładająca się w jej ciele Dweller-bomba - Jak ty uważasz, skarbie? Czy pizza musi być okrągła?
Bo on na przykład uważał, że nie. Ale w życiu by tego nie przyznał, gdyby się okazało, że Harrison Crane ma, na przykład, dokładnie takie samo stanowisko w tej niezwykle ważnej sprawie.

Poczekał, aż córka znajdzie sobie - po kilku próbach okraszonych wierceniem się w miejscu, i najróżniejszymi machinacjami z, zachwyconym całą tą sowitą porcją atencji, psem - nowy przystanek, tym razem przy oknie. Przechylił głowę, spoglądając na nią z ukosa, i uderzyło go, jak dorośle wyglądała. W tej czarnej sukience, i ze specyficznym zmęczeniem wypisanym w ruchach ciała. Dzieci nie potrafią być tak zmęczone, pomyślał.
(Dorośli - już tak).
Przełknął, wyciągając z szuflady musującą tabletkę aspiryny - na całe szczęście flaworyzowaną pomarańczą, sam nie był w stanie przełknąć żadnej innej. Wypełnił dwie szklanki odpowiednią miarką wody, a potem wrzucił po tabletce do każdej z nich.
Zbliżył się do córki ostrożnie; jak do dzikiego ptaka, który w każdej chwili może się spłoszyć, i zwyczajnie zwiać.
- Czasem, tak - Niewystarczająco często; wyciągnął rękę, z łagodnym uśmiechem sugerując Stelli, że może to pora na bezalkoholowy toast, w trosce o ich jutrzejszy, poranny stan - A do ciebie? Brakuje jej tu. W Seattle. Mnie też.

