WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Outfit

Polej mi klinu, udławimy nieszczęście,
tu nie ma winy, choć przelałem jej czerwień,
chodź upijmy się tępym dźwiękiem.

<br>

Delikatny biały materiał okalał ciało, granatowe szpilki od Manolo idealnie leżały na stopach. Delikatna złota bransoletka wokół kostki błyszczała lekko, tak samo jak łańcuszek z białego złota na szyi. Włosy opadały kaskadami na wystające obojczyki. Złote cienie na powiekach, czarny tusz na rzęsach i bordowa szminka na ustach. W torebce wszystko co najpotrzebniejsze. Telefon, portfel i paczka black devil między nimi. Wszystko na miejscu. Oprócz niej. Bo nadal stała po środku swojego pokoju, otulona duszną atmosferą tego domu. Ciężkie słowa podczas kolacji znów gniotły dusze. Zbyt mocno i zbyt boleśnie by po prostu zostawić to do przetrawienia. Zegarek wskazywał 22:00 kiedy złapała szpilki w rękę i najciszej jak potrafiła wyszła z pokoju. Piętro tonęło w mroku i dobrze, że znała korytarz na pamięć. Uważała na doniczkę, na szafkę. Na ten jeden schodek, który trochę skrzypiał. Na wszystko co mogło zdradzić, że wcale nie siedzi u siebie. Spod drzwi gabinetu ojca sączyło się światło. Więc jeszcze pracował. Ale drewniane, masywne drzwi były zamknięte. Ostatnia prosta… korytarz na końcu którego znajdują się drzwi frontowe. Wolność. Na palcach pokonała odległość i najciszej jak potrafiła opuściła dom, a świeże nocne powietrze wreszcie pozwoliło jej odetchnąć pełną piersią.
Kilku znajomych, drogie drinki i głośny bas dudniący w klatce kiedy obserwowała parkiet pełen roztańczonych ciał. Ludzie byli tu tacy beztroscy. A przecież każdy z nich miewał jakieś problemy. Może złamane serce? Może utrata przyjaciela. Może czyjś ojciec poszedł po papierosy i już nie wrócił, czyjaś matka puszcza się za pieniądze, a siostra znów leży w szpitalu bo przedawkowała. Każdy miał jakiś problem, który próbował zagłuszyć głośną muzyką. Ona też. Jutro znów usłyszy okropne słowa. Może poczuje dłoń ojca na ciele, a matka obdarzy ją współczującym spojrzeniem. Bo przecież dowiedzą się, że nie ma jej w pokoju. Ale to wszystko jutro. Jutro będzie czas na konsekwencje. Teraz miała zamiar szaleć, tańczyć i bawić się do rana. Zagłuszyć problemy, wyrzucić negatywne emocję… odetchnąć. Obce dłonie błądzące po ciele, zsynchronizowany ruch bioder, kilka pocałunków na szyi i ciepło ciała za plecami. Ale w tym wszystkim była jeszcze muzyka, taniec który ją uwalniał od tego całego gówna. Na parę krótkich chwil, dzięki którym jeszcze nie zwariowała.
Zimny wiatr owiał jej odsłonięte uda i ramiona. Rozwiał włosy i poderwał do góry lekko materiał sukienki. Stukot obcasów, kiedy przechodziła kawałek dalej by w spokoju odpalić papierosa. Ciało drżało z zimna, ale ona wydawała się tym nie przejmować. Plan był prosty - wypalić i wrócić znów tańczyć. Więc dlaczego tak intensywnie przyglądała się scenie kawałek dalej. Poznała głos. Patrick. I chyba właśnie to ruszyło ją do tego by odepchnąć się od ściany i ruszyć w kierunku trzech chłopaków. Jeden z nich był ewidentnie ofiarą jej głupich kolegów ze szkoły.
- Myślałam, że po skończeniu tak elitarnej szkoły znalazłeś sobie jakieś ciekawsze zajęcie niż dręczenie ludzi. - Odezwała się, spoglądając na wysokiego - jak na jej- zbyt napakowanego blondyna, który obdarzył ją właśnie kpiącym spojrzeniem. Ona za to ze spokojem i uśmiechem przyglądała się mu, popalając papierosa. Dopiero po chwili jej wzrok padł na ofiarę tego debila. Uroczego chłopaka. Chyba już lekko pijanego. Zdecydowanie drobniejszego i niższego od Patricka.
