WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

- - - Obiekt wykorzystywany przy kręceniu zdjęć na zewnątrz. Bar oferujący dobre jedzenie i muzykę; w rzeczywistości nazywa się tak samo, jak w serialu - The Roadhouse

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • You're free to be wherever you.
    Wherever you please, You can shoot the breeze if you want.


Niespełna trzy godziny po tym, jak wykonał krótkie połączenie mącące w spokojnie - taką miał nadzieję - mijającym poranku Ariel, zgodnie z zapowiedzianą godziną swojego przybycia, zaparkował niedaleko domu blondynki. Tym razem - co mogło ją zaskoczyć, ale wcale nie musiało - nie podjechał ani motocyklem, ani karawanem. Jakiś czas temu poniekąd w związku ze zmianami mającymi nastąpić w jego codzienności, trochę przez zmianę własnego nastawienia i odrzucenie krnąbrnego hasła w myśl którego poruszał się po Seattle czarną, powodującą nieprzyjemne dreszcze furą, zdecydował się na zakup zgoła innego pojazdu. Krótka wiadomość : Czekam na zewnątrz. została wystukana niemalże w rytm lecącej w głośnikach melodii, a on opuścił bezpiecznie ciepłe i przyjemne wnętrze grafitowego SUVa. Nie poganiał, nie spoglądał nerwowym ruchem na zapięty na nadgarstku zegarek, zamiast tego wyciągając z kieszeni kurtki paczkę papierosów i zapalniczkę, jaka w następstwie wydawała charakterystyczny klik, by mężczyzna mógł zadowolić zatruć swoje płuca gęstą smugą szkodliwego, nikotynowego dymu.
Nie zastanawiał się - ani teraz, ani wcześniej - jakim torem potoczy się ich rozmowa, choć wciąż echem odbijała się ta poprzednia. Kilka puszczonych w eter zdań, jakie przecięły się z kpiącym tonem Roberta, który finalnie przed kilkoma dniami został pogrzebany parę stóp pod ziemią. I po prawdzie... Blake nie miałby nic przeciwko temu, gdyby i w pamięci ludzi, dla których był nie tylko surowy, wyniosły, ale i niesprawiedliwy, równie szybko został pożegnany na zawsze. Niestety, gdzieś z tyłu głowy pozostawała myśl, że nie wszystkie kwestie w związku z nim - i rodziną Hughes - zostały poruszone i wyczerpane, a bez tego ciężko było ruszyć dalej.
Krótki, przelotny i zaledwie kącikowy uśmiech na parę sekund rozjaśnił twarz mężczyzny, a on dodał do całego obrazka pojedyncze skinienie głową, będące przy okazji zarówno przywitaniem, jak i zaproszeniem.
- Darling. - Struga dymu wyfrunęła spomiędzy jego warg. - Czy to jakiś nasz rytuał? Nowy zwyczaj? Tradycja? - Uniósł brew powoli wypowiadając pojedyncze słowa, a przy okazji - wcale nie ukradkiem i bynajmniej nie w sposób subtelny, ani elegancki - taksując ją z góry na dół wzrokiem. Nie musiał - tak sądził - głośno wypowiadać ów pytania, które było widoczne w jego wyrazie twarzy.
Co jest?
- Ostatnio - huh, jakiś rok roku - jak zaprosiłaś mnie do siebie, wyglądałaś tylko trochę gorzej, niż teraz - skwitował, co nie było komentarzem posłanym w sposób złośliwy (choć poniekąd mógł tak zabrzmieć, zważając na pasujący do pogody, ponuro-chłodny ton), ani nie miało na celu wytknięcia pogodynce (o ile nadal nią była) jakichkolwiek mankamentów urody. Chyba po prostu się...
...niepokoił, czego wyrazem było ciężkie westchnięcie, niezwiązane z kolejnym zaciągnięciem się fajką, po którym dogasił peta podeszwą.
- Zabieram cię za miasto. I, nie, nie masz prawa wyrazić sprzeciwu - poinformował, a po krótkim rozłożeniu rąk na boki, otworzył drzwi po stronie kierowcy i zajął miejsce. W radiu zabrzmiała kolejna znajoma mu piosenka, co swoim wydźwiękiem sugerowała, że trasa zapowiadała się całkiem... pozytywnie.
W końcu mogli być tym, kim być chcieli. Bez żadnych nakazów, zakazów, ani ograniczeń.
- Byłaś kiedyś w North Bend? - zagaił lekko, kiedy zajęła - mam nadzieję, że nie stchórzyła - miejsce po stronie pasażera, a gdy zapieli pasy, silnik wydał cichy pomruk, jaki był zapowiedzią wspomnianej przez niego destynacji.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • — 31


Dobro, wiedziała czym jest. Często też dostrzegała moment w którym wykorzystywane było do ukrycia złych intencji - o ile nie dotyczyło to jej, ponieważ miała narastający problem z naiwnością, którą zresztą w ostatnim czasie wykazała się na szeroką skalę.
Dobro, próbowała nosić je w sobie; i nawet jeśli nie zapisze się w pamięci szkolnych podręczników jako ktoś, kto dobrem świat odmienił (no bez przesady, swoje za uszami miała) to w ostatecznym rachunku stać ja było na mile słowo, kiedy do kawiarni bladym świtem wkraczała przedzierając się przez tłum znerwicowanych i spragnionych kofeiny ludzi. Sięgała po drobne, kiedy dostrzegła kogoś, kto toczy nierówną walkę z jesienną aurą podczas ulicznych muzycznych pokazów. Sama śpiewem dobro niosła, w rezultacie tego nieplanowana wizyta w szpitalu po spotkaniu z ojcem, tak naprawdę nie była pierwszą w tamtym tygodniu.
Dobro, otrzymywała je nieustannie. Niekiedy od najbliższych, innym razem od zupełnie obcych, ale jakimś cudem znajdowało drogę do niej, pomimo tego, że od długiego czasu uciekała.
Uciekała - od uczuć, niespokojnych myśli, od samotności również. Od bólu? Też próbowała - w nadziei, że jeśli odwróci od niego swoją uwagę, to w którymś momencie rana sama się zagoi i przestanie palić? Jednak od tego nie było ucieczki. Ból. Musiała go przyjąć i oswoić, niestety tylko na próbach stanęło - on trwał… ale czy właściwie można uciec od czegoś, co stanowi część nas? Od tego, kim jesteśmy w głębi? Czy to tylko niepotrzebna walka, która niczego nie wniesie? Musiałaby upijać się nocami, spać dniami, a najlepiej uciec poza własne ciało, a to i tak nie zmieniłoby tego, że w głębi pozostawała zranionym dzieckiem. Może nastał czas, w którym powinna pogodzić się z losem? Odnaleźć w sobie wewnętrzne dziecko i powiedzieć mu, że wyrosło na wspaniałą kobietę, bez względu na wszystko.
