WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy istnieje piękniejsze zjawisko, nader nieśmiałe promienie wczesnego słońca, zachłannie muskające białą, wygiętą w łuk szyję?
Pachniała piżmem i świeżo ściętymi kwiatami. Jej woń drażniła nozdrza, choć sama sobie z tego sprawy nie zdawała. Jak dziecko dopiero co wypuszczone z rąk rodziców, naiwne wobec świata i jego niebezpieczeństw, nie mające najmniejszego pojęcia o geszefciarzach, zdolnych zwabić, by posiąść tą niewinną duszę.
Och, Charlie, nie bez powodu Bóg Cię węchu pozbawił, na próby wystawiając najśmielszych.

Katuszą było pochylać się nad jej ramieniem, pokonawszy niemalże cały dzielący ich dystans. Wystarczyłoby wyciągnąć raptem rękę na centymetr do przodu i sprawić żeby fantasmagoria nabrała kształtów, w ludzki dotyk się zamieniła, a sen jawę przywdział.
On - lat dziewiętnaście. Świeżo upieczony student z niesamowitym talentem w dłoniach, których smukłe palce wygrywały najpiękniejsze melodie. Bezapelacyjnie również olfaktoria działały bez zarzutu, pozwoliwszy na wyróżnienie poszczególnych nut kwiatowych, dobywających się z zagłębienia w obojczyku. Tu jaśmin rozkwitał, a tam nieśmiały pączek piwonii, dopiero co zaróżowiony, ale pewien był, że wystarczyło odpowiednio się nim zająć, aby i on rozłożył płatki.
Ona - ucieleśnienie piwonii, jeszcze zazieleniała, piętnastoletnia. Bóg zesłał ją na pokuszenie, bo ani krzty talentu nie miała, a gdy pierwszy raz powiedział jej to wprost, sugerując przyspieszony kurs gry na trójkącie, roześmiała mu się prosto w twarz, w ruch niewidzialne dzwoneczki wprawiając i uparcie przedstawiła swoje żądania. Miał sprawić, że zagra pięknie Dla Elizy, i chwalić się tym będzie mogła aż po koniec swojego żywota, wystawiana co raz by przed rodziną i znajomymi, zagrać jedną piosenkę.
Niech będzie więc ta.

- Nieźle, jeszcze trochę i nie będziesz musiała do mnie przychodzić - może to i lepiej, bo ileż można trzymać siebie na wodzy? Znów przesunął wzrokiem po niewielkiej postaci, przycupniętej na szerokim, obitym skórą taborecie. Kiedy pochylała się nad klawiszami, pasmo uwypukleń na grzbiecie, stawało się wyraźniejsze. Był pewien, że pod cienką warstwą materiału, znajdowała się równie wyraźna klawiatura żeber, równie delikatna i krucha, co długie palce.
Zrobił kolejny krok i nie dzielił ich już żaden z bezpiecznych centymetrów. Ich ciała zetknęły się ze sobą tak jak przywierają do siebie dwa magnesy o przeciwnych biegunach. Wysunął obie ręce przed siebie, prawą lokując na jej prawej, a lewą na jej lewej.
- Jeszcze raz, ten fragment - ni to szept, ni to pomruk, wydobył się z gardła. Coś pomiędzy, coś bardzo sensualnego, jakby i on sam był melodią i w melodię się zamieniał.
- Powoli Charlie...- bo wystarczy jeden błąd. - Skup się.
I zbaw nas ode złego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Fakt, że uboga była w jeden, dość istotny zmysł, powodował wyczulenie jej ciała na dotyk. Obcy, nienależący do niej samej. Kłamstwem by było powiedzenie, że chodzi na lekcje gry na pianinie tylko i wyłącznie, by nauczyć się czegoś nowego. Pragnęła więcej. Nie miała za grosz zdolności artystycznych w muzyce; Bóg inną sztuką ją obdarzył. Malowała zawzięcie, a że chciała szukać inspiracji na lekcjach, to już inna kwestia. Przychodziła tu dla niego. Wypierała to ze świadomości, chcąc się dalej oszukiwać i żyć w słodkiej niewinności.

Winna.

Po czwartych zajęcia zaczęła myśleć o swoim nauczycielu w sposób daleki od tego niewinnego. Pierwszy raz poczuła coś, co w książkach młodzieżowych czy filmach pokazywane jest jako pożądanie. Dziwne to było, gdy wraz z jego zbliżeniem się czuła jak jej brzuch się zawiązuje na supeł, zaraz po łaskotaniu. Czuła to również teraz. Jego dłonie, smukłe i delikatne – na jej dłoniach. Oddech, ciepły, miętowy okalał jej szyję. Tors, dorosły już, przywarł do jej pleców. Przymknęła powieki na chwilę, doprowadzając swoje zmysły do porządku.

Winna.

