WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wybierasz miejsca, w którym się urodzisz i Fiona była na to doskonałym przykładem. Seattle byłoby jednym z miejsc, które wybrałaby gdzieś pod koniec drugiej połowy miast do urodzenia się. Czyli daleko od czołówki. Bardzo daleko. Większość czasu było tutaj szaro i deszczowo. Zimą tym bardziej. Ona wolałaby żyć w jakimś ciepłym, suchym i słonecznym miejscu, gdzie mogłaby popijać drinki na plaży, cały dzień nosząc bikini z uśmiechem na ustach. Wyglądałoby to zupełnie inaczej, niż teraz, kiedy szła zalaną obfitym deszczem ulicą, obleczona w fioletowy płaszcz przeciwdeszczowy, z kapturem na głowie, usta wyginając w smutną podkówkę. Zmierzała powoli do pracy, mając nadzieję, że cokolwiek dziś zarobi, ale zważając na pogodę, raczej nie miała co liczyć na napiwki. W zasadzie mogła zostać w domu, mówiąc, że meteoryt spadł na jej kamienice i dziś nie da rady. Czy tak nie byłoby prościej?
Westchnęłą ciężko, wciskając drobne piąstki do kieszeni płaszcza. Podeszwami czarnych, nieprzemakalnych kozaków rozchlapywała dookoła zebraną na chodniku wodę. Miała nadzieję, że niedługo przestanie padać, bo miała tego wszystkiego serdecznie dosyć. Tym bardziej, że dziś rano w jej mieszkaniu wysiadł prąd i musiała radzić sobie bez światła, ciepłej wody i kawy, której nie mogła sobie zaparzyć, bo kuchenkę czy czajnik miała tylko elektryczne. Przekąsiła tylko coś na zimno, ubrała się i wyszła. Może w Rapture będzie lepiej niż u niej w mieszkaniu.
W pewnym momencie usłyszała głośny trzask. Tak głośny, że automatycznie odskoczyła pod ścianę najbliższego budynku i skuliła się, próbując wypatrzyć źródło dźwięku. A może to ten budynek się wali i zaraz zostanie pochowana pod gruzami? Żegnaj rodzino, żegnajcie kebsy Chandlera, żegnaj okrutny świecie!
Zaraz jednak zobaczyła jak wielkie drzewo, stojące w pobliżu, chwieje się i wali z przeciągłym jękiem na rząd samochodów zaparkowanych na poboczu. Rozległe gałęzie opadły częściowo na jezdnię i na chodnik, tuż obok niej. Krzyknęła wystraszony, a serce podeszło jej do gardła.
Gdy strach odrobinę opadł, a do głosu doszedł rozsądek, ruszyła powoli przed siebie, próbując wypatrzyć, lub usłyszeć, czy ktoś nie potrzebuje pomocy. Miała wrażenie, że do jej uszu dotarł czyjś krzyk. Może odgłos dochodził z jednego z przywalonych aut? Zapadał zmierzch, a widoczność dodatkowo utrudniał obfity deszcz. Mimo to zobaczyła zbliżającą się postać. Podeszła bliżej szybkim krokiem. — Ej Ty! Słyszysz to? — zapytała, kierując wzrok na kilka wypchanych zakupami toreb, które niósł nieznajomy. Świetny termin na spożywcze zakupy, które chyba ledwo dawał radę nieść.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

  • 19) Cruising through the doom days
*One-two and one-two-three-four.*
Powódź? Jaka tam znowu powódź? Ten rzadki kapuśniaczek? Ja przeżyłem na Morzach Południowych potężne monsuny, przespałem huragan na Hawajach i podczas pory deszczowej przepłynąłem w tę i z powrotem Atlantyk. To był deszcz! A teraz to marna imitacja porządnego deszczu – zwykła mżawka!

Ulice były prawie suche, przecież! Oczy mu się za to kleiły trochę, bo o ile dotychczas nie zdawał sobie z tego sprawy, tak dziś (mniej-więcej w momencie, w którym stał już pośrodku kolejki do kasy i dygnął nim ten senny wstrząs w stylu "stary, tracimy cię") dochodził do wniosku, że przysypianie na szpitalnej kozetce (nie jako pacjent, bynajmniej!)… raczej mu nie służyło. Kark zesztywniały, w barku łupało i plecy – oj, te plecy, też coś mrowieją nieprzyjemnie. I słuchawki w uszach – jak zatyczki, tylko w wersji „dziennej” (wieczornej); od rzeczywistości odcinały nie głęboką ciszą, a dudniącą muzyką. Tony roztrzaskujące się pod kopułą czaszki, wiercące drżenie, drapanie w mózgu – i głośniej, głośniej, głośniej.

*I left you a note on the wall
(Ba-ba-sho-do-Ba-Ba-sho-doo)*


Jak ktoś głupi jest, to i ze strachem sobie poradzi bez problemu. A Bastek, najwidoczniej, radził sobie świetnie. I przez długi czas jeszcze szedł żwawym krokiem – skocznym nawet, rytmicznym – w mikroskopijnym tańcu, który chował się w spięciach mięśni; i powstrzymywany był jedynie ostatkiem woli (czy silnej – pewnie byśmy polemizowali).
Dopiero kiedy istnym cudem uniknął zderzenia z blondynką, co nagle na jego drodze wyrosła (i śmierci, prawdopodobnie, gdyby ze sklepu wyszedł ze dwie minuty wcześniej), zdał sobie sprawę, że coś nie gra.

*I know you had a thing for that dame
(Ba-ba-sho-do-Ba-Ba-sho-doo)
You tapped that, and-*


Wyciągnięcie (wyszarpanie, ramieniem; bo ręce miał załadowane torbami) słuchawki z prawego ucha.
Huh? – Brew, jak jakaś gąsienica przed wciśnięciem się w kokon dojrzałości; a dojrzałością – rozeznanie w sprawie. – Co? Nie, nie mam żadnych pienię- och, kurwa! – wydarł się, widząc ten pogrom (A-pokalipsa! A-rmageddon, kurwa! A-lexa, play „I Don’t Want to Miss a Thing”).
I nagle te szparki zaspanych powiek rozwarły się do granic zlęknionego wytrzeszczu. Zaraz, tuż za nim, wdziera się też myśl niewygodna; trzeba było spać na zajęciach z pierwszej pomocy? A jak ratować będzie trzeba kogo? Przecież on Farrell w oczy nie spojrzy! Więc robi to, co każdy odpowiedzialny człowiek powinien był zrobić – rzuca te zakupy (odkłada, delikatnie) i drżącą dłonią sięga po telefon. Blady już, całkiem – i biel ta niemal błyszczy na tle ciemniejącego nieba; rozjaśniona teraz wyświetlaczem telefonu.
K-kurwa! Z-zadzwoń po kogoś, co?! Ja pierdolę! Trupa mamy, TRUPA! – Rozdygotany, zdolny jest już tylko wcisnąć dziewczynie komórkę w dłoń. Opanuj się, chłopie! Oddychaj!

A jeśli ktoś tam UMIERA?!