autor

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

Obraz ojca sprzed roku dwa-zero-jeden-jeden stawał się dla Stelli mglistym wspomnieniem. Z jej perspektywy dziesięć lat to większość życia - większość życia spędzona w tym dziwnym układzie dwóch domów, z czego ten drugi był tak okazjonalny, że prawie niezauważalny. Idę do taty, nigdy idę do domu, w przeciwieństwie do tego na Phinney Ridge, do którego już zawsze miała czuć sentyment. Dopiero teraz, kiedy została zmuszona się stamtąd wyprowadzić, uświadomiła sobie, jak bardzo to miejsce było jej bliskie. I jak bardzo była przywiązana do mamy, nawet jeżeli regularnie denerwowała ją swoją nadopiekuńczością. Dużo razem przeżyły, zawsze były dwie przeciwko całemu światu; nawet kiedy Harrison dołączył do ich dwójki, to wciąż ona była tym spoiwem, stałą częścią jej życia. I nie dość, że zniknęła, to jeszcze coraz rzadziej się do niej odzywała. Stella już kiedyś zastanawiała się nad tym czy jej nie przeszkadza, czy nie jest bolesnym przypomnieniem poprzedniego życia, taką kotwicą, która nie pozwala ruszyć dalej. I kiedy tak mijały dni bez żadnej irytującej wiadomości o treści: Słuchaj się Dakoty! albo Jak w szkole? czy Wszystko w porządku? wysyłane dwa razy dziennie, dochodziła do wniosku, że chyba właśnie tak było. I trochę ją to bolało.
- Nie musi być okrągła. Musi mieć ser - stwierdziła, czując, jak przez tę rozmowę robi się coraz bardziej głodna. Westchnęła przeciągle, sadowiąc się wygodniej na parapecie. Odruchowo obciągnęła nieco sukienkę, która i tak szybko podskoczyła z powrotem gdzieś do połowy uda. Chłodny wiatr owiewał jej spocone ciało, pomagając zachować nieco atencji - w przeciwnym wypadku pewnie zaczęłaby przysypiać.
Odebrała od niego szklankę, przyglądając się jej zawartości dość nieufnie. - Prawie w ogóle. Dakota każe mi ciągle do niej dzwonić, ale nie rozumiem po co. To chyba ona powinna się mną interesować, nie na odwrót - westchnęła, podejmując kolejny test napoju od ojca - powąchała go, krzywiąc się nieco na ten syntetyczny zapach pomarańczy. - Co to - wolała się dowiedzieć zanim zdecyduje czy chce to wypić. szkoda, że nie zadała tego samego pytania parę godzin wcześniej - Tu zawsze jest tak cicho - stwierdziła nagle, rozglądając się po pomieszczeniu, chyba znowu zapominając, że jest środek nocy. Ale nie przypominała sobie, żeby u ojca kiedykolwiek było inaczej. - Nie masz jakiegoś radia czy coś? - na pewno miał, nie uwierzy w nic innego, przecież nie da się żyć w takiej ciszy non-stop. Przynajmniej ona nie potrafiła, pewnie dlatego ciągle jej się psuły słuchawki, bo korzystała z nich zbyt często i większość swojego życia spędzały dziwnie poplątane w plecaku. - Mi teraz piszczy w uszach, tak piiiiii, tobie też? - jej organizm zdążył przywyknąć do zdecydowanie przewyższonej normy dźwięku u Dwellera i nie do końca wiedział jak się zachować w tak odmiennym pomieszczeniu.
- W ogóle mógłbyś nosić jakieś spodnie do spania, wiesz? A gdyby był... nie wiem... no, pożar... Pożar, no nie? I musiałbyś tak wybiec na ulicę? Słabo - skwitowała, jednak wstając z parapetu. Przeszła parę kroków, odstawiając szklankę na stolik przy kanapie. Sprawnym ruchem związała (już dość długie, jak na nią) włosy w kok - tak bez gumki, kiedyś Claribel ją nauczyła tego triku. Obeszła kanapę dookoła, czując pod palcami szorstki materiał oparcia, po czym w końcu na niej usiadła.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obserwując poczynania córki - i przetwarzając je z niemałym trudem w, nie oszukujmy się, nieszczególnie świeżym o tej porze dnia (nocy?) umyśle - coraz bardziej nabierał pewności, że dziewczynka nie mówi mu całej prawdy. Te jej myśli, wymijające się na autostradzie nastoletniego mózgu bez większej przewidywalności... To piszczenie w uszach... Ten ton głosu, i przepełniony wysiłkiem sposób, w jaki wypowiadała samogłoski - mające trzymać każdy kolejny wyraz w ryzach, nie pozwalając mu na rozejście się w szwach jak ubraniu wypranemu w zbyt wysokiej temperaturze... Te mikre krostki gęsiej skórki jeżące się na połaciach odkrytej skóry nóg i przedramion...
Wziął głęboki, powolny wdech; złożył trzymaną w dłoni ulotkę na dwa, i spróbował uśmiechnąć się ze spokojem - choć grymas w rezultacie tych prób wyrażał chyba głównie ojcowskie zmartwienie.