Usta zwilżyła językiem powoli, ostrożnie, by nie dostrzegł tego ruchu. Był on oznaką nerwów, stresu. Dotychczas nie miała kontaktu z płcią przeciwną. Pod kloszem wychowywała się, za jedynego męskiego kompana mając brata, który i tak wolał Phoenix Grace Farrell. Nie dziwiła się. Uznawana za nudziarę (i skarżypytę), co snuje się w innym wymiarze jakby tylko to ratowało ją przed zagładą samotności. Ojciec dbał o to, by ślęczała nad książkami; by dyskoteki omijała szerokim łukiem; by nie patrzyła na chłopców, a jedynie w przyszłość zaglądała. Wielkie życie ją czekało, ale na pewno nie takie jak jej matkę. Mogłaby prawniczką zostać albo laleczką wystawową, bo urodę ma piękną porcelanową po babci, czyli matce ojca. I chuchać, i dmuchać na nią trzeba, bo nadzieja na uratowanie honoru rodziny leży tylko i wyłącznie w niej.
- Czyli miałam rację – mam talent – głos jej ugrzązł w gardle, ochrypł i osłabł. Nie chciała kończyć. Chciała, by zajęcia trwały w najlepsze. Przywiązała się do Luki. Miała w nim przyjaciela, których brakowało jej w prawdziwym życiu. Bo może i była siostrą Bastiana Everetta, ale co z tego? To nie zapewniło jej sympatii innych. Odmieńcem była w końcu. Może to przez bycie córeczką tatusia?
Oddychała płytko, starając się skupić na klawiszach. Myliła je. Palce zsuwały się na nieodpowiednie, tworząc fałsze, które mogły powodować krwawienie muzycznego serca Malkovitza. Nieodpowiednie emocje przechodziły falowo przez jej ciało i umysł. Czuła się przytłoczona, lecz było to przyjemne. Poniekąd obejmował ją. Ramionami otoczył ją człowiek, który nie był jej własną matką. Dłonie Charlie Everett drżały, gdy powoli przekręcała głowę bardziej ku Luce, wzrok zawieszając na kilka długich chwil na jego idealnych wargach.
Jeśli zgrzeszę, zobaczę Cię jeszcze?
- Chyba… chyba wciąż mi nie wychodzi – uniosła spojrzenie na jego ciemne oczy, zatapiając się w nich do reszty.
Ciocia nie będzie zadowolona z takiego występu na zbliżające się Święta.
Tatuś dość ma wydawania pieniędzy na zajęcia, które postępu nie dają wielkiego.
Mama dumna jest zaś, że córka jej uzdolniona w przeróżne talenty jest.
A Charlie Everett po prostu była winna, gdy patrzyła na swojego nauczyciela zamglonym spojrzeniem.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zamieszkała w jego podświadomości, jak niechciany gość, tułacz, który znalazł opuszczoną ruderę, wołającą o wypełnienie jej ludzką obecnością. Była intruzem, ot niezwykłą piętnastolatką, ze zmarszczonym nosem, gniewnie wlepionymi na pierwszej lekcji w niego ślepiami i zuchwałym błyskiem w oku, który jak pożoga niszczył wszystkie fundamenty wcale nie tak głęboko jakby się zdawało zakorzenionych w umyśle zasad. Wpajane jedna po drugiej, dziecku, które nie należało do nikogo. Dziecku, które pozostawione na pastwę losu w okienku życia zostało, ale talentem obdarzone jakby w geście dobrej woli, wystosowanym przez tego z góry, kiedy patrzeć już nie mógł na swe twory obdarzone wolną wolą.

Cóż by to było Charlie, gdyby Luca Malkovitz tamtego dnia odmówił Ci wspólnej nauki? Gdyby stwierdził: przypadek iście beznadziejny, nic z tego nie będzie, i jak każdy kolejny mężczyzna, a począwszy od tego pierwszego co na oczy ujrzałaś, zostawił Cię samą, bez najmniejszego skrawka uwagi?
Może uniknąwszy powypadkowej, kolejnych konsumowanych wspólnie błędów, inaczej byś życie sobie ułożyła. Dostrzegła, że szczęścia szukasz nie tam gdzie trzeba, a o tutaj, tam za rogiem, w mieście Seattle, ale nie pod skrzydłami Dwellerów, Malkovitzów i nawet żadnego z Everettów, a już na pewno nie w dłoniach Michaela dzierżących pierścionek.
Któż wie, czy i Luca nie dostałby koła ratunkowego, na pociechę rzuconego, ot za dobre sprawowanie. Utworu nigdy by nie popełnił, ale żywot wiódł nieco ponad przeciętny, lecz nie wybitnie bolesny. Katusze jego ciała by nie trawiły, a i twoje wolne od męczarni. Jedno i drugie zabite przez nudę, a nie siebie nawzajem.

Nie było odwrotu. Już po pierwszej lekcji, choć niespecjalnie ją polubił. Mądrala z niej była, za dużo gadała, a za mało robiła. Nie słuchała jak raz, drugi, trzeci nakazał jej wsłuchać się w symfonię uderzeń i palce na klawiszach ułożyć tak jak winna, a robiła jak nie powinna.
Wyzwaniem ją nazwał, a tego Luca Malkovitz, lat raptem naście, podejmował się bez większego trudu, twierdząc, że i z osła da się wyczarować wirtuoza, a więc skoro to zwykła dziewucha była, to nawet jeśli słoń na ucho jej depnął, on przedstawi jej magię dźwięków.