Niestety po ostatnich wydarzeniach nie czuła się wcale wspaniale. Ba! Była odległa od tego stanu, co plotkarskie serwisy z chęcią podkreślały. Nie była znaną osobą w Seattle, dlatego uniknęła pierwszych stron gazet, szczególnie tych, które uchodziły za wiarygodne. Niestety te serwisy - głównie internetowe - które żywią się czyimś nieszczęściem z chęcią rozpisywały się na temat pogodynki, która przedawkowała. W ostatecznym rozrachunku to ona ponosiła konsekwencje nie tylko tamtej nocy, w której pewne rzeczy wyrwały się spod kontroli, ale również plotek, które dotarły do jej przełożonych i sprawiły, że na krótki czas musiała odetchnąć od prognozy pogody. Wracając ze szpitala nie mogła rzucić się w wir pracy i kontynuować swojego życia jakby nigdy nic, a ukrywanie się w swoich czterech ścianach odrobinę ją przytłaczało. Telefon od Blake’a był dla niej okazją do ucieczki wybawieniem z tej ponurej aury, jaka jej towarzyszyła w ostatnim czasie, dlatego bez wahania przystała na jego propozycję. Musiała poświęcić trochę czasu, by doprowadzić się do porządku, ponieważ od powrotu ze szpitala kręciła się po mieszkaniu w dresach i luźnych koszulkach, nie przykładając zbyt wielkiej uwagi do swojego wyglądu. Niestety nawet orzeźwiający prysznic i świeża fryzura nie zdołały ukryć tego, że w ostatnim czasie nie była w najlepszej formie. Szykując się do wyjścia starała się nie myśleć o tym, że jednym z tematów ich rozmów może być Robert, który choć nie był główną przyczyną jej załamania, z całą pewnością się do niego przyczynił. Dostrzegając na wyświetlaczu wiadomość od mężczyzny odpisała: 2 minuty i będę! po czym zgarnęła najpotrzebniejsze rzeczy do torebki, złapała klucze w dłoń i w końcu - aż dziwnie się z tym czuła! - opuściła dom.
Posyłając mu lekki uśmiech odwróciła się jeszcze na moment, by zamknąć drzwi, po czym skierowała swoje kroki w jego stronę. Dłonie odruchowo schowała do kieszeni kurtki wraz z kluczami, kiedy poczuła, że temperatura dzisiaj nie rozpieszcza. Dla niej było zimno, ale to zrozumiałe w przypadku zwolenniczki egzotycznych klimatów. Podchodząc nieco bliżej mógł zauważyć lekkie zawahanie z jej strony, przy którym zwęziła brwi początkowo nie rozumiejąc pytania. Dopiero po chwili złapała do czego zmierzał. — Och, wolałabym pozostać przy niefortunnym zrządzeniu losu — stwierdziła, a bezradne westchnięcie opuściło jej usta, bo prawdę mówiąc brakowało jej słów, by opisać to pasmo nieszczęść jakie rozciągnęło się w jej życiu. — Nie chcę trzymać się tradycji, która sprawia, że wyglądam jak kupka nieszczęścia, a i tobie wolałabym na przyszłość oszczędzić takich widoków — i kto wie, może kiedyś się jej uda? W końcu do trzech razy sztuka, prawda? — Poza tym - choć to nieco dołujące - muszę przyznać, że ty wyglądasz świetnie — w szczególności teraz, kiedy przystanęła tuż obok niego uwidaczniając różnicę.
— Wiesz co? W tej chwili nawet nie będę dyskutować na temat pozbawienia mnie praw do podjęcia decyzji w sprawie wyjazdu za miasto, ponieważ moja chęć wyrwania się stąd jest tak wielka, że jest mi obojętne, czy będzie to moja dobrowolna decyzja, czy może porwanie — żartobliwy ton był swego rodzaju kamuflażem pt. I’m fine, kiedy bez żadnego sprzeciwu zajęła miejsce pasażera. Nie była pewna, czy to kwestia pierwszego wyjścia z domu od wielu dni, piosenki jaka rozgrywała się w tle, czy może to za sprawą jego towarzystwa, ale poczuła... ulgę. Miła odmiana pośród dni nieustającego napięcia.
— Nie, ale czuję, że dzisiaj to zmienimy... — nazwa brzmiała znajomo, ale tak naprawdę nie miała pojęcia, co to za miejsce. Zupełnie zapomniała o tym, jak razem z Saoirse wybrały się do ośrodka wypoczynkowego w tamtej okolicy.
Rozsiadając się wygodnie pozwoliła piosence wybrzmieć do końca i dopiero po chwili zerknęła na Blake’a. Zawieszając na nim swoje spojrzenie przez dłuższy czas zastanawiała się, czy warto zakłócać spokój podróży tematami, które w pewien sposób nad nimi wisiały.
—…skoro już w temacie zmian jesteśmy — zaczęła, a kącik ust drgnął tworząc delikatny uśmiech — Dzisiaj nie motocykl? — chyba uznała, że na ten moment cięższe tematy zupełnie jej nie leżą.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Granica między kierowaniem się dobrem a wyborem złego była niesamowicie cienka i często - niestety - potrafiła zacierać się jeszcze przed wyborem: czy na pewno chcieliśmy to zrobić, czy może należało ponownie przemyśleć swoje stanowisko. Blake Griffith już dawno porzucił za sobą patrzenie na świat za pomocą utartych, schematycznych definicji, które co prawda mogły w sposób słuszny wyścielać strony grubych, edukacyjnych ksiąg, lecz niekoniecznie oceniał za ich pomocą ludzi. Nic nie było t y l k o czarne, ani t y l k o i wyłącznie białe; gdzieś na drugim planie obrazu - na pierwszy rzut oka - klarownie przedstawiającego sytuację dryfowały motywy, bodźcami burzącymi fale były emocje, a powietrze mąciła niezawodna intuicja. To, co w oczach jednej osoby mogło jawić się jako szczerze wyciągnięta dłoń w geście pomocy, w tęczówkach i zamyśle drugiej było cwaną, interesowną próbą osiągnięcia wyznaczonego wcześniej celu. Między innymi - ale nie tylko dlatego - nie do końca ufał ludziom, do wielu spraw woląc podejść z dystansem i móc obserwować rozwój wydarzeń, dodatkowo ewentualnie unikając oberwania rykoszetem.
Nadmiar emocji, jakie unosiły się na szpitalnym korytarzu i gęsta atmosfera, bynajmniej nie uchroniły go, by ów rykoszt nie drasnął go ani trochę, a wręcz przeciwnie, były czynnikami wspierającymi nieprzyjemną wymianę zdań i poczucie zwątpienia w to, czy jest się traktowanym jak rodzina, czy jest się nią tylko w określonych warunkach. Na szczęście gorzki niesmak został zaledwie wspomnieniem, gdy długa rozmowa z Charlotte rozwiała pewne wątpliwości. Nie zmieniło się jednak - i to chyba było akurat czymś d o b r y m - jego nastawienie do Ariel, a może nawet wbrew nastawieniu sióstr Hughes i temu, co powinien polubił ją bardziej.
- Przyszłość chyba nam nie sprzyja - posłał w eter, nim wszedł do samochodu i odpalił silnik. Mówił zdawkowo, a rzucone hasła pozbawione były jak na razie konkretów, aczkolwiek i to planował nadrobić i w sposób czytelny określić swoje myśli.
- Skoro tak rzadko krzyżuje nasze drogi. Ostatnio, jeszcze przed szpitalem, widzieliśmy się... - Pod moim prysznicem? W sypialni? Czy może już przy drzwiach wyjściowych? - Dawno - skwitował krótko, bowiem nie potrafił sobie przypomnieć kolejnej okazji, kiedy to mogli wymienić chociażby kilka zdań, bynajmniej nie zawierających w swoim przekazie ani jednego, małego kłamstwa. Z drugiej strony uniesiona w pytającym geście brew mogła sugerować, iż rzeczywiście zastanawiał się czy nie było żadnego razu w międzyczasie.
