WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://firebasestorage.googleapis.com/ ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przedszkole było prawdopodobnie ostatnim miejscem, w którym spodziewała się pojawić przed godziną ósmą rano. Nie zwykła wstawać tak wcześnie, zwłaszcza po nocach spędzonych na naprawianiu cmentarza po ostatniej katastrofie pogodowej. Prawda była taka, że jedyne o czym marzyła w tym momencie to zatopienie się w ciepłej jeszcze pościeli swojego łóżka i nie opuszczanie jej, aż do wieczora, który to miała zamiar spędzić nad kolejną książką lub w towarzystwie swojego współlokatora, który akurat miał przerwę od streamingu na seks kamerkach. Jeden telefon sprawnie zrujnował wszystkie jej plany na dzisiejszy dzień i postawił ją przed miejscem, w którym być nie chciała. Z samego rana odebrała telefon od swojej sąsiadki, która to przez dobre dziesięć minut przepraszała ją za tą sytuację, mówiła, że nie ma do kogo się zgłosić, a Liane zawsze wydawała jej się taka otwarta i miła. Okazało się, że biedna sąsiadka rozchorowała się w dzień organizacji w przedszkolu balu dla dzieci i potrzebowała na już zmienniczki. Liane nie posiadała doświadczenia w zabawach z dziećmi, kilkukrotnie opiekowała się dziećmi swoich sąsiadek jeszcze we Francji, ale zazwyczaj ograniczało się to do zrobienia obiadu i obejrzenia wspólnie kilku francuskich bajek, raz na jakiś czas dochodziła do tego pomoc w rozwiązaniu zadań z matematyki czy innego równie pochłaniającego przedmiotu. Sąsiadka jednak wydawała się na tyle rozemocjonowana i zasmucona swoją chorobą, że Liane nie była w stanie jej odmówić. Z trudem wyszła spod ciepła pierzyny i zadzwoniła do pierwszej osoby, która przyszła jej na myśl. Do Bastiana. Nie była pewna jaki stosunek miał do dzieci, ale była pewna, że dużo lepszy niż Conor, który to najpierw skrzyczałby ją za tak wczesną pobudkę, a następnie wyśmiał za ten idiotyczny pomysł pomocy przy balu przedszkolaków. Proszę, pomożesz mi? Nie mam pojęcia jak się za to zabrać. Słowa mieszały się z przerażeniem sytuacją, w której nigdy wcześniej się nie znalazła. Wiedziała jedynie, że większość dekoracji jest schowana w magazynie i trzeba przyrządzić salę, wystawić słodycze i napoje i zorganizować muzykę razem z zabawami, których zupełnie nie znała.
Stojąc przed przedszkolem odczuwała większy stres niż dzwoniąc do Bastiana. Nerwowo dopalała kolejnego papierosa licząc, że faktycznie jej przyjaciel się pojawi i uchroni ją przed sromotną porażką niczym jeździec na białym koniu. Przez myśl przebiegło jej, że nie powinna palić przed przedszkolem, ale szybko zdusiła tę myśl w zarodku zaciągając się po raz kolejny dymem. Bastian, gdzie jesteś?

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Tutaj jestem, Liane.
Tu-taj.
Obydwie dłonie założone na kobiecych ramionach – od tyłu, cichaczem, sus zwieńczony lekkim podskokiem, którego istnienia sam chyba nie potrafił uzasadnić. W normalnych warunkach – może-jeszcze-jeszcze. Ale o tej godzinie? Kilka minut po ósmej (tortury!)? I, kto miał tą wątpliwą przyjemność utrzymywania z Bastianem bliższych lub dalszych zażyłości, wiedzieć musiał, że godziny tak e k s t r e m a l n e, traktowane były przez chłopaka jak środek nocy (ranny ptaszek? nie w tym kontekście; co najwyżej skaleczony). Więc… skąd ten entuzjazm i energia?
Może wyszedł z założenia, że czym prędzej należało wczuć się w rolę (o, bo skoro przedszkole, to po dziecięcemu tak, trzeba! na śniadanie Froot Loops [prosto z pudełka], zapijane mlekiem [prosto z kartonu] w świetle migających obrazów kreskówki puszczonej z telewizora). Drugi wariant nadmierną pobudliwość Bastiana tłumaczył sporymi deficytami snu – odpoczynkiem nie głębszym od stanu bezustannego czuwania.
A może i jedno, i drugie; sęk w tym, że prośba Liane okazała się dla niego niespodziewanie optymistycznie przyjętym rozpraszaczem. Potrzebował się czymś zająć. Potrzebował zająć czymś myśli. A z Liane? Z Liane można było konie kraść przecież (albo dzieciakom wyprawiać przyjęcia; lepsze, niż przysłowiowe tańce-różance, słowem – można było z nią wszystko).

