WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

1.09.2021
  • it might take some friends and a warmer shirt
    but you don't get thick skin without getting burnt
    nice to know my kind will be on my side
    I don't believe the hype
    and you know you're a terrible sight
    but you'll be just fine
    just don't believe the hype

Czy Bastian Everett – trzydziestodwuletni, nieszczególnie spełniony w zawodzie komiksiarz(-yna; na przekór wieku wspomnianego, udziecinniając go tytułem z lekka prześmiewczym), zastanawiał się jak – z perspektywy osób trzecich – wyglądały wszystkie te relacje łączące go z ledwie podlotkami? Owszem. Choć nie od zawsze napastował własne sumienie podobnymi myślami; od niedawna dopiero. Od czasu, kiedy w jego życiu zabrakło jednego z przedstawicieli tej cholernej gównażerii, z jaką użerał się nadzwyczaj chętnie.
Cosmo nie był jedyny – ale jako jedyny przypomniał mu, że nastoletnie życie wcale nie bywa mniej problematyczne od tego dorosłego. Bywa wręcz przeciwnie – gdy obrastająca ciało tkanka adolescencji bywa przeraźliwie obnażona; nadwrażliwa, boleśnie naga. I nie jest to punkt czuły – ale obszar cały, przez który przelewa się strumień wiecznej i nieokiełznanej wątpliwości.
Mężczyzna próbował zrezygnować z podobnych układów. Głównie dla własnego dobra. Niemal pół roku bił się z potrzebą sprawowania specyficznej opieki, jakiej roztaczanie przysługiwało starszym braciom. Była to jednak walka niesprawiedliwa – i odgórnie raczej skazana na porażkę.
Bo w większości tych dzieciaków widział siebie. Tę tkankę nadwrażliwą, którą całe życie zedrzeć z siebie próbował bezskutecznie (od problemów licealnych, przez wszystkie potknięcia i niepowodzenia lat późniejszych).
Fletcherowi zawdzięczał to – między innymi – że na jego drodze postawił Laurę. Przypadek to – czy nie; w ostatnim czasie brunet na nowo zaczynał angażować się w relacje niepokojąco zbliżające go ku przeszłości. Tyle tylko, że…

Czuł się dobrze, wpadając (dosłownie; cud to był, że drzwi wciąż w zawiasach pozostały) do dziewczyny z butelką szampana – zamiast pierzastego boa, które wizualizował sobie dotychczas tak zaciekle, na szyi miał łańcuch choinkowy; do tego urodzinową czapeczkę i ślimaczą piszczałkę z szeleszczącego papieru, która prostowała się z nieprzyjemnie charakterystycznym wyciem, przy każdym gwizdnięciu w ustnik. Za nim brakowało tylko nieskromnego stadka mariachi, pogrywając na mandolinie czy innych trąbkach.

N-no! M-moje gratulacje! J-jak się czu-czujesz będąc już p-pełnoprawną s t u d e n t k ą?! Jak było?! Zastanawiałem się, cz-czy nie poczekać do weekendu, ale n-nie mogłem się powstrzymać! – Wyszczerzył się szeroko, przemykając w głąb apartamentu. Po drodze, przy okazji wymijania sylwetki dziewczęcej, czapeczkę jej przekazał, sobie pozostawiając świąteczny ozdobnik teraz już tylko smutno przewieszony przez ramię. Poszczególny ruch manierę miał w sobie Bastianowi raczej niepasującą; kalka z galerii Harper-Jacka Dwellera, za którym podążając – często krok naśladował, szczególnie kiedy w grę wchodził element celebracji.

A było co celebrować! Rozpoczęcie roku akademickiego już za nią; więc i epizod, którego Everettowi nie przyszło nigdy przeżyć. Jasne, słyszał o problemach młodej Hirsch – ale tych u progu samego nie zamierzał poruszać. Potem, kiedyś, nigdy, może – dla dobra ich obojga; w imię miny dobrej, do złej gry strojonej.
N-nie krępuj się, opowiadaj. Mnie d-do college’u nie przyjęli, t-także potrzebuję pełnej i szcze-egółówej relacji! – wyjaśnił naprędce, wzrokiem przerzucając po mieszkaniu.

autor

rezz

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
19
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

#46
Laura nigdy nie miała problemu ze znajomością ze starszymi od siebie osobami. Jej relacje z rodzeństwem ojca były momentami bardziej kumpelskie, niż na poziomie wujek-bratanica, mogła z nimi rozmawiać o wszystkim, a oni wspierali ją w każdej decyzji. Dwójka starszych braci gwarantowała znajomości z całą masą starszych od niej znajomych, których jednak z racji niewielkiej różnicy wieku, nie potrafiła traktować poważnie, patrząc na nich przez pryzmat dziecinnych braci. Sprawy zaczęły się komplikować, gdy jej sercu stał się bliższy nauczyciel, a Minnie dość skutecznie zasugerowała jej, że dziesięć lat różnicy (żeby tylko), to nic, pielęgnując pewność siebie Laury. Było to dla niej trudne, bo takie relacje były niczym stąpanie po cienkim lodzie po dopiero co zamarzniętym jeziorze.
Relacja z Bastianem należała jednak do tych bezpiecznych. Wiedziała, jak układała się jego przyjaźń z Cosmo i jak był w nią zaangażowany, a ich znajomość rozwijała się bardziej ku takiej bratersko-siostrzanej, niż kłopotliwej. Dlatego też, gdy znów zaczął się pojawiać w jej życiu, odetchnęła z ulgą, szalenie potrzebując kogoś takiego akurat teraz. Kogoś, kto wysłucha, być może zrozumie, ale też kogoś, kto zna przeszłość.
– O wow! – niemal krzyknęła, zaskoczona, gdy Everett pojawił się w jej mieszkaniu. Czy nie zamknęła drzwi? Powinna, w końcu aktualnie mieszkała sama. Na jej twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech, gdy przemknął obok niej, wręczając papierową czapeczkę.
– Jeszcze nie wiem, przetwarzam to jeszcze. – odparła szczerze, kręcąc przy tym delikatnie głową. To było coś zupełnie nowego, nawet odwiedziny na uniwersytecie jakiś rok wcześniej, gdy była na dniach otwartych, nie dodały jej pewności, że cokolwiek o tym miejscu wie.
– Ale było niesamowicie. – dodała z uśmiechem, ruszając w stronę kuchni, ruchem dłoni zapraszając go ze sobą.
– Musisz mnie tam w takim razie odwiedzić, koniecznie. – przyznała szczerze.
– Czegoś się napijesz? Gdybym wiedziała, że będziesz w takim imprezowym nastroju, zaprosilibyśmy kogoś jeszcze. – uniosła znacząco brew, uśmiechając się przy tym radośnie. Ostatnie miesiące były intensywne, a ona w końcu pokonała swoją niechęć (a może strach?) do domówek, na które kilka razy miała okazję wyjść, najpierw z Cosmo, potem z Finnem. Dzięki temu minęła nawet na kampusie kilka znajomych twarzy, a jedna z poznanych wcześniej koleżanek, pomogła jej odnaleźć drogę na aulę.
– Sama wielkość tego miejsca i liczba osób… to nieco przytłacza, ale daje też wrażenie… powagi? Tak, czuję, że to coś poważnego, nie tak jak liceum. Ah, no i mój brat jest tam całkiem popularny, więc kilka osób pytało, czy jesteśmy spokrewnieni. I wiesz co, na początku się zastanawiałam, czy to dobry pomysł, żeby się nim chwalić, ale oni go tam uwielbiają, wiesz, jest sportowcem, ich każdy lubi, więc lepiej mówić, że jestem jego siostrą. – zaśmiała się, wyciągając w tym samym czasie szklanki w górnej półki.

autor

oh.audrey

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Stypendium n-naukowego za samo nazwisko pewnie nie do-dostaniesz, ale może chociaż cię nie zawieszą, jak ci do głowy przyjdzie upychanie ściąg p-po rękawach. – Zaśmiał się, nie odmówiwszy jednak przelotnej taksacji. Przyglądał jej się bowiem spojrzeniem zabawnym nieco – będącym wypadkową życzliwej ciekawości, troski czy dumy, nawet. – T-to znaczy, wiesz, nie namawiam. Musisz – totalnie – pić du-dużo wody, jeść orzechy, t-to na mózg, dużo spać i… z-zero…dragów. Odkleja się, na moment. Zero ćpania; żadnych kresek, tabletek, igieł. Everett zaciska palce na nadgarstku drugiej ręki; tej, w której trzymał alkohol. Drżenie stara się ukryć miękkim gestem; w efekcie nerwówkę – sobie typową – odstawiając. Musi zadzwonić do Harpera po więcej. Na ziemię się sprowadza wraz z naręczem myśli, wzrok – nagle znów wesoły – w dziewczynę wbijając. – … zero mieszania kawy z energetykami. O-okej? Obiecaj, że będziesz o siebie dbać. Studia t-to dosyć… intensywny czas w życiu. Wiesz, rób głupie rzeczy, byle w mo-możliwie kontrolowanych warunkach. – Przytakuje samemu sobie, cały komplet rad-klasyków rzuciwszy w kierunku Laury. Idzie za nią, prowadzony do kuchni.