Kącik ust uniósł mu się w pewnym siebie, zuchwałym uśmiechu, co można było także dostrzec w zadziornym spojrzeniu posłanym blondynce. Nie trwało długo, by do całego obrazka nie dołączyły rozłożone na boki ręce i ciche parsknięcie śmiechem.
- Czyli u mnie bez zmian. Jak zawsze najlepiej - powiedział, dopiero teraz pozwalając sobie na coś, co nie do końca było zgodne z prawdą, a Ariel musiała musiała o tym wiedzieć całkiem nieźle, wszak i on po zabawach na ubiegłorocznym Halloween nabawił się paru niezbyt ciekawych szram, siniaków i do tego skręconej kostki. Pewnie dlatego - że prawdopodobnie miała to nadal w pamięci - pokusił się o ten żart, inaczej zapewne wychodząc na strasznego (większego, niż był) buca z wybujałym ego. Wbrew pozorom od mniemania o sobie, Griffith miał większy dystans do samego siebie i opinii ludzi w związku z jego osobą. I całkiem przyjemnie mu się z tym żyło.
I coś podobnego doradziłby blondynce; by nie przejmowała się plotkami na swój temat, krzywymi spojrzeniami, szeptami za plecami, o ile i takowe zaczęłyby się pojawiać. Niestety - albo i stety - był daleki od czytania gazet, czy innych portali plotkarskich, więc nie miał świadomości tych zawirowań, jakie polubiły ostatnimi czasy jej codzienność.
- Nigdy nie powiedziałbym, że aż tak mogłabyś mi ufać - mruknął z rozbawieniem, posyłając jej krótkie, przelotne spojrzenie, jakie zatrzymało się na profilu pogodynki. Szybko tego pożałował, gdy w myślach - za co naprawdę mocno siebie ganił i próbował wyzbyć - przemknęło imię różne od tego noszonego przez Darling. Krótkie zanotowanie wskazówki dla samego siebie: muszę z nią o tym porozmawiać sprawiło, że równocześnie poczuł coś w rodzaju ulgi, jak i nieprzyjemnie dominującego nad nią poczucia, że... i tak nie zrozumie, a on w związku z tym zostanie źle odebrany.
- Wspominałem, że ostatnio zostawiłaś na moich żebrach ślady swoich paznokci - przypomniał, starając się zabrzmieć z powagą, jednakże zbyt długo nie potrafił jej utrzymać, a on pokręcił głową.
- Uznałem, że tak będzie dziś wygodniej - wyjaśnił, następnie kierując się w stronę wcześniej wspomnianej destynacji, jaką mieli obrać. O dziwo, jak zdążył się przekonać, nawet wielu mieszkańców Seattle nie było w tamtych okolicach, a samemu uważał je - i rzecz jasna klimat - za całkiem ciekawe i będące miłą odskocznią od zatłoczonego, głośnego Szmaragdowego Miasta.
- Nie marzy ci się powrót do Kalifornii i naładowanie baterii? Albo nawet krótki urlop? - zapytał po chwili. - Jesień nie jest moją ulubioną porą roku, kiedy za oknem widzimy taki obraz... - rzucił, ruchem głowy wskazując na mokry asfalt, czy dominującą nad żywymi kolorami szarość. Pewnie dla wielu Blake Griffith mógł wydawać się kimś idealnie wpisującym się w takową aurę, lecz zdecydowanie wolał, gdy było ciepło.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przyszłość była jedną wielką zagadką, ale jednego była pewna - chciała jej doczekać. Ostatnie dni spędzone na wnikliwej analizie wielu zdarzeń, które pchnęły ją na skraj przepaści, doprowadziły do upewnienia się, że skok nie jest wyjściem, a jedynie… ucieczką, której miała już dość. Była wyczerpana, nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Jej wątłe ciało spoczywające na panelach to najlepszy przykład tego, do czego może doprowadzić pogoń za czymś nierealnym. Nie, to nie mowa o marzeniach, a widmach przeszłości i zaklętych w niej pragnieniach, które już dawno powinna zostawić za sobą, a nie desperacko realizować. Oprzytomniała w końcu. Zyskała, a właściwie odzyskała swój czas i teraz - nareszcie! - pierwszy raz od bardzo dawna mogła sięgnąć po marzenia, tak piękne w swojej prostocie. Jej problemy magicznie nie zniknęły, a jej demony zapewne czekają w ukryciu, by uderzyć po raz kolejny, ale tym razem miała odwagę się im przeciwstawić i nie zamierzała się poddać. Kochała życie i niczym dziecko z należytym zaciekawieniem odkrywała to co nowe, zachwycając się tym jakby zwariowała. Taka była w Nowym Jorku, taka była w Los Angeles i teraz taką zamierzała się stać w Seattle. Zboczyła ze swojej drogi na zbyt długi czas, ale wracała na dobre tory i nie da się tak łatwo wykoleić po raz kolejny.
Poniekąd dlatego nie mogła zgodzić się z jego słowami. — Tego nie wiesz — przyszłości nikt nie zna, prawda? — Owszem, minęło wiele czasu od naszego ostatniego spotkania, ale może zadziałało to na naszą korzyść? Poza tym te miesiące były… intensywne i wyczerpujące, prawdę powiedziawszy przemknęły tak szybko, że nasze ostatnie spotkanie wcale nie wydawało się tak odległe, jak teraz, kiedy na spokojnie mogę to sobie przekalkulować — wyznała nie sięgając po kiepskie wymówki: chciałam się odezwać, ponieważ one niczego nie zmienią.
— Przyszłość jest jednak w naszych rękach, więc jeśli tylko będziesz chciał — zaczęła, zerkając na niego nieśmiało w pośpiechu dodając — możemy razem postarać się, by nasze spotkania były częstsze — ona nie miałaby nic przeciwko.
Griffith miał w sobie coś, co intrygowało Darling - ta nutka tajemniczości, żartobliwy ton, niekiedy ironiczne wstawki i dystans do samego siebie. Dla niektórych takie zachowanie wprawia w dyskomfort, ale ona czuła się jak ryba w wodzie i dlatego z wymownym uśmiechem powtórzyła po nim — jak zawsze — nawet jeśli oboje wiedzieli, że to nieprawda.
Informacje, które obiegły w ostatnich dniach prawie wszystkie “szanujące” się serwisy plotkarskie, nie były dla Ariel, aż tak wielkim ciężarem. Wiele skrajnych emocji towarzyszyło jej, kiedy po raz pierwszy natknęła się na swoje nazwisko zestawione ze słowem przedawkowanie, ale jako jedyna znała prawdę na temat tego co zaszło i nie zamierzała się w tego tłumaczyć. W Los Angeles doświadczyła już medialnej nagonki po sprawie o molestowanie i poniekąd wiedziała, że każde jej słowo można wykorzystać i odwrócić na niekorzyść. Wtedy sprawa była inna i milczeć nie zamierzała, bo prawda była w niej i musiała wybrzmieć. Teraz ziarnko prawdy skrywały nawet portale plotkarskie najgorszego sortu, ponieważ kombinacja leków i alkoholu poprzedzona wyraźnym osłabieniem dała efekt przedawkowania, ale nie zamierzała nikomu udowadniać tego, że naprawdę chce żyć i nie skrywa w sobie samobójczych zapędów.
Zamiast wchodzić w dyskusję postanowiła żyć - tu i teraz.