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przez krótką, jakże dramatyczną, chwilę myślała, że wpadną na siebie i będą potrzebowali pomocy, tak samo jak ludzie przygnieceni drzewem w swoich samochodach. Na szczęście chłopak zobaczył ją w ostatniej chwili i przestał energicznie i rytmicznie przeć przed siebie, niczym taran, wymachując torbami wypchanymi po brzegi zakupami.
To jednak nie był jeszcze sukces, bo nagle zaczął mówić od rzeczy. Fiona zauważyła po chwili dlaczego. Słuchawki w uszach i to w taką pogodę? W każdym momencie mogło spaść na niego drzewo, albo doniczka z balkonu, a on by się nawet nie zorientował, dopóki jego mózg nie wylądowałby na chodniku!
Poza tym z jakiegoś powodu nie przepadała za słuchawkami samymi w sobie, bo bolały ją od nich uszy i ogólnie za słuchaniem muzyki w biegu - rozpraszało ją to, a wolała być skupiona i uważna na to, co dzieje się wokół niej. Tak jak teraz. Chłopak z zakupami pewnie przeszedłby, w podskokach, obok zwalonego na auta drzewa i nawet nic nie zauważył. No, przynajmniej gdyby nie ona - ponura bohaterka z twarzą ukrytą w cieniu kaptura, który naciągnięty na głowę niczym hełm, ochraniał ją przed deszczem i spojrzeniami ludzkimi. —Nie chcę twoich pieniędzy, ramolu— oburzyła się w pierwszej chwili, na moment odsuwając armagedon za jej plecami, aby zrobić miejsce dla urażonej dumy.
To jej się trafił numer. Widziała ten moment, kiedy dotarło do niego co w ogóle się dzieje. Mogłoby ją to nawet rozbawić, gdyby nie powaga sytuacji. Przez myśl przeszło jej nawet, że może nieznajomy jest upalony, ale wyglądało na to, że to po prostu zwyczajne rozkojarzenie.
Patrzyła jak odkłada torby z zakupami, które po chwili przewrócił wiatr. Kilka produktów poturlało się po chodzniku, ale chłopak był zajęty szukaniem telefonu, więc chyba tego nawet nie zauważył. W zasadzie mogła sama po kogoś zadzwonić, ale dobrze byłoby powiedzieć ratownikom, czy strażakom, co się dokładnie stało, a oni nawet jeszcze nie sprawdzili, czy ktoś aby na pewno jest w tych autach. Przede wszystkim trzeba było zachować spokój, co wcale nie było łatwe, Kolana jej drżały, a serce waliło ze zdwojoną siłą, conajmniej. Złapała telefon, który jej wcisnął, po czym zrobiła coś, co wydało jej się w tych okolicznościach najodpowiedniejsze - uderzyła panikarza otwartą dłonią w policzek. Naturalnie nie za mocno, w końcu nie chciała mu zrobić krzywdy. W każdym razie od razu poczuła się lepiej i miała nadzieję, że on też. — Ja dzwonię, ty idziesz sprawdzić ile osób jest w autach, hop hop — powiedziała zdecydowanym tonem, po czym pospiesznie wybrała numer alarmowy.
Halo, policja?

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Świat rządził się absurdalnymi zasadami. Absurdalnymi, bo – jakimś tylko prawem – nie miały często najmniejszego sensu czy (jakkolwiek logicznego) uzasadnienia. Bastian Everett, lat trzydzieści-niemal-dwa, na właśnie tych zależnościach zdawał się budować lwią część swojego życia. Bynajmniej, nie były to działania umyślne; często słyszał po prostu, od matki, na przykład „ty masz chyba, Bastek, więcej szczęścia niż rozumu”. Bo Bastek to faktycznie ten, któremu nawet wytrącony z dłoni tost smagnięty masłem orzechowym spadał w dół lżejszą stroną – ratując to jego śniadanie marne, powtarzalne, ulubione (od siedemnastego roku życia, pamiętał dokładnie).

Dziś korzystał z tego twierdzenia naukowo-na-pewno-udowodnionego, że oto ktoś, kto instynktu samozachowawczego nie miał za grosz, z każdej opresji wychodził obronną ręką (Agatha, matka Bastiana, nazywała to – w rzeczy samej – szczęściem, ale patrząc na bruneta, przypuszczałoby się raczej, że w samej Śmierci wzbudzał coś z pogranicza litości i współczucia). A zatem; nawet jeśli faktycznie doszłoby do zdarzenia tragicznego – takiego trzepnięcia oberwanym konarem w czerep, na przykład – na rozbryzg mózgu nie należało się nastawiać (bo taki trzeba, w pierwszej kolejności, w ogóle mieć).

Ra-mo-lu.
Wypraszam sobie!; tak by wykrzyknął, gdyby świat wokół nich nie ulegał iście filmowej destrukcji.

Teraz jednak:
Podstawy. Najważniejsza zasada udzielania pierwszej pomocy.
Naj-wa-żniej-sza.
Zadbać o własne bezpieczeństwo Spanikować, oczywiście.
Przytakuje dziewczynie; trzepocze głową, kiwa – nie myśli nawet, żeby się jakąś dumą unosić za tego ramola wymierzonego mu w nos – niby prztyczek. Głęboki oddech bierze, nawet – chociaż ręce się trzęsą, bo wie – wie doskonale – że ani z niego odpowiednia osoba, ani na odpowiednim miejscu i w czasie.
Jasna cholera.
Wgapiony w przygniecione ciężkimi konarami samochody, gryzie się chłopak z wizjami idiotycznymi – takimi, których wpływom ulegało się w latach dziecięcych, gdzie przed oczami stawały kadry filmowe (akcja! pościg! wybuch!). Do arii przerażonych krzyków najchętniej sam by dołączył; trupio-blady już zresztą, czuje, że to jemu przydałaby się pomoc.
Trzy pojazdy; w jednym wybita szyba – żywi, ale w szoku. Drugi – taksówka, przy trzecim tłum gapiów udziela już pomocy. Więc krzyczy do Fiony, że cztery osoby łącznie.
I hop, hop, bez cienia namysłu instynkt podpowiada mu, że pomóc trzeba – nie bacząc na ewentualne urazy, które przy wydobywaniu poszkodowanych każdym ruchem grożą pogłębieniem, czy innym kalectwem.
Jezu Chryste, Fiona, ratuj tych biednych ludzi przed Bastianem!

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedziała co za instynkt posiadał Bastian, ale jej własny podpowiadał, aby zostawić wszystkich w cholerę i brać nogi za pas. Jeżeli jednak chciała pozostać człowiekiem, to sumienie podpowiadało, aby jednak zostać i udzielić chociażby tej minimalnej pomocy. Dlatego do fizycznej harówki wysłała faceta od zakupów, a sama połączyła się z numerem alarmowym i wytłumaczyła na czym polegała sytuacja, co dokładnie się stało, kiedy i ilu jest poszkodowanych, oraz że wszyscy są chyba przytomni - przynajmniej to wywnioskowała po krzykach, również tych należących do Bastiana, który relacjonował sytuację. Nawet jej się trochę śmiać zachciało, jak tak patrzyła na wręcz dramatyczne próby pomocy poszkodowanym, autorstwa chłopaka ze słuchawkami. Wyglądał trochę jak ryba, wyciągnięta niespodziewanie na powierzchnię, rozpaczliwie poruszająca rybimi wargami, walcząc o życie.
Westchnęła ciężko, zbliżając się do przygniecionych samochodów. No przecież nie zostawi ramola bez wsparcia, jeszcze by się chłopak niechcący zabił, potykając o coś albo na przykład dostając zawału. Wsuneła telefon do kieszeni kurtki, aby mieć wolne ręce. — Pomoc zaraz tu będzie — zakomunikowała, pomagając mu wyciągnąć zszokowanego mężczyznę z niebieskiego audi. — Nic panu nie jest? Coś boli? Proszę usiąść tutaj i poczekać na pomoc — powiedziała głośniej, po czym rozejrzała się. Kilkoro przechodniów pomagało rodzinie z jeepa, a w oddali słychać było syreny alarmowe. Kątem oka zerknęła na Bastiana. — Może ty też usiąść, co? Wyglądasz gorzej od tego faceta — mruknęła, wskazując ruchem głowy na mężczyznę w średni wieku, który objął się ramionami, siadając na chodniku, po czym zaczął się lekko kołysać w przód i w tył.
Wyjęła jego telefon, który zaraz mu podała. — Połącz się ze światem, posłuchaj sobie muzyki… Pewnie będą chcieli zadać nam kilka pytań, potem możemy się zwijać — dodała, zakładając ręce na klatce piersiowej, próbując unormować oddech i się uspokoić. Nie lubiła tego uczucia - niepokoju o życie własne i innych. To uczucie obejmowało całe ciało czarnymi mackami strachu i paniki, pozbawiając tchu i uciskając żołądek.

