WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

I got big plans but none of them feel like mine
And I miss days where I used to feel like me
'Cause I've been trapped in all the freedom
Throw my heart up at the ceiling
I take another drink so I can kill the voice of reason


Wychodziła z klubu z oszalałym sercem. Cała drżała ze strachu, bo Vincent swoją decyzją naraził nie tylko ją, ale i siebie samego. Nie chciała, by i on ucierpiał przez jej błąd z tak niedalekiej przeszłości. Ściskała jego dłoń mocno, aż knykcie jej zbielały, ale poskutkowało to pewnego rodzaju uspokojeniem się. Zaczęła oddychać głęboko, a ogrzewane wnętrze auta ukoiło jej skołotane nerwy. Musieli wstąpić do domu, jego domu, po coś na zmianę. Uparła się, nie chcąc paradować w klubowej bieliźnie przez resztę czasu. Musiała zmyć z siebie Franka, jego dotyk i ten paskudny zapach męskiego potu i tytoniu.
Nie odzywała się ani słowem, pozwalając myślom krążyć we własnym tempie. Bała się, że jednym słowem narazi się Vincentowi na zmianę zdania, a tego nie chciała. Pragnęła wyjechać, na plażę, nad wodę, poczuć bryzę i wolność, której tak bardzo brakuje jej w mieście.
Frank nie wybaczy im. I choć Monroe mógł wyjść z tego w miarę cało, stracić jakieś udziały w klubie, Lana mogła stracić własne życie. Jasno dawał jej do zrozumienia, że żyje tylko i wyłącznie dla nauczki, którą chciał dawać; dla pokazania, że ma taką władzę – przywłaszczyć sobie życie ludzkie. A ona zaczynała mu wierzyć, że nie ma już dla niej żadnej nadziei, bo Frank Moretti był pierdolonym Bogiem. Płakać jej się chciało z bezsilności, bo nawet Vincent nie mógł jej ochronić, co widać po najświeższych siniakach.
Przed nimi była długa droga. Całą noc jechali, nie zatrzymując się, gdy nie było takiej potrzeby. Lana wtedy nie puszczała ręki Vincenta, wbijając wzrok w szybę. Dojrzeć mogła jedynie gwiazdy, które świeciły jaśniej z każdą minutą oddalającą ich od rozświetlonego nieba nad Seattle. Walczyła ze sobą, by nie spać. Z czasem więc zaczęła szukać jakiegoś miejsca, w którym mogliby zatrzymać się i byłoby otwarte poza sezonem. Podświadomie bała się, że namierzy jakoś ich telefony, więc postawiła na łud szczęścia. Długo nie musieli czekać, bo gdy tylko słońce wzeszło i przejeżdżali przez jakieś mniejsze miasteczko na wybrzeżu, musieli zatrzymać się na kawę. Na tablicy ogłoszeń kawiarni widniało zdjęcie domku na plaży z dopiskiem, że jest na wynajem. Lana od razu zadzwoniła tam, dogadując się z właścicielką. Domek – jak się okazało – jest całoroczny, a akurat nie miała żadnych gości. Mieli spotkać się na miejscu; adres kobieta podała w smsie.
Z zewnątrz domek był niewielki, ale i widać, że przytulny. Od strony podjazdu normalny wręcz, lecz od plaży miał ścianę przeszklonych okien, taras i zejście na wybrzeże. Czekając na kobietę, Lana pociągnęła Vincenta na plażę. Zdjęła po drodze buty, a na nos założyła wielkie (nowe) okulary, by kobieta absolutnie nic nie zauważyła. Żadnych dowodów przemocy Morettiego. Odetchnęła głęboko, zanurzając stopy w wodzie, mocząc przy tym nogawki jeansów. Uśmiechnęła się jednak szeroko i objęła Vincenta w pasie, wzruszona, bo spełnił jej marzenie, o którym wspominała tygodnie temu.
- Dziękuję – szepnęła, wtulając się w niego bardziej. Wciąż wahała się czy aby na pewno dobrze robią. Frank z pewnością już wie, że uciekli z Rapture. Ma swoim kapusiów, którzy z radością za dodatkowe dolce zdradzą mu, że Lana wyszła wcześniej ze swojej zmiany, a towarzyszył jej Vincent. – Chodź, przyjechała.
