WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Then I'll take my clothes off
And I'll walk around
Because it's so nice outside
And I like the way the sun feels


Przybiło ją to. Nie zaprosił jej na imprezę i domyślała się, dlaczego. To był wyraźny znak, że nie chciał jej ani na imprezie, ani w swoim życiu. Kłamstwem by było powiedzieć, że nie ruszyło ją to ani trochę. Odkąd dostała wiadomość zwrotną, łzy przebiły tamę, zalewając rumiane policzki bezlitośnie. Ciało i umysł nie akceptowały takiej rzeczywistości. Już żadne myślenie, że ma przyjaciół, nie pomaga. Co z tego, że są z doskoku? Że wpadną co jakiś czas albo zajmą się dzieckiem? Nie przytulą jej jak to zrobiłby ukochany. Nie zastąpią ojca temu biednemu dziecku. Nie wstaną do niego w nocy, gdy ona będzie zbyt wyczerpana. Mogła pożegnać się z długimi kąpielami, bo przecież nie będzie, komu przypilnować niemowlaka. Na samą myśl o wyjściu gdziekolwiek samej z dzieckiem, robiło jej się niedobrze. To miało być na stałe, nie chwilowe. Miała zostać samotną matką, bo skoro do tego czasu Harper nie chciał być z nią, teraz nic się magicznie nie zmieni.
Miała w głowie wiele scenariuszy jak powiedzieć Harperowi o jego nowej roli. Żaden jednak nie wydawał się na tyle odpowiedni.
Jej ulubiony to kupno malutkich bucików, dołączenie do niego zdjęcia z USG i oznajmienie z promiennym uśmiechem: „Zostaniesz tatą!”. To jednak było jak z innego wymiaru; z idealnego światka szczęśliwych par. Oni nawet nie byli parą.
Naoglądała się filmików szczęśliwych ludzi, którzy mieli zostać rodzicami; o tym, jak oznajmiają o ciąży i cieszą się tym niesamowicie. Płakała razem z nimi, ale z żalu.

Zabawne, jak można wiele sprzecznych emocji czuć przez jeden błąd.
Radość przyćmiona była przez strach. Strach detronizowany przez ekscytację. Ekscytacja umierała wraz z rozpaczą. Po drodze zaliczała również obrzydzenie, wykończenie psychiczne (bo myśli spać jej nie dawały), zazdrość i spełnienie.
Zazdrość była drugą najpotężniejszą emocją.
Bawił się teraz, w towarzystwie wielu kobiet, o niebo piękniejszych od niej, które na pewno nie spędzają nad deską klozetową tyle czasu, co ona. Zwłaszcza z jedną pewnie bawił się najlepiej, o której już sporo się naczytała.

Bez niego jest niekompletna, więc skoro mieć już go nie może, los zesłał jej zastępstwo. To wciąż nie to samo, lecz przyjemna alternatywa i marzeń spełnienie. Ile czasu marzyła o tym, by stać się matką? Jak bardzo cierpiała, gdy Michael ją tego pozbawił?
Da radę sama. Harper jest jej niepotrzebny. Miłość ta w końcu przeminie, zostawiając po sobie zdrowy rozsądek i nadzieję, bo przecież będzie miała to dziecko. A niedługo, kiedy nabierze sił, ucieknie, bo przecież prawdopodobnie i tak nie będzie uczestniczył w ich życiu. Tak sobie tłumaczyła, bo stawianie go w złym świetle sprawiało, że wierzyła, że lepiej jej będzie bez niego. Odciąć się tylko musi od wszelkich plotek, zdjęć i innych miłostek dwellerowskich. Z tym będzie już trudniej.

