WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
— Jakoś musisz. Podobno goście są najważniejsi — stwierdziła całkowicie poważnie. Zaprosił ją i musiał jakoś przeżyć fakt, że połowa łóżka będzie zajęta. A może nawet więcej niż połowa i zostanie dla niego zaledwie skraj materaca, jeśli ona rozgości się na tyle, by przejąć większą część łóżka tylko i wyłącznie dla siebie. Szanse na to były nikłe, bo koniec końców i tak zamierzała się do niego przytulać przez całą noc, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że śpiąc i tak będzie miała problem z kontrolowaniem tego. Niemniej, póki co zamierzała się skupić na chwili obecnej. Na tym, źe mogli poleżeć razem, nacieszyć się swoim towarzystwem i do reszty zażegnać bariery, jakie towarzyszyły im od ładnych kilku lat, a które okazały się zupełnie niepotrzebne. Ponadto... Podzielała to, co on sam czuł. Nie lubiła spać w pustym łóżku. Nie lubiła budzić się rankiem ze świadomością, że obok niej leżała zimna poduszka i nie było nikogo, z kim mogłaby się przywitać tuż po tym, jak otworzy oczy. I chociaż tkwiła w takim trybie od dłuższego czasu, to nie dostrzegała szans na to, by chociaż się do takiego stanu rzeczy przyzwyczaić.
— Oczywiście, że poważna, może zapomniałeś, ale ubóstwiam owijać się w kokon — uśmiechnęła się. Kołdrę kradła niemal nałogowo, chociaż robiła to zupełnie nieświadomie. Potrafiła iść spać jak człowiek, a rano dowiadywała się, że druga osoba nie miała okazji wygrzewać się całą noc pod kołdrą, o którą trzeba było toczyć walkę, której Leslie też nie była świadoma. — Wierzysz w to, że coś wynegocjujesz? — zapytała, zerkając na niego trochę zaczepnie. Takim negocjacjom nie mogła jednak odmówić. Jego ręka przesuwająca się po jej boku była idealną zachętą do tego, by się w nie wdać. Jeśli chciał, mógł próbować szczęścia. Ona i tak wiedziała swoje, ale pod pretekstem pójścia na jakieś kompromisy, była gotowa zaznać jak największej ilości czułości. — Lepiej się postaraj... — mruknęła w zadowoleniu i odwzajemniła delikatny pocałunek, by po chwili pogłębić pieszczotę i opleść męski kark ramionami, by zatrzymać Travisa bliżej siebie. Tak, jakby obawiała się, że zaraz zniknie. I chyba na swój sposób tę obawę czuła, bo teraz gdy miała go znowu dla siebie, nie wyobrażała sobie, że miałaby to wszystko stracić raz jeszcze.
-
Nie wiedział kiedy odpłynął, ale wydawało mu się, że szeptał coś słodkiego do Leslie trzymając ją w swoich ramionach, delikatnie gładząc jej ramię. Serce nie goniło już w klatce piersiowej, choć ciało było rozgrzane. Ogarniał go błogi spokój bezpiecznie prowadząc go do snu.
Budzik miał nastawiony na dokładnie tą samą godzinę każdego dnia. Nie wyłączał go, zaznaczył cykliczne powtarzanie się i wiernie na nim polegał, choć organizm ostatnimi czasy wybudzał go znaczne wcześniej. Tym razem wyjątkowo nadal spał, gdy ktoś mniej więcej pięć po szóstej nad ranem przekręcał kluczyk w zamku. Korytarz był zbyt daleko, by Travis to usłyszał. Niestety, zawiasy w drzwiach od sypialni już od pewnego czasu potrzebowały trochę uwagi, a najgorszej zachowywały się przy pierwszych kilku centymetrach. Nie było to może skrzypienie z horrorów, ale wystarczyło by Cavanagh zaczął powoli być świadom swojego otoczenia. Gdy w końcu otworzył oczy nad łóżkiem stała Asli.
Zmarszczył brwi, biorąc zaspany wdech, świadom kogo widział, jednocześnie nie reagując jeszcze na kontekst w jakim się znajdywał. –Asli? – Mruknął i wtedy rzeczywistość go uderzyła.
Łzy w jej oczach piekły, a gardło bolało coraz mocniej im bardziej starała się trzymać swój rezon. A jednak zastygła w miejscu. Powinna była być na to przygotowana, przecież nie było wątpliwości dla kogo Travis ją zostawiał. Dla jednej osoby o którą zapewniał, że nie musiała się martwić. Bo i dlaczego? Leslie była w związku i skoro znali się już tyle lat i nic w tej kwestii nie zrobili nie powinna była być o nią zazdrosna. Więc tak zrobiła. Szanowała ich przyjaźń. I co jej z tego przyszło?
Asli? Ocknęła się i momentalnie zaczęła ocierać swoje policzki, zmierzając w kierunku drzwi.
-A-Asli, czekaj. – Cavanagh wyskoczył z łóżka, by szybko zorientować się, że nie miał na sobie piżamy i jeszcze szybciej wciągnąć ją na siebie nim wyskoczył za kobietą na korytarz.
-Na co?! – Asli odwróciła się nagle, patrząc na niego w wyrzutem.
Brunet wyhamował, zdając sobie sprawę, że rzeczywiście nie miał żadnego solidnego powodu i nie czuł, że musiał cokolwiek wyjaśniać, choć poczucie winy chciało namówić go do przeprosin. –Na… chyba… chyba powinniśmy pogadać.
-Nie chce już więcej z tobą rozmawiać. Wydajesz się zajęty. – Spojrzała znacząco w kierunku sypialni, ale szybko odwróciła od niej spojrzenie.
-Nie… nie o tym. – Skrzywił się nieco, zdając sobie sprawę właśnie gdy wypowiadał te słowa jak beznadziejny był to czas by omówić kwestię jej wyprowadzki.