Ach, tylko ten koniuszek języka, mimowolnie po ustach wędrujący, gdy czoło marszczyła, rozpraszał go niesamowicie. Miast skupić się na istnym rzępoleniu, on w trans wpadał, zamroczony amatorską hipnozą. Żeby ust wykrojnik zapamiętać, wystarczyły dwa dni raptem i znał je na pamięć.
(Błagam, zlitujże się Panie, ona raptem piętnaście lat ma! Toż kryminał to jest.)
Luca nie tylko talent muzyczny posiadł, ale i pamięć fotograficzną, wzrok co piękno wyłapuje i gdy na okaz przykuwający uwagę natrafi, w myślach wieczorami, każdy detal potrafi odtworzyć, a co ważne(!) i dźwięk weń wsadzić.
Minęły dni następne i tygodnie, a on w pamięci zakodował potyczki słowne, zajmujące czasem dziesięć koma piętnaście minut, z raptem sześćdziesięciu należnych standardowej lekcji.
- Nie masz za krzty - drażnił się, pochyliwszy się nad nią raz jeszcze, by w oczy zajrzeć głęboko i ten buntowniczy błysk odnaleźć, którym powitała go dnia pierwszego. - Za to dobry nauczyciel Ci się trafił - uśmiechnął się, zbyt poufale, szepcząc jej te słowa do ucha, zupełnie nie tak jak winien to robić nauczyciel. Zresztą. Jaki z niego nauczyciel? Podlotek jeszcze. Cóż z tego, że geniusz, jak raptem mu zarost wyrósł, zastąpiwszy mleko pod nosem? Łudziłby się kto, że dorosły mężczyzna. - No i lubię Cię, Charlie - bardzo Cię lubię. - Więc jeśli ktoś mnie kiedyś o to zapyta, powiem, żeś najbardziej utalentowana z moich uczennic. A każdy kolejny... - już żaden następny mnie nie zastąpi -... Po prostu zero, a nie nauczyciel, jeśli nie będzie potrafił ów talentu wykorzystać jak ja - mógłbym Cię zaraz wykorzystać..
Chwila - raptem kilka sekund w zawieszeniu - jakby czas stanął, na wieczność, trwającą tyle co mrugnięcie powieką. W tej stopklatce zapomniał o oddychaniu, ale ludzkie oko by tego nie dostrzegło, ani ucho nie zasłyszałoby tak oszałamiająco wariackiego bicia serca.
Westchnął przeciągle, bo nie umiał wytrzymać bez mrugania długo. Chwila minęła. Wstał, wydreptał niewielkie kółko wokół pianina i przysiadł się na stołeczku podłużnym, tuż obok, choć miejsca było tam niewiele.
- Charlie, chcesz zrobić to teraz ze mną? - zadał jej pytanie, rozchyliwszy usta w uśmiechu lubieżnym, z premedytacją, zdając sobie sprawę z dwuznaczności owych słów. Dłoń przesunął na klawisze pianina, ponad jej własną, prawą, lekko muskając, nim palce złoży pomiędzy, by zagrać wraz z nią ten sam, katowany od kilku dni utwór.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie odmówił. Świadomie zapędził się w kozi róg, poddając przy tym swoje ciało i umysł na prawdziwe katusze. Udzielał lekcji, walcząc ze sobą przy każdym ruchu swojej ofiary uczennicy. Dotknąć jej zechce, ale nie może, bo nie wypada przecież. Próbuje nie patrzeć dłużej niż dozwolone trzy sekundy. Zmusza się do mrugania, by nie zauważyła, że ją obserwuje. Pochyla się, siląc się, by zatrzymać w odpowiednim momencie, na wysokości nieprzekraczalnej granicy intymności pomiędzy uczennicą a nauczycielem.

I co? Myślisz, że tylko Ty, Luca, cierpisz? Może nie czuję Twojego zapachu wymieszanych perfum z mydłem, ale czuję ciepło Twojego ciała. Czuję Twoje spojrzenia na sobie. Widzę doskonale pełne usta, których posmakować bym chciała. I Twoje smukłe palce, które doskonale mogłyby wodzić po moim ciele czule tak, jak po tych klawiszach. Ramiona objąć by mnie mogły z taką łatwością. Pierwszym mężczyzną byś był moim. Uratowałbyś mnie przed nędzną przyszłością z mężczyznami. Uchroniłbyś przed nimi, ale nie zrobisz tego, tak jak nie odmówiłeś mi zajęć, choć beztalenciem jestem.
Liczy się tylko i wyłącznie Luca Malkovitz i jego pożądanie. Nie baczył na ofiary wojenne, w końcu należał do wspólnego grona mężczyzn Charlie wraz z Michaelem, uczuciami bawiąc się swoimi i tej biednej wówczas piętnastolatki.

Jak Ci z tym, Luca? Gdy znęcasz się nad nami?

W drżących dłoniach dzierżyłaby bukiecik z kwiatów polnych, ze stokrotek przede wszystkim. I delikatny wianek we włosy by wplotła, bo do sukienki pasowałby – koronkowej, delikatnej, może w stylu boho? I przysięgaliby sobie miłość, wierność i uczciwość na polanie obok lasu, ale nie w Seattle, bo zapewne na ten wyjątkowy dzień przepowiadaliby ulewne i zimne deszcze. Miałby czarny garnitur, z koszulą białą, rozpiętą nieco pod szyją. Na obrączkach wygrawerowaliby datę i wyjątkowe pseudonimy, znane tylko i wyłącznie nam. Zaszylibyśmy się w chatce w górach albo nad morzem i tam spędzilibyśmy kilka tygodni miodowych.
Gotowy jesteś? Zaryzykować? Bo może i świetlana przyszłość nie czeka nas, ani mnie jeśli chodzi o karierę pianistki, ale zakazany owoc moglibyśmy zasmakować. Przed Markiem Everettem się kryjąc. Przed jutrem, skrobiącym pięty niecierpliwie.