- Znajdę ci jakiś... sweterek - zadecydował, znak interpunkcyjny, który to stwierdzenie mógłby przekuć w pytanie, połknąwszy razem z porządnym haustem musującego cytrusowego zajzajeru. Zapach napoju drażnił nozdrza, smak (choć i tak lepszy, niż w przypadku wersji klasycznej) przypominał, dlaczego obiecywało się że pić się już więcej nie będzie, a kolor kojarzył się z barwą zjełczałego masła, a jednak Elijah opróżniał dzielnie szklankę, w nadziei, że da tym dobry przykład swojej latorośli. Taki, choćby, żeby n i g d y nie gardzić oferowaną nam aspiryną, a także nie doprowadzać się - w pierwszej kolejności - do stanu, który zmusza nas do jej zażycia. Gdy podjął już decyzję, pozostawił na moment Stellę w towarzystwie Nożyka, kwasu acetylosalicylowego (na szczęście jedynego kwasu, jaki Martinez miał w domu - w przeciwieństwie do tych jego odmian, na które Stella pewnie mogła się napatoczyć w posiadłości pieprzonego Harper-Jacka...) oraz rozciągającej się za oknem nocy, niespiesznie przeradzającej się teraz w blado-siny brzask, i ruszył do sypialni w pogoni za czymś, co mogłoby choćby kształtem przypominać odpowiedni dla nastolatki sweter. Poniósł fiasko, ale przynajmniej po drodze wydzwonił Crusty Fingers, i kazał Billowi (lub po prostu komuś na jego usługach, choć równie prawdopodobnym było, że żaden "Bill" nie stał nawet za całym interesem, a imię to figurowało w nazwie tylko z uwagi na swoje dźwięczne brzmienie) pośpieszyć się z przygotowaniem pizzy (nieważne w jakim kształcie - oby pokrytej sowitą porcją sera). Gdy ponownie stanął w drzwiach - chwytając w małżowinę ucha słowa wypowiadane przez córkę - trzymał w dłoni najbardziej miękką, flanelową koszulę, jaką udało mu się znaleźć w szafie, oraz wełniane, męskie skarpetki.
- No, byłby niezły przypał - zgodził się szczerze, w zasadzie dość pozytywnie przy tym zaskoczony łatwością, z jaką przyszło mu odgrzebać w odmętach umysłu równie młodzieżowe słowo (w odbiorze córki brzmiał pewnie jak totalny wapniak, ale sam był aktualnie sobą zachwycony)- Daj mi jeszcze pięć lat, a zacznę nosić kalesony. Miejmy nadzieję, że do tamtej pory nie pierdo... wybuchnie mi tu żaden pożar - zamyślił się na chwilę, konstatując, że kiedyś jeszcze władze budynku przeprowadzały regularne kontrole bezpieczeństwa i wymiany czujników dymu, ale od jakiegoś czasu ani widu, ani słychu było o zajmujących się tym rutyniarzach. Pewnie mógłby się tym zainteresować, skrobnąć nawet jakąś petycję i roznieść do podpisania po sąsiedzku, ale ostatnimi czasy miał bardziej palące (ewentualnie: "upalone", jeśliby wziąć pod uwagę podejrzenie, jakie żywił względem aktualnego stanu córki) sprawy do ogarniania.
- Słuchaj, jeśli czujesz, że mama się tobą nie interesuje... - zaczął, natychmiast dostrzegłszy, po jak grząskim gruncie teraz stąpa. Musiał ważyć słowa, a, bądźmy szczerzy, szale jego wewnętrznej, zdroworozsądkowej wagi, były raczej dość wadliwe, i ostatnimi czasy trochę zardzewiałe. Tym bardziej więc rosło ryzyko, że - i tak niezbyt wprawiony w prowadzeniu skutecznych i konstruktywnych rozmów z dorastającym dzieckiem - walnie jakąś głupotę.
Przykucnął nieopodal kanapy, przeżywając swoiste deja vu z dnia, w którym Stella odwiedziła go w ubiegłym roku (nie mógł uwierzyć, zwłaszcza teraz, patrząc na niej w tej kiecce, i z jakimkolwiek mocnym, jak na dziecko makijażem, jak bardzo zmieniła się dorosła od tamtej pory); przykrył kolana blondynki koszulą niczym kocem (choć od niedopranego koca, którym aktualnie dysponował, koszula była akurat znacznie bardziej przyjemna w dotyku).
- Stella... Stelka... - oblizał wargi, zasznurował w zamyśleniu, a potem rozłączył z cichym, śmiesznym plaśnięciem (faktycznie za cicho było, cholera, w tym mieszkaniu - słyszał sapanie psa, burczenie w nastoletnim żołądku, a także echo niosące się po pustce, jaka wypełniała aktualnie jego głowę) - Wiesz... I mówię serio... Że naprawdę możesz ze mną o wszystkim porozmawiać, prawda? Wiem, że pewnie nie zastąpię mamy. Nie, inaczej - poprawił się natychmiast, bo przecież Claribel była niezastąpiona - W i e m, że n a p e w n o nie zastąpię mamy, nawet nie będę próbował. Ale chętnie posłucham, jeśli chciałabyś pogadać o czymś akurat ze mną, bo mama jest zajęta, a Dakota... No, a Dakota jest Dakotą.
Na przykład o tym, co, kurde, zażyłaś na tym nieszczęsnym melanżu - chciał dodać, ale na całe szczęście w porę się powstrzymał.