Coś przymknęło po twarzy Mayfield, mieszając się z bólem, który szybko chciała przykryć. Pokiwała głową, z krzywym uśmiechem. –Jasne. Pierw zdradzasz mnie z moją koleżanką, a teraz chcesz mnie wyrzucić z mieszkania w którym mieliśmy razem mieszkać.
-Nie zdradziłem cię.
-Serio? Mam uwierzyć, że pojechaliście razem na weekend nad jezioro, do domku letniskowego i do niczego nie doszło?
Ostatnim razem, gdy o tym rozmawiali, Travis bardzo specyficznie dobierał swoje słowa. Nie chciał krzywdzić Asli dodatkowo mówiąc jej o tym co się tam stało i jak to jednak podpadało pod kategorię ‘czegoś’.
-Asli… – Pokręcił głową, nie chcąc tego mówić i teraz.
-Zostawiłeś mnie z tym samą, Travis. -Dolna warga jej drgnęła. –Na początku pomyślałam, że po prostu potrzebujesz czasu, przestrzeni, że nie powinnam się narzucać, bo przecież będziesz wiedział, że możesz ze mną porozmawiać, ale ty… – Głos załamał się, przeszła do cichszego tonu. –ale ty szukałeś pocieszenia wszędzie indziej. W alkoholu, bójkach, a później u swojej przyjaciółki. – Zacisnęła usta.
-I bardzo cię za to przepraszam. Nie… – Zerknął na pustą ścianę, na której jeszcze nie dawno wisiały ich zdjęcia. –nie pomyślałem jak to na ciebie wpłynie. – Oprócz wyjazdu. Na niego wybrał się częściowo z premedytacją. –Byłem tak skupiony na tym co miałem w głowie, że…
-Daruj sobie. – Wycedziła. –Już mnie to nie dotyczy. Masz kogoś z kim nie wątpię wolisz rozmawiać o swojej głowie i posuwać. Chcę tylko swoje rzeczy.
-Nie zdradziłem cię Asli. – Powtórzył, chociaż nie wiedział dlaczego. Chyba desperacko próbował przekonać ją, że nie skrzywdził jej z premedytacją, acz miał wrażenie, że jego słowa nie wiele dla kobiety znaczyły.
-Czyli jak mnie poznałeś to nie czułeś nic do Leslie? Albo jak się oświadczałeś?
-Boże, Asli, chciałem z tobą być. Kochałem cię.
-Nadal byś się oświadczył, gdyby Leslie nie była w związku?
Cisza.
-Właśnie. – Prychnęła. –Byłam twoim planem B, Travis, kiedy wcale nie byłeś gotowy odpuścić opcji A. Wiesz, co to za uczucie?
Patrząc na kobietę mógł to niemalże poczuć. Zdradę i ból, bezsilność. Jednocześnie nie mógł sobie wyobrazić przez co przechodziła, choć to on ją przez to przeciągnął. Wychodził najmniej poturbowany z pobojowiska, które sam stworzył.
-
Nie przypuszczała, że cała ta przyjemna otoczka dobiegnie końca wraz z nadejściem ranka, a rzeczywistość brutalnie sprowadzi ich na ziemię postacią Asli, która przystanęła w sypialni i wbijała w nich swoje spojrzenie. Nieświadoma tego, zupełnie nie rozumiała, czemu Travis się wiercił, czemu coś mruczał pod nosem i dlaczego zaczynał się nerwowo zachowywać.
— Asli? Co? — wymamrotała zaspana, nawet nie mając chęci na to, by obudzić się na dobre. Wolała z góry założyć, że coś jej się przyśniło i dlatego wcisnęła głowę w poduszkę, nakryła się bardziej kołdrą i wyłączyła się na cały otaczający ją świat. A raczej próbowała się wyłączyć, by pospać jeszcze z godzinę, może dwie, gdyby nie to, że Travis zaczął się wiercić, odkrywać, wstawać. Jęknęła w niezadowoleniu, po omacku pacnęła go w ramię za to, że tak gwałtownie wstawał i obróciła się na drugi bok. Nie miał litości, ani sumienia, by nie pozwolić jej się wyspać. Chwilę później zrozumiała, w czym tkwił problem. O ile wcześniej była skłonna wszystko zrzucić na sny, albo jakieś jego senne majaczenie, tak głos Asli uderzył w nią ze zdwojoną siłą i sprawił, że otwarła oczy, w ostatnim momencie dostrzec sylwetkę Cavanagha wychodzącego z sypialni.
— Co jest? — skrzywiła się i usiadła, owijając się kołdrą. Nasłuchiwała tego, co działo się w korytarzu. Z każdym kolejnym słowem, charakterystyczna zmarszczka na jej czole, pogłębiała się coraz mocniej. Chłonęła każde słowo, które padało z ust Asli jak i Travisa i czuła się coraz bardziej nieswojo. Tak, jakby była w złym miejscu o złym czasie. To nie była rozmowa, której chciała być świadkiem, szczególnie, że na język cisnęło się jej wiele słów, które nie powinny były paść na głos. Nie potrafiła jednak siedzieć bezczynnie i tylko się przysłuchiwać. Wygrzebała się z łóżka, wciągnęła na siebie koszulkę Travisa i wyszła do korytarza, zrównując swoje spojrzenie z tym Asli.
— Nie kłamie. Nie zdradził cię. Chociaż mógł — mruknęła. Taka była prawda. Travis mógł to zrobić, a Leslie wcale nie byłaby jego głosem rozsądku. On sam miał go wystarczająco dużo, by nie popełnić błędu, którego mógłby żałować przez resztę życia, mimo tego, iż jego stanowisko w uczuciach było jasne. Nie dodała nic więcej. Zaszyła się w łazience, odkręciła wodę w kranie, która nieco zagłuszyła to, co działo się za drzwiami. Opłukała twarz zimną wodą, umyła zęby i weszła pod prysznic. Nie chciała się bardziej wtrącać w tę dyskusję i zdecydowanie nie chciała być obok w roli słuchacza, kiedy najwyraźniej ta dwójka musiała sobie trochę wyjaśnić by rozstać się raz na zawsze.
