WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

cosmo & kimberly
listopad 2019
Obrazek

Ach, nie jest się poważnym w siedemnastej wiośnie.
Wieczorem, wśród bomb piwa, szklanek lemoniady,
Kawiarni oświetlonych i gwarnych radośnie,
Aleja lip ocienia promenady.
Nerwowo musiał miętosić ten uciskający zbyt mocno szyję krawacik, bo skończyły mu się papierosy, a ostatnie drobne wciąż zalegały spokojnie w portfelu, zamiast zasilać już kasę najbliższego kiosku. Były potrzebne - parę dni bez fajki nie zabiło nikogo jeszcze, co nie? Dni. O czym on myślał w ogóle? Wróci do domu, Sebastian da. Albo nie da - to sam sobie weźmie i też będzie w porządku, choć nadal czuł się czasem źle oskubując brata z jego używek, a tłumaczenie samemu sobie, że chroni go od śmierci na raka płuc, ostatnio wydawało się jakieś niezbyt przekonujące. Z powodu brata też zdecydował się jednak przyjść tutaj prosto ze szkoły, co wiązało się z zostaniem w tym cholernym mundurku. Nie chciał znowu musieć przewracać oczami na te jego niewybredne komentarze, dotyczące tego, że cos-mo-się-za-ko-chał. Nawet, jeśli to prawda.
Odbierał ją ze szkoły trzy razy w tygodniu, bo w pozostałe dni pracował do samej nocy, podobnie zresztą było z weekendami. Mało czasu. Mało, ale za to korzystali z niego zawsze jak najlepiej, nie nudzili się sobą nigdy przecież, a Cosmo miał wrażenie, że wszystko jest trochę lepsze, kiedy Kim się uśmiecha - nieśmiało tak, rozkosznie całkiem, więc może całować ją w czoło i mówić, że ślicznie wygląda. I tęsknił za nią - naprawdę, szczerze tęsknił i w ten najgłupszy, najbardziej szczeniacki ze sposobów rozmyślał o niej za długo i zbyt mocno w najmniej odpowiednich momentach. I martwił się, często w sumie, być może za często? Dopiero, kiedy spotykał się z Micah uświadomił sobie, jak ciężko jest w relacjach bez komórki, a teraz, kiedy był z Kim, ta świadomość zaczynała budować chyba jakieś wyrzuty sumienia. Bo wspierać ją powinien, co nie? Nie tylko tak fizycznie, normalnie, ale w internecie pewnie też, ale nie mógł, nie miał jak i do tego też czasem werbował Sebastiana. Ej, a sprawdź czy Kim coś wstawiła. Ooo, napisz, że ślicznie. No napisz, Seba, ludzieeee.
Ale starał się nadrabiać innymi rzeczami. Dlatego zawsze był punktualnie i nigdy nie odwoływał spotkań - bo nie miał jak, to przede wszystkim, ale nie chciał też, bo przez tę izolację, którą musieli jakoś oboje trawić, marzył tylko o tym, żeby widzieć ją częściej i częściej, i częściej. Dlatego stał teraz przy furtce jej szkoły i musiał wyglądać jak pierdolony snob w tym mundurku, choć zdradzał go wysłużony plecak i brak całej tej nowobogackiej maniery, którą dzieciaki z jego prywatnej szkoły zdawały się odstraszać ludzi na kilometr. Kiedyś jakiś mężczyzna, nauczyciel chyba, zaczepił go tutaj i spytał czy przyszedł dręczyć młodszych uczniaków, bo jak tak, to lepiej dla niego, żeby szybko sobie poszedł i Cosmo musiał tłumaczyć mu, że on tu tylko czeka na dziewczynę, że nikogo nie dręczy, i dopiero, kiedy przyszła Kim, i potwierdziła jego wersję, facet odpuścił. Ciężko było mu z tym, że ludzie stąd naprawdę postrzegają go jak tych wszystkich burżujskich gnojów, ale nie miał zamiaru każdemu po kolei tłumaczyć swojej stypendialnej opowieści. Odpuścić musiał, tak uznał w końcu.
Nie miał jednak zamiaru odpuścić relacji z Kim, dlatego zawsze kiedy po nią przychodził, kupował kwiatka w kwiaciarni po drodze. Za każdym razem starał się innego, w innym kolorze chociaż (ale potem przeczytał gdzieś o symbolice i przestraszył się, że po tamtej fioletowej lilijce Kim faktycznie z nim zerwie), ale dostrzegłszy to, jak bardzo ostatnio przekombinowywał, tym razem postawił na bladoróżową różyczkę, nie do końca rozkwitłą jeszcze, z dużymi kolcami, bo nie lubił tych bez nich - jakieś gołe się wydawały, bezsensownie zupełnie, nienaturalnie. Tak więc teraz stał i trzymał tę różyczkę w dłoni, i bawił się krawatem, i bawił się cienką, srebrną wstążeczką, którą dobrze znająca go już pani w kwiaciarni zawiązała dokładnie, mówiąc, że szczęściara z tej twojej dziewczyny. Cosmo szczerze w to wątpił czy na pewno szczęściara, ale uśmiechał się tylko, bo kobieta nabijała mu niezłe zniżki.