Wychylił się przez jej ramię – zaszedł ją; od boku, jakoś, miękko, swobodnie i zaraz łypnął wzrokiem, mierząc dziewczęcą sylwetkę ostrożnym (niemal oceniającym! – ale oceny w jego oczach nie było nigdy – nie względem niej) spojrzeniem.
A tobie co? Wyglądasz, jakbyś przyszła tu za karę a nie z… dobroci serca? – Zaśmiał się, machnięciem ręki rozwiewając papierosowy dym, w którego kłęby wtoczył się lekkim krokiem, stając wreszcie naprzeciw dziewczyny. Wcisnął dłonie do kieszeni dżinsowej kurtki. – Ktoś nas wpuści, czy dostałaś klucze? – Pociągnął nosem. W kwestii przyjęcia sprawiał wrażenie całkiem spokojnego; o, mięśnie niespięte, głos łagodny, nieprzetarty drżeniem stresu ani wątpliwości. I to wcale nie tak, że z Bastiana był jakiś ekspert, czy że miał jakąś niebywałą rękę do dzieci, podejście wrodzone (o przedszkolakach nie wspominając). Obycie, prędzej, doświadczenie. Bo przecież przez lata trzymał się każdej roboty, choćby dorywczej – na przykład takiej, która uwzględniała dobrowolne (acha, jasne) wciśnięcie się w kostium futrzasty (na bezdechu, latem, tego jednego dnia w roku, kiedy akurat pełnia słońca była) na imprezach podobnego formatu.
W każdym razie – jeśli iść na dno, to przynajmniej razem; nie, Gagneux?
Dobra, szefowo, jeszcze jedno. Mamy jakieś wytyczne, czy czeka nas improwizacja i zabawa w wesołą twórczość?

