WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Brunetowi za dzieciaka nie wpojono najważniejszych rzeczy, dzień za dniem uczył się tego, co dla innych jest najnormalniejszą rzeczą pod słońcem: nawiązywanie relacji, wzajemna pomoc, proste gesty, szacunek i empatia. Pod tym względem był spaczony, zachowywał się jak dziecko we mgle, co i rusz popełniając błędy, a wszystko przez to że przez całe swoje życie nie miał nikogo, kto by go nauczył, jak ma postępować z ludźmi. Dlatego stał się odludkiem, kimś, kogo nie zauważa się na ulicach, kto ceni sobie swoje własne myśli i zacisze domowe, niż zatłoczone miejsca i grono przyjaciół. Mimo wszystko czegoś zdążył się już nauczyć, a na pewno odpowiedzialności za swoje czyny. Dlatego zaoferował pomoc w czyszczeniu grobu, mimo że mógłby zostawić znicz i się oddalić, wracając do swoich zajęć, do tych róż które tchnęły w niego natchnienie i były powodem owej niekomfortowej dla niego sytuacji. A jednak został, dostrzegając coś w nieznajomym chłopaku, jakiś błysk w oczach. Kim on tak naprawdę jest?
Pewnych rzeczy nie uda mu się ukryć, jego twarz to otwarta księga w której dominuje strach i wycofanie. Mając nikłe pojęcie o relacjach międzyludzkich czy czymś tak banalnym jak uściśniecie ręki, nie udało mu się ukryć wyrazu swoich oczu, tych błękitnych oczu które chyba na zawsze będą patrzyły na wszystkich z przerażeniem. Oddychał głęboko, starając się by serce nie wyskoczyło mu z klatki piersiowej. To nic takiego, zwykły uścisk. Nie masz się czego bać, przecież on cię nie skrzywdzi. Prawda?
- Pomogę. – podsumował krótko, zabierając się do roboty, sięgając po jeden z pozostawionych przez chłopaka środków czystości i skrapiając nim szmatkę. Czyszcząc swoją część nagrobka pozwolił sobie na chwilowe pogrążenie się we własnych myślach. Coraz częściej zdarzały mu się napady nieopisanego strachu, dopadające go w miejscach publicznych, paraliżujące, przeszywające go do szpiku kości. Wystarczył jeden nierozważny gest rozmówcy, jedno niewygodne pytanie, a Grimes zamykał się w sobie i dalsza rozmowa z nim graniczyła z cudem. Teraz jednak było inaczej, skupiony na czyszczeniu, z myślą, że może jakoś wynagrodzić mu zniszczenie znicza, taki atak raczej mu nie groził. Chwilowo.
Podniósł wzrok na chłopaka i zmarszczył brwi.
- Nikt z mojej rodziny tutaj nie leży. Chyba. – po prawdzie przyjechał tutaj w poszukiwani biologicznego ojca, nie miał pewności czy przypadkiem ktoś z jego rodziny nie spoczywa na tym cmentarzu. Skupił się na razie na znalezieniu własnego konta, pracy by móc się utrzymać, aczkolwiek przyjechał tutaj w jednym celu: chce poznać swojego ojca, może on pomoże mu odnaleźć się w tym mieście. Z matką nie rozmawiał od miesięcy, nie miał rodzeństwa, dziadkowie nie chcieli go znać. Był sam i tylko ta myśl, że gdzieś tutaj jest jego rodzic dodawała mu odwagi i motywowała do wstawania co dzień z łóżka. Tylko to się w tej chwili liczyło.
Podniósł na niego wzrok.
- Ja... dostałem pracę w miejscowym radiu. Prowadzę audycję muzyczną. – powiedział, szorując jakąś upartą plamę tuż przy imieniu wyrytym na nagrobku. Można śmiało stwierdzić że teraz Corey mówi znacznie więcej niż przez ostatnie miesiące. Nie należy do rozmownych, w sumie nawet cieszy się, że nikt nie zawraca sobie nim głowy. Tak było mu dobrze, z dala od centrum zainteresowania, niewygodnych pytań, czy nieprzemyślanych gestów. - Sam też trochę tworzę. Tam, przy tamtym grobie... um... pisałem. – powiedział, patrząc znacząco na spoczywający niedaleko notatnik który zawierał teksty większości utworów, które narodziły się w jego głowie. W sumie nie wiedział, dlaczego o tym wspomniał. Może czuł, że to coś znaczy?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jego szósty zmysł w przypadku Coreya zdawał się podpowiadać całkiem nie najgorsze rozwiązania. Albowiem, faktycznie, Lysander dobrze wychwycił fakt, iż Grimes nie był zwyczajnym odwiedzającym. Co prawda, na początku uniósł z lekka jedną brew za sprawą tajemniczego "chyba", o które, początkowo, miał nawet w planach zapytać, jednakże chwilę później potraktował to jako wyraz... filozofii? Niekoniecznie umiał nadać temu nazwę, ale, przy odpowiednich warunkach, w zasadzie sam mógł wygłosić podobne stwierdzenie, bo przecież gdzieś jego wiedza o rodzinie miała swój początek i koniec, a geny potrafiły mieszać się w nieskończoność. To jasne, że istniał jakiś cień wątpliwości, czy na tej trupiej metropolii nie znajdowało się jakieś jego bardzo dalekie kuzynostwo. Także... Trafił się mocno uduchowiony rozmówca. Ach, albo sam sobie dorabiam jakiś szerszy kontekst, pomyślał, co najwyżej dając wyraz zainteresowania tematem w swoim spojrzeniu.

Którym, nawiasem mówiąc, uciekł dosłownie ułamek sekundy później, dokładnie wtedy, kiedy Corey odpowiedział na jego pytanie, ponieważ młodszy poczuł się wówczas tak, jakby swoimi słowami Grimes dał mu (przynajmniej) złośliwego pstryczka w nos. Albo wprost, jakby przyłożył mi z otwartej dłoni w potylicę, sumował, wbijając palce w żółty materiał ścierki, gdyż właśnie w takich rozmowach zdawał sobie sprawę z tego, jak mało znaczył już na rynku muzycznym po kilku latach przerwy i niewielu więcej lat aktywności. Bo niby przez powrót do USA zdążył dobitnie nauczyć się pokory, ale i tak cholernie mnie to zabolało gdzieś w środku. Nie wiedział, kiedy dokładnie zaczął chichotać pod nosem. Ale śmiechem też się czasem reagowało na stres.
- Audycję? Muzyczną? - powtórzył za nowym znajomym, kiedy zorientował się, że w tamtym momencie jego zachowanie mogło wydawać się z lekka dziwne, przez co wymagało choć minimalnego wyjaśnienia. - Kurwa, ile to człowiek znaczy na tych scenach, że po kilku latach przerwy praktycznie nikt go nie pamięta - dookreślił z nutą goryczy w głosie, lecz wciąż z ironicznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Gdyż właśnie wtedy dochodził do nieco raniących wniosków - bo jak to? Zmarnował piękne lata z początków nastoletniości na masę treningów i innych form samorozwoju, żeby teraz być mijanym na ulicach tak, jak i szary obywatel? Czuł się z tym źle. Cholernie źle. Na tyle fatalnie, że nawet zapomniał się w swoich obietnicach o poszanowanie kultury językowej na cmentarzu, bo po prostu nic nie wyrażało lepiej jego uczuć, jak rzucona wcześniej, do bólu rozżalona "kurwa".
- Ach, czekaj. Teraz powinienem powiedzieć coś miłego. Być może ucieszyć się, że piszesz jak ja i życzyć ci powodzenia. Nie wiem, może też zauważyć, że mamy podobne ambicje, ale... Na tym rynku nie wystarczy talent. Potrzebujesz jeszcze szczęścia i odwagi, bo jak nie masz któregokolwiek, możesz dalej pisać do szuflady. I tak nic się nie zmieni - westchnął, pocierając posrebrzane napisy na płycie, jakby właśnie wygłaszał mu monolog o kiepskiej pogodzie. Bo przecież nie powiedziałem niczego odkrywczego, prawda? To oczywista oczywistość, a on zna się na obecnym rynku nawet lepiej, niż ja. Założyć się mogę.
Niewiele myśląc, przycisnął swój szalik do ust. Nie powinien przecież mówić żadnej z tych rzeczy, a jednak to zrobił. Czemu? Aż tak bardzo rozczarowanie zajęło moje ciało, że wypycha te wszystkie nieznośne myśli na zewnątrz?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Był sam na tym świecie. Przynajmniej tak mu się wydawało, bo usilnie poszukiwał biologicznego ojca, mając tą głupią nadzieję, że pomoże mu poskładać swoje życie do kupy. Nie miał jednak pewności że, po pierwsze, mężczyzna żyje, po drugie, uwierzy w to, że jest jego synem, a po trzecie, że w ogóle będzie chciał mu pomóc. Jednak ta głupia nadzieja mobilizowała go do działania, sprawiła że przyjechał tutaj, nie mając już nic do stracenia, ślepo wierzył w odmianę swojego pieskiego losu. Czasami marzył o tym, by być normalny, jednak bał się swoich marzeń. Bał się codzienności, ludzi i całego świata, najchętniej zaszyłby się w ustronnym miejscu i tam spędził całą resztę życia, nie niepokojony przez nikogo, skupiony tylko i wyłącznie na muzyce, pogrążający się coraz bardziej w ciemności.