- Proszę, proszę. Felicia St. Verne. - Rozłożył ręce jakby chciał ją na powitanie przytulić. Ale żadne nie ruszyło się z miejsca. Bez problemu można było wyczuć napiętą atmosferę. - Obrońca uciśnionych, gnębionych i prześladowanych. Pierdolona Matka Teresa. - Jego kpiący głos nie zrobił na niej kompletnie wrażenia.
Ciemna brew uniosła się do góry, obdarowując go wzrokiem przeznaczonym dla debili. Bo w jej mniemaniu właśnie tym był Patrick Wayne - Debilem. Kupą zbyt dużych mięśni, napakowany testosteronem, który zamiast mózgu miał chyba to białko dla sportsmenów, które spożywał.
- Tak. Dokładnie. To ja. - Sztuczny uśmiech i spojrzenie na nieznanego chłopaka. - Dajcie mu spokój. - Nie brzmiało jak prośba. Raczej jak polecenie. Dym, który właśnie opuścił jej usta, zawisł na chwilę między nimi.
- A jak nie? - Gdzie leżał największy problem w facetach? A w tym, że myśleli, iż są lepsi od kobiet. Bo mają trochę więcej siły, bo są zwykle lepiej zbudowani i wyżsi. Bo od zawsze mieli jakieś prawa, a kobiety musiały o nie walczyć. Więc jak śmieszna była ta pewność, że są lepsi i mogą kobiecie podskoczyć. Przykro mi, nie tym razem. Wyrzuciła papierosa, depcząc go podeszwą szpilki i chwilę milcząc.
- To udowodnię Ci, że jesteś sobie sam w stanie obciągnąć. - Uniosła wzrok Patricka i przechyliła głowę, uśmiechając się. Nie miała w planach dzisiaj ratować nikomu tyłka, ale dokopanie Wayne’owi od razu poprawiłoby jej humor. Im bardziej męska duma zostaje podeptana przez kobiece stopy, tym lepiej.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

cosmo & felicia
wrzesień 2019
Obrazek

Wezwałem oprawców, żeby, konając, kąsać kolby ich karabinów.
Wezwałem wszystkie plagi, by zadławić się piachem i krwią.
Moim bóstwem było nieszczęście. Tarzałem się w błocie.
Suszył mnie wiatr zbrodni. Igrałem z obłędem.
Myślał chyba, że to będzie proste całkiem. Zaaklimatyzowanie się, wniknięcie, wchłonięcie, uderzenie w samo centrum, w środeczek sam tego wielkomiejskiego życia. Zawsze przychodziło mu to dość łatwo - nawiązywanie nowych znajomości, obracanie się w świeżym towarzystwie, konfrontowanie z ludźmi, przyzwyczajonymi do życia trochę inaczej niż on. Zazwyczaj, no tak. Bo teraz nie umiał chyba i chyba przytłaczało go to trochę.
Drugi weekend w mieście, tydzień wcześniej przespał się chyba z jakimś chłopakiem (!), o czym uparcie próbował nie myśleć, bo sam fakt, że tamto spotkanie jawiło mu się jak przez mgłę wydawał się wystarczającym powodem do wstydu. Za szybko, za mocno, Cosmo, za szybko wskoczyć chciałeś. I to był błąd chyba, co nie? Jasne, że błąd, wszystko teraz zepsute być miało, bo od tamtej pory myślało się jakoś niewygodnie bardziej. To znaczy - zawsze myślało się niewygodnie, ale teraz wszystko gorzej jakoś, jakoś ciężej, jakoś bardziej wyboiście. To stało się, czyli co? Czyli co teraz miało być? Wstydził się tak cholernie, cały następny dzień leżał w łóżku i udawał, że ma kaca, żeby nie patrzeć Sebastianowi w oczy (naprawdę miał kaca - do południa jakoś, potem było dobrze cieleśnie, ale na duszy wciąż coś uciskało tak nieprzyjemnie, to moralniak chyba).