Właścicielka domu mogła być w okolicach pięćdziesiątki. Życzliwie ich przywitała, Lanę nazywając Hazel, ponieważ tak jej przedstawiła się przez telefon. Przekazała im klucze, oprowadziła po domku i powiedziała o wszystkim, co najważniejsze:
- Zdarzają się tu często jakieś sztormy albo większe burze czy deszcze, więc wtedy pamiętajcie, by zabezpieczyć taras i zasłonić okna tymi automatycznymi roletami. Śniadania w knajpce sto metrów stąd podają od godziny szóstej do jedenastej. Na kolację polecam restaurację u Cala, jakieś pięćset metrów stąd, ale ryby są tam absolutnie najlepsze. I woda może być ograniczona, więc zanim jedno się… nieważne. Koniecznie palcie w kominku, jest płaszcz wodny i tak najlepiej ogrzewać domek.
Pomyślała chyba o wszystkim. Lana podziękowała jej, że zgodziła się przyjąć ich na ostatnią chwilę, ale widać, że koniec sezonu turystycznego nie był dla niej łaskawy. Mimo to, domek był przygotowany na tip top pod gości. Wkrótce - po zapłaceniu zaliczki - znów zostali sami, a Marizzano podeszła do okna, by korzystać z każdej chwili i wypatrywać spienionych fal.
Jeśli to mają być jej ostatnie chwile, już były doskonałe.
If the sun was God, I'd be covered in faith
If the ocean was the devil, I'd be covered in hate

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To było surrealistyczne.
Było snem, z którego nie potrafił się obudzić. Przyjął rolę zewnątrznego obserwatora, podczas gdy jego ciało leciało do przodu na autopilocie. Wyjść z klubu, otworzyć drzwi auta. Wsadzić do środka Lanę, obejść auto. Wejść na fotel kierowcy. Przekręcić kluczyk.
Ruszyć przed siebie, nie patrząc w lusterka póki budynek Rapture nie zniknął z ich bezpośredniej okolicy.
To wszystko było jakimś szaleństwem, którego jeszcze w życiu się nie dopuścił. To nie tak, że wiódł nudne życie. Otwierał przed ludźmi bramy do piekieł, samemu ocierając się o śmierć więcej razy, niż potrafiłby to zliczyć. Przywykł do zimnej powierzchni pistoletu w swojej dłoni, ale też do tej chwili, w której trzyma ją w ręce tak długo, że ta przestaje już być chłodna. Przywykł do unikania konkretnych części miasta, do oglądania się za siebie, gdy podróżował bez żadnego wsparcia.
Ale przez całe swoje życie, które warte było zapamiętania, nigdy nie spodziewał się znaleźć po drugiej stronie od Franka. Często oddzielał go od siebie kreskami - jak wszyscy, kłócili się często, a wybuchowy charakter Monroe zazwyczaj dolewał oliwy do ognia tam, gdzie Moretti przyjmował wszystko ze spokojem, podświadomie go tym samym jeszcze bardziej rozjuszając. Ale te kreski pomiędzy nimi zawsze okazywały się usypane z piasku. Wystarczył jeden, mocny podmuch wiatru by ślad po nich zniknął, przywracając ich przyjaźń do normalności.
We Franku nie widział wyłącznie szefa. Widział brata. Tego samego, który kiedyś wyciągnął go z równi pochyłej w dół, zamiast tego pokazując istną przepaść. Przepaść, która być może znajdowała się jeszcze niżej, ale gdy już w niej wylądowali, ich życie się odmieniło. Hierarchia została wywrócona do góry nogami, czyniąc ich panami życia.
Ale teraz?
Teraz Frank był głupim gnojkiem działającym wyłącznie z polecenia swojego wybujałego ego. Zniknął logiczny, pragmatyczny Moretti, którego decyzje zawsze Vincent uważał za pewnik. Zniknęło jego oparcie, przyjaciel czy brat. Został jedynie oprawca w bezsensownym przestępstwie, którego on sam padł kosztem.