Zamiast tego otrzymała ślub kościelny, kłamiąc przed setką gości i samym Bogiem. Otrzymała przemoc, która doprowadziła do śmierci dwóch osób. I ona poniekąd umarła, bo serce jej krwawić miało już przez długie miesiące i lata.
Jako gówniara, przekonała się, że pożądanie jednak istnieje. Czuła szalone bicie serca, gdy usiadł obok na wąskim stołku. Dostała gęsiej skórki od jego dotyku na jej dłoniach. Myśli grzeszne wkradały się do jej umysłu, przyjemnie drażniąc nerwy, o których istnieniu wcześniej nie miała pojęcia. Zapominała oddychać, a usta jej spierzchnięte były od nadmiernego zwilżania ich. Oddechem owiewała szyję nauczyciela, gdy pozwalała sobie spojrzeć na niego wzrokiem zamglonym.
- A ja lubię ciebie, Luca, bo skoro podjąłeś się takiego wyzwania jakim jestem… ucz mnie dalej, bo nie chcę, żeby ojciec nie zapłacił ci za moje beztalencie – zaśmiała się cicho, wodząc spojrzeniem od jego oczu, aż po usta. Językiem przesunęła po wargach i odchrząknęła.
Bliskość, jaką fundował im, była wspaniała. Nowa i nieznana. Wypłynęli na głębokie wody, gdzie wiatr emocji targał nimi, fundując wachlarz objawów choroby. Zauroczenia. A może i zakochania? Lekkiego, niewinnego, szczeniackiego wręcz. Skinęła głową na jego słowa, na moment przymykając powieki. Napierała palcami na klawisze, kompletnie rozkojarzona, a jednak – wychodziło jej. Pochylała się nad pianinem i odchylała, uważnie kontrolując ich wspólne muzykowanie.
Głowę w końcu odwróciła ku niemu, pochylając się niebezpiecznie, dystans między spragnionymi ustami.
Chcę tego, Luca. Chcę to zrobić z tobą, teraz.

Więc pocałuj mnie w końcu.
Wzięła głęboki oddech, patrząc na ich splecione dłonie i ponownie wbiła spojrzenie w jego oczy. Nigdy nie potrafiła utrzymywać kontaktu wzrokowego, jak przy nim.
- Dobrze to zrobiłam? - I nie, nie Dobrze grałam?, a właśnie Dobrze to zrobiłam?. Powinna powiedzieć, że nieświadomie użyła takich słów, ale to byłaby nieprawda.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Myślisz, że wiesz Charlie co to znaczy cierpieć? Znasz to uczucie, kiedy żywcem wydzierana jest z Ciebie dusza? Powiedz jak to jest znać ból rozrywanych płuc, choć w rzeczywistości tkwią pod skórą całe, nienaruszone. Doświadczyłaś kiedyś straty tak bolesnej, że unieszczęśliwiła Cię już do końca życia, na wieki, amen?
Bo ja Charlie, ja już raptem sześć lat mając, patrzyłem w okrągłe, niemal czarne oczy w kształcie migdałów, oczy mojej matki, ostatni raz. Gdybym wiedział, że to pożegnanie, miast dąsać się na ojca, powiedziałbym mu... Cokolwiek. Bo cokolwiek jest lepsze niż wieczna cisza. Lepsze niż zesłane z góry potępienie, żeś syn marny, bo dumy rodzicom nie przyniosłeś, tylko obcym ludziom, co niespecjalnie na Twój los baczyli.

No więc jak to jest Charlie, kiedy pierwszy raz dziurę w Tobie zrobili, by rękę weń zanurzyć? I brnąć tak w głąb, palcami brodzić, rozrywać połączenia neuronowe, mięśnie, w mięsie grzęznąć, garściami łapać to więcej to mniej i wnętrzności wypluwać. A to ręką tak się da? A da!
Twój ojciec, kiedy pierwszy raz Ci serce złamał, kawałeczek jego odebrał, taki którego nawet nie dostrzegłaś gołym okiem nieuważnym. Nie pogrzebał nawet, cienkiej warstwy ziemi nie rzucił, tylko porzucił. Następny kopniak ode mnie się szykuje, ale ani Ty, ani ja jeszcze o tym nie wiemy, żywiąc się słodką nieświadomością. A smak jej, Charlie, jest iście boski. Jak smak ust Twoich, który na sennej jawie sobie wyobrażam o wyblakłym poranku i w wieczornej ciszy.

Mówisz, że nie liczy się Luca z uczuciami piętnastolatki? A i owszem, bo nie potrafi. Bo nie miał kto go nauczyć, jak się z ludźmi obchodzić. A Ty Charlie? Ty umiesz się obchodzić? Czy te spojrzenia powłóczyste, złotą nitką podszyte, to nie diabelski podszept przypadkiem? Twierdzisz żeś niewinna?

Te stokrotki kiedyś zmorą będą. Koszmarem, o którym będziesz chciała zapomnieć. Ale karm się słodyczą i nakarm nią mnie. Włóż powolutku łyżeczkę w ten obrazek ubraną i pozwól żebym na języku poczuł oplecione wokół bukieciku dłonie.
To nic, że rozpadałby się deszcz. Ja frak swój bym zdjął, by nad głową Ci go ułożyć, schronieniem być dla Ciebie przed deszczem, ulewą i wszystkim co złe. Tarczą przed kolejnym ciosem. Ostoją, kiedy zabłądzisz. Wszystkim tym czego pragnieszotrzebujesz.
Niegodnyotowy jestem. Nieprzygotowany na nic. Ale to nic Charlie, to nic kiedy tak na mnie patrzysz. Bo kiedy to robisz, już nic więcej się nie liczy. A rzućmy to wszystko w cholerę! Upijajmy się sobą nawzajem, karmmy tą słodką nieświadomością w najtańszym hotelu przy autostradzie, w otoczeniu kłębów kurzu i papierków po śmieciowym jedzeniu, w pokoju z widokiem na parking.

A teraz ćśśśś... Tylko nie mów nikomu.