3:21
Łupanie do drzwi zbudziło ją gwałtownie z lekkiego snu. Wciąż miała wrażenie, że to była jedynie drzemka, która nie zapewniła jej głębokiej fazy odpoczynku. Wiatr wsuwał się do sypialni nachalnie, firanką poruszając wręcz agresywnie. Chłód ogarnął jej ciało, gdy zdała sobie sprawę, że spała odkryta. Miała na sobie jedynie luźną koszulkę z nadrukiem Garfielda, więc jak tylko podniosła się do siadu, chwyciła za długi sweter, którym owinęła się szczelnie.
Krok po kroku, ostrożny, przy zapalonym świetle, zeszła po schodach do drzwi frontowych. Nie spodziewała się nikogo, chociaż sądziła, że to Bastian, uchlany w trzy dupy. Ewentualnie Luca, bo i on wybierał absurdalne godziny do odwiedzin po spożyciu zbyt dużej ilości alkoholu. Znów poczuła mdłości. Czyli ranek zaczynał się w środku nocy?

To nie Bastian.
- Harper? Boże, coś się stało? – pierwsza myśl: Bastian ucierpiał.
Mimo to, drzwi nie otworzyła mu szeroko jak miała to w zwyczaju robić dotychczas. Uchyliła je jedynie lekko, wyglądając zza nich niepewnie. Sweter poluzowała, tak na wszelki wypadek, bo ciąża wciąż widoczna nie była. Pewnie jeszcze miesiąc i już tego nie ukryje.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

and you know you're doing the right thing

Bastian ucierpiał!? -
  • Bastian dopiero ucierpi.
- krótkie parsknięcie wytchnięte przez nos wraz z białym pyłem tchem wstrzymywanym w napiętym oczekiwaniu. Palce zaplecione wokół dogorywającego telefonu ostatkiem sił trzymającego się pięciu procent baterii, zaciśnięte do zbielenia kostek; wzrok utkwiony w trzech kropkach falujących na przeciętym rysą ekranie. Nawiązywanie połączenia. Upływający czas. Monotonia sączącej się z głośnika melodyjki. Radosne trele z interwałem na uprzejmy komunikat wygłaszany mechanicznym, kobiecym głosem.
  • Bastian ucierpi!

    Pies go jebał, zdrajcę!

    BASTIAN UCIERPI!
Cierpliwa, błagalna litania zautomatyzowanych afirmacji.
Proszę czekać. Ponawiam próbę połączenia. Proszę czekać. Ponawiam próbę połączenia. Proszę cze...
Kurwa!

Przycupnięty dwa piętra poniżej chaosu panującego w jego własnym lofcie, Harper-Jack Dweller tulił się nagim barkiem do ceglanej ściany, raz po raz ponawiając próbę dodzwonienia się do swojej Charlie Everett. Telepało nim - z nerwów, z głodu i z zimna; nic zresztą dziwnego, skoro a) właśnie dowiedział się, że będzie ojcem, b) organizm krzyczał o wódkę i dragi głośniej, niż kiedykolwiek wcześniej i c) na nocny chłód wypadł z żaru imprezy jedynie w jeansach i sztybletach, nie myśląc jakoś o tym, że w kontekście jego kariery i bieżącej promocji płyty ostre zapalenie gardła nie jest może szczególnie dobrym pomysłem.
Noga rozpędziła się we wściekłym, łoskoczącym tętencie o metalową platformę półpiętra schodków przeciwpożarowych. Łup-tyk. Łup-tyk. Łup-tyk-tyk, łup-tyk-tyk, ŁUP.
Jeszcze chwila, pomyślał brunet, jeszcze sekunda, a stracę zmysły do reszty.

Nudząc się zawsze (zbyt) szybko, Harper-Jack miał wprawę w opuszczaniu najróżniejszych imprez - w tym też własnych, bo co to w sumie za różnica (gdy ma się głównie zepsutych i kasiastych znajomych - jak jego), kto tym razem płaci za wszelkie zniszczenia... Zwykle jednak robił to po to, by udać się na następne, nie zaś w celu odbycia prawdopodobnie jednej z najważniejszych rozmów, jakie miało mu być w życiu dane przeprowadzać.
I to wyjaśniałoby drżenie wszystkich atomów, Yael? komórek ciała obijających się o siebie w histerycznym tańcu, gdy wymykał się z własnej imprezy, i, stanąwszy na krawężniku pod kamienicą, łapał taksówkę.