Dlatego jechał naprzód. Jego dłonie zdrętwiały od ciągłego zaciskania się na kierownicy. Nie zwracał uwagi na to, ile mijało godzin czy kilometrów - Stany były cholernie duże. Mógłby jechać dwa dni pod rząd i dopiero wtedy zobaczyć na mapie odległość, która by go satysfakcjonowała. Dopiero siedząca obok Lana i jej dłoń na jego policzku przywróciły go nieco do rzeczywistości, ocuciły. Przypomniały o tym, że nie mogli jechać w nieskończoność, że musieli się zatrzymać, choćby na kilka dni, choćby na chwilę.
Nie słyszał prawie tego, co do niego mówiła. Kiwał głową, trzymał rzeczy, jeśli mu dała. Szedł, gdy łapała go za rękę i ciągnęła w danym kierunku. Nie zwracał uwagi na to, że nadal ma na sobie to samo ubranie, a chłód panujący wokół wdziera się pod jego skórzaną kurtkę, wywołując na skórze dreszcze.
Wreszcie, zostali sami. Ale jego umysł pozostał w biegu - nadal tam, na drogach szybkiego ruchu, kierując się naprzód, tak daleko, jak tylko byli w stanie. Spoglądał na obserwującą spienione fale Marizzano, na spokój, który wreszcie wydawała się odczuwać - nawet jeśli chwilowy.
Chciał móc podarować jej ten spokój na dłużej. Chciał, by poczuła się bezpieczna - nie na chwilę, nie na kilka dni. Nawet, gdy wreszcie nadszedł czas, w którym mogli odpocząć, jego ciało wciąż napięte było od buzującej w nim adrenaliny.
- Możemy zostać tu kilka dni, ale powinniśmy pomyśleć co dalej - odezwał się wreszcie, powoli podchodząc do niej, stojącej przy oknie. Jego dłonie oparły się o jej talię bezwiednie, a wzrok podniósł na spiętrzone fale. - Powinniśmy pozostawać w ruchu. Frank szybko zorientuje się, że trzeba nas znaleźć. Musimy zmienić auto - dodał, marszcząc brwi, w głowie wyliczając te tysiące rzeczy, które musieli zrobić, nie potrafiąc skupić się na tu i teraz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nawet chwilowy spokój był uczuciem niesamowitym, jak nie z tej planety, czymś obcym. Już dawno nie czuła pustki, która pozostała po strachu jaki fundował jej Moretti przez ostatnie miesiące. Pewna była, że nie jest to na stałe; będą musieli wkrótce wrócić do Seattle, czy tego chcieli, czy nie. Bała się jedynie, że w końcu bańka pęknie i strach rozleje się tak szybko jak krew z ich skroni. A może tylko z jej? Frank uzna, że uwiodła Vincenta i tym razem nie wyratuje jej, a oskarży o największą zbrodnię i skaże na śmierć natychmiastową. Choć możliwe, że i to byłoby za proste, ale porywczość zawsze mogłaby wziąć górę. Nie chciała o tym myśleć w tym momencie. Pragnęła zatapiać się spojrzeniem w białych falach, a w swoim czasie i ciałem w chłodnych wodach oceanu.
W całej tej absurdalnej sytuacji była jedna, dobra rzecz – był z nią Vincent. Nie mogła już prosić o więcej, bo od niego dostała wszystko. Wywiózł ją z miasta, nie oglądając się za siebie. Mknęli autostradami tak szybko jak nikt, unikając przy tym kolejnych przeciwności losu jakim było zatrzymanie przez policję. A lana wciąż czuła, że nie może puścić jego dłoni czy odsunąć się na odległość większą niż wyciągnięte ramię. Musiała wciąż tłumaczyć sobie, że to nie dzieje się naprawdę, bo przecież wszystko ułoży się; oszukiwała się, wmawiając sobie, że jadą na wakacje, oderwanie się od codzienności. I mogłoby to być prawdą, gdyby rozcięty policzek w jednym miejscu i dłonie, drżące od adrenaliny, która nie schodziła z niej.
W gorszych momentach, powracały do niej wspomnienia z ich pierwszej nocy, tej wspólnej poza Rapture. Miała pewien żal do siebie, że to ona wciąż była damą w opałach i nie mogła dać od siebie właściwie nic… oprócz siebie. Tylko na jak długo to starczy? Vincent postawił swoje życie na jedną szalę, poniekąd rezygnując z przyjaźni z Morettim. Straci swoją pozycję, autorytet i poniekąd bliską osobę, nawet jeśli tym samym zyskał kolejną.