- A więc postanowione - palce układa na klawiszach, wystukując rytm znanej na pamięć melodii, a potem dłoń przesuwa na ułamek sekundy na wierzch jej gładkiej, białej skórki, cienkiej jak opłatek i przesuwa opuszkami palców bez cienia nieśmiałości, którą ona była spowita. - Będę Cię uczył, dopóki Cię nie nauczę obchodzić się właściwie z pianinem... - cmoka w powietrze nieopodal jej ucha. Nie czuje zapachów, ale ciepły oddech czuje. Oplata małżowinę, ucieka przepędzony chłodnym podmuchem. A Luca obserwuje drobne wybrzuszenia na skórze, gęsią skórkę, która mówi więcej niż potrzebował usłyszeć. - Co oznacza, ze będziemy skazani na siebie do końca życia - wytrzymuje jej spojrzenie. Pozwala się jej zatapiać, jak nieświadomemu człowiekowi, który ugrzązł w ruchomych piaskach. Karmi się jej wzrokiem. Plamkami na piwnych tęczówkach. Mógłby nazywać je każdego dnia innym kolorem, dzieląc dodatkowo na pory.
- Aż... - nie patrzy na dłonie, nie musi. - Za... - za to świdruje jej czoło, oczy, usta, szuję, przeszywa spojrzeniem. - Dobrze... - no dalej Charlie, ile jeszcze jesteś w stanie wytrzymać, żeby potem zwijać się w katuszy ekstazie?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wszystko jeszcze przed nią przecież. Bo może nie spojrzała po raz ostatni w oczy rodziców, gdy była dzieckiem, ale za dzieckiem rozpacz ją ogarnie przepotężna. Czy to nie łączy się? Może jakaś więź ją połączyła wraz z rodzicami Luki? Niedoszli teściowie dumni by z niej byli, gdyby wiedzieli, że serce ich syna zdobędzie, ale i potencjalnego wnuka nie zdoła na świat powić? Jezu Chryste, dlaczego cierpienie rządzić musi ludźmi? Czy choć raz łatwo nie mogłoby być? By ludzie szczęśliwi by byli? Mogliby wspólnie świat odbudować i ludzkość zbawić. Przyjemniej by się żyło bez wszelkich smutków, dramatów i nieszczęść.
Zostawić tylko pożądanie. Takie, jakie narodziło się między nimi. Zadziwiające, wciąż niewinne, szczenięce wręcz. Nie tylko przysłowiowe motyle pozwalało poczuć, ale i coś więcej; coś nowego i z pewnością nie niewinnego. Gdzieś tam, u spojenia ud, spektakl się odbywał niewiedzy dla niedoświadczonej niewiastki. Nikt nigdy nie opowiadał jej o tym. Nie wiedziała z czym się je pożądanie. Ani jak wyglądają relację między ludźmi; zwłaszcza te winne relacje. Dorosłe. Język jej pracował często, zwilżając spierzchnięte wargi nerwowo.
Błądziła myślami po sferach zakazanych dla niej. Ojciec dumny by nie był, gdyby dowiedziała się, że zamiast grać, rozmyślała o swoim młodym nauczycielu. Głód w niej się narodził, gdy po raz pierwszy jego głębokie spojrzenie ujrzała i uśmiech zachęcający, by wstyd porzuciła. Ciało ją swędziało, chcąc, aby granicę zmniejszyć między dwoma rozpalonymi ciałami.

Och, jakże słodka i rozkoszna jest ta niewiedza o przyszłości, która okaże się jeszcze gorsza. Boże, dlaczego będziesz nas tak karać? Nas oboje? Co myśmy Ci zrobili? Czy to ta dłoń Luki na mojej? Muskająca delikatnie, niby przypadkiem, choć ja wiem, że nie? Pomaga mi wyczuć klawisze; życie poczuć. Siebie poczuć i to pożądanie we mnie. A ja? Całkiem przypadkiem pochylam usta ku niemu, by cofnąć je w końcu z powrotem z pewną obawą.
Mama mówiła mi jedno: „Pamiętaj, że to mężczyźni mają cię zdobywać, nie na odwrót.” A ja jej wierzę, więc ruch pierwszy Luca ma wykonać.
Nie zrobi tego, z obawy zapewne o pieniądze i twarz swoją, bo gdy Mark Everett dowiedziałby się o wszystkim? Marny los Luki Malkovitza.

Lecz Charlie o niczym nikomu nie powie. Nikomu.

Melodia już w niej grała, tylko w palcach wciąż nie do końca działać chciała. Śmiać się chciała z rozbawienia i łaskotek, których dostawała wraz z jego oddechem na swoim ciele. Nagle doczekać się nie mogła tego romansu, który jak zakazany owoc ukrywany będzie w tanich hotelach, z dala od ojcowskich oczu. Późnych korepetycji z matematyki, by uciec na spotkanie z Lucą. Gęsiej skórki, co na stałe miała się zadomowić na jej ciele wraz z każdym spojrzeniem pianisty.

Skazani na siebie aż do końca życia.

Nawet nie wiesz jak bardzo tego pragnę.
W końcu na odwagę się zbiera i pozwala sobie na grzech największy, usta z nim złączając ciasno, nieporadnie, jak na niedoświadczoną niewiastę przystało. Wpuścić by go chciała do wnętrza swojego, duszy, do ciała. Dłoń jedną wsuwa w jego czarne loki, drugą wciąż trzymając na klawiszach, tuż pod jego. Zaryzykowała w końcu. Raz.

