WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Znał ją.
T r o c h ę.
Tak mu się wydawało, lecz paradoksalnie w miarę upływu czasu jaki ze sobą spędzali, coraz częściej łapał się na tym, jak niewiele wiedział o Charlotte Hughes. Nie przeszło mu przez myśl, by zapytać jasnowłosej chociażby o to, jaki był jej ulubiony kolor; błahe pytanie z serii nieistotnych, bowiem jak wiele mogła powiedzieć preferowana barwa jednego z całej palety odcieni o człowieku? Wciąż nie miał pojęcia, czy woli dzień zaczynać od sytego śniadania, lekkiej przekąski, czy po pobudce wystarcza jej szklanka wody, bądź aromatyczna kawa. Nie zapytał, czy dawne spotkanie przed klubem łączyło się z jej skrywanym zamiłowaniem do tańca, czy jednak z aktywności fizycznych wybrałaby jogging. Na to wszystko - tak sądził - mieli czas. Długie dni, podczas których weryfikowanie pewnych informacji przychodziłoby naturalnie i samoistnie - wszak wynikałoby z kontekstu rozmowy, albo było efektem podjętego wyboru. Chciał ją poznawać; zapamiętywać pojedyncze słowa i uczyć się nowych rzeczy, dzięki której żadne z nich nie mogłoby zarzucić sobie braku znajomości siebie nawzajem, albo ignorancji.
Nie znał...?
Niektórych mobilizacji, jakie wpływały na kierunek obieranej ścieżki, którą kroczyła bez niego. Nie zadawał niedyskretnych pytań związanych z dawną pracą i tym, czy za nią nie tęskni, bowiem skoro nie mówiła o niej sama - nie czuł, że jest upoważniony do zadawania tego typu pytań. Nie wtrącał się w dawne znajomości, ani to, czy - i jak - je wykorzystywała w swoich celach.
Nie zawsze rozumiał.
Szczególnie wtedy, kiedy chciał, by wiedziała, że może liczyć na jego pomoc, a podświadomie wiedział, że to nie jego by o nią poprosiła.
Może się mylił.
M o ż e.
Może zakrzywiony - albo i nie - obraz sytuacji wynikał z tego, że każde z nich miało swoje sprawy wykraczające poza mury przestronnej sypialni, a nawet całego domu, który od kilku miesięcy mogli nazwać wspólnym. I prawdopodobnie tak musiało być.
- I tu się ze sobą zgadzamy - przyznał, dodając do swoich słów uniesiony kącik ust. - Każde z nas ją na swój sposób przyjęło - dodał, mając na myśli nie tylko ten policzek, ale całą rozmowę, jaka miała miejsce przed momentem. Z jednej strony nie było to niczym przyjemnym, ponieważ nie tak wyobrażał sobie pierwsze godziny w wynajętym domku, lecz z drugiej cieszył się, że to, co wisiało w powietrzu - i mogło wisieć przez cały wyjazd - wreszcie znalazło swoje ujście. Kumulowane w sobie emocje i niedopowiedzenia, jak już niejednokrotnie mogli zauważyć, nie były symptomem dobrych dni i pozytywnej atmosfery.
- Uhm - powiedział po chwili konsternacji, jaką szybko odegnał, próbując przybrać na usta nonszalancki uśmiech. - To pewnie ta atmosfera świąt tak na mnie wpływa - potwierdził, przenosząc spojrzenie z Charlotte na leżącą na plecach Zoey, której rączka wesoło wędrowała to do jednego z rodziców, to do drugiego.
Dzięki zaabsorbowaniu uwagi na Gii, powstrzymał ciche westchnięcie, sugerujące, że nie do końca to miał na myśli; nie próbował spłycić kobiecej roli do samego imienia i nazwiska, a chcąc jednoznacznie pokazać, że dla niego wciąż zostaje sobą, a on nie planował postrzegać jej osoby przez - najpierw - bycie matką jego dziecka, a dopiero w następnej kolejności kobietą, przy której chciał się budzić rano.
- W porządku. Tak cię przedstawię - skwitował lekko, odruchowo chcąc odnaleźć telefon, jednakże ten wciąż leżał na kuchennym blacie. I tak w gruncie rzeczy nie było sensu tego wieczora pisać do Charlesa i planować czegokolwiek na przyszłość, skoro mężczyzna - jak się domyślał Griffith - był w trakcie korzystania ze swojej, upragnionej wolności.
Po kilkuminutowym prysznicu, odświeżony i przebrany w dresowe spodnie i ciemny t-shirt, wrócił na dół, wcześniej rzecz jasna upewniając się, że dziewczynka smacznie śpi. Tym razem - na to liczył - podniesione głosy miały zostać czymś odległym, co nie miało niepokoić nikogo z tej trójki, ani wpływać na zasłużony odpoczynek córki.
- W razie czego mamy piekarnik - zasugerował, ruchem głowy wskazując odpowiedni kierunek. Na szczęście obyło się bez tego; jedzenie faktycznie było bardzo dobrze zapakowane, przez co udało się poczuć walory smakowe ciepłych burgerów. Griffith jednak zrezygnował z wina, decydując się na jeszcze jedną szklaneczkę wcześniejszego trunku, zapewne wcześniej pytając Charlotte na co ona ma ochotę.
Wieczór - i noc - upłynęła spokojniej; bez niepotrzebnych uniesień, gorzkich słów, czy przeprosin będących ich efektem. Z samego rana ciemnowłosy tuż po tym, jak ostrożnie wymknął się z łóżka, wypił kawę na tarasie wydychając przed siebie dym, napisał notatkę, którą przypiął magnesem na lodówce.
Nie wyjechałem do Seattle, bez obaw. Wrócę tak szybko, jak mi się uda.
Po niespełna godzinie wrócił do domu, łokciem pomagając sobie otworzyć drzwi, kiedy to jego dłonie zajęte były paroma papierowymi torbami wypełnionymi zakupami.
- Charlotte? - zagaił, rozglądając się po salonie. - Śpicie jeszcze? - dopytał, nie chcąc przypadkowo ich obudzić, ale też nie wiedział, czy nie zwiedzają innych pokoi, więc wolał się upewnić gdzie szukać obu pań. Odstawił zakupy na blacie, po czym rozpiął kurtkę, po cichu planując kolejne godziny przedświątecznego dnia.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Noc upłynęła spokojnie; sen był błogi, pozbawiony koszmarów, a odpoczynek przydał się nie tylko ciału, ale przede wszystkim strudzonemu wieloma problemami umysłowi. Ten dzień nie należał do najprostszych, ale jego zakończenie Charlotte określiłaby mianem pozytywnego, nawet jeżeli dobranoc powiedzieli sobie w raczej neutralnej, pozbawionej zarówno pretensji, ale i nadmiernego szczęścia atmosferze. Uniknięcie koszmarów i świadomość, że w zasięgu jej dłoni znajdował się Blake, miały znaczący wpływ na to, jak przebiegł poranek, nawet jeżeli ten powitała bez mężczyzny u boku.
Z sennej idylli wyrwał ją dźwięk wynikający z tego, że wijący sobie na parapecie nowe miejsce zamieszkania ptak z intensywnością stukał dziobem o ramę okna. Lottie z odmalowanym na twarzy grymasem wpatrywała się w zwierzę, z trudem panując nad odruchem, jakim było gwałtowne przepędzenie go i tym samym zapewnienie sobie i Zoey kilku dodatkowych minut snu. Potem jednak zerknęła na zegarek, a ponieważ jego tarcza wskazywała późną jak na przyjęte w ostatnim czasie standardy godzinę, Hughes podjęła trudną, ale w swojej opinii słuszną decyzję o podniesieniu się z łóżka.
Pościeliwszy łóżko i wypakowawszy z walizek pozostałe rzeczy, Charlotte wykorzystała kilka dodatkowych minut snu córeczki na szybki, orzeźwiający prysznic. Ona i Gia zdawały się mieć idealne zgranie w czasie, wszak płacz dziecka do jej uszu dotarł dokładnie w chwili opuszczenia łazienki.
- No już, księżniczko. Tato od nas nie uciekł. Raczej - mruknęła do dziewczynki, biorąc ją na ręce. Chociaż wiedziała, że Zoey zwyczajnie nie mogła pojąć sensu konkretnych słów i tworzonej przez nie całości, to jednak wciąż nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że była ona zaskakująco bystra i rozumiała więcej niż ktokolwiek byłby w stanie przypuszczać. - Ktoś tu chyba się wyspał? - dodała dużo weselej, kiedy dotarło do niej, jak szeroko córka się uśmiechała i jak chętnie sięgała rączką do wszystkiego, co znajdowało się dookoła - włącznie z matczynymi włosami, które ze wszystkich elementów otoczenia upodobała sobie najbardziej.
Kolejne minuty poranka upłynęły im leniwie, dlatego Charlotte - po zapoznaniu się z treścią wiszącej na lodówce karteczki i w oczekiwaniu na szykującą się w ekspresie kawę - raz za razem przechadzała się z Zoey po poszczególnych pomieszczeniach domu, ostatecznie uznając, że w świetle dziennym prezentował się jeszcze okazalej niż w tym sztucznym.
- Tutaj - rzuciła donośnie, opuszczając pokój, który określiłaby mianem niewielkiego gabinetu. Wychodząc Blake'owi naprzeciw, posłała mu ciepły uśmiech. - Dzień dobry - przywitała się, kiedy znaleźli się bliżej siebie. Nuta zawahania z pewnością odmalowała się na jej twarzy, ale mimo to nie zrezygnowała z czułego gestu, jakim było krótkie muśnięcie wargami męskiego policzka.