A mimo to teraz znowu tu był. W tym samym miejscu chyba, chyba tutaj, gdzie ostatnio właśnie i stał niedaleko tamtego klubu, i wpatrywał się w dopalającego się papierosa, i nerwowo jakoś w wejście się wpatrywał, jakby czekał. Na co czekał? Na tamtego chłopaka? Czy był pewien w ogóle, jak wyglądała jego twarz...? Po co czekał poza tym? Nie był gejem przecież. Nienienie. Na pewno nie, boże, uspokój się, Cosmo. Wypił już trochę - nie w środku, jasne, że nie. Zdążył znaleźć niewielki sklepik, gdzie nawet z jego dziecięcą twarzą nie pytali o dowód. Stał więc chwiejnie nieco, kolory, światła i ludzie zlewały się ze sobą, a jednak on stał uparcie tutaj właśnie, przypatrując się zbyt długo każdemu mijającemu go chłopakowi.. Zbyt długo.
Zbyt długo właśnie, bo jednemu gościowi, który mijał go z kumplem przy ramieniu chyba wcale się to nie spodobało; bo zatrzymali się obaj, czymś na ucho dzieląc się ze sobą nawzajem, przez ramię zaglądając, kiedy on pospiesznie przesuwał spojrzenie na chodnikowe płyty, licząc na to, że jednak zdecydują się iść dalej. Nie zdecydowali. Zamiast tego odwrócili się, dwa kroki i byli już przy nim, jeden już wyciągał rękę, żeby odebrać mu papierosa.
- No siema - nonszalanckie niby, choć na twarzy tego drugiego już przecież pojawił się głupkowaty uśmiech. Okej, chuj z tą fajką, zwijać się trzeba. Ostrożnie odmierzony na bok krok, ale przyblokowało go ramię, które koleżka tego od fajki wyciągnął przed siebie, żeby oprzeć dłoń o ścianę. Głęboki oddech. Okej, na spokojnie. Czuł jak wbijają w niego ostre spojrzenia, a ten, który odebrał mu papierosa, zaciągnął się, żeby zaraz skrzywić się potężnie i odrzucić niedopałek na ziemię. - Ale chujowe fajki. Dobra, wyjebane, do rzeczy - zdecydował nagle, machając ręką, a Cosmo wydawało się, że znalazł się jeszcze bliżej. - Widziałem, że obczajasz mojego kumpla, co, podoba ci się? - Ten drugi prychnąć musiał, z uśmiechem nadal tak bardzo idiotycznym i sugestywnym poruszeniem brwi, a Cosmo poczuł, że słabo mu nagle, niedobrze całkiem.
- Nie, ja wcale nie jes...
- Dobra, ryj - przerwał, nagle jakoś gwałtownie, chwytając go za ramię i przygwożdżając do ściany mocniej, także teraz miał ich obu bardzo blisko, po dwóch stronach i mniej więcej zerowe możliwości ucieczki. Serce jakoś do gardła podeszło, bo to wszystko wydawało się jakieś nierealnie, niemożliwe. Nie mogli jego myśli słyszeć, prawda? To przez tamto spojrzenie? Przez to jak wyglądał? Jak się ubrał? Co nie tak zrobił?
- Uważaj, Pat, bo się podnieci jeszcze, oni lubią jak tak brzydko mówisz - komentarz, zbędny zupełnie, wreszcie od tego drugiego wyszedł, więc zaśmiali się zgodnie, jak dwa osły, a on chciał tylko w sumie, żeby skończyli, żeby puścili go wreszcie - do domu wróci, tak? Tak, może wystarczy nie mówić nic, może pokpią sobie chwilę i pójdą zająć się sobą.
- Daj spokój, już mu pewnie stoi. Hej, sprawdzimy może? - odbiło się pomiędzy nimi, przygłuszone do połowy przez odgłos przejeżdżającego akurat obok samochodu. Cosmo usłyszał to tylko i nagle kolejny impuls, nagle musiał szarpnąć się mocno, ale na nic - silne ramiona znowu przygwoździły go z obu stron do ściany. - Co jest, wstydzisz się nas? - do bólu sztuczna troska, zdradzona głupawym chichotem tego drugiego. - A może nie masz nawet chuja, co? Co tam masz, no po...
