WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

mood
Opowiedziałaby mu o wszystkim, gdyby tylko mogła. Czuła między nimi wyjątkowe wibracje, spokój, a zarazem ekscytację narastające, gdy był obok. Nie wiedziała, jak będzie wyglądać ta znajomość, ale biorąc ją jako chwilowo-odwykowy jej charakter, wyłapując masę podobieństw między nimi, czuła, że może mu powiedzieć naprawdę dużo. Przeżył w końcu wiele tak jak ona. Była więc szansa, że ją zrozumie.
Chciała w końcu komuś powiedzieć! Tak długo dusiła to w sobie, że powoli prawda mieszała się z ułudą, którą skrzętnie latami budowała w swoich opowieściach. Potrzebowała w swoim życiu osoby, której nie zdziwią te misternie tworzone kłamstwa, pomiędzy którymi się ukrywała przed rzeczywistością, wijąc sobie gniazdko wygodne i bezpieczne tam, gdzie nikt nie mógł się dostać. Tyle ich w końcu łączyło, cholera. Oboje stracili bliskie sobie osoby, we wspomnieniach przywołując wspólnie spędzane chwile, w sercu pielęgnując żal. Oboje kochali kogoś, kogo kochać nie powinni, chociaż Othello się do tego nie przyznawał, a może po prostu miłość nie była jeszcze odpowiednim słowem, by określić skomplikowaną relację, w której tkwił. Oboje przebierali szczupłymi palcami wśród kolorowych tabletek, by odnaleźć ukojenie, przesuwali miały proszek po stole, by potem wraz z kurzem unoszącym się w powietrzu, zachłysnąć się nowymi doznaniami.
Kurwa, chciała komuś w końcu powiedzieć.
Wykrzyczeć całemu światu, co jej na sercu leżało.
A cholera, niewygodnie jej było z tym, co na tym sercu leżało. Tak jak teraz, kiedy na dachu leżała, a kości jej chudej sylwetki wbijały się w twardą powierzchnię. Zawsze kości biodrowe odznaczały się wyraźnie pod jej skórą, ale teraz, gdy na boku leżała wpatrzona w ciemnowłosego chłopaka, czuła je jakoś bardziej.
Spojrzeniem powoli sunęła po bladej, skąpanej w blasku księżyca twarzy Othello, a na kąciki jej warg uniosły się nieznacznie, gdy przysunął się do niej, a na ustach jego pojawiło się jej imię. Miała się odezwać, już rozchylała usta, by szepnąć coś do niego, gdy palcem zahaczył o jej zęby. Podekscytowanie spowodowane odpowiedzeniem na jej zaczepkę pojawiło się na jej twarzy. Dłoń przesunęła na jego policzek, sunąc kciukiem po krawędzi jego brody. Oddech momentalnie przyśpieszył, a serce zabiło mocniej. Kiwnęła delikatnie głową w odpowiedzi na jego pytanie, jednak nie czekała na jego reakcję. Niemal od razu pokonała te centymetry ich dzielące, układając własne na ustach na tych Othellowych, słodkich od soku pomarańczowego, pełnych i ciepłych, miłych takich i cholernie jej potrzebnych.
Tak, tego właśnie potrzebowała. Bliskości.
Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, gdy odważyła się ten pocałunek nieco pogłębić. Zapach szamponu, którego używał Othello, jego perfumy, zapach nocy i lasu, to wszystko mieszało się ze sobą i uderzało niesamowitą kompozycją, gdy gwałtownie wciągnęła powietrze, gdy dach zatrzeszczał, gdy przysuwała się do niego. Zamarła na krótką chwilę, odrywając od niego usta, ale nie odrywając spojrzenia, nasłuchując tylko, czy strażnik mógł ich usłyszeć. Cisza nadal im towarzyszyła, a brak reakcji ochroniarza zachęcił ją do wykonania kolejnego ruchu i zbliżenia się do Kingsleya. Pomiędzy nimi nie było już miejsca na powietrze, a jedyne co ich dzieliło, to materiał ubrań. Usta ich znów złączyła, tym razem w leniwym, ale czułym, pełnym tęsknoty za drugą osobą pocałunku.
Super rich kids with nothing but loose ends.
Super rich kids with nothing but fake friends.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

I on je poczuł.
Czyżby sekrety Lunet Rose Harlow? Rozkrzyczane, rozwyte jak stadko dzikich zwierząt, próbujące wydostać się z osłabionego uzależnieniem serca, przepchnąć przez kanał zaciśniętego przełyku, rozewrzeć zasznurowane przysięgą milczenia wargi i wyrwać wreszcie na wieczorny chłód smagający ich ciała?
Kości jej bioder, rzecz jasna. Ostre krawędzie otulonej cieniutką powłoką skóry miednicy. Poczuł je, gdy ośmielił się sięgnąć do Luny po Lunę pewniej, bardziej stanowczo. Już nie pytał, i nie prosił o pozwolenie - bo po co upraszać się o coś, co się wszak dostało?
Brał sobie. Zagarniał. Być może z braku szansy, żeby zagarnąć co innego - feerię wielobarwnych pastylek właśnie, tych, które poza murami Ośrodka obydwoje zwykli łapczywie przebierać, i skrupulatnie segregować, opuszkami lodowatych palców.
Był głodny.
Był wygłodniały.
I -
czy to nie zabawne, że są takie rodzaje głodu, z których człowiek zdaje sobie sprawę dopiero wówczas, gdy zaczyna je zaspokajać?
  • Jakby wcześniej nie wiedział, że tak bardzo mu się chciało: jeść, pić, brać, mieć kogoś blisko siebie.
Ale gdy już zacznie...
Jakoś nie może nagle przestać.

Wychowany w dobrej rodzinie, hartowany zasadami savoir-vivre'u przez wciąż zmieniające się piastunki i guwernantki, Kingsley przyswoił sobie przy tym kilka podstawowych zasad. Należało jeść powoli, sztućcami posługując się z precyzją i egzaltowaną powolnością ruchów. Nóż z widelcem składać pod kątem godziny piątej - jakby talerz był wielką zegarową tarczą - i dziękować za gościnę po każdym, zakończonym posiłku. NIGDY nie sięgać po to, co smakuje, zbyt łapczywie. I NIGDY, PRZENIGDY, dłonią - tylko widelczykiem, tym najbardziej od zewnątrz nakrycia, upewniwszy się wcześniej, że wszyscy starsi i ważniejsi w towarzystwie już się poczęstowali... No i, przede wszystkim, nigdy nie nakładać sobie więcej, niż dałoby się radę zjeść.
Najlepiej mniej.
Albo po prostu: wcale.

Ale teraz Othello Kingsley nie miał towarzystwa. Nie miał guwernantek. Nie miał matki, łypiącej nań krytycznym wzrokiem znad szylkretu okularów Diora. Nie miał nadzoru - nawet tego, za który rodzice jego płacili przecież lokalnym strażnikom!
Tylko Ją. Ją - nowo-poznaną, semi-anonimową, zakochaną w innym, niż on, mężczyźnie (jak on, jak on, zupełnie jak on...). Lunę. Piękną, kruchą, smutną i wesołą jednocześnie - wesołością straceńczą bardziej, niż faktycznie radosną.
Samotną dokładnie tak, jak i on był tu samotny. Do bólu. Do granicy wytrzymałości.
Odnajdował w niej siebie. Odnajdował ją w sobie.
I odnajdywał się przy niej.
Bliżej-bliżej-bliżej-bliżej...
Więcej. Więcej. Więcej. Luna? Więcej.