Czy to nie o jeden raz za dużo?
Czy go właśnie nie straciła?
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Było lepiej.
Lepiej niż to sobie wyobrażał.
Smakowała spełnionymi marzeniami, cukierkiem lukrecjowym, którym ją poczęstował na początku lekcji, pewnością, której brakło jej pod palcami, smakowała słodyczą i solą, goryczą piołunu i czarną polewką.
Była wszystkim tym czego winien się wystrzegać. Filigranowymi dłońmi i smukłych, choć wcale nie długich palcach. Wielkim duchem w małym, chudym ciele. Długimi nogami o zgiętych do środka kolanach, kiedy siadała. Ciemnymi lokami, osłaniającymi zaróżowione policzki. Białą skórą, naciągniętą na kości. Za wysoko podniesionym łokciem. Zadrapaniem na karku, noszącym znamię jego paznokcia. Rozognioną skórą, spowitą ciarkami. Płytkim, szybkim oddechem, przesiąkniętym słodgoryczą. Zakazanym owocem.
Nim rękę spróbował po nią wyciągnąć, już na wieki został potępiony. Skazany na porażkę, choć za lat kilka osiągnie sukces. Jednym, łapczywym ust dotykiem, wyryła na jego wargach znamię. Niewidzialny tatuaż, który nie pozwoli nigdy o sobie zapomnieć. Pocałunek zamieniła w dotyk. Dotyk zamieniła w ranę. A rana nigdy się nie zagoi, wciąż solą posypywana. Uparcie, w codziennym rytuale. Trwając i jątrząc się w całej swojej niematerialnej postaci.

Grała/

W jego głowie. Nie na klawiszach. Z daleka od pianina. Palcami wygrywając najpiękniejszą melodię jaka dotychczas nawiedziła jego uszy.
Pogrzebała Elizę.
Nie dla Elizy.
Dla Charlie.


Dłoń jego o palcach długich, kościstych, wysuwa się w stronę tej niewielkiej, niewieściej, na kosteczkach pianina ułożonych i zagarnia ją jednym ruchem. Zamyka w żywej klatce, z której wyjść można w każdej chwili. Otula starannie oddechem, wargami musnąwszy skórkę cienką i do serca przykłada. Bo to bije jeszcze, choć niedługo stanie.
- Nie możemy, Charlie - chropowatym głosem recytuje utartą formułkę, ni przez chwilę w nią nie wierząc. Komunikat na infolinii. Komunikat, który wszyscy ignorują.
Charlie, to tylko komunikat. Jeśli nie wyrażasz zgody. Rozłącz się.
Usta przyciska mocniej, gwałtowniej, łapczywiej. W tej chwili należy tylko do niego. Nie do Marka, nie do Harpera, do nikogo innego.
Ręce prowadzi przez płytką dolinkę przy obojczyku, po szyi wędrując, kolejne ślady rzeźbiąc paznokciem i ściska na moment, jakby życie z niej spompować mógł tym jednym ruchem i całe wchłonąć przez wąską szczelinę między wargami.
Puszcza. Znowu wyżej. Przez gąszcze loków, barykady z kolczyków. Po czole, po nosie, po tyle głowy i na plecy z powrotem. Z namaszczeniem, z pieczołowitością.
Zsuwa dłoń, tym razem do koszuli prowadząc i waha się przez chwilę. Ale już za późno.
Za późno Charlie.
Guzik odpadł. Toczy się właśnie po podłodze.
Coś Ty narobiła Charlie?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie powinni.

Grzeszyli, bo przecież nie przyszli tu dla pożądania, a dla nauki; czas ten opłacał Mark Everett, więc wychodzi na to, że jego córka jest dziwką. Czy tak to wygląda? Bo przez chwilę Charlie dopadły wyrzuty sumienia, że nie mogła całkowicie oddać się chwili. Wciąż blokował ją fakt, że tatuś nie będzie zadowolony, gdy wyjdzie na jaw, że nic z lekcji nie wyniosła. Podobało jej się jednak. Czuła to wszystko po raz pierwszy, gdy obejmował ją w talii i całował zachłannie, a ona nieporadnie odwzajemniała pocałunki. Czuła ciepły oddech na swoim ciele, żałując, że nie poczuje nigdy jego wody kolońskiej czy perfum. Nic z zapachów przypominać jej nie będzie tej wyjątkowej chwili oddania. Rana pozostanie na zawsze na tych dwóch sercach, co przypominać się będzie co kilka lat. Rana, bo Charlie spanikuje.
Czuła jak ciało ją pali. Drżała od emocji nowopoznanych, od dotyku, który wydawał się pokazywać jej własne ciało. Istniała, bo czuła. Dał jej całe życie, wprowadzając w świat jako pierwszy. Coś jednak wciąż jej nie pozwalało odsunąć od siebie myśli, które nie dawały jej zaszaleć po całości. Walczyła ze sobą wciąż.
On jest starszy, doświadczony i wie, czego chce. Ona? Młoda, bez jakiegokolwiek doświadczenia, całując dziś chłopaka po raz pierwszy w życiu. I chciał ją wciąż? Taką, co nie wiedziała, co ma robić teraz? Czując jak guzik odpada od jej koszuli, westchnęła aż zaskoczona. Dopiero po chwili docierają do niej jego słowa.

Nie możemy.