/zt

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gra druga, późne popołudnie, kiedy wszyscy wracają z pracy do domu
[ubrana w dobrze dopasowaną jasną marynarkę i jeansy]
Ach.
Tak, właśnie to jest ten moment, kiedy z ust ciemnowłosej Swanson wydostaje się ciche, ledwo dosłyszalne, ale o dziwo widoczne westchnięcie. Jeśli tylko ktokolwiek dobrze by na nią w tym momencie patrzył, nie dałoby się tego umknąć. Aczkolwiek, czy w ogóle ktoś na nią teraz zerkał? Szła w miarę równym, normalnym jak na zwykłego nie śpieszącego się zbytnio człowieka krokiem, samym chodnikiem. Uważając jedynie na ludzi jakich mijała, nie zwracała zbytnio uwagi na cokolwiek innego. Czy mijanych witryn sklepowych, czy różnych sytuacji, które nie jednego zainteresowanie mogłyby przykuć. Była odrobinę zamyślona. A może… może była po prostu zmęczona? Ostatni czas ze zmiennymi humorami jej małej córki dał jej nieco popalić. Nieprzespane noce szczególnie. Bo wszystko inne jakoś dałoby radę jeszcze znieść. Wszakże to tylko małe dziecko. Pomyśleć, że wszystko tak się potrafi odwrócić w życiu i to co wcześniej nie miało znaczenia, teraz miało je aż za bardzo. Być może brakowało jej tej wolności, czasu, który mogła zagospodarować wyłącznie dla siebie. Przecież nie raz zarwała nockę przez malowanie, czy tworzenie jakiejś rzeźby, kiedy tylko nachodziła ją wena, jeszcze zanim zaszła w ciąże. Jednak teraz wydawało się to wszystko czymś odmiennym.
Tak jakby były różne rodzaje zmęczenia. Te kontrolowane, jak i te zupełnie poza naszym systemem, w którym możemy nagle coś pozmieniać.
Właśnie wracała od jednej znajomej, właścicielki galerii, u której czasem wystawiała swoje dzieła. Teraz nie miała tylu godzin na tworzenie, jak wcześniej. Można by powiedzieć, że odkładała to, by poszukać opiekunki dla Nadii. A tym samym odkładała kolejną wystawę.
Jeszcze nie teraz. To nie jest dobry czas. Ona jest jeszcze za mała Tak sobie to tłumaczyła. Nie mogła przecież wysługiwać się innymi. Nie teraz, kiedy została matką. Bez ojca dziecka – z własnego wyboru? Możliwe, że po części była w kropce. Nie wiedziała nawet, czy jej były chłopak był takim, czy facet z którym się przespała, po zerwaniu i upiciu się za bardzo w klubie. Ironia losu? A przecież taka porządna dziewczyna z niej była. Wierna swojemu facetowi, nie prowadząca się na prawo i lewo, bo jednak jak nie tylko faceci – ma swój honor i dumę. Godność. A jednak chyba coś poszło nie tak.
Nic nie jest stałe. Bo nie może być stałe.
Nagłe szarpnięcie w rękę i czyjeś natarcie - oderwało ją od stłumionych myśli. Rowerzysta mijał ją tak blisko, że stała się jego nieplanowanym obiektem, w który wjechał. Znacie to uczucie, kiedy dosłownie padacie z nóg, które nie są w stanie trzymać się podłoża, lecicie i nic nie możecie z tym zrobić? Ona czuła się właśnie tak, że nic z tym nie zrobi. Aczkolwiek, przynajmniej ręce samoczynnie wysunęły się do przodu, przez co została uratowana przed zdarciem sobie twarzy. A tak poszło tylko na jej łokcie i nadgarstki.
Co robić? Płakać? Rzucać przekleństwami na rowerzystę, jakby to miało coś zmienić i zabrać jej ból?
Jedyne na co może sobie jedynie pozwolić to zduszone:
- Ała, to… niech to… boli. Kurwa – ot, takie coś. Kiedy tak klęczy na kolanach z rękami przed sobą, jakby chciała swojej córce zrobić przejażdżkę, udając konika (chociaż na to była jeszcze zdecydowanie za mała).