autor

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

Stella rozsiadła się w rogu kanapy, opierając łokieć o jej oparcie. Prowizoryczny kok zatrząsł się niebezpiecznie, ale dzielnie pozostał na miejscu. Nożyk oparł pysk o jej szczupłą (chudą?) nogę, łaskocząc ją chłodnym powietrzem, wydobywającym się z mokrego psiego nosa. Odruchowo zaczęła drapać go za uchem - to była czynność, którą wykonywała tak wiele razy, że nawet się nad tym nie zastanawiała. Doskonale znała Nożyka i wiedziała w jakim miejscu położyć dłoń, by był najszczęśliwszym psem na świecie. Drapała więc go spokojnie, rytmicznie, prawie usypiająco (dla psa i dla niej). - Możesz przy mnie przeklinać, nie mam pięciu lat - mruknęła niezadowolona. Wszyscy zdawali się o tym zapominać: mama, ojczym, ojciec, ciotka, każdy członek ich poplątanej rodziny. Może dlatego, że nie ma rodzeństwa? Że nie ma wśród nich nikogo młodszego? Poza Cameronem, ale on i tak rzadko ich odwiedzał.
- O nie, nie zaczynajmy tego tematu - jęknęła, kiedy ojciec zmienił ton na bardziej moralizatorski, i w dodatku przed nią kucnął. Od razu podciągnęła nogi bliżej siebie, krzyżując dłonie na piersi - Nożyk był tym bardzo niepocieszony. Odrzuciła głowę do tyłu, zamykając na moment oczy, ale od razu ujrzała pod powiekami dziwne kółka i światełka, od których zrobiło jej się niedobrze, więc jednak sięgnęła po szklankę z aspiryną. Wypiła łyk, czując, że za chwilę wszystko zwróci. Przytknęła wierzch dłoni do ust, ale na szczęście to nieprzyjemne uczucie dość szybko minęło.
- Wcale nie jesteś od niej lepszy, wiesz? Nie ma cię tak samo jak jej, a mieszkasz w tym samym mieście - wytknęła mu, dość agresywnie sięgając po flanelową koszulę. - Nie interesujesz się mną, dopóki to ja nie zadzwonię albo ja do ciebie nie przyjdę - przez większość czasu jej to odpowiadało, ale bywały takie momenty, kiedy chciała należeć do normalnej rodziny, z jednym domem i jednym kompletem rodziców. Wydawało jej się, że wtedy dużo rzeczy byłoby prostszych. - A potem mówisz to co teraz, jakbyś naoglądał się Supernanny - zamachnęła się wciąż trzymaną szklanką, wylewając część na kanapę, ale nie zwróciła na to uwagi. Jej zmysły były wyostrzone i zamglone jednocześnie. - Nawet nie dałeś mi kluczy! - Przypomniała sobie po chwili jak godzinę wcześniej próbowała mu się włamać do mieszkania. Włosy, dotychczas niedbale związane w kok, opadły jej na ramiona. Wpatrywała się w ojca rozeźlonym spojrzeniem przez kilka długich sekund, aż w chwilowym przebłysku rozsądku postanowiła odstawić szklankę na stolik, choć już prawie nic w niej nie zostało. - I nie zaproponowałeś, żebym z tobą zamieszkała jak mama wyjechała. Musiałam zamieszkać z ciotką, mimo że mam ojca dzielnicę dalej! Przeszkadzałabym ci? Nawet jeśli to... to...no, jestem, istnieje, przez ciebie, więc trudno, mam prawo ci przeszkadzać - wyżaliła się, gubiąc gdzieś po drodze wątek, ale te wszystkie emocje leżały jej na żołądku odkąd Claribel z Harrisonem opuścili Seattle i jak już zaczęła (czy też Elijah zaczął) ten temat, ciężko jej było przestać. Czuła się jak worek ziemniaków, którego nikt nie chce, i który można przerzucać jak komu się podoba. Matka ją zostawiła, ojciec nie chciał, ciotka przygarnęła, ale zachowywała się tak, jakby było jej to nie na rękę. Najchętniej zamieszkałaby sama w Phinney Ridge, z dala od tej rodziny wariatów.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Aspirynowe chluśnięcie nie umknęło natomiast uwadze pozostałych dwóch istot, czynny udział biorących w tej (coraz bardziej dramatycznej, zresztą) scenie.