- Myślałam, że po skończeniu tak elitarnej szkoły znalazłeś sobie jakieś ciekawsze zajęcie niż dręczenie ludzi.
Wszystkie spojrzenia zwrócone w stronę nagle w stronę tej ciemnowłosej istoty na wysokich obcasach i w białej sukience, która wyglądem łudząco przypominała teraz anioła. I przybyła też chyba po to, żeby wybawić go z opresji - może ten alkohol sieknął go mocniej, niż przypuszczał do tej pory? Krótka wymiana zdań między tą dwójką, chłopak rozłożył ramiona, a Cosmo pomyślał, że mógłby uciec teraz. Mógłby, ale ten drugi wciąż przytrzymał go mocno, z wyrazem niezłego skonfundowania na twarzy. W końcu zaśmiali się znowu i wymienili takie spojrzenia, jakie byczki im podobne dzielą wtedy, kiedy ktoś wspomina o robieniu loda.
- Samemu sobie to tak bez sensu, Felicia, ale widzę, że ci tam dawno nikt nie przepchał żadnego kanalika, to mogę się poświęcić, nie? Chad? - Znowu ten uśmieszek głupawy, spojrzenie zahaczające o kumpla na moment. - Przypilnuj nam pedałka, bo suki się same nie zaspokoją.
Kurwa. KURWAKURWAKURWA.
- Nie nazywa...
- Ćśśś... - Kciuk Chada napierający na krtań nagle, zdanie urwane w połowie i spojrzenie wbijające się w geście jakiegoś niememu sprzeciwu w plecy tego drugiego, który zmierzał w stronę dziewczyny właśnie, pewnie już szykując się na rzucenie kolejnej jakiejś obrzydliwej uwagi.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mogła sobie darować. Odpuścić, bo to nie jej sprawa. Wypalić w spokoju papierosa i wrócić do środka. Rano pewnie by już nie pamiętała o tej sytuacji rozgrywającej się na jej oczach. Może. A może właśnie długo prześladowało by ją to, że mu nie pomogła. Przecież widziała. Zdecydowanie zbyt mały, zbyt chudy i mizerny by sobie z nimi poradzić. Krótka chwila, jedna szybka myśl - nie wtrącaj się. Ale było coś jeszcze. A nawet kilka kwestii. Po pierwsze, ona chciałaby. Chciała jak jasna cholera, żeby ktoś jej pomógł. Żeby ktoś zauważył i wyciągnął jej z tych zaciskających się zbyt mocno ramion i chociaż sytuacja była zupełnie różna to przecież nie mogła pozostać obojętna. A drugą był Patrick, któremu po prostu należało się by ktoś zdarł mu ten zbyt pewny siebie, obrzydliwy uśmieszek.
Coś ją szarpnęło tam w środku na to jak okropne słowa kierowali w kierunku chłopaka. Nawet jeśli był gejem, to co? Przecież to nic złego. Miłość to miłość. I chociaż byli tak pewni siebie to ona była jeszcze pewniejsza. W końcu nazwisko zobowiązywało.
Na jego słowa prychnęła prześmiewczo, krzyżując ręce na piersi i podnosząc głowę jeszcze trochę wyżej. Nie cofnęła się nawet o pół kroku, kiedy zdecydowanie naruszył jej przestrzeń.
- Masz rację. Suki się same nie zaspokoją ale ruchanie zwierząt to już chyba szczyt desperacji. - W jej głosie słyszeć można było sztuczną troskę. I chociaż głos wydawał się być miękki to spojrzenie jakim obdarowała kolegę, twardy i zimny. - Powiedziałabym idź na dziwki, czy coś. Ale szkoda mi dziewczyn. - Skrzywiła się ostentacyjnie i spojrzała na Chada, który również naruszał strefę komfortu biednego chłopaka.