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Harvey ostatnimi czasy bywał o wiele bardziej roztargniony niż zwykle. Zazwyczaj nie miewał takowych problemów, gdyż w życiu codziennym skupiał się na danej chwili i próbował się powstrzymywać od jakichkolwiek głębszych rozważań, które jedynie mogłyby go zdołować. Można powiedzieć, że jego mottem była popularna sentencja z poezji Horacego - Carpe diem. Nie odmawiał, nie wycofywał się jeżeli nie miał ku temu żadnych powodów. Tak więc nie musiał zostać do niczego przekonywany, wystarczyło że nie było widocznych przeciwwskazań. To podejście gwarantowało mu ciągłe życie w ruchu. Nieplanowane wyjazdy, spotkania ze znajomymi, poznawanie nowych ludzi. Czuł że żył, aż… zaczynał sobie uświadamiać że prawdziwe życie ucieka mu pomiędzy palcami. Bo pewnie że mógł się pochwalić swoimi wypadami, niezobowiązującym trybem życia, jednak ostatecznie wracał do swojego domu i czekającej tam na niego ukochanej suczki Charlie. I to wszystko co miał. Żadnych bliższych przyjaciół, wszyscy raczej byli jego znajomymi. Nie miał takiej osoby, do której mógł napisać czy zadzwonić w środku nocy i podzielić się swoim problemem. Brak własnego, prężnie rozwijającego się biznesu. Fakt pracował i w pewnym sensie wyrabiał sobie markę, którą było jego własne nazwisko. Lecz przecież sam nie wiedział, czy tym chciałby zajmować się do końca życia czy teraz miał tylko taką fazę. I przede wszystkim brak jakiejkolwiek bliskiej osoby w jego życiu. A przecież był takim dobrym, ciepłym, kochającym człowiekiem. Kiedyś. Jego życie obrało tor, którego nigdy by się nie spodziewał. Nie to że go nie cenił i nie lubił, ale gdy zaczynał porównywać obowiązującą rzeczywistość do wyobrażeń które miał jeszcze przed kilkoma laty, to zwyczajnie czuł się zawiedziony samym sobą.
Te wszystkie przykre i dołujące przemyślenia siedziały w jego głowie i dobrze się w niej rozgościły. Mimo to Spencer nie dawał temu całemu negatywnemu myśleniu wydostać się na zewnątrz. Bo przecież gdyby ktoś go posłuchał to powiedziałby, że chyba zwariował. Ludzie mieli prawdziwe problemy, trudne sytuacje życiowe, ledwo co wiązali koniec z końcem, więc młodemu, zdrowemu facetowi, który nie musiał martwić się o dach nad głową i pracę, nie dane było użalać się nad sobą. Nie dziwne więc że na co dzień uśmiech nie opuszczał jego twarzy, która chociaż wtedy wyglądała trochę przyjaźniej. Szczególnie gdy tak jak w tej chwili umilał sobie czas na niewielkim, a tym samym nawet przyjemnym wysiłku fizycznym. Zazwyczaj biegał, lecz tym razem wybrał rower. Dzięki bezprzewodowym słuchawkom urozmaicał sobie przejażdżkę, słuchając ulubionej muzyki i dopasowując tempo pedałowania do granej melodii. Pech chciał że jechał dosyć szybko, gdy coś zauważył. A raczej kogoś. I uściślając wydawało mu się, że kogoś zobaczył. Dokładniej mówiąc mijającą go rowerzystkę, która wyglądała niemal jak jego była narzeczona. W pierwszej chwili pomyślał że to musiała być ona, więc jego wzrok ślepo utknął w twarzy kobiety. A potem powędrował za nią, gdy się z nim minęła. Tym samym Harvey nie miał szansy zaobserwować, iż jego rower zmienił kurs i zjechał ze ścieżki rowerowej, kontynuując swoją jazdę na przestrzeni chodnikowej przeznaczonej dla pieszych. Niestety, dla niego i jak okazało się nie tylko jego, zaraz przykro się o tym przekonał. Poczuł uderzenie, stracił kontrolę nad rowerem, a jego walka o utrzymanie równowagi była totalnie bezcelowa. Z impetem wylądował na chodniku, a prędkość z którą jechał spowodowała że razem z pojazdem przeleciał po szorstkiej płycie chodnikowej. W pierwszej chwili nie wiedział, co właśnie się wydarzyło, gdyż w własnej głowie miał przed oczyma twarz tamtej dziewczyny. Rower go przyciskał, korba wbiła mu się w łydkę, a z okolic ramienia i drugiej nogi zaczynało uderzać go nieprzyjemne pieczenie. Lecz nim zdążył skoncentrować się na własnym uszczerbku to dotarło do niego, że przecież w coś wjechał. Podparł się na dłoni, uniósł wzrok znad ramy roweru i wtedy dostrzegł klęczącą kobietę. Na całe szczęście nie było to ani małe dziecko, które byłoby narażone na większe szkody czy starsza pani, która po takim wypadku i z postępującą osteoporozą mogłaby wylądować unieruchomiona na miesiące w łóżku. Lecz nadal… właśnie wjechał rowerem w niczego niespodziewającą się kobietę, której naprawdę mogło się coś stać. W tym momencie to dopiero do niego dotarło.
- Przepraszam, nie zauważyłem cię, nie mam pojęcia jak to się stało… - zaczął mówić, ale szybko uświadomił sobie że to obecnie nie miało najmniejszego znaczenia. Zsunął z siebie rower, schował słuchawki do kieszeni spodenek i szybkim ruchem uniósł się do góry, a zaraz przechylił do przodu klęcząc oparty na kolanach tuż przy nieznanej kobiecie. - Co cię boli? Wezwać pogotowie? Albo złapać taksówkę? Będzie szybciej - panika i bezradność były słyszalne w jego głosie. Chciał przede wszystkim jakoś natychmiast zadziałać by zacząć minimalizować szkodę którą właśnie wyrządził, ale trudno było mu działać gdy sam nie wiedział jakie są jej rozmiary. - Jak mogę ci pomóc? - zapytał już nieco bardziej opanowanym głosem, cały czas spoglądając na kobietę z góry przez co widział głównie jej włosy. Więc nawet nie mógł ocenić czy to odruchowe zwracanie się na „ty” było właściwe, lecz zasady savoir-vivre'u to ostatnie o czym obecnie myślał, szczególnie gdyż był pewien że wjeżdżając rowerem w obcą osobę na pewno jakieś złamał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby można było się wyłączyć tak, że żadna niepotrzebna i zarazem niekontrolowana myśl nie wtargnie do głowy w krótkiej pauzie – momentu na odpoczynek podczas wyłączenia się – życie może byłoby łatwiejsze. Ona nie potrafiła się wyłączyć. Myśli nachodzą jak oszalałe, torując sobie drogę nawet w największych zakamarkach jej umysłu. Zmęczenie nie powoduje, że się wyłącza. To prowadzi jedynie do kolejnego bólu głowy i chęci by ktoś ją dobił. Krótka myśl, ale jednak, czasem istnieje. Dopóki nie przyjdzie kolejna ta z mądrzejszych, że wcale tak nie chce i da sobie radę, bo… życie jest piękne. I tak dalej. I oczywiście iż chciałoby się żyć chwilą. Wydawać by się mogło do tego, że Swanson miała wszystko. Rodzinę, przyjaciół, nawet piękną małą Nadię, która niebawem kończy rok. Jednak halo, czy nie brakuje tutaj kogoś? Oczywiście, że tak, chociaż niektóre kobiety uważają, że akurat facet i związek im do niczego potrzebny. Praca, pracą – tą zawsze można było zmienić. Odnaleźć coś w czym się dobrze można czuć. Ona ceniła sobie zamiłowanie do rzeźbienia i malarstwa. Lubiła zapach farb, choć nie wszyscy go znoszą dobrze. Posiadanie jednak tej drugiej połówki, to nie coś co chciałaby zmieniać. Tymczasem jednak coś jej z tym nie wyszło. Miała faceta z którym planowała tak wiele, a tymczasem doszło do tego rozstania. I co? Teraz wraca tylko do córki, która umila jej życie, jednocześnie go zatruwając, bo nie śpi po nocach i żyje dwoma życiami. Jej i córki. Kto by pomyślał, że tak będzie wyglądać macierzyństwo.
Czy lepiej być samotnym?
Nie chciałaby jednak niczego zmieniać. Choć może mieć zawsze nadzieję na lepsze jutro i chcieć z kimś być jeszcze, bo czemu nie? Kiedyś uważała, że nikt nie powinien być samotny. Teraz może też powinna tak uważać.