Wstyd mu jednak. Było mu – tak po prostu – wstyd cholernie. Że złość cała, wezbrana przy utracie Cosmo, doprowadziła go do miejsca, w którym myśl rychłego znarkotyzowania się jedynie wzniecała wewnętrzny głód; a od pewnego czasu (już nie byle kaprys, ale:) także i potrzebę.

Nie. To nie tak.
Bastian jest inny. Jest dorosły. Przestanie w odpowiednim momencie.
On nigdy by nie przedawkował.
Jest idiotą skończonym, ale nie jest głupi.
Radzi sobie z życiem.

Uśmiecha się.
I uśmiecha się na zadane przez nią pytanie, również.
Laura, takiego sikacza z prze-przeceny, jak ten, nie przynosi się po to, żeby ładnie wyglądał, stojąc na p-półce. – Szturchnął ją lekko, ze śmiechem i naleciałością zająknięć, zabierając się jednocześnie za oskubywanie sreberka. W tym samym czasie głową kiwa. – Aha, i ko-kogo byś zaprosiła? Nowych znajomych z kampusu? Jestem zaszczycony, że nie wstydzisz się swojego kumpla-emeryta, a-ale – z całym szacunkiem – dzisiaj przybywam wyłącznie d-do ciebie. Tak kameralnie, jak się tylko da. A na ka-kampusie, nie martw się, jeszcze cię odwiedzę. Byle nie w bibliotece. Nienawidzę bibliotek. [Chichot.] Ups, n-no pro-pro-proszę. I już wiem chyba, dlaczego ze studiami m-mi nie wyszło. – Rękę wyciąga w jej kierunku, po szkło, do którego trunek wzburzony mógłby wkrótce przelać. Palcami strzela, przypominając sobie pytanie we łbie zakotwiczone:
Myślisz, że zaangażujesz się jakoś w akademicką spo-społeczność? Macie tam jakieś kluby, koła zainteresowań, czy coś w tym stylu? I… w-w ogóle, właśnie! Zostajesz tutaj? Znaczy, no, w domu? Czy przenosisz się do a-akademika? – Znów zerka na nią kątem oka – i wtedy właśnie zdaje sobie sprawę, że tak po prostu cholernie dobrze ją widzieć. Że niektóre sprawy, kontakty, zdarzenia i relacje nadal da się naprawić (i przepracować, jeśli tylko poświęcić im wystarczająco dużo cierpliwości czy czasu, na zaleczenie ran; w ich przypadku – po śmierci Cosmo).
Jhezzzu, d-dobra, znowu się rozgadałem. Sorry, też to dopiero przetwarzam. I nadal ciężko mi w to wszystko u-uwierzyć. Tyle się zmienia, cholera. – Palcami przez potylicę własną przesuwa. Po karku się podrapał, linię za uchem przetarł; wreszcie dłoń luzem puszcza, pozwalając jej zakołysać się bezwładnie na wysokości uda. – Jednego dnia twoim n-największym zmartwieniem jest test z algebry, a następnego… – Wzruszenie ramion. – Przeraża mnie to, wiesz? Charlie… to znaczy Charlie-m-moja-siostra, kojarzysz… ej, Laura, bo możliwe, że będę niedługo… wujkiem, cz-czaisz? T-tylko nie mów nikomu, bo obiecałem, że zachowam t-to dla siebie. Ale… I-i… ja się chyba… trochę się cykam. W kontekście t-tego, co się stało i… i tego, jak ten czas leci. N-no, spójrz na siebie, cholera!

autor

rezz

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
19
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

– Dostałam częściowe stypendium. – odpowiedziała z powagą, wlepiając iskrzące się spojrzenie w Bastiana. – Dlatego zostałam w Seattle. Jeśli pod koniec roku akademickiego będę spełniać wszystkie wymagania, przedłużą mi je o następny rok. – dodała, tym razem uśmiechając się radośnie. Lata nauki i godziny poświęcone na dodatkowych zajęciach, odrabianiu ekstra punktowanych zadań, czy uczestniczenie w konferencjach na coś się w końcu zdało. – Nie jest wielkie, ale jest miłą nagrodą za cały ten wysiłek, który w to włożyłam. No i pokrywa część czesnego. – wzruszyła lekko ramionami, choć dumna z siebie była jak cholera. Cieszył ją też fakt, że nie musiała dzięki temu słuchać marudzenia ojca, o tym, jak drogie są w tym kraju studia.
– Obiecuję, będę o siebie dbać. Jeść dużo orzechów, pić dużo wody i grzecznie spać. – przytaknęła rozbawiona, ciesząc się, że był ktoś, kto chociaż w ten sposób pokazywał swoją troskę i zaangażowanie. – Wiesz, że robienie głupstw w niekontrolowanych warunkach nie jest w moim stylu. – zaśmiała się, wywracając przy tym oczami. Nadal za mało w niej było szaleństwa, by pozwolić czemu bądź komukolwiek namieszać w jej życiu bez jej kontroli. Czasem męczącej kontroli, ale jakże momentami uspokajającej.
– Nie? Myślałam, że mógłby poczekać do sylwestra. – odparła teatralnie, udając zaskoczenie. Szklanki przesunęła na bok, by obok nich postawić dwa kieliszki do szampana, którego Bastian zaczął otwierać. Nie lubiła szampana, ale była to wyjątkowa okazja, którą faktycznie należało oblać. – Mam nieco lepszy alkohol w barku, gdyby się okazało, że nie damy rady tego pić. – uprzedziła z uśmiechem i wzruszeniem ramion. Ojciec nie był w stanie zabrać do Australii swojej dość pokaźnej kolekcji alkoholi, którą trzymał w salonie, zostawił je więc w mieszkaniu, uprzedzając Laurę o ich wartości, by nie wpadła czasem na pomysł, by rozlewać to na jakiejś studenckiej imprezie. Spotkanie z Bastianem jednak studencką imprezą nie było, a okazja była na tyle wyjątkowa, by mogli się napić czegoś lepszego!
– Stellę?! – rzuciła od razu, bo było to dla niej całkiem oczywiste. Dziewczyny były już na weekend umówione, by urządzić sobie babski wieczór. Martinez była żywo zainteresowana tym, czy Laurze udało się już wpaść na jakiegoś przystojniaka na kampusie i czy przypadkiem nie minęła tego dupka Finna, który śmiał z nią zerwać. – Ale dobrze, kameralnie też jest świetnie. – dodała z uśmiechem.
– Myślisz, że każdy student lubi biblioteki? Nie zdziwiłabym się, gdybym była w jakiejś malutkiej grupie osób, które naprawdę lubią do nich chodzić. – prychnęła, doskonale zdając sobie sprawę ze swojej postawy, która w liceum znacząco odchodziła od nastawienia innych uczniów. Niespecjalnie jej to przeszkadzało, zwłaszcza gdy to ona dostała list z informacją o dostaniu się na jedną z wymarzonych uczelni.
– Na pewno. Przeglądałam już, co mają w ofercie. Myślałam już o kilku zajęciach. Na pewno chciałabym dołączyć do grupy zajmującej się zbiórkami charytatywnymi. Może też gazeta uczelniana? Nie chciałabym brać na siebie zbyt dużo, żeby mieć czas na naukę. – wymieniała podekscytowana. W tym natłoku informacji, które przekazywano jej podczas pierwszego dnia, trudno jej było wszystko zapamiętać i znaleźć chwilę, by przemyśleć, gdzie chciałaby się zapisać.
– Nie wiem jeszcze. To zależy, czy uda mi się znaleźć współlokatorów… a przyznam, że tej opcji się nieco obawiam. To nie jest studencka dzielnica, wokół uczelni jest wszystko, czego trzeba, więc nie jestem pewna, czy ktoś będzie chciał tu mieszkać. Obawiam się trochę obcych ludzi. Z drugiej strony mają to mieszkanie… nie chciałabym się przenosić do akademika, tam na pewno nie będę w stanie się uczyć tyle, ile powinnam, będzie głośno, ludzie będą imprezować. Ah, no i kompletnie nie wiem, jak szukać kogoś, kto mógłby tu ze mną zamieszkać. Jakieś ogłoszenie? Może popytam wśród znajomych? – zmarszczyła czoło, dzieląc się z Bastianem swoimi wątpliwościami. To była poważna decyzja. Wynająć mieszkanie jakiejś rodzinie i przenieść się do akademika, czy znaleźć współlokatorów i dojeżdżać na uczelnię? Nie miała pojęcia, co będzie lepsze. Musiała przeanalizować swój plan zajęć. No i najważniejsze pytanie, czy nie było już za późno, by dostać pokój w akademiku?
– Proszę cię, w zasadzie… dawno się nie widzieliśmy, dobrze nadrobić. – machnęła tylko dłonią, bo nie przeszkadzało jej to, że Bastian dużo mówił. Lubiła to, często pozwalało jej to mówić mniej, co nawet lubiła.
– Jeśli ciebie to przeraża, to ja chyba też powinnam zacząć się bać. – wyparowała, spoglądając na niego śmiertelnie poważnie. Przysiadła obok Bastiana przy kuchennej wyspie, przesuwając w swoją stronę kieliszek z bąbelkami.
– No, kojarzę. – przytaknęła. – CO?! Serio? To fantastycznie, gratuluję! Będziesz super wujkiem! Jej, to mamy faktycznie co opijać. I oczywiście, nikomu nie powiem. W sumie… komu niby bym miała powiedzieć? – odparła podekscytowana, na koniec jednak unosząc pytająco brew. – Ah, te dzieci tak szybko rosną, co? – westchnęła, przybierając barwę głosu swojej babci i robiąc minę, jakby rozczulała się właśnie nad własnym wnukiem, po czym roześmiała się głośno.