- Ewidentnie potrzebujesz by Cię ktoś przeruchał. - Krzywy uśmiech i jeszcze pół kroku bliżej. Zdecydowanie zbyt blisko. A dalej potoczyło się już samo. Jedna dłoń na biodrze, zacisnęła się zbyt mocno, przyciągając ją bliżej siebie. A druga wylądowała na pośladku. Florian kiedyś coś mówił, że szpilki czasem mogą uratować życie. I chyba miał rację bo właśnie wbija obcas od tych cholernie drogich butów w stopę tego fiuta.- Kurwa!! - Złapał się za stopę, zataczając lekko do tyłu i patrząc wściekle na dziewczynę, która była niezwykle zadowolona z siebie. Byli tacy zaskoczeni kiedy kobieta potrafiła się im postawić. Bo przecież nie były ich głupimi pieskami, ale mężczyźni czasami o tym zapominali. Niesłusznie.
- Ostatni raz powtórzę. - Zwróciła się do drugiego gnojka, który nadal patrzył na nią z kpiącym uśmieszkiem. No bo przecież był F A C E T EM więc jak to? Dziewczyna miałaby mu podskoczyć? Nigdy. A tu kurwa takiego wała. - Zostawcie go w spokoju. - Sugestywnie spojrzała na Patricka. Nie miała ochoty ciągnąć dłużej tej sceny, a tym bardziej patrzeć na ich obrzydliwe mordy. Widząc jednak, że nie ruszył się z miejsca westchnęła ciężko.
- Od kiedy interesuje Cię los pedałów. - Spytał Patrick, który znów zbliżył się o krok za blisko i spojrzał na młodszego chłopaka, nadal przypartego do ściany. - Nie przeleci Cię w podzięce. - Widziała ten wzrok, biednego chłopaka. Uporczywe pragnienie by przestali go tak nazywać. I tak postrzegać. Nie wiedziała czy był gejem czy nie. To nie ważne.
- No widzisz. Mi nie zależy, ale Tobie najwyraźniej brakuje wrażeń. Włóż sobie fiuta do odkurzacza to może poczujesz się lepiej. - Sama nie wiedziała dlaczego dalej szła w te słowne przepychanki. Przecież byli na to już za starzy, prawda? Przynajmniej się jej tak wydawało.
- Mogę go włożyć do Twojej zbyt wyszczekanej buźki. - Niestety, ludzie chyba nie uczą się na błędach. Tak właśnie przypuszczała, kiedy przewracała ciemnymi oczami, by chwilę później prawa dłoń zwinięta w pięść, ozdobiona złotymi pierścionkami wystartowała jak rakieta prosto w morde Patricka. Ty mała dziwko! - Warknął, łapiąc się za nos. Może by się tym przejęła, gdyby nie fakt, że wyglądał tak żałośnie ocierając wierzchem dłoni krew.
Chad rozszerzył lekko oczy i skrzywił się na widok przyjaciela. No cóż. Przecież ostrzegała….
- Dobra, stary spadamy. Ten pedał nie jest wart naszego czasu. - Powiedział i puścił go, łapiąc przyjaciela za ramię i ciągnąc go w drugą stronę. Przecież nie był, aż tak głupi by nadal zadzierać z kimś o nazwisku St.Verne. Odprowadziła ich wzrokiem, poprawiła pierścionki i spojrzała na chłopaka.
- Wszystko w porządku? - Spytała cicho, wyciągając z torebki paczkę papierosów, wyciągając ją do niego. To było kluczowe pytanie. Bo przecież tamci byli jeszcze na tyle blisko by przywalić im raz jeszcze. Ale najpierw niech biedak odetchnie i zbierze się w sobie. Takie spotkania przecież nie są przyjemne.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Tak szybko - wszystko tak szybko. Za mocny uścisk na ramieniu, kciuk na krtani, te teksty tak strasznie obrzydliwe, które ten wyższy i szerszy w barach chłopak ciskał w stronę dziewczyny. A Cosmo stał tylko i nie mógł się ruszyć, i ten drugi koleś wisiał nad nim tak ciężko, blisko tak, czuł jego oddech na czole, a on odezwać się nie mógł nawet jakkolwiek, kazać im przestać, a teraz przecież... teraz dodatkowo czuł się też odpowiedzialny za tą nieznajomą, która odważyła się zareagować jakoś, podczas gdy inni mijali ich niewzruszenie, czasem nie racząc nawet pojedynczym spojrzeniem. I chyba stresowało go naprawdę to, że tamten osiłek mógł jej coś zrobić, i to z jego winy przecież, cholera. I w tej obawie nie pomagał wcale fakt, że dziewczyna wydawała się radzić sobie nieźle całkiem, żeby nie powiedzieć od razu - zajebiście.