Czym jest normalność, a czym szaleństwo? W każdego życiu zapewne gości jedno i drugie w jakimś stopniu – mniejszym czy większym – w zależności od sytuacji i naszych nerwów. To nic złego czasem puścić nerwy, które trzyma się na wodzy, jeśli to ma pomóc w naszej normalności.
Do tego nie bez powodu nikt nie słyszy swoich myśli, oprócz nas samych. Tak ma być i nasze wewnętrzne walki czy rozterki muszą czasem być rozegrane w pojedynkę. Czasem, bo jednak nie od dziś wiadomo, że wygadanie się i podzielenie problemem może szybciej coś rozwiązać. O ile nie narobi to problemów, bo i tak może być. Ale od tego się ma głowę, gdzie wie się, co można powiedzieć, a co lepiej nie, bo nie każdy to zniesie. Ot, ona też ma takie różne przemyślenia, godne nie jednego filozofa czy naukowca.
Nie przewidziała jednak tego, że z żadnych mądrości nici, kiedy coś powala ją dosłownie, na kolana. Już nie pamiętała, kiedy coś takiego ją spotkało. Może kiedyś, jak była mała i pozdzierała kolana. Ale to było tak dawno, że wydawało się to jej pierwszym razem, kiedy te zetknęły się z twardym podłożem tak agresywnie, naruszając delikatną skórę.
Czy mogło być gorzej? Zawsze może być gorzej. Przynajmniej nie tylko ona ucierpiała i nie było to z premedytacją, tylko było czystym błędem. Złym wymierzeniem odległości, czy zatracenia orientacji. Nie specjalnie. To najważniejsze.
Mrugnęła parę razy oczami, próbując dojść do siebie. On nie ma pojęcia jak się to stało? Ona tym bardziej. Była w szoku, jednak nie na tyle głębokim by z niego szybko nie wyjść. Nawet szybko dochodziła do siebie, by już po chwili podjąć próbę wstania. Chociaż…
- Ja… jestem jeszcze trochę w szoku, co właściwie miało tu miejsce. Boli. Boli jak cholera – mruknęła, a jednak jeszcze ogarniała co i jak. Syknęła, kiedy ruszyła się, próbując sama w stać, ale zrezygnowała w połowie ponownie opadając tyłkiem już na chodnik. Bo na kolanach nie dałaby rady już klęczeć. – To mnie załatwiłeś… - przyjrzała mu się, podnosząc w końcu głowę, gdzie i on mógł w końcu zobaczyć jej twarz, a nie tylko jej włosy. – Nas załatwiłeś – dodała, bo chyba z nim też nie było dobrze. Do tego jego rower… - Nie wiem czy tylko to ja potrzebuje pomocy – i rozejrzała się dookoła szybko, mając nadzieję, że nikt nie podejdzie bo chyba spali się bardziej ze wstydu, jak z tego bólu.
- Najpierw to może przydałoby się przejść gdzieś na bok. Wolałabym nie jechać na pogotowie – zaznaczyła, bo nie miała na to czasu. Musi wracać niebawem do córki przecież.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Harvey sam cały czas pozostawał w szoku i pewnie nie zachowywał się najlogiczniej. Jednak w stresie raczej nikt tego nie robił, a w tym momencie był naprawdę przerażony tym, że mógł wyrządzić rzeczywistą krzywdę kobiecie. I nie to żeby chodziło o jakieś zwykłe obtarcia, bo mogła przecież skręcić nadgarstek czy kostkę, upadając na ziemię. Nadal nie znał rozmiaru obrażeń, więc prawdopodobnie wyolbrzymiał, ale mimo wszystko było to lepsze podejście niż próba zignorowania zajścia i rzucenia tekstu że nic takiego się nie stało.
Gdy kobieta podjęła próbę wstania to Spencer uważnie ją obserwował, jednocześnie okrążając ją ręką, jednak nawet nie zbliżając się nią do jej pleców. Tak na wszelki wypadek. Ostatecznie kobiecie nie udało się wstać, ale jego asekuracja okazała się niepotrzebna. W tej chwili w ogóle nie skupiał się na jakiś swoich obrażeniach czy uszkodzonym rowerze. Czuł pieczenie na skórze, ale co najwyżej były to większe otarcia, nic z czym by sobie nie poradził. Tak więc zrzucał to na dalszy plan i koncentrował swoją całą uwagę na poszkodowanej kobiecie. Po jej kolejnych słowach szybko uniósł głowę i rozejrzał się dookoła. Po pierwsze innych rannych nie było. Po drugie zlokalizował ławkę. Skinął sam do siebie głową, a następnie przeniósł swój zmartwiony wzrok na brunetkę. - Okej, pójdziemy na ławkę. Pomogę ci wstać - powiedział informująco w ten sposób, tłumacząc swoje następne ruchy. Przysunął się do niej bardziej bokiem i jedną ręką chwycił jej nadgarstek. Przeniósł jej dłoń na swój bark, by mogła się na nim podeprzeć, a drugą ręką chwycił ją za talię. - Gotowa? - zapytał dla pewności, a chwilę później powoli podniósł się do góry, ciągnąc ją ze sobą. Upewniwszy swój uchwyt powolnym krokiem skierował się do wcześniej wspomnianej ławki. Starał się zrobić to tak, by kobieta mogła jak największy ciężar przenieś na niego. Gdy znaleźli się już na miejscu to dalej nie puszczając jej pochylił się nieco, by mogła bezpiecznie zająć miejsce, dopiero później zabierając od niej swoje dłonie.
- Przyniosę wodę - rzucił krótko i zaraz obrócił się na pięcie, udając się do swojego roweru. Zaraz przytargał go ze sobą, oparł o ławkę i wyciągnął bidon z wodą. Nie miał nic lepszego, nie woził przecież ze sobą apteczki, ale zwykła woda też mogła posłużyć do przemycia otarć na skórze. Harvey zajął miejsce obok kobiety, wysuwając w jej stronę dłoń z owym bidonem, wychodząc w ten sposób z niewerbalną propozycją. - Co cię dokładnie boli? Kołuje ci się w głowie? - zapytał, słyszalnie zaniepokojonym głosem. Nie wiedział, czy pozycja w której zobaczył kobietę była tą na którą upadła czy była już ona w trakcie podnoszenia się, a wcześniej mogła na przykład uderzyć głową o płytę chodnikową. Chciał więc dokładnie rozeznać się w sytuacji, bo to że wiedział że coś jej doskwierało to było oczywiste, ale nadal nie wiedział co dokładnie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jej oczy niekoniecznie dobrze zarejestrowały to, co miało właściwie miejsce. Mogła to jedynie zrobić już – po wszystkim – kiedy to zaliczyła jak to się mówi, glebę. Co przyjemne nie było swoją drogą. Wszystko działo się tak szybko, a jednocześnie jakby w spowolnionym tempie, kiedy próbowała się ogarnąć. To co miało miejsce, wydawało się jej jakimś kiepskim żartem i dziw, że jeszcze nie słyszy donośnego śmiechu z gardeł obserwujących ich ludzi. Chociaż miała jednak nadzieję, że Ci jednak są zajęci bardziej sobą i po prosty ominęli ich szerokim łukiem. Przynajmniej dzisiaj wolałaby być niewidzialna. Sama do końca nie wiedziała jakie rany odniosła, ale chyba nie było tak źle? Oby. Dopóki nie wstanie, to się o tym nie przekona. Teraz jedynie mogła zdawać sobie sprawę z tego, że ma co nieco pozdzierane, ale nie tak, by gdzieś wystawała jej jakaś kość, czy też tryskała z niej krew – nie było to w końcu spotkanie z samochodem, a jedynie upadek na chodnik. Może nie zwyczajny, ale siła nie była jakaś miażdżąca z jej odpowiednią reakcją wyciagnięcia przed siebie rąk. Inaczej bez nich mogłoby być ciężko z jej twarzą.
Przynajmniej sprawcy tego wszystkiego to nie obeszło i wyglądał na zmartwionego. W innym wypadku nie wiedziała jak zareagowałaby. Nawet ona, potrafi ciskać gromami, kiedy coś wyprowadzi ją z równowagi. Czy ktoś.
Samotna próba wstania spaliła na panewce. Nic jednak nie miała złamane – czułaby to już, kiedy szok powoli ustępował zmieniając się w reakcje na to zdarzenie. Dobrze, że jej w tym nie pomagał od razu, bo byłoby jej dziwnie. Później jednak mogła pozwolić mu na tą pomoc. Czuła, że to dobra opcja i nie ma co się upierać z tym, że sama da sobie radę. Choć straszna z niej indywidualistka i mało kiedy prosi o pomoc, myśląc, że sobie z wszystkim może poradzić. A jednak czasem trzeba jednak odpuścić. Powinna już do tego dojrzeć.