Dłonie rozpędziły się od linii biodra, na którym jedna z nich przysiadła chwilę wcześniej nieśmiało, i od załomu dziewczęcego policzka, obejmowanego dotychczas miękkim łukiem dłoni. W górę - przez wrąb chudziutkiej talii; w dół - niecką szyi, aż do wysepki kościstego ramienia. Zachęcony stanowczością pierwszego pocałunku, i ośmielony powolnością drugiego, głębszego, przekręcił się nieco i, wsparłszy na kolanie, uniósł nad sylwetką blondynki, obracając ją przy tym łagodnie ku sobie.
Będzie miał siniaki. Jutro - po starciu z porankiem, gdy zastanie ich tu dzień? twardym podłożem; ale przynajmniej nie w zgięciach łokci, po wewnętrznej stronie, tam, gdzie igła wchodzi niczym w masło, a na rzepkach tylko.
Jak przedszkolak.
Albo grzesznik, za czyny niecne zmuszony odbywać pokutę.

Jednym ruchem uda rozsunąwszy nieco dziewczęce kolana, znalazł się pomiędzy nimi, i uśmiechnął w usta Luny między jednym, a drugim pocałunkiem. Czujny - bo przecież łamali tu kilka zasad jednocześnie - i totalnie nieobecny myślą jednocześnie. Zagłębiony w siebie, w miejsce, w którym nie ma bólu i śmierci i poczucia winy i odwyków. W miejsce prawdziwe, i nieprawdziwe jednocześnie - co typowe jest chyba właśnie dla miejsc między jawą, a snem.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chciała, by je poczuł.
Sama chciała poczuć cokolwiek.
Tak cholernie brakowało jej bliskości, tak bardzo brakowało ciepła drugiej osoby.
A Othello był tuż obok, podobnie poturbowany przez życie, podobnie skrzywiony, pasujący niemal idealnie. Do jej wzrostu pasował, bo dzielące ich niecałe dziesięć centymetrów było tak niewielką różnicą, że nie musiała głowy wysoko unosić, by móc na niego spojrzeć, a jednak na palce musiałaby się wznieść, by dosięgnąć jego ust. Do tych wystających kości biodrowych pasował, swoją szczupłą, równie wychudzoną sylwetką doskonale odnajdując sobie miejsce pomiędzy nimi. Do długich i smukłych nóg pasował, które bez zastanowienia rozchyliła dla niego, by mógł się do niej zbliżyć, uda zaciskając na jego biodrach, jakby nie chciała, by zmienił zdanie i się od niej odsunął. Nie mogła na to pozwolić.
Nie teraz, gdy jego dłonie sunęły po jej ciele, powodując przyjemne dreszcze.

Na chwilę chociaż zapomniała o ośrodku, na którego dachu leżeli. Ulotniły się przykre wspomnienia ostatnich dni. Ból, który czuła w klatce piersiowej w końcu odpuścił, jakby łapczywie łapane podczas pocałunków powietrze dawało ulgę. Serce rozdarte, na miliony kawałeczków roztrzaskane przez mężczyznę, którego kochać nie potrafiła przestać, a przecież kilka razy próbowała, teraz jakby mniej bolało. I strażnik, który po ogrodzie chodził, popalając śmierdzące papierosy, szukając sobie jakiegoś zajęcia, by nie musieć siedzieć na biurowym niewygodnym fotelu w swojej małej kanciapie i gapić się bezmyślnie w ekran telewizora z monitoringiem, rozmył się gdzieś, zniknął. Tak jak wszystko wokół na tę krótką chwilę przestało mieć znaczenie. Była tylko ona, Othello i otulające ich nocne powietrze.

Słodkie zapomnienie.

Ałć. Othi… poczekaj. – jęknęła cicho, gdy przekręciła się na plecy, a on zawisnął nad nią, czując, że coś ją uwiera, nie pozwalając pozostać w tej pozycji dłużej. Skrzywiła się, marszcząc brwi i dłoń z jego szyi zabrała, unosząc się na przedramionach. – Cholera. – mruknęła, próbując wyciągnąć spod siebie zakrętkę od soku, na której się położyła, a która niemiłosiernie wbijała się jej w plecy.
– Mam. – szepnęła konspiracyjnie, pokazując mu wydobyty spod siebie kawałek plastiku, zaraz jednak odkładając go na bok. Głowę jeszcze tylko na chwilę uniosła, chcąc sprawdzić, czy strażnik wrócił do siebie, a nie dostrzegłszy go, dłoń znów przeniosła na smukłą i długą szyję chłopaka, przyciągając go do siebie, by znów złączyć ich usta w kolejnym pocałunku. Druga dłoń szybko odnalazła drogę do czubka jego głowy, szczupłe palce wsuwając w ciemne kręcone włosy, których od pierwszej chwili ich spotkania chciała dotknąć. Doznanie to było dokładnie takie, jak je sobie wyobrażała. Lekkość i sprężystość, a także delikatność kosmyków sprawiała, że nie chciało się oderwać od nich rąk.
Super rich kids with nothing but loose ends.
Super rich kids with nothing but fake friends.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

Jeszcze.
Chciał jeszcze.
Tego zapomnienia, które wypełniało jego umysł i ciało coraz bardziej stanowczo z każdym kolejnym, zyskującym na łapczywości, pocałunkiem.
Tej ulgi, jaką czuł, gdy ramiona drżały nie z głodu, albo z będącego jego konsekwencją zimna, ale z przyjemności przetaczającej się wyżej, i wyżej, i wyżej, kanałami żył.
  • Jak zdrowszy narkotyk?
Tej słodyczy, jaka tylko z bliskości z drugim człowiekiem zrodzić się może. Innej zupełnie niż ta, której roztarcie tabletki kwasu na płaszczyźnie języka przynosi, albo zapicie jej na ślepo losowanym z automatu napojem, co jest niczym, jak roztworem cukru w cukrze.
Chciał jeszcze. I więcej. I mocniej. I...
- Ałć!
Othello zamrugał kilka razy w przelotnej konsternacji, z rozkosznego otępienia wytrącony nagłym ruchem ciała Lunet.
C-co? Nanosekundę ledwie trwająca panika spięła szczupłe ciało, unieść mu się nakazała o kilka centymetrów wyżej, spojrzeć na blondynkę w niemym zapytaniu spod zupełnie czarnej w otaczającym ich półmroku przesłonki rzęs.
Cz-czyżby się rozmyśliła!? Zdanie zmieniła tak dosłownie wpół-pocałunku? - i nie, nie miałby jej za złe tego, bo on nie z tych, którzy "nie" za "tak" zwykną uznawać; pretensję żywiłby pewnie jedynie do samego siebie, wyrzuty sobie potem robiąc, że pozwolił jej się do siebie zbliżyć, a potem opuścić tak nagle.
Bo choć dla postronnego obserwatora - gdyby ktoś ich tutaj pochwycić spojrzeniem był w stanie, w kadrze wzroku wścibskiego na chwilę zamykając - wyglądało to pewnie jak zwyczajna schadzka dwojga nastolatków młodych-dorosłych (cokolwiek określenie to miałoby znaczyć...), dla niego było czymś więcej.
I nie-e, spokojnie: ani mu w głowie składać było zaraz jakieś deklaracje, czy przedwcześnie zbyt wiele sobie myśleć o łączącej ich relacji. O to chodziło jednak, że w tym krótkim intymności zrywie oddawał się teraz Lunie tak, jak dawno-nikomu.
Bo...
Oddawał się na trzeźwo.