- Cześć, słońce - wypowiedziane ze szczerym tym razem uśmiechem, kiedy szczęściara wyszła wreszcie z budynku i znalazła się przy nim, a on mógł szybko objąć ją ramieniem i pocałować krótko w usta. Uniósł różę tak, żeby widziała ją lepiej i mogła ją od niego odebrać, samemu wystawiając rękę po jej plecak lub torbę, cokolwiek ze sobą miała. - Mam nadzieję, że ci się podoba. Czasem trzeba postawić na odrobinę klasyki - oznajmił, usprawiedliwiając swój wybór, żeby zaraz przełożyć torbę do drugiej ręki, a tą bliżej Kimberly, ująć dziewczynę za dłoń. - Mam dla ciebie dzisiaj super prezent, mam nadzieję, że nie wkurwili cię w tej szkole za mocno. - I ruszył przed siebie, być może zbyt entuzjastycznie odrobinę, i zbyt nachalnie może wpatrując się w profil dziewczyny, i zbyt szeroko uśmiechając się pewnie. Zbyt tak bardzo, ale on lubił być zbyt. Bo do tej pory każdy zawsze mówił, że jest go za dużo, a Kim nie mówiła tak wcale. Bo dla Kim tak było dobrze, a on się z tego cieszył, bo tego przecież chciał tylko - żeby Kim było dobrze.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

1.

outfit.


Szkoła była dla mnie ważna, naprawdę, na serio i przysięgam. Moje liceum na pewno nie było najlepsze w Seattle, ba, w rankingu plasowało się pewnie gdzieś na przedostatnim miejscu i większość uczniów to w ogóle w nosie miała naukę, bo przecież piwkowanie ze znajomymi było ważniejsze, no a inni to bardziej skupiali się na pracy, niż na lekcjach, co by mieć za co kupić sobie chleb chociaż. Ja natomiast swoją uwagę starałam się dzielić po równo, bo między szkołą, a pracą właśnie, bo wypuszczony dwa miesiące temu serial ze mną w roli głównej wcale nie przyniósł mi kokosów, a ja musiałam wrócić do kawiarni i biegania z tacą, bo… bo moja mama wszystko przepijała, dając mi i Blaze pieniądze jedynie na niezbędne do przeżycia rzeczy, ale czy naprawdę dało się przeżyć na mleku i płatkach?
Dzisiaj jednak w szkole było inaczej, nie tak jak zawsze. Pan Smith zadał mi pytanie, a ja musiałam wymruczeć przepraszam, czy może pan powtórzyć?, bo kompletnie nie usłyszałam, co do mnie mówił. Pani Fowler natomiast zapraszała mnie na dodatkowe spotkanie kółka teatralnego dzisiaj po zajęciach, a ja… a ja odmówiłam, bo wiedziałam, że Cosmo czekał na mnie tuż przed wyjściem i nie mogłam usiedzieć na miejscu z tą myślą, bo chciałam go zobaczyć, nie zaraz, tylko już, teraz, w tej chwili…
Wszystko stało się tak nagle, tak przypadkowo, a ja wcale nie spodziewałam się, że będę rezygnować z zajęć teatralnych, czy ze spotkań z Oscarem dla chłopaka, bo och, cholera, chyba miałam chłopaka i mogłam oficjalnie go tak nazywać, co wciąż brzmiało tak przyjemnie ekscytująco w moich ustach… Cosmo mnie uratował, dosłownie i w przenośni, a ja nie umiałam powstrzymać dreszczy na samo wspomnienie jego dajcie jej spokój, które rzucił w kierunku swoich bogatych, zbyt pewnych siebie kumpli, których złośliwy śmiech wywoływał we mnie płacz i mocniejsze bicie serca. Teraz jednak serce biło mi mocniej przy Cosmo właśnie i to z zupełnie innych powodów, bo on nie był taki jak inni. Był inny, a ja chyba zakochiwałam się w tej jego inności, a może… a może tak mi się po prostu wydawało, bo nie do końca wiedziałam, jak takie prawdziwe zakochanie smakuje?
W końcu zadzwonił tak wyczekiwany przeze mnie dzwonek, który zwiastował zakończenie lekcji. Pośpiesznie więc zerwałam się z plastikowego, niewygodnego krzesełka, a do starego, przetartego już w kilku miejscach plecaka wrzuciłam swój zeszyt i niedomknięty piórnik, a zanim ostatecznie wyszłam ze szkoły, to na chwileczkę zaszłam jeszcze do łazienki, by poprawić długie, ciemne włosy i spsikać się moją nową, kwiatową mgiełką, którą znalazłam w Walmarcie za niecałe trzy dolary.
Byłam gotowa.
Widziałam go już z daleka. Stał cierpliwie przy bramie, z piękną różą w dłoni, ubrany w swój szkolny mundurek, w którym zawsze trochę mnie onieśmielał. Czasami czułam się przy nim jak jakaś żebraczka z bajki, w której zakochał się książę, ale potem spoglądałam w jego piękne oczy, opuszkami palców muskałam jego miękki policzek i… kogo obchodziło, że pochodziliśmy z innych światów?