Nie nadajesz się do niczego. Jesteś zerem. Śmieciem.
Podniósł na niego wzrok, marszcząc brwi myśląc nad czymś intensywnie. Od zawsze interesował się muzyką, jednak w większości jej tworzeniem, nie nowinkami ze świata estradowego, z życia zespołów i solistów, więc nawet jeśli jego nowy towarzysz jest osobą znaną, Corey go nie kojarzył. Przełknął ślinę i spojrzał mu prosto w oczy, czego zwykle nie robił.
- Jesteś muzykiem? Przepraszam, ale cię nie kojarzę. – odparł z miną dziecka które coś zbroiło. Dopiero gdy dostał nową pracę, zaczął bardziej zagłębiać się w tematy artystów by podczas prowadzenia programu rzucać nowinkami o koncertach, o życiu prywatnym i różnych ciekawostkach. Miał nadzieję, że ta praca jako tako mu pomoże, ale najwidoczniej nie był w niej zbyt dobry, że od razu nie skojarzył chłopaka. Może to dlatego, że zbytnio nie przyjrzał się jego twarzy, unikając jak ognia kontaktu wzrokowego, jakby Lysander miał go wzrokiem zabić, niczym bazyliszek.
Uparta plama nie chciała zejść, szorował ją więc bardziej intensywnie, wkładając całą siłę, jaką miał w swoim wątłym ciele, słuchając jego słów. Miał rację. Cholerną rację. Jednak Corey nigdy nie marzył o wielkiej karierze, o występach na scenie, o tłumach fanów i fanek. Ta wizja go przerażała, a on jest typem co boi się własnego cienia. Takie życie nie jest dla niego. Tworzy dla siebie, czasami wrzuca coś do internetu i czyta komentarze, w muzyce odnajdując lekarstwo na swoje problemy, nawet jeśli działa tylko na chwilę.
- Szczęście. Odwaga. Masz rację. – przerwał czyszczenie i spojrzał na niego uważnie. - Nie mam ani tego, ani tego. Nigdy nie miałem. I wystarcza mi pisanie do szuflady, nie potrzebuję sławy. – można śmiało powiedzieć, że Grimes właśnie powiedział więcej słów, niż kiedykolwiek do kogokolwiek, jego towarzysz może czuć się więc zaszczycony. Wrócił do szorowania nagrobka, z lekką satysfakcją widząc, jak uparta plama w końcu schodzi. - Tworzę dla siebie. To terapia i sposób... um... na problemy. Nie zazdroszczę tym, co są w blasku reflektorów. To musi być... straszne. – nie, nie miał bladego pojęcia, jak czuje się człowiek na scenie, nigdy nie wystąpił publicznie, panicznie się tego bojąc. Pod nosem zanucił jedną ze swoich piosenek by uspokoić galopujące serce.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czasy bycia idolem wspominał niemalże tak, jak statystyczni dorośli swoje dzieciństwo - do bólu idyllicznie, choć w rzeczywistości nie było wtedy ani trochę idealnie i przecież to nie do końca było tak, że nie doświadczał w tamtym okresie żadnych zmartwień. Tyle tylko, że w głowie Lysandra naprawdę nie zakodowały się jakieś wyraźne przykrości, bo mimo wykańczających prób, ścisłej diety, odarcia z prywatności i braku rodziców obok niego, chłopak chciał wspominać tylko te chwile, kiedy wychodził z przyjaciółmi na rozświetlone podesty, realizując marzenia. Kiedy czułem się szczęśliwy. Wracając do tamtych momentów, miał przed oczami roześmiane buzie fanek z fansignów i jeszcze bardziej radosnych kompanów, z którymi uwielbiał się wygłupiać. Wspominał także każde nagrywanie filmików na kanały zespołu na różnych platformach społecznościowych, gdzie grali w najbardziej zwariowane gry i wyzwania, jakie udało się znaleźć marketingowcom z wytwórni i... Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że skończy się to tak szybko, nie uwierzyłbym.

- Nie przepraszaj. Przemawia przeze mnie coś, czego w sobie nie lubię - skwitował, nie umiejąc nazwać tego osobliwego stanu rzeczy po imieniu. Kto to mówi? Gorycz? Zazdrość? Zawiść? Tęsknota? A może to cholerne, zbolałe ego? Bezproblemowo zdołał wyłapać wówczas zawstydzone spojrzenie Coreya, który przecież nie był w żadnym stopniu winien zaistniałej sytuacji, choć tak właściwie Grimes wydawał się niespecjalnie kryć ze swoim kolejnym poczuciem zawinienia.
Lysander, jak tak dalej pójdzie, wykończysz chłopaka, zamilcz wreszcie, napomknął się niezbyt grzecznie we własnej głowie, przechylając plastikowy wazon, ażeby wylać z niego resztki deszczówki z niewiadomego okresu. Westchnął, kiedy okazało się, że woda zdążyła przymarznąć do ścianek i wydobycie stamtąd brudnych resztek jesiennych liści nie będzie wcale takim prostym zadaniem.
- Nie bierz tego do siebie. To nie jest tak, że prowadząc audycję musisz wiedzieć wszystko o wszystkich. Tym bardziej nie tutaj, bo Ameryka dopiero od niedawna zaczęła lubić... Moją muzykę - doprecyzował, na moment wahając się co do końcówki wypowiedzi, ponieważ pod tym magicznym zaimkiem kryło się coś więcej, niż jego dawna twórczość, którą, od niedawna, zaczynał coraz częściej wychwytywać w radiu, kiedy akurat zdarzało mu się jechać gdzieś samochodem. "Moją" miało wyraz jego przynależności, ponieważ mimo obecności w rodzinnym mieście, Lysander nie czuł się ani trochę jak u siebie. Nigdy się nie czuł w Seattle jak u siebie. Nie z łatką dziecka imigrantów. Uważał, że "jego" muzyką był koreański pop, "jego" językiem był koreański, "jego" miastem był Seul, a "jego" życiem była kariera w boysbandzie. A dziś nie mam nic “mojego” dookoła. Jestem przegrany i tkwię wśród innych przegranych.
- Mnie zabrakło tylko jednego - odparł z lekka tajemniczo i skinął głową na słowa starszego, stukając delikatnie wspomnianym wcześniej wazonem o podłoże, aż wreszcie wypadło z ciemnego naczynia kilka, zielonych wręcz kostek lodu. I choć w tamtej chwili wydawał się być już bardziej zadumiony, a nawet niezwracający uwagi na otoczenie, tak czuł na sobie wzrok Grimesa, toteż tylko się wówczas pobłażliwie uśmiechnął. Blask reflektorów był najlepszym, co mnie spotkało. Chociaż... Nie. Och, nie. Niech on nie ma racji. Niech nie ma! Ale... Zastanówmy się. Za czym ja tęsknię? Za faktycznym migotaniem świateł na scenie, czy za tymi, którzy mnie tam oczekiwali? Czy jeśli to wszystko odzyskam, nadal to będzie najlepszym stanem rzeczy? Przecież wiem, że to nie tak. Tęsknię jedynie za tymi, którzy stali tam ze mną. Obok. - Pomyślałeś o byciu ghostwriterem? Dochodowy biznes, choć nie jakiś miliardowy. Względnie spokojny, bo mało kto zagląda do albumowych książeczek z autorami tekstów i melodii. Chyba, że uważasz, że twoje teksty są zbyt personalne na to, aby je sprzedać. To też jakieś wytłumaczenie.
Zbyt osobiste teksty? Ta rozmowa zaczyna się robić zbyt osobista...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Może kiedyś, kiedy jego fobia nie była jeszcze aż tak pogłębiona jak teraz, przez jedną sekundę marzył o tym, by stanąć na środku sceny, w blasku reflektorów, z gitarą odpowiednio nastrojoną i zaśpiewać własne kompozycje, przekazać ludziom emocje, jakie w nim siedzą za pomocą zapisanych na pomiętych kartach papieru słowach. Wiedział jednak że ten moment nigdy nie nastąpi, że jego strach, głęboko w nim zakorzeniony nie pozwoli mu tak całkowicie otworzyć się publicznie, robić coś, co dla niego jest kwestią bardzo intymną. Muzyka dla innych była pasją, sposobem na życie. Dla niego to ratunek przed utonięciem w ciemności, przed całkowitym pogrążeniem się w mroku swojego złamanego serca. Marzenia odsunął na bok, łapał się tego co pozwala mu na jako taką stabilizację. Pozwala sobie jedynie na wyrażenie podziwu dla tych, którym się w tym względzie powiodło, dla tych którzy nie mają takiego lęku jak on. Którzy są po prostu inni. Mniej bezwartościowi. Mający to coś, czego ty nie będziesz nigdy miał, nie ważne jak bardzo będziesz się starał.