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zanim zdążyła się obejrzeć na jej ramionach pojawiły się ramiona Bastiana witające ją w tym poniekąd czułym geście. Dopiero, gdy zobaczyła go na swoje oczy zdała sobie sprawę, że dosyć dawno się nie widzieli. Oboje dali się wciągnąć w wir życia, w którym łatwiej było komunikować się krótkimi smsami i rozmowami telefonicznymi niż znaleźć chwilę czasu na spotkanie w cztery oczy. Potrzebowali tego nagłego incydentu w postaci choroby ich, bądź co bądź, wspólnej sąsiadki by pojawić się ponownie w jednym miejscu w tym samym czasie. Teraz, gdy na niego patrzyła, uświadomiła sobie jak tęskniła za jego obecnością i aurą, którą wprowadzał, gdy tylko się pojawiał w zasięgu wzroku. Tę przyjacielską, przyjemną i kochaną, tę z cyklu jestem przy tobie, tę, która mówiła, że są w stanie razem zrobić wszystko. Nawet bal dla przedszkolaków.
-Czeeeść!- wykrzyknęła odrobinę za głośno w wirze emocji. Z radości na widok Bastiana trzymany w dłoni papieros nieomal wypadł na bruk. Chwyciła go jednak mocno, zaciągnęła się ostatni raz i wyrzuciła go do śmietnika stojącego przed wejściem do przedszkola.-Wiesz co, miałam nockę na cmentarzu, więc spałam ledwo kilka godzin. Czuję, że bliżej mi do cmentarnych bywalców niż do przedszkolnej energii.-zaśmiała się cicho faktycznie zdając sobie sprawę, że wnosiła energię lekko trupią. W końcu to właśnie do trupów przywykła. -Rano odebrałam klucze od sąsiadki. Wszystkie dekoracje są w składziku, mamy je porozkładać i wszystko przygotować. Dzieciaki mają być koło dziesiątej, ale znając życie będą wcześniej.- sama pamiętała, że mama zawsze odstawiała ją do przedszkola najwcześniej jak się dało, więc spodziewała się podobnych zachowań po rodzicach tutejszych dzieci, zwłaszcza w mieście, które wiecznie gdzieś pędziło, w którym nie było chwili na stanięcie i zastanowienie się, chwili na cieszenie się obecnością rodziny. Miała wrażenie, że miastowym rodzinom dużo ciężej dbać o relacje i bliskość, choć sama nie mogła się pochwalić nadmierną bliskością ze sowimi rodzicielami. Zwłaszcza teraz, gdy zasłynęła ze zhańbienia imienia rodzinnego i zostania naczelną degeneratką.-Jedyne co wiem to, że mamy puścić muzykę, rozłożyć jedzonko i zorganizować parę zabaw, ale nie mam pojęcia jakich. Także czeka nas lekka improwizacja. Podobno dekoracje mają być tematyczne, ale szczerze mówiąc, nie mam pojęcia jakie bajki oglądają teraz dzieciaki, więc ciężko będzie mi iść w tym kierunku. Znam parę zabaw tanecznych, więc może damy radę na tym pociągnąć- nie miała dużego doświadczenia w pracy z dziećmi, ledwo paręnaście razy opiekowała się dziećmi sąsiadów, ale niektóre nauczyły ją paru pląsów, które mogły wydać się w tym wypadku użyteczne. -Gotowy?- spytała retorycznie zmierzając do drzwi przedszkola by otworzyć przed nimi wrota dziecięcej zabawy.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Niby dorosły był, niby – przynajmniej w teorii – dojrzały. W rzeczywistości; raczej wyrośnięty, po prostu, ponad swój wiek mentalny. Dziwny dreszcz go przeszedł – po żołądku żgać zaczął, do jego ściśnięcia – do granicy, w której chłopak zatrząsnął się jakoś nieprzyjemnie – „nocka na cmentarzu”. Aha, aha. Dobra, Liane, już – nie mów nic więcej.
Dzieciaki i trupy stoją po całkiem przeciwnej stronie życia. Kto wpadł na pomysł, żeby z organizacją baliku czy innego przyjęcia uderzyć akurat do ciebie? O-ironio!
Żeś ty sobie nie mogła normalnej pracy znaleźć… – Zaśmiał się, kiwając głową w żartobliwym niedowierzaniu. I dopiero potem – o, dosłownie po chwili – mina mu zrzedła. I to nie na wspominki o trupach żadnych, ani o atmosferze grobowej. Skądże znowu; zwłoki, choćby powstałe zza grobu, mniej mu straszne były od wyścigu z czasem. A tego z kolei – zgodnie ze słowami dziewczyny – nie mieli zbyt wiele.
I ty sobie tutaj jeszcze papieroska popalasz? Przecież my się w życiu z tym w półtorej godziny nie wyrobimy, Liane, kurwa! Znaczy, oj-oj, nie przeklinamy! Od teraz – kurczę, motyla noga, psia kość i niech mnie dunder świśnie! – Oburzył się niemal, tak sobie te organizatorskie zapędy wziął do serca. I nic już więcej nie robi, tylko bierze Francuzkę pod ramię i zaciąga do budynku. Kolorowe szafki, ściany wyklejone dziecięcymi bohomazami; dosłownie, kipiało tym beztroskim szczęściem. I korytarzem idzie para – królowa trupia i przydupas giermek wierny, któremu z odpowiedzialnością po drodze nie było raczej nigdy.
A-aaa… Ten składzik to tu-taj? – Strzela kciukiem w jakieś drzwi, odrapane nieco; jakby akurat tych jednych wrót nie obejmowało szkolne dofinansowanie czy, generalnie, budżet renowacyjny. Trudno, nieważne, bez znaczenia!
Nie chcę cię martwić, ale… Wiesz, ja myślę, że dzieciakom w tym wieku nawet jakbyś drugi Disneyland tutaj odwaliła, to i tak nosem będą kręcić, dla zasady. – Zaśmiał się. – Nie no, żartuję. Zobaczysz, jeszcze nam na stałe współpracę zaproponują.
Z każdą sekundą, w której buszował po składziku, Bastian Everett – dosłownie niemal – umierał; trzydzieści dwa kichnięcia (alergia na kurz, żart jakiś?) na liczniku i wynik rośnie-rośnie-rośnie. Trzydzieści trzy, cztery, pięć. Potem jeszcze trzy pod rząd. W głowie mu się zakręciło, aż się o pudło jakieś potknął. Wtedy, nagle:
A-psik! E-ej, Liane? A muzykę mamy na płycie, czy musimy sobie jakąś składanką radzić? O-ooo! Eureka! Ja- pierdolę -sny gwint! Chodź, chodź, patrz co mam! – No i wyrasta przed dziewczyną, metr osiemdziesiąt sześć czystego szczęścia; znikąd, z paletką do malowania twarzy. A potem uśmiech, bo… znalazł swoją pierwszą ofiarę.
Tooo co? Do ciebie chyba coś w stylu La Muerte…? – Nie mógł się powstrzymać.
A ona? Niech tylko spróbuje się wymigać (co z tego, że czas nagli).