- Cześć… – mruknęłam cichutko na przywitanie, gdy już w końcu znalazłam się przy chłopaku. Moje policzki od razu spłonęły rumieńcem, gdy Cosmo mnie objął, gdy złożył krótki pocałunek na moich ustach i… i teraz czułam się dobrze, przy nim czułam się dobrze.
- Jest absolutnie piękna, dziękuję. – ostrożnie wzięłam od niego różę, nie będąc w stanie powstrzymać uśmiechu. Zaraz też uniosłam się nieznacznie na palcach, by pocałować go króciutko w policzek. Podałam mu też swój plecak, gdy tak jak zawsze zaoferował się, żeby go za mnie ponieść i… och, cholera… czym sobie w życiu zasłużyłam, że mój chłopak był dla mnie tak cudowny i traktował mnie jak prawdziwy dżentelmen?
- Kurczę… Cosmo, jaki prezent? Przecież… nie musiałeś… – spytałam, chwytając go za dłoń i zerkając na niego, gdy pospiesznym krokiem zaczęliśmy oddalać się od budynku szkoły. Ja… ja nic dla niego nie miałam i było mi tak strasznie głupio, gdy on już wręczył mi kwiatek, a teraz się okazywało, że miał dla mnie coś jeszcze… - Nie… no nie… dzisiaj było w sumie w porządku w szkole, w sensie no, nikt ze mną prawie nie rozmawiał, a to chyba lepsze, niż jakby mieli mnie obrażać, czy coś. – mruknęłam, nieznacznie przegryzając dolną wargę – A co u ciebie? Jak minął ci dzień? – spytałam, kciukiem głaszcząc wierzch jego dłoni i zerkając na chłopaka raz po raz, tak strasznie zadowolona z jego towarzystwa…

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Mundurek był w mieszkaniu rzeczą absolutnie najważniejszą i Cosmo był całkowicie przekonany, że Sebastian dość miał już po dziurki w nosie słuchania o tym dziadostwie. Prawdą było, że Fletcher być może odrobinę za mocno przeżywał fakt rzeczywistego posiadania rzeczy tak drogiej, wykupionej mu specjalnie przez sponsorów projektu wymiany szkolnej i oddanej na użytek własny na warunkach bezzwrotnej daniny, jak wyczytał w umowie. Równie skomplikowane były instrukcje dotyczące prania tego niebywałego odzienia, także Cosmo raz prawie dostał zawału, jak zobaczył, że koszula mundurka (lniana, powtarzam - l n i a n a) wiruje radośnie w pralce razem z kolorowymi koszulkami brata. Od tamtego czasu, Sebastian ma honorować tylko jedno przykazanie: nie dotykaj.
Cosmo z łatwością mógł wyobrazić sobie sytuację, w której wyrzucają go za kolorowe odbarwienia na koszuli. Ktoś inny może dostałby naganę - nie może, na pewno nawet, ale on z pewnością wyleciałby od razu, bo nie jest stąd przecież, bo tak naprawdę nikomu wcale nie jest na rękę trzymanie w swojej renomowanej placówce za darmo dzieciaka z prowincji, który zadaje czasem głupie pytania i pisze za to dodatkowe, karne wypracowania w domu, bo ma luki w wiedzy, których nikt się nie spodziewał. To chyba dawało jasno do zrozumienia, że nie tylko dzieciaki w prywatnych szkołach były zupełnie nieświadome swojego przywileju, ale nauczyciele pozostawali równie mocno oderwani. A on się starać miał, tak? Miał już pogadankę z wychowawcą na ten temat. Starać się masz, bo wrócisz do siebie. A on do siebie nie chciał wrócić wcale - wolał sypiać po cztery godziny, żeby wyklepać kolejne linijki tych wypracowań, nauczyć się wszystkiego perfekcyjnie, ogarnąć dom, wysiedzieć swoje w pracy i każdą przerwę spędzać nad książkami, żeby uzupełnić rażące braki z dziedziny literatury i pan chce iść na studia, panie Fletcher?!
Chciał, cholernie chciał. Dlatego właśnie starał się tak mocno, dlatego pił za dużo kawy, żeby funkcjonować jakkolwiek, dlatego tak rzadko mógł widywać się z Kim, choć obiektywnie rzecz biorąc, zajmowała mu naprawdę dużo czasu, czego wyniki było już widać powoli i wiedział, że za niedługo ktoś znowu każe mu wziąć się w garść. To nic, weźmie przecież. Zawsze bierze. Mama zadzwoni zapytać o przesłanie pieniędzy. Drugi raz w tym miesiącu, przypadkiem niby, ale wiedział, że tak naprawdę miała nadzieję po prostu, że Cosmo się zagapi i wyśle jej to, co ma jeszcze raz. Jeszcze raz! Tak, jakby miał z czego! Wiedział dlaczego - że ojciec znowu pije wiedział, więc nie komentował tego, tylko przypominał łagodnie, że wysyłał już, że tak, na pewno, mamo, sprawdź skrzynkę jutro, powinno przyjść wszystko.