Ja nawet sobie nie mogę ufać — podsumowała z rozbawieniem, ale tym razem…cholera nie żartowała. Zdając sobie z tego sprawę na krótką chwilę spoważniała, myślami uciekając do mrocznych wspomnień tamtego wieczoru, który mógł być jej ostatnim. Dopiero wzmianka o paznokciach sprawiła, że powróciła do rzeczywistości delikatnie się uśmiechając.
— Jeśli sądzisz, że moje pazury wbite w twoje żebra to efekt szybkiej przejażdżki to jeszcze mnie zbyt dobrze nie znasz — zadziornie odpowiedziała na jego zaczepkę lecz po chwili zaczerpnęła głębszy oddech. — To był ciężki dzień i wtedy… wiesz, chyba musiałam jakoś odreagować. Padło na ciebie — ryzykowne posunięcie, bo po tym jak odreagowała sobie na Robercie ten padł trupem. Całe szczęście, że jej paznokcie nie zakończyły ich żywota w drodze do szpitala. — Tak czy siak cieszę się, wybrałeś samochód, bo inaczej byłbyś współwinnym łamania lekarskich zaleceń według których powinnam oszczędzać się i wypoczywać — drobne ostrzeżenie? Możliwe, ale w żartobliwym tonie. Prawdę mówiąc wchodzenia w szczegóły nie miała w planach, ale on z pewnością sam zdążył zauważyć, że Darling tego dnia nie wygląda najlepiej.
— Do Kalifornii? — nie była pewna dlaczego tak ją to zaskoczyło, ale swoje zdziwienie szybko zamaskowała rozbawieniem. — Nie, na ten moment nie chciałabym tam wrócić — to przywiałoby wspomnienia: może te dobre lub niekoniecznie, ale nie czuła się na siłach by tak ryzykować. — ale z chęcią wybrałabym się w jakieś inne ciepłe miejsce, jesienna aura Seattle chyba mi nie służy — a raczej na pewno, a jednak wciąż odważnie stawiała jej czoła układając swoje życie w Szmaragdowym Mieście. Ciekawe na jak długo, huh? — A pytasz…?— zerknęła na niego z zaciekawieniem, jakby właśnie próbowała rozszyfrować jego plany na najbliższy czas — z czystej ciekawości, czy masz w planach Kalifornię?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zbyt wiele czasu - głównie w więzieniu, bowiem tam zdawał się mieć jego nadmiar - poświęcił bezsensownym gdybaniom na temat tego, jak jego życie mogłoby wyglądać, jeżeli wraz z Ivy pożegnaliby się ze znajomymi prędzej, tym samym unikając - w jakimś stopniu - tak wyraźnych konsekwencji tamtej nocy. Wiedział, że na pewno miałby olbrzymie wyrzuty sumienia w związku z tym, że go nie było; że nie mógł zrobić n i c, aby w jakikolwiek sposób pomóc Nathalie i Jamesowi, a tym samym zapobiec tragedii. Z całą pewnością gniew wobec samego siebie przeplatałby się ze swojego rodzaju ulgą, wszak Ivory - dopiero późniejszej kalkulacji on - byli cali. Mnogość scenariuszy pozostawała gorzki posmak, a mężczyzna świadomie sabotując swój humor, w myślach pisał kolejne. Co byłoby gdyby już na pierwszej rozprawie zrozumieli, że jest niewinny, albo wiedzieli to od początku; kajdanki uwięziłyby nadgarstki prawdziwego sprawcy, a Blake Griffith w ciszy mógłby przeżywać żałobę...
...co, jeśli od samego początku pamiętałby jak wyglądała prawda i przestał się zadręczać oskarżeniami uderzającymi w niego ze wszystkich stron, skoro najmocniejsze ciosy i tak potrafił zadać on sobie samemu.
To nie miało żadnego sensu; ani dokładna analiza wzorców zachowań z kiedyś, ani próba zaplanowania przyszłości tak, aby wszystko zawsze szło po naszej myśli. Trzymał się tego, aby mieć otwarty umysł na różne opcje, by sytuacja nie była w stanie sprawić, że nagle straci rezon i nie będzie potrafił nad nią zapanować. Z bezsilnością trzymał się długo, bez problemu zauważając, iż to niezwykle toksyczna i niszcząca relacja. Teraz liczyły się dla niego wyłącznie te, które były dobre.
- Masz rację - potwierdził, dodając do swoich słów pojedyncze skinienie głową, aczkolwiek wzrok stale miał utkwiony z uwagą na drodze i przemierzanych milach. Jego chyba było kluczowe, bowiem nawet sam zakręt - i to, co mogli za nim spotkać - był swojego rodzaju tajemnicą.
- Chcesz o tym porozmawiać? O tych wyczerpujących miesiącach - zapytał, na ułamek sekundy spoglądając na profil blondynki. Bynajmniej nie pytał przez to, że należał do osób wścibskich, które karmią się cudzymi nieszczęściami i uśmiechają z satysfakcją wtedy, kiedy drugiej osobie nic nie wychodzi tak, jak pragnęli. Z drugiej strony - nie posiadał również olbrzymich pokładów empatii i dobra, wobec czego trzymał kciuki za sukcesy każdego dookoła; był gdzieś po środku, nie odpowiadając obojętnością dla tych, którzy obojętni mu nie byli, a Ariel zdążył polubić.
- Jeśli nie, to możemy pomilczeć, albo... możesz mi coś zaśpiewać - zasugerował, a w tym samym czasie kącik ust mężczyzny drgnął w łagodnym uśmiechu, kiedy ruchem głowy wskazał na coś leżącego na tylnym siedzeniu. W czarnym, zasuniętym na zamek pokrowcu znajdowała się gitara akustyczna; z reguły miał ją w domu, rzadko kiedy zabierał ze sobą, aczkolwiek sądził, że tego popołudnia mogła nie tylko się przydać, co i poprawić nastroje.
- W takim razie z niecierpliwością będę czekał na kolejne zaproszenie - przyznał, dla odmiany - skoro stali na światłach - starają się złapać dłuższe spojrzenie siedzącej obok blondynki. Dobrze, że w porę ugryzł się w język i nie zaprosił jej - na przykład - dla odmiany do swojej pracy, skoro aktualnie zarówno domy pogrzebowe mogły jej się kojarzyć, delikatnie mówiąc, kiepsko, a do tego w Serenity pracowała... Leslie, co także mogło sprawić, że atmosfera byłaby cięższa.
- Pozwolisz, że i ja będę z tym ostrożny, skoro uprzedziłaś, że zamierzasz namieszać w moim życiu. - Nawet jeśli temat z pozoru wydawał się trudnym i niekoniecznie pozytywnym (bo kiedy namieszanie w życiu miało być czymś dobrym?), uśmiech jeszcze przez jakiś czas zdobił oblicze Griffitha. Gdzieś z tyłu głowy pojawiło się jednak mniej optymistyczne pytanie: Co takiego się wydarzyło, że przestała sobie ufać? Nie zadał go głośno, a uniesioną brwią zapytał w niemy sposób o co chodzi. Mogła kontynuować, jeżeli miała ochotę - jeśli nie, nie musiała. Oferował jej brak oceniania i swobodę; niby nic, a dla niego samego - po wielu doświadczeniach - znaczyło to naprawdę dużo.
- Szczerze mówiąc... wolę, kiedy kobiety zostawiają mi tego typu pamiątki w innych okolicznościach, ale... - urwał i nie potrafiąc na długo utrzymać powagi, parsknął krótkim, nieco zachrypniętym śmiechem. Zadowolenie prędko uleciało, kiedy i temperatura w samochodzie zdawała się spaść o kilka stopni.