autor

oh.audrey

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Oczy rozbłysły mu na wzmiankę o stypendium – pociesznie tak, na ile sympatyzować mógł z sytuacją dziewczyny, w której postawić się, najzwyczajniej w świecie, nigdy nie mógł. Nie zmieniało to jednak faktu, że sam gest odciążenia Laury w kwestiach uiszczanych opłat był – w odczuciu uniwersalnym – przyjemnym uhonorowaniem i docenieniem wysiłku, jaki włożyła, by dziś znajdować się we właśnie tym – a nie innym – miejscu (przy czym istotne jest podkreślenie metafory – że o trud nauki się rozchodzi i godziny nad książkami spędzone – nie zaś o spijanie taniego szampana z Everettem – doprowadzenie do podobnego stanu rzeczy raczej nie wymaga większego trudu).
I tego też pragnął jej, szczerze, pogratulować. Darując sobie jednak wielkie słowa – a zatem uśmiechem szerokim kwitując relacjonowaną mu sytuację.
O nie-nie. N-nigdy w życiu rozpijania Stelli w mojej obecności. T-to znaczy… Stella jak Stella, dorosła jest prawie, ale – psst, zdradzę se-sekret – jej ojca nadal się cykam. Z dziesięć lat minęło, a ja nadal mam wrażenie, że pewnego dnia z jakiegoś p-powodu przytknie mi gnata do skroni – wyjaśnił, uśmiechając się równie krzywo, co i niemrawo; a zatem z sygnałem jasnym, że chociaż ton narzucił sobie żartobliwy, tak jakaś jego cząstka pozostawała w jego słowach śmiertelnie poważna.
Za głowę by się złapał, gdyby tego dnia wiedział już, że wkrótce młoda Martinez wyląduje na tej samej imprezie, na której przesiadywać będzie Bastian. W stanie – cóż – mocno nietrzeźwym.
Słuchaj, n-no ale wracając do sedna. O akademickim życiu zaraz jeszcze po-porozmawiamy. T-tylko że… jest z milion rzeczy, które mogą pójść nie tak. Z jej ciążą. Już pomijając fakt, że wca-ale nie chodzi o to, że dzieci szybko rosną. Jezu Chrrryste, n-niech rosną czym prędzej! – Nikomu nie życzył bycia dzieckiem. Ani podlotkiem – ani niczym, co w postaci absolutnej degrengolady wzbiera w człowieku, nim choćby w rozkroku stanie ponad progiem dorosłości. – P-problem w tym, że ja się czuję, jakbym w miejscu stanął, czaisz? Ja nawet nie jestem pewien, czy ten dzie-dzieciak b-będzie miał ojca. To znaczy będzie miał, bo to w zasadzie mój najlepszy kumpel – dramat jakiś, cyrk w ogóle, kurwa, n-na kółkach – ale nie wiem, czy jako ojciec będzie w życiu tego dz-dzieciaka obecny. T-ten… mój… kumpel. Przyjaciel. – Gwiazda, kurwa. Samozwańczy… jak to szło? Bóg rock and rolla? W skrócie: istny materiał na ojca. Ale taki już był; i przyłapywało się czasem, to oślę Everettowe, że bardziej wściekły na siostrę bywa, za gust jej – i wybór – tragiczny, niż na hulaszczy tryb życia Harper-Jacka. – No to pewnie, ż-że chciałbym jej jakoś pomóc, nie? A-ale nie wiem jak. Cholera, nie wiem, może na tych studiach cię nauczą jak życie sobie poukładać, t-to mi… powiesz. Podzielisz się tą t-ta-tajemną wiedzą. – Na bank istnieje przecież jakiś patent. Zaczynając od tego, że dobrze byłoby nie brać, na przykład. Ale Bastian nie słucha.
Boję się, że przez taką rodzinkę dzieciak m-może skończyć tak samo, jak… – Oddycha głęboko, upijając łyk szampana ponad uznawaną normę. Powiedz to, Everett. Powiedz, że przykład i wzór, i autorytet jakikolwiek – z ciebie – żaden. I nawet Dweller, być może, na twoim tle wypada zaskakująco dobrze. Bo pomimo bagna, w jakim żyje, funkcjonuje całkiem znośnie.
Powiedz to, Everett.
że może skończyć j-jak… j-jak Cosmo.

autor

rezz

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
19
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