Zaciska palce na jego koszuli mocniej, ciężko łapiąc oddech. Unosi spojrzenie na jego oczy, szukając ukrytego dna tych słów. Nie mogą, czy może nie chce? Przecież to oczywiste, że jej pragnie. Widzi to doskonale. Czuje. Serce jego bije jak oszalałe, a jej tak samo. Byli teraz jednym rytmem, jednym biciem serca, jednym oddechem. Rzeczywiście należała teraz tylko do niego i pozostanie tak jeszcze długo, choć nie wszystko mogło o tym świadczyć.
Wkroczyli na pole bitwy, omijając wszelkie zakazy. Charlie wspięła się na drżących nogach, stając przed Lucą i powoli rozpinając kolejne guziki koszuli. Zerkała na niego raz po raz, upewniając się, że nie jest w tym sama; że nie tylko ona postanawia zaryzykować. Czy domyślał się, że jest jej pierwszym? Widział to w tych niepewnych ruchach? Zwilżyła wargi językiem, gdy opierała się kolanem między jego udami. Zsunęła z ramion koszulę, oddychając coraz ciężej, lecz tym razem ze stresu. Wiedziała, że nie była spełnieniem marzeń męskich. Nie miała piersi, a jej porcelanowa skóra obsypana była pieprzykami. Odgarnęła włosy za ucho niepewnie.
Sprowadza go na ścieżkę grzechu ciężkiego, przez co pokutować będzie musiał przez kolejne lata. Sukces w porażkę będzie musiał przeobrazić, ale i ona lepsza nie będzie. Ostatnie słowo jemu pozostawia.
Więc jak robimy, Luca?
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie, nie przyszli tu dla pożądania, a dla nauki...
Ale pożądaniu też wiele można się nauczyć.
Można, na przykład, nauczyć się czuć. Czuć więcej, lepiej, mocniej niż kiedyś. Inaczej, niż myślała, że było jej wolno.

Serce by mu chyba pękło, rozłupane dolinami głębokich spękań, gdyby wiedział, o czym myśli panna Everett. Że ojciec... Za dziwkę ją miał?
Że sama była skłonną myśleć tak o sobie, raz jeden w swoim pozbawionym ciepła życiu dając ponieść się czemuś więcej niż wierności zasadom i lękowi przed karą spadającą spod ojcowskich rąk?
Ale czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal...
Więc niech Mark śpi więc spokojnie, jedyną córkę wynajmując na godziny pod pozorem pobierania przez nią najprzyzwoitszej z nauk.
Ech, żeby Luca tylko wiedział, że i jemu przyjdzie cenę słoną płacić w przyszłości za tę chwilę, gdy porwać się dał. Kiełkującemu niewinnie uczuciu dla Charlie, przykrytemu póki co jeszcze tylko kamuflażem zwykłego, szczeniackiego pożądania. Tak, starszy od niej był, ale czy mądrzejszy?
Chyba, do cholery, nie. Bo gdyby tak było, zatrzymałby, opamiętał się. Rękom opaść kazał, ustom wycofać się z coraz żwawszego natarcia. Nie całowałby, nie przyciskał do siebie rachityczności tego bezwinnego ciałka. Nie zatracał w niej tak, jak zwykle zatracał się tylko w muzyce...

Charlie...
Istniała, bo czuła.
Czuła, bo istniała.
Tylko nigdy wcześniej nie wytłumaczył jej nikt, że być może właśnie o to w życiu chodzi. Że ma do tego prawo. Że należy jej się - chłonąć każdy bodziec, każdy dotyk, którego pragnęła, każdy dźwięk. I tak już przez los ironiczny z jednego zmysłu odarta, pod ojcowską kuratelą neurotycznie odbierała sobie prawo, aby pragnąć, łaknąć, iść po swoje, walczyć, tupać gniewnie szczupłą, wąską stopą, a przede wszystkim... czuć, czuć, czuć.
Żyjąc przez lata z oprawcą, teraz sama sobie stawała się katem. Wiązała siebie samą sznurem powinności, kajdany obowiązków zakładając na chude nadgarstki. Wybierała za siebie, ale wybierała źle. Niewłaściwych mężczyzn - wystarczy spojrzeć na tę łajzę, Dwellera, by wiedzieć, że to nie fikcja, a fakt... Za wiele cierpienia.
Nie chciał...
Kurwa, tak bardzo nie chciał, żeby musiała w ten właśnie sposób dalej żyć.

Charlie...

Luca patrzył, jak powoli wyplątywała się z okowów ubrań. Zdejmowała przed nim zbroję złożoną z kolejnych warstw, okazując delikatną, jasną skórę. Galaktyki znamion - rysy na perfekcji, które czyniły ją o niebo lepszą, bo realną.
Czuł spierzchnięcie, i suchość własnych warg. Mimo doświadczenia... Gdzieś z tyłu głowy rodziły się napięcie i trema. U niego!? Artysty do recitali nawykłego nieco już...!?
Uśmiech - krótki grymas wzbudzony niedowierzaniem w niedorzeczność własnych uczuć, spiął zwężone, zafrasowane niepewnością usta Malkovitza.
Podniósł wzrok, napotykając jej oczy.
A jednak. Charlie szybko uczyła się.
Nie pytała: Co robimy?, nie pytała: Czy robimy?
Pytała go, po prostu...
Jak? Jak robimy, Luca?
Nie musiała używać do tego żadnych słów.