- Nie możesz tak znikać. Zoey bardzo tęskniła i się niecierpliwiła. - Naprawdę starała się zabrzmieć tak, by to przewinienie faktycznie spadło na drobne barki ich dziecka. Sama zainteresowana pozostawała zupełnie tym niewzruszona, a nawet więcej - w typowy dla siebie sposób wyciągnęła rękę w kierunku Blake'a, prawdopodobnie domagając się spędzenia odrobiny czasu w ojcowskich ramionach.
- Właściwie spodziewałam się sushi - poskarżyła się, kiedy po oddaniu mężczyźnie Gii sama zabrała się za rozpakowywanie toreb z zakupami, wśród których - niestety - nie odnalazła ich ulubionego śniadania. - Czy w końcu się dowiem, jakie mamy na dzisiaj plany? - dopytała, w międzyczasie przygotowując kawę również dla Blake'a.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • Was a long and dark December.
    From the rooftops I remember...
    There was snow, white snow
Noc Blake'a niestety nie należała do aż tak spokojnych, ale starał się przekonać samego siebie, iż wina leżała w nowym miejscu, gdzie ułożenie się do snu, a w następstwie wybranie wygodnej pozycji, nie należało do tak łatwych, jak na dobrze znanym sobie materacu. Z jednej strony lubił zacisze swojej - i c h - sypialni; jej minimalistyczny wystrój, duże okna i jeszcze większe łóżko. Kącik ust mimowolnie unosił się, kiedy przelotnym spojrzeniem sięgał drobnej, burgundowej plamki zdobiącej panele, a ta równocześnie kojarzyła się z niezwykle przyjemnym wspomnieniem, do którego - nawet jeśli nie należał do osób sentymentalnych - lubił wracać.
Z drugiej strony perspektywa odkrywania nowych miejsc była intrygująca. Podobnie jak nawet wracanie do tych znanych i lubianych - szczególnie w obliczu tego, że mógł je pokazać dla ważnych dla siebie osób, okazywała się na tyle kusząca, by nie czuł żadnych wyrzutów sumienia wynikających z odłożeniem na bok obowiązków, zmienieniem ustalonego grafiku, czy na potrzebę chwili pogodzenia się z tym, że sen, pomijając znużenie po całym, intensywnym dniu, nie przyjdzie tak łatwo.
- Dzień dobry - przywitał się bezpośrednio po tym, kiedy skrzyżował wzrok ze zmierzającą w jego kierunku Charlotte. Subtelny uśmiech rozjaśnił twarz mężczyzny, bowiem kłamstwem byłoby stwierdzenie, że ten obraz nie napawał go swojego rodzaju spokojem i optymizmem. Spokojnie leżąca Gia w ramionach blondynki zdawała się chłonąć z otoczenia same plusy; wyłapywała niuanse i różnice między wynajętą na kilka dni górską posiadłością, a domem. Zdawał sobie sprawę z tego, że to niemożliwe; że absurdalnym było sądzić, że niespełna dwumiesięczne dziecko potrafiło zanotować tak wiele, a równocześnie miał pewność, że najlepiej i najbezpieczniej czuła się w ramionach któregoś z rodziców. Nie potrafił wyjaśnić ani tego - skąd dziewczynka mogła wiedzieć, że jest przy nich bezpieczna - nie wiedząc również jak wytłumaczyć swoje przeczucia - że tak właśnie jest, lecz gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, że i Lottie ma podobne zdanie.
- Wszystko w porządku? - zapytał, kiedy po odłożeniu zakupów i zdjęciu kurtki, zwrócił się do Hughes. - Myślałem, że uda mi się wrócić nim wstaniecie, ale trochę minęło nim znalazłem wszystko, co planowałem - wyjaśnił, pojedynczym ruchem głowy wskazując na papierowe torby. Ich wnętrza zajmowały produkty, które kojarzyły się mocno z Bożym Narodzeniem, jednakże oprócz nich Charlotte mogła dostrzec te, aby byli w stanie własnoręcznie skomponować swoje ulubione sushi. Nie mogło zatem zabraknąć pałeczek, czy maty bambusowej ułatwiającej zwijanie rolek. Kto bowiem powiedział, że święta musiały być t y p o w e?
- Nie wiem, czy udało mi się zaskoczyć cię w pozytywny sposób, czy to jednak pierwsza oznaka bycia przewidywalnym - mruknął z cieniem rozbawienia zmieszanym z zagraną obawą związaną z tą możliwością, równocześnie odbierając Zoey i pozwalając Charlotte na rozpakowanie zakupów. Na szczęście o prezentach świątecznych pomyślał szybciej, więc próżnym było odnalezienie w brązowych torbach jednego z nich.
- Aha, czyli to Zoey tęskniła i nie mogła się doczekać - rzucił, z uwagą wpatrując się w twarz córki, choć kątem oka śledził poczynania krzątającej się po kuchni jasnowłosej. - Może powinienem częściej znikać. I na dłużej - zagaił niby z powagą, starając się zabrzmieć na tyle wiarygodnie, na ile było to możliwym. Nie miał - raczej - takowych planów, aczkolwiek chęć poznania reakcji zwyciężyła.
...gdyby nie znała go już trochę i nie wyczuła, że mało było w tym jego szczerych zamiarów wprowadzenia tego pomysłu w życie.
- Owszem - odpowiedział - jak dojedziemy na miejsce, to będziesz wiedziała - dokończył myśl, zuchwale zadzierając brodę wyżej. - Chyba nie liczyłaś, że będzie tak łatwo, Hughes? - Przekręcił głowę odrobinę w bok, wolnym krokiem (wciąż z dzieckiem w ramionach) zmierzając w kierunku kuchennego blatu, przy którym stała.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

To krótkie, charakterystyczne dla nich powitanie było jak spory łyk mocnej, ulubionej kawy; rozbudzające i budzące same przyjemne skojarzenia. Kto bowiem o poranku nie lubił aromatu ulubionego napoju i bijącego od ogromnego kubka ciepła? Nie inaczej było z ich ulubionym dzień dobry, nawet jeżeli takowe powtarzało się wielokrotnie i z perspektywy osób trzecich wcale nie musiało być traktowane jako coś wyjątkowego.
Być może to właśnie w tym tkwiła cała magia - w drobnostkach pokroju paneli ubrudzonych czerwonym winem, w kolorowych farbach, których zdarzyło się im użyć nie tylko podczas remontu, ale i tworzenia obrazu zdobiącego jednego ze ścian w pokoju Zoey, w długich, wspólnych prysznicach, gdy kabina prysznicowa zamieniała się w bezpieczną, odgradzającą ich od świata i problemów bańkę czy właśnie w słowach pokroju w porządku, nie żałuję, dzień dobry.
- Tak. Wyspałyśmy się, mamy dużo energii i postanowiłyśmy pozwiedzać - wyjaśniła, uśmiechając się najpierw do córki, a potem do Blake'a. Początek dnia zapowiadał się bardzo obiecująco, nawet jeżeli pobudka miała miejsce w samotności, a poranek opiewał w wiele różnych zajęć nie tylko ze względu na zakupy, ale również zorganizowanie tego dnia. Charlotte miała jednak przeczucie, że i na to mężczyzna miał już rozwiązanie. - Planujesz jakieś egzotyczne posiłki? - dopytała, celowo rezygnując z zaczepki nawiązującej do ich rozmowy sprzed zaledwie kilku godzin, kiedy w toku prowadzonej sprzeczki poruszona została sprawa gotowania i umiejętności przygotowania dań, pod których wpływem nikt by nie ucierpiał. - Byłam blisko - dodała, sięgając do dna jednej z papierowych toreb, dzięki czemu w jej ręce wpadła owa mata. - Będziemy robić sushi? Sami? - Nie chciała zabrzmieć tak, jak gdyby wątpiła w ich umiejętności (choć trochę wątpiła), ale tego typu atrakcja i urozmaicenie poranka nie były czymś, czego jakkolwiek się spodziewała. Nie oznaczało to jednak, że miała coś przeciwko. - To chyba dobry początek, jeżeli chodzi o naukę z zakresu gastronomii. Byłabym zaniepokojona, gdybyś przyniósł do obróbki coś trującego - skwitowała przez śmiech, lokując wszystkie pozostałe produkty w szafkach oraz lodówce, tym samym przygotowując kuchenny blat do ewentualnej pracy.
- Dokładnie. Ja właściwie nie zauważyłam, że cię nie ma. - Kłamstwo i to pewnie bardzo beznadziejne, ale z racji dobrego humoru Charlotte nie była w stanie tak po prostu odpuścić sobie zaczepek w zupełności. - Na księżyc. To zdaje się miał być kolejny punkt na twojej liście podróży - skwitowała, raz jeszcze wbijając drobną szpileczkę, chociaż jej szeroki uśmiech jednoznacznie sugerował, że nie miała na myśli niczego złego, nawet jeżeli pierwsze skojarzenie z akurat tym sformułowaniem mogło być negatywne. Kiedy tych kilka miesięcy temu czekała na niego pod gabinetem lekarza, naprawdę brała pod uwagę możliwość, w której uciekłby tak daleko.
To był jeden z nielicznych razów, gdy cieszyła się ze swojej pomyłki.
- Nie podoba mi się to, że ze sobą knujecie - wypomniała, kierując te słowa zarówno do Blake'a, jak i córki, nawet jeżeli ta nie była świadoma ani swojej winy, ani planów ojca.
I to było jednak nieprawdą, wszak nic na świecie nie cieszyło jej bardziej niż świadomość, że Blake tak uwielbiał Zoey, że ona czuła się przy nim bezpiecznie i że razem - nawet teraz, gdy trzymał ją na rękach - tworzyli tak miły, tylko pozornie zupełnie niepasujący do siebie obrazek. W rzeczywistości bowiem wszystko było na swoim miejscu.