– Ha, mówisz tak, jakbyś nie znał Stelli. – parsknęła śmiechem, rozbawiona jego słowami. Martinez miała w sobie o wiele więcej śmiałości, niż Laura, jeśli chodziło o temat nastoletniego imprezowania. Rok młodsza przyjaciółka była zawsze pierwsza, by gdzieś wyjść i skorzystać z okazji, by spróbować czegoś nowego. Swój pierwszy pijacki raz miały już za sobą, chociaż w ich wieku raczej dojść do tego nie powinno. Standardy w tym przypadku były nieco bardziej europejskie, a ich przygoda z pierwszym winem podkradzionym rodzicom miała miejsce gdzieś w okolicach szesnastych urodzin. Nawet na ostatniej imprezie urodzinowej, jakimś cudem znalazł się alkohol. Nie miały chyba najlepszego towarzystwa. – No, a kto się jej ojca nie boi? Chyba sama Stella. – szepnęła konspiracyjnie, próbując powstrzymać uśmiech. Wujek Elijah, bo tak do niego mówiła, gdy jeszcze był z Claribel, a i później po ich rozwodzie, budził szacunek wśród wszystkich.
Zmrużyła oczy, wlepiając uważne spojrzenie w przyjaciela. Skoro temat dziecka jego siostry był ważniejszy, nie zamierzała z tym dyskutować, a skupić się na tym, by jakoś mu pomóc albo przynajmniej wysłuchać.
– Co może się stać z jej ciążą? Przecież twoja siostra jest młoda, zdrowa. – wtrąciła swój głos rozsądku do tej rozmowy, jakby znawcą była w tej kwestii, chociaż o ciążach wiedziała naprawdę niewiele, a w dodatku przerażały ją niesamowicie.
– Szkoda, że nikt nie wpadł jeszcze na to, by nadać osobną nazwę, ale taką, co by faktycznie była używana, dla takich, co jedynie zapłodnili, nie angażując się w sprawę bardziej. – mruknęła, wywracając oczami. Miała na ten temat swoje zdanie. Jak można było nazywać ojcem kogoś, kto tylko przypadkiem zapłodnił kobietę, która oddawała życie swojemu dziecku? – Czyli, że co? Twój przyjaciel nie nadaje się na ojca? – zmarszczyła brwi, próbując nadążyć w wątku. – Przecież opiekowałeś się Stellą, to chyba świadczy, że coś tam umiesz, nie? – zasugerowała z bladym uśmiechem. – Myślę, że wszyscy byśmy chcieli, żeby na studiach uczyli układania swojego życia. Wtedy wszyscy by studiowali. – zażartowała, chociaż gorzki był to śmiech, a temat jakoś mało zabawny. Wysłałaby na takie studia swojego ojca, który kompletnie niczego nie ogarniał, a jakimś cudem spłodził trójkę dzieci, romansów miał mnóstwo, a i zawodowo sobie radził całkiem nieźle. Braci by wysłała, by im w życiu lepiej było. Bastiana też, skoro tego potrzebował. Gdyby tylko mogła, miała jakąś złotą radę, na pewno by się z nim podzieliła. Słysząc kolejne słowa Everetta, zamarła na chwilę. Nie spodziewała się tego, co wypłynęło z jego ust zaraz po łyku szampana. Przygryzła od środka policzek, wzdychając głęboko.
– Nie. Nie mów tak, nawet tak nie myśl. – pokręciła głową, przesuwając się na krześle tak, by siedzieć naprzeciwko mężczyzny. – Cosmo… on miał fatalną sytuację. Rodzina nie akceptowała jego wyborów… ale największym problemem było to, że on nie radził sobie sam ze sobą… – głos się jej załamał, a w oczach pojawiły łzy na samo wspomnienie przyjaciela. Tak dobrze udawał, że wszystko było u niego w porządku. Jego uśmiech wydawał się tak szczery, gdy w środku powoli umierał. Nie mogła znieść myśli, że będąc dla niego tak bliską osobą, nie zauważyła tego wcześniej, że nie była w stanie mu pomóc. – Mój ojciec jest… chujowy, nie będę kłamać, a wyszłam na ludzi, nie? Mój brat miał mieć dziecko, kompletnie sobie go w tej roli nie wyobrażałam, a on się zarzekał, że zrobi wszystko, by być lepszym ojcem, niż był nasz. A jeśli to dziecko będzie miało mamę, ciebie, może czasem i ojca, a przynajmniej jakieś podstawowe wsparcie, żeby żyło w godnych warunkach… to już chyba z górki, nie? – próbowała, naprawdę próbowała, by jej słowa brzmiały jak jakieś pocieszenie albo wsparcie. Może nie była najlepszym przykładem, ale mogła szczerze powiedzieć, że weekendowy ojciec, który nie pamiętał, do której klasy chodzi, czy które obchodzi urodziny, wcale nie był ojcem najlepszym. Ale był. I tu pojawiało się ogromne pole do dyskusji.

autor

oh.audrey

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Czasami – nic tu nie podlegało najmniejszej choćby wątpliwości – wolałby żyć w niewiedzy. Ta sama deklaracja, choć prosta w formie i raczej powszechnie uznana za wyświechtany slogan – tyczyła się nie tylko ewentualnych wyskoków, jakich dopuszczały się dzieciaki w ich (Martinez i Hirsch – bo nie jego, przecież) wieku. Nawet jeśli Laura stroniła od wszelkich szaleństw; Everett świadomy był, że jej przypadek pozostaje raczej wyjątkiem od reguły. Tym, co, jak to się zwykło mówić, służyło jednocześnie za nic innego, jak za owej reguły potwierdzenie. I do Stelli nie należało mieć większych obiekcji – i nawet ten alkohol, na który niby powarkiwał odpowiedzialnie (o-ho!), nie robił na nim wprawdzie większego wrażenia. Ot; taki wiek to przecież. Wiek prób, testów (tych życiowych na pierwszy plan wysuniętych, nie pisemnych, które w szkole należy zaliczyć z wynikiem zadowalającym; że niby to jakieś być-lub-nie-być, w myśli Bastianowej – brednie z palca wyssane), limitów ustalania i granic. Ale, samemu będąc w wieku nastoletnim (swego czasu – nawet jeśli wydawało mu się czasem, że w lustro zerkając – po dziś dzień tkwi w tym licealnym bagnie własnych traum i auto-krytykanctwa), różnych historii się nasłuchał.
Pewnie, że wolałby im tego oszczędzić.

Ale nie tylko w tej kwestii niewiedza brzmiała niczym błogosławieństwo kuszące.
Paradoksalnie, pomimo pytań zadawanych cyklicznie – w momentach, zwykle, co gorszych; dlaczego? i jak?, i gdzie błąd popełniony? – czasami wolałby odpowiedzi nigdy nie poznać. Ani nie domyślać się jej – gdy wyobraźnia podsuwała obrazy walki ciągłej – niezauważonej często, albo, co świadomością jeszcze bardziej parszywą go napawało – zignorowanej. Pod dywan zamiecionej w nadziei, że problemy Fletchera rozwiążą się same. Znikną jakoś, może? Że jeśli oczy się przysłoni i uszy zatka, to wezmą i – o, proszę – zdezintegrują się w powietrzu. Rozproszą, zdematerializują, wyblakną. Nie będzie ich. Istnieć przestaną.

I faktycznie – nie ma, z życzeniem zgodnie – istnieć przestały.
Tylko że… Jego zabrały ze sobą.

Everett spojrzenie uniósł; w mdłej koniunkcji z brwiami zwieszonymi w zafrapowaniu. Przyjrzał się dziewczynie, uśmiechnąwszy lekko, choć raczej niemrawo. Głową pokręcił, ramionami wzruszył, nawet westchnął cicho.
Radził sobie. Radził sobie t-tak, jak potrafił. T-tylko czasami chyba za bardzo sam, w-wiesz? – Pewnie, że wiedziała. – Myślisz, że można było… można było mu jakoś pomóc? Czy on w ogóle chciał tej pomocy? Czy wierzył, że…że na nią zasługuje? Tutaj chłopak zdanie wpół przerwane zbywa machnięciem ręki. Świętować przyszedł – a zamiast tego gubił się w zapędach do rozdrapywania ledwie zrastających się ran; współdzielonych przez nich, oboje.
I nagle obrusza się cudacznie, bo – ewidentnie – na samego siebie. Pstryknięcie palców, pomruk jakiś, co następuje po wyliczeniu działania tak banalnego jak dodanie dwa do dwóch.
W-właśnie. Właśnie, Laura. Masz rację prze-przecież, n-nie ma sensu na zapas się przejmować. – Wierzy w jej intencje. I jej – również, wierzy. Tylko samemu sobie zaufać nie za bardzo potrafi. – A-a jak u ciebie? Przepraszam, t-tyle się dzieje, że… aż głupio mi, że nie zapytałem. Ja t-tu o studiach, o akademiku jakimś, d-durnym, a może powinienem zapytać… Jak ty się czujesz? No, nie, że tutaj akurat. A-ale tak w ogóle… tak w ogóle, jak sobie radzisz? Przecież to wszystko j-jakaś jedna wielka farsa. Jakaś chujnia skończona, d-do kwadratu. – Westchnął, spojrzeniem omiatając cały ten metraż; choć w gruncie rzeczy nie o mieszkanie mu chodziło. O samotność raczej – jedną z tych specyficznych, kiedy nagle, z dnia na dzień zupełnie, pójście w odstawkę nie tyle grozi, co rzeczywistością się staje.