-
-Uznałem, że tak będzie łatwiej. – Spakować ją, by kobieta nie musiała chodzić po mieszkaniu i przeżywać tego wszystkiego ponownie. Tak właśnie to sobie tłumaczył.
-Dla ciebie na pewno. – Mruknęła i otworzyła swoją szafę. Ta akurat pozostała w większości nietknięta, oprócz tego, że Travis odzyskał kilka swoich t-shirtów i bluzę. Asli położyła na szafce torbę z którą tutaj przyszła i zaczęła przekładać do niej ubrania z wieszaków. –Po resztę rzeczy przyjadę innym razem. Dam wcześniej znać. – Poinformowała go beznamiętnie.
Nie próbował już po tym w tłumaczenia, czy rozmowy. Wiedział jak te będą wyglądały, a sytuację mógł tylko pogorszyć, bo cokolwiek by nie powiedział nie mogłoby to zabrać jej bólu. Pozwolił więc bez przeszkadzania by Asli się spakowała, podając jej nawet kilka rzeczy i zamknął za nią w końcu drzwi z głębokim westchnięciem. Nie wiedział co sobie wyobrażał, ale chciał, aby to spotkanie poszło… inaczej. Niestety jego pobudki były egoistyczne. Chciał by jego sumienie przestało go tak uwierać, ale Asli nie była na etapie dobrodusznego rozdawania ‘wybaczam ci’ gdy mężczyzna niekoniecznie na nie zasługiwał.
To on był tym ‘złym’. Skrzywił się do własnego odbicia nim obmył twarz, naiwnie myśląc, że gdy wyjdzie z tej łazienki i będzie udawał jakby nic się nie stało to rzeczywiście tak będzie się czuł. Przechodząc przez korytarz wpadł akurat na Leslie, z myślami jakby nie do końca obecnymi w tu i teraz. Uśmiechnął się do niej blado, prawdę mówiąc nie mając pojęcia co powiedzieć w takiej sytuacji. –Kawę czy herbatę? – Zagadnął więc i tak będąc w drodze do kuchni, w przekonaniu, że zdecydowanie potrzebuje kawy, choć najlepiej napiłby się czegoś z procentami. –I uh… – Zerknął w stronę drzwi. –Asli już poszła. – Poinformował ją, na wszelki wypadek, gdyby kobieta nie usłyszała zamykanych drzwi. –Wybacz, że… – Skrzywił się nieco. –za to drastyczne wyrwanie z łóżka. – Uniósł lekko jedno ramię w połowicznym wzruszeniu, bo to przecież nie tak, że mógł przewidzieć odwiedziny swojej eks. –Za to śniadanie jest na mnie. – Uśmiechnął się, jakby to miało im zrekompensować nietypowy poranek i takie właśnie było założenie. –Skoczę do piekarni na rogu, mają pierwszoligowe bajgle. – Nie można było szczególnie polegać na tworzeniu porządnego jedzenia z tego co miał w lodówce, zważając jakie pustki oświetlało wbudowane tam bystre światełko.
-
Stało się jednak tak, jak się stało i musieli to jakoś przetrwać. Wszyscy.
— Herbatę, ciśnienie już mi się wystarczająco dźwignęło — odparła z lekko wymuszonym uśmiechem. Nie chodziło wcale o to, że irytowały ją słowa Asli, która za wszelką cenę chciała trzymać się swojej teorii o tym, że Travis nie był jej wierny i która wpatrywała się w nią z autentycznym wyrzutem, żalem, złością i niechęcią. Chodziło o sam fakt, że dzień przywitali taką stresującą i niespodziewaną sytuacją, która skutecznie wpływała na poziom zdenerwowania i bezradności. Bo tak właśnie czuła się Leslie. Bezradnie. Z jednej strony rozumiała Asli, ale z drugiej chciała też, by ta po prostu odpuściła. Była młoda, ładna i sympatyczna. Mogła sobie ułożyć życie, a trzymanie się kurczowo tego co było i pretensji do wszystkich i całego świata, bo nie wyszło, nie miało sensu. — Taa, słyszałam — westchnęła. Chociaż tyle dobrego, że to nie trwało dłużej, bo wówczas Leslie wyewakuowałaby się pierwsza, co już i tak miała w planie zrobić, by nie pogarszać swoją obecnością sytuacji. Asli jednak ją ubiegła, a Leslie pozostało przesiedzieć chwilę w sypialni na wypadek, jakby kobieta jednak wróciła. A kiedy to się nie stało, mogła tylko pojawić się w kuchni i udawać, że było w porządku. Nawet jeśli nie było, bo wciąż mieli się z nią widywać, mijać i mierzyć z tymi spojrzeniami, którymi obrzucała zarówno Travisa, jak i Leslie.
— Jasne... Może gdyby dała znać, to byśmy się lepiej na to przygotowali — stwierdziła obojętnym tonem. Domyślała się, że Travis był zaskoczony wizytą byłej narzeczonej, bo wiedziała, że gdyby miał świadomość tego, że Asli chciała złożyć poranną wizytę, to nie zapraszałby jej do siebie na noc. A jednak zaprosił, a Asli musiała dać o sobie znać w tym najmniej odpowiednim momencie. Było niezręcznie, a atmosferę można było kroić nożem przez ten czas, kiedy plątali się po mieszkaniu we trójkę, ale teraz, przynajmniej dla Leslie, atmosfera stała się bardziej znośna. Niemniej, nie miała mu za złe tej gwałtownej, niezbyt przyjemnej pobudki. Zdarzało się i tak... — Jasne leć, dla mnie dwa wystarczą — uśmiechnęła się i zajrzała do lodówki. Za wiele w niej nie miał, ale znalazła jajka, mleko i jakieś pomidory. To jej wystarczyło by nieco porządzić i ugotować jajka na twardo, a pomidory pokroić do bajgli, które miał zamiar kupić. No i przynajmniej zabiła nieco czas, bo chciała czy nie, musiała przyznać, że poczuła się tam trochę nieswojo po wizycie Asli i wolała czymś zająć ręce, zamiast myśleć o tym, że może było za szybko na to wszystko... Że może Travis jednak powinien trochę odczekać, nawet jeśli wiedział, czego chciał od życia.