- Jeżeli dalej tak pójdzie, będę wnioskować albo o kolejne dziecko albo chociaż psa, z którym ja będę mogła być w komitywie - dodała markotnie, zaraz potem chichocząc w najlepsze, bo przecież wcale nie mówiła poważnie, a mina, jaką mniej lub bardziej świadomie przybrał Blake'a, była po prostu zabawna.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bezsprzecznie wielką ulgą była możliwość przywitania się w ten sposób; posyłając w eter pozornie zwykłe dzień dobry, Blake miał świadomość, iż nie kłamał, a poranek - wbrew wcześniejszym obawom - zaczął się całkiem pozytywnie. Krótkie dodanie uniesionego kącika ust było kolejnym gestem mogącym sugerować, że wszelkie nieprzyjemności, jak i ta ciężka, pochmurna atmosfera wisząca gęsto poprzedniego wieczora, powoli mogły odejść w zapomnienie.
Nie lubił rozpamiętywać spraw psujących nastrój, jeżeli zasiane wątpliwości zostały w miarę szybko i sprawnie wyplewione z podświadomości serwującej same ciemne scenariusze. Nie było jednak żadną tajemnicą, że bliżej mu było do twardo stąpającego po świecie realisty, niżeli optymisty, myślącego, że wszystko się - prędzej czy później - ułoży samo, tak po prostu. Negatywne nastawienie także nie było tym preferowanym, bowiem chęć cieszenia się z nawet tych krótkich, pojedynczych chwil szczęścia, była o wiele przyjemniejsza, niż mnogość obaw, które - niestety - i tak go dopadały, zaś Griffith z różną skutecznością starał się je odgonić.
- Przed naszym przyjazdem widziałem ten dom jedynie na zdjęciach, ale właściciel wydawał się w porządku i twierdził, że w rzeczywistości wszystko wygląda jeszcze lepiej - poinformował, w tym samym czasie rozglądając się po najbliższym otoczeniu, jak gdyby chciał porównać to, co zapamiętał z fotografii i skonfrontować z realiami. Po przyjeździe, cały jego osąd i odczucia zostały zaburzone przez niepotrzebną wymianę zdań i poglądów, tak teraz... musiał przyznać, że mężczyzna nie kłamał i posiadłość w rzeczy samej była imponująca.
- Mam nadzieję, że żadnych karaluchów w szufladach nie znalazłaś, ani trupa pod dywanem - mruknął w tonie żartu, przez chwilę jedynie unosząc brew w pozornym zamyśleniu i niemym pytaniu posłanym blondynce.
Równie pytająco - ale tym razem poważniejąc - zerknął na nią, kiedy w zaskoczeniu zapytała go o kwestie związane z przygotowaniem jednej z jego - ich? - ulubionych potraw. Lekko i ostrożnie (zważając na to, trzymał Zoey) wzruszył ramionami i przechylił głowę w bok, nie odrywając nadal spojrzenie, jakie zawiesił na profilu Hughes.
- Dlaczego nie? Lubię nowe doświadczenia - wyznał, choć wątpił, aby o tym nie wiedziała. - Może ja opanuję w jakimś stopniu gotowanie, a ty nie będziesz z czasem żywiła awersji w związku z chodzeniem po górach - dokończył myśl, tylko na parę sekund będąc rozproszonym przez Gię, która drobną rączką chwyciła jeden ze sznurków znajdujących się przy kapturze.
Krótki uśmiech rozjaśnił męskie oblicze, kiedy jego wątpliwości - na temat słuszności ów pomysłu - zostały rozwiane przez kolejne zdanie wypowiedziane przez Charlotte. I nawet jeśli na ten dzień plany przedstawiały się inaczej, tak perspektywa skomponowania sushi na poranek świątecznego dnia, malowała się w jasnych, optymistycznych barwach.
- A co jeśli te twoje prowokacje sprawią, że pewnego dnia stwierdzę, że to dobry pomysł i odhaczę na swojej liście księżyc? Gorzej, jeśli spodoba mi się na tyle i nie będę chciał wrócić - powiedział spokojnie, aczkolwiek tuż po tym, jak Lottie przywołała temat tejże ucieczki, wyraz jego twarzy mógł wyrażać konsternację. Początkowo nie złapał, że to był zaledwie żart, wobec czego chwilę później mógł już odetchnąć z ulgą; ta szpila nie miała bowiem zaboleć.
- Wolałbym nie mieć żadnego zwierzęcia - rzucił bez zbędnego namysłu - jest z nimi straszny problem, kiedy planuje się wyjazdy, a nie chce nikogo obarczać opieką. - Pojedyncze skinienie głową miało być dopełnieniem tej teorii, a cichy pomruk córki wyrażał dziwną dezaprobatę, lecz nie wiedział wobec czego skierowaną. Sam zaś złapał się na tym, że poza ewentualnym psiakiem bądź kotem, padło coś jeszcze.
- Wnioskować - powtórzył, przeciągając to słowo - jaki masz na to pomysł? - podjął, w międzyczasie ostrożnie odkładając dziewczynkę do stojącego gdzieś w pobliżu wózka, jaki rano wyciągnął z bagażnika i rozłożył, aby był gotowy tak w razie czego.
- Bo moje zdanie, rozumiem, jest brane pod uwagę -
dopytał, krzyżując ręce na klatce piersiowej, jak i starając się skrzyżować ich spojrzenia.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Również i jej spojrzenie raz jeszcze przemknęło po najbliższym otoczeniu, na które składała się nie tylko przestronna, nowocześnie urządzona kuchnia, ale również - a może przede wszystkim - salon utrzymany w dużo bardziej klasycznym tonie. To połączenie sprawiało, że całość prezentowała się jak w punkt wyważona mieszanka, od której Hughes ani niczego by nie odjęła, ani do której niczego wolałaby nie dodawać, by nie zaburzyć proporcji.
- Jest naprawdę ładnie. I w środku, i na zewnątrz - przytaknęła krótko, dotychczas nie odnajdując bowiem argumentów przemawiających za tym, że właściciel okazał się dobrym mówcą i specjalistą od marketingu, będącym w stanie wcisnąć do rąk potencjalnego klienta i nabywcy wszystkiego, nawet jeżeli rzeczywista jakość dość mocno odbiegała od standardów z fotografii. - Kominek. Moja słabość - dodała, ten jeden punkt uznając za najważniejszy element, nawet jeżeli dotychczas nie udało im się spędzić przy ogniu zbyt dużo czasu. Być może była to niewiele warta informacja, a może coś istotnego - Charlotte wierzyła, że Blake tę jedną wiadomość był w stanie zinterpretować właściwie i jako zadowolenie nawet z tak prostych, może wręcz banalnych rzeczy. Dużo bardziej bowiem od otoczenia i samego wnętrza domku doceniała fakt, że były to ich pierwsze wspólne święta i że mogli je spędzić tylko w swoim małym, ale zdecydowanie najlepszym gronie. Cała reszta była dodatkiem; miłym, ale nie niezbędnym.
- Chociaż trupy to nasza specjalizacja - bynajmniej nie był to przytyk w kierunku siostry-morderczyni-uciekinierki, a jedynie krótkie, dość sensowne w opinii Lottie nawiązanie do wykonywanych przez nich zawodów zarówno przeszłych, jak i obecnych - a okoliczności sprzyjają rozwiązywaniu jakiejś kryminalnej zagadki, to nie, nie znalazłam żadnego. - Nie brzmiała przy tym tak, jak gdyby jakkolwiek żałowała i było to wrażenie jak najbardziej słuszne. Choć pojęcia takie jak nuda czy monotonia nie znajdowały zastosowania w jej życiu zbyt często, to jednak tych kilka dni z dala od Seattle wolała spędzić w ciszy i spokoju, bez zbędnych, przede wszystkim negatywnych emocji, a trup w szafie niewątpliwie się z takowymi wiązał.
Dużo bardziej wolała skupić się na pozytywnych aspektach tego wyjazdu, dlatego raz jeszcze pozwoliła sobie na ciche parsknięcie śmiechem.
- Naprawdę wystarcza mi to, jak profesjonalnie nalewasz wino i serwujesz sushi przygotowane przez kogoś innego - wyjaśniła, szczerze wątpiąc, że było to konieczne. Z drugiej jednak strony nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że słowa Blake'a raz jeszcze nawiązywały do wczorajszej rozmowy i porównań, które z perspektywy czasu wydawały się czymś zupełnie przesadzonym i niepotrzebnym.
- I nie mam żadnej awersji do gór. Lubię wycieczki i jestem gotowa pojechać tam, gdzie będziesz chciał, nawet jeżeli na miejscu nie będzie basenu i spa - dodała, posyłając mężczyźnie przepełnione pobłażliwością spojrzenie. Preferowane przez nich formy wypoczynku na pierwszy rzut oka znacząco się od siebie różniły, ale wrodzona ciekawość świata i otwartość na nowe rzeczy sprawiały, że Charlotte nie zamierzała uchylać się przed wyzwaniami i pomysłami, które sugerowałby Blake. Sama również wiedziała, że zdecydowałby się na wyjazd tam, gdzie ona miałaby ochotę, co niewątpliwie było punktem wspólnym w ich długiej i burzliwej relacji.
- Myślę, że jednak wrócisz - przyznała bez ogródek, zatrzymując się na moment i raz jeszcze zrównując swój wzrok z tym męskim. - Jeżeli nie dla mnie, to dla niej - dodała, kiwając głową w kierunku wciąż uważnie przysłuchującej się ich rozmowie córki.