autor

rezz

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
19
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

– Nie mam pojęcia, jeśli mam być szczera. – przyznała z głębokim westchnieniem, a kąciki jej ust wykrzywiły się w bladym uśmiechu. Spojrzenie spuściła na własne dłonie, nerwowo zaciskają ze sobą palce. – Miałam wrażenie, że mówił mi o wszystkim, ale o tym akurat nigdy. – dodała, przygryzając warg. Cholernie bolał ją fakt, że jej najlepszy przyjaciel ukrywał przed nią tak poważne problemy. Nie raz zastanawiała się nad ich relacją, czy w takim razie ona była dla niego przyjaciółką, skoro o niczym nie wiedziała? Plotki o chłopakach, randkach, czy ubraniach mogła uskuteczniać niemal z każdym. Jemu opowiadała o własnych problemach, o związku, który ukrywała, o obawach i lękach. A on? – Gdybym tylko mogła… zrobiłabym wszystko, by mu pomóc. – mruknęła, unosząc w końcu zaszklone od pojawiających się łez spojrzenie. Czy nie przegapili jego wołania o pomoc? Był w końcu na odwyku, odwiedzali go tam. Laura próbowała mu pomóc, gdy po powrocie zamieszkał u swojego brata. Jednak coś im umknęło, skoro doszło do tej tragedii.

– Zabawne. Sama do własnej rady się nie stosuję. – parsknęła cicho, wywracając oczami. Zawsze i chyba od zawsze się czymś zamartwiała. Stąd wszystkie plany, pedantyczne zapędy, niechęć do nowego i wszystkiego, co nieznane. To wszystko sprawiało, że czuła się względnie bezpiecznie. Mimo to naprawdę starała się przekraczać strefę własnego komfortu, nie raz przekonując się, że nie było się czego bać. Nie zmieniało to faktu, że gdy dowiedziała się o tym, że jej brat prawdopodobnie zostanie ojcem, miała więcej pytań i obaw, niż on sam.
– Jak ja się czuję? Sama nie wiem. – odparła ze wzruszeniem ramion, sięgając znów po kieliszek z niezbyt smacznym szampanem, krzywiąc się nieco, gdy rozpływa się po jej podniebieniu. – Farsa, chujnia skończona, dokładnie. Idealnie to ująłeś. – zakpiła, chociaż z sytuacji, a nie jego słów. To był jakiś pierdolony chichot losu. Przecież wiele by dała, by móc spokojnie mieszkać sama, bez wiecznie marudzącego ojca, bez upierdliwych braci. Miała nadzieję, że spędzony z ojcem zmieni ich relacje. Była głupiutka i naiwna licząc, że Judah z ojca stanie się tatą. Miała dopiero osiemnaście lat, szalenie potrzebowała obojga rodziców. Zaangażowanych jej życiem, zainteresowanych jej poczynaniami, dumnych z osiągnięć i kibicujących jej decyzjom. Mama Laury była wspaniała, ale zaczynała nowe życie, a Laura nie chciała jej w tym ograniczać. Ponad dwadzieścia lat poświęciła na opiekowanie się trójką dzieci i niedojrzałym mężem. Zasłużyła na miłość, którą właśnie przeżywała. Poza tym młoda Hirsch zbyt dumna była, by teraz wrócić, bo została sama. Musiała sobie z tym poradzić. Chociaż cholernie przykro jej było, że ojciec nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, co dalej, co z nią, co z mieszkaniem, co z jej przyszłością. Rzucił tylko mało zachęcającym zaproszeniem, by wygospodarowała sobie czas wolny w jakąś dłuższą przerwę i przyleciała do niego, gdy już się w Australii zadomowi.
– Powinnam się cieszyć chyba, nie? Inni by się cieszyli. Nie każdy w moim wieku ma dla siebie takie mieszkanie. Ale on nawet nie zapytał, czy mi takie rozwiązanie odpowiada. Zdecydował za mnie. A ja myślałam, że może się zmienił, że może w końcu zacznie o nas myśleć. Wolał uciec na inny kontynent. – westchnęła cicho, krzywiąc się na samo wspomnienie ojca. Odgrażał się już dawno, że wyjedzie na Bahamy, żeby mieć święty spokój, myślała jednak, że dotrze tam na emeryturę. Zamiast tego podjął taką decyzję w ciągu kilku dni, zostawiając ją z rachunkami, wszystkimi obowiązkami oraz koniecznością wynajęcia pokoju komuś, kogo nawet nie znała! Była na niego cholernie zła.

autor

oh.audrey

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Czyżby? – Zerka na nią, uśmiechając się w sposób, w jaki uśmiecha się ktoś, kto nie do końca wierzy w prawdziwość słów swojego rozmówcy. Ktoś, kto tym samym uśmiechem pociąga za sznurek czy inną niewidzialną żyłkę. Podżegać ją próbuje, by spojrzała na sprawę z innej perspektywy. Sęk jeden, tylko – bo przecież w tym teatrze marionetki żyją własnym życiem. Mają swój rozum, swoje przeżycia, uczucia. Mają osiemnaście lat i charakterystyczne dla tego wieku poczucie zagubienia w przytłaczającym świecie. Nagle okazuje się więc, że to Bastian oczarowany siedzi, przyglądając się spektaklowi przez nią przejętemu. W czujności braterskiej, mającej połatać przetrącone skrzydło. – Bo ja nie jestem t-tego taki pewny. Cz-czy powinnaś. A już na pewno nie analizując t-to p-pod kątem „innych”. Znaczy, wiesz, nie zabraniam, a-ale mnie interesuje to, co czujesz ty, a nie jacyś tam… inni… – Wzrusza ramionami – ale wzruszenie to jest gestem ciepłym, pokrzepiającym, łagodnym. I mówi coś, co sam chciał, chyba, kiedyś usłyszeć. Od ojca, na przykład – bo skoro o ojcu Laury rozmawiają, to i (logiczne!) – jakimś cudem, widmo Marka Everetta nasuwa mu się na myśl.
Mówi to, co sam chciał – chyba zawsze – usłyszeć. Że nieważni są inni; ale nie dlatego, że „nie obchodzą mnie inni” w odpowiedzi na „ale inni idą” (na maraton filmowy, na przykład).
Nieważni są inni – bo znaczysz więcej od „innych”. Bo twoje uczucia są ważne – i nie ma potrzeby toczyć pomiarów żadnych, byle tylko przyrównać je do czyichś standardów.

W uczuciach nie ma standardów.
Uczucia nie mają wymiarów. Do smutku, szczęścia, ani tęsknoty – nie da się tak po prostu przyłożyć linijki.
Ale do skutków tych uczuć – owszem. Takie siedem centymetrów rozpaczy – i, to dopiero ironia! - które czasami równe jest, na oko, trzynastu tysiącom kilometrów. Bo w uczuciach nie ma standardów. I nie obchodzą mnie inni.