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dojrzałość w przypadku Liane mieszała się mocno z dziecięcą naiwnością i prostotą. Niby momentami czuła się starsza aniżeli była, czuła, że bliżej jej to trzydziestki niż dwudziestki, choć nawet nie wkroczyła w rejony ćwierćwiecza, kiedy indziej odnajdywała samą siebie w sytuacjach istnie dziecinnych. Czuła, że co najwyżej jest wyrośnięta, w żadnym przypadku dojrzała. Może właśnie dlatego z taką łatwością przyszło jej przyjęcie propozycji sąsiadki, a może to po prostu dobroć naiwnego serca podkusiła ją do podjęcia takiej decyzji. Nie potrafiła odmawiać pomocy, czy to w znalezieniu zagubionego psa podczas burzy stulecia, czy to z organizacją tego felernego baliku, za który nie miała pojęcia jak się zabrać.
-Ej, nie jest zła. Po prostu teraz jest w opór roboty przez tę katastrofę pogodową. Wszędzie leżą gałęzie, groby zalane, nagrobki popękane, generalnie dramat.- wzruszyła ramionami próbując odciąć się od tematu pracy. Zyt często myślała o niej po powrocie do domu i w dni zupełnie wolne. Nikt jej nie nauczył oprawnego odpoczynku od pracy, pozwalała zbytnio zawładnąć jej swoim życiem.
-Czekałam na ciebie!- odparła w śmiechu na przytyk o palenie, gdy czasu było tak niewiele. -To tylko ozdoby, ileż to może zająć czasu?- prawdopodobnie dużo więcej niż by się tego spodziewała, w końcu pierwszy raz znajdowała się w takiej sytuacji. Dała się porwać Bastianowi pod ramię i wkroczyła razem z nim do jeszcze pustego przedszkola. -Tak, to tu- dała się następnie zaciągnąć do składziku, który szybko otworzyła wyciągając z kieszeni klucze, które rankiem otrzymała do rąk własnych. Pomieszczenie wypełnione było papierowymi ozdobami, bibułkami w roli serpentyn, kolorowymi obrusami i jedzeniem, w większości nie najzdrowszym, schowany z boku.
-Dzieciaki przedszkolne są jeszcze w miarę wdzięczne. Te w podstawówce pewnie by już na wszystko kręciły nosem.- odpowiedziała biorąc w swoje ręce kolejne ozdoby by zaraz przejść z nimi przez korytarz do sali gimnastycznej, na której do całego zdarzenia miało dojść. -Mam płytę!- odkrzyknęła Bastianowi odkładając naręcze ozdób na podłogę sali gimnastycznej. Przez chwilę poczuła się jakby sama wróciła do czasów szkolnych, w których całe życie wydawało się z grubsza prostsze. Z całą pewnością mniej problematyczne. Okrzyki Bastiana szybko przygnały ją z powrotem do składzika, gdzie ten podzielił się z nią najnowszą zdobyczą- farbkami do twarzy.
-O tak! Namalujesz mi coś w stylu tych meksykańskich czaszek?- spytała rozentuzjazmowana i faktycznie ucieszona wizją malowania swojej twarzy na podobę meksykańskiej muerte. -Co ty byś chciał?- spytała gotowa poświęcić dziesięć minut ich drogocennego czasu na namalowanie mu na twarzy czego tylko zapragnął.-Myślę, że możemy je wziąć i rozstawić krzesła i stolik i zrobić stanowisko malowania. Możemy się wymieniać co jakiś czas, żeby nie siedzieć przy tym całą imprezę, bo trzeba jeszcze zorganizować jakieś zabawy taneczne. Co myślisz?

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Z dojrzałości – czy może też raczej jej braku – Bastian mógłby wypowiadać się z zapalczywością wykładowcy-pasjonata. Żwawo gestykulujący pośrodku opustoszałego audytorium (bo wykłady, podkreślić proszę, nieobowiązkowe, czy też nawet – niewskazane), z wiedzą empirycznie nabytą, doświadczeniem przeszło trzydziesto-już-letnim. Swoją beztroskę zresztą nieustannie pogłębiał i kultywował, raz na jakiś czas tylko przypłacając cenę własnego gapiostwa – słynne już „Bastian, mógłbyś się wreszcie ogarnąć…”, dźwięczące w uszach; i ołówek wyjęty z pomylonych kubków (dwóch najistotniejszych w jego życiu – z ołówkami, długo- i cienko-pisami oraz z lurowatą kawą, zawsze ramię w ramię, czy może też „ucho w ucho”).
I oczywiście, wielu znalazłoby się takich, którzy przy byle sposobności wytykali mu palcami każdą pojedynczą ułomność, którą z dorosłego już ciała dawno powinno było się wyplenić – a jednak! A jednak, właśnie; o poprzeczkę zawieszoną nisko można się co najwyżej potknąć. To niewielkie ryzyko w porównaniu do presji tłumu zdjętej z ramion – oczekiwań jakichś niestworzonych, stresu i parcia, byle w tej pogoni choćby musnąć marchewki przewieszonej u końca wystającego zza pleców kija.
A potem, na szkolnym korytarzu, o 11:45, w przerwie pomiędzy zajęciami:
– Bastek, a ty? Na jaki temat napisałeś ten referat?
I Bastian, brutalnie wyrwany spomiędzy obłoków myśli, nerwowym śmiechem i rezonem fałszywym tuszując głośno przełkniętą ślinę:
– Ha-ha, no co ty, jaki znowu r-referat? Nie zamierzam być produktem tego y-yyy… marnującego… potencjał… systemu… edu-ka… cyjn… ego. N-no w-wiesz, o co mi chodzi.
(Ojciec nie był dumny. Matka też nie. Ale Ojciec jakby nie-był-bardziej.)