Blake Griffith mógł mówić i myśleć o sobie wiele rzeczy, mieć wątpliwości względem ich znajomości, uczuć, przyszłości. Mógł brać poprawkę na powodzenie każdego wykonanego razem kroku, ale Charlotte niczego na świecie nie była tak pewna, jak tego, że dla Gii byłby w stanie zrobić wiele - włącznie z powrotem z księżyca.
- Owszem. Ja składam wniosek, ty go rozpatrujesz i dajesz mi decyzję. Jeżeli jest pozytywna, to świetnie, jeżeli nie, to przysługuje mi odwołanie i tak w kółko - odparła, jak gdyby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie, a Lottie czuła się nieswojo z samą koniecznością tłumaczenia mu tego, jak działała ta kolejność. Ta myśl wywołała krótki, ulotny grymas, wszak kto jak kto, ale on na pewno wiedział, jak to funkcjonowało, tyle tylko, że w sprawie dużo poważniejszej niż dywagacje na temat kolejnego dziecka lub psa. - Już wyraziłeś swoje zdanie. Powiedziałeś, że nie chcesz zwierzęcia, a istniała tylko jedna druga opcja - podsumowała z psotnym uśmiechem, z nieskrywanym zaciekawieniem przyglądając się zachodzącym na jego twarzy zmianom. Dobry humor zdecydowanie jej dopisywał, ale mimo to z tyłu głowy i w głębi serca wciąż czaiła się obawa, że mogła powiedzieć o słowo za dużo.
- Chociaż twoja mina wyraża jeszcze jedną i jest to zdecydowanie chęć ucieczki - dodała z nieco mniejszym entuzjazmem, choć tym razem za spadkiem poziomu kobiecego nastroju nie stała błędna interpretacja, a po prostu świadomość, że należało zakończyć ten etap żartów.
- Od czego zaczniemy? - dopytała, mając na myśli rzecz jasna czekające na zrobienie sushi.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dobrze pamiętał przepych, w jakim urządzona była posiadłość rodziców. Drogie, ozdobne ramy obrazów były co prawda spójne z równie ciężkimi regałami, na których znajdowały się przepastne tomy całego mnóstwa książek. Ciemna podłoga połyskiwała wtedy, kiedy wesoło w kominku tańczył ogień, a stary, poczciwy Steinway stał w rogu, umilając od czasu do czasu popołudnia kojącymi dźwiękami, jakie wydawał z siebie za sprawą pojedynczych naciśnięć na klawisze. Całość sprawiała wrażenie nieco przyciężkiej, choć równocześnie potrafiła sprawić wielkie wrażenie na ludziach, którzy odwiedzali Wayne'a, bądź Jackie.
Po latach - na szczęście - coś uległo zmianie, a wnętrza dostały więcej światła i zastrzyku przyjemnej dla oka nowoczesności. I właśnie takie połączenia najbardziej lubił Blake; schludne, jasne, minimalistyczne, lecz bynajmniej nie chłodne i puste. W jego - teraz już ich - domu przy Phinney Ridge, czego miał świadomość, brakowało kobiecej ręki, tak potrzebnej w doborze ozdób i dodatków, bowiem nawet jeśli często twierdził, że jego gust był niezawodny, tak w tym wolał oddać decyzyjność komuś innemu. I tak się składało, że ta osoba w tym momencie znajdowała się na przeciwko niego.
- Teraz dowiem się, że jednak nie łóżko najbardziej u nas lubisz, a kominek? - zagaił z czającym się w kąciku ust uśmiechem. - Wtedy będę musiał przemyśleć, czy aby na pewno nie wolisz spać w salonie - dokończył myśl, drapiąc się przy tym po kilkudniowym zaroście. Wydawało mu się, że jasnym było to, iż tylko się zgrywał, wobec czego w tym dialogu powinni uniknąć niedomówień, lecz równocześnie jego brew powędrowała ku górze, bowiem nigdy wcześniej - tak my się wydawało - blondynka nie wspominała o tym, że lubi kominki. Tym razem zapamięta, a wizja rozpalania ognia po powrocie do domu była, o dziwo, całkiem przyjemna, jeżeli mieli wrócić w dobrych nastrojach i atmosferze zgody. W innym przypadku ponownie zagościłby chłód, zamiast pokrzepiającego ciepła.
- Doceniam to, Lottie - wyznał szczerze, po swoich słowach dodając pojedyncze skinienie głową. Sądził, że podobnie jak i ona, nie musiał tego mówić głośno, ponieważ wiedziała. Niejednokrotnie pokazał swoje różne strony; te ponure oblicze, które tkwiło nadal za więziennymi kratami, pogrążone w niepewności wobec wielu aspektów życia, jak i te z optymistycznym podejściem łączącym się z doświadczaniem nowych rzeczy, próbowania ułożenia życia na wolności. Wolności, którą odzyskał, a ona swoim łaskawym - często - okiem pragnęła mu ofiarować swobodę i coś tak istotnego, jak zaufanie.
- Trochę przepadłem - powiedział z teatralnie zagranym smutkiem, dodając do tego przeciągłe westchnięcie, aczkolwiek łatwo można było dostrzec wesołe błyski w męskim oku, kiedy równał swoje spojrzenie z wzrokiem Zoey, więc prędko także kąciki ust powędrowały ku górze.
- Nuuuuda - skwitował, symulując przeciągłe ziewnięcie i podchodząc o krok bliżej. - Liczyłem na więcej kreatywności z twojej strony, Hughes, jak tylko złożenie wniosku i oczekiwanie na moją odpowiedź - dodał, równocześnie kręcąc głową w wyrazie dezaprobaty co do tego pomysłu. Oczywiście, że reakcja ta - jak i słowa - była przerysowana i miała na celu delikatną prowokację, nawet jeżeli tego typu ryzyko mogło wydawać się czymś nierozsądnym zważając na wczorajszą wymianę zdań.
- Charlotte - zagaił nagle, rozstawiając oparte o blat dłonie po dwóch stronach kobiecych bioder - chciałabyś mieć ze mną drugie dziecko? - zapytał poważnie, z pełną celowością stawiając akcent na: chciałabyś. Poczęcie Gii było, jak wiadomo, czymś nieplanowanym, zatem ciężko było mówić o chęciach i rozważaniu za i przeciw, tak teraz ten temat wydał mu się niezwykle ciekawym.
- To zależy - odpowiedział szybko - co chodzi ci po głowie - dokończył myśl, zadzierając wyżej podbródek.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Psotny błysk w oku i z trudem powstrzymywany uśmiech jawiły się w opinii Charlotte jako jednoznaczna oznaka zadowolenia, które odczuwała, ilekroć tylko tematem ich rozmowy stawał się dom - początkowo jego, obecnie ich wspólny. Miejsce to Hughes zawsze kojarzyło się z poczuciem bezpieczeństwa i możliwością bycia po prostu sobą. Za zamkniętymi drzwiami domostwa nikt nie mógł im niczego zarzucić, nikt nie miał pojęcia, co się działo i czym kierowali się w swoich zachowaniach i reakcjach jego mieszkańcy czy goście.
To właśnie w nim znalazła się, kiedy nieudane wyjście do klubu mogło zakończyć się katastrofą. To w nim dostrzegała przytulne schronienie, kiedy zmarł jej ojciec i kiedy na jaw wyszły tajemnice, na które wcale nie czuła się gotowa. To tam chciała wrócić po długim, męczącym porodzie i kilku dniach spędzonych wraz z Zoey pod obserwacją lekarzy. To również do niego zamierzała pojechać po tej wycieczce, licząc, że mieli to zrobić tak jak dotychczas - razem.
- Nie mogę lubić kilku miejsc jednocześnie? Szczególnie, jeżeli mają jeden wspólny, bardzo istotny element? - zagaiła, unosząc brew, a błąkający się w kącikach jej warg uśmiech prezentował się jako dosadna sugestia, z której rozszyfrowaniem Blake nie powinien mieć większego problemu, wszak wszystkie znaki na niebie i ziemi jasno dawały do zrozumienia, że chodziło o niego. Tam, gdzie był on, tam czuła się dobrze, tam pragnęła wracać, tam znajdował się jej dom. - Liczę, że również w salonie nie odmówisz mi swojego towarzystwa? Możemy rozłożyć kanapę albo zbudować bazę - zasugerowała, posyłając mu szeroki uśmiech. O ile żadna z tych propozycji nie wydawała się prawdopodobna, o tyle Lottie faktycznie nie miałaby nic przeciwko temu, by w najbliższym czasie spędzili wieczór w ten sposób - tylko we dwoje, przy winie i sushi, w blasku rzucanym przez wesoło tańczący w kominku ogień.
Również i jej spojrzenie powędrowało w kierunku wózka i znajdującej się w nim Zoey. Dziewczynka swoim bystrym wzrokiem wciąż obserwowała najbliższe otoczenie, choć najwięcej uwagi i tak poświęcała znajdującym się tuż nad jej głową kolorowym ozdobom. To, jak sunęła za nimi oczami i jak nieustannie podejmowała próbę sięgnięcia drobną rączką do kilku wiszących gwiazdek, sprawiało, że przepadała również i Charlotte, na moment zapominając o nieprzyjemnym uczuciu, jakie towarzyszyło jej zaledwie kilka godzin wcześniej.
- Jestem przykładną obywatelką - odparła po krótkiej pauzie, zupełnie tak, jak gdyby chwila rozczulenia sprzed kilku sekund w ogóle nie miała miejsca. - Ale bardzo chętnie przećwiczę na tobie swoje negocjatorskie umiejętności - dodała, unosząc brodę w geście mającym sugerować może nie zuchwałość, ale pewność siebie większą niż w rzeczywistości. Nie od dziś było bowiem wiadomo, że Blake Griffith był godnym przeciwnikiem w niemal wszystkich możliwych potyczkach. Charlotte z kolei rzadko wykorzystywała przewagę, jaką był typowo kobiecy urok i inne charakterystyczne dla płci pięknej zagrywki (nie żeby sądziła, że takowe mogły na niego tak po prostu zadziałać), ale w przypadku rzucenia rękawicy była skłonna podjąć się wyzwania.