-
-Następnym razem da, a wtedy po prostu upewnimy się, że nas tutaj nie będzie. – Przygotowani czy nie, wolał nie przechodzić kolejnych tak bliskich kontaktów. Wystarczyło im jak niezręczna sytuacja była w pracy. Nie musiał przecież kobiety nadzorować, co najgorszego, nawet w przypływie emocji mogłaby zrobić? Potłuc kilka naczyń, porwać ich zdjęcia? Jednocześnie nie widział Asli w takiej… cóż, wpakowała swojemu czepliwemu szefowi ciasto w twarz, ale to były kompletnie inne okoliczności, prawda? A nawet jeśli, był skłonny to przemilczeć i po prostu zmieść z podłogi szkło. Musiał liczyć się konsekwencjami gdy wycofywał się z tak poważnych decyzji.
Nim wyszedł, ubrał się w coś bardziej wyjściowego w postaci jeansów i t-shirtu, przed samymi drzwiami chwytając swoją kurtkę z wieszaka. Miał wiele myśli i dziury w głowie, ale koniec końców skupił się na słodkich aromatach wypełniających piekarnię i przyjacielskim podejściu ekspedienta, bardzo zmotywowanego by zaproponować Travisowi słodkie cynamonowe bułeczki, świeżo upieczone. Więc Cavanagh się skusił ‘niech stracę’. Wziął bajgle, chleb z ziarnami i słodkie wypieki, sztuki dwie. Wszystko trafiło do papierowej torby, będąc jednocześnie pakowane pojedynczo. Mężczyzna niemalże zapomniał o nieprzyjemnościach, uśmiechając się pod nosem na wizję wspólnego śniadania tylko we dwoję, udając (wedle planu) jak gdyby nic się nie stało. Zwyczajny poranek, zwyczajnych ludzi.
I wtedy ktoś nagle zarzucił mu ramię na bark, jak stary, dobry kumpel, tylko u boku Travisa nie było Blake’a. Co zabawne, facet był podobnych gabarytów, też z krótko ściętymi włosami i kilkudniowym zarostem, acz niższy od Griffitha. –Nie śpieszysz się, Cavanagh. – Odebrał mu torbę, korzystając z tego, że Travis był zbyt spięty, żeby w jakikolwiek sposób zareagować. –Tylko bez numerów, dobrze? To przyjacielskie odwiedziny, przejdź się ze mną. – Uśmiechnął się półgębkiem, przeglądając wypieki, a jednocześnie puszczając bruneta. –Pan Rothberg jest cierpliwy, ale na twoim miejscu bym go nie sprawdzał.
-Mówiłem, że nie mam tej biżuterii na ręku. Muszę ją znaleźć, żeby ją oddać. – Przypomniał, coś co od początku im powtarzał, ale po tym jak bogacz zobaczył Vivan z bransoletką ta ‘wymówka’ ucierpiała poważnie na wartości. –Pracuje nad tym.
-Mhm, właśnie widzę jak bardzo się starasz. – Zabrał jedną z paczek i wyciągnął z niej cynamonową bułkę. –Jak ma się twoja narzeczona? Spieszyła się gdzieś dzisiaj?
Travis przełknął ślinę, czując jakby momentalnie po karku zaczął się skraplać zimny pot, chociaż organizm w rzeczywistości zareagował jedynie szybszym biciem serca, a nie wziął nawet łyka zalanej kawy. –Ona nie ma z tym nic wspólnego.
-Jasne, że nie. – Facet zatrzymał się, spoglądając na przejeżdżające samochody, z rozbawieniem na twarzy. –Ale jest skuteczną motywacją, także miej to na uwadze. – Poklepał go po ramieniu i wskazał na chwilowo pustą jezdnię.
Cavanagh już nic nie odpowiedział, przeszedł na drugą stronę, oglądając się zaledwie przez ramię. Mężczyzna wziął kęsa bułki, torebkę podając partnerowi w czarnym fordzie, do którego nie długo wsiadł. Zauważając spojrzenie Travisa machnął do niego nawet dłonią, jakby wyrwany z innej rzeczywistości. Nie odjechali i nadal stali w tym samym miejscu, gdy mężczyzna wchodził do swojego budynku. Drzwi zamknęły się za nim, a jego nogi na chwilę wydawały się być z ołowiu. Przesunął nerwowo dłonią po twarzy i drgnął niespokojnie gdy usłyszał korki na klatce schodowej. Zza zakrętu wyłonił się 11 letni chłopiec.
-Dzień dobry. – Skinął do Travisa głową.
Ten odwzajemnił gest i zaczął wędrówkę po stopniach na swoje piętro. Czas jaki mu to zajęło pomógł tylko powierzchownie. Spojrzenie miał jakby nieobecne gdy stawiał zakupy na wysepce, a twarz była bledsza nawet po tym krótkim wysiłku fizycznym. Może to nie było wystarczające na jego formę, a może boleśnie przypomniał sobie jaką wagę miały te poszukiwania. Przysiadł na stołku z kubkiem w dłoni, ale gdy odczuł na sobie spojrzenie Leslie postarał się na najbardziej szczery uśmiech na jaki było go stać w tych okolicznościach. –Wziąłem trochę więcej. – Wskazał podbródkiem na paczkę. –Tak na wszelki wypadek. – Wzruszył lekko ramieniem, po czym jego spojrzeniem skupiło się na ciemnym, gorącym wywarze. Drugi kubek Iron Mana, zaledwie z konturami jego popiersia. Asli dała mu go w ramach przeprosin za rozbicie jego ulubionego egzemplarza od ojca. Zabawne, bo rozbiła go (przypadkiem) tylko dlatego, że to Travis nie wrócił na całą noc do domu trafiając do aresztu i nie była nawet jego pierwszym kontaktem gdy tylko dostał ku temu okazję. Nie chciał jej martwić, tak to sobie tłumaczył. Ciekawe czy doceniłaby jak ukrywa przed nią mordercze zamiary obcych ludzi co do jej osoby w przekonaniu, że jeśli tylko załatwi to wystarczająco szybko Asli się nigdy nie dowie.