Poza tym n-nie wiem czy wolna chata jest tego warta. N-no, wiesz. Jak o nim mówisz, to mam wrażenie, że straszny chuj z two-twojego ojca. Raczej słaby deal, kiedy się ma osiemnaście lat, idzie na studia, tworzy jakieś… n-no, pla-plany na życie, nie? – Podrapał się za uchem – na linii krótko obstrzyżonych włosów, które zachrzęściły cicho pod jego paznokciami. Nie był pewien jak zareagować. Chciałby przecież podnieść ją jakoś na duchu. Powiedzieć, żeby się nie martwiła – podsunąć rozwiązanie albo radę, która obróci jej światopogląd o sto osiemdziesiąt stopni. Tylko… po co, jeśli nie byłaby to prawda? Czasami od pięknych słów, ważniejsza była po prostu… obecność. Wzdycha, śmiejąc się – nagle zupełnie – pod nosem.
E-ej, a zostawił coś po sobie, czy spakował wszystko i t-tyle go widzieli? Chodź m-mu coś spalimy. Skroimy jakiegoś pickupa, n-na tyły wrzucimy kanistry z benzyną, wy-wyjedziemy na p-przedmieścia Seattle – a-albo nie, nienienie, lepiej! M-marzą mi się stepy Arizony. Taki, wiesz, filmowy klimat. Wyobrażasz to sobie? I to wszystko p-po to tylko, żeby spalić… nie wiem, sweter na przykład. Yyy… który oczywiście n-nie jest zwykłym swetrem ale symbolem N-NOWEGO POCZĄTKU. To ważne. Symbolika jest b-bardzo ważna – tłumaczy, ożywiając się. Ale pajacuje w tym wszystkim – w gestach, w tonie głosu nagle rześkim. Ale to, co autentyczne pozostaje, to chęć odwrócenia uwagi Laury od całego tego syfu, który rozgrywa się wokół. I swojej uwagi – również. Ale to przy okazji, przecież. – Ewentualnie m-możemy zrobić jakąś amatorską laleczkę voodoo i dźgnąć go w d-dupę. T-też brzmi jak plan, c-co? – Szturcha ją łokciem, lekko. A potem przejmuje butelkę szampana; palce zaciskając na szyjce – i, zsunąwszy się z krzesła, czyni krok w bliżej nieokreślonym kierunku.
No, a nuż zadziała – może spod kibla, w tej Australii, wylezie jakiś pająk i – przy odrobinie szczęścia – go zdrowo upierdoli.

autor

rezz

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
19
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

– Sama nie wiem. – westchnęła ze zrezygnowaniem, dodając do tego lekkie wzruszenie ramion. Przytłaczało ją wszystko, co w ostatnim czasie czuła. Była zła na ojca za jego zachowanie, które poniekąd zrzuciło na nią ciężar dorosłej odpowiedzialności, której pojawienia się tak szybko w jej życiu, jednak się nie spodziewała. Wrażliwa była wyjątkowo i chociaż z wielu rzeczy zdawała sobie sprawę, tak nad wieloma emocjami panować nie potrafiła. Próbowała sobie to jakoś tłumaczyć, logicznie osadzić samą siebie w tej nowej sytuacji, ale nie było to łatwe. A słuchając przyjaciela, zastanawiała się, czy jej dotychczasowe próby oswojenia się z nową codziennością, miały w ogóle sens. – Masz rację. – przyznała cicho, policzek od środka przygryzając i wlepiając w niego wzrok. – Próbuję sobie to jakoś wytłumaczyć, po prostu, wiesz? – skrzywiła się nieco, a przy ściągnięciu brwi pojawiła się pomiędzy nimi mała pionowa zmarszczka. – Bo sama już nie wiem, czy się smucić, czy cieszyć… – dodała szczerze, zaczesując za ucho pasmo ciemnych kręconych włosów, które opadło jej na czoło i zaczynało przeszkadzać. Jej bracia już dawno nauczyli się traktować ojca jak dupka, który przyczynił się do ich pojawienia się na świecie, a nie jako ojca, który z obowiązków swoich się wywiązuje. A ona naiwna cały czas, gdzieś w głębi siebie, bo przecież na głos by tego nie powiedziała, miała nadzieję, że ojciec stanie się tatą. Ale czy potrzebowała tego teraz, kiedy wchodziła w dorosłość i miała zaczynać swoje własne życie?
– Nagrody ojca roku to on na pewnie nie dostanie. – wywróciła oczami, sięgając po kieliszek z szampanem. Mieli świętować, a zamiast tego narzekała na swojego ojca. Nieczęsto jednak miała okazję z kimś o nim porozmawiać, wyrzucić z siebie wszystkich męczących jej myśli, więc działała ta rozmowa dość terapeutycznie.
– Znajdę sobie współlokatorów, jakoś to ogarnę. – przyznała, starając się brzmieć pewnie. To, czy chciała mieszkać z kilkoma obcymi jej osobami, to już była inna sprawa. Mieszkanie z ojcem i bratem było przez ostatni rok bardzo trudne, bo każdy miał swoje nawyki i upodobania, domyślać się więc tylko mogła, że z nowymi lokatorami szybko nie znajdzie wspólnego języka w kwestii porządku w domu, czy ciszy nocnej. Z drugiej strony… mogła spróbować. Mieszkanie i tak było ojca, na nim spoczywały opłaty i odpowiedzialność, dlatego jeśli nie wyjdzie, najwyżej wymyśli coś innego.
– Zostawił. Nie mógł wszystkiego ze sobą zabrać. – odpowiedziała na jego pierwsze pytanie. – Nie wiem, czy skrojenie pickupa to najlepszy pomysł, ale spalenie jego swetra brzmi naprawdę nieźle. I tak go nie będzie potrzebował w głupiej Australii, nie? – uniosła pytająco brew, a w jej oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. – Albo zróbmy z tego swetra laleczkę! – rzuciła z szerokim uśmiechem. Od razu się jej humor poprawił. – Przyznam, że obie opcje są kuszące. Jednak jeśli mamy gdzieś jechać to teraz, póki wiele nie wypiliśmy. – zauważyła rozsądnie. Nie wsiadłaby do samochodu po alkoholu i nie pozwoliłaby komuś w takim stanie prowadzić. – A jeśli wolimy pić, to zaraz znajdziemy przybornik do szycia i stworzymy najlepszą laleczkę voodoo na świecie! – już miała klasnąć w dłonie, gdy zauważyła, że nadal trzyma kieliszek z szampanem, który o mało się na nią wylał podczas tego nagłego ruchu. – Może też chcesz dla kogoś taką zrobić? – zmrużyła nieco oczy, wpatrując się w niego konspiracyjnie.

autor

oh.audrey

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Dla Bastiana temat rodziny był tematem, który zdawał się nie mieć ani początku, ani końca. Nitka mająca prowadzić do przysłowiowego kłębka, zatrzymywała się gdzieś w punkcie błędnej pętli (wisielczej, nawet, być może). I z sensem, również, ciężko było całą tę sprawę ugryźć. Zupełnie, jakby rodzina była rodzajem siły wyższej, która funkcjonowała równolegle do obiektywnej rzeczywistości; ale wyjęta spod zasad logicznego rozumowania. Twór zlepiony z tkanek często przeczących samym sobie; z mrożącą krew w żyłach świadomością, że spory element tej przypadkowości i absurdu odziedziczyło się w genach.
Nie znał jej ojca. I nawet przy próbie selekcji paru porzuconych niezgrabnie wspomnień, nie potrafił przywołać choćby jednego, w którym z Judah stanąłby twarzą w twarz. Z tego też powodu całkiem łatwo przychodziło mu czynne modelowanie wizerunku, dopełnianego punktem widzenia dziewczyny. Niemniej – w ostatnim czasie na pierwszy plan wysuwał się fakt totalnie spartaczonej funkcji rodzicielskiej w życiu Laury. Patrząc na nią, nie potrafił jednak powstrzymać wątłego uśmiechu; nie dlatego, że śpieszno było mu ujmować jej uczuciom. Wręcz przeciwnie. Widok dziecka? nastolatki, która sama musiała być sobie opiekunką, przywoływał mu na myśl sporo skojarzeń.
Patrzy na nią. Bezwiednie podskubuje skórkę zadartą przy paznokciu.
Nie musisz – stwierdził po wymownej chwili namysłu. Nie zamierzał jej pouczać. Sam zresztą nie stanowił najlepszego przykładu; nie świecił nim, nie błyszczał nawet. W tej kwestii wydawał się zupełnie przezroczysty matowy. Po niedawnych zajściach mógł przyznać nawet, że z pełną premedytacją unikał wszelkich rozmów, które nosiłyby znamiona terapii.
Przede wszystkim Bastian odczuwał jednak potrzebę zdjęcia z Laury poczucia odpowiedzialności za jej uczucia. Nie była to jednak potrzeba pełniona na warunkach „przysługi”. Zależało mu – szczerze. – N-no, wiesz. Nikt nie powiedział, że m-musisz wybierać pomiędzy jednym albo dru-drugim. Możesz sobie pozwolić na obydwie te rzeczy naraz. Albo na żadną z nich. Jestem pewien, ż-że to ogarniesz. A jak coś nie będzie szło po twojej myśli, t-to pamiętaj, jeden telefon i za piętnaście minut stoję pod twoimi drzwiami. Czy tam gdziekolwiek byłoby trzeba. – Wzruszył ramionami, podkreślając jednocześnie jak bardzo jest to dla niego sprawa oczywista.