Bastian mógłby się wreszcie ogarnąć.
Ale Bastian zbywał wszystko machnięciem ręki – którą zaraz zresztą zacierał uradowany, buszując razem z Liane po przedszkolnym składziku; w tej krainie udziecinnienia, kolorowych girland, balonów i serwetek.
Dobra, dobra, pani ekspertko-od-dzieci, broda do góry. O, o właśnie. Ruszasz mi się! N-no nie gadaj tyle, bo zaraz oko ci wydłubię! – Zaśmiewał się, dociskając niepewnie pędzelek do dziewczęcego policzka. A-ha; dziwnie tak, po skórze malować – po płótnie nad wyraz żywotnym i ruchliwym. – Jeszcze moment. Jaaa, będziesz wyglądać lepiej niż, nie wiem, Imelda Rivera, o! Znaczy, na pewno, bo przynajmniej jesteś… żywa. N-no nieważne! Patrz! – Z przygłupim uśmiechem i łapskami umorusanymi kolorowym tonem, sięgnął do tylnej kieszeni dżinsów po telefon. Telefon, co istotne, ledwie utrzymany w dłoniach, przed upadkiem (trzecim w tym tygodniu) odratowany tylko jakimś cudem niesłychanym. Huh! I najpierw brutalna fotka strzelona „na pamiątkę”, poprzedzająca odpalenie przedniej kamerki, w której Liane mogłaby się obejrzeć (i tu, i z profilu, i en face).
Jestem za. Tym bardziej, że… przedszkolne pląsy raczej nie są moją mocną stroną. W zasadzie to... żadne pląsy nie są moją mocną stroną. – Wywinął oczami na własne słowa; połowicznie tylko rozbawiony, z widoczną jakąś traumą do wszelkiego rodzaju zabaw i tańców, do których podchody czyniłby w stanie choćby względnie trzeźwym.
Wytarłszy pędzel – beztrosko – o materiał własnej koszulki, wręczył go przyjaciółce, przytykając zaraz palec do własnego policzka.
Rufusa poproszę! – Życzenie, którym poprzedził rychłe (i nieuchronne) „Liane, jasna cholera, przecież to ŁASKOCZE! NIE WYTRZYMAM”.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Lata dziecięce kojarzyły się Liane dwojako. Z jednej strony jako czasy pełne beztroski i mniejszej ilości obowiązków domowych, niż te nastoletnie, z drugiej strony jednak pojawiały się wspomnienia szkolnych dogryzek i prześladowań, które pozostawiły nieprzyjemne piętno na psychice Francuzki. Nigdy nie należała do tych nadto lubianych osobowości przez co często spotykała się z obelgami czy nieprzyjemnymi uwagami rzucanymi w jej kierunku. Dopiero nastoletniość przyniosła ze sobą odwagę by nie dawać sobą pomiatać, a co za tym idzie również większe poszanowanie wśród rówieśników. Jednak nigdy nie zależało jej na dobrej pozycji w szkolnej hierarchii przez co cicho akceptowała samotnie spędzane przerwy w towarzystwie kolejnej z rzędu książki. Częściej przesiadywała w bibliotece ze starą, dobrze znaną bibliotekarką niż wśród rówieśników, z którymi nie zawsze była w stanie znaleźć wspólny język. Pozostało jej to na lata bo będąc po dwudziestce dalej lepiej dogadywała się z ludźmi starszymi od niej niż tymi z podobnego pułapu wiekowego. Znajdując się znów wśród wszystkich tych serpentyn, makiet i kolorowych zabawek sama się czuła jakby powróciła do czasów swojej podstawówki czy przedszkola.
-Dobrze, dobrze, już się nie odzywam- zaśmiała się pozwalając Bastianowi malować po jej twarzy i uparcie ignorując fakt jak mocno łaskotał ją pędzelek przesuwający się po jej skórze. Zanim zdążyła się zirytować na to uczucie Bastian ogłosił koniec swojej pracy pokazując jej odbicie w ekranie własnego telefonu.- Wow, cudownie to wygląda. Kurczę, Bastian, nie spodziewałam się takiego talentu.- dodała z nieodpartą radością przyglądając się swojemu odbiciu. Szybko przechwyciła od Bastiana farbki i pędzelki gotowa zmalować coś, choćby trochę dobrego, na jego twarzy. -Okej, to ja się zajmę tańcami. Opiekowałam się kiedyś nad dzieciakami to powinnam coś wymyślić na szybko.- biorąc na siebie ciężar zabaw tanecznych wcale nie była tak pewna swoich umiejętności w tym zakresie, wręcz przeciwnie bała się, że to może być całkowita porażka, jednak nie dała tego po sobie poznać. Improwizacja nieraz była jej dobrą przyjaciółką.
-Rufus, już się robi.- odparła zatapiając pędzelek w farbie w kolorze przypominającym sierść psiaka, którego nieraz głaskała w bastianowych progach. Nigdy nie była zbytnio utalentowana w dziedzinach plastycznych, ale przyłożyła się by twarz Bastiana nie przypominała plam nieumiejętnie rzuconej farby, a faktycznie psa, o którego poprosił. -Gotowe!- odparła z radością wyjmując telefon by towarzysz jej (nie)doli mógł się przejrzeć. -I co myślisz?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gwyn wysiadł z autobusu, który podjeżdżał nieopodal przedszkola, do którego dość niedawno przepisał córkę. Ostatnio starał się być eko – zamiast samochodu wybierał przejażdżkę rowerem albo właśnie korzystał z komunikacji miejskiej. Wszystko właściwie przez Młodą, która pouczyła go, że za każdym razem, kiedy postanawia wsiąść do samochodu, dokłada cegiełkę do globalnego ocieplenia. Kto by pomyślał, że pięciolatka już będzie walczyła o matkę naturę…?
Dzień był wyjątkowo pogodny. Święta już się skończyły, ale ducha świątecznego jeszcze dawało się poczuć przez dekoracje pouwieszane na ścianach przedszkola. Wyn sam nie wiedział, co ma sądzić o tym czasie. Z jednej strony cieszył się, bo były to urodziny Mary Jade, a z drugiej strony…
Usłyszał, jak piosenka przełącza się na Enemy Imagine Dragons. Już długo obiecywał sobie, że obejrzy serial Arcade, ale jakoś nie było czasu na to. Zawsze miał do zrobienia coś innego. To jednak nie znaczyło, że nie podobał mu się utwór – wręcz przeciwnie. Docierał do niego, chociaż pewnie nie w ten sposób, co powinien.
Dotknął panelu dotykowego swoich Budsów, aby zastopować muzykę. Powoli zbliżał się do przedszkola, a jednak nie chciał być niegrzecznym i nie ukłonić się rodzicom i nauczycielom których, chociaż znał z widzenia. Wyn był jednak spokojnym, aż za bardzo kulturalnym człowiekiem. Nigdy nie chciał nikomu wadzić, a to zamiłowanie do dobrych manier było naprawdę co najmniej dziwne.
Wyciągnął słuchawki z uszu i włożył je do zamykanego opakowania, kłaniając się tym samym jakiejś mamie, którą właściwie poznał po kurtce. Wychodziła już z synkiem, którego chyba kojarzył ze zdjęć. Tak to właśnie było, jak zmienił przedszkole. W starym znał wszystkim, w nowym wszystko było od początku.
- Dzień dobry, ja po MJ. – Zawsze wyglądał jak wystraszony uczniak, kiedy przychodził po córkę. Nie wiedzieć czemu, ale przedszkolanki zawsze go peszyły. Zaraz zalewał się rumieńcem i zapominał języka w gębie, więc Młoda zawsze mówiła za niego. Ta zaś wyglądała jak on – no dobrze, jak mała wersja jego. Ciemne włosy, niebieskie oczy, ten sam nos, nawet podobne policzki. Zaraz się wyłoniła z grupy, machając dzieciakom. Z ojcem udali się do szatni.
- I jak dzisiaj było? – zapytał córki, szukając jej kurtki oraz innych ubrań. MJ zaczęła mu opowiadać, jakie to prace wykonała, co robiła i jak ktoś przykleił sobie rękę do pracy. Tymczasem Gwyn zaczął nakładać jej buciki.
- Tato, ale to nie moje buty. No co ty!
Ostatnio zmieniony 2022-01-04, 19:28 przez Gwyn Parker, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