- Hm? - mruknął i zmarszczył czoło w wyrazie konsternacji. - Tym razem musisz dokończyć. Zalecenia, lekarz...? - zapytał, mając nadzieję, że skoro sama zaczęła ten temat, to nie będzie musiał wyciągać z niej siłą kontynuacji. Z dozą nerwowości poskrobał się po kilkudniowym zaroście, gdy poza niepewnością odnośnie stanu Ariel, doszły wątpliwości - czy aby na pewno te porwanie było słuszne?
- Przypomniał mi się twój kolega-marynarz - skwitował kpiąco (i nie do końca świadomie, że tak to zabrzmiało). - I słoneczne klimaty, które chętnie bym z tymi w Seattle. Tylko raczej nie z nim w pakiecie... - Średnio wesołe miał wspomnienia związane z przypadkowym odczytaniem wiadomości Darling, choć ostatecznie - chyba - wyszło w porządku, że na nie wpadł, a one ostudziły inne, niespodziewanie pojawiające się emocje.
Ps. Royce też był zadowolony na pewno, wszak Blake Griffith w jego podejrzliwych oczach fałszerza nie wyglądał na kogoś, kto ma dobre intencje wobec... kogokolwiek, a Darling pozostawała - nadal - jego ulubioną pogodynką i już nie sąsiadką.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Za każdym razem, kiedy w myślach robiła przegląd ostatnich miesięcy, nie mogła wyzbyć się wrażenia, że to… głupie? Na świecie żyło tak wiele ludzi, którzy każdego dnia zmagali się z większymi trudnościami. Takimi przy których jej problemy są właściwie niczym, a jednak każdą najmniejszą cząstką swojego ciała czuła się źle i zupełnie sobie z tym nie radziła. Może na skalę światowych dramatów jej troski nie miały większego znaczenia, ale lokalnie - a dokładniej w jej świecie - oddziaływały na każdy aspekt życia. Sprawiały, że brakowało jej tchu, a strach uczepił się jej ramienia i żadne siły nie potrafiły go oderwać.
— Nawet jeśli chcę… nie wiem, co mogłabym ci powiedzieć — wypowiadając słowa przesiąknięte nutą bezradności czuła się bezpiecznie. Trudno to wytłumaczyć, ale wiedziała, że gdyby tylko potrafiła to jakoś objaśnić, nie miałaby problemu z tym, by się przed nim otworzyć. Problem w tym, że sama miała trudność w zrozumieniu przyczyny swojego samopoczucia. — Trochę tak, jakby ktoś wyssał ze mnie całą energię nim zdążyłam dostrzec, kto za tym stoi — nie wiedziała dlaczego czuje się paskudnie, więc jak miała uporać się z tym, skoro tak trudno odszukać przyczynę. Przecież nie była obojętna, naprawdę szukała epicentrum swojego problemu, ale odbijała się tylko od ściany do ściany. — Wiem, że to głupio brzmi, ale nie potrafię tego inaczej opisać. W pewnym momencie coś zaczęło się sypać. Właściwie obstawiam, że ten proces trwał już cholernie długi czas, a skutecznie ignorowanie problemów - czymkolwiek one są - sprawiło, że moje ciało postanowiło się zbuntować — dla kogoś, kto nie przeżył czegoś podobnego, pewnie jej zlepek słów był pozbawiony sensu. Nie wiedziała po której stronie jest Blake, ale i tak ośmieliła się kontynuować. — Zaczęło się od niewinnych duszności, a później było już tylko gorzej. Niekiedy myślałam, że się duszę, a najgorsze jest to, że każda wizyta u lekarza kończyła się stwierdzeniem, że jestem okazem zdrowia...więc dlaczego wcale się tak nie czuję? I wiesz co? Jestem tym zwyczajnie kurewsko zmęczona... Nawet nie mam ochoty śpiewać — a to świadczyło o tym, że robiło się poważnie. Każdy kolejny epizod zbliżał ją do stanów lękowych, prowokował trudności w zasypianiu, a w następstwie tych zdarzeń czuła się źle...fizycznie, ale też psychicznie. Przeciwbólowe przeplatała tabletkami uspokajającymi i zamiast pozbyć się przyczyny, łagodziła jedynie objawy. — Może później spróbuję — dodała z uśmiechem, który w obliczu wcześniejszej wypowiedzi do najszczerszych nie należał, ale starała się załagodzić sytuację, gdy tylko poczuła, że atmosfera zaczyna gęstnieć.
— Postaram się nie zwlekać z nim zbyt długo — zapewniła jednocześnie czując, że robi to nie tylko dla ich relacji, ale też dla swojego dobra. Może ostatnie miesiące nie należały do najlepszych, bo odrobinę się zdystansowała? Dopadła ją jesienna chandra i zamiast wyjść do ludzi postanowiła się ukryć przed światem?
  • Z powodu chandry nie ląduje się w szpitalu, Darling.
— Potrafisz być ostrożny? — zapytała, nie kryjąc lekkiego rozbawienia. Mieli za sobą kilka spotkań podczas których ostrożność raczej nie była cechą, którą mogłaby zaobserwować u niego. Właściwie prędzej wrzuciłaby go do grupy skłonnej do ryzyka, dlatego nie do końca wierzyła w jego słowa, a uśmieszek, który zdobił jego twarz tylko ją ją tym utwierdzał.
Sukces! Przez krótką chwilę udało się zażegnać smętną atmosferę jaka ich otaczała, po jej wyznaniu. Niestety musiała palnąć coś, co ponownie ich do niej zbliżyło. Ciężko westchnęła, gdy tylko usłyszała jego musisz i ruchem głowy natychmiast zaprzeczyła. Przecież nie musiała… ale wiedziała, że prędzej czy później i tak się przyzna.
Krótką chwilę milczała obserwując krajobraz zmieniający się za szybą. Najwyraźniej próbowała znaleźć odpowiednie słowa, ale jak na złość jej to nie wychodziło. — Tamtego dnia, kiedy byliśmy w szpitalu... wróciłam do niego. Nocą, a właściwie już o świcie dnia następnego - to mało istotne — ta część była dość prosta do powiedzenia. Nasuwa się jednak pytanie: po co? — Co prawda nie z własnej woli, ponieważ nie do końca byłam świadoma tego co się dzieje, ale… — zacięła się. Zabrakło jej słów, by w jakiś logiczny sposób nakreślić sytuację, by w chwili, kiedy przyzna dlaczego tam trafiła, nie wyszła na całkowitą wariatkę. — spędziłam tam trochę czasu nim całkiem doszłam do siebie — dodała w ramach wyjaśnienia; błądząc wokół tematu za wszelką cenę próbowała potajemnie wbić mu do głowy przekaz: zrobiłam coś złego, ale już jest okej. naprawdę!