Wsunął się na tylne siedzenie, podając kierowcy adres matki swojego dziecka Charlie. Dziwnie mu było. Dziwnie, i słabo, i trochę niedobrze. Ale też i odrobinę cieplej - teraz, gdy empatyczny taryfiarz dał po ogrzewaniu, a on sam zdołał nieporadnie dopiąć guzik złapanej przy wyjściu z mieszkania czarnej koszuli... a do tego jakoś tak lekko; nie jednak w sposób, który bierze się z ulgi, lecz raczej w ten związany z nagłym wyrzutem adrenaliny.
Miał wrażenie, że oddycha ozonem i sens był w tym jakiś, skoro zapadła cisza między jedną burzą, a drugą.

Nie był pewien, co robi - ani wtedy, gdy za wartą piętnastu dolców przejażdżkę płacił kierowcy pięćdziesiątką, ani w spacerze dobrze znaną sobie, żwirowaną ścieżką, która od podjazdu wiodła na próg Everett. Nie był też pewien czego, i czy czegokolwiek oczekuje.
Wiedział po prostu, że musi.
Nie, wróć.
Był pewien, że chce.

Chce to usłyszeć od niej.

Od Ciebie, kurwa, Charlie.
Nie od Twojego brata, nie od tej zaćpanej wariatki pachnącej palo santo i rzygami, nie od Zaufanych Informatorów, którzy pewnie już niedługo mieli zacząć tłumnie bombardować skrzynki pocztowe najbardziej poczytnych szmatławców.


Chciał to usłyszeć od niej.

- Ty... - mi powiedz, grzęznące na języku. Dłoń oparta o framugę w próbie podłapania uciekającej mu nagle, wraz ze słowami, równowagi. W dupie miał, że nie ma nawet czwartej, że Charlie jest rozespana, a zimny wiatr smaga jej chude, nagie kolana. Ruchem, co to chyba nie mógł się zdecydować, czy łagodnym chce być, czy stanowczym, przesunął drobniutką sylwetkę kobiety w progu - Wchodzę.
Ot tak, informacyjnie.
Zdjąłby płaszcz, i przewiesił przez przedpokojowy haczyk, gdyby miał jakikolwiek na sobie.
(Miał tylko ciężar przyginający kościste barki niemal do ziemi.
Krzyż do niesienia za dwoje troje.)
Zamknął za sobą drzwi.
- Jesteś sama?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Telefon raził uparcie blat szafki nocnej, ale nawet nie zawibrował. Nauczyła się już, by wyciszać go całkowicie; by nikt jej nie przeszkadzał podczas popołudniowych drzemek i by żaden Harper-Jack Dweller nie mógł się dodzwonić. Nie chciała rozmawiać z absolutnie nikim, zwłaszcza z nim. W środę mu powie wszystko. W środę otworzy Puszkę Pandory i skaże ich na kolejne naście lat wspólnego widywania się. O ile zgodzi się na wszystko i postanowi uczestniczyć w życiu tej niewinnej istoty.
Słodka była ta nieświadomość, która jeszcze nie potęgowała strachu. W czwartek miała mieć kolejne badania, na których miała nadzieję usłyszeć bijące serduszko po raz kolejny. Czuła podekscytowanie i przerażenie jednocześnie. Jak to jest możliwe? Dwie sprzeczne emocje, które rządziły się w pełnej okazałości. Pierwszy raz odczuwała coś takiego. Pierwszy raz, tego wieczoru, zdała sobie sprawę, że jest jeszcze bardziej wystraszona przyszłością. I pierwszy raz zatęskniła za swoim mężem. Tylko ona i dziecko. A gdzieś tam dalej Harper-Jack i jego nowa miłość. Nie znała jej jeszcze, ale w końcu dowie się, kim jest. Ukażą się zdjęcia w prasie i na portalach plotkarskich, a jedyne na co będzie miała nadzieję to zachować prywatność przed wszelkimi fleszami i anonimowość, aby dziecko mogło chodzić do szkoły bez strachu, że ktoś je śledzi.
Może lepiej będzie, jeśli mu nie powie?