-Wiem, że jeszcze nie podjęłaś decyzji z tym gdzie powinnaś zostać, a ja ledwo co złożyłem ci propozycję, ale może lepiej jakbyś… żebyś to dobrze przemyślała. – Poprawił się, podnosząc na nią spojrzenie. –Nie śpiesz się i pewnie warto byłoby rozważyć jeszcze jakieś alternatywy. Takie, które nie są twoim domem. – Podkreślił, wiedząc, przecież, że to była pierwsza opcja po opuszczeniu domu Charlotte, choć nie powinna być, zważając na okoliczności.
-
— Będzie na drugie śniadanie do pracy dla nas oboje — zaśmiała się, widząc, że faktycznie wziął więcej niż miał, kiedy odebrała od niego paczkę i zaczęła wszystko wykładać, żeby w końcu mogli usiąść, spokojnie zjeść i napić się kawy, zanim życie nie wróci do normalności i nie zmusi ich do spędzenia kilku nadchodzących godzin w pracy.
Kiedy więc wszystko było prawie gotowe, przysiadła na moment przy stole, gdy Travis podjął się tematu jej przeprowadzki do niego... Albo raczej nie do niego? Lekka zmarszczka przyozdobiła jej czoło, kiedy słuchała go uważnie, próbując zrozumieć, do czego właściwie zmierzał.
Bo przecież poprzedniego wieczoru wszystko było w jak najlepszym porządku. Wydawał się przekonany co do słuszności swojego pomysłu i chętny do tego, by wcielić go w życie i przez jakiś czas dzielić z nią swoje cztery ściany. Teraz zaś dostrzegła w jego spojrzeniu coś innego. Niepewność? Może nawet niechęć do tego, by wzięła rzeczy i przeniosła się do niego? A psotna wyobraźnia podsuwała liczne tłumaczenia dotyczące tej zmiany, na których nie chciała się skupiać, ale które okazywały się w jej głowie być czymś cholernie głośnym.
— Eee... Okej? — mruknęła, patrząc na niego nieco zakłopotana tym, jak nagle po wizycie Asli zmienił swoje nastawienie. — Jasne, pewnie coś wymyślę — odparła i pokiwała głową, czując się trochę nieswojo, bo nie rozumiała. Ani tego, czemu tak nagle zmieniał swoje nastawienie, ani nawet tego, dlaczego ten temat został ponownie poruszony w chwili, w której ona była skłonna na poważnie przemyśleć jego propozycję i z niej skorzystać w najbliższej przyszłości. Nie pytała jednak, bo nie była pewna, czy chciała usłyszeć odpowiedź i dowiedzieć się, co siedziało mu w tej chwili w głowie. W życiu nie pomyślałaby zaś o tym, że jego wyjście po bajgle, które nieco się przedłużyło, nie miało związku z kolejką w piekarni, tylko z człowiekiem który odgrażał się jemu jak i Asli.
— Ugotowałam jajka i... miałeś jakieś pomidora, więc możesz sobie dodać do bajgla — zmieniła temat, wstając od stołu, żeby przynieść na stół talerz na którym znajdowały się ugotowane, obrane już ze skorupki jajka, pokrojony w plasterki pomidor i nieco masła. Od razu sięgnęła po nóż i przekroiła bajgla, posmarowała i napakowała do niego pomidora. — Smacznego — rzuciła jeszcze i wgryzła się w swoje śniadanie, zapijając je kawą. Wszystko znikało w zatrważającym tempie, ale chciała po prostu zjeść, zabrać swoje rzeczy i pójść do pracy.
-
Pokiwał lekko głową, na skrót tego co zostało przygotowane i uśmiechnął się z wdzięcznością, w sposób w jaki ludzie uśmiechali się przepraszająco. Nie był głodny, chociaż organizm definitywnie informował go, że potrzebuje jeść. Zamiast tego Travis brał kolejny łyk swojej kawy, niby to czekając, aż Leslie przestanie używać noża. Tego ostrego. Nie chciałby w końcu porozrywać bajgla. To dobra wymówka. Znowu patrzył w kubek, aż do momentu gdy Leslie znowu się odezwała. –Smacznego. – Sięgnął po noża wedle wcześniejszego założenia i mimo wszystko przygotował sobie porcję do zjedzenia.