Jezu. Jezu Chryste.
Zapomniał już ,że tak się w ogóle da jak to jest.
I bardzo... Bardzo... Bardzo nie chciał być zmuszony, żeby teraz przestać.

A więc: krótki chichot ulgi wyrwał się spomiędzy warg pocałunkami zwilżonych, w nowym zrozumieniu, skąd się wzięła chwilowa przerwa w ich bliskości.
Za długa. Za długa...
N-no tak. Pieprzona nakrętka!
- Teraz lepiej? - króciutki szept, ciszę nie tyle przecinający, co raczej przemykający się przez nią, zgrany z melodyką nocy; ledwo-głos przekazywany sobie z ust do ust.
Teraz lepiej. O, tak. Dużo lepiej.
Łagodny grymas błogości rozprężył napięte jeszcze chwilę temu, wyostrzone chudością, rysy chłopięcej twarzy. Dotyk. Dotyk należący do drugiego człowieka. Nie nagłe szarpnięcie za poły obszernej bluzy, nie niby-kumpelskie, choć tak naprawdę prawie wrogie klepnięcie w ramię, jakim witał się czasem z kolegami, nie popchnięcie w ramię na melanżu, gdy idzie przez ściany ciał spoconych się przeciskać. Czuły, niespieszny dotyk. Kolejny dreszcz - tym razem biegnący od nasady włosów we wszystkich kierunkach świata ciała.
  • I tylko krótki przebłysk wspomnienia myśli pofrunąć gdzie indziej nakazał, pod sklepienie męskiej dłoni wiele tygodni temu muskającej łuk jego pleców. Przestań, Othello! Wrrróć. Wróć do bieżącej chwili! N-no? Basta! Wracaj!
Powrócił więc do niej, i do przyjętej wcześniej pozycji, twarz dziewczyny w cieple dłoni domykając.
- Luna? - krótkie wezwanie między pocałunkami - Chcesz... gdzieś iść? Czy tu... - być moja ze mną? - ...ze mną zostać...?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Tak, teraz lepiej. – przytaknęła w odpowiedzi na jego ciche pytanie. Nadal mówiła cicho, nie chcąc, by jakikolwiek głośniejsze słowo sprowadziło na nich kłopoty. A konsekwencje wymknięcia się nocą na dach ośrodka byłyby uniknione. Nie chciała, by ktokolwiek ich tu przyłapał, potrzebowała tej bliskości, nie mogła pozwolić, by ktoś jej ją teraz odebrał.
Była świadoma tego, jak bardzo brakowało jej ciepła drugiej osoby, ale zraniona duma nie pozwalała tego przyznać. Nie pamiętała już nawet, kto mógł być osobą, z którą całowała się na trzeźwo, czując to, co czuła teraz. William, owszem, bo natłok obowiązków sprawiał, że narkotyki były dodatkiem szarej codzienności, a nie obowiązkowym podwieczorkiem każdego dnia. Jego poznała jeszcze w czasie swojej trzeźwości, a że zagościł w jej życiu, gdy miała osiemnaście lat, nie miała na swoim koncie zbyt wielu miłośnych podbojów.
Innych Luna niespecjalnie pamiętała. Smutki po burzliwych rozstaniach z Williamem moczyła w drogiej whisky, którą popijała kolejne tabletki. Bliskość, której potrzebowała, zapewniali jej poznani w klubie albo na domówce koledzy. Z nimi nie czuła tego, co teraz. Od nich uciekała czasami, zanim w jakimś niewygodnym miejscu zdążyło się jej coś wbić w plecy albo w tyłek.
Teraz uciekać nie chciała.

– Tak? – mruknęła cicho, oblizując spierzchnięte od pocałunków usta i wlepiając w niego błękitne spojrzenie.
– Obawiam się, że… nie mamy gdzie pójść. – przyznała cicho, a przez jej twarz przemknął cień rozbawienia. Dach wydawał się najbezpieczniejszą opcją, chociaż nie miałaby nic przeciwko przeniesieniu się do ciepłego pokoju, na o wiele wygodniejsze łóżko.
– A ty, Othi… chcesz, żebym tu z tobą została? – uniosła pytająco brew. Dlaczego pytał? Miał wątpliwości, zmienił zdanie, chciał wrócić do siebie? Oczekiwanie malowało się na jej bladej twarzy, gdy czekała na jego odpowiedź.
– Czy może chcesz… no nie wiem… zaczerpnąć powietrza? – zmarszczka pojawiła się na jej twarzy, gdy niepewnie zadała kolejne pytanie. Nie wiedziała, czego się spodziewać, ale miała nadzieję, że się od niej nie odsunie.
Super rich kids with nothing but loose ends.
Super rich kids with nothing but fake friends.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

Bliskość, wbrew pozorom być może, niezwykle łatwo da się zastąpić bliskości imitacją. Podróbką z materiałów jakości marnej - choć skrupulatnie, w gruncie rzeczy - wykonaną: jak torebki-fałszywki, YSL i GUCI (przez jedno C, a jakże), przez matkę Othella z sarknięciem wyższości raz po raz wyśmiewane. Atrapą po prostu, co z wierzchu tym samym się być wydaje, pod powierzchnią nic nie kryjąc oprócz głuchej pustki.
Jak te pocałunki pijane, przelotne, na ustach anonimowych składane neurotycznym rytmem. Więcej, więcej, więcej - bez pytań o imiona, nazwiska i, to najważniejsze, nigdy o żadne numery telefonów. Jak dotyk rąk cudzych, na ciele wódką znieczulonym rozpędzonych, po torach łykowatymi pasmami mięśni wyznaczonych, w poprzek, wzdłuż, w górę i dół, na wskroś. Szybciej, szybciej, szybciej - nim się jedna, albo druga strona rozmyśli, zdanie zmieni. Jak spojrzenia nie-wymieniane w ciemności, bo w oczy nie ma sobie co spoglądać. Nie o to w tym wszystkim chodziło przecież - w tych imprezowych przelotach, wspomnieniach niewyraźnych, dopiero na dzień następny wracających do nich (jeśli w ogóle...), aktach pośpiesznych i ryzykownych - żeby być blisko z drugim człowiekiem.
Chodziło - zawsze - o to głównie, żeby na chwilę chociaż przestać być (ze) sobą.

- P-powietrza? - zawtórował ubarwionym rozbawieniem słowom Lunet, ale - och, jakże do siebie samego nagle niepodobny! - tonem pozbawionym zwyczajowej aury niezachwianej pewności siebie. Zwykle taki przecież hop do przodu, bezczelnością własną posługując się jak tarczą, oraz piką albo szablą jednocześnie, nie mógł się nagle dokopać jakoś do pokładów animuszu, które rzekomo w sobie nosił. Na trzeźwo świat smakował inaczej. Większy się zdawał. I bardziej onieśmielał, zwyczajową butność poddając nagle pod wątpliwość. Przełknął, grdyce pozwalając na ruch powolny pod naprężoną, jasną skórą szyi.
I co teraz, Luna?
Faktycznie nie mieli dokąd pójść. Oni! Dzieciaki z domów bogatych i wielkich, takich, w których wybierać zwykle można, w której z czterech łazienek dziś się siku zrobi, albo zęby umyje, i w której z trzech jadalni będzie grało w scrabble ze zmyślonym przyjacielem. Oni! O bezdomności mogący sobie co najwyżej poczytać w dramatycznych postach na facebooku. Ci, którzy mieli budynki, ale nie dom.

Bo dom oznacza tyle, co "bliskość".