— Tamten dzień był koszmarny, nie tylko z powodu… — Roberta - gula utknęła jej w gardle, kiedy próbowała wymówić jego imię — tego wszystkiego co mi powiedział, tego jak sprawy się skomplikowały, jak… — skończył? Głęboki wdech Ariel, nie zapominaj o tym. — Jak wspomniałam od długiego czasu czułam się koszmarnie, od dwóch tygodni walczyłam z migreną powracającą jak bumerang. Tamta rozmowa w szpitalu… one… to już było dla mnie zbyt wiele — a to nawet nie był wieczór. — Poszłam do baru, trochę — nieśmiałe, ale wymowne spojrzenie świadczyło o tym, że stwierdzenie trochę było mocno zakłamane — wypiłam, trafiłam na imprezę i… — mówiła dalej, a informacji o lekarskich zaleceniach dalej brakowało — przeszłość postanowiła o sobie jeszcze przypomnieć, jakby mi było mało. Wpadłam na kogoś, ale to nieważne tak naprawdę… Dość nieudolnie zmierzam do tego, że w chaosie ostatnich dni, a właściwie tygodni, mogłam odrobinę przesadzić i zatrzeć granicę pomiędzy tabletkami przeciwbólowymi, alkoholem i środkami na uspokojenie — ostatnią część wyrzuciła z siebie dość szybko, ale chyba nie na tyle, by była niezrozumiała. — W sumie nie ma o czym mówić. Mój lekarz chce mieć mnie jeszcze na oku jakiś czas — jakby obawiał się, że jednak w tym wszystkim było ziarenko działania celowego.
  • A przecież nie było, prawda?
    — …
— Mój kolega marynarz pewnie też by chciał — dodała nawiązując do postawy lekarza, a kącikowy uśmiech znów miał być zabiegiem łagodzącym atmosferę; Royce może i zgrywał twardziela, ale zawsze się o nią troszczył — dlatego nawet mu o tym nie powiedziałam — chyba nieco obawiała się tego, że wpadłby nagle, bez żadnego ostrzeżenia i da jej potężny opieprz. Wiedziała, że postąpiła nieodpowiedzialnie i najwyraźniej potrzebuje pomocy specjalisty, ale chyba nie była gotowa na gniewie najbliższych. Mama też o niczym nie miała pojęcia. — Tak, czy inaczej — klasnęła w ręce próbując wykrzesać z siebie pozytywne nastawienie — mam nadzieje, że nie zapomnisz o mnie, kiedy już będziesz rezerwował sobie lot w jakimś ciepłym kierunku — dodała pół żartem, pół serio, a tak naprawdę zależało jej na tym, by nieco odbiec od wcześniejszego tematu. Do tego stopnia, że była gotowa zorganizować im wakacje.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Słuchał. W ciszy, cierpliwie, bez niepotrzebnych wtrąceń, czy ponaglających spojrzeń kierowanych w stronę siedzącej na fotelu pasażera blondynki. Co jakiś czas jednak wzrok mężczyzny lądował na kobiecym profilu; na jasnej cerze, uniesionym na kilka ulotnych sekund kąciku kształtnych ust, nie do końca wierząc w to, by którykolwiek z tych krótkich uśmiechów był wyrazem szczerego zadowolenia. Znał t a k i e uśmiechy; nie musiała zdradzać mu swojej definicji, ani wyjaśniać dlaczego przywdziewała je na twarz, bowiem niejednokrotnie próbował zbyć innych podobnym do tego wyrazem. Pojedynczym prychnięciem, pełnym nonszalancji wzruszeniem ramion, czy uśmiechem zbudowanym z pozorów. Tak niekiedy było prościej, wygodniej, ale - w ostatecznym rozrachunku - czy na pewno... lepiej?
Słuchał. Długo ignorował lecącą w tle piosenkę, a kiedy melodyjny rytm perkusji wydał się zbyt głośnym, bez dłuższego namysłu ściszył radiostację, aby nie przerwała potoku słów wypowiadanych przez kobietę. A on był obok; gotowy w każdej chwili wyciągnąć w jej kierunku dłoń, gdyby fale chciały porwać ją dalej, wciągnąć pod powierzchnię i uniemożliwić zrzucenia z ramion ciężaru, który od dawna nosiła. Ciężaru na tyle przytłaczającego, że opadając na wiotką klatkę piersiową, powoli uniemożliwiał zaczerpnięcie głębokiego haustu powietrza.
Imię zobowiązuje, Darling, nic ci się przy mnie nie może stać; nie pozwolę ci utonąć.
Słuchał, nawet jeżeli wątpił w swoje umiejętności prawienia dobrych, mądrych rad, wszak samemu od lat przyciągał kłopoty niczym magnes. Część z nich wydawała się wypadkową wielu czynników, lecz niektórym z nich mniej, lub bardziej świadomie pomógł, tym samym szkodząc samemu sobie. Słuchał, nie zamierzając udawać, że jest w tej - jakiejkolwiek - dziedzinie specjalistą, aczkolwiek miał świadomość, że w niektórych przypadkach sam fakt wysłuchania przez drugą osobę, był w stanie pomóc.
- Kiedy dowiedziałem się, że Ivy... - podjął po chwili, pozornie nie nawiązując do niczego, czym się przed momentem z nim podzieliła. Pozornie, ponieważ sądził, że może zrozumieć ją lepiej, niżeli mogło się komukolwiek wydawać.
- Ivory. Była moją narzeczoną, a twoją, jak się okazało, siostrą... - Przyrodnią, ale to nie miało znaczenia. - Kiedy dowiedziałem się, że nie żyje, kilka kolejnych... - Dni? Tygodni? M i e s i ę c y? No dalej, Griffith, przecież doskonale znasz odpowiedź. - Przez... jakiś czas też nie potrafiłem się pozbierać. Żałoba, poczucie winy w związku z tym, że... - Nerwowe, pozbawione sensownego rytmu i osadzone w chaosie myśli dudnienie palcami o kierownicę bynajmniej nie pomogło mu pozbierać myśli, które wyrzucał z siebie w postaci nieskładnych słów.
Kurwa, to nadal było ciężkie.
- Obiecałem jej coś i nie dotrzymałem słowa. Dużo... różnych czynników się nawarstwiło - mruknął cicho i lekko wzruszył ramionami, z jakimś krzywym, pozbawionym pozytywnej nuty, uśmiechem. - Zmierzam do tego, że... wiem jak to jest, kiedy nie możesz złapać tchu. Wiem też jak to jest, kiedy przestajesz chcieć oddychać - powiedział, co było chyba jednym z najszczerszych a równocześnie najbardziej osobistych wyznań, z których się jej - komukolwiek - zwierzył.
- Nie musisz śpiewać - poinformował po chwili, a dla potwierdzenia braku jakiegokolwiek zobowiązania, pokręcił głową. To nie tak, że chciał ją do czegoś przymusić, albo siłą perswazji mało subtelnie zasugerować, że właśnie tego by chciał. Lubił jej śpiew, o czym przed kilkoma miesiącami wspomniał, ale ponadto lubił - wbrew pozorom - dawać innym ludziom swobodę bycia sobą i świadomość tego, że mogą sami podejmować swoje własne decyzje i wybory.
Byli wolni, przy tym tak często nie doceniając tego faktu. On nauczył się to robić.
- Umiem wiele rzeczy, Darling, po prostu - jeszcze - za słabo mnie znasz - zasugerował, tym razem racząc ją szczerym, dłuższym uśmiechem. Nie porwał jej za miasto przecież po to, aby wpleść między dialog grobową atmosferę. Gdyby chciał, to mógł to zrobić bliżej, w końcu posiadał połowę udziałów w zakładzie pogrzebowym.