Bo choć na pierwszy rzut oka nie było widać, zwłaszcza teraz - kiedy obejmował ją w tym mundurku eleganckim, z herbem jednej z najlepszych placówek w okolicy wyszytym dumnie na piersi - to mieli ze sobą chyba naprawdę dużo wspólnie. I rozumieli oboje, że drogie prezenty to coś, na co nie mogli liczyć, i Kim rozumiała to, że Cosmo nie miał telefonu, i Cosmo wiedział, że jej matka pije. Wiedział, choć nie rozmawiali o tym nigdy tak wprost. Wiedział, bo domyślał się chyba, bo te szczątki opowieści łączyły się w całość, bo ludzie gadali - a to, że Cosmo z natury nie wierzył za bardzo temu, co też gadali ludzie, to już całkiem inna sprawa. I chciał w tym wszystkim zapewnić ją, że nie jest sama - więc też wspominał czasem o ojcu. Też obojętnie niby, też luźno, bez niczego konkretnego, ale widział, że rozumiała. Rozumieli się - po prostu. To były drobne rzeczy, które tylko dziecko alkoholika mogło postrzegać jako jednoznaczne: bo tata kiedyś potknął się i rozbił głowę o ścianę, tata raz nie zauważył, że pobocze się kończy i wpadł do rowu, taka kiedyś nie był w stanie przyjść do szkoły na zebranie, więc nauczycielka list wysłała, i ten list leżał w skrzynce prawie przez rok. Gratulacyjny list to był, za wyniki w nauce, zdaje się, ale po roku jeszcze bardziej tylko ojca denerwował. Tak więc wtrącał te rzeczy między słowami gdzieś, nienachalnie, jak mu się zdawało i samemu nie zaczynając tematu raczej, a jedynie go podchwytując, kiedy już wypływał z ust Kim.
Bo wiedział też, że rozmawianie nie idzie jej też tak płynnie jak innym. I to było w porządku, i to było okej, a on nie chciał jej zmuszać nigdy do tego, żeby mówiła. I choć jako typowy ekstrawertyk nie mógł do końca rozumieć tej jej głębokiej nieśmiałości i jakiegoś rodzaju wycofania, to chyba fascynowało go to bardziej, niż przeszkadzało jakkolwiek. Bo jeśli już mówiła, to słuchał przecież zawsze dokładnie, uśmiechał się zawsze i gładził wierzch jej dłoni za każdym razem, kiedy widział, że jest jej ciężko. Bo po to był, prawda? Po to chciał być, przede wszystkim. Dopiero potem gdzieś były te pocałunki - takie gładkie dziwnie, takie delikatne i przyjemne, takie, jakimi nikt nigdy wcześniej go nie częstował, choć przyznać się do tego nie miał zamiaru. I nie stresował się przy niej wcale chyba - to takie dziwne było i przyjemne.
- Zobaczysz - odpowiedział tylko z uśmiechem na jej pytanie o to, jaki prezent, bo przecież to niespodzianka miała być, tak? Nie musiała się stresować zupełnie tym, że nie miała nic dla niego, bo on wiedział przecież, że nie musiał - nie musiał, bo nic szczególnego się nie działo dzisiaj chyba, chyba jedynie pochwalił go ktoś po raz pierwszy w tej głupiej szkole, po raz pierwszy ktoś zakreślił A w kółko na pracy klasowej, po raz pierwszy ta wredna kobieta z matematyki uśmiechnęła się miło jakoś. I może dlatego ten dzień miał być dobry taki? Jeszcze lepszy, najlepszy jak się da? Nasz najlepszy dzień - tak mówili sobie za każdym razem, kiedy już byli dla siebie tylko, kiedy nieważni byli inni ludzie w parku i w kawiarni, i wszędzie dokoła. Nasz najlepszy dzień.
- Głupi są, jeśli nie chcą z tobą rozmawiać, ale to nic. Zapełnię jakoś tę lukę towarzyską, którą masz gdzieś tam. - Puścił na chwilę jej dłoń, żeby dźgnąć ją lekko palcem między żebra, z uśmiechem wciąż nie spełzającym z ust. - U mnie całkiem w porządku i... powiedziałbym ci więcej, ale dalsza część tej historii to element prezentu, nie możesz mnie tak - skręcamy tu - nie możesz mnie tak odzierać z tajemniczości, to mnie rani. - Zaaferowany tym własnym mini-monologiem prawie wpakował się prosto w latarnię, ale to nic. Ułożył usta w bezgłośne specjalnie po tym, kiedy musiał wyminąć ją gwałtownie, a tym samym znowu puścić na moment rękę Kim. Tym razem już nie chwycił jej z powrotem za palce, tylko objął w pasie, bo była ciepła, miękka i pachniała słodko, a on lubił te wszystkie rzeczy, i lubił blisko ją mieć, i lubił jak jej włosy łaskotały go w twarz, i wszystko w niej lubił, tak w sumie.
Z pewnością wiedziała już dokąd idą - musiała wiedzieć. Na pierwszej randce tu byli przecież - randce, która randką wcale być nie miała, ale Cosmo pamiętał aż zbyt dokładnie i pamiętał, że kupił jej wtedy kakao, bo była zapłakana i roztrzęsiona, i potem musiał wracać na piechotę do domu, bo nie miał już na autobus. Zawsze już chodził na piechotę od tamtego dnia - szybko znudziło mu się to wielkomiejskie wożenie tyłka w każdy kąt. Musiał więc uśmiechnąć się do niej porozumiewawczo, zostawić na policzku ślad krótkiego cmoknięcia, a potem chwycić ją za rękę znowu i za sobą poprowadzić do drzwi, do lady, nie pytając nawet w sumie.