Gdy podszedł do niej w końcu, poczuła jego spięcie, zwłaszcza w dłoniach i ich ułożeniu na jej biodrach. Przekręciła się bardziej ku niemu, uśmiechając delikatnie. Doceniała coraz bardziej bliskość jego ciała, to ciepło, które było cenniejsze niż cokolwiek innego. Objęła go więc, korzystając z każdej chwili i przesunęła dłońmi po jego torsie.
Coraz mocniej obawiała się o jego przyszłość, której filary zachwiały się kilka godzin temu. Oparła policzek na jego ramieniu, zwilżając wargi. Nie chciała słyszeć jego kolejnych słów, które zwiastowały, że to wszystko to jest prawda.
- To na dłuższą metę nie będzie miało zupełnie sensu i równie dobrze będziemy mogli wrócić do Seattle, wiesz o tym? Zapewnię go, że to moja wina, pozwoli… pozwoli ci wrócić, a w razie… myślę, że powinieneś wrócić, Vinnie. Ja coś sobie ogarnę, tak będzie bezpieczniej. – Ciężko było jej spojrzeć mu w oczy. Nie chciała go zostawiać, rozstawać się. Nie była to kwestia przyzwyczajenia, a raczej poczucia bezpieczeństwa i… to już była miłość? Serce biło jej szybciej, gdy odnajdywała jego postać wśród tłumu. I teraz, gdy stał przy niej podczas transakcji. Pragnęła go wciąż mieć blisko; dotyk sprawiał, że jej ciało i umysł wariowały.
Nie mogła z tego zrezygnować tak szybko, gdy dopiero co odżyła po traumatycznych przeżyciach, konsekwencjach po chęci ratowania siebie.
Splotła z nim dłonie, całując delikatnie jakby chciała zapewnić ich oboje, że jej plan jest lepszy.
If the sun was God, I'd be covered in faith
If the ocean was the devil, I'd be covered in hate

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na swój sposób, chciałby, żeby to nadal było opcją.
Chciałby móc wrócić bezproblemowo do Seattle, jak gdyby nic z tego się nie wydarzyło. Żyć jak wcześniej, ale zupełnie inaczej. Wyjąć Franka z ich życia, być ze sobą - po prostu, w ten łatwy sposób, w jaki spędzali ze sobą czas wracając do mieszkania, czy jego, czy jej. Nie tak, jak funkcjonowali w klubie, gdy Moretti traktował Lanę jak niewolnika, a Vincenta jak wroga, podejrzewając go o zdradę.
Zdradę, której przecież teraz się dopuścił.
Może mógłby wrócić, przywożąc mu z powrotem jego trofeum. Rzucając Marizzano na pożarcie wilkom, wdeptując jej godność w ziemię kłamiąc, że nigdy nic dla niego nie znaczyła. Frankowi pewnie spodobałoby się to, jak mocno ta zdrada by ją poturbowała. Już wcześniej czerpał dziką satysfakcję z tego, jak podupadała jej psychika. Tyle, że nie był w stanie tego zrobić.
Z tych samych powodów, dla których nie mógł zostać, nie mógł wrócić.
Nie był w stanie żyć ze sobą i udawać, że niczego dla niego nie znaczyła - że mógł traktować ją jak najgorszego więźnia, bo kiedyś swoim tupetem mogła go wkurwić. Nie potrafił zachowywać się względem niej bestialsko tylko dlatego, że popełniła błąd wsypując swojego męża i ufając policji. Gdyby była mu obojętna, traktowałby to, co się z nią dzieje, z taką samą obojętnością - czy zasłużyła sobie na to, czy nie. Ale teraz była mu bliska.
A on nie chciał wracać bez niej.
- Przestań - warknął, słysząc jej niedorzeczną odpowiedź.
Nie wiedział jak mogła w ogóle zakładać, że byłby skłonny to zrobić. Że po tym, jak wyciągnął ją z klubu i godzinami pruł naprzód samochodem byle dostać się jak najdalej od tamtego miejsca, chętnie pokonałby tą samą drogę z powrotem tylko dlatego, że Frank, pieprzony, Moretti siedział im na plecach.