Cosmo wpatrywał się w nią z niedowierzaniem chyba, kiedy niespodziewanie wbiła obcas w stopę tamtego cwaniaka - oczy musiały otworzyć się szerzej, kiedy siarczysta kurwa rozbrzmiała między nimi donośnie, a dziewczyna wciąż stała tam, gdzie wcześniej, wydając stanowcze polecenia, taka pewna siebie i dzielna - niemożliwie. I naprawdę liczył, że to już załatwi sprawę, że odpuszczą, pójdą sobie, spokój mu dadzą, on podziękuje, do domu wróci, cokolwiek. Ale nie, bo stali nadal uparcie tak samo, bo dalej wyrzucali z siebie te słowa okropne, los pedałów, to spojrzenie, które nagle przygwoździło go do ściany na nowo, nagle sprawiło, że znowu taki mały był, taki nic nieznaczący, bezbronny całkiem, że z dołu musiał na nich patrzeć i prosić może, i się kajać - nie, nie będzie się kajać przecież, przecież to nie on, przecież nie powinien wcale musieć, tak? Chociażby dlatego, że nie był sam przecież, nawet jeśli nie przeleci cię w podzięce. Nie przeleci, ale to nie przez to, że jest gejem (n i e jest!), tylko dlatego, że miał rozumu trochę i szacunku chyba też, i te trybiki w głowie jeszcze obracały się na tyle sprawnie, żeby o jednym tylko nie myśleć wcale - teraz zwłaszcza, bo teraz tak naprawdę liczyło się tylko to, żeby jakoś z tej okropnej sytuacji wybrnąć, jak najszybciej.
Kolejna obrzydliwa aluzja, kręciło mu się w głowie. Nigdy chyba nie słyszał czegoś takiego - nie tak ordynarnego, nie tak nachalnego, nie tak bezpośredniego, nawet jeśli w centrum podobnych konfliktów znajdował się nieraz już, bo zawsze znalazł się ktoś, kto mógł go nazwać pedałem, ale zazwyczaj bezmyślnie całkiem, zazwyczaj w ramach jakichś niewinnych słownych przepychanek, ale nigdy tak przecież, nigdy z groźbą taką na ustach, nigdy z ręką ściskającą tak mocno za ramię. I do kobiety też nigdy przy nim tak nie mówił, choć robiono masę innych, równie obrzydliwych rzeczy, bo ojciec dawał matce klapsa czasem, kiedy przechodziła obok po prostu, bo komentował czasem piersi obcych panienek, które mijały go we wsi i bezpardonowo wgapiał się w dekolty młodych sąsiadek. I w szkole podobnie, bo w szkole chłopcy robili ranking najlepszych cycków i tyłków, i to już było paskudne i ohydne, ale nikt by nie podszedł przecież do żadnej z dziewczyn, nikt by nie powiedział niczego podobnie ordynarnego - prawda? Nie przy nim w każdym razie, on nie widział nigdy, nigdy nie był świadkiem. I mógł w tym wszystkim pozostawać nieświadomy odrobinę tego, przez co jego koleżanki przechodzić musiały na co dzień, bo nie spodziewał się, że sprawy mogły przybierać taki obrót, w którym to one właśnie, właśnie dziewczyny musiały wymierzać zaciśniętą pięścią ciosy w nos oprawcy, tak jak teraz nieznajoma właśnie.