Czas najpierw zwolnił, a potem zapętlił się. Skórę rozgrzaną, do tej cienkiej, dziewczęcej, przycisnąwszy, Luca gdzieś miał jego pływy i rytm. Łagodnym, ale i niepozbawionym stanowczości ruchem popchnął uczennicę na wieko fortepianu. Poczekał, aż złapie równowagę i odchyli nieco się - nim powiódł wilgotnymi płatkami warg po niewidzialnych liniach łączących pieprzyki osypujące jej nikłe piersi i płaski, chudy brzuch. Koniuszkiem języka wyrysowywał między nimi cięciwy, zamieniając przypadkowe rozmieszczenie znamion w sensowny układ.
Galaktykę Malkovitza.
O jej istnieniu, już na zawsze, wiedzieć będą tylko oni dwoje...
Żaden Dweller. Żaden Michael. Nikt inny. Tylko ona i on.
Nie odwracając wzroku, wznosi dłoń do ust, ogrzawszy oddechem chłodne palce. Zwilża je lekko, nim przeniesie ze śmieszną nieśmiałością między gładkość jej rozsuniętych lekko ud.
Odpowiada niemym pytaniem na pytanie.
Tak, Charlie?
Powiedz mi jak...?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

trochę +18, ale nie czytajcie!!!!

Nie mogli wycofać się już, choć wciąż takie chęci ją napływały i uciekały tak szybko, jak się pojawiły. Ojciec wciąż ją ograniczał w myślach (i nie tylko), skutecznie blokując ją w odbiorze przyjemności. Powoli, krok po kroku, odrzucała od siebie wyrzuty sumienia, by stworzyć nowe wspomnienie i zupełnie świeże doznanie.
Nie wiedziała jak ma całować, by ją pragnął. Ani co ma zrobić w kolejnym etapie. Jak się rozebrać, by nie wyglądało to dziecinnie? Czy ma w ogóle atrakcyjne ciało? Wychudzone, z odwiecznym problemem anemii, przez co wyglądała blado przy innych dziewczynach w jej wieku. Mógł mieć każdą. Wybrał ją. Dlaczego?
Wiele pytań budziło się w jej głowie, lecz i one stawały się coraz to mniej wyraźne, gdy całował ją zachłannie, a ona każdy pocałunek oddawała. Pragnęła więcej.

Drżała pod każdym muśnięciem jego warg na swoim ciele. Jeszcze chwilę temu widziała błysk w jego oczach, gdy rozbierała się przed nim. Obnażała się z wszelkich niedoskonałości, wad i słabości. Oddawała mu się. Zwilżała usta językiem, oddychając coraz ciężej, chociaż nie miała pojęcia, dlaczego tak się działo. Przesunęła opuszkiem palców po jego wargach, równie spierzchniętych i spragnionych co jej. Oparła się o wieczko pianina, ulegając mu. Palce niepewnie, z pewnym dziewiczym wstydem wplątuje w jego czarne kosmyki. Podoba jej się. Zapomina kompletnie o świecie za drzwiami; o tym, że jutro mieli jechać na urodziny do babci; o Bastianie, który śmiać się będzie, gdy zamroczona wróci do domu i o mamie, co pytać będzie czy coś się stało. Są tu teraz tylko we dwoje. Ona – słania się na nogach pod wpływem zetknięcia wilgotnych ust z jej ciałem. Wzdycha cicho, zaskoczona reakcją swojego ciała. Wykorzystywał jej niedoskonałości w postaci pieprzyków, by przeobrazić je w atut.
Michael nigdy tego nie zrobił, skutecznie omijał każdy pieprzyk, nie patrzył na nie i nie całował z taką pieszczotliwością. Harper jeszcze to wykorzysta, ale porzuci i to na rzecz innych niedoskonałości.
Uśmiecha się delikatnie, gdy ich spojrzenia krzyżują się. Czekała na kolejny jego ruch z niecierpliwością, obejmując go wolnym ramieniem już nieco śmielej. Powoli wsuwa dłoń na jego kark, odchylając przy tym głowę. Z płuc wydobywa się kolejne westchnienie – oznaka, że złamał ją; trafiał w czuły punkt, ze spokojnego morza tworząc sztorm emocji i uczuć. Bo czuła. W końcu żyła, doznawała nowego uczucia i pragnęła więcej.

Luca…

Nie spodziewała się tego. Zacisnęła palce jednej dłoni na wieku pianina, drugiej zaś na włosach Malkovitza. Jęk wydobył się z jej gardła. Czy to nie z jej?
Tak dobrze, Luca.
Stopę opiera o siedzisko, wzroku nie spuszczając z jego ciemnych oczu, w których zatraca się do reszty. Nie sądziła, że spotka ją to. Koleżanki wciąż rozmawiały o pierwszych pocałunkach, pocałunkach francuskich i jakichś innych, a ona? Milczała zawsze, nie rozumiejąc o czym mówią. Teraz zrozumiała. W końcu oświeciło ją, że istnieje taka przyjemność, niezwiązana z rzeczami materialnymi ani dobrym uczynkiem. Całe ciało ją mrowiło od dotyku Luki; zwłaszcza na splocie ud. Pochyliła się nieco, by oprzeć czoło o jego, a ruch ten spowodował poruszenie. Sami byli, prawda? Nie panowała nad westchnieniami, które żyły według własnych pragnień.
Luca spodobał jej się od początku, ale nie mogła przecież poczuć do niego czegokolwiek. Był poza zasięgiem – aż do teraz. Starszy, doświadczony, obłędnie przystojny. A ona chuda, młoda i nijaka, na smyczy rodzicielskiej i braterskiej, bo nawet brat wolał obcą Phoenix od własnej siostry. Chciała być dla kogoś jedyną i czy to nie był odpowiedni moment? Pochłaniał ją wzrokiem, sprawiał przyjemność, której nie znała, naznaczył ją już pocałunkami. Była jego przez chociaż kilka chwil.
- Luca – przysunęła usta do jego ucha, cała drżąc. Luca, tak mi jest wspaniale, nie przestawaj.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Retrospekcje”