- T-tego to mamy tu chyba pod dostatkiem... - zironizował prędko ledwie dosłyszalnym szeptem, nie po to jednak, by Harlow zranić cierpką złośliwością. Cała sytuacja była zwyczajnie niedorzeczna, a on - coraz bardziej tracił typową dla siebie odwagę do wykonania kolejnego kroku. Odsunął się na kilka milimetrów więcej, krzyżując spojrzenie ciemnych oczu z tym, które biło z błękitnych tęczówek dziewczyny - Chodzi o to, Luna... Nie chcę, żebyś czegoś żałowała, okay? T-tego, że może... - nie jestem Nim - ...że działamy chyba trochę i-impulsywnie. Nie chciałbym, żebyś obudziła się jutro z myślą, że to wszystko to był jakiś jeden wielki błąd.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zabawne, że bliskości trzeba było szukać u obcych.
I tej fizycznej, która boleśnie czasami doskwierała, ciało wręcz nieprzyjemnie wykręcając, zmuszając niekiedy do przekraczania własnych granic i poszukiwania namiastki chociaż tego, czego się potrzebowało. Wiele było przecież możliwości, by chociaż cień tej bliskości pojawił się na skórze. Przez dotyk, nawet przelotny, krótki i nic nieznaczący, przez pocałunki ulotne, które zawsze smak miały jakiegoś alkoholu. Albo uścisk, taki prosty i czuły gest, który dla jednych był przekraczaniem własnych barier, a dla innych zwykłą codziennością i niewiele znaczącym ruchem. Albo przez błądzenie dłońmi po chudym ciele chłopaka, którego nie znało się wcale dobrze, ale którego usta smakowały tak dobrze, że nie chciało się od nich oderwać.
I tej emocjonalnej, która serce na strzępy potrafiła rozerwać i ruszę raniła boleśnie. Tej też się przecież szukało u obcych. U terapeuty, który siedział z poważną miną w swoim skórzanym fotelu i analizował (albo nie?) każde słowo, by później jakiś werdykt wydać, by potwierdzić podejrzenia, że jest się skrzywionym, tak jak się myślało. I u przyjaciół, z którymi niekiedy latami budowało się relację, ale nadal trudno było, gdy na prawdziwą szczerość trzeba było się zebrać. I z partnerami, w których szukało się bezpiecznej przystani i przestrzeni do bycia sobą. I u Othello, z którym rozmowa jakby łatwiejsza była, nić porozumienia sama się zaplotła, a bliskość przyszła całkiem naturalnie.
– Powietrza. – powtórzyła, teraz pewnie, marszcząc przy tym czoło i wlepiając w niego uważne spojrzenie. I chociaż rozbawienie rozbrzmiewające w jego słowach dało się wyłapać, ona nadal nie potrafiła odnaleźć w sobie na tyle pewności, by przeskoczyć ten niezręczny moment. Czy w pewien sposób obrót spraw nie był oczywisty, by nie musieli teraz przyglądać się sobie z pytającym wyrazem twarzy?
– No… – westchnęła cicho, przygryzając wargi, szukając jakiegokolwiek słowa, które w tym momencie okazałoby się odpowiednie. Zamrugała szybko, gdy odsunął się nieco, jakby bała się, że zaraz odsunie się całkiem. Niewielka odległość nadal ich dzieliła, ale wszystko jakby się zatrzymało w oczekiwaniu na słowa, które po chwili padły z ust Othella. Tak poważne, które nieczęsto można było usłyszeć od chłopców w jej wieku, czy nawet tych starszych. Inni lubili brać, niekoniecznie pytając o zgodę, samym milczeniem potwierdzając swe zamiary. Chociaż ta sytuacja była inna, z wielu powodów, to Luna była nadal zaskoczona.
Pokręciła tylko powoli głową, jakby to miało wystarczyć, zbierając powoli swoje myśli.
– Też nie chcę tego żałować. – przyznała szczerze, niemal szepcząc. Oboje ten impuls przeżywali w niecodziennym dla siebie stanie, czyli na trzeźwo, a to dawało zupełnie inny obraz sytuacji. W końcu myślała jasno, dokładnie wiedząc, co robi i do czego to zmierza. I podobało jej się to. I chociaż dobrze wiedziała, że było wiele substancji, które potrafiłyby te uczucia wzmocnić, zmienić, czy stłamsić, tak teraz potrzebowała tej trzeźwości. I świadomości, że druga osoba przeżywa to z nią.
– I nie będę. – dodała szybko, by nie zabrzmiało to tak, jakby miała wątpliwości.
– Oboje jesteśmy wyjątkowo trzeźwi… prawda? – uniosła pytająco brew, a przez jej twarz przebiegł cień rozbawienia. – Sprawmy, by to nie było błędem. – szepnęła, nie odrywając od niego spojrzenia.
Super rich kids with nothing but loose ends.
Super rich kids with nothing but fake friends.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

A czy zrodzenie się jakiejkolwiek formy bliskości - choćby tej przelotnej, ukradkowej, zamykającej się w jednym głębszym spojrzeniu, jednym czulszym dotyku, jednym geście, co sprawia natychmiast, że przestajemy czuć się tak anonimowi, a zaczynamy: widziani - automatycznie nie czyni z obcych... swoich? Czy osoba, która przemówić tak do nas potrafi, albo dotknąć nas w taki sposób, że nagle zaczynamy czuć się odrobinę bardziej sobą (ze względów czasem zupełnie dla nas niezrozumiałych), w ogóle może być jeszcze nieznajomym?
Przecież nie trzeba wiedzieć o drugim człowieku wszystkiego, by czuć, że wie się o nim to, co jest naprawdę ważne.
I, z drugiej strony, można wiedzieć o człowieku wszystko - łącznie z tym, na co ma alergię, jak nazywało się jego pierwsze zwierzątko domowe i jaki jest numer jego polisy ubezpieczeniowej, oraz stawki co miesiąc wpłacane sumiennie na składkę - a i tak mieć poczucie, że wcale się go nie zna.
I czy to nie o tym paradoksie mowa była właśnie? O zjawisku, co sprawia, że czasem ci, którzy wydają się być przy nas od dawien-dawna - jak rodzeństwo chociażby, czy rodzice po prostu - na jakimś etapie okazują się być dalsi nam, niż przypadkiem zagadany na skrzyżowaniu Północnej i Piątej przechodzień.
Obcy. Bo choć teoretycznie łączy nas z nimi tak wiele - fakty, wspomnienia, i geografia - tak naprawdę nie mamy z nimi absolutnie nic... wspólnego.