#20

Kath była zajętą osobą. Ba, wręcz busineswoomen, girls boss i tak dalej. A bycie szczególnie zielonym nie było zbytnio oszczędne w czasie. Gdyby brunetka chciała robić więcej dla planety i nie jeździć samochodem, to trasa antykwariat-przedszkole-dom zajmowałaby jej zdecydowanie zbyt wiele czasu. A potrzebowała trochę czasu dla siebie, trochę czasu dla męża, dla domu... Cóż, nie można mieć wszystkiego. Nie generowała za to wielkiego śladu węglowego w związku z lotami samolotem czy zamawiania wielu rzeczy przez internet. Z resztą, Katherine nie próbowała się "green washing", nie uważała się za super eko, lecz zdarzało się jej czasem pomyśleć o środowisku - miała córkę do wychowania na przyzwoitego człowieka!
-Lydia...-jęknęła stojąc w szatni przedszkola, rozmawiając jednocześnie z jedną z mam o.... Brunetka nie była nawet pewna. Słuchała, kiwała głową i odpowiadała "mhm, no jasne", nie przykładając większej wagi. Może nie było to zbyt grzeczne, ale czasem, z pewnymi osobami tak trzeba było. Dlaczego? Bo mama Marjorie z grupy pszczółek zdecydowanie za dużo gadała i za szybko zmieniała temat. Miała jednak jeden plus - nie oczekiwała odpowiedzi na pytanie, ani tak naprawdę udziału w rozmowie. -Wujek Liam ma nas odwiedzić dziś, musimy się pospieszyć...-dodała do córki, która łaskawie na nią spojrzała. W szatni zdecydowanie za dużo się działo. -Tak, tak, będziemy, na pewno!-odpowiedziała do innej mamy, która wspomniała o imprezie urodzinowej syna. -Skarbie, gdzie masz swoje buty?-zapytała widząc swoją pociechę w samych skarpetkach, jakoś nie palące się do przebrania i pójścia do domu.