Pokiwał głową, nie drążąc tematu, a jednocześnie nieświadomie interesując się chłopakiem. Coś w jego postawie, tonie głosu, czy też spojrzeniu sprawiało że Grimes czuł nić sympatii. Miał w sobie jakąś bolesną dla niego tajemnicę, która przyprawiała jego głos o te nienazwane emocje, których Corey nie rozumiał, jak wielu innych rzeczy. Skupił się na wycieraniu napisu, gdy był zadowolony z efektów swojej pracy, począł czyścić podstawę nagrobka, strząsając z niego zeschłe liście i wycierając zeschnięte błoto.
- Mimo wszystko, taka wiedza mi się przyda. Mam jeszcze czas, internet. Um... chyba sobie poradzę. – pokiwał w zamyśleniu głową, w tej chwili wyglądając niczym dziecko podejmujące ważną decyzję. Miał spore braki, jeśli chodzi o rynek muzyczny, ale z racji tego, że właśnie zaczął pracę w radio, postanowił w zaciszu domowym się doszkolić. Może znajdzie jakieś informacje na temat tego chłopaka, może zrozumie, dlaczego takie tony pobrzmiewają w jego głosie? Chciał go zrozumieć. Jednak czy powinien? Podniósł na niego wzrok. - Muzyka to muzyka. Może być gorsza, może być lepsza. Ale muzyka jest wszystkim. Przynajmniej dla niektórych to jedyny sposób na przetrwanie. – poniekąd zdradził swoje pobudki, dla których zajął się właśnie komponowaniem. To było lekarstwo, wszystko co miał. Wszędzie czuł się obco, nie ważne dokąd się udał. Miał tylko muzykę, swój kanał na Youtube, kilku wiernych widzów. I to mu wystarczało, ta świadomość że komuś się to jednak podoba.
Zamyślił się na chwilę.
- Nie piszę dla pieniędzy. Nie interesują mnie ilości sprzedanych płyt, nagrania, koncerty. To co robię... robię dla siebie. Czasami wrzucam coś do internetu ale... boję się zająć tym na poważnie. – spuścił wzrok gniotąc szmatkę w dłoniach, skupiając wzrok na jakimś punkcie na nagrobku. Ta rozmowa zmierzała w dziwnym kierunku, czuł się nieswojo, nie wiedząc jak reagować działał po omacku. Jednak o dziwo nie czuł strachu. Nie czuł strachu, gdy rozmowa schodziła na tematy które dobrze znał: muzyka, radość jaką niesie. Nawet jeśli czasami pisał o rzeczach, których nie rozumiał których nigdy nie doświadczył. Które są poza twoim zasięgiem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z minuty na minuty pomnik odzyskiwał dawny połysk. Pomysł porządkowania go razem okazał się strzałem w dziesiątkę, gdyż młodzi mężczyźni nie potrzebowali wiele czasu, aby doprowadzić go do stanu używalności. Kiedy Lysander uporał się już z mało sympatycznym czyszczeniem wazonu, wstał od pomnika i odszedł od niego na odległość około dwóch kroków, ażeby ocenić, ile pracy im jeszcze zostało, bo rozmowa zaczynała wymykać mu się spod kontroli. Potakując więc czysto mechanicznie na słowa Coreya odnośnie poszerzenia wiedzy, w duchu karcił się wtedy za to, że doprowadził do sytuacji, którą niemalże dokładnie widział wtedy oczami wyobraźni - był przekonany, iż tuż po rozstaniu, Grimes prześwietli przynajmniej jego dawno nieaktualizowaną przez nikogo stronę na Wikipedii, w porywach nieco bardziej ambitniejsze opisy fanów i, bardzo prawdopodobne, że zacznie mu współczuć. A naprawdę ostatnim, czego Hwang wówczas chciał to właśnie tego drażniącego okazywania mu litości. Ponieważ za każdym razem odbierał to jako rozdrapywanie ran.

I to nie tak, że wstydził się swojej przeszłości, bo wręcz przeciwnie - dalej był dumny ze swoich osiągnięć z tamtego okresu, jednak chciał być wreszcie tym równym. Nie tym innym, nie tym pokrzywdzonym, nie tym nietutejszym, a tym równym. Bo jego słowa są doniosłe, ale rzeczywistość nie jest wcale taka kolorowa, skwitował w duchu, kiedy jego rękach rozbłysnął maleńki ogień z długiej, typowo cmentarnej zapalniczki (ponieważ Lysander innych nie posiadał, nie palił), a następnie odpalił knot pękatego znicza, kupionego przez Coreya. Parę sekund później natomiast, stopniowo, niezbyt pośpiesznie powymieniał kilka pomniejszych wkładów w widocznym zamyśleniu. Ma rację. Muzyka to duża część mojego życia. Nie przetrwam bez niej, bo będąc w liceum usychałem z jej braku. Będę tworzył albo przegram. Wszystko.
- To chyba byłoby na tyle. Dziękuję za pomoc - rzucił, na początku chcąc kompletnie wyrzucić z pamięci wszystkie słowa starszego sprzed chwili, jednakże miał wrażenie, iż coś zechciało się wtedy przecisnąć przez jego gardło. Jakoś zareagować. Skończyło się więc na tym, że chowając zapalniczkę do kieszeni płaszcza, wymienił ją na portfel, z którego wyciągnął niewielki skrawek kartonu z jego imieniem i nazwiskiem, swoją drogą zrobione przepiękną, złotą czcionką przypominającą wieczne pióro. - Weź. Będę się zbierał, ale wyślij mi gdzieś swoje prace. Nie mam zamiaru wchodzić ci do życia z butami i nie zrobię z tym nic, skoro masz swoje powody, żeby się tym nie dzielić, ale jestem ciekawy tego, nad czym tak dywagujesz - wymruczał ze sztuczną niechęcią, trzymając wizytówkę w dłoniach, jednocześnie drugą, wolną ręką wrzucając wszystkie szmatki tam, skąd się wzięły, a mianowicie na powrót do jego szmacianej torby. Przy okazji zdobędę też jakiś kontakt do niego, jakby którakolwiek z informacji tutaj... straciła na kontroli.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Naprawdę na poważnie podszedł do czyszczenia grobu, jakby bał się, że gdy zrobi coś źle, spadnie na niego kara. Tak robiła jego matka, gdy jako pięciolatek krzywo włożył talerze do szafki. Gdy stłukł ten okropny wazon, który dostała od jakiejś ciotki. Spodziewał się kary, siarczystego policzka, bólu, łez i błagania o to, by przestała. Mimo szorowania nagrobka nadal miał jej twarz przed oczami, wykrzywioną przez pogardę do tego małego człowieka, jakim był, tylko dlatego że popełniła jeden życiowy błąd. Że pojawił się na świecie, niszcząc jej szanse na jako taką przyszłość. Odetchnął głęboko przesuwając się nieco na bok, by wytrzeć kolejną plamę, krok po kroku doprowadzając nagrobek do jako takiego stanu, czując ból w napiętych ramionach, sztywność karku i pleców, ale to zamiast go zniechęcić, zmobilizowało jeszcze bardziej do działania, sprawiło że z jeszcze większym zapałem szorował nagrobek, aż był pewien że nie pozostała na nim żadna, widoczna plama. Dopiero wtedy się wyprostował i odsunął na krok.
Muzyka. Jedyne ukojenie dla jego zranionej duszy, jedyne lekarstwo na lęk i strach który dopada go każdego dnia. Jedni z tego żyją, inni robią to dla siebie. Corey należy do tych drugich, zawdzięczając muzyce to, że jeszcze stąpa po tym świecie. Gdyby nie ona, cmentarz byłby jego jedyną przyszłością. Dlatego poczuł nikłą nić porozumienia z mężczyzną, mimo że mówił w dziwny sposób i emanowały od niego emocje, których brunet nie rozumiał. To go zainteresowało, do tego stopnia, że zapewne poszuka informacji na jego temat. Lysander jednak jest w błędzie: Corey nie okaże mu współczucia, bo nie wie, co to jest. Nikt nigdy mu nie współczuł, nigdy nie wyjaśnił, na czym to polega. Wiedziony tą dziecięcą ciekawością będzie chciał dowiedzieć się o nim troszkę więcej, zachowując informacje dla siebie. W końcu i tak nie miałby się z kim nimi podzielić. Nie ma tutaj nikogo bliskiego.
Obserwował jak zapala znicz, jak zapalniczką podpala knoty i odłożył szmatkę na miejsce, chowając ręce do kieszeni, utrzymując mimowolny dystans od mężczyzny, pozwalając sobie tylko na nieśmiałe spojrzenia na jego plecy, kierując wzrok na jego twarz w momencie gdy znalazł się blisko niego i wyciągnął z portfela wizytówkę. Spojrzał na kartonik wyciągnięty w jego stronę i nieśmiało po niego sięgnął, wpatrując się w zapisane na nim słowa.