Istota pierwsza - w siedemdziesięciu procentach złożona z rozkochanego w nastolatce serca, które szybciej zaczynało bić za każdym razem, gdy jej szczupła dłoń znajdowała się choćby ciut bliżej tego jednego miejsca za uszkiem, które - porządnie podrapane - dreszcz żywej ekstazy rozsyłało po całym czworonożnym ciele, w dwudziestu procentach z sierści i nosa, i w dziesięciu z całej reszty organów - z zainteresowaniem uniosła łeb, trącając kufą zawilgocenie na obiciu, nim faktycznie poczuła zapach plamy i cofnęła się z niesmakiem.
Istota druga - której niestety zamiast wyrozumiałości i łagodnych pacnięć dłoni, trafił się dziś pęczniejący nastoletnim gniewem wyrzut, powstrzymała się dzielnie od zwrócenia córce uwagi, że mogłaby jednak spróbować nie machać tak tą szklanką, musujący zajzajer rozpylając na (czyszczoną niedawno - a był to nie lada wyczyn w przypadku Martineza!) materiałową powłokę.
Nie do końca chętnie, powoli i z wysiłkiem potrzebnym do przyznania racji komuś, kto - w tradycyjnym układzie sił - to nas powinien słuchać... Elijah Martinez pokiwał głową, bezsłownie zgadzając się ze wszystkim, co córka właśnie diagnozowała.
Nie myliła się. Nie myliła się ani odrobinę.
Po pierwsze - i miejmy to już z głowy, bo bolało najbardziej - w niczym nie różnił się od pochłoniętej nagłą dezercją Claribel; ba, był pewnie gorszy, bo wykręcać nie mógł się różnicą czasu, wielomilową odległością albo wysokimi cenami za bilety lotnicze.
Po drugie: to Stella, wbrew temu, jak dynamika relacji rodzica z latoroślą wyglądać powinna - faktycznie więcej wysiłku wkładała w pogoń za ojcem, niż on w nadążanie podążanie za nią. Może był w wyparciu, może wmawiał sobie, że ma jeszcze czas, tym samym odsuwając od jaźni coraz trudniejszą do przetrawienia myśl o własnym procesie s t a r z e n i a... Nie zmieniało to jednak faktu, że z kalkulacją Stelli nie dało się za bardzo dyskutować: wyglądało to tak (choć prawdą nie było!), że to jej zależało bardziej, niż Martinezowi.
I w końcu, po trzecie, aż go zapiekła złośliwa trafność uwagi, w świetle której wydało się, że metod rodzicielskich uczył się głównie z programów nadawanych w porze poobiedniej na Lifetime. Lepsze to, niż nic - mógłby niby ktoś powiedzieć (i z pewnością coś znaczyło, zważywszy na to, że we własnym dzieciństwie detektyw dosłownie nie miał nikogo, od kogo konstruktywnych wzorców i mechanizmów mógłby się nauczyć...); Elijah wolałby jednak móc pochwalić się szerszą gamą pozytywnych ojcowskich zachowań niż te, które nabyć można gapiąc się bezmyślnie w ekran przez czterdzieści minut czasu wyświetlania...
(A, jeszcze na domiar wszystkiego, inteligentna i złośliwa była ta jego pociecha - po matce).
Jasna. Cholera.
- Rozumiem cię... - nie rozumiał, ale każdy - trochę zamroczony o tej porze dnia (nocy?) - zmysł wytężać, by jednak coś z emocji Stelli być w stanie pojąć - I wiem, że pewnie zapewnianie, że cię rozumiem, i że nie do końca jest to takie proste, jak mogłoby się wydawać... Ekhm... Nic nie zmieni... - nerwowo potarł włochate kolano. Gdyby ktoś miał wątpliwości - znajdowanie się na muszce rozwścieczonego dilera w dwutysięcznym szóstym, oraz miesiące przesłuchań wielkiego herszta lokalnego gangu handlującego organami, kosztowały Foxa mniej stresu, niż obecna sytuacja - Poza tym jesteś, i istniejesz nie przeze mnie, tylko dzięki twojej mamie i mnie, i jesteś najlepszym, co nam się trafiło. Ale jesteśmy też tylko ludźmi, i po ludzku... Dajemy czasem dupy, Stella - żachnął się w końcu; potem - zająknął: - Metaforycznie. Życiowo. Ja częściej, niż twoja matka.
W innych wprawdzie słowach, ale czy nie o tym właśnie mówili w Supernanny (i, do cholery, nawet w Biblii!)?! Że czasem... czasem trzeba się ukorzyć.
- Poza tym nie mów, że - nawet gdybym zaproponował - chciałabyś tu ze mną zamieszkać...