- Przykro mi... - Nie, nie z powodu śmierci jej ojca. -...że Robert Hughes nawet po tym, jak umarł, przyczynił się do czyjegoś kiepskiego samopoczucia. - Było to prawdopodobne dalekie od miana subtelnego, jak i nie wiedział, czy stanowiło coś, co chciała usłyszeć pogodynka, a wcześniej powinno wyjść z jego ust, ale taki też był Griffith. Bezpośredni; mówił rzeczy, jakie miał na końcu języka, nie bawiąc się we wcześniejsze łagodzenie danej kwestii zbędnym zawoalowaniem.
- Wcale im się nie dziwię, wiesz? - zagaił, unosząc w pytający sposób brew. Jeszcze jedno, krótkie spojrzenie osiadło na profilu Ariel, nim spojrzał w lusterko i skręcił, niedługo później zatrzymując się na parkingu nieopodal wybranego wcześniej - w związku z tym, że wspominał te miejsce całkiem dobrze - baru.
- Wspominałem, że wyglądasz dziś odrobinę słabiej. Teraz znam powód. - Lekkie skinienie głową było niemym potwierdzeniem wypowiedzianego wcześniej monologu, w którym nawet nie próbował ukryć tego, że stan kobiecy i potrafił zaniepokoić i jego.
- To propozycja? Jeśli tak, to całkiem odważna - skwitował z rozbawieniem, jakie prędko przeszło w uśmiech. Nie czekając dłużej, wyszedł z samochodu i zatrzymał się przed nim, oczekując na dołączenie znajomej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ivy...
Imię choć do żadnej twarzy nie pasowało, coś jednak znaczyło. Może za sprawą sposobu w jaki je wymawiał, a może wynikało to ze świadomości, że była jedną z sióstr i… w zasadzie nic o niej nie wiedziała. Tak wiele nieodkrytych kart jeszcze pozostało, ale Darling już nie była taka pewna tego, czy chce je poznać. To nie była jej szczęśliwa talia, a rozdanie wybitnie pechowe, dlatego rozważała przerwanie gry, a właściwie…chyba już to zrobiła - w tamtej chwili, kiedy mury szpitala opuściła i nawet nie obejrzała się za siebie. Robert przeszedł do historii, a jedyna z sióstr, z którą kontakt chciałaby nawiązać, wyjechała. Reszta nie pozostawiła złudzeń, co do tego, że znać jej nie chce, a i ona sama nie tliła w sobie uczuć do nawiązywania relacji z kimś, kogo w nieco innym - lepszym - świecie mogłaby nazwać siostrą.
Ivy...
Dla Darling nie znaczyła nic, ponieważ zabrakło… czasu. Los jednak chciał, by spotkała Blake’a, a dla nich czas okazał się łaskawszy; może nie mieli go zbyt wiele, ale wystarczająco, by dojść do momentu, w którym imię Ivory nie brzmiało już tak obco. Nie bez powodu mówi się, że ten, który odchodzi na zawsze żyć będzie w naszych wspomnieniach. Ona istniała w jego wspomnieniach, zdradzał go sposób w jaki imię jej wypowiadał.
Słuchała więc, tego co ma jej do powiedzenia, choć dostrzegała, że nie przychodzi mu to z łatwością. Nie przerywała, bowiem milcząc zrozumiała, że jeśli ktoś może ogarnąć rozumem, co w ostatnim czasie czuła, to właśnie on. Ironiczny uśmiech wkradł się na jej bladą twarz, ale nie miało to nic wspólnego z jego wyznaniem. Raczej było skierowane do jej myśli, do wspomnień które postanowiły uderzyć w nią ze zdwojoną siłą, a wszystko tylko po to, by przypomnieć jej czas, w którym o mały włos go nie skreśliła. I za co? Za kłamstwo, w którym sama żyła od wielu lat. O ironio! Odkryła właśnie, że w kimś, z kogo wroga uczynić próbowała, ma przyjaciela. Życie potrafi zaskakiwać każdego dnia, nawet dzisiaj.
— Dziękuję — wypowiedziane cicho i podszyte drżeniem, może było krótkim komentarzem, ale jakże wymownym. Za jednym słowem kryło się o wiele więcej, bo przecież nie musiał się obnażać, nie musiał do tego powracać, w zasadzie niczego nie musiał, a jednak…zrobił to.
— To okropne uczucie i nie chcę tego już nigdy przerabiać, a jednocześnie rośnie we mnie taki strach…obawa, że jeszcze, może nawet wkrótce, to znów powróci iii wiesz…chyba wpadam w błędne koło. Strach przed tym strasznym uczuciem… to głupie, wiem… — wyznała, próbując pozbierać myśli — ale jeszcze sobie z tym nie radzę — wyznała, starając się głęboko oddychać, jakby miało dać jej to namiastkę spokoju.
I kiedy chwila ciszy dała jej upragnione wytchnienie, uśmiechnęła się delikatnie. — Jaka ona była? — zapytała znienacka, szybko jednak dodając — Nie musisz odpowiadać, po prostu… nieważne — ciekawość, huh? Nigdy nad nią nie panowała.
— Może powinnam ten wyjazd potraktować jako taką misję odkrywania… — wymowne spojrzenie w jego kierunku było jednocześnie dokończeniem zdania: Ciebie! — Lubię przepracować to, co słabe, więc zajmijmy się lepszym poznaniem, huh? — może to pomoże im przegonić grobową atmosferę? O dziwo (!) nie chciała zgłębiać najskrytszych sekretów, a raczej zacząć od hmm, podstaw? Głupie? Możliwe. Śmieszne? Dla niektórych z pewnością, ale prawda była taka, że ludzie coraz częściej poznawali się w złej kolejności, często nawet pomijając początek pod pretekstem kiedyś do tego wrócimy, lecz później okazji brakuje i nagle okazuje się, że nie wiesz jaki kolor jest tym ulubionym, która piosenka dobrze nastraja drugą osobę, czy nawet co lubi jeść, a czego woli unikać. Nie są to sprawy niezbędne do życia, czy nawet utrzymania relacji, ale przecież czasem chodzi też o to, by wiedzieć o drugiej osobie coś tak po prostu, bez powodu. Ostatecznie sukces leży nie w odkryciu tego, co jest ulubione, a zapamiętaniu.
Może nie powinna (bo szacunek zmarłym niby się należy), ale cicho parsknęła słysząc słowa Blake’a. — Ten człowiek zbyt długi czas miał wpływ na moje samopoczucie — nawet wtedy, kiedy go jeszcze nie znała. Cholera, nawet wtedy kiedy była niewinnym dzieckiem. — Pora z tym skończyć — była już dużą dziewczynką, prawda? Powinna rozdzielać pewne kwestie, szczególnie te na które nie ma żadnego wpływu. Najwyraźniej - niestety - miała tendencje do zamartwiania się takimi sprawami, ale teraz poniekąd zmuszona do regularnej terapii, może będzie w stanie wyplątać się z pewnych schematów.
— Znasz to powiedzenie: do odważnych świat należy? — zapytała uśmiechając się w jego kierunku, po czym wzruszyła bezradnie ramionami. Nie zamierzała cofać propozycji, a co czas przyniesie, to się okaże. Teraz nie byli w najcieplejszym miejscu, ale wciąż mogła sięgnąć po jakiegoś tropikalnego drinka, prawda? Choć nie była pewna, czy alkohol obecnie jest dobrym pomysłem.