- Proszę to podwójne kakao z piankami i bitą śmietaną - oznajmił szybko, zupełnie jakby bywał w podobnych miejscach częściej niż drugi raz w życiu. W międzyczasie wydobył portfel z kieszeni, żeby zacząć odliczać drobne.
- Jasne. Na miejscu czy na wynos? - Drobna blondynka za ladą uśmiechała się przyjaźnie.
- Na wynos - odparł szybko, bo przecież to tylko część jego planu, prawda?
- Osiem dolarów.
Osiem? Okej, spokojnie Cosmo, na pewno ustukasz jakoś tego jednego dolca. Panicznie przebierane drobne, które w końcu moneta po monecie zaczął wykładać kobiecie na blat. Osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt, dziewięćdziesiąt pięć... jest! Udało się, okej. Musiał powstrzymać się od westchnięcia z ulgą, kiedy kasjera pokiwała głową i poinformowała uprzejmie, że na zamówienie będą musieli chwilę zaczekać. Spojrzenie Cosmo zaraz upolowało dwuosobowy stolik tuż przy wyjściu, więc skinął głową w jego stronę, żeby zaproponować dziewczynie zajęcie miejsca. Sam także opadł na krzesło, odkładając te ich wszystkie manatki na bok, a miła pani zza lady przyniosła im wazon, do którego Kim mogła włożyć kwiatka. Cosmo podziękował jej uśmiechem i sięgnął zaraz przez blat, żeby chwycić obiema rękami dłonie siedzącej na przeciwko Kim.
- Hej, wiesz, kiedy ostatnio tu siedzieliśmy? - zagaił, szukając jej spojrzenia. - W nasz najlepszy dzień. - Gładki uśmiech i jedna z dłoni powędrowała do twarzy dziewczyny, żeby odgarnąć jej z czoła jakiś zabłąkany kosmyk włosów.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nasza relacja była iście bajkowa… a może… a może ja tę relację po prostu idealizowałam? Czułam się przy Cosmo tak dobrze, jak przy nikim innym na całym tym ogromnym świecie. Lubiłam, gdy trzymał mnie za rączkę i gdy głaskał mnie po długich, brązowych włoskach, raz po raz, niby przypadkiem muskając okolice mojego karku, gdzie miałam ogromne łaskotki i aż cała się wtedy krzywiłam, chichocząc zupełnie radośnie. Byliśmy… efektem przypadku, nagłej, zupełnie niespodziewanej sytuacji, gdy grupka chłopców w tych drogich, eleganckich mundurkach i wypastowanych butach za miliony dolarów postanowiła ze mnie zadrwić, a wtedy on wstawił się za mną, tak po prostu, choć przecież byłam dla niego kompletnie obcą osobą i to do tego ubraną w jakieś stare ciuchy, które wyciągnęłam z szafy matki-pijaczki, która nigdy nie zauważyła braku tych ubrań, będąc zbyt zajętą wlewaniem w siebie wódy, taniego winiacza z Walmartu, albo butelki whisky zajebanej z pobliskiego, restauracyjnego ogródka. Cosmo mnie rozumiał, rozumiał wszystko, bo choć na jego piersi dumnie prezentował się herb elitarnej, szkolnej placówki… jego tata był taki, jak moja mama, a ja gdy tylko się o tym dowiedziałam, to byłam już pewna, że los po prostu chciał nas ze sobą połączyć i mu się to udało.
Zawsze czułam się przy moim pięknym chłopaku absolutnie najlepiej, ale teraz… ale teraz było mi troszkę źle. Wizja otrzymania niezapowiedzianego prezentu, na który nie mogłam odpowiedzieć, sprawiła, że mimowolnie mocniej ścisnęłam Fletchera za dłoń. Ja… wiedziałam, że on chce dobrze i och, cholera, oczywiście, że doceniałam jego starania i to, że traktował mnie zupełnie tak, jakby był księciem z bajek Disney’a, a ja jego ukochaną księżniczką, ale… było mi głupio, po prostu. Nie chciałam mu jednak robić przykrości, ani wyjść na jakąś okropną, niewdzięczną jędzę, więc się tylko krótko uśmiechnęłam na jego słowa, obiecując samej sobie, że… że może chociaż napiszę mu piosenkę, która mu się spodoba? Taką piękną, o zakochaniu, o bliskości, o wzajemnym wsparciu i o tych wszystkich emocjach, które przy nim odczuwałam…
Może to inni byli głupi, a może to po prostu byłam ja. Nie wpisywałam się przecież w normy społeczne, bo ani nie byłam bardzo ładna, ani jakoś wybitnie mądra. Miałam stare ubrania, takie wygniecione, czasami z jakąś plamą, albo dwoma plamami, których nie dało się wywabić. Nie miałam pieniędzy i nawet jak ktoś z klasy już chciał zaprosić mnie na pizzę, albo na kawę ze Starbucksa, to ja odmawiałam, a oni wtedy tylko wywracali oczami, nazywali mnie lamuską, odchodzili, śmiali się i już nigdy więcej nie chcieli ze mną rozmawiać… Tak było od zawsze, ale miałam wrażenie, że z każdym rokiem było co raz gorzej, no i tak w zasadzie, to po co był mi ten cholery serial? Ja… gdyby nie Cosmo, to prawdopodobnie utonęłabym teraz we własnych myślach, powstrzymując łzy, biegiem ruszając do domu tylko po to, by zabrać gitarę, by z chlebaka wyjąć ostatnie dwie kromki starego chleba i zaszyć się gdzieś w parku sama ze sobą, ale… ale teraz słuchałam mojego pięknego chłopca, który wyglądał na radosnego i podekscytowanego, a ja chciałam, by jego nastrój absolutnie mi się udzielił.