- Dobra, dzięki– rzuciła krótko, bo chociaż to było z jego winy, tak teraz wyrażał swoją skruchę i pomoc, jak i zrozumienie, zamiast jednak chcąc ją do tego szpitala wysłać. Szybkim ruchem, który potem spowolniła ręki, przytrzymała się jego barku dość niepewnie początkowo. Potem jednak przy wstawaniu robiąc to pewniej, bo nie chciała stracić równowagi. – Tak, gotowa – wydukała chwilę wcześniej, współpracując z nieznajomym. Potem poszło o dziwo przejście do ławki w miarę gładko. Trzymał ją stabilnie, ona dobrze też się go trzymała – jakoś dali radę.
Przyniosę wodę. Pierwsza jej myśl była taka, że zaraz zwieje. Zostawi ją tutaj na tej ławce uznając, że zrobić swoje i co mógł skoro nie chce jechać do szpitala i sobie pójdzie. Może już nie odjedzie na swoim rowerze, bo ten się chyba trochę połamał, ale zawsze może go zabrać i pójść. Nic z tych rzeczy jednak. Wrócił. To dobrze o nim świadczyło, nawet jeśli wcześniej w nią wjechał. Ona to ma pecha jakiegoś.
- Em… - zaczęła, bo czuła jak zaschło jej w gardle nagle i pewnie zrobiła coś głupiego, ale naprawdę chciało się jej pić, że zamiast do obmycia raz, skorzystała z wody inaczej. – Przyda się – rzuciła odnośnie bidonu i przejmując go od niego, otworzyła go, przystawiła do siebie gwint i napiła się parę łyków wody. Całe szczęście było jej dużo, więc dwie trzeciej butelki jeszcze zostało. – Teraz lepiej – odetchnęła. – Pozdzierałam ręce i kolana, z tego co mi się wydaje – wyjaśniła swój stan, na który mogła się teraz ocenić. – Głowa cała – dodała szybko i odetchnęła znowu. Pochyliła się nad swoim jednym z kolan, które piekło. – Tu się chyba najbardziej zdarłam – kiwnęła na miejsce zdarcia na prawym kolanie.
- Jak to się stało? – zapytała w końcu zadzierając głową do góry na niego i patrząc się teraz na niego uważnie. – Że we mnie wjechałeś - wyjaśniła o co mu chodzi, jakby czasem nie zrozumiał jej pytania.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ucieczka byłaby ostatnim, o czym obecnie pomyślałby Harvey. Wtedy okazałby się skończonym dupkiem. Nawet jeżeli kobieta na pierwszy rzut oka nie odniosła żadnych super poważnych obrażeń to kto zachowałby się w ten sposób? Przecież nie zrobił tego specjalnie, był to jedynie nieszczęśliwy wypadek. Musiałby być naprawdę nieczuły na cudzą krzywdę bądź zwyczajnie kompletnie obojętny, żeby zostawić ją na ławce i zniknąć. Oprócz tego że brunetka stanowczo wymagała pomocy to mogła też żądać jakiegoś zadośćuczynienia. W końcu nie miał pojęcia gdzie właśnie się kierowała. A może na jakieś ważne spotkanie? Podpisać jakiś istotny kontrakt? Cokolwiek. Raczej nie rozważał iż skończy się to dla niego jakimś oficjalnym zgłoszeniem. Gdyby potrącił ją samochodem to zupełnie co innego. Sam nalegałby na wezwanie policji i odnotowanie wszystkiego jak należy. Jednak wypadek rowerowy nadal pozostawał wypadkiem, więc powinien się zainteresować na tyle, żeby mieć pewność że wszystko jest w najlepszym porządku bądź przynajmniej kobieta trafiłaby w bezpieczne ręce, które odpowiednio zaopiekowałyby się nią.
Nie protestował, gdy dziewczyna postanowiła się napić wody. W końcu przyniósł ją dla niej, więc mogła sobie zrobić z nią co chciała. Nawet nie skupił się na tym za bardzo, bo zaraz jego wzrok powędrował w dół. Pierw dokładnie po jej obtartych dłoniach, a następnie przeniósł się na tą największą ranę zlokalizowaną na kolanie. Wziął głębszy wdech i pohamował sobie chęć westchnięcia. Popatrz, co zrobiłeś idioto. Gdyby mógł to skarciłby samego siebie, ale tą myśl zostawił dla siebie. Zakodował kolejną, istotną informację, jednocześnie nie zdejmując spojrzenia z jej nogi. Nie to żeby od razu przyjął że na pewno jest wszystko w porządku i przestałby prowadzić swoją małą obserwację jej stanu. W końcu ich oboje ta sytuacja bardzo zaskoczyła, więc kobieta mogła dalej pozostawać w szoku i nie w pełni dobrze oceniać swój stan. Ocknął się dopiero słysząc jej pytanie. Odpowiedział na nie, nim jeszcze je zadała. Tyle że wtedy trochę uciekł od prawdy. Nie to żeby specjalnie, wtedy bardziej chodziło o to, żeby pokazać że nie zrobił tego celowo. A teraz, gdy to pytanie padło wprost to wypadało, żeby się przyznał. Lecz jego skwaszony wyraz twarzy wskazywał że odpowiedź na to pytanie wcale nie przyszła do niego łatwo i bez większych emocji. - Będzie lepiej jednak przemyć to kolano - powiedział nagle, chociaż stanowczo. Podniósł się z miejsca i ponownie udał do swojego roweru. Pod siedziskiem miał podwieszaną małą torbę rowerową, w której woził podstawowy zestaw naprawczy, telefon i inne drobne rzeczy. Wyciągnął z niej paczkę chusteczek i zaraz wrócił na swoje miejsce. Zajął je z powrotem i wyciągnął dłoń, żeby odebrać swój bidon. Zaraz zmoczył jej niewielki fragment i przeniósł wzrok na kobietę. - Im szybciej, tym lepiej - powiedział, uśmiechając się blado i może trochę niegrzecznie, gdyż nie spytał o żadną zgodę, ale zaraz już przecierał jej starte kolano. Starał się być delikatny, chociaż jednocześnie dokładny żeby pozbyć się każdego ziarenka piasku. Wziął drugą chusteczkę, by po raz drugi przemyć ranę. - Później i tak dobrze byłoby przemyć to wodą utlenioną. Lepiej żebyś nie dostała tężca. Wolałbym nie mieć cię na sumieniu - skomentował, niby próbując zażartować, ale z drugiej strony chciał zwrócić jej uwagę na to że nie warto bagatelizować nawet takich niewielkich ran. Może ta wyglądała niepozornie, ale mogła przysporzyć naprawdę wiele problemów. A lepiej żeby poza ewentualnymi niewielkimi bliznami nie poniosła za sobą żadnych poważnych konsekwencji.
Dopiero po chwili przypomniał sobie, że kobieta zadała mu pytanie na które nie chciał odpowiadać. Ale po tym, co jej zrobił to należało się jej wytłumaczenie, przynajmniej częściowe. Nie unosząc wzroku do jej twarzy zaczął więc mówić. - Widziałem… Raczej wydawało mi się że widziałem kogoś. A to była chyba tylko bardzo podobna dziewczyna do… - przerwał na moment. Raczej nie używał tego określenia. W ogóle wolał o niej nie wspominać w żadnej formie, ale tutaj musiał żeby jakoś się wytłumaczyć z tego całego zajścia. - Mojej byłej narzeczonej - rzucił w końcu z siebie, wiedząc że musi brzmieć koszmarnie żałośnie w tej sytuacji. Co spowodowało że znowu widocznie skrzywił się. Głupio było tłumaczyć się z czegoś takiego zupełnie obcej osobie, ale to ona wyszła na tym najbardziej poszkodowana. - Biorąc pod uwagę że użyłem słowa „byłej” możesz domyślić się, że ten widok mógł mnie trochę zdekoncentrować. Przez co ostatecznie wylądowaliśmy na tej ławce… Za co jeszcze raz naprawdę chciałbym cię przeprosić, chociaż wiem że to niczego nie zmienia - brzmiał na naprawdę skruszonego. Tym bardziej po przedstawieniu powodów swojego zachowania. Gdyby musiał wykonać jakiś manewr, żeby ominąć jakąś przeszkodę czy innego człowieka to brzmiałoby lepiej. A wyszedł na totalnie oderwanego od rzeczywistości. - Mam nadzieję, że gdziekolwiek szłaś to, to będzie mogło trochę poczekać i nie będziesz miała z tego powodu jakiś wielkich kłopotów? Bo wiesz, jakbyś miała przyjść spóźniona do pracy i szef miałby mieć do ciebie pretensje to jak coś, to mogę cię odprowadzić i zebrać ochrzan, który bardziej należy się mnie niż tobie - zaproponował, ponownie starając się trochę rozluźnić atmosferę i niejako zażartować. Chociaż mówił naprawdę. On nigdzie się nie śpieszył, więc dokądkolwiek zmierzała brunetka to mógł ją odprowadzić na miejsce. Wtedy przynajmniej upewniłby się, że dotarłaby do jakiegoś znanego sobie punktu w pełni bezpieczna.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wypadek do którego nie powinno dojść, a jednak – doszło. Co zrobić - ż y c i e!