autor

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

Była zmęczona. Dzisiejszym dniem: alkoholem, marihuaną, hałasem, skakaniem, tańcami. I życiem tak ogólnie: kłótniami z Dakotą, z mamą (choć tylko telefonicznie), Harrisonem (raz nawet mailowo), ojcem, szkołą (przede wszystkim z coraz szybciej zbliżającym się końcem roku i początkiem c o l l e g e ' u, a wciąż miała w głowie jedną wielką pustkę, kiedy próbowała podjąć jakąś decyzję). Jeszcze nigdy nie czuła się tak zagubiona i osamotniona. Ojciec, choć był tuż obok na wyciągnięcie ręki, i tak zdawał się być daleko, przytłumiony, jakby za szybą. Też jej nie rozumiał, choć próbował ją przekonać, że jest inaczej. Słuchała go z trudem, myślami odlatując już gdzieś dalej poza ciasne mieszkanko na Chinatown - ostatkami sił trzymała się rzeczywistości na starej kanapie. - Najlepszym? No, ciekawie to okazujecie - mruknęła trochę niewyraźnie, śpiąco, zamykając na moment oczy. - Czasem - Prychnęła, podkulając nogi pod brodę. Wszyscy dorośli, którzy ją otaczali, b e z p r z e r w y dawali dupy. Z trudem skupiła się na twarzy ojca, nieco bardziej pomarszczonej niż na zdjęciach z jej dzieciństwa, kiedy jeszcze wszystko zdawało się być w porządku. - Właśnie, że bym chciała - powiedziała przekornie, być może nie do końca zdając sobie sprawę z wagi tych słów. - Nie wytrzymam dłużej z Dakotą, nie każ mi do niej wracać - pokręciła głową, kładąc dłonie na zaróżowionych policzkach. Uwielbiała ją, kiedy widywała się z nią raz na jakiś czas - była zawsze taka wyluzowana, zdawała się być przeciwwagą dla Claribel. Teraz, kiedy miała ją na co dzień, zdawała się być jeszcze surowszą wersją Claribel, czego Stella nie potrafiła zaakceptować. - Nie rozmawiajmy już, okej? Chce mi się spać - odparła po chwili, wstając z kanapy - pokój zawirował mocno jej w głowie, a wszelkie jedzenie podsunęło się do gardła, ale udało jej się opanować ten helikopter, i koślawym krokiem poczłapała do łazienki.