Ty mała dziwko, ten pedał, kolejne obelgi krótkie, ale w panice tym razem wyrzucane, pospiesznie całkiem i uścisk Chada nagle ustąpił, nagle stary spadamy, nagle Patrick zgarniany przez niego przed ramię, nagle pospiesznie zaczęli się oddalać, a Cosmo stał nadal, w zbyt wielkim szoku chyba, żeby chociaż się od tej zimnej ściany odsunąć teraz, kiedy już mógł, kiedy nikt go nie przytrzymywał. Wszystko w porządku? Kolejne zaskoczenie, jak szybko mogła przejść nad tą sytuacją do dziennego porządku - czy naprawdę często spotykało ją coś takiego? Pytanie, które nie mogło przez chwilę jeszcze przejść przez gardło, bo zaniemówił najwidoczniej, bo napięcie wciąż jeszcze nie zeszło z ciała, nawet jeśli sprawcy całego tego zamieszania oddalili się już porządnie. Skinął głową niepewnie jakoś, czuł, że kark miał cały zesztywniały ze stresu. Paczka papierosów wyciągnięta wreszcie w jego stronę, więc sięgnął niecierpliwie dosyć po jednego szluga, więc drżąca ręka po zapalniczkę szybko sięgnęła do kieszeni, i ogień objął zaraz końcówkę papierosa. Musiał przetrzeć twarz grzbietem wolnej dłoni i zaciągnąć się - raz, drugi, a potem skrzyżować wreszcie ze swoją wybawicielką spojrzenia, czując, że to pora, w której powinien chyba spróbować coś wydusić wreszcie.
- Nie jestem gejem. - Szybkie, nerwowe, zupełnie, jakby to było najważniejsze teraz, zupełnie, jakby miała zaraz powiedzieć coś równie ordynarnego, gdyby nie wyjaśnił teraz, natychmiast, jak najszybciej. Szybko zreflektował jednak, jak to brzmiało - a brzmiało żałośnie, zmieszane spojrzenie musiało uciec na ułamek sekundy, żeby odbić się gdzieś od ruchliwej wciąż jezdni. Zaraz jednak wzrok powrócił do twarzy dziewczyny - pewniejszy tym razem, jakiś bardziej już zebrany w sobie, stanowczy bardziej, jakby tej chwili potrzebował na pozbieranie z chodnika godności i wzięcie się do kupy. - Przepraszam, że musiałaś... kurwa, przepraszam cię - wyduszone w końcu, z jakimś uśmiechem nerwowym chyba, kolejne zaciągnięcie się papierosem - lepiej już było. - I dziękuję. Bardzo. Nie musiałaś... - mi pomagać, sam bym sobie poradził przecież. Nie powiedział tego, zmusił się do ugryzienia się w język. To przecież nie była prawda. Pokręcił głową, jakby na znak, że zaniechał ciągnięcia tego wątku. - Powiesz, jak się nazywasz? Muszę wiedzieć, czyim imieniem grozić następnym razem. - Tym razem szerszy uśmiech, miał nadzieję, że ten żart chociaż trochę rozrzedzi wciąż gęstą atmosferę.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiedy jest się kobietą, trzeba liczyć się z tym co może nas spotkać w życiu. Że męskie spojrzenia będą kierowane tam, gdzie niekoniecznie będzie nam się to podobało. Że zbyt duży dekolt, za krótka spódniczka czy za ciasna sukienka będą podstawą do naruszenia naszej nietykalności. Bo tak było. Zbyt często. Przecież to jej wina. Patrz jak się ubrała. A cała śmieszność sytuacji leżała w tym, że mało kto patrzył na nie jak na ofiary. Same są sobie winne. To zawsze bolało ją najbardziej. Męskie przekonanie, że mają jakieś większe prawa do ciała niż jego właścicielka. To, że tak łatwo przekraczali przestrzeń osobista i granicę komfortu. Fizycznie i psychicznie. Popisy przed kolegami. Łapanie za tyłek, przyciskanie do ściany albo zbyt głośne komentarze na temat dekoltu. Było obrzydliwe. I chociaż było to przykre, to kiedy rodzisz się kobietą od początku masz tą pieczątkę. Słabszej, zdanej na swojego samca alfa. Ale ona chciała wychodzić poza normy. Nie akceptowała uprzedmiotowienia kobiet przez mężczyzn. Nie akceptowała naruszania przestrzeni, obrzydliwych żartów i tej pewności, że skoro on jest mężczyzną - a ty kobietą, to nie masz nic do powiedzenia i to on decyduje czy dziś Cię przeleci czy nie. Otóż nie. Same przecież miały prawo o tym decydować. Nie zgadzać się i pokazywać mężczyzną - naładowanym testosteronem laleczek sterowanych przez swoje narządy płóciowe - że są o wiele silniejsze. Bo kobiety były silne, były znacznie wyżej i ona to wiedziała. Ona to praktykowała. Dlatego wymierzenie ciosu w obrzydliwą twarz Patricka przyszło z łatwością i pewną lekkością. Jak przystało na tancerkę. Ruch szybki, lecz pełen gracji w całej swojej brutalnej aurze.