- Siedzimy w tym razem. Powiedziałem ci, że nie pozwolę mu cię dalej krzywdzić - mruknął, nie odwzajemniając jej pocałunku, ale nie odrywając też wzroku od jej smutnego spojrzenia.
Jakie mieli opcje?
W myślach usiłował je przeanalizować, ale jedna wydawała się gorsza od drugiej.
- Nie możemy zamieszkać we Włoszech? - spytał wreszcie, nie mogąc się powstrzymać od lekkiego uśmiechu wywołanego tym, jak absurdalne było to zdanie. - Zmienić nazwiska. Zająć się... czymś innym.
Parsknął śmiechem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że niewiele w życiu potrafił robić rzeczy innych niż to.
- Nie chcę jeszcze wracać. Znajdę sposób, żeby to naprawić - westchnął wreszcie, pochylając się lekko, czołem opierając o jej własne.
Pytanie tylko, czy byli wystarczająco daleko by móc teraz, choćby na chwilę, odsapnąć?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Musiała brać pod uwagę absolutnie każdą opcję, nawet tą najgorszą. Ona była już na przegranej pozycji, gdy tylko poprosiła funkcjonariusza o pomoc. Już wtedy stała się niewolnikiem własnego błędu, który to tylko pogłębiał się wraz z kolejnymi ruchami. Związek z Vincentem miał być kolejnym błędem, bo poniekąd była jego ofiarą. Miała jednak szczęście (och, chociaż raz!), że nikt z zewnątrz nie wiedział jaka sytuacja się dzieje w ich wspólnym życiu, więc przynajmniej nie nasłucha się jaki to jest zły pomysł – oni razem. Nie zamierzała udawać, że cieszy się z absolutnie każdego detalu ich ucieczki, ponieważ wciąż z tyłu głowy trzymał ją strach, że to może skończyć się tylko gorzej.
Ktoś musi zginąć, by nastał spokój? Na pewno Frank, ale czy wtedy Vincent wybaczy sobie zdradę?
Nie chciała, by ją teraz zostawiał na pastwę okrutnego świata, samotności i tęsknoty. Jakkolwiek to mogło zabrzmieć – pragnęła takiej bliskości od dawna; być tylko z nim, z dala od klubu, rodziny, problemów i mieć Vincenta obok siebie cały czas. Teraz będzie się przy nim budzić, ale też zasypiać. Będą wspólnie chodzić na plażę czy do sklepu, udając, że prowadzą zupełnie normalne życie. Za trzy dni wszystko się zmieni i znów ich głowy będą aż pękać od wszelkich obaw. To było pewne, że za cztery dni znów będą w drodze, być może innym samochodem. Pozbędą się tego boskiego, drogiego cacka, który symbolizował ciężką drogę Vincenta z biedoty do bogactwa.
Pocieszające było, że nie chciał jej zostawiać i że tak zdenerwował go plan Lany. Liczyła, że naprawdę pozostanie z nią. Nabrałaby nowych lęków i paranoi, gdyby miała spędzić kolejne noce sama. Dlatego też teraz objęła go w pasie, napawając się ciepłem jego ciała, nie spuszczając przy tym z niego spojrzenia. Gubiła się w ciemnych tęczówkach.
- Jeśli mu nie pozwolisz, może skrzywdzić też ciebie. Nie pomyślałeś o tym? Czy to… czy to warte, by były dwie ofiary? Nie mówię, że nie chcę ciebie, bo chcę, najmocniej na świecie, ale nie chcę, żebyś później żałował. W Rapture pracuje moja siostra. Jeśli dowie się o tym, że Kira jest… – przerwała, gdy nagle zaschło jej w gardle. Zwilżyła usta językiem, intensywnie rozmyślając nad kolejnymi planami awaryjnymi. Roześmiała się po chwili na jego genialny pomysł, bo być może nie był wykonalny, spodobała jej się malownicza wizja wygnania. – Miałabym na imię Lucrezia. Lubisz lukrecje? Sprawiłabym, że byś mnie uwielbiał. Nazwisko moglibyśmy wziąć jakieś takie historyczne, że nikt by nie zorientował się, że my to my. Na przykład Buonarotti - pociągnęła Vincenta w stronę białego narożnika.