- Dobrze. – zgodziłam się więc krótko, nie zamierzając wcale ciągnąć go za język, bo ja byłam cierpliwa, umiałam być. Szłam więc za nim, śmiejąc się cicho, gdy ten prawie wszedł prosto w latarnię, gdy zmuszony był puścić moją dłoń, co by tego spotkania pierwszego stopnia z metalową przeszkodą uniknąć. Zdarzało się najlepszym, prawda? Nie oceniałam, śmiałam się tylko pod nosem, pozwalając Cosmo objąć mnie w pasie i sama zrobiłam to samo, chcąc być jak najbliżej chłopca, bo tak blisko niego czułam się właśnie totalnie najlepiej.
Z każdym krokiem okolica stawała się co raz bardziej znajoma, a ja… już wiedziałam gdzie idziemy, bo przecież to tutaj, pod tym drzewem po prawo jeden z chłopców śmiał mi się prosto w twarz, a drugi rzucał cytatem z serialu, moim cytatem. Trzeci z chłopców zbliżał się co raz bliżej mnie, tak, że aż zmuszona byłam oprzeć się o drzewo, a potem… a potem było już tylko lepiej, bo był tam Cosmo, który wcale nie wystraszył się mojej czerwonej, spuchniętej od łez twarzy. Z tym miejscem wiązało się wiele emocji, tych negatywnych, jak i pozytywnych, a ja czułam, jak moje serce zaczyna bić znacznie szybciej. Krótkie, porozumiewawcze spojrzenie Fletchera wywołało uśmiech na mojej rumianej twarzy i wcale nie zwlekałam z podejściem do lady, bo… bo to kakao, które wtedy razem piliśmy, było przecież początkiem nas, wstępem do tej cudownej, ciepłej relacji, którą nawiązaliśmy i och, cholera, mogłam to kakao w tym miejscu z tym konkretnym chłopcem pić codziennie.
Stanęłam z boku, cierpliwie czekając, aż Cosmo złoży zamówienie i… i znów było mi głupio. Widziałam, jak intensywnie szuka w portfelu drobnych, jak dużo czasu mu to zajmuje i… i chciałam mu pomóc, chciałam zapłacić, albo chociaż dołożyć kilka dolarów, ale… ale z czego? Nie miałam przecież, bo ostatnie dwa dolary wydałam dzisiaj rano na bułkę i sok, bo w domu nie miałam nic, co mogłam zjeść na śniadanie i… i czułam się teraz jak debil, znów jak żebrak jakiś, i było mi beznadziejnie, że Cosmo musiał płacić, ale… ale nie odezwałam się. Nie skomentowałam tego wszystkiego w żaden sposób, siadając na wskazanym przez chłopaka krzesełku.
Jego dłonie odnalazły moje, a ja znów nie powstrzymałam nieznacznego uśmiechu. Skrzyżowałam spojrzenie z chłopcem, powoli kiwając głową w odpowiedzi na jego pytanie, bo… wiedziałam przecież, oczywiście, że wiedziałam.
- Z tobą każdy dzień jest najlepszy. – odpowiedziałam mu zaraz, wtulając policzek w jego ciepłą dłoń, która gładziła mnie po twarzy – Fajnie, że tu przyszliśmy. – dodałam zaraz potem, bo… naprawdę się z tego cieszyłam, pomimo braku pieniędzy, pomimo braku wszystkiego… - A teraz powiedz mi więcej. - uśmiechnęłam się do chłopca trochę szerzej, jednocześnie nawiązując do jego poprzednich słów. Chciałam wiedzieć, co u niego, jak minął mu dzień, czy wszystko w porządku... Lubiłam go słuchać, bo jego głos wywoływał we mnie to dziwne, ale przyjemne uczucie, które chyba ktoś mógłby nazwać motylkami w brzuchu...