Cisza stawała się bardziej nieznośna, a on odnosił bolesne wrażenie, że Hughes zdecyduje się wrócić do swojego domu, który dzieliła z tym świrem, a to po prostu było wykluczone. -Mogę ci pomóc. – Choć, nie przychodziły mu teraz do głowy żadne sensowne rozwiązania. –Ze znalezieniem miejsca. – Dodał dla wyjaśnienia. Przeniesienie Leslie do jego rodziców brzmiało zaskakująco kusząco, gdyby tylko nie łączyło się z dosłownym mieszkaniem ścianę w ścianę ze Stephenem i Sharon. Czyli zły pomysł, choć spełniał wymagania. –Po prostu… mam wrażenie, że… No z tą całą sprawą biżuterii to też nie jest chyba najbezpieczniejsze miejsce. Już jedna osoba stała się celem, ty nim nie jesteś i wolałbym, żeby tak zostało. – Jak miałby to sobie później wybaczyć? Nie mógłby, choć na pierwszym miejscu nikt nie powinien był mu zlecać tych poszukiwań. –A zdaję sobie sprawę, że nie chcesz wiecznie zostawać u Lottie. Więc… – Rozmasował swoją skroń. –Więc musi być jakaś opcja w której nie będzie ci ktoś zagrażał. – Hotele też wydawały się łatwym celem, a nawet jeśli nie to przecież jak długo można by było na nich polegać? To żadne rozwiązanie, ale cały ten czas wydawało się jakby łatali dziury taśmą w tonącej łodzi. –Popytam znajomych, może znają kogoś kto potrzebuje, żeby im poniańczyć dom… Chętnie oddałbym ci moje drugie mieszkanie, ale um… – Uśmiechnął się krzywo. –Na niewiele się przyda na drugim końcu Ameryki. – Było praktycznym rozwiązaniem. Zamiast hotelów wolał mieć znajome miejsce do którego mógł wracać po treningach i wyścigach, co było szalenie wygodne w pierwszych miesiącach sezonu gdy wyścigi odbywały się na tym samym torze. –Wow, ja to nadal opłacam. – Upił kolejny łyk kawy. –Muszę rozwiązać umowę. – Może do tej pory jeszcze łudził się, że jednak wróci do Nascar, ale im więcej czasu mijało tym łatwiej było się z tym rozstać. Pokręcił głową, odsuwając tą kwestię na później.–Chodzi o to, że to możliwe. Ludzie zostawiając swoje miejsca na długi czas, nadal je opłacając.
-
— Może ja wcale nie chcę pomocy ze znalezieniem miejsca? — zauważyła. — Może już je znalazłam, bo ktoś zdążył mi je zasugerować? — dodała, rzucając mu wymowne spojrzenie. Poprzedniego dnia nie była zbytnio do tego wszystkiego przekonana, ale miała czas na to, by się zastanowić. Żeby rozważyć wszystkie za i przeciw oraz podjąć wstępną decyzję na propozycję, którą względem niej wystosował Travis. — Mhm... A wczoraj było? — zagaiła, wgryzając się w bułkę. To było dla niej dziwne, że w ciągu jednego dnia zdążył tak diametralnie zmienić swoje nastawienie, szczególnie że propozycja sama w sobie wyszła od niego, a jej w udziale przyszło tylko rozważenie jej, bo... Przecież był cholernie pewny tego, że jest to pomysł doskonały. I namyśliła się, aczkolwiek teraz nie miała pewności po co, kiedy ich nastawienie znowu się nie pokrywało. Kiedy ona chciała porozmawiać z Lottie, on zaczął się zastanawiać nad tym, na ile to wszystko było bezpieczne.
— O czym ty właściwie mówisz? — zapytała, marszcząc lekko nos, kiedy z jednego tematu tak płynnie przeszedł na kolejny. Robił w jej głowie mętlik. Mieszał w myślach i sprawiał, że ciężko było jej rozgryźć, do czego tak właściwie zmierzał, o co mu chodziło i w czym tkwił jego największy problem, że zmieniał zdanie z prędkością światła i szukał nowych sposobów na to, by pomóc jej w uciekaniu przed cholernym Marcusem.
— Travis... — mruknęła, gdy w końcu wyrwała się ze stanu zamyślenia, w jaki ją wprowadził i odłożyła bajgla na talerzyk, wbijając wzrok w mężczyznę. — Skończ pieprzyć. Jak nie Marcus, to goście od biżuterii, jak nie oni to pijanyt kierowca na mieście. Co z tego, że tu też nie będę bezpieczna, kiedy tak naprawdę nikt z nas, nigdzie nie jest bezpieczny? Najważniejsze jest chyba to, gdzie się tak czujemy, tak? A ja czuję się bezpiecznie przy tobie... — wyjaśniła. Jasne, martwił się, że ściągnie jej na głowę swoje problemy, skoro te sięgały już bezpieczeństwa Asli, ale Leslie miała to gdzieś. Wolała być tu i narażać się dalej, ale wiedząc, że miała przy sobie kogoś, kto był w stanie ją chronić i przy kim odczuwała spokój ducha, niż uciekać dniami, tygodniami, a może nawet miesiącami przed własnymi problemami, nie wiedząc, czy i tak jej nie dopadną, gdy będzie zupełnie sama.
-
Opuścił na chwilę wzrok. Jak mogła się czuć z nim bezpieczna, gdy nie mógł jej wcale bezpieczeństwa zagwarantować? Co prawda, nadal uważał, że budynek mieszkalny to lepsza opcja niż dom na parterze, i dawało im to większe szanse. Ba, jeśli nie pokazywaliby się razem, to Leslie mogłaby zostać uznana, za niezwiązanego ze sprawą lokatora budynku. Tylko czy to znaczyło, że muszą w każdym miejscu udawać jakby się nie znali? Czy Rothberg wysyłał swoich ludzi wszędzie gdzie popadło, czy obserwowali tylko mieszkanie Travisa? Można by się nabawić silnej paranoi gdyby zbyt długo nad tym myśleć. To dlatego Travis skupiał się na samym szukaniu, wypadając z obiegu własnego prywatnego życia. Gdy go nie było, nie musiał zadawać sobie pytań czy ludzie wokół niego są bezpiecznie, czy nie.