- Um... jasne, wyślę jeszcze dzisiaj. – nie miał bladego pojęcia, dlaczego się na to zgodził. W końcu to, co pisał, lądowało w większej mierze w szufladzie. Może podświadomie pragnął, aby ktoś prosto w twarz mu powiedział, co o tym sądzi? Schował wizytówkę bezpiecznie do kieszeni, jednak jedna kwestia nadal go nurtowała. Wziął głęboki wdech i spojrzał na twarz chłopaka. Czy nie ryzykuje zbyt wiele? - Mogę o coś zapytać? Dlaczego... masz taki cień w oczach? – dziwne pytanie, ale Corey wyraźnie dostrzegł, że jest coś z nim nie tak. Te emocje... był zaintrygowany, niczym dziecko, w tym momencie wykazał się pewną dozą odwagi, zadając to pytanie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Moment, w którym z jego dłoni zniknęła wizytówka, Lysander potraktował niejako pożegnalnie. W końcu misja wspólnego wyczyszczenia pomnika babci Eden zakończyła się niewątpliwym sukcesem, znicz został odkupiony, a młodzi mężczyźni potrafili nawet chwilę ze sobą porozmawiać, wieńcząc całość wizją mniejszego lub większego kontaktu na przyszłość. Z tego względu Hwang nie spodziewał się, że Corey będzie chciał jeszcze jakoś pociągnąć ich konwersację, a nawet zadać jakieś pytanie. Chyba trafiłem na masochistę, stwierdził niemalże natychmiast, mimowolnie unosząc lewy kącik ust w niewyraźnym, może i nawet z lekka ironicznym uśmiechu. Przez to wszystko też chciał w zasadzie o coś zapytać. Choćby o to, czy był jakimś entuzjastą filmów grozy, skoro decydował się zatrzymywać swój nie tak dawny postrach na jeszcze chwilę. Och, albo o to, czy aby na pewno nie obmówi go od góry do dołu na najbliższej audycji, ale ostatecznie powstrzymał się od swoich złośliwości. Chociaż w tym miejscu wolał użyć określenia "żarty".
- Mhm, w porządku. Pytaj - zachęcił, kiwając głową z dozą ciekawości, równocześnie poprawiając przekrzywione ramiączko szmacianej torby na swoim ramieniu.
I dość szybko pożałował tego, że zgodził się zostać na cmentarzu jeszcze przez parę dodatkowych chwil, bo nie spodziewał się, że Corey zapyta go o tę konkretną rzecz, która dręczyła wszystkie lustra w zasięgu wzroku Lysandra. Brunet doskonale wiedział, o czym mówił, a także zdawał sobie sprawę, że udawanie idioty w tym przypadku nijak mu się nie uda. Sama jego reakcja, mianowicie początkowe rozchylenie ust w zdziwieniu, a zarazem i braku słów na pasującą odpowiedź, od razu skreśliła taktykę nieświadomości. Zaskoczył mnie.
- Zauważyłeś? - bardziej stwierdził, niźli zapytał, po czym mimowolnie uciekł wzrokiem gdzieś za Coreya, biorąc głęboki wdech. Grimes nie był bowiem pierwszą osobą, która widziała to zjawisko w niemalże czarnych tęczówkach Hwanga. Ex-idol wychwytywał różne sugestie ludzi z otoczenia na ten temat, jednakże w jego mniemaniu nikt nie nazwał go tak dobitnie, jak "znajomy" z cmentarza. - Ach, prawda, że coś tam jest? Do pary, w każdym oku. Te cienie są ze mną już na tyle długo, że spróbowałem im dać jakieś imiona - zaczął sztucznie lekko, choć tak naprawdę czuł, jak powietrze w jego płucach stopniowo gęstniało. W taki sposób, jakby za ułamki sekund miało uniemożliwić mu oddychanie. - Minkyu i Jaehyung.

Z chwilą wypowiedzenia imion przyjaciół, odniósł wrażenie, jakby znów przeniósł się w czasie o te kilka lat do tyłu i zamiast stać wówczas w jednej z cmentarnych alejek, siedział ponownie na fotelu psychologa. Nie, to już etap psychiatry i siedzenia na jego kozetce. Zamiast chłodnego wiatru, czuł jakby oddechy rodziców na karku, którzy na każdej z tych szczególnych wizyt zadawali te same pytania - ot, czy to aby nie za wiele, czy aby na pewno leki będą mu potrzebne. Może byłoby łatwiej, gdybym wtedy jednak je dostał, zamiast wyjeżdżać. I gdyby nie podpisali tej cholernej ugody, która rozwiązywała mój kontrakt. Potrzebowałem czasu, ale nikt nie chciał mi go dać. Wracając spojrzeniem do Coreya spróbował ignorować malujące się za nim, białe, gabinetowe kafelki, wiedząc, że cała projekcja była tylko złudzeniem. Tego już nie ma. Tego, na szczęście, już nie ma.
- Próbujesz teraz szukać odpowiedzi na to, dlaczego sam taki masz, co? - skonfrontował, nie chcąc już więcej rozwodzić się na temat swoich demonów, a zarazem nie pozostawać dłużnym w zauważaniu detali. Bo choć Grimes miał zupełnie inną urodę od Lysandra, a jego oczy lśniły błękitem, też wychwycił w nich ten sam cień, kiedy sprzątali razem płytę. Może nawet większy, dlatego się różnimy. - Mniejsza, to nie pytanie, nie musisz na nie odpowiadać... - westchnął, sięgnąwszy do kieszeni swojego płaszcza, aby wyjąć z niego swój telefon. Ot, jakby chciał zademonstrować starszemu, że rozmowa wcale go nie ruszała, choć tak naprawdę pragnął od niej uciec. Zanim powie coś jeszcze. Co się dzieje? - Robi się późno. Wybacz, ale moja dziewczyna jest chora i czeka, aż wrócę. Będę czekał na jakiegoś maila - stwierdził, niby czystym przypadkiem orientując się o upływie czasu, a następnie, zanim Corey zdążył zareagować, oddalił się w kierunku parkingu, przytrzymując zębami swoją dolną wargę. Jakby bólem zmuszając się do powstrzymywania smutku.
Wystarczy mi na dziś. Nie jestem ze stali.

/ zt

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<table><div class="ds-tem0">
<div class="ds-tem1">
<div class="ds-tem2">
<div class="ds-tem3">1
<div class="ds-tem4">If we never meet again<br>Rose Rutherford</div></div></div></div></div></table>

Zmęczenie nie dawało zasnąć Nicholasowi; doskonale wiedział już, że przegapił ten moment, w którym jeśli położyłby się, sen przyszedłby w zupełnie niespodziewanej chwili odcinając od świadomości i pozwalając chociaż na kilka godzin odpocząć umysłowi od tych wszystkich natarczywych myśli — czy rzeczywiście robił właściwie przyjeżdżając do miasta? Wprowadzając się z powrotem do domu ukochanej „mamusi”? I dlaczego myślał w ten sposób? Dlaczego nie umiał widzieć w niej już tamtej najpiękniejszej na świecie kobiety? Dlaczego? Nie umiał też zrozumieć, dlaczego sprzedała dom należący do babci Lily w Phinney Ridge i przeprowadziła się do odnowionej, bo odnowionej, ale jednak kamienicy w centrum? Dlaczego nie została tam, gdzie mógłby przypadkiem wpadać dzień w dzień na Rose, zastanawiał się codziennie dopóki kilka dni po jego powrocie nie powiedziała, że dziewczyna sprzedała dom trzy na prawo od tego babcinego po tym jak rodzice zginęli w wypadku. Przyglądał się Susanne nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał; odstawił kubek na blat wpatrując się w stężałą na ten jeden moment powagą twarz matki i nawet kiedy odwróciła się tyłem wracając do krzątania się po niewielkiej kuchni, Nicholas wciąż patrzył w to samo miejsce — pustą zupełnie przestrzeń zastanawiając się, co musiała czuć Rose? Wtedy i teraz. Jak dawał sobie radę? I czy w ogóle dawała? Nie lubili się — chociaż to bardzo delikatnie powiedziane — z Rutherfordem, ale mimo wszystkich przykrości, jakie sprawiał Nicholasowi, ten nie życzył mu nigdy śmierci. W ogóle..., jakiejkolwiek krzywdy, bo przecież Rose cierpiałaby z tego powodu a tego nie chciał. I pani Rutherford. Starł łzę spływającą mu po policzku i bez słowa wyszedł z kuchni na ciasny balkon ze schodami przeciwpożarowymi, na których przysiadł i zapalił zastanawiając się jak miałby ją znaleźć? Gdzie w ogóle miał szukać o co zaczął wypytywać matkę, którą złapał wieczorem za ramiona i potrząsnął kilka razy, dopóki nie dostrzegł w jej oczach, że ona naprawdę nie wiedziała. Skąd miałaby wiedzieć? Widziała Rose ostatni raz na pogrzebie na Crown Hill i później już nie. Przeprosił więc Susanne i zamknął się w pokoju starając zasnąć, ale skoro sen nie chciał przyjść a za oknem najpierw wygasły uliczne latarnie ustępując miejsce wschodzącemu nad Elliott Bay słońcu, ubrał się i jak najciszej wyszedł z sypialni a chwilę później z mieszkania, którego drzwi zamknął ostrożnie przekręcając zabrany matce z kuchni zapasowy klucz, żeby jak najszybciej dojść do windy, ale nie mógł wystać czekając aż dojedzie do piętra, na którym mieszkała Swallow, więc puścił się biegiem po schodach rozświetlanych jedynie światłem wjeżdżającej powoli coraz wyżej windy, z która minął się w połowie wysokości klatki schodowej.<br>