Uniósł brew na wzmiankę o alkoholu. Na samą myśl przygryza wnętrze policzka; przesuwa otwartą dłonią po twarzy. Przytakuje.
O-o, słuszna uwaga. Wi-widzisz?! Przysięgam, że jesteś najbardziej odpowiedzialną osobą, jaką znam. Prze-ra-ża-ją-ce. I imponujące, jednocześnie. Świat na ciebie n-nie zasługuje. -– Zaśmiał się, zagarnąwszy dziewczynę do siebie i cmoknął ją w czubek głowy. Nawet jeśli nie śmiał przyznać tego na głos – a już na pewno nie w sytuacji, w jakiej znalazła się dziewczyna – był pod wrażeniem tego, jak dobrze sobie radzi. Z uwzględnieniem całego naręcza wątpliwości, które przecież w tak gwałtownym zamieszaniu okazywały się zupełnie naturalne.
Nie wiem czy to działa w ten sposób, ale jeśli same intencje wy-wystarczają… a na potrzeby tych wszystkich uroków rzucanych totalnie-na-poważnie – wystarczą na pewno… t-to chętnie urządzę sobie z tobą anty-ojcowską konspirę. – I może jakimś tylko przypadkiem – zaklęcie odbite rykoszetem – po drodze trafi też Harpera, który choć ojcem był dopiero „przyszłym” (i niczego nieświadomym), to do jakże zaszczytnego grona przecież już się, poniekąd, zaliczał. Everettowi bardzo zależało na tym, aby dotarła do niego powaga sytuacji. Aby nie zawiódł.

To jak? W skali od jeden do dziesięciu j-jak bardzo chcemy ich wszystkich pokarać? – I on ożywił się widocznie, w reakcji na gotowość dziewczyny do czynienia amatorskich niewinnych czarów.

autor

rezz

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
19
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

Miała wrażenie, że dla każdego temat rodziny był w pewnym sensie problematyczny. I choć sama bardzo często starała się podchodzić dojrzale do decyzji rodziców o rozwodzie, doceniając fakt, że nie musi słuchać ich kłótni i patrzeć na ich wiecznie nieszczęśliwe twarze, to czasami najzwyczajniej w świecie było jej przykro, że ta rodzina nie mogła być normalna. Znając historię swoich znajomych i tak miała wrażenie, że Hirschowi wcale tak bardzo od normy nie odstawali, a jednak… zdarzały się chwile, kiedy kompletnie najbliższych nie rozumiała albo miała ich dość. Życie na własną rękę prowadzone przez osiemnastolatkę, która nawet nie zdmuchnęła jeszcze tylu świeczek na swoim torcie, nie było łatwe, a ona niemal codziennie starała się udowodnić całemu światu (i chyba przede wszystkim sobie), że doskonale sobie radzi.
Uniosła pytające spojrzenie, gdy Bastian się odezwał. Ta rozmowa zdecydowanie nosiła znamiona terapii, chociaż czysto przyjacielskiej, co było bardzo pomocne. Nie zmieniało to faktu, że może lepszą opcją byłoby się udanie do prawdziwego terapeuty i to u niego w gabinecie, na wygodnym (miejmy nadzieję) fotelu, wyrzucenie całej frustracji, która towarzyszyła nastolatce od kilku tygodni.
– Dzięki, Bastian. – odparła cicho, uśmiechając się do niego blado. Potrzebowała takiego zapewnienia z ust drugiej osoby, a im jej bliższej, tym lepiej. Jednak nie mamy, która zawsze w nią wierzyła, nie Stelli, która wydawała się nie martwić ograniczeniami, a kogoś, kto być może był kiedyś w chociaż trochę podobnej sytuacji i mówił szczerze. Wierzyła w to, że gdyby zadzwoniła do Bastiana z jakimś problemem, ten zjawiłby się pod jej drzwiami. Może nie za piętnaście minut biorąc pod uwagę korki w Seattle, a z pewnością najszybciej, jakby mógł.
– Nawet nie wiesz, jak samą siebie potrafię czasami wkurzać tą odpowiedzialnością. – rozbawiona wywróciła oczami. Zawsze planowała, myślała o wielu rzeczach z wyprzedzeniem, nie raz przewidując konsekwencje swoich czynów, do których potem nie pozwalała dopuścić. Ilu rzeczy w swoim niezbyt długim życiu nie zrobiła, bo miała wewnętrzną blokadę, takiego małego stróża prawa w swojej głowie, który zawsze przypominał jej o tym, że czegoś nie należy robić. Czasem była w stanie go uciszyć, jednak przez większość czasu zdecydowanie był za głośno. Zaśmiała się, gdy cmoknął ją w czubek głowy i tylko pokręciła głową. Mimo tego wszystkiego, co spadło jej na głowę, nadal była nastolatką, na której twarzy pojawiłyby się rumieńce, gdyby taki gest wykonał ktoś inny, niż jej przyjaciel.
– W takim razie bierzmy się do roboty! – aż klasnęła w dłonie. Na chwilę zniknęła w swoim pokoju, z szuflady dużej komody wyciągając mały przybornik z igłami, nićmi, guzikami, a także pudełko pełne skrawków różnych materiałów. Całość ułożyła na kuchennej wyspie, przy której akurat siedzieli i z dumą podsunęła je ku Bastianowi. Zbieranie różnych resztek się w końcu przydało, chociaż nie pierwszy raz, bo już miała okazję przekonać, że są one czasem potrzebne do szkolnych projektów albo podrasowania przebrania na Halloween.
– Nie wiem. Może wymyślmy coś upierdliwego? Coś, co będzie ich męczyć przez kilka dni. – zasugerowała. Nie znała się na czarach, pierwszy raz miała coś takiego robić, ale zdecydowanie nie życzyła nikomu złamanej nogi, a co najwyżej wysypkę albo rewolucje żołądkowe. – Idziemy na kanapę? – rzuciła, ruszając w jej stronę, zanim Bastian zdążył odpowiedzieć. Pod pachę upchnęła pudełko z nićmi, a do rąk wzięła kieliszek i butelkę szampana. Wróciła do kuchni po sok i paczkę chipsów, żeby sobie mogli zrobić niby drineczki i przegryźć to wszystko solonymi lejsami.
– Bastian… powiesz mi, czyją laleczkę robisz? – uniosła pytająco brew, gdy już się usadowiła wygodnie na kanapie, przeglądając uważnie skrawki materiałów.