Wziął głębszy wdech nim znowu spojrzał na Leslie. –To jest ważne. – Zgodził się. –Po prostu… – Zaczął, odczuwając, że wcale nie powinien drążyć tego tematu dalej, że nie powinien wynajdywać żadnych ‘ale’ i zaakceptować to co blondynka starała się mu przekazać. To nie był nowy koncept. Mówiłby zapewne to samo na jej miejscu. Skrzywił się i pokręcił głową. –Masz rację. Coś co nas zabije może być kompletnie przypadkowe, ale… – Podniósł się z miejsca i podszedł do okna, tak jak ludzie podchodzą do okna gdy podejrzewają, że ktoś może ich tam zobaczyć. Z boku, wychylając się zza ściany, żeby zerknąć na ulicę. –prawdopodobieństwo całkiem poważnie wzrasta gdy ludzie grążący ci śmiercią parkują samochód naprzeciw twojego domu. – Spojrzał z powrotem na kobietę. –Nie wybaczyłbym sobie gdybyś stała się ich kolejnym sposobem na szantaż, ale… – Odchylił się od okna, obracając do niej. –mimo wszystko, wolałbym żebyś była bliżej. Nie wiem, wtedy przynajmniej mam wrażenie, że jakoś kontrolujemy sytuację. Ale, jeśli rzeczywiście będziesz tu zostawiać, to… – Uniósł lekko ramiona. –tylko mnie wysłuchaj, to musimy jakoś manewrować miedzy ich potencjalnie skierowanym na nas okiem. Przynajmniej przed domem. Nie możemy wsiadać do samochodu w tym samym czasie, albo z niego jednocześnie wysiadać. Może to trochę paranoiczne, ale oprócz czucia, chciałbym wiedzieć, że zrobiłem co mogłem, żeby nie dać im żadnych dodatkowych pomysłów. – Tak jak krążył samochodem i regularnie sprawdzał go pod kątem pluskw, aby przypadkiem nie dać Marcusowi za dużo informacji o tym gdzie bywa, kiedy i z kim. –Po prostu idealną opcją by było, żeby znaleźć inne, bezpiecznie miejsce. Takie o którym nie wiedzą oni… – Kiwnął głową w stronę ulicy. –Ani Marcus. No przepraszam, że nie podoba mi się myśl stracenia ciebie, lub dyszącego głosu w słuchawce mówiącego mi, że jak nie zrobię tego i tego, to mogę się z tobą pożegnać. – Może przemawiały przez niego te wszystkie pochłonięte filmy akcji, ale zważając na to w jakich okolicznościach się znaleźli to nie było im wcale tak daleko od postaci w thrillerze, zwłaszcza z Marcusem nadal dręczącym Leslie.
-
— Co się stało, Travis? — zapytała wprost, widząc, jak spoglądał w stronę drzwi. To dało jej do myślenia, że ta zmiana nie wzięła się znikąd. A kiedy dodała do tego, jego nieco dłuższą nieobecność, gdy wyszedł po bułki, pozwoliła sobie założyć, że coś musiało się wydarzyć. — Początkowo myślałam, że chodzi o Asli... Że jej wizyta na ciebie wpłynęła, ale teraz odnoszę wrażenie, że o czymś mi nie mówisz — dodała. Liczyła na szczerość, aczkolwiek nie zamierzała wyciągać z niego niczego na siłę. Zdążyła już trochę przywyknąć do tego, że nie mówił jej o wszystkim. Wystarczyło, że przypominała sobie ich wspólny wyjazd i widoczne zmiany w jego zachowaniu, które pojawiały się nagle i niespodziewanie, by wiedzieć, że Travis czasami lubił dusić pewne kwestie w sobie, a ciągnięcie go za język nie było czymś, do czego chciałaby się posuwać. Ona też nie lubiła, gdy ktoś wiercił jej dziurę w brzuchu, ale... Wydawało jej się, że między nimi było wszystko wystarczająco jasne i klarowne, by mogli się sobie zwierzać ze wszystkiego bez wyjątku. Chciała tego, bo tajemnice w tak ważnej i bliskiej relacji, mogły pociągnąć za sobą nieprzyjemne konsekwencje. Ona wolała się z nimi nie mierzyć. Jak sądziła, Travis również wolałby ich uniknąć, dlatego zrównała swoje spojrzenie z tym jego, uśmiechając się ciepło, może nawet nieco zachęcająco, gdy gdzieś między nimi zawisnęły niewypowiedziane słowa.
Rozmawiaj ze mną.
Niczego więcej nie chciała. Tylko tego, by z nią rozmawiał zarówno o dobrych rzeczach, jak i tych złych.
— Jeśli chcesz bezpiecznego miejsca, to musielibyśmy stąd uciec. Wyjechać na drugi koniec świata i nigdy więcej tu nie wracać — zauważyła, gdy skończył mówić i na moment się zamyśliła. Chociaż moment ten trwał kilka minut, podczas których wpatrywała się w blat stołu, szukając w głowie rozwiązania idealnego. Problem tkwił w tym, że takie nie istniało. Każda opcja miała swoje plusy i minusy. I chociaż niektóre wydawały się naprawdę dobre, to była zbyt wielką egoistką, by odpuścić sobie Travisa i ich znajomość.
— Travis... — westchnęła, wstając i podchodząc do niego. Oplotła ramionami jego szyję i wsparła swoje czoło o to jego, uśmiechając się lekko. — Wiesz, to naprawdę urocze i cholernie doceniam to, że się martwisz i chcesz mnie chronić przed własnymi problemami, ale nie wydaje ci się, że skoro śledzą każdy twój krok, to już dawno o mnie wiedzą? Możemy udawać, że się nie znamy, możemy wychodzić z mieszkania osobno i jeździć do pracy osobno, ale to niczego nie zmieni, bo musielibyśmy udawać, że w ogóle się nie znamy — przedstawiła mu swój punkt widzenia, palcami gładząc męski policzek. — Ci ludzie prawdopodobnie znają twój cały plan dnia. Wiedzą z kim i kiedy się widujesz. Może nawet prześwietlili wszystkie twoje relacje? Nie wiemy tego, ale istnieje spory procent szans, że tak właśnie jest — dodała, przytulając się do niego. Naprawdę doceniała jego troskę i to, że był gotów stanąć na głowie, żeby chronić ją, Asli i każdą inną osobę, której mogli zagrozić ci ludzie. — Jeśli chcesz, możemy się na jakiś czas z tym wstrzymać. Zobaczymy, jak pójdą nam poszukiwania, może coś się wyjaśni, a potem... Pomyślimy, co? — zasugerowała jeszcze. Bo jeśli naprawdę bał się tego, by z nim zamieszkała teraz, to nie zamierzała go do tego zmuszać. Tkwili w tym razem i jego samopoczucie było dla niej równie ważne, co jej własne.