Byli jeszcze Ci co nie wpisywali się w kanony płci. Bo facet przecież miał być facetem, tak? Miał być dobrze zbudowany, miał mieć siłę by podnieść kilogram gruzu i miał całym sobą reprezentować swoją samczość. Bycie alfą. Więc tak łatwo przychodziło ludziom czepianie się innych. Doszukiwanie się w nich inności, która przecież była piękna! Nie musiał mieć metra 90 wzrostu, napakowanych ramion jak reklamówki z kauflanda u przeciętnego Janusza w sobotę i nie musiał nosić tych spodni zwisających w kroku, które były swoją drogą okropne. Świat powinien się akceptować ludźmi takimi jakimi są. Bo nie istnieją żadne kanony płciowe. To nie Twój wygląd mówi kim jesteś. Bo możesz wyglądać jak cholerny Jack Johnson, a być totalną pizdą która traktuje kobiety tak, jak właśnie przedstawił to Patrick. Jak jakieś dmuchane lalki.
Myśleli, że są lepsi. Że mogą zaczepiać niewinnego chłopaka bo wygląda inaczej niż oni. Mogli rzucać te obrzydliwe komentarze w jego i jej kierunku, bo to przecież Jakaś durna suczka i głupi pedałek. I cała przyjemność leżała w tym zdziwionym spojrzeniu kiedy ta potocznie - gorsza płeć - łamała któremuś z nich nos. Suprise, kurwa! Też potrafię.
Więc odprowadziła ich wzrokiem, dla pewności że się nie wrócą dostać kolejny wpierdol bo była gotowa. Zdjęłaby tylko te szpilki wysokie, bo im lepsza stabilność tym cios mocniejszy. Ale chłopaki nie wydawali się chętni na kolejne skopanie ich godności. Wielka szkoda….
Odpaliła spokojnie kolejnego papierosa, opierając się ramieniem o ścianę budynku, który trochę osłaniał ich przed wiatrem. Skrzyżowała nogi w kostkach, przyglądając mu się z rozbawieniem.
- Dobrze. Przecież nic takiego nie powiedziałam. - Nie był to pretensjonalny ton. Ani nie ten, którym jeszcze chwilę temu posługiwała się podczas tej nieprzyjemnej rozmowy z Patrickiem. Był spokojny, przyjemny dla ucha - dokładnie taki jakim zawsze się posługiwała. Przy przyjaciołach, przy bracie. Nie chciała go przecież bardziej wystraszyć. A to czy był tym gejem czy nie, to jej akurat nie obchodziło. Przecież nie było to czymś złym. Spokojnie czekała, aż wyrzuci z siebie wszystkie nerwowe słowa. Nie pospieszała, nie wtrącała się. Musiał być zestresowany. Ona też by pewnie była.
- Nie przepraszaj. Danie mu po mordzie to czysta przyjemność. Już zapomniałam jak to fajnie było w liceum. - Stwierdziła rozbawiona, wzruszając lekko ramionami. Bogaci, rozpuszczeni faceci byli dla niej najlepszą rozrywką. Ci bez żadnej kultury, co patrzyli na wszystkich jak na gorszych od siebie. Fajnie patrzyło się na zakrwawione nosy. - Felicia. A Ty? - Spojrzała na niego, unosząc lekko brew do góry i po chwili uśmiechnęła się szeroko. - Nie mogę obiecać, że zawsze podziała. - Seattle było wielkim miastem i nie wszyscy doświadczyli siły jej rąk na sobie. Ale miło, że ktoś wreszcie docenił ją za coś więcej niż nazwisko i twarz. - Nie jesteś chyba stąd, co? - Skąd wiedziała? Chyba intuicja. Tak jej się wydawało. A może się myliła….

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”