Wstyd - palący chłodzone nocnym wiatrem policzki, odcinający się jaskrawym piętnem na jasnej skórze - się przyznać, ale gdyby Lunet poznała Othello w innych okolicznościach (innych, czyli suto zakrapianych wszelkiego rodzaju alkoholem, rozmytych działaniem proszków dostępnych na receptę, albo i tych, o które starać się trzeba w nieco mniej legalny sposób, tonących w oparach palonego niczym zwykły papieros zioła...), pewnie uznałaby, że brunet nie różnił się zbyt wiele od innych chłopców w jego wieku. Fakt faktem jednak, że i ona pewnie zachowywałaby się wówczas inaczej - odurzona jak on, i to bynajmniej nie samym poczuciem zaskakującej bliskości - być może przedwcześnie i zbyt łatwo przystałaby na wykonanie kilku kroków za daleko.
Stan trzeźwości - w całej swojej egzotyczności, która Kingsley'a, od mniej więcej trzynastego roku życia przyzwyczajonego do radzenia sobie z życiem za sprawą różnych środków psychoaktywnych spożywanych raz w mniejszych, raz w większych dawkach, ale zawsze systematycznie, wciąż i wciąż zaskakiwała - miał to do siebie, że kazał myśleć o konsekwencjach danego zachowania. Przed, a nie po nim. I Othello chyba dopiero się uczył, jak to jest: planować kolejny gest, ruch, decyzję; zawczasu, a nie po fakcie myśleć o tym, jakie będą ich skutki.
I cieszył się - och, kurwa, jak bardzo się cieszył - że nie jest w tym dziwnym stanie osamotniony.
- Prawda - przytaknął z nieskrywaną ulgą, dziwnie uspokojony faktem, że Luna chyba faktycznie go rozumie -Strasznie to... - zaczął, szukając odpowiedniego słowa w rozpędzonych we wszelkie strony myślach; dziwne? obce? inne niż zwykle, Othello? - Strasznie to fajne, Luna - wyrzucił z siebie wreszcie w cichym westchnieniu. Bo faktycznie, rzeczywiście... Fajne to było. Naprawdę czuć swoje ciało - a nie tylko tętniące w krwioobiegu chemikalia. I naprawdę czuć tę drugą osobę - nie zaś jedynie ulotne pod mrowiącymi palcami złudzenie, które równie dobrze jak prawdziwym i równie naćpanym człowiekiem okazać się być może jedynie mgiełką, fatamorganą.
- Przyjmuję wyzwanie - zapewnił w końcu, pozwalając sobie wreszcie zrezygnować z poważnego tonu, jaki na moment przyjęła ich rozmowa. Czuł się... pewniejszy. Uspokojony. Ukojony myślą, że obydwoje pragną tego samego, i obydwoje potrzebują tego równie mocno. Nie zastanawiając się więc ani chwili dłużej, powrócił do warg Luny własnymi, jeszcze łapczywiej niż chwilę temu składając na nich kolejne pocałunki. Odsunął się tylko na moment, by trochę nieporadnie, ale i nie bez jakiegoś uroku, wyplątać się z sideł oplatającej chude ciało bluzy. Nie wahał się; zadrżał tylko, gdy poczuł delikatne palce dziewczyny na własnej, nagiej skórze.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W tej alternatywnej rzeczywistości, w której w tym momencie pewnie zżerałoby ich uzależnienie albo po prostu kilka miesięcy wcześniej, kiedy przez myśl im nie przeszło, że trafią do tego miejsca i spotkają akurat siebie, wszystko toczyłoby się inaczej. Ośmieleni krążącymi w ich żyłach substancjami nie myśleliby o tym, czy to nie za szybko, czy to na pewno odpowiednie, czy w ich głowach nie tkwi ktoś inny. Wszystko działoby się gwałtownie, a ich myśli zagłuszałaby prawdopodobnie głośna muzyka. Nie zastanawialiby się nad tym, czy będą tego żałować albo, czy kiedykolwiek się to jeszcze powtórzy.
Teraz natomiast, gdy pytanie Othello zmusiło Lunę do zastanowienia się nad ich sytuacją, potrzebowała tylko jednego – zatrzymała gonitwy myśli, których szum wiatru i szelest liści drzew nie mogły zagłuszyć. Tylko on i jego bliskość była w tym momencie rozwiązać ten problem, zajmując ją tym, co działo się tu i teraz.
– Fajne? – powtórzyła cicho, trochę rozbawiona tym doborem słów. Miał rację, to było fajne, ale Lunet szukała w tym momencie bardziej odpowiedniego sowa, które mogłoby opisać to, co czuła. W pewnym sensie było to wyjątkowe, bo dawno nie myślała tak trzeźwo. Było to miłe, bo brakowało jej tego, co teraz czuła. Tego chwilowego braku dopływu powietrza do płuc, który powodowało ich krzyżujące się spojrzenie. Tych dreszczy, które przebiegały przez jej ciało, gdy Othello dotykał jej delikatnej skóry. Tej ekscytacji, która niemal obezwładniała.
– Masz rację, to fajne. – przyznała po chwili, sama ledwie siebie słysząc. Spotkania z drugą osobą były fajne. Zrozumienie było fajne. Ta nić porozumienia, która pojawiła się między nimi była fajna.
– Świetnie. – odparła z delikatnym uśmiechem. Czy dla nich faktycznie było to wyzwanie? Sprostać na trzeźwo oczekiwaniom drugiej osoby, a także swoim własnym.
Othello jednak wydawał się spokojny, jakby jej zapewnienie rozwiało wszystkie jego wątpliwości. Kolejny pocałunek, który złożył na jej ustach, różnił się od tych poprzednich. Zdecydowany i pewny, był zapowiedzią kolejnych chwil, na które teraz czekała. Pomogła mu ściągnąć bluzę, którą odłożyli obok siebie, a dłonie od razu przesunęła po jego bokach, powoli zsuwając koszulkę, która na nim została. Uniosła się nieco, by i z siebie zdjąć bluzę i położyć ją za sobą, bo teraz nic nie dzieliło jej od powierzchni dachu. O jej nagie ciało od razu uderzyło nocne powietrze. Było ciepło, ale i tak cała zadrżała.
Wsunęła dłoń w jego włosy, ponownie przyciągając go siebie i składając kolejny pocałunek na jego ustach. Tym razem dłuższy, bardziej namiętny.
Super rich kids with nothing but loose ends.
Super rich kids with nothing but fake friends.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

Othello zwykle lubił zapędzać się w fantazje o równoległych światach, alternatywnych rzeczywistościach, o tym - jednym słowem - co by było, gdyby...
Miał tak od dziecka, od czasów, w zasadzie, w których zaczął rozumieć, że te dziwne głosy dźwięczące czasem w jego głowie, to tak naprawdę jego własny, a myślom nadawać można konkretny kształt i kierunek, pod sklepieniem czaszki, i poza linią wzroku innych osób, tworząc sobie lepsze, ciekawsze, bardziej ekscytujące wersje wydarzeń.
Ile to razy całą noc mógł spędzić bezsennie - nieważne, czy jako kilkuletni szkrab, pod namiotem z kołdry skryty z latarką i pluszowym krokodylem pod pachą, tak dla towarzystwa, jak i dla obrony, gdyby zainteresowały się nim potwory spod łóżka, czy jako dwudziesto-dwulatek, krokodyla zastąpiwszy tłuściutkim blantem, i to nie pod pachą, a między kciukiem i palcem wskazującym trzymanym - snom na jawie oddając się chętniej, niż prawdzie.
Bo przez większość swojego życia Othello Kingsley czuł się po prostu lepiej w świecie wyobraźni. Za murem skleconym z fantasmagorii. W uniwersum, które sam sobie tworzył. I w którym mógł być kim tylko chciał.
A przede wszystkim - nie musiał być sobą.

Przed wkroczeniem na odwyk - w dniu, w którym wiadomo już było, że ma w Ośrodku zarezerwowane miejsce, i wykręcić się z turnusu wcale tak łatwo nie będzie - histerycznie wręcz bał się myśli o tym, jak to będzie na trzeźwo. Bo zdołał już zapomnieć. Wyprzeć pamięć o życiu bez małej tablicy Mendelejewa tętniącej w splotach żył.
I myślał... Ba, pewien był wręcz, że będzie, kurwa, przekoszmarnie. Tak źle, tak strasznie, że być może nie da rady.
Być może się zabije stchórzy. Wycofa się w ostatniej chwili, podejmując decyzję o samobójstwie. Co za różnica, czy popełniłby je raz, a dobrze, czy tak, jak do tej pory - na raty.