- Hm? - Cichy pomruk wydostał się z jej gardła zupełnie mimowolnie, tak samo jak nieświadomie pozwoliła, by na jej twarzy pojawiła się dezorientacja związana z tak nagłym zmniejszeniem dzielącej ich odległości. Uwięziona między kuchennym blatem a postawną sylwetką Blake'a, Lottie zadarła głowę, tym samym doprowadzając do ponownego skrzyżowania się ich spojrzeń. - Blake - upomniała go w pierwszej kolejności, bardzo szybko żałując tak gwałtownej reakcji. Nie chciała, by została ona odebrana jako sygnał, że zrobił coś nieodpowiedniego lub że słowa, które padły, jakkolwiek wpłynęły na jej samopoczucie. W minimalnym stopniu poczuła się nieswojo, ale nie była to siła, pod której wpływem postanowiłaby się wycofać - bo i tak nie miała dokąd. - Chciałabym, żebyśmy już zawsze byli rodziną. Z jednym dzieckiem czy dwójką, z psem czy bez niego, po prostu - a może , biorąc pod uwagę to, jak długą i żmudną drogę musieli pokonać - rodziną. - Uśmiechnąwszy się do mężczyzny, nieśmiało przesunęła dłońmi po jego przedramionach, sunąc w górę i swoją wędrówkę kończąc gdzieś na wysokości jego karku, na którym splotła palce, tym samym zamykając Blake'a w niezbyt silnym uścisku.
- Nie teraz, ale kiedyś, w przyszłości... mogłabym i chciałabym - wyznała, nie widząc sensu w inicjowaniu bardziej zaawansowanych przekomarzanek czy usilnych próbach uniknięcia odpowiedzi. Pierwsza ciąża mogła być niespodziewaną wpadką, tak samo zresztą jak nieplanowane były wszystkie związane z nią wydarzenia i poboczne konsekwencje, ale i tych Charlotte wcale nie żałowała, tak samo zresztą jak obecnych uczuć czy nieśmiało tworzących się w głowie marzeń o wspólnej przyszłości.
- Sushi rzecz jasna, ale ja też jestem skłonna rozważyć wniosek, jeżeli masz ochotę jakiś złożyć - wyjaśniła jak gdyby nigdy nic, a jej głowa przechyliła się w wyrażającym zainteresowanie geście, wszak intuicja podpowiadała, że wcale nie chodziło o jedzenie.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wspólny dom na Phinney Ridge miał bez wątpienia ciekawą przeszłość, aczkolwiek nigdy nie rozważał, co takiego przyniesie budowana w nim przyszłość; zmienność rzeczy pozornie stałych była mu zbyt znajoma. Przestronne, jasne wnętrza kontrastowały z żywymi - zazwyczaj - barwami za oknem, które cieszyły oko, kiedy to pierwsze promienie wiosennego słońca budziły świat do życia. Jeszcze tego głośno nie powiedział, jednakże kilka razy przez myśl przeszło mu to, aby zagospodarować część dostępnej tam przestrzeni, by ustawić kosz do gry. I to wcale nie tak - a może trochę t a k - że miał zamiar uparcie trzymać się tego, by i zarazić miłością do sportu Gię; oczywiście, że niezmiernie by go to ucieszyło, gdyby dziewczynka wesoło nucąc znajomą (albo i nie, nawet lepiej, gdyby melodię ułożyła sama) piosenkę, radośnie biegała po planu z piłką. Z drugiej zaś strony, był ostatnim, jaki próbowałby ją do tego przymusić; na niego być może nieco ten sposób podziałał, lecz sięgając wspomnień i patrząc na swoje młode lata teraz, był zdania, że łatwiej byłoby mu coś polubić, gdyby dano mu to zrobić z własnej, nieprzymuszonej woli.
- Możesz - potwierdził, nawet jeżeli zrobił to po krótkiej chwili zamyślenia, która dotyczyła innych kwestii, jakie również planował po chwili rozwinąć. - Choć wydaje mi się, że i tak zawsze ma się jakieś ulubione - dodał, nieznacznie mrużąc przy tym oczy, ze spojrzeniem opartym na twarzy blondynki. Kluczowym był w tym zwrot: wydaje mi się, bowiem jego subiektywne zdanie mogło być całkowicie różnym od kobiecego stanowiska, co w zasadzie nie byłoby wielkim zaskoczeniem w przypadku tej dwójki. Nie zdziwiłby się również, jeżeli okazałoby się, że jego wersja różniła się od tej, jak widziało ten problem dziewięćdziesiąt osiem procent społeczeństwa.
- Można lubić wiele egzotycznych miejsc, ale jedno z tych odwiedzonych - lubi się najbardziej - kontynuował, chcąc dokładnie przekazać co takiego czaiło się w jego myślach. - Z kilku par podobnych sobie butów, które lubisz, masz te ulubione, najwygodniejsze. Co z tego, że zdarza ci się niekiedy zgubić jednego z nich - mruknął, a kącik ust uniósł mu się w pół-uśmiechu, kiedy w tym samym czasie coś zadziornego błysnęło w męskim spojrzeniu. Tu akurat był pewien, że nie musiał długo i wylewnie wyjaśniać do jakiego wydarzenia... pił. Picie, swoją drogą, też miało w tym znaczenie.
- Są osoby, które możesz bardzo lubić, ale istnieje też taka, jaka lubi się najbardziej - dokończył swój wywód; pewnie trochę przydługo i możliwe, że niepotrzebnie, skoro finalnie chodziło zaledwie o porównanie komfortu z sypialni do tego z salonu, gdzie niewątpliwym plusem - zamiast łóżka - był kominek.
- Zróbmy to - zgodził się od razu, przy okazji uśmiechając się szerzej. - Kto powiedział, że bańka mydlana może dosięgnąć nas jedynie w kabinie prysznicowej? - zagaił lekko, do swojego pytania dodając uniesioną w pytającym wyrazie brew. Oboje mogli czuć się zmęczeni wczorajszą atmosferą i dialogiem, jaki co prawda rozwiał pewne wątpliwości, aczkolwiek bez chłodu w międzyczasie niestety się nie obyło.
- Ty wybierzesz przekąski, a ja film - zaproponował, lecz szybko wzruszył ramionami. - Albo na odwrót. - Akurat to nie miało znaczenia, wszak liczyło się to, że przez te pozornie mało znaczące elementy mogli powoli budować obraz. Swój, siebie wzajemnie, ich razem. Robić coś wspólnie, dzięki czemu bycie dla siebie zaledwie rodzicami Zoey, przestałoby nieprzyjemnie drażnić, podpowiadając właśnie taką definicję, a sam Griffith przy okazji upewniał się w tym, że wcale ich nie lubi.
- Charlotte - odpowiedział, tuż po tym, jak jasnowłosa wypowiedziała jego imię. - Masz świadomość tego, że zawsze to dużo czasu? - Przekrzywił głowę w bok, z trudem hamując cisnący się na usta uśmiech; bezskutecznie, bowiem ten i tak wymknął się próbom budowania powagi.
- Nie teraz - powtórzył, subtelnie wsuwając dłonie pod materiał stroju Hughes, tym samym powoli muskając opuszkami palców delikatną skórę po obu stronach kobiecych bioder i równie niespiesznie kierując się w stronę żeber. - Uhm, mogłabyś... i chciałabyś... - Cichy szept wyrwał się spomiędzy męskich warg, jakie kilka sekund później spotkały się z jej miękkimi ustami. Zapewne to, co powiedział - w przeciwieństwie do słów wypowiedzianych przez Lottie - nie miało za bardzo sensu, a dziwnie rozproszone po jej ciele dłonie przeczyły temu, co przed momentem powiedział.
- W porządku - wyrzucił na jednym wydechu, kiedy to po oderwaniu się od Charlotte zrobił nieznaczny krok do tyłu. Zuchwały uśmiech wciąż czaił się w wyrazie twarzy Blake'a, aczkolwiek prędko pozbył się nieczystych myśli dzięki planom, jakie przecież miały być tego dnia zrealizowane, przez co i sushi musiało poczekać jednak do wieczora.
Po tym, jak udało im się zebrać; ciepło ubrać siebie, jak i przede wszystkim zadbać o Zoey, udali się do pobliskiej naleśnikarni, oferującej również przeróżne rodzaje pancakes. Krótki spacer po jarmarku - podczas dnia - także robił wrażenie; kolorowe, przystrojone budki, cała magiczna, śnieżna atmosfera świąt. Zapewne kupili kilka - albo i kilkanaście - rzeczy zarówno dla siebie, jak i nie zapomnieli o rodzinie i bliskich osobach, aby także im wręczyć niewielki upominek.
- Gdyby to było możliwe, zabrałbym was do Laponii - poinformował, kiedy to znaleźli się przed farmą reniferów . I na tym minęły kolejne kwadranse; na obserwowaniu przyjaźnie nastawionych do ludzi zwierząt, być może również głaskaniu ich, albo karmieniu przystosowanym dla nich pożywieniem; o ile mieli ze sobą aparat, zostali właścicielami co najmniej paru zdjęć. Po tejże atrakcji, wypadało pójść na swój późny obiad, co też oferował tamtejsza restauracja z widokiem na osadzoną niżej polanę, gdzie wcześniej wspomniane renifery przebywały przez pewną część dnia.