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Ich związek składał się z serii drobnych rytuałów, które siłą rzeczy musieli sobie razem wyrobić, żeby potrafić zgrać się i wyczuć, korzystając maksymalnie z tego czasu, który mogli dla siebie nawzajem przeznaczyć. I choć nie spotykali się długo, czasem już potrafiło być ciężko - bo niespodziewanie Cosmo musiał zostać po lekcjach, żeby tłumaczyć się z nieścisłości w swoim eseju z angielskiego i tym samym przekonać się po raz kolejny, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, i przez to przychodził po nią spóźniony, ale to nic. To nic, bo byli umówieni przecież, że jeśli Cosmo się spóźniał dłużej niż piętnaście minut, do Kim przychodziła do parku pod Annie Wright, żeby nie narażać się bezpośrednio na spotkanie z tymi wszystkimi bucami, z którymi Fletcher użerał się na co dzień i siadała na konkretnej ławce, i czekała aż przyjdzie, i przychodził zawsze - bo nie czuł przecież żadnych oporów przed kłamaniem, że musi się spieszyć, bo lekarz, mama, rodzina, autobus, kiedy umysł wyświetlał wyobrażenie tej ślicznej istotki, zakładającej nogę na nogę na ławce pod lipą.
W tym wszystkim Cosmo zbyt często żałował, że nie może robić dla niej tych wszystkich małych rzeczy, jak wysyłanie smsów na dobranoc i masy zdjęć podbródków w dni, kiedy nie mogli się spotkać. Z tej racji często żebrał Dede nad uchem, żeby pożyczył, na chwilę tylko, co nie, na moment, tylko jeden telefon, no zaraz ci oddam przecież i bardzo miłą była możliwość posłuchania jej głosu, kiedy opowiadała przez szybko zmieniające się w pół godziny, zbyt krótkie dla nich minuty. Dede proponował, że mu da. Na telefon w sensie, żeby nie musiał żebrać od niego ani wstydzić się w szkole, ani gubić w mieści, ani - kurwa, każdy miał telefon teraz, nie? Ale on był równie dumny, co nieznośnie uparty, więc powtarzał stale, że nie, że on musi sam, że jak zarobi, zaoszczędzi, to kupi. To chyba przez to, że tak ojciec zawsze gadał, prawda? Jak nie umiesz zadbać o dom, rodzinę i kobietę, to jesteś ciota, nie facet.. Dlatego jakoś całkiem uparcie dokładał się do dzielonych z bratem na pół rachunków, choć podejrzewał, że Dede oszukuje go trochę, kiedy pod koniec miesiąca przychodzi czas na podsumowanie i dlatego tak jak starszy brat co trzydzieści dni przesyłał rodzicom i rodzeństwo część wypłaty, i dlatego uparcie zawsze wysuwał się na przód, kiedy trzeba było zapłacić za te wszystkie drobnostki (bo na więcej niż drobnostki nie mogli sobie pozwolić, oboje) za siebie i Kim, i powtarzał jej na ucho, że to nic, że on zadba, że nie jest mu winna absolutnie nic. Czasem brał od niej dolara czy dwa, żeby naprawdę nie czuła się winna, bo nie o to przecież chodziło w związku. Chodziło o to, że on naprawdę chciał dbać, bo o niego chyba nikt jeszcze nie dbał tak dobrze, jak robiła to Kim, przez co ciągle czuł, że nie wystarcza, że nie wynagradza jej wystarczająco tego uwiązania, jakie ją z nim spętało.
Zabawne, że potrafił czasem czuć się ciężarem, choć przecież Kim nadawała życiu tyle lekkości. Ciężarem, kulą u nogi, choć nie był przecież wcale zaborczy i chociaż chciał ją widzieć jak najczęściej, to nie obraziłby się, gdyby pewnego razu postanowiła spędzić więcej czasu z kimś innym, zwłaszcza biorąc pod uwagę usposobienie dziewczyny. Sam nie lubił też duchoty, ale przecież teraz się nie dusił, bo choć Kim było dużo, to jego było proporcjonalnie wiele i Kim na razie nie mówiła, że jest zbyt jakiś - skomplikowany, osaczający, powściągliwy. Nie był zbyt dla niej, choć przecież był zbyt dla Milo i może to był jakiś znak, prawdę powiedziawszy, może sygnał, że z chłopakami wcale się nie dało tak, jak on by tego chciał - i to dobry sygnał, prawda? Bo gdzieś w głowie zaczęły już pojawiać się nieśmiałe wizje, że Kim może zostanie na dłużej, może zechce go pokochać tak bardzo, że już nigdy nie odejdzie, bo on nigdy nie będzie czymś zbyt dużo i może będzie patrzył na te uniesione w uśmiechu kąciki ust już do końca życia, i dobrze będzie, i wszyscy będą dumni.
Teraz on był dumny - z najbardziej płytkiego powodu, bo z tego, że naprawdę ją miał, że mógł trzymać w palcach jej delikatne dłonie i nachylać się nad stolikiem, żeby widzieć ją bliżej dokładniej. I spojrzenie mogło spływać gładko po tych ciemnobrązowych, opadających wzdłuż twarzy gładkimi falami włosach, i po smukłej szyi, u szczytu której znajdował się ten podłużny podbródek, różowe usta i policzki, gęste brwi, duże oczy. Wszystko, co kochał teraz, w tym momencie, sprawiało, że uśmiechał się płytko, kolano poruszało się pod stołem, a on patrzył ciągle, chłonąc ten kojący dotyk jej dłoni na swoich dłoniach i jej spojrzenia na swojej skórze. A potem ta śliczna twarz wtulająca się w wewnętrzną część jego ręki i kciuk musiał przesunąć delikatnie wzdłuż kości policzkowej. Powiedz mi więcej.