A jednak mieli rację. Rację wyrażoną w krótkim, pełnym rozbawienia chichocie. Rację nieoczekiwaną, totalnie niespodziewaną.
Było miło. Było bezpiecznie. Było przyjemnie.
Było fajnie. Fajnie, fajnie, fajnie, fajnie...
I tym fajniej, im mniej warstw materiału dzieliło od siebie drżące z pożądania chłodu ciała. I tym fajniej, im łapczywiej i pewniej pozwalał sobie ją całować. I tym fajniej, im bliżej siebie byli. Skóra przy skórze, uda ocierające się o uda, kości obijające śmiesznie o kości, wargi zawadzające o wargi. I o linię dziewczęcej żuchw. I o delikatną skórę napiętą na wyprężonej szyi. I o ostre łuki obojczyków, i żebra, zbadane przed chwilą palcami. I płaski, nagi brzuch, w drodze do paska noszonych przez Lunet spodni.
Tak, miała rację. Było fajnie.

- W-wygodnie ci? - Othello nieoczekiwanie posłyszał własny głos; szept niosący się spomiędzy jego warg do płatka ucha jasnowłosej, które to właśnie musnął ustami w krótkim pocałunku. Sam składał się głównie ze smutku z kości i marnych ścięgien, ale Harlow wydawała mu się jeszcze drobniejsza, jeszcze bardziej krucha. Othello wzdrygał się na samą myśl o jej szczupłych plecach trących o chropowatość dachu - Chodź, Luna - już nie pytał, a po prostu decydował, układając się pod dziewczyną, ją zaś - lekkim ruchem wciągnąwszy na siebie. Uniósł się też zaraz na łokciu (boleśnie wbitym w czerń smoły, ale kto by się tym teraz przejmował? bo on - na pewno nie), wolną dłonią sięgając do żabek w zapięciu stanika dziewczyny.
Pstryk.
Przylgnął do niej jeszcze bliżej, mocniej, jeszcze bardziej, jakby ciepłem własnego ciała chciał ją ochronić przed nocnym chłodem.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bezsenne noce Luna pamiętała doskonale. Każda nieprzespana godzina wypełniona była bólem. Bolała klatka piersiowa od napięcia, bolało gardło od zachłannie wciąganego powietrza, bolały oczy od wylanych łez. A w końcu serce. Wtedy pierwszy raz sięgnęła po leki. W nich znalazła ukojenie. I choć leki na uspokojenie i na sen przez długie tygodnie pomagały jej funkcjonować, po nich znalazła substancje, które znów pozwalały jej spędzać noce, podczas których nie zmrużyła nawet oka. Już nie tak smutna i zapłakana, chociaż czasem nadal totalnie zagubiona.
Bezsenną nocą miała być ta, kolejna spędzona samotnie w ośrodku.
Ukojenie natomiast przyniósł Othello.

– Jest dobrze. – wymamrotała cicho, chociaż nie było to prawdą. Nie to się jednak w tej chwili liczyło. Nie leżeli na wielkim i wygodnym łóżku wśród miękkiej i pachnącej płynem do prania pościeli. Daleko tej scenie było do tych z serii wygodnych. Liczyło się jednak tu i teraz, a to był twardy i niewygodny dach. I tylko świeże powietrze, które niosło zapach lasu, było tym punktem, który można było uznać za nieco elegantszy.
Czy nie płaciło się kroci za naturalne perfumy, które doskonale oddawały znane nam dobrze nuty? Czy nie chciało się mieć na półce piękne szklanej buteleczki, w której uwięzione były zapachy naszych marzeń? Ekskluzywne mieszanki łączące w sobie kwiaty, owoce, czy kadzidła, potrafiły przywoływać wspomnienia. Wakacje w Maroko, weekend nad oceanem, spacer po lesie, czy randka w ogrodzie botanicznym, wszystko miało swój zapach.

Zadrżała, gdy musnął ustami płatek jej ucha, dość pewnym ruchem zmieniając ich pozycję.
– Może trzeba było zaryzykować złapaniem w pokoju? – zaśmiała się cicho, gdy ciężar swojego ciała oparła na kolanach rozstawionych po obu stronach ud Othello. Blond włosy wpadające na twarz przeczesała za ucho, przyglądając się z bliska twarzy chłopaka. Wyprostowała się mimowolnie, gdy jego dłonie przemknęły po jej nagiej skórze na plecach i na chwilę wstrzymała oddech, gdy poczuła, jak materiał stanika przestał opinać jej ciało. Pozbyła się tej części garderoby, zostawiając ją gdzieś obok nich i przylgnęła do Othella, dłonie układając na jego ramiona, a pocałunkami błądząc po jego szyi. Przerwała dopiero po chwili, gdy plecy chłopaka dotknęły ziemi, a ona poczuła na przedramionach powierzchnię dachu.
– Weź to. – mruknęła niemal bezgłośnie, na chwilę odsuwając się od niego. Sięgnęła po bluzę i przesunęła tuż pod jego plecy, nie pozwalając mu na żadne protesty. Tę chwilę wykorzystała na mało zgrabne ściągnięcie materiałowych spodni. Naprawdę starała się, by jej ruchy bezdźwięczne, ale gdyby ktoś to usłyszał, mógłby pomyśleć, że po dachu chodzi jakiś pijany kot. – To nie jest zabawne. – jęknęła rozbawiona, widząc, jak Othello przygląda się, jak siłuje się z zaplątaną nogawką. Warunki nie były sprzyjające, także kolejna próba sprawienia, że ten moment będzie poważny, pełen pasji i rodem z romansu, który wygląda inaczej, była najzwyczajniej w świecie bez sensu. Chociaż próbować mogli. Czekała tylko na to, aż Othi sam wyswobodzi się ze swoich spodni, by znów znaleźć dla siebie miejsce na jego kolanach. – Zapomnijmy o tej nieudolnej próbie wdzięcznego pozbywania się ubrań. – wyszeptała mu do ucha, uśmiechając się sama do siebie, w międzyczasie błądząc dłońmi po jego plecach.
Super rich kids with nothing but loose ends.
Super rich kids with nothing but fake friends.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

chyba trochę 18+, ale jakaś taka vanilla z tego wychodzi, więc spoko!!!

Pewnie kłamała.
Nawet Othello - choć przecież zamroczony rosnącym pożądaniem, ogłupiony rozwojem wydarzeń, skupiony na tym, by nie ściągnąć na nich przypadkiem uwagi krążącego gdzieś w oddali strażnika - nie był na tyle nieprzytomny, żeby nie zauważać oczywistości dyskomfortu wiążącego się z ich obecnym położeniem.
Czy mieli bowiem do dyspozycji podwójne łóżko, czystą, miękką pościel i feerię puchatych poduszek? Czy temperatura otaczająca ich rozgrzane ciała podlegała perfekcyjnej regulacji dzięki działaniu klimatyzacji? Czy surowość zimnego dachu pod plecami dawała stuprocentowe poczucie komfortu? Czy było mu wygodnie i przytulnie?
Nie.
I czy miał coś przeciwko temu?
Ani trochę.