Wypadł na chłodne jeszcze powietrze i wsiadł w purpurowy Cadillac — jedyne, co mu zostało po babci i co przywodziło na myśl słodko-gorzkie wspomnienia, żeby ruszyć w tę cholernie sentymentalną drogę, kiedy mijał kolejne znane z dzieciństwa doskonale ulice; Woodland Zoo i 8-mą, przy której mieszkała babcia. Przy której mieszkała Rose — gdzie w głębi za skrzyżowaniem była szkoła do której chodzili pięć lat zanim przeprowadzili się z mamą do Josepha. Ballard z tym swoim wielkim boiskiem futbolowym po prawej przed zakrętem. I lodziarnia Frankie & Jo’s w głębi 70-tej. Tak wiele wspomnień... miał wrażenie, że omiatały mu twarz z każdą mijaną znajomą trasą ulicą, dopóki nie minął schroniska dla bezdomnych, w którym pomagali z babcią a czasami i z Rose zazwyczaj przed świętami. Dalej czuł się tak, jakby to była droga tylko w jedną stronę. Zatrzymał się przy kwiaciarni na rogu 12-tej i 85-tej obok kościoła, ale kiedy ekspedientka zapytała jaki bukiet przygotować, nie wiedział co powiedzieć; gdyby miał wybrać kwiaty na grób Lily, byłoby o wiele łatwiej i wybrałby białe albo pomarańczowo nakrapiane lilie, ale na grób Rutherfordów? Wybrał ostatecznie peonie, chociaż nie uważał, żeby pasowały na grób, ale ekspedientka wspomniała coś o ich symbolice i pomyślał, że może rzeczywiście tak, jakby sam miał ozdrowieć po śmierci ojca Rose, wyciszyć swój żal do mężczyzny.<br>
Nie spodziewał się, że tak łatwo odnajdzie ten właściwy grób, ale matka całkiem dokładnie opisała miejsce, pod drzewami w północno-zachodniej części Crown Hill. Zatrzymał się kilka kroków od właściwego grobu, jakby wahając się czy powinien w ogóle podchodzić, ale... Czuł, że musi. Ułożył kwiaty bardziej po stronie, po której na kamiennej tablicy było wyryte imię pani Rutherford i zrzuciwszy z nagrobka ledwie co zżółkłe liście. Przetarł litery chusteczką wyciągniętą z kieszeni i przyklęknął na jedno kolano przeżegnawszy się pospiesznie — nie modlił się, bo jedyne o co mógłby w tym momencie prosić, to żeby jakimś sposobem znaleźć Rose. Tylko czy musiał jej szukać? Poprawił opadającą mu na oczy i czoło przydługą grzywkę i wygładził bok krótko przystrzyżonych włosów farbowanych od kilku lat na czarno, które wiatr rozwiał mu silniejszym, chłodnym podmuchem. I miał wrażenie, że od przeciwnej strony szła w tę stronę szczupła dziewczyna otulając się swetrem, ale nie pomyślał nawet, że to mogłaby być ona, tym bardziej że nie widział jej wyraźnie z daleka, skoro oczy zaszkliły się mu łzami..., pewnie od wiatru.
Ostatnio zmieniony 2022-09-04, 21:33 przez nicholas swallow, łącznie zmieniany 2 razy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<table><div class="ds-tem0">
<div class="ds-tem1">
<div class="ds-tem2">
<div class="ds-tem3">1
<div class="ds-tem4">Woke up to the sound of pouring rain<br>
The wind would whisper and I'd think of you

<br>Nicholas Swallow</div></div></div></div></div></table>

Wschodzące słońce pozostawiło na niebie feerię pastelowych barw niczym za sprawą trochę niechlujnego, odrobinę niedokładnego i minimalnie nonszalanckiego pociągnięcia pędzla. Lubiła ten moment w ciągu dnia chyba najbardziej ze wszystkich. Niekiedy nieświadomie, a raczej częściej z premedytacją, zatrzymywała się wtedy pośrodku ulicy i zadzierała wysoko głowę, aby choć przez chwilę nacieszyć oko estetycznym obrazem.
Wracała z pracy, lokal zamknęli po wyjściu ostatniego klienta w okolicach czwartej. Z drugą kelnerką oraz barmanem, niemalże od razu wzięli się za sprzątnie. Czuła, nawet teraz, jak pieką ją opuszki palców od żrących środków czystości, którymi szorować musiała zachlapane stoły oraz plamy na krzesłach; delikatnie, potarła jeden palec o drugi, wyrywając się z natłoku myśli, które przyszły niespodziewanie i zajęły jej głowę. Z little darling wyszła grubo po szóstej, zatrzaskując za sobą drzwi oraz dwukrotnie przekluczając klucz w zamku. Chwilę przystanęła na chodniku, nasłuchując, czy załączony alarm pika coraz szybciej. Absolutnie nie chciała wracać tutaj po godzinie, pokonując tę drogę w porze, kiedy większość spieszyła się do pracy w korporacjach i innych firmach. Raz, zapomniała się. Ledwo po wejściu do mieszkania przytuliła policzek do poduszki, a z łóżka wyciągnął ją telefon szefa.
Niespiesznie, ruszyła przed siebie. Zapowiadał się ciepły, słoneczny dzień, choć o świcie czuć było już ostrzejsze powietrze. Choć przejściowe pory roku inspirowały ją najbardziej, będzie tęsknić za upalnym latem. Czuła to w kościach. Opatuliła się szczelnie swetrem, przyspieszając kroku. Mogła, całkiem szybko znaleźć się pod kamienicą z chińską knajpą na parterze, zdecydowała się nadłożyć drogi. Przeszła jedną, drugą i trzecią przecznicę, chowając zmarznięte uszy za kaskadami rozpuszczonych i uczesanych przez wiatr włosów. Od zaprzyjaźnionej, starszej kobiety, zgarnęła bukiet drobnych i nasyconych kolorem niezapominajek. Przewiązała je prostym, jutowym sznurkiem z symetryczną kokardą pośrodku.
Z wiązanką w ręku, weszła na teren cmentarza poruszając się po nim na pamięć. Po omacku, w amoku czy upojeniu, nie ważne kiedy i jak, zawsze, ale to z a w s z e trafiłaby na miejsce. Pokonywała tę ścieżkę tak często i intensywnie, że nawet liczba kroków zgadzała się ze sobą. Kiedyś... Wcześniej. Na początku. Bywała tutaj codziennie. Przesiadywała długie godziny nad grobem, który jeszcze nawet nie miał tabliczki pamiątkowej. Nie rozmawiała ze zmarłymi rodzicami, nie opowiadała im swojego dnia, tego, co się zmieniło, jak się czuje, jak sobie nieradzi. Nic z tych rzeczy. Wpatrywała się w naruszoną trawę, błądziła oczyma gdzieś nad dołem, w których ich pochowała. Świadomość, że została na tym świecie całkiem sama, paraliżowała ją oraz przerastała. Musiała się z nią oswoić, podobnie zresztą jak z żałobą. Z czasem, odwiedzała cmentarz i grób rodziców rzadziej. Odrywała się od oplatającej ją ciasno żałoby, wyswobodziła się z jej ramion pogodzona, że czasu nie cofnie. Zmarłym nie wróci życia. Pielęgnowała pamięć o nich, tak samo jak skromny nagrobek z cytatem ulubionej przez obojga piosenki Króla wyrytą kursywą na kamieniu. Reszta... Reszta musiała zostać w końcu pokryta przez kurz, inaczej oszalałaby od ciągłego i nieustannego rozdrapywania starych ran.
Nie dostrzegła go od razu. Stał przed grobem, zasłonięty alejką powyżej. Dopiero, kiedy wyszła zza zakrętu, zobaczyła postać pochylającą się nad miejscem pochowania jej rodziców. Zgarbiony, z burzą czarnych, rozczochranych kłaków; nie rozpoznała w nim nikogo, kogo mogłaby znać. Spotykała na cmentarzu wolne dusze. Osoby, które odwiedzały zmarłych niekoniecznie poznanych za życia. Dziwactwa te, niepokoiły ją za pierwszy, a nawet trzecim razem. Przywykła jednak do nich, kiedy sama stała się częstszym bywalcem nekropolii.