Całe szczęście dla niego panna Swanson nie studiowała prawa, by wykorzystać tę sytuację jak najbardziej na swoją korzyść. Potraktowała to dość znośnie. Po czasie w sumie, zanim się ogarnęła, ale jednak znośnie, skoro nie zachował się jednak jak jakiś cham, a nawet starał się jej pomóc w tym spowodowanym przez niego wypadku. Uf, całe szczęście. Tylko tego by jeszcze jej brakowało dzisiaj by walczyć z jakimś typek na chodniku o to, by chociaż usłyszeć słowo „przepraszam”. A jednak był dobrze wychowany.
Źródlana woda ulżyła jej w suchości gardła. Niekoniecznie w bólu zdartego najbardziej kolana, ale jednak i tak to już wystarczyło, by poczuła się lepiej. Chciała jednak od niego wyjaśnień. Być może to wcale nie było wiele, a może jednak było? W końcu nie oczekiwała żadnego większego znaczącego wyznania. A jednak… coś się za tym kryło. Cholera… może nie będzie jej głupio? Może.
Początkowo wydawało się, że nie usłyszy nic konkretnego, oprócz czegoś ala zagapiłem się, zamyśliłem. Zajął się jej kolanem i przez moment odciągnął ją od zadanego pytania.
- Myślisz? Może i tak – z tym przemyciem kolana. Odetchnęła głęboko pod nosem. Skuliła się jak ponownie ją zostawił, przyciągnęła do siebie jakoś zranioną nogę i zaczęła w kolano dmuchać, jakby to miało zabrać jej ból. Jak była mała i ktoś dmuchał w jej zranione kolano to przecież to pomagało! Wyprostowała się dopiero w momencie, kiedy do niej wrócił i zawiesiła na nim swoje spojrzenie teraz, jak na samym kolanie. Jednocześnie oddając mu bidon. Jaki on pomocny. Nie była do czegoś takiego przyzwyczajona od obcego jej człowieka. Mężczyzny.
On starał się być delikatny, a ona starała się być twarda.
Nawet nie bardzo się krzywiła przy tym. Czy obawiała się czegoś tak poważnego jak tężca? Pokręciła głową i cmoknęła.
- Co mnie nie zabije to mnie wzmocni? – wydukała, gdzie sama pozwoliła sobie na ten żart, choć on taki poważny w tym. Nie chciała by wygadywał takie rzeczy. Przecież nie przejechał jej samochodem, nie wbił jakiegoś narzędzia nieznanego pochodzenia w jej nogę, tylko zdarła sobie kolano. Od tego nie mogła przecież umrzeć. Bo nie mogła? Po chwili jednak odetchnęła. Potem zaczął swoją opowieść. Ku jej zaskoczeniu. Pozostała bez ruchu na jakiś czas, gdzie tylko oddech było u niej słychać. W którymś momencie jednak musiała się obudzić i zareagować.
- Nie spodziewałam się czegoś takiego. W sensie… przykro mi, jeśli chodzi o tą byłą. Ja widząc swojego byłego też różnie mogłabym zareagować… - kto wie, może też by skończyła teraz na jego miejscu? – O kurde… zapomniałam o Nadii. Muszę wracać! – wypaliła nagle, kiedy oświecił ją, gdzie to ona szła właściwie. Postanowiła spróbować podnieść się z ławki. Kim była wspomniana przez nią Nadia?
Teraz to mogła zapomnieć nawet o bólu na moment. Bolało, ale znośnie. Da radę przecież dojść.
– Gdybyś miał sprawny rower to byś mnie podrzucił, a tak najlepszym wyjściem będzie jak pomożesz, złapać mi taksówkę? – poprosiła o pomoc w ten sposób. Bo przecież nie będzie się o niego wspierać przez pół miasta, by dojść do domu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdy kobieta użyła tego znanego powiedzenia, formułując do niego swoją odpowiedź to jego wyraz twarzy przybrał coś pomiędzy krzywym uśmiechem a niewielkim skwaszeniem. W ten sposób dało się wytłumaczyć wiele nieprzyjemnych wydarzeń z życia człowieka, jeżeli one byłyby przykre i niosły za sobą jeszcze jakieś znaczenie, rozbudowywałyby bagaż przydatnych doświadczeń, no to okej to miało sens. Jednak w tej zupełnie niepotrzebnej i przypadkowej sytuacji brzmiało to jak próba marnego pocieszenia, w stylu przecież nic takiego wielkiego się nie stało. A jednak stało, nawet jeżeli nie było to umyślne działanie to mogli tego uniknąć, ale Spencer za bardzo pozwolił sobie namieszać głowie. Pewnie dlatego był w swojej głowie taki surowy, bo chodziło o jego byłą. Jakby zapatrzył się na cokolwiek innego to pewnie łatwiej by sobie odpuścił winy za to całe zdarzenie. Lecz ten temat był dla niego na tyle drażliwy, że to nie było takie proste.
Nie zdążył już nic odpowiedzieć, bo kobieta zareagowała dosyć impulsywnie przypominając sobie o czymś… a raczej o kimś. Uniósł się do góry razem z nią, a gdy wspomniała o rowerze to przeniósł na niego swój wzrok, wiedząc że raczej nie ma szans na ten rodzaj transportu. Zresztą to nie byłaby i tak najszybsza, najbezpieczniejsza opcja, więc jednak wolał nie ryzykować. - Okej, zadzwonię po taksówkę, więc możemy z powrotem usiąść i na nią tutaj poczekać, tak? - próbował przemówić do niej spokojnie i logicznie. Nie wiedział kim była Nadia, na której wspomnienie kobieta tak nagle podniosła się z miejsca. Jednak widząc ten rodzaj zachowania stwierdził, że najlepiej będzie jak od razu wykona ten telefon. Ponownie udał się do swojego roweru i tym razem zabrał już tą torbę rowerową razem ze sobą, żeby nie chodzić w tą i z powrotem. Wystukał coś na telefonie i zaraz przykładał go do ucha, rozglądając się dookoła. Gdy głos po drugiej stronie odezwał się to wytłumaczył swoje położenie, prosząc żeby taksówka podjechała od tej strony parku, żeby mieli jak najkrótszą drogę do ulicy. Na koniec podziękował i rozłączył się. - Będzie za maks pięć minut - poinformował ją od razu, bo domyślał się że to będzie dla niej obecnie najważniejsza informacja. Złączył ze sobą mocno wargi i przez chwilę się jej przyglądał, wracając myślami do tego co było wcześniej. Nie byłby sobą, gdyby ponownie nie spróbował jakoś rozluźnić atmosfery. - Byli to w ogóle taka specyficzna grupa… że jeszcze nikt nie wymyślił takiego urządzenia, które umożliwiałoby wymazywanie konkretnych ludzi z pamięci. Coś jak w Facetach w czerni, wiesz, nie ostatnie godziny tylko z możliwością ustawienia tego pod konkretną osobę - powiedział, uśmiechając się przy tym szeroko. Brzmiało niewyobrażalnie, chociaż wszystko szło tak szybko do przodu, że kto wie. Może kiedyś. Na pewno gdyby takie urządzenie powstało to byli byliby najczęściej wymazywaną grupą osób z pamięci. - Wtedy mogłabyś wymazać mnie, ten cały wypadek i moje marne próby wybrnięcia z tej niezręcznej sytuacji - zażartował po raz kolejny, ale powoli jego uśmiech zaczął trochę maleć. Spencer trochę próbował uciec od powagi sytuacji i odciągnąć myśli kobiety od tego, że nie była w tym miejscu w którym powinna obecnie znajdować się. Jednak nie można było przecież tak cały czas, więc… - Nadia? To twoja…? - zapytał niepewnie, bo przecież nie musiała mu odpowiadać. Mogła równie dobrze rzucić nie twoja sprawa i brunet wcale nie obraziłby się. Zaraz obrócił się bardziej za siebie, dostrzegając podjeżdżającą taksówkę. Od razu podniósł się z miejsca i wyciągnął do niej swoją dłoń, proponując swoją pomoc w podniesieniu się i odprowadzeniu jej do samochodu. - Kareta nadjechała - dodał po raz kolejny mało poważnie, licząc że po tym całym zdarzeniu nie pozostawi po sobie bardzo złego wrażenia, tylko może swoim głupkowatym poczuciem humoru uda mu się trochę złagodzić je całościowo.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie mogła tego roztrząsać, uważać tego za największą tragedię aktualnie, jaka mogła się jej zdarzyć. Nie mogła, bo od tego można byłoby zwariować. Wolała żartować, jak tupać nogą (chociaż to byłoby teraz cholernie trudne, kiedy kolana ją bolały), oskarżać i płakać. Nawet jeśli z jej rany sączyłaby się teraz bardziej krew, robiłaby wszystko, by odwrócić swoją uwagą od tego, chociaż powinna być bardziej racjonalna.