-
-Rothberg przysłał swoich pachołków, żeby się upewnili, że nadal szukam jego fantów. – Przyznał spoglądając zza okna. Jakby już nie wystarczająco wywrócili jego życie do góry nogami to teraz jeszcze wciskali w nie swoje wścibskie nosy. Oczywiście, nie było w tym nic dziwnego, że mężczyzna chciał się upewnić czy aby na pewno wszystko przebiega zgodnie z planem, ale gdyby od początku słuchał to wiedziałby, że nic nie było ‘zgodnie z planem’ od dnia w którym kazał Travisowi zwrócić coś czego ten nie miał w swoim posiadaniu. –To się stało. – Mruknął. –Jeśli są tutaj teraz, to równie dobrze mogą wpadać kiedy im się tak będzie widziało. – A to znaczyło, że tym bardziej powinni uważać z tym, żeby nie wychodzić razem z budynku i nie wsiadać do tego samego samochodu. Wydawało mu się to logiczne. Dlaczego mieliby kusić los? A raczej niepotrzebnie zwracać na siebie uwagę kogoś ich obserwującego. Był skłonny zmienić ich miejsce zamieszkania. Jeśli w ten sposób mieliby poczuć się bezpiecznie. Odnosił jednak nieprzyjemne wrażenie, że przynajmniej Rothberg znalazłby sposób by zwrócić ich uwagę i przypomnieć, że wcale nie mógł tak łatwo zostawić wszystkiego w tyle. Nie trudno byłoby grozić jego rodzicom, Blake’owi, przypomnieć o Asli i zagwarantować, że bransoletka nie uratuje Vivan. Cavanagh był jego jedynym łączem do tych błyskotek, a to oznaczało, że Leslie musiałaby wyjechać sama, a tego nie chciał.
Westchnął ciężko gdy Hughes wytknęła mu jak wiele mogli już wiedzieć. To było prawdopodobne, ale najwyraźniej nie wiedzieli wszystkiego, bo od początku groziliby Leslie. Miał więc nadzieję, że uznawali ją po prostu za starą znajomą z którą tak się złożyło, że pracował. Wolał, żeby tak zostało. Skoro do tej pory nie próbowali sięgać za innych pracowników domu pogrzebowego, to musieli uznać, że jednak narzeczona będzie plasować się wyżej w rankingu ważności. Oplótł blondynkę ramionami, przymykając na chwilę oczy, chociaż nadal jej słuchał. Skinął głową. –Poczekajmy. Przynajmniej na teraz. Niech póki co myślą, że tylko ze sobą pracujemy. – Jeśli nie wiedzieli więcej i tylko czekali, aby użyć Leslie jako dodatkowej motywacji w krytycznej sytuacji. Do takiej jednak nie miało dojść. Dwa z trzech elementów były już w ich posiadaniu, wystarczył tylko jeden. To było osiągalne… prawda?
-Tylko się upewnię, ale wiesz, że nie chodzi o ciebie? W tym sensie, że moje uczucia się nie zmieniły, nie próbuję cię odsunąć ze swojego życia, ani ze sprawy. Wygląda na to, że oboje w tych kwestiach nie damy za wygraną. Chciałbym żebyś tu mieszkała ze wszystkich egoistycznych powodów, ale póki możesz zostać u siostry to ta opcja wydaje się na teraz lepsza, tak ogólnie. – Może i się powtarzał, ale mieli już przypadki w których rozumieli się w opaczne sposoby, a nie chciał, żeby takie nieporozumienie znowu namieszało w ich głowach. –Możliwe, że zauważyłem jak pisałaś koleżance, że najwyraźniej lubię zdradzające kobiety. Co zdecydowanie nie było tym co miałaś zrozumieć z tego co ci wtedy powiedziałem. – Oraz to. Wydawało mu się to tak przejrzyste, że nawet nie wpadł na to, że później kobieta mogłaby dojść do takich wniosków.
-
– W porządku. Tak zrobimy – zgodziła się, bo nic innego jej nie pozostało. W najlepszym wypadku sprawa zakończy się szybciej niż sądzili. W najgorszy, za jakiś czas będą się dalej użerać ze wszystkimi problemami, które zwaliły im się na głowy i gdybać nad tym, jak je rozwiązać. Nic innego im nie pozostało, a skoro czekanie miało sprawić, że Travis będzie się czuł odrobinę pewniej, nie musząc się jeszcze bardziej o nią martwić, to nie widziała powodów, dla których miałaby nalegać, żeby odpuścił. Może faktycznie tak miało być lepiej?
– Wiem… Wiem, Travis – przytaknęła z cichym westchnięciem, mocniej się w niego wtulając. Wiedziała, że nie chodziło o nią i jego uczucia. Ani o Asli. Teraz już zdawała sobie z tego sprawę, aczkolwiek nie mógł zaprzeczyć, że w pierwszym odruchu miała pełne prawo wysnuć pochopne wnioski. Tyle szczęścia w nieszczęściu, że chyba nauczyła się gryźć w język, by pierw wysłuchać, a potem dzielić się swoimi przemyśleniami, które w tym przypadku mogłyby doprowadzić do kolejnego większego nieporozumienia, jakie nie było im potrzebne do szczęścia. –Co? O czym ty…[/i] – Urwała, odnajdując we wspomnieniach smsy wymienione z Lilibeth i zadarła głowę, by z rozbawieniem spojrzeć na twarz Travisa. – Pogadamy o tym innym razem. Masz szczęście, że musimy się zbierać do pracy — skwitowała ze śmiechem i odsunęła się od niego, bo czas naglił, a chyba żadne z nich nie chciało tego ranka świecić oczami przed kolejną osobą. Wystarczyło im to, że musieli świecić przed Asli. Wypadało więc pojawić się w Serenity na czas i nie dawać współpracownikom powodów do tego, by rzucali im wymowne spojrzenia, bądź co gorsza, by zadawali im niewygodne pytania.
Zt.