- Przepraszam - odezwała się, będąc o dwa kroki od nieznajomego. Nie patrząc na niego, wyminęła mężczyznę i położyła bukiecik niezapominajek obok świeżych peoni. Uniosła brew, puzzel ten nie pasował do układanki. Mało kto, palił świeczki lub składał kwiaty na grobie jej rodziców nie licząc rocznicy, świąt bożego narodzenia. Skąd ta anomalia?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wpatrywał się w litery na nagrobku układające się w imiona i nazwisko rodziców Rose i..., nie mógł uwierzyć. Nie mógł uwierzyć, że nie żyli i — nawet jeśli zazwyczaj unikał jej ojca starając się nie rzucać mężczyźnie w oczy, szczególnie, kiedy wymykał się przez okno z pokoju jego ukochanej córeczki — było mu przykro. I zastanawiał się czy rzeczywiście z powodu ich śmierci czy z jej powodu, bo mógł tylko domyślać się, co musiała czuć. Sam przecież zdążył poznać to uczucie i emocje towarzyszące człowiekowi, kiedy odchodziła najbliższa, najukochańsza osoba na świecie; przecież trzymał Lily za rękę w tamtym dusznym motelowym pokoju siedząc całą noc przy jej łóżku i co kilka godzin próbując sprawdzić jej puls tak, jak kazał wezwany przez właścicieli lekarz. Wpatrywał się w jej twarz starając się nie zasnąć; nie chciał przegapić kolejnej godziny, kiedy miałby podać babci leki i mimo wszystkich tych starań..., nie wiedział nawet kiedy głowa poleciała mu sama opierając się o skraj zasłanego szorstkim i pachnącym lawendowo płynem, prześcieradłem materaca. A kiedy obudził się w końcu..., dłoń babci, na której zaciskał palce była zimna a pod na wpół uchylonymi oczami, którymi był pewien, że wpatrywała się w niego lśniły zebrane łzy. I skoro miała lekko otwarte usta..., czy mówiła do niego? Mówiła a on nie usłyszał? Nie był pewien ile razy szarpał tym drobnym, skurczonym i przygarbionym od ciężkiej pracy ciałem, jakby żywił nadzieję — złudną i ulotną — że w ten sposób mógłby sprawić, żeby wróciła do życia jakimś cudem otwierając szeroko oczy i nabierając głęboko powietrze a wraz z nim to ostatnie tchnienie, które musiało ulecieć z jej ust bezszelestnie, że nie przebudził się nawet na moment. I sam nie był pewien, co działo się przez tych kilka minut zanim do pokoju nie wszedł właściciel z żoną i nie odciągnął go od bezwładnego ciała staruszki — pamiętał tylko jeszcze intensywniejszy zapach lawendy, kiedy żona właściciela przytuliła go mocno do piersi i gładząc po związanych niechlujnie włosach, wyprowadziła w końcu na zewnątrz. Siedzieli chwilę na ławce pod ścianą a kilku ludzi z pokojów po bokach wyglądało przez drzwi dopóki właściciel nie poprosił, żeby wrócili do siebie przepraszając ich i obiecując najpewniej upust. Nie wiedział, co by zrobił gdyby nie tamci ludzie i zastanawiał się czy w życiu Rose pojawił się ktoś taki, na kim mogła wesprzeć się w tym — był tego pewien — o wiele trudniejszym momencie? Czy została z tymi wszystkim całkiem sama? Z tymi wszystkimi emocjami i co jeszcze gorsze..., sprawami do załatwienia?
I zaraz zaczął się zastanawiać czy skoro sprzedała dom, w którym mieszkała z rodzicami, była wciąż w mieście? Czy może zdecydowała się wyjechać i zostawić daleko poza sobą cały ten ból i pogłębiające go wspomnienia? I..., czy w tych chwilach pomyślała o nim chociaż raz? Potrząsnął głową — nie miał prawa tak myśleć a już tym bardziej oczekiwać, żeby myślała o kimś, kto miał wrócić a nie dał nawet znaku, że nadal żyje... Poprawił stawiając wyżej, żeby lepiej ochraniał mu szyję przed wiatrem, kołnierz skórzanej motocyklowej kurtki i chciał podnieść się powoli, żeby odejść, kiedy zdał sobie nagle sprawę, że nie był tutaj już sam — kątem oka spostrzegł najpierw mały bukiet niebieskich kwiatków, żeby drgnąwszy i przechyliwszy lekko, ostrożnie głowę zobaczyć więcej i więcej. Najpierw drobną dłoń i opadający na nią rękaw grubego swetra a potem nad ramieniem jasne włosy, których zapach wydał się mu tak cholernie znajomy. I poczuł się jak sparaliżowany, kiedy w głowie odtworzył w pamięci jak ze starej winylowej płyty ten głos. Znał go. Znał go bardzo dobrze..., a przynajmniej tak się Drew wydawało. Nabrał głębiej powietrze i starając się skupić wzrok w jednym miejscu, wolno podniósł głowę i wpatrzył się w wciąż pochylającą się zaraz obok niego dziewczynę. To była ona. To była Rose — wiedział to na pewno. Czuł całym sobą i chociaż miał świadomość, że nie powinien, wyciągnął w jej stronę dłoń chcąc dotknąć do jej twarzy i odwrócić ją całkiem w swoją stronę.
Rose – wyszeptał zanim jego palce dotknęły do jej skóry; nie był pewien jak mogła zareagować, ale nie chciał zrobić jej krzywdy ani sprawić jakiegokolwiek bólu czy zawodu, chociaż... Czy nie zawiódł jej tych dziewięć lat temu? Czy nie powinien spodziewać się jedynie wyrzutów i żalu z jej strony?
Rose – powtórzył i przytknął ledwie tylko opuszki szczupłych palców do jej policzka starając się jak najdelikatniej skłonić ją do popatrzenia na siebie. Tylko czy chciałaby na niego spojrzeć? Czy chciała jeszcze widzieć Nicholasa? I czy miał prawo oczekiwać chociażby kilku słów wyjaśnienia? Czy to nie on powinien wyjaśnić jej wszystko to, co się wydarzyło? Miał mętlik w głowie i przez chwilę czuł się tak, jakby miał stracić resztki otępiałej całkiem przez jej obecność świadomości.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Szok i otępienie. Mimo iż upłynął już rok, doskonale pamiętała tamten wieczór. Gwizd zagotowanej wody ściągnął ją do kuchni, miała włosy sklejone od farby oraz ubrudzone opuszki palców; głośno cmoknęła, kiedy dostrzegła smugę zostawioną na rączce od czajnika. Zalała ulubioną herbatę w ulubionym kubku; tandetna, chińska porcelana, kubek był jednak pękaty i przedstawiał śmiesznego kota. Na pierwszy rzut oka nie zwracało się na to uwagi, jednakże po dłuższym przyjrzeniu się, zwierzak nabierał niepokojącego charakteru i upodabniał się do kota z Cheshire. Chwyciła gorące naczynie i już miała wyjść z kuchni, wrócić do zatrzymanego w połowie odcinka serialu, kiedy rozdzwonił się jej telefon. Zapamiętała każde, pojedyncze słowo dyspozytora. Nie docierało do niej, co właśnie usłyszała. No bo jak to? Wychodzili dosłownie przed chwilą, ojciec rzucił jej jeszcze kąśliwą uwagą, a teraz... Teraz oboje leżeli martwi w kostnicy, wyciągnięci przez służby ratunkowe z dachującego samochodu. Ciężarówka jadąca z naprzeciwka nagle zjechała na ich pas. Ojciec odbił, chcąc ratować się na poboczu, tyle że wpadł w poślizg. Jedna chwila. Moment. Ułamek.
Tęsknota i żal. Leżała zakopana w pościeli w łóżku rodziców. Nie potrafiła powiedzieć, jak długo. Ile to godzin upłynęło, a może już dni? Nos wciśnięty w poduszkę, wciąż czuła delikatnie słodki, kwiatowy zapach damskich perfum. Siłą, wyciągnęła ją z pieleszy sąsiadka zaprzyjaźniona z matką. Postawiła na nogi, nakarmiła gorącym bulionem. Pozwoliła się wypłakać, wyrzucić z siebie całą skumulowaną rozpacz. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Z ciałami czekającymi na odbiór z policyjnego prosektorium. Ściągnięta do Seattle rodzina, dopełniła formalności. Zadbała o pogrzeb, stypę. Ona po prostu była. Przynajmniej ciałem. Patrzyła się na dwa, umalowanego i wyszykowane ciała. Nie pasowali do obrazu jej rodziców, matka w życiu nie ubrałaby ołówkowej spódnicy, ojciec nie nosił krawata. Chciała podejść do otwartych trumien i zedrzeć z nich te śmieszne ubrania, nie pozwolili jej jednak.
Dezorganizacja i rozpacz. W zlewie, piętrzyły się naczynia, które nie zmieściły się już do zmywarki. Po podłodze, walały się puste opakowania, a także pojedyncze puszki. Wracała do domu późnymi godzinami, wychodziła krótko po świcie. Nie potrafiła w nim wysiedzieć, wszędzie dostrzegała obecność rodziców. Tłumaczyła sobie racjonalnie, że to przecież niemożliwe, aby matka zostawiła otwarty karton mleka, a w kubku ojca, stygła niewypita kawa. Mimo to, dostrzegając pewne obrazy, nie mogła się oprzeć wrażeniu, iż to musieli być oni. Ona przecież tego nie zrobiła, prawda? Decyzja o sprzedaniu domu, przyszła jej z mniejszym trudem, niż się tego spodziewała. Kupcy, znaleźli się od razu. Przyciągało ich sąsiedztwo, piękny, zadbany ogród z różanymi rabatkami. Wyprowadziła się końcem lata, trzymając pod ręką ostatni z kartonów, raz jeszcze obejrzała się na wysokie drzewo, po którym wspinał się Nicholas i zakradał nocami do jej pokoju.