Tylko komu wtedy będzie lżej? A kto ucierpi najmocniej?

Otulona chłodną pościelą czuła się bezpiecznie, a dzięki temu również i pewnie. Dzień spędziła w toalecie, nie mogąc nawet wyjść na moment. Czuła jednak, że to minęło. Teraz będzie już tylko lepiej. Minie środa, przyjdzie czwartek i zacznie się nowe życie. Lepsze. Przyjemniejsze. Pozbawione zmartwień. Nadzieja potrafiła być suką, która dawała złudne wyobrażenia na temat życia. W tej chwili jednak nie przeszkadzało jej to. W wyobrażeniach działy się wspaniałe rzeczy; scenki z przyszłości przedstawiające ją jako szczęśliwą. W końcu. Pozbyła się nareszcie czarnych myśli, które miała od samego początku. Śniły jej się równie wspaniałe chwile, które mogły okazać się prawdą. Sprawiały wrażenie jakby naprawdę miały się spełnić.

Z nadzieją tą żyła aż do pierwszego uderzenia pięści o drzwi. Wybudzała się powoli, uświadamiając sobie, że to dzieje się w tym życiu, nie na jawie. Drzemka została przerwana tak drastycznie, że zachciało jej się płakać. Ledwo miała siły podnosić stopy, więc szurała nimi; nie odrywała ich od stopni drewnianych schodów, gdy powoli zbliżała się ku drzwiom frontowym.
Zadrżała, widząc go. I gdy pierwszy strach o Bastiana minął, pojawił się strach jak przyjmie odmowę. Nie chciała go tej nocy. Nie miała ochoty na ponowne porzucenie po intymnych momentach. Czekała na jakąkolwiek wiadomość. Zaproszenie na kolację albo do siebie? Czekała na cokolwiek. Dostała nic. Wziął, co chciał i zniknął na długo. Za trzecim razem nie miała zamiaru poniżać się tak.

Odetchnęła głęboko, siląc się na spokój, jednak to tylko wzmogło w niej chęć ponownego pochylania się nad deską klozetową. Pozwoliła mu wejść, choć niechętnie i nie ukrywała tego.
Miała dosyć bycia pomiataną. Traktował ją przedmiotowo. I nie kochał jej już tak, jak kiedyś, więc jaki sens miały te schadzki w środku nocy? Żadne. Dobre czasy skończyły się. Zaczęła przeglądać na oczy, gdy za dużo czasu spędziła w szpitalu na zamartwianiu się. A on? Nie był dobrym materiałem na tatę (tak jak i ona na mamę).
- Tak, jestem sama – chwyciła go za ramię, prowadząc do salonu, by usiadł na kanapie. Ledwo trzymał się na nogach, a ona nie miała sił, by zdrapywać go z podłogi. Równowagę straciła dopiero, gdy pochylała się nad kanapą, sadzając męskie ciało na poduszkach. – Po co dziś przyszedłeś? Chciałabym się położyć z powrotem i… – uniosła dłoń, milknąc nagle. Tył zwrot i szybki bieg do toalety.
To się nie skończy.