autor

B.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gwyn uniósł brwi, kiedy usłyszał, że to nie są buciki jego córki. Tak naprawdę na jego oko, wyglądały dość podobnie do tych, w których wysłał ją dziś rano do przedszkola. I tu był problem – nigdy nie rozróżniał takich rzeczy. Jego matka mówiła, że to po prostu męska choroba, dobrze, że miał Młodą.
- Ale jak to nie są twoje? – zapytał mocno zdziwiony. Może coś za łatwo na nią wchodziły, chyba rozmiar był nieco większy niż zazwyczaj. Normalnie musiał się trochę napocić, totalnie nie wiedział dlaczego producenci bucików dziecięcych brali sobie za punkt honoru uprzykrzać w ten sposób życie rodziców. – Przecież wyglądają podobnie. – Młoda przewróciła oczami i popukała ojca po głowie, sprawdzając, czy jest tam jeszcze jakikolwiek zalążek mózgu. Większość rodziców pewnie by skarciła swoją pociechę za coś takiego, ale nie Gwyn. Dla niego wydawało się być to całkiem urocze.
- No dobra, a skoro to nie są twoje buty, to kogo? I gdzie są twoje buty? – MJ zrobiła wszystkowiedzącą minę, kiedy ojciec ściągnął z jej nogi jak-już-wiadomo-nie-jej-buta.
- Nie wiem kogo, ale wiem, gdzie są moje buty. Zostały ukradzione! Musisz zadzwonić na 911, tato. To numer alarmowy, wiesz? – Oczywiście mała mówiła łagodnym, dziecięcym głosikiem, ale wymawiała wyrazy całkiem wyraźnie. O to przynajmniej Parker nie musiał się martwić – nie musiał posyłać MJ do logopedy. Niektóre dzieci w jej wieku nieźle sepleniły.
- Nie będę dzwonić na policję. – Przewrócił oczami, prostując się, trzymając buty. W szatni naprawdę dużo się działo. I co? Miał teraz podchodzić do każdej mamusi, pokazywać buty i pytać się, czy nie widzieli butów jego córki, które są dość podobne? Jak nawet nie potrafił sobie przypomnieć, jakimi szczegółami się różniły (rzecz jasna oprócz mniejszego rozmiaru). Chrząknął, ale to nic nie dało. Rozejrzał się dookoła raz jeszcze. Może ktoś wygląda podejrzanie? Albo akurat jakiś dzieciak stoi na boso?
O.
O.
BINGO.
- A znasz tę dziewczynkę? – Brodą wskazał na Lydię, która stała parę metrów od nich. Brak butów by się zgadzał.

autor

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

Cóż, podstawą rodzica dziecka z przedszkola była znajomość tego, co dziecko zaniosło do przedszkola (ewentualnie tego, co na sobie miało) a potem sprawdzenie tego co ze sobą przynosi. Dzieciaki nie rozróżniają zawsze czy to ich bluza, czy też może koleżanki. Katherine starała się podpisywać na bieżąco wszystkie rzeczy należące do córki, ale wiadomo jak to jest. Nie sprawdza sie tego przed wyjściem z przedszkola, tylko przy okazji robienia prania, już w domu. Gdy Lydia była odbierana przez ojca, mogło się wiele dziwnych rzeczy spodziewać, jednak to był facet, on nie przykładał takiej uwagi do rzeczy materialnych córki i żony. Swoje buty zawsze by rozpoznał, nie da się tego ukryć. Faceci, eh.
Tatusiowie na wiele pozwalali córce, czy słusznie, czy nie, tak było. Katherine wiedziała o tym, próbowała być przyjaciółką sześciolatki, ale wiadomo jak to było, różnie wychodziło.
-Sprawdź w swojej szafce, mała.-powiedziała odkładając kurtkę na bok. Czasem człowiek naprawdę modlił się do boga o cierpliwość po przypływ siły by się skończył zabójstwem i to pewnie wielokrotnym. -Wiesz jak one wyglądały, prawda?-zapytała zrezygnowana, woląc się dopytać, choć była pewna, że córka na siłę wydłuża czas na siłę, jakby chciała, to by się spięła i za trzy minuty była już przy drzwiach.