- Mam nadzieję, że nie jesteś rozczarowana, że wymyśliłem całodniowego pobytu w SPA - skwitował z rozbawieniem, kiedy wsiadali do samochodu. - Mamy jacuzzi na tarasie, wino w lodówce, składniki na sushi i całkiem dobry widok. I do tego masz Gię i mnie, lepszego towarzystwa nie znajdziesz. - Pytające spojrzenie oparte na profilu kobiety, choć nim odpowiedziała, sam sobie na potwierdzenie skinął głową i odpalił silnik, w następstwie ruszając do tymczasowego domu.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Charlotte nie snuła zbyt wielu dokładnych planów na przyszłość, ale nie było tajemnicą, że tak jak każda królewna - a przecież niegdyś zyskała miano Kopciuszka - chciała, by ta była po prostu szczęśliwa i spędzona u boku osób, z którymi pragnęła iść przez życie. Blake i Gia byli idealnymi kompanami w podróży, dlatego Hughes byłaby zachwycona każdą formą aktywności i pasji, do której miłość córka odziedziczyłaby po niej czy ojcu. Na koniec dnia wciąż jednak chodziło o to, by mogła być po prostu sobą, by im ufała, by wiedziała, że miała w nich bezwarunkowe wsparcie.
Jednocześnie było to największą obawą, wszak raczej kiepskie wzorce nie dawały zbyt wielu nadziei na to, że mogłaby być rodzicem lepszym niż Elisabeth czy Robert. Z drugiej jednak strony po tych blisko dwóch miesiącach wydawało się jej, że nie radziła sobie najgorzej, a nawet więcej - że Zoey niczego nie brakowało i że była szczęśliwym, mającym poczucie bycia dzieckiem kochanym i w pełni akceptowanym.
Niewątpliwie więc słowa Blake'a o posiadaniu ulubionych miejsc i osób miały sens, z którym Charlotte nie zamierzała - wyjątkowo - dyskutować.
- Nie mogę wybierać między kominkiem a łóżkiem, szczególnie jeżeli w obu przypadkach mam mieć obok ciebie - podsumowała, posyłając mężczyźnie ciepły uśmiech. Nie liczyły się ani miejsce, ani okoliczności, wszak wspólnym czynnikiem wciąż pozostawała obecność ludzi, na których jej zależało i którzy byli nieodłączną częścią jej codzienności. Nie miało zatem dużego znaczenia to, czy spędzali czas w salonie, sypialni czy z dala od domu przy Phinney Ridge. Byli razem i to liczyło się najbardziej.
- Zbudujmy bazę? - dopytała w celu upewnienia się, czy naprawdę chciał zdecydować się na taką formę spędzenia któregoś popołudnia. Nie mogła mieć nic przeciwko, zwłaszcza że układanie stosu poduszek i koców jawiło się w jej oczach jako element, który mógłby zainteresować również Gię. - Dawno nie byliśmy w żadnej bańce - przypomniała z nieco mniejszym entuzjazmem, choć słowa te nie miały ani Blake'a zranić, ani zabrzmieć jak wyrzut. Odpowiedzialność za taki stan rzeczy ponosili bowiem obydwoje, dlatego również i przywrócenie pewnych spraw na właściwe tory powinno było odbyć się w drodze współpracy. - Będziemy musieli wymyślić hasło - skwitowała z autentyczną powagą, jak gdyby mówiła co najmniej o sprawie wagi państwowej, a wspomniana baza już nabrała fizycznego kształtu i znajdowała się nieopodal nich.
- To trochę nie fair, skoro naszą przekąską zazwyczaj jest sushi. Chyba, że na czas seansu przerzucimy się na nachosy? - zasugerowała, unosząc brew. Nie miała pojęcia, jak zapatrywał się na jedzenie podczas filmu, wszak nie dane było im nawet odwiedzić razem kina, w którym mogliby wybadać ewentualny grunt, ale nie uważała, by było to coś, czego nie mogli w żaden sposób odkręcić i zmienić, skoro wspomniane od czasu do czasu zawsze dawało ogrom możliwości.
- Chyba już kiedyś przeprowadziliśmy podobną rozmowę - zagaiła, marszcząc nos, a we wspomnieniach starając się odnaleźć jedną z wymienionych na przestrzeni ostatnich miesięcy wiadomości, kiedy zawsze wydawało się zbyt zobowiązujące a nigdy przepełnione było pewnością, że Blake nie mógłby jej stracić. - Ale tak, jestem świadoma i w pełni poczytalna - przytaknęła zawadiacko, nie kryjąc zadowolenia wynikającego z tego dość niespodziewanego, ale niezwykle przyjemnego momentu dzielenia bliskości.
Opuszki jej palców z wyczuciem i subtelnością przesuwały się po męskim karku, a roziskrzone spojrzenie nieustannie błądziło za wzrokiem Blake'a. Ten obecnie utrzymywany kontakt przypadł jej do gustu dużo bardziej niż unikanie drugiej osoby i uciekanie od siebie w każdy możliwy i dostępny sposób.
- Mhm - mruknęła w odpowiedzi, niezbyt inteligentnej i rozbudowanej, ale ciepło bijące od jego dłoni i miękkie usta wsparte na jej własnych wystarczyły, by zapomniała, co właściwie było główną osią ich dialogu. - W porządku - powtórzyła za nim, coraz chętniej poddając się przyjemnemu rozproszeniu, którego wcale nie chciała przerywać, a które zniknęło niczym wytęskniona przez nich bańka mydlana.
Nie oznaczało to jednak, że kolejne godziny były złe czy pozbawione radości. Charlotte z zaciekawieniem i pełnym zaangażowaniem chciała i brała udział w przygotowanych przez Blake'a atrakcjach, dlatego nie żałowała ani minuty poświęconej jedzeniu, spacerom, zakupom przy kolejnych budkach na jarmarku czy zdjęciom, których spora ilość miała wypełnić kolejne strony tworzonego albumu rodzinnego.
- Więc moja teoria o skandynawskich zapędach była prawdziwa? - Nie sądziła, że mogliby powrócić do tego tematu, ale niewątpliwie w jej oczach Blake pasował właśnie do takiego otoczenia. Mogło wydawać się to paradoksem, biorąc pod uwagę to, jak bardzo lubił ciepłe, słoneczne miejsca, a może zwyczajnie świadczyło to o umiejętności szybkiego dostosowywania się do zmiennych warunków? - Jeżeli Gia będzie musiała pisać w szkole wypracowania o tym, jak minęły jej wakacje, czuję, że dostarczymy jej dużo ciekawych materiałów - rzuciła w szczerym rozbawieniu, na myśli mając nie tylko pragnienia Blake'a co do kierunku ewentualnej podróży, ale również jego własne wspomnienia z dzieciństwa i lat młodości, kiedy Jackie dbała o to, by w miesiącach wolnych od szkoły nie groziła mu nuda.
- Byłam rozgoryczona, ale jedzenie w tamtej restauracji wynagrodziło mi brak masażu i maseczek - odparła w udawanym oburzeniu, którego podtrzymanie nie trwało długo, a samochód niemal od razu wypełnił się dźwiękiem jej melodyjnego śmiechu. Nie była rozczarowana ani przez moment. - Czy to oznacza, że po powrocie nie budujemy bazy i powinnam odnaleźć w walizce bikini? - dopytała, chcąc doprecyzować plany na wieczór, choć niewątpliwie jacuzzi na tarasie wygrywało z filmowym seansem, który równie dobrze mogli urządzić sobie po powrocie do Seattle.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Było to - w jego oczach - rozsądnym podejściem, bowiem sam doskonale wiedział, jak ulotnymi potrafiły być przeróżne stałe; fundamenty czegoś niby-pewnego, co w ostatecznym rozrachunku potrafiło runąć nagle, kiedy tylko mocniejszy podmuch wiatru zdołał w sposób nieproszony wedrzeć się do środka. I bynajmniej nie był nawet zwiastunem późniejszego huraganu, a jedną z wielu zmiennych. Misternie ułożone plany i scenariusze okazywały się bez znaczenia w obliczu zaistniałej sytuacji, a często jedynym rozwiązaniem była improwizacja.
- Rozważę te twoje zachcianki - oświadczył, zgodnie dodając do całości pojedyncze skinienie głową - mam nadzieję, że docenisz moją wspaniałomyślność, tym bardziej, że nie wymagam żadnych wniosków - dodał, przygryzając dolną wargę od środka, by usta mężczyzny samoistnie nie rozciągnęły się w szerszym uśmiechu. Kolejne nawiązania być może mogły z jednej strony nudzić, z drugiej zaś - czysto subiektywnie - były kolejną cegiełką, powoli kształtującą nowopowstające, wspólne życie; wszelkie wzmianki, jakie nie oczekiwały na kontynuację, bowiem druga osoba w i e d z i a ł a, bądź zuchwałe spojrzenia, kiedy padała niewypowiedziana prośba o jeszcze jedną prośbę. Lubił to wszystko, nawet jeżeli i w tego typu rozmowach niekiedy - i celowo - wdzierały się niedopowiedzenia i urwane wpół zdania.
- Hasło, aby wejść do środka, czy masz na myśli hasło bezpieczeństwa? - Uniósł pytająco brew, śmiało zawieszając spojrzenie na kobiecych tęczówkach. Skłaniał się rzecz jasna do pierwszej teorii, lecz nie byłby sobą, gdyby przy okazji nie zahaczył o coś jeszcze, co poniekąd wpisywało się w kontekst dalszej ich rozmowy.