Wiedzieć chcesz wszystko? Prawdę poznać? Więc proszę bardzo. Prawda przyszła sama, gdy żołądek jej się skręcał, bo nie miał już czego zwracać; palce zaciskały się na toalecie mocno, a włosy kleiły się do wilgotnego policzka. Oto prawda, Harper.
Zadowolony?
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Widział niechęć bijącą z jej gestów, gdy ustępowała mu miejsca w progu. Opór jakiś, powolność tak inną od pośpiechu, z którym zwykle schodziła mężczyznom mu z drogi. Widok był to niecodzienny, egzotyczny - u kogokolwiek, bo Dweller przyzwyczajony był do wzbudzania w świecie zgoła innych reakcji, a już z pewnością u Charlie, zwykle stęsknionej go tak, jak piach pustyni tęskni do monsunowego deszczu. I pewnie zresztą Harper zatrzymałby się nad tą myślą chwilę dłużej, gdyby nie nagliła go o wiele pilniejsza kwestia.
Niewiedza nabyta raptem godzinę, czy dwie wcześniej, komunikat o sensacyjnym brzmieniu godnym nagłówku szmatławca, która - raz wpuszczona przezeń do skołowanej głowy - pęczniała teraz i puchła, nie pozostawiając miejsca na cokolwiek innego.
  • Zostaniesz tatą, Harper!
Słowa dla wielu upragnione. Przez niego? Też czasem - dawno, dawno temu - niewinnie oglądane ze wszech stron w wyobraźni, słyszane w snach o wielkiej, szczęśliwej rodzinie, którą kiedyś będzie mógł z kimś zbudować z Charlie.
Potrzeba pozostawiona w przeszłości, wraz ze związkiem, któremu sam ukręcił łeb (jaka była rola Everett? Czasem myślał, że on był wykonawcą, a ona - wydawała rozkaz jak na córkę wojskowego przystało).

I jeszcze raz, gdyby nie dosłyszał:
  • Zostaniesz tatą!
Tylko promienny uśmiech gdzieś się zapodział. Pewnie został, wraz z malutkimi bucikami, na dnie kartonowego pudełka.

Charlie wyglądała marnie. Chyba jeszcze chudsza, i bledsza niż zwykle, poruszała się tak, jakby każdą komórkę rachitycznego ciała obciążono łezką ołowiu. Nie miała dziś na sobie zgrabnie skrojonej sukienki, na spierzchnięte wargi nie nałożyła nawilżającego olejku ani szminki, nie spięła przetłuszczonych nieco, a wciąż suchych włosów tak, by nadać arystokratyczny kształt głowie i wydobyć łabędzią smukłość szyi.
Niczym nie przypominała tej samodzielnej, młodej kobiety, z którą parę miesięcy temu smakował długo dojrzewające wino. Nie była kompetentną artystką przykuwającą męskie spojrzenia i podporządkowującą sobie świat jednym tupnięciem uzbrojonej w wysoką szpilkę stopy. Nie budziła podziwu, ale smutek i litość. Z każdym chwiejnym krokiem zdradzającym, że zaraz może się przewrócić, karmiła w nim też narastający strach.

Harper patrzył. I widział przed sobą tylko przestraszone, zmizerniałe dziecko.
(Czasem spoglądał na podobny obraz, gdy natrafił spojrzeniem na taflę lustra - na długo przed tym, nim sztab wizażystów oszlifował go w kształt gwiazdy).

Podążając za Charlie zaplątał się wzrokiem - rozfalowanym niezliczonymi porcjami alkoholu wlewanymi w rozpalony przełyk najpierw z klasą jeszcze, bo znad krawędzi kieliszka, a potem, w procesie stopniowej degradacji, sponad rantu czerwonego plastikowego kubka, a w końcu po prostu z gwinta - w materiał zluzowanego na brzuchu swetra. Ostatkiem świadomego wysiłku powstrzymał się od zmrużenia powiek w próbie dostrzeżenia czegoś więcej, dojrzenia zdradliwego kształtu pod splotami bawełny.
  • Który to tydzień? Miesiąc?
    Chryste, przecież on nie miał pojęcia, jak to się odlicza, i od kiedy, i jakiego rzekomo rozmiaru mógł być na tak wczesnym etapie ciąży jego potomek płód!
    • Próbował rozpędzać te myśli, a jednak wzrok grawitował tylko w tamtą stronę.
      • Było już coś widać? Bo jeśli tak... To... t-to chyba ciąża była zaawansowana? A skoro tak, to przecież mogło się okazać, że to nie jego?
        • I zaraz w głowie pojawiał się zaskakujący opór: Nie pierdol, Dweller! Przecież wiesz, że to Twoja sprawkae! Tego się nie wyprzesz, choćbyś nie wiem jak chciał!