Dobry humor i rozbawienie zniknęły tak szybko jak szybko się pojawiły. Nie potrafiła zrelaksować umysłu na dłużej niż kilka minut. Splotła dłoń z Vincentem, gdy tylko otoczyła się jego ramieniem. Domek jest piękny. Frank będzie ich szukał? Czy woda w oceanie jest zimna? Może rzeczywiście powinni wyjechać za granicę? A co z klubem? Jechali tak długo. Zanim ktokolwiek zorientuje się, że ich nie ma, na pewno trochę minie. Według Franka mogła leżeć martwa gdzieś w zaułku pewnie, a Vincent? Zabalował. Uwierzy w to? Koniecznie musiała jednak skontaktować się z siostrą.
- A może przefarbujemy się na blond? – zagaiła – mimo wszystko – z pewnym rozbawieniem. Uśmiechnęła się nieco szerzej przy tym. – Rozpal nam w kominku, zaserwuję nam na obiad pieczone pianki. Lana Masterchef Buonarotti, podoba mi się.
If the sun was God, I'd be covered in faith
If the ocean was the devil, I'd be covered in hate

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Samo wspomnienie Kiry lekko rozładowało jego napięcie, wywołując na twarzy uśmiech. Dobrze pamiętał Hale, ale nigdy wcześniej nie zorientował się o jej połączeniu z Laną. Minęło sporo czasu odkąd rozmawiał z Kirą, czy w Dragonie, czy w Rapture. Wydawało się to być częścią jego poprzedniego życia - czymś odległym, jak nie tyle poprzedni rozdział książki, co zupełnie inny tom serii.
Ile miesięcy minęło odkąd czuł się dobrze we własnym klubie?
Cholerny Frank. Gdy szukał winnego, to jego twarz widział przed oczami, nigdy Lany.
- Na cześć Kiry nawet w Rapture powstał drink - odrzucił z lekkim rozbawieniem, podchwytując ten sposób na zmianę tematu, nawet jeśli było to tylko chwilą ulgi w morzu napięcia. - Poznałem ją i zaoferowałem jej pracę jeszcze zanim się tam pojawiłaś. Jeśli Frank jest choć trochę jak ja, nie będzie mu się chciało doszukiwać połączenia, nawet jeśli jest na tyle bystry by je znaleźć.
Może miała rację w tym, co mówiły jej gesty, miękkie usta i pełne nadziei spojrzenie, a czego nie wypowiadały słowa. Powinno minąć trochę czasu nim Frank zorientuje się w tym, że uciekli. Nieraz znikał na kilka dni, tłumacząc się zabalowaniem i zbierając jego gniew na swoje barki. I teraz, choć miał w sercu strach uciekiniera, wiedział, że to wszystko było subiektywne. On wiedział co czuł do Marizzano.
On wiedział, że uciekli razem.
Moretti nie wiedział absolutnie niczego, bo był zbyt ślepy by dostrzec to, co miał przed swoim nosem.
- Lukrecje są obrzydliwe - zaprzeczył gwałtownie, ale pozwolił się zaciągnąć w stronę białego narożnika. - Ale w twoim przypadku, jestem skłonny spróbować wszystkiego - dodał, automatycznie oplatając ją swoim ramieniem gdy znaleźli się na miękkiej kanapie.
Domek był piękny, ale był też... surrealistyczny.
Jakby wyszli nagle z tej rzeczywistości, z brudnych ulic South Parku i ciemnych korytarzy zaplecza Rapture. Tutaj było jasno, czysto. Powietrze było rześkie, jak gdyby świat mówił im, że im się udało.
I jedynie niepewność z tyłu głowy dodawała do tego zdania na razie.
Wsunął dłonie pod jej uda, podciągając ją w górę, na swoje kolana, nim oplótł rękoma jej talię uśmiechając się nieco szerzej. Lubił, jak jej włosy wysuwały się zza ucha i opadały na jego policzki gdy odchylał się nieco do tyłu.