- Szykowałem dzisiejszy dzień - zdradził w końcu, nachylając się wcześniej głębiej nad blatem stolika, ściszając głos do półszeptu i uśmiechając się trochę szerzej. Butem trącił delikatnie jej kostkę, bez większego pomyślunku, chyba tylko po to, żeby jakoś ją zaczepić. - Chcę, żeby było świetnie, wiesz? Mam cholernie dobry humor, musi być świetnie. Masz dobry humor też? - koślawe jakieś wydawały się te zdania, ale to wszystko było tak zupełnie, przejmująco nieważne. Niedługo trwało to wpatrywanie się w jej oczy i zbliżanie do swoich ust jej dłoni, całowanie knykci, uśmiechanie się pod nosem, rzucanie półsłówkami, bo zaraz tamta miła pani zza lady postawiła na stoliku pomiędzy ich głowami zapakowane na wynos kakao z dwoma słomkami. Cosmo uśmiechnął się do niej w podzięce, zanim nie podniósł się z krzesła i chwycił z powrotem oba plecaki.
- Jeszcze róża. Dasz radę wziąć i nią i kakao? Niedaleko pójdziemy, okej? - obiecał i zanim jeszcze wygrzebali się z tymi wszystkimi szpargałami, to zdążył pocałować ją krótko w czoło. A potem Cosmo otworzył przed nią drzwi i wyszli, a on znowu objął ją w pasie, bo przecież nie miała teraz wolnej ręki, żeby chwycić go za dłoń. To wszystko było takie miękkie i przyjemne bardzo, cudowny był jej zapach i fakt, że była teraz z nim, obok niego, kiedy mogłaby być z kimkolwiek innym. Z nim. Więc on musiał zrobić wszystko, żeby zatrzymać ją przy sobie jak najdłużej, żeby jak najdłużej mógł śledzić te nieśmiałe uśmiechy i być spowiednikiem cicho szeptanych wyznań. Dlatego teraz prowadził ją niezbyt pospiesznie, pomiędzy tymi wszystkimi ludźmi, pokonując z nią krok w krok kolejne, rozciągające się nieznośnie metry betonu, aż w końcu schodząc niżej - do wybrzeża, wzdłuż Alki, żeby wejść wreszcie przez Jack Block na tereny Joe Block park i po tym kilkunastominutowym spacerze, po odejściu trochę dalej od niezbyt licznej o tej porze roku gawiedzi, zatrzymać się w końcu przy wysokiej wierzbie, zsunąć rękę z jej talii, przerzucić jej plecak na zgięcie łokcia i potem chwycić ją delikatnie za przedramiona i pociągnąć ze sobą, pod rozłożyste gałęzie, które odcinały ich od całej okolicy, udostępniając oczom jedynie wąskie pasma błękitu zatoki. Kiedy tylko znaleźli się już blisko, przy pniu, zsunął z ręki plecak dziewczyny, żeby móc objąć ją szczelniej i poczęstować krótkim, a potem dłuższym odrobinę pocałunkiem, złożonym ochoczo na ustach. Wargi odsunęły się od siebie - płytki uśmiech.
- Tak więc, to jest właśnie miejsce, które będzie miało dzisiaj zaszczyt cię gościć. Znalazłem je wczoraj, jak byłem tu na spacerze i pomyślałem, że ta wierzba kojarzy mi się z tobą, wiesz? - Wyglądasz jak drzewo - niektórzy może potraktowaliby to jako obrazę, ale Kim przecież nie, bo Kim dobrze już znała te jego metaforyczne dziwactwa. Zsunął z ramion tym razem swoją torbę, żeby ułożyć ją na ziemi i zaraz wydobyć z niej wysłużony już odrobinę koc. - Czekaj chwilkę - poprosił, sugerując jej tym samym, żeby zrobiła krok w tył, kiedy on rozścielał materiał na ziemi. Jeszcze jeden uśmiech, odebrał od niej kakao, żeby chwycić ją znowu za dłoń i poprowadzić na dół, do koca, samemu jednocześnie usadawiając się wygodnie. - Patrz tam. - Wtrącił kakao w jej dłoń i przysunął się bliżej, obejmując ją znowu ramieniem i bezmyślnie całkiem opierając czoło o jej głowę, a palec prawej dłoni wystrzelił do przodu, wskazując jej miejsce, o które mu chodziło. Ciężkie listowie wierzby rozchylało się tam, ukazując wąski przesmyk, rzucający widok na zatokę. Przytulić się musiał mocniej, usta w szepcie muskały płatek jej ucha, ramię chciało być oparciem. - Rimbaud napisał kiedyś wiersz o statku, który uwolnił się od holowników i wypłynął na pełne morze. Morze było wolnością, a statek poetą. - Ładnie tu pachniało - późną jesienią i ciepłem jej skóry, na której osadzały się oddechy. - I jeśli ja jestem statkiem, to ty jesteś moim morzem.

autor

kaja

Zablokowany

Wróć do „Gry”