Reorganizacja. Poukładała sobie wszystko na nowo. Nie miała dla siebie litości, zmiany nadeszły gwałtownie. Pominęła małe kroki. Zamieszkała w wynajętym pokoju w chińskiej dzielnicy, podjęła się pracy w klubie, do którego zwyczajnie nie pasowała. Płacili jednak zawsze na czas, a napiwki zapewniały jej prawie drugą pensje. Pod wpływem namowy przyjaciół, wysłała swoje portfolio do wydawnictwa, a to oddzwoniło jeszcze tego samego dnia zainteresowane współpracą. Dopuściła do siebie kogoś, kto pomógł jej w chwili kryzysu. Polubiła się z kotami i w końcu musiała to przyznać na głos - Syd smażył naprawdę dobre naleśniki. W minione urodziny, zapomniała nawet, aby sprawdzić, czy przypadkiem nie przyszedł do niej list, przekierowany z zeszłego adresu. Ruszyła do przodu. Naprawdę.
A jednak, nie do końca. Wystarczył ten głos. Jej imię, bardziej wymamrotane, niż powiedziane z pewnością. Drgnęła, nie mogła pomylić jego tembru z jakimkolwiek innym. i choć wydawało się jej to tak nierealne, nierzeczywiste, zwyczajnie niemożliwe... Powoli, obejrzała się przez ramię. Jej spojrzenie, spotkało się ze znajomymi tęczówkami. Dostrzegł, jak otwiera szerzej oczy, a niedowierzanie zdominowało ich wyraz.
Jak? Jak to możliwe? Przecież wyjechał pod koniec szkoły średniej i nigdy, ale to n i g d y nie wrócił. A teraz stał tutaj. Przed nią. Na wyciągnięcie ręki. Gotowa była przysiąść, iż to zjawa, choć tak naprawdę Rose nie wierzyła w omamy. Porzuciła szybko ten pomysł, czując jego zimne palce na swoim policzku.
- Nicho...? - bardziej spytała, niż stwierdziła. Jakby bała się potwierdzenia, iż to wszystko dzieje się w jej głowie. Na moment, wstrzymała oddech. Zamarła w bezruchu, tylko po to, aby następnie poderwać się i rzucić w jego ramiona.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przez moment przemknęło mu przez myśl, że w ogóle nie powinno go tutaj być — nie miał prawa! Nie miał prawa zjawiać się wraz z wszystkimi tymi wspomnieniami, w których musieli pojawiać się jej rodzice; gotów poszczuć go psem, gdyby Nicholas nie zjednał sobie włochacza przysmakami przynoszonymi zawsze w kieszeni, ojciec i mama, która chociaż raczej zachowawcza w kontaktach z nim i może nawet chłodna, potrafiła uśmiechnąć się pobłażliwie widząc jak Rose starała się przemycić go ukradkiem do pokoju, do którego wchodziła zawsze kilka minut później z kanapkami, ciastkami i herbatę na ciepło albo z lodem i plasterkami cytryny zależnie od pory roku. Nie miał prawa zjawiać się po tylu..., dziewięciu latach milczenia skoro nie miał odwagi zadzwonić.
Tylko czy rzeczywiście zabrakło mu odwagi? Później..., już tak, ale krótko po śmierci babci tak naprawdę jedynie egzystował. Wstawał z łóżka, kiedy do nadal zajmowanego przez Nicholasa motelowego pokoju przychodziła właścicielka i siadała obok niego — nie umiała się powstrzymać nigdy, żeby nie pogładzić go po włosach a przyłapana na tym, że uśmiecha się czując w dłoni ich ciepło oddawane w większości przez rozgorączkowane ciało, poważniała i sugerowała, że może wstałby i przeszedł zjeść z nią brunch. I kiedy stał pod prysznicem pozwalając wodzie spływać po swoim ciele, w którym czasami pojedyncze mięśnie zaczynały trząść się same z siebie, słyszał jak krzątała się po pokoju otwierając okna i roztrzepując skotłowaną pościel, tylko że miał zawsze wrażenie, jakby dźwięki docierały do niego z innego świata..., tak odległego, że nie było szans się do niego dostać. I później, kiedy siedział już z nią przy stole w niewielkim mieszkaniu za recepcją, kiedy czasami dosiadał się do nich jej mąż i opowiadał co jeszcze trzeba było zrobić albo zorganizować, nadal miał to samo dziwne poczucie, że słyszy ich i widzi zza grubej szyby. I dziwił się, kiedy właścicielka..., kiedy Annabelle spoglądała na niego a do Nicholasa docierało, że musiała go widzieć wbrew temu, co mu się wydawało i co czuł. Z czasem zaczął jeździć z nią na zakupy a po kilku następnych dniach, zapytała czy mogliby przewieźć się jego Cadillaciem — i wtedy dotarło do niego jak wiele się zmieniło a pogrzeb babci, w czasie którego obserwował latające nad cmentarzem gołębie, był prawdziwy. I dotarło do niego, że nie zadzwonił do mamy. Że nie dał jej szansy pożegnać się z Lily i że sam się z nią nie pożegnał tak, jak powinien. Długo miał wyrzuty sumienia, ale nie tylko z jej powodu — z powodu Rose też, chociaż te mimo że odzywały się o wiele cichsze, były trudniejsze do zniesienia, ale po tych wszystkich tygodniach odrętwienia, kiedy chodził potykając się o własne nogi i jedyne czego tak naprawdę chciał to wrócić do pokoju, zamknąć drzwi na klucz i rzucić się na łóżko i owijając należącym do babci pledem, który sama zrobiła, a który zabrany do prania przez właścicielkę motelu po kilku tygodniach nie miał już nawet cienia zapachu Lily, zasnąć. Zasnąć i nie obudzić się nigdy więcej już.
I niewiele brakowało, żeby spełniło się to jego niewypowiadane głośno życzenie, ale o tym..., o tym nie chciał myśleć. Nie umiał. Nie teraz, kiedy odwrócił się i był już pewien, że pochylająca się obok nad kamienną tablicą dziewczyna była tą, którą tak bardzo chciał znaleźć. Którą chciał się zaopiekować i której chciał powiedzieć, że już nigdy jej nie zostawi. Nie miał prawa! Nie po tym wszystkim. Mógł zaproponować jej pomoc, ale nie chciał nawet słyszeć o jakiejkolwiek wdzięczności, bo jedyne co miał..., to ogromny dług w stosunku do Rose. Bał się..., bał się jak cholera tego, jak mogła zareagować i spodziewał się właściwie chyba wszystkiego z tym, że dostanie w twarz zaraz na samym początku, ale tego, że rzuci się mu na szyję obejmując go mocno — nie podejrzewał. Zachwiał się odrobinę, bo wciąż miał wrażenie, że kręci mu się w głowie, ale zaparł się mocniej i zamykając dziewczynę w szczupłych chociaż silnych ramionach, zakołysał się z nią lekko na boki całując ją po skroni i włosach.
Rose – wyszeptał, ale o wiele ciszej tym razem zduszonym głosem, który wraz z oddechem rozbił się gdzieś nad jej uchem. – Przepraszam – zaczął, żeby po chwili karcąc się w myślach dodać zaciskając mocno powieki, żeby gniotące pod drżącymi powiekami łzy nie pociekły mu po opalonych policzkach. – Tak mi przykro. Naprawdę przykro – powtarzał tuląc coraz mocniej Rose, chociaż nie był pewien czy miał prawo?
Obrazek
We're caught in a trap; I can't walk out
Because I love you too much baby

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czekała na niego. W długiej, ciągnącej się za nią po ziemi, błękitnej sukni. Hiszpański, uszyty na zastawkę dekolt, odsłaniał jej wątłe i mlecznobiałe ramiona. Niesforne, jasne włosy, upięła w romantyczny kok. Na tę specjalną okazję jaką był pierwszy w jej życiu bal pożyczyła od mamy srebrne, pamiątkowe kolczyki. Były w jej rodzinie od pokoleń, wpinała je w uszy z największą delikatnością, uważając, aby przypadkiem nie poplątać cieniutkich łez. Spieszyła się, nie chciała, aby musiał zbyt długo kwitnąc pod drzwiami. Obiecała mu pierwszy taniec, prawdę powiedziawszy, każdy kolejny również zarezerwowany był dla Swallowa.
Tyle że nie przyjechał. Denerwowała się. Podejrzewała, że coś się musiało stać. Coś istotnego, skoro nie zjawił się o czasie. Po godzinie stania z nosem przyklejonym do szyby, obdzwoniła wszystkie, okoliczne szpitale oraz posterunki policji. Nie było tam śladu Nicholasa. I choć poczuła ulgę, gdyż oznaczało to, że nic złego nie mogło się przytrafić chłopakowi, jednocześnie dosiadła się do niej smutek. Zostawił ją. W dniu szkolnego, maturalnego balu. Wyjechał, jak poinformowała ją jego matka. Bez słowa, w sobie znanym kierunku. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego. W szkatułce, w której planowała ususzyć wręczony jej przez Nicholasa bukiecik na rękę, trzymała listy, które wsuwał do jej plecaka chłopak przez cała szkołę średnią. Nawet te krótkie, napisane na marginesie wyrwanego z zeszytu kartki. Kilka, porwała w złości. Nie skleiła ich nigdy, upchała jednak każdy, porozrzucany w pokoju skrawek, gdyż podświadomie bała się, że przez głupotę straci go o wiele bardziej i dotkliwiej.