      Zaskoczyło go, z jaką siłą Charlie pchnęła go na poduszki na sekundę przed tym, gdy zamarła dziwnie, zachwiała się, a potem ruszyła pędem w kierunku, z którego przecież raptem co przyszli. I on się więc zerwał na równe nogi w niezrozumiałym odruchu.
      Gdyby patrzył na nich z boku, pomyślałby, że są jak dwie oszalałe kulki w jakiejś surrealistycznej wersji pinballa.

      Podążając śladem Charlie, wkrótce stanął w progu łazienki, napotykając widok dość oczywisty, choć nadal zaskakujący. Śmieszne, że choć to Charlie zwykle wyglądała tak, jakby po każdym posiłku zmuszała się do wymiotów, to jej brata o wiele częściej widział w podobnych okolicznościach.
      Ją? Chyba tylko raz, po obiedzie na Święto Dziękczynienia, gdy zatruli się pieczenią rzymską jego matki.
      No, to pora się była, Dweller, przyzwyczaić.

      - No, już - usłyszał własny głos - dziwne, nader głębokie brzmienie poorane nikotynową chrypką, gdy w nagłym odruchu pochylił się nad klęczącą przy muszli klozetowej dziewczyną. Niepewnym, ale i przesyconym jakąś desperacją ruchem, sięgnął po opadający jej na czoło i policzek kosmyk włosów, i przytrzymał na wysokości drobnego ucha. - Już, Charlie.
      Chciał jej pomóc.
      (Choć powinien był zrozumieć, że na to chyba już jakby... za późno?)
      - ...a więc to prawda... - wyrwało mu się zaraz, choć finalnie zabrzmiało to raczej tylko jak "prawda", bo pierwszą część zdania przełknął wraz z wzbierającą w przełyku żółcią. Jeszcze tego brakowało, by sam się zaraz porzygał. - Charlie, Chryste...

      Nie był nawet jeszcze zły.
      Na razie tylko przerażony.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przyzwyczajaj się, Dweller.

Niechęć wobec niego była wyjątkowo szczera, aż zadziwiała samą Charlie. Jej ciało tęskniło za znajomym ciepłem, które biło od dwellerowskiego ciało. Tęskniła za tym głębokim spojrzeniem, delikatnym dotykiem i czułymi, a jednocześnie zachłannymi pocałunkami. Teraz jednak liczyło się coś więcej: p r a w d a. Ukryć musiała ją zanim sam się zorientuje. Chciała najpierw zrobić rozeznanie, jak ewentualnie by zareagował. Strach jej zszedł na barki, przygniatając odpowiedzialnością, która rosła wraz z kolejnym dniem. Już zawsze będzie ona i to dziecko. Już nie tylko ona. Mimo to, wciąż czuła jakąś samotność. Odkleić się nie mogła, piętnując każdą jej decyzję i powodując coraz to gorsze samopoczucie (a smakowało ono żółcią i kwaśnym poczuciem winy).
I mimo gestów i prób zniechęcenia go, wsunął się do ciepłego wnętrza domku na wodzie. Więc co teraz? Herbaty ci zaparzyć? Może pościelić na kanapie? Nie, nie, nie, przecież do siebie go weźmie, do swojej sypialni. A przynajmniej chciałaby, nawet jeśli nie może.