autor

B.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mara Jade nie znała dziewczynki bez butów, wciąż upierając się, że jej ojciec powinien całą sprawę zgłosić na policję, ponieważ jej buty zostały ukradzione. Gwyn westchnął ciężko. Musiał się tym zająć, bo córka w ogóle mu nie pomagała, chociaż to przecież jej buty.
- Skoro nie znasz, to i tak pójdę zapytać. Stój tu, nigdzie nie idź. I nie dzwoń na policję. – Kto wie, co mogła wymyślić MJ? Wystarczyło czasami ją spuścić z oka, a wariowała na całego. Gwyn „podał” jej jeszcze ostrzegawcze spojrzenie i ruszył w kierunku Katherine i jej córki. Zawsze peszyły go takie sytuacje. W sklepie nie miał żadnego problemu, ale jeśli chodziło o rozmawianie z mamusiami czy paniami z przedszkola… Oj zaczynało robić się bardzo mocno pod górkę.
- Dzień dobry, ja bardzo przepraszam. – Typowa formułka. Mówił trochę tak jak przestraszony uczniak, ale to nie było aż takie ważne. Miał nadzieję, że zostanie wysłuchany, ta feralna pomyłka zostanie jak najszybciej wyjaśniona, a Mara Jade nie wymyśli, jak dodzwonić się na policję w sprawie „ukradzionych” butów. – Mojej córce zginęły buty, ale te leżały w jej szafce. Widzę, że Pani córka stoi już trochę czasu bez butów. Może akurat te należą do niej? – zapytał bardzo uprzejmie. Kurde, skąd w ogóle tacy ludzie się brali? Miał nawet typowy, przyjemny głos, kiedy to mówił, tak jakby też obawiał się, że coś zrobił nie tak.

autor

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

Całe to zgłaszanie na policje, ten pomysł, miał jedną wadę. A dodatkowo, dziurę w planie. Bo co jak policja zaaferowana takim nagłym zgłoszeniem przyjedzie, to kto będzie wiedział, jak zaginione buciki wyglądały? Opis, podobne, ale mniejsze, na pewno nie nada się na list gończy. Także lepiej by było jakby Mara Jade wyjątkowo posłuchała swojego tatusia. Nie bójmy się powiedzieć, dzieci wieku MJ czy Lydii rzadko słuchały rodziców, bo i dlaczego, skoro były już takimi dużymi dziewczynkami?
-Dzień dobry-spojrzała na Gwyna, będąc niemal pewnym, że to ojciec jakiegoś dziecka, z którym pewnie już rozmawiała nie raz. A może z jego żoną i on chce jej coś powiedzieć, czy coś w ten deseń? Na pewno się tym nie stresowała, bo i dlaczego. Była przyzwyczajona do rozmów z wieloma obcymi, dorosłymi osobami odkąd tylko wypuściła córkę do przedszkola.
-To, że stoi bez butów, to nie znaczy, że je zgubiła-zaśmiała się, bo wiedziała że jej córka lubi sobie wymyślać i protestować, ale zerknęła w stronę rzeczonego obuwia, bo może akurat to jej buty? Zawsze mogło się tak zdarzyć, bo jeszcze nie namierzyła wzorkiem śniegowców, które sama wybierała jakiś czas temu w sklepie. -Ale... to chyba jej. Albo takie same, mogę zobaczyć?-zapytała, wyciągając rękę. Na pewno jakoś je znaczyła. -Skarbie, masz jakieś buty w szafce? Może są tamtej dziewczynki, która miała Twoje?-zwróciła się do córki, po raz kolejny nakłaniając ją na daleką wycieczkę do swojej półki, by wyjęła wszystko, co potrzebne jest do pójścia do domu.

autor

B.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Właściwie kobieta miała rację, kiedy odpowiedziała mu, że skoro jej córka stoi bez butów, to jeszcze nie znaczy, że je zgubiła. Tutaj nie zamierzał się kłócić. Zresztą, Gwyn był tak mocną oazą spokoju, że naprawdę niewiele rzeczy mogło wyprowadzić go z równowagi. Zrobił tylko minę do złej gry. Pewnie gdyby nie znajdowaliby się w przedszkolu, może jakoś nieudolnie by zagaił – coś na pograniczu nawet filtru. Dobrze, że jednak byli w przedszkolu i miał pewność, że większość dorosłych składali się z 1+1 czyli mieli swoje drugie połówki. A jakie jest pierwsze przykazanie samotnego tatuśka? Nie podrywaj mamusiek, które tatuśka już mają. No czy jakoś tak.
- Moja córka chce zadzwonić na policję, dlatego muszę poudawać, że próbuję coś zdziałać na ten wyjątkowy kryzys. Rozumie pani. – Zniżył nieco głos, aby wytłumaczyć się. Jeśli nie będą to buty dziewczynki, będzie szukał dalej. Taki los. Najważniejsze było to, że zabrał się za działanie, bo jak widać MJ wcale nie miała takiego zamiaru. Ona zawsze była w gorącej wodzie kąpana.
- My mieliśmy podobne, ale o dwa rozmiary mniejsze. – Przynajmniej zapamiętał jedną ważną rzecz. O oznaczaniu butów w ogóle nie pomyślał. Na razie w kurtce wszył córce jej inicjały. Trochę zrobił to koślawo, ale bardzo się starał. Należał mu się za to medal.
- Proszę. – Podał kobiecie, aby zerknęła na śniegowce, które przyniósł. Może akurat? Zerknął nad ramieniem kobiety na MJ, która obecnie zaczęła udawać, że jest pilotem śmigłowca, bo wydawała z siebie jakieś dziwne dźwięki. Czy to dziecko mogło być chociaż przez chwilę normalne?

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Queen Anne”