- Jestem mieszczuchem, pamiętaj - parsknąłśmiechem na samą jej propozycję, po czym odsunął się nieco w bok, zerkając za jej plecy, za którymi w ścianie utkwiony był kominek. - Ale doceniam twoje ambicjonalne założenie, że mi się uda.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pocieszył ją. Zapewnienie, że Kira będzie bezpieczna było dla Lany bardzo ważnym aspektem. Pozostawała jednak jeszcze Lava, która wciąż drążyła temat samopoczucia siostry po rozstaniu z mężem. Musiała jeszcze ją udobruchać w jakiś sposób i zapewnić, że jest bezpieczna, ale teraz – jak? Nie czuła się wciąż komfortowo, nawet jeśli Vincent wciąż był z nią, obejmował mocno i zapewniał szeptem, że ułoży się.
Chwilowo nie mogli wrócić do Seattle, choć może lepiej by było, gdyby to zrobili i udawali, że do niczego nie doszło? Może powinni ulec Frankowi? Nie zamierzał zabić Lany, więc tu pojawiało się rozwiązanie jednej obawy. Problem polegał na tym, że gdyby wydało się, że chcieli zwiać, Moretti nie pozostawiłby z nich nawet palca. Przynajmniej tak sądziła. Tęskniła za dniami, w których to jedynym problemem był wybór ubioru na lunch.
Kiedyś wszystko było łatwiejsze.
Nie chciała jednak teraz zaczynać znów życia od nowa. Nie zamierzała rezygnować z Vincenta ani trochę. Wiedziała, że kocha go ponad wszystko i może gdyby okoliczności ich życia były normalne to mogłaby nawet założyć z nim rodzinę. Wiedziała, że to żadne pożądanie, ale coś więcej. Nie czuła tego do swojego męża. Uczucie owe różniło się zupełnie.
- Prawdę mówiąc, nie znoszę lukrecji też, więc nie będziesz musiał ich jeść – roześmiała się, wsuwając palce w jego włosy. Nie dowierzała wciąż, że nagle w jednej chwili mogli robić absolutnie wszystko, nie ukrywając się już przed nikim. Najbardziej radowała ją myśl, że teraz będzie tylko jej; bez żadnej szopki przed innym kobietami, skoro oficjalnie nie mogła zaznaczyć swojego terenu. I tak był z nią jak i za nią, w absolutnie każdej chwili i udowodnił to właśnie tego dnia, ale wciąż pragnęła swobody ruchów.
Ten domek, gdzieś zupełnie na odludziu, nad oceanem, sprawiał, że nadzieja robiła się tylko większa. Jej apetyt na całkowitą ucieczkę wzrastał drastycznie. Potrafiła wyobrazić sobie ich przyszłość, z dala od Morettiego. Nauczyliby się nowego życia, znaleźliby zawody i pracę, a także prawdziwych przyjaciół. Czy to naprawdę tak absurdalny sposób myślenia? Chciała mieć coś pozytywnego, czego mogłaby się złapać, by dalej nie tonąć w rozpaczy.
Objęła Vincenta, uśmiechając się przy tym promienniej. Jego bliskość była dla niej kojąca. Wciąż też nie dowierzała, że po wszystkich przejściach z Antonio (i Vincentem), jest teraz na swój sposób szczęśliwa. Dostawała gęsiej skórki, gdy przesuwał dłońmi po jej talii; ciepło jego oddechu zaś sprawiał, że miała zabawne motylki w brzuchu, niemal jak za czasów nastoletnich.
Szaleńczo go pokochała.
- No dobrze, możemy zamarznąć albo przez resztę nocy postarać się… o inny żar – mruknęła z pewnym rozbawieniem, pochylając się, by pocałować go powoli. Wsunęła dłonie pod jego koszulkę, ustami zsuwając się na jego szyję. Wciąż odczuwała zmęczenie od emocji i nieprzespanej nocy, lecz odchodziło ono powoli wraz z narastającym pożądaniem. – Jak będziesz rozpalał w kominku, postaraj się przy okazji o ładne widoki dla mnie, co? Może drzewa narąbiesz? – dodała po chwili, odchylając się na moment, by zsunąć z niego koszulkę.
Adrenalina powoli ją opuszczała, więc pojawiał się i ból, który zafundował jej Frank jeszcze zaledwie kilka godzin wcześniej. Starała się jednak już o tym nie myśleć, chociaż raz dając sobie czas na chwilę przyjemności i beztroski. Należało im się.
If the sun was God, I'd be covered in faith
If the ocean was the devil, I'd be covered in hate

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”