Podążając w ślady towarzysza wysiadła z samochodu, zerkając przelotnie na ich miejsce docelowe. Niewielki czerwony neon obwieszczał, że lokal był otwarty, więc nie zwlekała z tym, by skierować się w stronę drzwi. — Już wiem, że dobrze zrobi mi wyrwanie się z Seattle, chyba nawet powoli wraca mi apetyt. Ciekawe czy mają tu jakieś dobre burgery… — zastanowiła się na głos, kiedy przekroczyli próg.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Skinął niemo głową, nie precyzując, czy ta odpowiedź na kobiece dziękuje dotyczyła tego, iż nie ma sprawy, czy tego, że i on mógłby powiedzieć jej to samo i podziękować, że miał okazję na to, aby wyrzucić z siebie tych kilka zdań, których świadomość długo mu ciążyła. Pomimo mijającego czasu i ponad sześciu lat, od których nie było z nimi Ivory, gorzkie wspomnienie śmierci ukochanej osoby tkwiło gdzieś z tyłu głowy, tak jak i towarzyszył mu równie cierpki posmak niesprawiedliwości, z jaką musiał się zmierzyć, nie tylko w związku z odsiadką, a przede wszystkim nagłym, przymusowym pożegnaniem się z kimś, kto był dla niego najważniejszy. Odczuwał dysonans; z jednej strony buntował się, zaciskał gniewnie szczękę i obserwował bielejące knykcie mocno zbitych dłoni w pięści, kiedy po raz kolejny odmawiano mu możliwości uczestniczenia w ceremonii pogrzebowej, by niedługo później uzmysłowić sobie, że... wcale nie chciał w niej uczestniczyć. Wolał, aby przed oczami ukazywał mu się obraz uśmiechniętej, pełnej empatii, dobra i szczerości kobiety, niżeli miały zapamiętać jej bladą cerę, na której starannie zostały zakryte drobne piegi, które uwidaczniały się latem.
- To nie jest głupie - powiedział niemalże od razu, przekierowując wzrok na siedzącą obok kobietę. Nie chciał, aby odczuwała się nieswojo przez to, że wyjawiła mu coś, co siedziało w niej tak głęboko, czego być może się wstydziła i nie wiedziała w jakie słowa ubrać, aby sprawnie przekazać mu treść. Kiedy to zrobiła - ostatnim, czego mógł sobie życzyć było to, by miała zdefiniować poprzednie minuty słowem tak niepasującym, jak: głupie. Pokręcił głową i wypuścił ciężko powietrze.
- Skoro coś jest dla nas problemem, uwydatnia te negatywne emocje i budzi strach... - zaczął powoli, ponownie nie do końca samemu wiedząc, jak wyłożyć swoje myśli jasno i klarownie, a przy tym by nie brzmieć w ten sposób, jak gdyby chciał prawić jej morały i uczyć radzenia sobie z wszelkimi niepowodzeniami, bowiem nie było to możliwym do zrealizowania, niezależnie, jak mocno by się próbowało. Zdarzyło mu się co prawda - z nudów, bo nie miał niczego ciekawszego i to stanowiło jedyną lekturę, po jaką mógł sięgnąć - przeczytać książkę napisaną przez osobę, która najwyraźniej uważała, że jest w stanie nauczyć innych jak żyć i cieszyć się każdym dniem, a on nie potrafiłby zliczyć ile razy wywrócił oczami i prychnął, mając ochotę cisnąć książką przed siebie. Istniało jednak ryzyko, że z jego szczęściem, trafiłby w głowę znajomego z celi, a ten skończyłby z poważnym obrażeniem, zatem wolał sobie (i koledze także) tego oszczędzić. Dobrnął do końca, po raz kolejny zdając sobie sprawę z tego, że generalizowanie, albo znajdywanie jednej, mądrej rady do każdego przypadku, było niesamowicie głupie i zupełnie nietrafione.
- Nie można tego odsuwać i zbywać hasłem, że to głupie, albo nieistotne, bo minie samo. To tak po prostu nie mija. Trzeba to przepracować, Darling - skwitował, starając się uchwycić jej spojrzenie. - Nie powiem ci jak, bo samemu nadal się tego uczę, ale wydajesz się silną kobietą. Nie mów, że to tylko pozory - mruknął, posyłając jej dłuższy, pokrzepiający (czy też miał nadzieję, że takowym będzie) uśmiech. Kilkukrotnie był świadkiem jej uporu, chęci podjęcia ryzyka, lub walki o swoją rację. Nie musiał długo myśleć, by przypomnieć sobie chociażby niebezpieczną sytuację w górach, czy - w opozycji do tego - zabawną formę rywalizacji, kiedy to pojedynek był stoczony pod jego prysznicem. Dostrzegł błysk w oku sugerujący, że daleko jej było do kapitulacji i poddania się, bowiem tak było łatwiej.
- Jaka... - Chciał zapytać, aczkolwiek kiedy podjął temat, prędko uzmysłowił sobie, kogo takiego Ariel miała na myśli. Przygryzł policzek od środka, by chwilę później wziąć głębszy wdech i zerknąć na ułamek sekundy w kierunku pogodynki. - Radosna. - Nie wiedzieć dlaczego, ale to było pierwszym, co przyszło mu na myśl w odniesieniu do Ivy.
- Nie znam osoby, która uśmiechała się więcej i częściej, niż ona. Potrafiła znaleźć pozytyw we wszystkim, nawet jeśli na pierwszy rzut oka nie było żadnego - wyjawił, nie mogąc powstrzymać unoszącego się ku górze kącika ust. Jego analityczny umysł, realistyczne podejście i opieranie się na konkretach zdawało się idealnie dopełniać z artystyczną duszą Ivory, wnoszącą tak wiele jasnych promieni w niewielki, wynajmowany wspólnie apartament.
- Dużo śpiewała, kiedy tworzyła dekoracje do sztuk teatralnych - dodał, z wahaniem wspominając o czymś jeszcze.
- Macie podobny głos - wyznał, nie do końca wiedząc, czy powinien mówić akurat o tym, lecz skoro swój wywód opierał na szczerości - uznał, że to dobry pomysł, szczególnie, że Darling sama zapytała o swoją przyrodnią siostrę.
- Myślę, że byście się dogadały. - Iv była daleka od oceniania innych, najczęściej starając się ich wysłuchać, pomóc, zaakceptować to, co ktoś inny uznałby za wadę. Imponowała mu tym, wszak Blake nie potrafił aż tak być otwartym na ludzi, ich problemy, dylematy, ani nie angażował się w takim stopniu, który wymagał porzucenia wszystkich swoich ważnych spraw, by zjawić się na drugim końcu miasta i oddać obcej osobie pozostawiony na blacie w kafejce notes. Taka była Ivory Hughes.
- Podoba mi się ten pomysł - potwierdził - opowiedz mi o sobie coś, czego jeszcze nie wiem - poprosił, gdzieś między zatrzaśnięciem drzwi samochodu, a przekroczeniem progu lokalu. Kilka rozmów mieli już za sobą, parę odkrytych kart i wypuszczonych w eter tajemnic, aczkolwiek to nie znaczyło, że nie było wielu innych barw swojej osobowości i przeszłości, jakie mieli do odkrycia.
- I to miałaś na myśli mówiąc, że do odważnych świat należy? - zagaił z rozbawieniem. - Jedzenie burgera to niekiedy ciężkie wyzwanie, potwierdzam, ale czy aż tak? - Uśmiechnął się ponownie, puszczając przy tym blondynkę przodem i wskazując na jeden z wolnych stolików. Po drodze sięgnął po dwa menu, by mogli dowiedzieć się, czy rzeczywiście czeka ich starcie z burgerem.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „North Bend”