zt

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A z łazienki - pod czujnym okiem eskortującego ją korytarzem ojca - do łóżka.
Acha, no raczej, że do łóżka. Prześcielonego w międzyczasie przez Elijah prawdziwym błyskiem - z prędkością, jakiej w kryzysowych sytuacjach nabrać potrafi chyba jedynie człowiek zahartowany długimi miesiącami znoszenia drylu szkoły policyjnej - i strzeżonego przed inwazją czającego się już na progu Mackie'ego, który zaraz wyciągnąłby się w czystej pościeli jak pasza, i nikogo już w te pielesze nie wpuścił.
Nie na kanapę - na której do rana miał doczuwać sam Elijah, wyposażony w wertowaną sennie gazetę, telefon komórkowy oraz szklankę z, nie uwierzycie, czystą w o d ą, żadnymi tam procentami. Do łóżka. Tak, jak sypia się w domu.

Czy Elijah się martwił?
Cóż, to zależy o co w tym momencie pytamy.
Paradoksalnie bowiem - i może trochę wbrew cennym poradom i sugestiom powypisywanym w tych zakupionych przezeń na promce poradnikach o sztuce bycia superojcem - fakt, że Stella była aktualnie na ewidentnym haju, i wcale nie miał gwarantu, czy nie zmieniał pościeli na marne, jako, że nadal mogła się przecież obudzić za godzinę, czy dwie, w smutnych reminiscencjach Dweller-Bomby, martwił go nieszczególnie. To znaczy jasne, nie zamierzał córce odpuścić i nie spróbować przynajmniej - gdy ta już wytrzeźwieje - zaserwować jej kolejnej szklanki z aspiryną i kolejnej pogadanki o dorosłości i konsekwencjach, ale na miłość boską -
  • nie był przecież aż tak stary (wbrew opinii jaką w tym temacie mogła mieć jego latorośl), żeby nie pamiętać jak to jest być młodym.
Zamierzał zatem swojemu dziecku trochę tam jeszcze pomarudzić, a potem odpuścić. I cieszyć się, że w całej tej sytuacji przyszła do niego (i, na miłość boską, rozwiązać sprawę z kluczem i zamkiem raz na zawsze!).

Martwił go jednak smutek w tęczówkach nastolatki. Inny, nowy rodzaj smutku. Taki, którego nabywa się z wiekiem - i w miarę dowiadywania się, że to, czego naobiecywali nam rodzice - piękne, dobre życie pełne sukcesów, satysfakcjonujące i ciekawe, a przede wszystkim: dość łatwe - mogło być, chyba, zwyczajną bujdą.
Kurwa, cholera, do diabła - nie chciał go widzieć. A także:
  • Rany-Julek, ja pierdolę, wiedział, że jest to nieuniknione.
Stella bowiem dorastała. I coraz bardziej obawiał się, że nie uda mu się (no bo czemu miało być inaczej? czemu akurat jemu, j e m u, ze wszystkich, czasem pewnie i bardziej kompetentnych, ojców świata, miało się to powieść?), uchronić jej przed bólem dorosłości.
Boże. Kiedy o tym myślał - naprawdę miał ochotę się nawalić. Ale jednocześnie - naprawdę zaczynał rozumieć, że po prostu nie może. Nie teraz: gdy Stella go potrzebowała, a Claribel, z niewiadomej przyczyny, nie dawała znaku życia.

/zt

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”