„Zraniona przez jego byłą” – to nie brzmi dobrze, a jednak tak można by to określić, skoro to myśl o jego byłej, omal nie sprawiła, że skończyłaby marnie. Nie było jednak aż tak źle, że wymagała natychmiastowej opieki lekarskiej. Dlatego mogła nieco inaczej zacząć postrzegać tą sytuację i nie robić z tego naprawdę poważnej sprawy. Ważniejsza wydawała się teraz mała ciemnowłosa dziewczyna, która czekała na matkę w domu (o ile roczne dzieci faktycznie wyczekują momentu, kiedy rodzicielka pojawi się w drzwiach domu). Matka (taka prawdziwa i twarda niezależnie od sytuacji) nawet nie mogąc chodzić znalazłaby sposób by dostać się do swojego dziecka.
- Za bardzo innych opcji nie mamy. To najlepsze wyjście teraz – przyznała mu rację, przytakując do tego swoją głową. Sama pewnie by taki telefon wykonała, gdyby nie rozbił się jej wyświetlacz o czym przekonała się wyjmując go z kieszeni. Szybko go też schowała, bo jednak zaraz by chciał jej to zrekompensować… było to jednak coś z czym sobie poradzi. Ma drugi telefon nieużywany w domu. Zatem siedziała teraz grzecznie, wyczekując momentu dotarcia tutaj taksówki.
Pięć minut to niewiele. Nie tak, że każda minuta się tutaj liczyła, a jednak pół godziny to już byłoby dużo.
- Super. Dziękuję – wydukała i odetchnęła. Pewnie przez moment nic nie mówiła, próbując faktycznie odetchnąć w tej niespodziewanej sytuacji. Spojrzała na niego dopiero wtedy, kiedy zaczął mówić o Facetach w czerni.
Pokręciła głową na boki szybko.
- W takiej sytuacji byłoby to problematyczne bardziej, bo jednak kolana zdarte dalej zostają i jak potem wyjaśnić skąd się to wzięło? Wyszłabym na ciamajdę – zaznaczyła poważnie, ale przez drobny śmiech, bo miało to być przecież żartobliwe. Powinno się wyluzować w końcu w takim momencie, kiedy najgorsze (moment zderzenia) mieli już za sobą.
Nadia to…
- Moja roczna córka – wyjaśniła otwarcie. – Zostawiłam ją pod opieką i właśnie szłam by ją odebrać, a znajoma nie ma za wiele czasu – dodała, bo inaczej nie musiałaby się tak przecież śpieszyć by ją na już odebrać.
Pięć minut zleciało bardzo szybko. Niezgrabnie podniosła się z siedzenia i zwróciła wzrok na taksówkę.
- Lepiej to brzmi, jak karetka, chociaż i kareta brzmi dziwnie – podsumowała go, ale z uśmiechem, korzystając z jego pomocy, bo tak łatwiej będzie doczłapać się do taksówki. Chociaż z każdym kolejnym krokiem… - wydaje się, że już mi lepiej – powiedziała, żeby nie wyszło, że została kaleką i nie dotrze do swojego własnego domu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Brunet musiał być zbyt skoncentrowany na wykonywaniu połączenia i nie zauważył, gdy kobieta wyciągnęła swój potłuczony telefon. W przeciwnym razie na pewno wyszedłby z jakąś propozycją chociażby naprawy ekranu na jego koszt. Chodziło o sam fakt, że został on popsuty przez niego, więc czułby się zobligowany do tego by naprawić wyrządzone przez siebie szkody. Oczywiście nie miałby zamiaru nadmiernie się narzucać, ale wypadło się zaoferować. Niestety, nie miał takowej możliwości skoro kobieta szybko schowała komórkę.
- No faktycznie, nie pomyślałem o tym z tej strony. Ale wiesz, zawsze mogłabyś poczekać aż kolana się podgoją i dopiero wtedy… - przerwał swoją wypowiedź, parsknął powietrzem z nosa i krótko zaśmiał się. Był w stanie na serio zagłębić się w ten zupełnie zmyślony i nierealny pomysł. Chyba tak bardzo próbował uciec od powagi tej całej sytuacji, do której doprowadził że rozmowa na temat nieistniejącego urządzenia wydała mu się idealnym tematem do odwrócenia swojej i jej uwagi.
- Córka… to wyjaśnia nagłe odzyskanie sił - powtórzył, kiwając jednocześnie głową. To wiele tłumaczyło, chociażby to poderwanie się, gdy chwilę wcześniej brunetka przemieszczała się z trudem. Instynkt macierzyński musiał być silniejszy niż odczuwany przez nią ból. Zaraz na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, ale już po chwili zmalał. Dopiero teraz Spencer dostrzegł prawdziwy problem tej całej zaistniałej sytuacji i odetchnął z ulgą, że taksówka miała pojawić się w tak szybkim czasie. - Śliczne imię - skomentował, chociaż zdawał sobie sprawę że opinia nieznajomego nie miała żadnego znaczenia, lecz co mógł w tej chwili więcej powiedzieć? Nie chciał już bardziej stawać na drodze kobiecie, dosłownie i w przenośni, przed dotarciem do swojej córki na czas, co zapewne liczyło się dla niej teraz najbardziej.
Na jej komentarz uśmiechnął się jedynie niepewnie. Brzmiało dziwnie, bo on cały był dosyć specyficzny, a tym bardziej średnio radził sobie w takich nagłych, mało przyjemnych sytuacjach, na którymi nie miał żadnej kontroli. Oferując swoje ramię skierował się razem z nią w stronę samochodu. Dostosował się do narzuconego przez nią tempa, zatrzymując się dopiero tuż przy taksówce. Zapukał w szybę od strony pasażera, a gdy kierowca ją opuścił to brunet nachylił się do niego i moment porozmawiał. Umówił się, że ten odwiezie kobietę we wskazane przez nią miejsce i za ten kurs Harvey odgórnie już zapłacił. Skora szła na piechotę to nie mogło być bardzo daleko. Zresztą dogadał się z mężczyzną, że poczeka w tym miejscu na niego, bo przecież jego rower i tak nie nadawał się do jazdy, więc później musiał przetransportować się jakoś do swojego domu. Nie chciał jednak proponować wspólnej podróży, żeby nie wprowadzać jeszcze bardziej niekomfortowych warunków. Na sam koniec poprosił mężczyznę o jakiś długopis i karteczkę. Opierając się na dachu samochodu nabazgrał coś na niej i odwrócił się w stronę kobiety. - Wiesz, gdyby okazało się że jednak poturbowałem cię bardziej niż to wygląda na pierwszy rzut oka i trzeba by pokryć koszta jakiegoś leczenia czy cokolwiek… - powiedział i domyślając się, że kobieta wyrazi sprzeciw to zapobiegł temu nim zdążyła zareagować. Jedną ręką chwycił jej dłoń, a drugą wpakował w nią karteczkę ze swoim numerem telefonu i podpisem Harvey (nieuważny rowerzysta). Dopiero wypisując ją zorientował się, że nawet się nie przedstawił z tego wszystkiego, więc musiał określić się tak żeby kobieta nie miała problemu z jego identyfikacją. Szybko puścił jej dłoń i swoją łapę opuścił na klamkę od drzwi, które zaraz przed nią otworzył, następnie opierając się o ich rant. - Powiedziałbym, że było mi bardzo miło cię poznać… - przerwał, bo po pierwsze przecież jej imienia też nie poznał, a po drugie miło to na pewno nie było, więc ponownie na jego twarzy pojawił się ten kłopotliwo-szczery uśmiech, którym starał się wybrnąć z sytuacji.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Squire Park”