I ów wspomnianej bazie, nie zamierzał jednak - raczej - być groźnym, wszak ta, odruchowo kojarząc się z bańką mydlaną, była swojego rodzaju synonimem bezpieczeństwa. I to bynajmniej nie tak, że Blake świadomie byłby w stanie skrzywdzić Charlotte; niezależnie, czy znajdowaliby się w niej, czy poza nią. Ale o tym najprawdopodobniej wiedziała, tak sądził, zatem nie rozwijał w sposób poważny i wyważony tego tematu, po raz kolejny serwując wzmianki na temat tego, że przy nim nic jej nie groziło.
- To bardzo fair - stwierdził nagle, przy okazji marszcząc brwi - jedząc wciąż to samo, w końcu nawet sushi nam się znudzi. - Z całą miłością do tej potrawy, ale nie wyobrażał sobie, aby ona stanowiła jedyną przekąskę podczas - chociażby - seansów filmowych. Z drugiej strony chyba wiedział, do czego takiego zmierzała Charlotte, zatem kąciki warg ciemnowłosego uniosły się, rozjaśniając tym samym jego profil.
- Nachosy, pistacje też są w porządku - przyznał, przy okazji zerkając na Hughes. - Masz na coś alergię? Wolałbym, byś nie zaczęła się nagle dusić. Nadal nie wiem, czy pamiętam zasady udzielenia pierwszej pomocy - poinformował, tym samym rozkładając ramiona w geście bezradności.
Kolejne, intensywne godziny - w ten dobry sposób, utrzymujący świąteczną aurę i pozytywny klimat - minęły szybko i dla niektórych z nich, męcząco. Tuż po tym, jak dotarli do górskiej posiadłości i zdjęli ciepłe ubrania, Griffith skierował spojrzenie na Hughes.
- Chcesz się odświeżyć? Mogę zająć się Zoey w tym czasie - zaproponował, przy okazji taksując jasnowłosą wzrokiem. - Nie obrażę się, jeśli faktycznie wrócisz w bikini. - Skoro już wspomniała, że je ze sobą wzięła; nie oponował. Gdyby go jednak nie miała, coś czuł, że znalazłoby się inne, równie ciekawe rozwiązanie.
I o ile Lottie skorzystała z jego propozycji, Blake w tym czasie, jak to przykładny tata, przygotował Gię do snu, aby jedynym, na co czekała dziewczynka, było nakarmienie jej, ale ten obowiązek pozostawił mamie dziecka. Samemu poszedł na górę, gdzie poza szybkim prysznicem, na dnie walizki odnalazł niepozornie wyglądający prezent.
Były w końcu święta, lecz i bez nich od dłuższego czasu rozważał wykonanie tego planu. Traf chciał, aby jego realizacja przystąpiła na koniec grudnia.
- Nim pójdziemy - o ile i to było aktualne, więc by rozjaśnić, ruchem głowy wskazał na wyjście na taras - mam coś dla ciebie. Trochę później, niż miało być gotowe, ale... długo znajdowało się tam kilka biur i... wszystko musiało być tak, jak chciałem. Wesołych świąt, Lottie - dokończył, subtelnie muskając kącik kobiecych ust. Bez sensu były jego tłumaczenia, skoro liczyło się to, co trzymał w rękach. Na pozór jedna, zwykła teczka formatu A4, lecz zawartość była bardziej efektowna. Tak mu się wydawało.
- Spróbuję zaczarować w tym czasie Zoey - wyjawił, wsuwając między kobiece dłonie akt własności do miejsca, które niegdyś, przed kilkoma laty, stanowiło jego biuro. Spora powierzchnia, z wydzieloną przestrzenią prywatną - bowiem akurat jego dawne biuro zostało, ale, co ważniejsze, było też sporo wolnych metrów, aby móc spokojnie zaaranżować je na galerię. Widok z jednego z najwyższych pięter także potrafił zadowolić nawet wybredną osobę.
- Hej, Gia, co dziś zagramy? - mruknął cicho, podchodząc z przyniesioną wcześniej gitarą do kołyski i znikając wraz z dziewczynką za ścianą pokoju gościnnego.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Uniesiona brew sugerowała przede wszystkim zaskoczenie związane z użytym przez Blake'a sformułowaniem. Zachcianki nie były bowiem słowem, po które sięgnęłaby ona i czymś, na co pozwalała sobie często. Najlepszym tego dowodem wydawał się okres ciąży, która upłynęła im - nie tylko jej - bez większych problemów i licznych pobudek w środku nocy, bo sen Charlotte bywał przerywany przez niespodziewaną ochotę na ogórki czy masło orzechowe - lub dwie te rzeczy jednocześnie.
- Aha - przytaknęła krótko, z trudem panując nad psotnym uśmiechem. Dużo trudniej było skontrolować za to charakterystyczny błysk w spojrzeniu. - Żadnych wniosków? W każdej sprawie? - Wolała dopytać już teraz, aby w przyszłości nie powstały niedomówienia, względem których mieli jakby naturalną skłonność i które tak często pojawiały się w ich rozmowach, czasami budząc przyjemny dreszcz niepewności, a czasami zwyczajną obawę o to, że coś znów było nie w porządku.
- Hasło, aby wejść do środka - przytaknęła, nie będąc jednak w stanie powstrzymać natłoku niekoniecznie grzecznych myśli, nawet jeżeli pewne zachowania i elementy zdawały się zupełnie do nich nie pasować i być im niepotrzebne.
- Chociaż nie wiem, co zamierzasz mi zrobić, abym potrzebowała hasła bezpieczeństwa? - zagaiła pół żartem a pół serio, wszak nieprzewidywalność Blake'a bywała przyjemna i niepokojąca zarazem. Na koniec dnia jednak wciąż przeważała wiara w jego dobre intencje oraz świadomość, że bezpieczeństwo, jakie przy nim czuła, nie mogłoby zostać tak po prostu zachwiane, szczególnie w wyniku rozmowy, której daleko było do w pełni poważnej i jakkolwiek zobowiązującej. Mimo to kwestia stworzenia wspólnej bazy wciąż miała rangę sprawy państwowej.
Tak samo istotna pozostawała sprawa filmowego seansu i związanych z nim przekąsek, toteż Lottie bardzo chętnie zakodowała w swojej głowie zarówno nachosy, jak i pistacje, tym samym doceniając fakt, że dialog ten pozwolił poznać upodobania Blake'a przynajmniej w tym zakresie. Również i ona zdawała sobie bowiem sprawę z tego, jak niewiele przyziemnych rzeczy o sobie wiedzieli. I chociaż ulubiony kolor czy danie drugiej osoby nigdy nie stanowiły dla niej podstawy danej relacji, to jednak wolałaby wiedzieć, koszulek w jakim odcieniu nie powinna nigdy mu kupować (chociaż nietrudno było zauważyć, jakie kolory przeważały w jego szafie) i jakie danie wywoływało na jego twarzy zachwyt, a które grymas.
- Nie, ale popcorn o smaku karmelu nie wchodzi w grę, a pizzą z ananasem na wierzchu mogę co najwyżej w ciebie rzucić - ostrzegła go, unosząc palec wskazujący w dość wymownym geście. Nie bywała wybredna w kwestii jedzenia, a jej kubki smakowe tolerowały wiele eksperymentów i nowości, ale mimo to wciąż pozostawały rzeczy - najczęściej błahe i w jakimś stopniu uwielbiane przez większość społeczeństwa - których fenomenu ona najzwyczajniej w świecie nie rozumiała.
- Jeżeli chciałeś zobaczyć mnie w bikini, już dawno temu trzeba było zabrać mnie na wycieczkę w jakieś ciepłe miejsce albo zwyczajnie - podjęła, nie widząc powodów, dla których tym razem to ona miałaby nie użyć tak uwielbianego przez nich słowa - poprosić. - Chęć jak najszybszego przebrnięcia przez wszystkie obowiązki okazała się silniejsza niż satysfakcja związana z obserwowaniem miny mężczyzny, dlatego Charlotte ruszyła na piętro, tym razem jednak świadomie rezygnując z uskuteczniania długiej, relaksującej kąpieli. Szybki, orzeźwiający prysznic zajął jej nieco ponad kwadrans, po upływie którego swoją uwagę skupiła na Zoey, która przebrana, nakarmiona i zadowolona była w pełni przygotowana do snu. Hughes z kolei czuła się w pełni przygotowana na realizację powstałych niedawno planów, chociaż i tym razem nie byłaby sobą, gdyby tak po prostu spełniła wcześniejszą sugestię Blake'a, dlatego na piętrze pojawiła się owszem - w bikini, ale ukrytym pod materiałem ciemnego, atłasowego szlafroka sięgającego mniej więcej połowy ud.
- Jeszcze więcej prezentów? - Tym razem jej zaskoczenie było autentyczne i w pełni uzasadnione, wszak oczywistym było - przynajmniej dla niej - że wcale nie oczekiwała niczego więcej ponad to, co Blake już zdążył jej podarować; możliwość odpoczynku z dala od Seattle, w ślicznym, przesyconym zimową i świąteczną aurą miejscu, w towarzystwie jego i Zoey. - Teczka? Osobowa? Zbierałeś na mnie haki? - dopytała, odbierając od niego podarunek ze swego rodzaju niepewnością. O ile w wymyślaniu scenariuszy i różnych możliwości wydawała się być naprawdę dobra, o tyle tym razem nie miała żadnego pomysłu na to, co mogło stanowić zawartość teczki, do której zajrzała dopiero po opuszczeniu przez Blake'a pomieszczenia.
Tym razem rozłąka trwała krótko, ale tych zaledwie kilka minut wystarczyło, by przeanalizowała poszczególne dokumenty i fotografie miejsca, które - zgodnie z tym, co przeczytała - miało należeć do niej.