Minęło dziewięć, długich lat. Mógł być już zupełnie innym człowiekiem. A może już nim był? Nie poznała go. W skórzanego kurtce, ciemnych włosach. Z daleka, nie wyglądał jak jej Nicholas. A jednak, okazał się nim być. Głos, to spojrzenie, ciepło, które biło z jego ciała... Zacisnęła kurczowo dłonie na motocyklowej kurtce, musiała poczuć, że naprawdę tu był. Nie wystarczył jej sam szept, przelotne muśnięcie. Stali pośrodku cmentarza. Wyobraźnia, chętniej ucieka ła kontroli w miejscu na granicy jawy oraz snu. Nic nie stało na przeszkodzie, aby jednak był wspomnieniem, z którym nie potrafiła się rozstać. Te przecież nie podlegały prawom logiki, nawet nie musiałaby się kłopotać zadawaniem sobie samej pytań, dlaczego wyobrażała sobie Swallowa prawie że w innej, tak na pierwszy rzut oka obcej skórze.
Potrzebowała dowodów. Twardych i niezbitych. Których nie będzie w stanie nagiąć eteryczna dusza. Wspiąwszy się na palce, schowała zimny nos w zagłębieniu jego szyi. Nadal była drobna nie przybyło Rose centymetrów. Muśnięta słońcem skóra, jak w każde lato stroiła się w piegi. Doszukał się w niej znajomych bruzd i znamion, zdecydowanie jednak przeważały cienie pod powiekami oraz zmęczenie. Była już na nogach naprawdę długie godziny, miała za sobą ciężką noc w klubie a jednak, rozsądek nie potrafił wyrwać ja z objęć Swallowa. Schowała się w nich, jakby chciała uciec całemu światu.
Naprawdę chciała pozostać w tym bezpiecznym kokonie. Złudzeniu, że tak naprawdę, niewiele się zmieniło. Że oni w ogóle się nie zmienili.
- Cśśś - wymamrotała nie do końca wyraźniej, przez skórzany materiał. Ostrożnie, trochę tak, jakby obchodziła się z jajkiem, podniosła głowę i spojrzała na niego. Po raz pierwszy, prosto i bez złudzenia w jego oczy. Chciałoby się powiedzieć, że nadal bił w nich blask, podkreślający intensywną, niebieską barwę tęczówek Rose. Byłoby to jednak kłamstwo. Przygasł, ona sama zdawać się pozbawiona była dawnego ognia igrającego z zadziornym temperamentem Rutherford. Jak to sam mawiał - rozważna i romantyczna.
- To przecież nie Twoja wina -nie było Cię tu, kiedy do tego doszło. Jak więc by mogła? Dotknęła do jego dłoni, odczekawszy chwilę na to, jaka będzie reakcja, wsunęła powoli swoje palce pomiędzy jego jakby chciała spleść je w warkocz, dokładnie tak, jak robili to wielokrotnie w czasach szkolnych, momentami już nawet bezwiednie. Odsunęła się od niego na krok, góra dwa. Objęła spojrzeniem sylwetkę Nichlasa, dotąd nie przyglądała się detalom. Teraz z kolei sprawiała wrażenie kogoś, kto chciał wyłapać je wszystkie. Szok, niedowierzanie, wyparcie, żal i - w końcu - zaakceptowanie.
- Od dawna jesteś w mieście?- i gdzie Ty, do cholery, byłeś przez ostatnią dekadę!?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Właśnie... Nie było go. Nie było go o wiele za długo, żeby usprawiedliwić się jakkolwiek. Nie było go o wiele za długo, żeby nie stracić tego, co kilka lat temu rodziło się między nimi nieśmiało i ostrożnie podsycane chyba bardziej nieświadomie i po prostu naturalnie, bo bez względu na to jak bardzo by się nie podobała Nicholasowi, jak mocno by nie pragnął jej obecności i delikatnego, czasami ledwie wyczuwalnego dotyku i tych wszystkich przelotnych spojrzeń łapanych chwilami w pośpiechu na korytarzu, jeśli akurat mieli zajęcia osobno, co zdarzało się tak rzadko. I chociaż wtedy nie potrafił nazwać tego, co do niej czuł, z każdym dniem z dala od Rose był coraz bardziej pewien, że kochał ją. Kochał ją a może kochał jedynie jej wspomnienie? Wyobrażenie tej dziewczyny, która miała zaczekać na niego w domu, ku niezadowoleniu ojca w dzień wyczekiwanego przez nich — tak, jak wszystkich ich znajomych ze szkoły — balu. Balu, w którego dniu leżał skulony na łóżku w motelowym pokoju zanosząc się płaczem jak małe dziecko, bo został tak naprawdę całkiem sam..., daleko od domu, daleko od niej. Nie było nikogo, komu ufałby i mógł wyrzucić z siebie cały ten nagromadzony od pogrzebu żal i rozpacz.
I czuł, że to jego wina — nie zadzwonił, nie przeprosił jej i nie wyjaśnił niczego. I kiedy był w ogóle w stanie pomyśleć, że może powinien; nie miał odwagi już. Później było tylko gorzej, kiedy wyrzuty sumienia przychodziły do Nicholasa w najmniej spodziewanych chwilach. Tak, jak teraz kiedy dotknął jej policzka a ona nie cofnęła się ani nie odepchnęła jego ręki, czego spodziewał się najprędzej i kiedy obejmując go tak mocno, wtuliła się w jego ramiona cała zaciskając najpierw dłonie na skórzanej kurtce a potem wsuwając je pod nią czym sprawiła, że przez całe jego ciało przeszedł dreszcz przypominający porażeniem elektrycznym ładunkiem. Wtulał twarz w jej włosy zaciągając się ich zapachem mieszającym się z zapachem porannego przesyconego wilgocią powietrza. Zacisnął powieki starając się znaleźć słowa, że powiedzieć cokolwiek więcej jak to nieszczęsne „przepraszam” — nie potrzebowała słów i zastanawiał się tylko w jaki sposób mógłby..., odpokutować te dziewięć lat, kiedy wiele razy chciał wrócić. Chciał wrócić i zapukać do jej drzwi. Objąć ją tak, jak teraz i powiedzieć jak bardzo żałował, przepraszać Rose tak długo, jak nie usłyszałby, że albo spróbuje jakoś mu wybaczyć, albo że ma zabierać się i zniknąć raz na zawsze z jej życia, czego niewątpliwie życzyłby sobie jej ojciec. Chciał podzielić się z nią tym wszystkim..., nawet teraz ledwie zapytała, ale nie miał prawa — był tego świadom, że nie może obarczać jej własną przeszłością, skoro sama musiała zmierzyć się ze stratą rodziców.
Błądził zahaczając co raz nosem za jej ucho albo skroń i policzek, szyję; oddychał głęboko zaciągając się tym po części nowym i kompletnie nieznanym zapachem Rose, w którym wyczuwał oprócz mieszanki jej perfum, farb i terpentyny, papierosowy dym i środki do mycia, ale chociaż inny nie był w żaden sposób przykry. Potrzebował chwili zanim się udało się mu opanować na tyle, żeby odchyliwszy się w tył, wpatrzyć się w jej wielkie, stalowoniebieskie oczy, w których nie dostrzegł tamtego blasku. Zmarszczył czoło nie przestając błądzić spojrzeniem po jej szczuplejszej twarzy, na której bez trudu odnajdował jak dawniej piegi, ale i ślady zmęczenia i przez chwilę miał wrażenie, że niewiele brakowało a mogłaby usnąć wtulona w jego ramiona.
Kilka dni – odpowiedział tak cholernie miękko jak nigdy wcześniej. – Nie dłużej jak tydzień temu przyjechałem... Wróciłem – dodał, ale szeptem, który nie był pewien czy dosłyszała; czy powiew wiatru nie zagłuszył ich szelestem liści i cienkich gałązek. Gładził jej policzki kciukami, dopóki nie dotknęła do jego dłoni starając się ją spleść z jego palcami tak, jak zawsze..., wcześniej; bezwiednie ścisnął je mocniej i próbował się mimowolnie uśmiechnąć, ale nie potrafił bez względu na to, jak bardzo chciał. Za dużo kotłowało się w nim emocji i nie wyobrażał sobie, co musiało się dziać w jej głowie, bo przecież..., on wiedział dlaczego nie wracał, dlaczego był w Las Vegas tak długo i dlaczego nie dawał znaków życia, mimo że wiele razy siadał, żeby napisać do niej. Wiele razy wybijał ciąg cyfr układających się w jej numer telefonu na komórce, żeby w ostatniej chwili nacisnąć czerwoną a nie zieloną słuchawkę.
Mama..., powiedziała mi wczoraj. Wczoraj w nocy, wieczorem i... Nie mogłem nie przyjść – przyznał spuszczając głowę na piersi jednocześnie nie przestając gładzić jej policzka kciukiem tej wolnej dłoni, bo nie wyobrażał sobie, że miałby rozdzielić teraz nawet na moment ich splecione mocno z sobą place, całe dłonie; jej mieściła się wciąż cała w jego ręce, więc czy tak wiele się zmieniło?
Obrazek
We're caught in a trap; I can't walk out
Because I love you too much baby

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ballard”