Othello Kingsley miał problem z wygodą. Z rzeczami, które były łatwe i przyjemne. Z miękkością ekskluzywnych tkanin. Luksusem drogich perfum.
Jego matka, dla przykładu, gustowała w drogich perfumach. Tom Ford, Hermès, Roja. Mała armia szklanych flakoników, zależnie od charakteru marki i widzimisię projektanta cechujących się ekscentrycznymi kształtami, albo zaskakujących surowością i prostotą cięcia. Różowawy, zielonawy, złoty płyn - pastelowe, półprzeźroczyste ekstrakty z zaskakująco przyziemnych, lub kompletnie niedorzecznych składników. Paczula, ylang ylang, jaśmin, skóra, śliwa, muskat. Zapach pomarańczy albo ogórka, ciepła woń cynamonu albo specyficzny aromat kosaćca. W domu Kingsleyów na wodzie kolońskiej i perfumach nigdy się więc nie oszczędzało.
A on? A on zwyczajnie rzygał tym, że aby spełniać wymagania jego matki, perfumy musiały po prostu pachnieć bogactwem. Kojarzyć się z wygodą pierwszej klasy w podróży do tego właśnie Maroko, i klimatyzowanymi przestrzeniami lobby pięciogwiazdkowych hoteli.
Wszystkiemu, co zbyt sielankowe, zbyt gładkie, zbyt ładne, brakowało w jego odbiorze autentyczności.
Wystarczył wszak jeden rzut oka chociażby na jego rodzinę, żeby widzieć - to, że coś było idealne, wcale nie oznaczało od razu, że jest d o b r e .

Czy sytuacja, w której znaleźli się teraz z Lunet, była perfekcyjna? Och, Chryste, absolutnie nie. Na surowym dachu, zmuszeni, by panować nad każdym głośniejszym oddechem i jękiem, który mógłby opuścić ich podpuchnięte frenetycznymi pocałunkami wargi? Zamiast drogiego szampana kradzionego rodzicom pijąc sok - i to nie z kryształowych czarek, a z kartonu. W miejscu jedwabistego prześcieradła posiłkując się bluzą. Walcząc z gęsią skórką wzbudzaną nocnym chłodem, z ubraniami zaplątanymi dokoła stóp, z koniecznością nawigowania drogi do siebie nawzajem gdy ruchy i możliwości ograniczone.
A jednak Othello dawno nie czuł się tak szczęśliwy obecny. Dzieląc z trudem chwytany oddech, samotność, i czekoladę na dwa.

- Nie przejmuj się, od razu wyparłem - w reakcji na autokrytyczny komentarz zaśmiał się prosto w usta dziewczyny, jej dolną wargę chwyciwszy zaraz łagodnie pomiędzy zęby. Dystrakcja, fortel mający odwrócić jej uwagę od faktu, że sam dość nieporadnie wyplątywał się w tym czasie z ubrań. Pozbawiony gracji. I potrzeby, żeby - jak, kurwa, zawsze - udowadniać komuś swoją wartość.
Nie wiedział czemu się to działo, i nie wiedział - jak. Ale czuł, że jest. Czuł, że jest.
Trzeźwy. Sobą.
(Cokolwiek w jego przypadku miałoby to oznaczać).

Zanim pozbył się spodni, wysupłał z tylnej kieszeni srebrny foliowy kwadracik, strategicznie rzuciwszy go na płaszczyznę dachu nieopodal. Przyciągnął do siebie Lunę jeszcze bliżej, z zuchwałą iskrą w ciemnych tęczówkach odsuwając krawędź jej bielizny. Przebiegł dłonią przez linię jej biodra, przez szczupły brzuch, pomiędzy gładkość ud, jednocześnie pogłębiając pocałunek. Zamknął oczy. Zaśmiał się cicho w jej wargi.
Czuł, jak na niego reaguje.
Wreszcie naprawdę coś czuł.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

vanilla 18+ ciąg dalszy :roll:

– Świetnie. – zaśmiała się cicho, prosto w jego usta. Nie była już nastolatką, w której wyobraźni takie sceny powinny wyglądać jak wyrwane z komedii romantycznej, a potajemna schadzka na dachu ośrodka odwykowego miała mieć magiczny klimat. Byli tylko ludźmi, którzy mogli w blasku księżyca zaplątać się we własne ubrania. Zresztą, w tym momencie myślała tylko o tym, by znaleźć się jak najbliżej Othello, nie chcąc za bardzo analizować tego, co się właśnie działo, a dziać się nie powinno.

Czy to nie był jeden z gorszych pomysłów, na które mogli właśnie wpaść? Oboje w rozsypce, do której przyczyniło się wielu ludzi, ale także oni sami, zesłani na odwyk, zagubieni. Pragnienie zbliżenia się do drugiej osoby było poniekąd pragnieniem odnalezienia samego siebie. Samotne wieczory były przytłaczające, a sama myśl, że ktoś może je ożywić, dawała nadzieję.

Przesunęła spojrzeniem po srebrnym opakowaniu, marszcząc nieco czoło, niezauważalny ułamek sekundy, w trakcie którego Luna czuła, że myśli trzeźwo. Trzeźwość w tym momencie była przekleństwem i błogosławieństwem. Nie chciała przecież zagłębiać się teraz w szczegóły ich schadzki, chciała tylko chłonąć tę chwilę.

– Skąd…? – mruknęła, nie kończąc jednak swojego pytania.

Skąd to masz?
Czy nie zabraniali tu takich rzeczy?
Tak zaplanowałeś sobie to spotkanie?


Chyba nie chciała wiedzieć. Na pewno nie chciała wiedzieć. Pokręciła tylko głową, porzucając szybko te natrętne myśli. Nie chciała psuć tej chwili, nie chciała, by jej wątpliwości sprawiły, że Othello się odsunie. Jego dłonie wędrujące po jej ciele utwierdzały ją w przekonaniu, że tego jego właśnie chce.
Zadrżała, gdy wieczorny wiatr omiótł jej nagą skórę, a chłodne męskie palce przesunęły się po jej delikatnej skórze. Palce zacisnęła na jego ciemnych włosach, czując narastającą ekscytację, również śmiejąc się prosto w jego usta.
– Nie przerywaj. – szepnęła niemal bezgłośnie, jednocześnie próbując złapać oddech. Zaraz jednak znów odnajdując jego wargi, pogłębiając kolejny pocałunek, pozwalając sobie na tę chwilę zapomnienia. Przylgnęła do niego cały ciałem, twarz ukrywając w zagłębieniu jego szyi, którą obsypywała pocałunkami, nagle wbijając zęby w jego bark.
– Jezu. – westchnęła głośno, próbując uspokoić własny oddech i reakcję na jego dotyk. – Cholera. – mruknęła zaraz, zakrywając usta własną dłonią.
– Przepraszam. – dodała, próbując powstrzymać własne rozbawienie.
– Othi. Musimy… muszę być cicho. – szepnęła, próbując wytłumaczyć ten nagły słowotok i niemożność powstrzymania emocji oraz ściszenia głosu.
Super rich kids with nothing but loose ends.
Super rich kids with nothing but fake friends.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

Byli tylko ludźmi.
  • Stwierdzenie najbardziej podstawowego z faktów, diagnoza oczywistości, którą większość świata zdawała się przyjmować do świadomości i akceptować bez większego sprzeciwu.
    • Byli tylko ludźmi.
Wyrok i usprawiedliwienie jednocześnie. Proste zdanie, jakim tłumaczyć dało się potknięcia i błędy; taryfę ulgową dawać tym, u których dostrzegło się mankamenty i wady. Osiem niemalże miliardów dusz i ciał, co to każdego dnia budziły się na owej dziwnej planecie, jaką dzień w dzień czelność mieli nazywać "swoją". Poróżnieni linią granic, imionami Bogów, do których zanosili modły, kolorami skóry, kształtem oczu, i nosów, i dłoni; gotowi zabijać się, i godzić, w imię wzniosłych ideałów. Wszyscy jedną, podstawową cechę mieli wspólną.
      • A więc i sam Othello - podwójna helisa, jakieś tam serce i dwa-plus-trochę kilogramy mózgu, sploty żył i łyka mięśni, krew tętniąca w aortach z coraz większą siłą i niesłabnącym przekonaniem, że może, mimo wszystko, warto... musiał być musiał jedynie człowiekiem.
Nie pół-bogiem, za którego uważał się po kokainie, nie mesjaszem - a i w taką rolę wejść mu się zdarzyło, zwłaszcza po kwasie uzupełnianym wódką. Nie aniołem (po MDMA), nie demonem (po grzybkach).
Wbrew swojej woli, fantazji, potrzebie.