Zostaniesz tatą, Harper!

Słowa utknęły jej w gardle. Nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa, a każdy gest był niemal wysiłkiem. Po zmęczeniu z niewyspania nie było już śladu. Zmęczenie wynikało z wysiłku jakim było ukrywanie prawdy przed. Pragnienie posiadania rodziny, które nagle stało się na wyciągnięcie ręki, miało teraz niewyobrażalny wydźwięk. Nie łączyło jej się to wszystko. Ona jako matka, on jako ojciec. Wspominała słowa Phoenix, która wyznała, że mogłaby mieć tylko matkę, ale nie mogła zrobić tego swojemu dziecku. Nie czuła się na tyle silna, by pociągnąć to sama. Bała się pytań w przyszłości na temat Harpera: gdzie jest tata? Dlaczego mnie nie odwiedza? Kocha mnie w ogóle? Bała się również, że i jej miłość nie minie, aż zacznie ją trawić pomalutku, boleśnie i wiecznie. Już teraz odczuwała skutki nieszczęśliwego zakochania, gdy czytała nagłówki o nowej dziewczynie Harpera i to chwilę po tym, jak kochali się całą noc, tworząc nowe życie. Więc? Gdzie tu sprawiedliwość? Zapomnieć nie mogła, że potraktował ją przedmiotowo. Przyszedł, wziął, co chciał i odszedł.
Bolało coraz mocniej z każdym dniem. Ciąża przypominała jej o tym bardzo skutecznie.

Boleć będzie już do końca, gdy spojrzy w oczy swojego dziecka. Przypominać jej będzie zawsze o Harperze. Będzie miało kolor jego tęczówki i włosy, mocne i grube. Uśmiech z pewnością odziedziczy po nim. Czuła to. I talent do muzyki, bo gen ten z pewnością będzie dominujący. Najgorzej będzie znosić fakt, gdy i głos podobny będzie miało do jego, a także ruchy i sposób zachowania. I nagle zaczęła mieć nadzieję, że urodzi dziewczynkę, bo aż tak nie będzie jej przypominać o porażce w sferze miłosnej.
Czuła na sobie jego spojrzenia, zsuwające się w okolice brzucha, więc wszystko robiła, aby sweter zakrywał wszystko. Nabierała wprawy, choć mało co było wciąż widoczne. Niewielka krągłość się pojawiła, która wyglądała jakby zjadła za dużo i tyle. Jeszcze chwila, a z domu nie będzie mogła wyjść. Trafi ta radosna nowina na pierwsze strony, co już przyprawiało ją o mdłości. A one pojawiały się cały czas. Każdy wysiłek, myśl, widok jedzenia powodował, że leciała do łazienki z prędkością światła. Zamiast mężczyzny obok w pościeli, ramieniem otulała miskę, by już nie biegać po ciemku do toalety. Choć przyznać musiała, że muszla klozetowa koiła jej rozpalone policzki. Tak jak w tym momencie. Palce zacisnęła na nodze toalety, drżąc. Zawsze tak się działo. Zwykłe rzyganie przeżywała jak stonka wykopki. Łzy żłobiły zarumienione policzki, ciało przeżywało wstrząsy, a zmysły traciła przez jak najgorsze, czarne scenariusze.

Uniosła zaskoczone spojrzenie, gdy odezwał się. Nie sądziła, że pójdzie za nią. Liczyła, że zapadnie w alkoholową śpiączkę aż do trzynastej, podczas której mogłaby na spokojnie uciec z domu pod pretekstem ważnej pracy. I wtedy poczuła również jego dłoń. Delikatne muśnięcie opuszkami, aż na jej ciele pojawił się dowód słabości – gęsia skórka. Chciałaby, aby teraz przytulił ją i zapewnił, że będzie przy niej, ale nie zrobi tego, bo zaraz powie mu coś, co będzie jak uderzenie otwartą dłonią w policzek. Pozbawi go przyszłości, tej beztroskiej. I zwiąże go supłem mocniejszym niż wspólny kredyt.
Odsunęła się od toalety, opierając o ścianę. Dłońmi przetarła rozespaną twarz i odetchnęła płytko, bo wciąż nie kontrolowała mdłości.
Skinęła głową, bo to prawda.