- Zazwyczaj faceci kupują kwiaty, czekoladki, ewentualnie perfumy, które śmierdzą jak mokry pies - skomentowała, kiedy przystanęła w progu pokoju, do którego Blake zabrał Gię. - Wiedziałam, że ty zwyczajny nie jesteś, ale teraz myślę, że po prostu bardzo chcesz, żeby cały świat ujrzał twój portret - zakpiła w typowy dla nich sposób, podchodząc nieco bliżej i ostatecznie usadawiając się tuż obok mężczyzny i córki. Krótkie pociągnięcie nosem miało być niekoniecznie udaną formą powstrzymania narastającego wzruszenia, dlatego niewielki, dużo mniejszy niż teczka, ale otoczony ozdobnym papierem podarek w kształcie prostokąta podała Blake'owi drżącą dłonią.
- Nie tak okazały. Nie ma też widoku na całe miasto. I nie wiem, czy pasuje do biura w zakładzie pogrzebowym, ale Zoey tak bardzo się spodobało, że uznała, że powinieneś mieć je na biurku. Albo w portfelu, bo chyba uda się złożyć. Podpisała się - wyjaśniła pokrótce, mając nadzieję, że oprawiona w ramkę rodzinna fotografia przedstawiająca ich trójkę podczas Święta Dziękczynienia była chociaż w połowie prezentem tak trafionym jak ten, który otrzymała ona. Zdjęcie otrzymała od Leslie, a wykonane zupełnym przypadkiem - gdzieś w chwili, w której Blake i Lottie roześmiani patrzyli wprost na siebie, a ich uwagi domagała się zapatrzona w nich córka - miało w sobie magię, do której Gia dorzuciła swoje trzy grosze, gdy zupełnym przypadkiem umazała rączkę farbą, a potem - już przy pomocy mamy - odcisnęła ją na wywołanym obrazku. - Ja też, ale nie tak nachalnie, na odwrocie - dodała, obecnie nie uważając, by na drugiej stronie znalazło się coś szokującego, skoro to wyznanie zdążyło już paść i to na głos.
- Więc... może coś świątecznego? - zaproponowała, trochę w rozbawieniu, trochę na złość Blake'owi, który w żaden sposób nie przypominał George'a Michaela, ale skoro chwycił za gitarę, to nie zamierzała tak po prostu odpuścić.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie zastanawiał się nigdy, czy była to zasługa Charlotte czy to Zoey będąc jeszcze w brzuchu blondynki pomogła na tyle, by ów zachcianki w rzeczy samej pozostawały obce, aczkolwiek bez dwóch zdań doceniał ich brak. Cała ciąża - może poza początkowym jej okresem, w którym z własnego (poniekąd, bo nie wiedział od razu) wyboru nie uczestniczył, zdawała się przebiegać wyjątkowo spokojnie, zdrowo i bez wielkich powodów do zmartwień. Sam Blake, kiedy już poukładał - mniej więcej - chaotyczny napływ myśli w swojej głowie, wiedział, że będzie chciał spisać się w roli ojca najlepiej, jak tylko będzie umiał. Nie obiecywał przy tym, że na pewno będzie nieomylny; że nie trafią się po drodze żadne błędy, które popełni nieświadomie. Nie próbował z przekonaniem mówić, iż to proste zadanie; żadna sztuka, skoro dookoła widzieli wiele par, wspólnie - z różnym nakładem sił - wychowujących dzieci. Rodzina nie była elementem obcym ani w otoczeniu Blake'a, ani tym, z którego pochodziła Charlotte, jednak znane im wzorce nie zawsze były takimi, którymi i oni pragnęli się kierować.
- Chyba wolę rozwiązania praktyczne od teorii - skwitował krótko, lecz przeciągłe, zuchwałe spojrzenie i ton, który rozbrzmiał, w pełni mogły zasugerować w jakim kontekście to mówił i co takiego miał na myśli. Nie precyzował, bowiem czuł, że i to jasnowłosa będzie potrafiła właściwie rozszyfrować, a jeśli nie - to najwyżej będą próbować do skutku, by wreszcie odnaleźć właściwą interpretację.
- Choć i to nie jest regułą - wypalił po krótkiej chwili - jeśli wpadniesz na kreatywny sposób przedstawienia mi wniosku, to dlaczego nie - oświadczył, opuszkami palców wodząc lekko po kobiecej dłoni. Była inteligentna, sprytna, pomysłowa i odważna - nie wątpił ani przez chwilę, że opierając się na chęciach, Hughes byłaby w stanie z całą pewnością go zaintrygować i sprawić, że nawet wniosek - sam w sobie brzmiący nudno - i jego rozpatrywanie, okazałyby się kolejnym nowym doświadczeniem.
- Jesteś pewna, że chcemy rozmawiać przy Zoey o tym, co zamierzam ci zrobić? - Kącik męskich ust drgnął w tajemniczym uśmiechu i choć wiadomym było, że Gia nie zrozumiałaby zupełnie nic, co swoim nieczystym przekazem posłałby w eter, tak akurat ta niewiadoma i kwestia, jaką można było rozjaśnić w bardzo odczuwalny sposób, wydawała mu się ciekawszą do pokazania, niżeli rozjaśnienia za pomocą słów. Te także umiały podsycić atmosferę (nie tylko przez gorzkie zdania i siarczysty policzek na zwieńczenie monologu), czego był świadom między innymi dzięki zaczepkom Lottie.
Z zainteresowaniem przyjął nowe informacje; popcorn sam w sobie nie należał do przekąsek, jakie wybrałby świadomie i z chęcią, zatem krótkim skinieniem głową przyznał jej rację. W temacie pizzy hawajskiej miał mieszane uczucia; nie należał ani do jej zaciekłych obrońców, ani z jego strony nikt oberwałby charakterystycznie odkrojonym trójkątem, lecz i tu był w stanie zrozumieć i zapamiętać.
- Skąd wiesz, że żadnej nie planuję? - mruknął, skupiając wzrok na kobiecych tęczówkach. Wspomniał, że gdyby nie to, że loty z tak małym dzieckiem nie wydawały mu się zbyt rozsądne, to zapewne zabrały je na inny kontynent; podobne rozważania nasunęły mu się na myśl w kwestii wspólnie spędzonych wakacji w ciepłym miejscu. Skłamałby mówiąc, że nie mógł się tego doczekać.
- Coś czuję, że zamiast kwiatów wolałabyś nowe pędzle i płótna, by móc namalować je osobiście - poinformował, kiedy to uniósł głowę po usłyszeniu kobiecych kroków. - Zamiast czekoladek, zapewne wybrałbym ciasto czekoladowe, albo kubek gorącej czekolady - dodał po chwili krótkiego, bo zaledwie kilkusekundowego namysłu. - Poza tym, chyba zapomniałaś, że mam wybitnie dobry gust - zauważył nieskromnie, trochę w tonie żartu tak dobrze im znanego, lecz i - równie nieskromnie - było w tym i ziarno prawdy. - Może i z perfumami udałoby mi się trafić. - Może. Nie było sensu teoretyzować, bowiem jej prezent, jak mniemał, zdążyła już dokładnie przejrzeć, a sam Griffith uważnie przyglądał się jej. W jego obliczu nie zabrakło delikatnej nuty niepokoju i niepewności związanej z tym, czy aby na pewno pomysł był trafiony.
Starał się; przez to zarwał kilka nocy, umawiał się ze specjalistami, mającymi opróżnić wnętrza zajmowane jeszcze przed paroma tygodniami przez pracowników, a w następstwie usunąć kilka ścianek działowych, zupełnie niepotrzebnych w przypadku galerii. Zostały jednak ze dwa spore filary, ciekawe w swojej estetyce, wszak akurat one - jego zdaniem - ładnie komponowały się z całością.
- Owszem, Charlotte - potwierdził od razu - nie tylko nie mam się czego wstydzić, a na nim, z tego co pamiętam, wyglądałem wyjątkowo korzystnie. Na pewno trafiłaby się zainteresowana, mogąca oddać grube miliony za to, by zabrać mnie do domu - powiedział z przekonaniem, przez chwilę przygryzając dolną wargę od środka, by nie parsknąć śmiechem.
Obawy przed tym, czy jego niespodzianka się udała, częściowo ustały, a myśli ulokował w prezencie ofiarowanym przez Lottie, kiedy tylko odłożył na bok gitarę.
- I tak już dostałem od ciebie więcej, niż mógłbym sądzić, że kiedykolwiek otrzymam - powiedział, przenosząc wzrok z niej na Gię, po chwili ponownie patrząc na Hughes. Nie kłamał, nie żałował, nie rozpamiętywał tych wszystkich chwil, kiedy nie potrafili się dogadać, a na drodze stanęła kolejna przeszkoda. Jak na razie każdą z nich potrafili - na swój pokrętny sposób - pokonać; wybierając raz łatwiejszą, raz zaskakująco trudną ścieżkę.
Żadne z nich nie lubiło, kiedy było za łatwo.
Reszta świątecznego, ale i noworocznego czasu obfitowała w wiele przeróżnych - głównie pozytywnych - emocji; mieniła się światełkami, tańczącym w kominku ogniem i posyłanymi dla siebie wzajemnie uśmiechami. Pachniała tradycyjnymi, bożonarodzeniowymi potrawami, lecz nie zabrakło skomponowanego wspólnie sushi. Kieliszki z czerwonym winem unosiły się nad bryzgającą wodą z jacuzzi z wieczora, a bystre spojrzenia Zoey Gii Griffith rankiem lawirowały między rodzicami, tym samym sprawiając wrażenie całkowicie pochłoniętej tymi pierwszymi, wspólnymi świętami.
Byli razem; wszystko musiało być w porządku.

/ koniec.

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”