I choć zawsze buntował się butnie przeciwko tej myśli - co rusz próbując udowodnić sobie światu, że czymś więcej jest, na pewno, że na więcej go stać, że więcej, niż wszystkie te szaraki, zrobić i osiągnąć potrafi...
Teraz jakoś...
  • Teraz jakoś wcale nie więcej nie chciał.
Trudno aż uwierzyć, ale po wszystkich tych latach pogoni za czymś, co niedoścignione, zaczął czuć nagle, że tyle, ile miał w ramionach: drugie, równie zmizerniałe ciało, nagłym żarem pożądania, ale i ciepłem poczucia bezpieczeństwa, rozpalone - w zupełności mu wystarczało. Skrawek dachu. Rześkość oddychającej z ulgą po upalnym dniu, gwieździstej nocy. Karton soku pomarańczowego, nadgryzioną tabliczkę czekolady.
Kogoś, obok, kto nie zadawał mu zbyt wielu pytań; kogoś, kto był. Kto patrzył na niego, i - mimo różnic wszystkich - widział siebie.

Kogoś, kto go potrzebował chciał.

Zamrugał parokrotnie w krótkiej chwilce konsternacji; spłoszył się lekko, chyba, na więcej niż parę milimetrów odsuwając od Luny w oczekiwaniu. Skąd...?
Zaczęła, urywając pytanie - trochę z rezerwą, trochę w roztargnieniu. Nie chciała wiedzieć? Wolała nie wiedzieć? Nie obchodziło jej to? Po co więc zaczynała...?
Na jednym wydechu zdławił mnogość rodzących się na marginesie jaźni pytań. Pokręcił krótko głową, z zawadiackim uśmiechem wzruszył minimalnie ramionami.
Bez słów: ...co za różnica?
Zamiast wyjaśnień, dał jej coraz zuchwalszy dotyk. Palce rozpędzone po połaciach odsłoniętej, rozdrażnionej ekscytacją skóry.
Na śmiech Lunet odpowiedział własnym, niemalże bezgłośnym. Może się pilnował, a może słów mu brakowało, by w pełni opisać to uczucie.
- Da się zrobić - odparł; cień buńczuczności smagnął koniuszek języka, którym przeciągnął krawędzią górnej wargi Harlow, nim jakikolwiek głośniejszy dźwięk odwagę miałby (lub możliwość), opuścić jej usta.
Ani wtedy, ani za chwilę, gdy własnym ciałem bardziej stanowczo przykrył sylwetkę dziewczyny, wsparłszy się na przedramieniu, na sekundę, nim poczuł żar jej ciała.
Chryste.
- Chryste - hybryda szeptu i westchnienia muśniętego chrypką. Zamknął oczy; gdy je otworzył, napotkał pewnie spojrzenie błękitnych tęczówek. Czuła to samo? Czuła go? - Och, Chryste, Luna.

Nie przestawał. Nie miał zamiaru.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

18+
Wychowana pośród ludzi, którzy pragnęli być kimś/czymś więcej, pragnęła być jedynie człowiekiem. Nie chciała tego wszystkiego, co więcejdawało. Nie potrzebowała setek tysięcy dolarów na swoim koncie, którymi tak wielu próbowało kupić niemal wszystko, a jak się okazywało, nawet ludzka godność miała swoją cenę. Nie chciała znanego w całych stanach nazwiska i porównywania do pięknej matki, do mądrego ojca, utalentowanego brata.

Harlow. To nazwisko zobowiązywało.

A Lunet niosła jego ciężar na swoich barkach całe życie.
I wszyscy mieli głęboko gdzieś, że ona tego ciężaru nie chciała, że nie jej wyborem było przyjście na świat w takiej rodzinie. Że głęboko w dupie miała, czy wychodzi na ulicę w ulubionym dresie, a matka już marudzi, że ktoś jej zrobi zdjęcie i nie chce, by jej córka tak wyglądała. I w dupie miała to, że ojciec nie chciał, by ich nazwisko było kojarzone z jakimikolwiek problemami. Miała tak samo gdzieś ich, jak oni mieli gdzieś swoich synów, gdy ci powoli się staczali, gdy jeden tak jak ona wylądował na odwyku, a drugi nie radząc sobie z problemami, postanowił odebrać sobie życie, przy okazji odbierając Lunie kawałek duszy.
Lunet pragnęła wszystkiego, czego zabraniali rodzice. Różowych włosów, które zafarbowałaby w swojej łazience, na długie tygodnie brudząc nieskazitelnie białe fugi między płytkami. Małego skandalu z jej udziałem, który zagotowałby krew w żyłach jej rodzicom. Może romansu z jakimś kumplem ojca? Może niezapomnianej imprezy, o której rozpisywałby się serwisy plotkarskie?
O ironio, na odwyku mogła wszystko. Mogła ściąć włosy na krótko, czego nie pochwalałby matka, mogła całe dnie spędzać na pleceniu bransoletek, a nie udawaniu nauki i przejęcia powagą życia, a w końcu mogła nawet pójść na dach. I wszystko to sprawiało, że czuła się lepiej.

Chryste.
W tym momencie nie była pewna, czy tak właśnie pomyślała, czy wydobyło się to z jej ust, czy może to były słowa Othello. Ale wiedziała, że czuła to samo.
Czuła ciepło bijące od szczupłego ciała Kingsleya, czuła miękkość jego warg na swoich, delikatne opuszki palców błądzące po skórze. Jej dłonie powędrowały na jego plecy, centymetr po centymetrze badając nieznane jeszcze rejony. Niesamowite było poznawanie drugiej osoby w taki właśnie sposób. Pragnęła dotknąć każdego fragmentu jego ciała. Pragnęła wsłuchiwać się w jego oddech. Pragnęła patrzeć na jego twarz. Twarz, na której w tej chwili malowała się czysta ekstaza.
– Othi. – mruknęła niemal bezgłośnie, przymykając na chwilę oczy. Była spragniona tej bliskości. Palce wsunęła w jego włosy, przyciągając go do siebie, by złożyć kolejny pocałunek na jego ustach, zagłuszając głośne westchnienie.
Nagle coś trzasnęło, a Lunet zamarła. Ułożyła głowę na dachu, dłonią zasłaniając usta Othella. Posłała mu znaczące spojrzenie, przygryzając własne wargi.
– Cholera. – poruszyła tylko ustami, przyciągając go siebie na wypadek, gdyby ktoś miał ich dostrzec z dołu. Chociaż byli dość wysoko, nie chciała ryzykować. Wsłuchiwała się szum powietrza, czekając, aż przyniesie do nich jakiś głos.
Super rich kids with nothing but loose ends.
Super rich kids with nothing but fake friends.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Retrospekcje”