autor

oh.audrey

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

I właśnie dlatego n i k t nie lubi odpowiedzialności. Tak my-myślę. Jest cholernie n-niewygodna. Ale się przydaje. Z perspektywy czasu chyba trochę ci jej z-zazdroszczę – mówi. Jakimś mikroskopijnym zrywem stara się zasugerować, że „o-oj, przecież weźmie-zabierze-pomoże” – przenieść ten cały szwalniczy osprzęt i przekąski, ale koniec końców fuka jedynie z politowaniem. Krótki dystans pomiędzy wyspą kuchenną a kanapą pokonuje więc za przewodnictwem dziewczyny.
Siada w jednym z narożników – po swojemu, z podwinięciem nogi, pół-bokiem. Zagarnia zza siebie poduszkę; za swobodnym samo-przyzwoleniem zakładając ją na własne udo – o konstrukcję opierając się łokciem. Taki układ Bastianowego ciała zdaje się cofać go w czasie – odejmuje mu, na oko, z półtorej dekady. Wygląda jak nastolatek siłujący się z czarną magią trygonometrii; choć te amatorskie praktyki voodoo – musiał przyznać – wydawały mu się dużo przyjemniejsze w obyciu niż wszelkie matematyczne wyliczenia, kąty i niewiadome.
Patrzy na Laurę.
E-ej, ale pomożesz m-mi w razie czego, co? – Skubie rancik skrawka jakiegoś materiału. – Bycie mańkutem z-zawsze mi robi pod górkę z takimi rzeczami. – Śmieje się, wyciągając z przybornika różnokolorowe nici. Nie miał najmniejszego rozeznania w specyfice rozciąganych teraz pomiędzy palcami lnów, bawełny i nylonów.
Na Everetta wystarczyło zresztą tylko spojrzeć – bez zbędnej wiwisekcji przeprowadzanej wnikliwym okiem – żeby wysnuć podejrzenie o jego absolutnym braku manualnych zdolności (no, miał to swoje spojrzenie po psiemu przygłupawe i niezaradne życiowo; w tym przypadku słusznie podpowiadające, że facet ledwie radzi sobie z doraźnym zacerowaniem skarpetki przeżutej Rufusowym kłem). Cud, że został rysownikiem (sam chyba nie był pewien jak to się stało).
Aha, n-no, n-nie wiem. To może po prostu zarazimy ich twoją odpowiedzialnością? Nie dość, że upierdliwe, to jeszcze istnieje szansa, że przy okazji przejrzą na oczy. – Zaśmiał się, jeszcze chwilę ciągnąc temat dziewczęcych rozterek – na poluźnienie atmosfery obracając je w raczej niewinny żart. – A tak na po-poważnie... Grypa żo-ołądkowa? Opryszczka? Ból zęba? – Na myśl dentystycznego fotela i pogłosu wiertła sunącego po wyściełanej próchnicą kości aż się wzdrygnął.

W odpowiedzi na zadane przez nią pytanie początkowo unosi tylko brew. Ta wygina się w mocno zarysowanym łuku. Z ust mężczyzny – w tej samej, niemal, chwili – wyrywa się nieprzewidziana hybryda wszelkich „huh” i „hm” i „oh”.
Też mógłbym po-pokarać trochę swojego ojca. Ale im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej dochodzę d-do wniosku, że t-ten facet, prędzej czy później, sam się wy-wykończy. – Wzruszył ramionami. – Myślisz, że te laleczki działają też w drugą stronę? P-po prostu wybiorę kogoś, komu życzę dobrze i... n-no, wiesz. Zachowamy jakąś równowagę. – W międzyczasie sięga po chipsy. Nadgryza pojedynczy talarek.
To nie tak, że Bastian nie miałby komu wbić (mniej lub bardziej metaforycznie) złośliwej szpileczki. Wręcz przeciwnie. Zawsze miał się przed kim bronić (najczęściej za plecami, a jakże, Phoenix Grace Farrell). W każdym razie – tendencja do przyciągania wszelkich oprawców zaostrzała się regularnie, ze szczytem przypadającym na okres liceum; mimo to – uraza którą żywił, nie była czymś, za co chciałby się mścić po tak długim czasie. Nawet w żartach.
Iii... super. Chyba o-oficjalnie zaczynam gadać, jakbym wierzył w magię zaklętą w kawałku szmatki. – Wzdycha, parskając bezsilnie.

autor

rezz

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
19
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

Przyglądała się Bastianowi, gdy ten zajmował miejsce na wielkiej jasnej kanapie stojącej mniej więcej na środku salonu. Tuż obok stał ciężki, okrągły drewniany stolik kawowy, na którym przesunęła ich przekąski, by zrobić trochę miejsca dla małego niciaka. Drewniane pudełko dostała od babci, gdy ta zorientowała się, że Laura dobrze bawi się podczas tego typu robótek ręcznych. Przez lata udało się jej zgromadzić stertę skrawków materiałów, które odzyskiwała na przykład ze starych ubrań. Wśród tego asortymentu była też metalowa puszka po ciastkach przywiezionych przez ojca z Paryża, w której trzymała guziki i koraliki. Prawdopodobnie było tam wszystko, czego w tej chwili potrzebowali do stworzenia swoich laleczek.
– No pewnie, nie ma problemu. – odparła z uśmiechem. – Nie jestem jakimś mistrzem, ale igłę potrafię nawlec. Babcia mnie trochę uczyła. – dodała z lekkim westchnieniem ramion. Dla niej każde tego typu zajęcie stawało się osobistym wyzwaniem, co oznaczało, że robi odpowiedni research, a potem poświęcała nowemu hobby długie godziny. Nie znaczyło to jednak, że jej manualne zdolności pozwalały jej osiągnąć poziom, jakiego by sobie życzyła. Mimo że rysunki techniczne wychodziły całkiem nieźle, to takie prace twórcze nadal pozostawiały według niej wiele do życzenia. Ale to była Laura, której perfekcjonizm kiedyś ją zamęczy.
– Mojemu ojcu zdecydowanie przydałaby się odrobina odpowiedzialności. – rzuciła z kpiącym uśmiechem. – Tyle że… on chyba lubi być nieodpowiedzialny, wiesz? Dlatego wyjechał. To znaczy… tak mi się właśnie wydaje. W Australii dba tylko o siebie, więc żyje mu się lepiej. – dodała, marszcząc przy tym nieznacznie czoło. Nabawi się zmarszczek przed ojca, to było pewne! Nie mogła nic jednak poradzić na ten żal, który ją czasami dopadał i trawił od środka, ilekroć o Judaszu pomyślała.
– Myślę, że to są świetne pomysły. Nie przegięte, więc nie będziemy mieć na sumieniu czegoś bardzo złego, a przynajmniej będzie to wyjątkowo upierdliwe! A problemy z zębami zabolą również kieszeń. – przytaknęła, zgadzając się z pomysłami Bastiana, na koniec wyszczerzając się do niego radośnie. Musiała przyznać, że pomysł Everetta sprawiał jej dużo frajdy. Nawet jeśli byli dopiero w fazie koncepcyjnej.

Spogląda na Bastiana spod wachlarza swoich ciemnych rzęs, gdy ten rozpoczyna próbę odpowiedzenia na jej pytanie. Wzdycha ciężko, gdy ten również wspomina o ojcu, a na jej twarzy pojawia się wyraz zrozumienia. – Mój też się pewnie sam wykończy. Albo wykończą go jego dziewczyny. Przecież on chyba w pewnym wieku przestanie mieć siłę, żeby spotykać się z ledwo pełnoletnimi pannami. – odparła zgodnie z tym, co sadziła, a słowa o pannach rzuciła z lekką pogardą. Nie rozumiała, co te wszystkie dziewczyny widziały w starszym Hirschu, bo z charakteru to on był momentami nie do zniesienia. Ignorowała oczywiście fakt, że mężczyzna, który złamał jej serce, był od niej ponad dziesięć lat starszy. Dziesięć to nadal nie dwadzieścia, prawda?
– Ooch! – jęknęła rozczulona pytaniem przyjaciela, ale na jego pytanie odpowiedziała od razu wzruszeniem ramion. – Nie mam pojęcia. Jednak muszę przyznać, że podoba mi się ten pomysł. Chociaż to ty wpadłeś na to, żeby kogoś pokarać, więc nie wiem, dlaczego teraz zmieniasz zdanie… ale może ja też zrobię taką laleczkę? Po co tracić energię na kogoś, na kogo się jest złym, skoro można coś zrobić z samymi pozytywnymi emocjami? – sięgnęła po kieliszek z szampanem i wzięła łyk niezbyt smacznego napoju. Wykrzywiło jej to twarz, a akurat w tym samym momencie chciała się uśmiechnąć, dumna z nich, że są tacy mili, a więc jej mina okazała się zapewne dość dziwna. – Dziś przecież świętujemy, nie możemy sobie psuć wieczoru. – dodała, w końcu mogąc się do niego szczerze uśmiechnąć.
– Babcia mawia, że jak się w coś wierzy, to działa… podobno tak jest z duchami. Jak nie wierzysz, to nie doświadczysz ich istnienia. – przypomniała sobie słowa Rachel, więc tymi mądrościami babcinymi podzieliła z Everettem. Sama wierząca nie była, ale czasem, gdy babcia zaczynała o takich rzeczach mówić, to aż ją ciarki przechodziły.

/ koniec

autor

oh.audrey

ODPOWIEDZ

Wróć do „202”