Zostaniesz tatą, Harper. A ty mamą, Charlie.

To nie tak miało wyglądać, jednak już było za późno. Domyśliła się, kto rozplątał język i zdradził mu jej tajemnicę. Tajemnicę, która miała być ich, jeśli chciałby z nią tworzyć związek, a nie z jakąś inną. Dużo siły potrzebowała, by w końcu powiedzieć to na głos, a i tak głos miała słaby i zachrypnięty, ale nie od tytoniu, a od kwasów.
- Zostaniesz tatą, Harper.

sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Gęsia skórka.

Jasna połać bezbronnej nagiej tkanki upstrzona mnogością śmiesznych, mikrych krostek. U zwierząt podobno służy czemuś konkretnemu - u ludzi za to? Zupełnie nie.
Nic to, tylko kaprys układu nerwowego. Krótkie spięcie. Relikt po-ewolucyjny zbyt nieważny nawet w szerszym spraw kontekście, by trud sobie zadać ku jego eliminacji. Niech sobie będzie, choć zbytek.
  • Niech sobie będzie.
Harper-Jack mruga kilka razy, nagłym wspomnień uderzeniem zamroczony - pamięć wymierza mu niespodziewany cios. Kpiące, pożałowania pełne pacnięcie w potylicę. Jak belfer, za nic wychowanków dobro sobie mając, co kontrolę pozyskuje spomiędzy chmur, gdzie bujali sobie, sprowadzając ich bólem na ziemię.
  • Cofa się w czasie.
    • (...) - Wiem - głos przedarł się przez zawężony kanalik tchawicy i przełyk, przecisnął przez krtań, rozpędu nabierając dopiero w okolicy nagłośni. Zachrypnięty lekko, lecz pewny, wolny od drżenia. Pofrunął nad płomieniem stolikowej świeczki, ominął stojące mu na drodze kieliszki. Przetarł szlak dla swych następców - I ja też cię kocham. T-tylko nie wiem... Zrozum, Charlie, nie wiem... - co to za miłość, do jasnej cholery?! - Co mam z tą miłością zrobić.
      • Serce wołało: kocha cię, więc zostań!
        I znowu poddała się sercu, kolejny tchórz, co samotności się boi, choć jest z nią zaprzyjaźniony od dnia narodzin.
        - Nie musimy nic robić – kochanie. – Niech sobie trwa – sama – skoro tyle przeszkód pokonała.
        Naprawdę, Charlie? Zezwolenie dajesz na życie oddzielne? Już nie pamiętasz, ile nocy przepłakałaś, bo bez Harper-Jacka byłaś? Bo Michael nie był Harperem? Dalej godzisz się na to, gdy jesteście znowu tak blisko? Tak łatwo jest zrezygnować teraz w imię czego? Pieprzonej dumy? Przecież finalnie to ty będziesz tonąć w morzu łez, bo Józefina nie pomogła ci, a Dweller drzwi dla siebie zakosił.
    • Niech sobie trwa.
Gęsia skórka.

Kiedyś jej widok wzbudzał w nim niemal pawłowowską reakcję (w tych czasach zamierzchłych, w tym dawno-i-nieprawda, w których był Charlie wierny jak kulawy pies): Charlie? Coś się stało? Dobrze się czujesz? Zimno ci? Herbaty, hm? Przynieść? A może koc? Może coś ją bierze, choroba jakaś? Anemii kolejny rzut? A może przestraszyła się czegoś, choć w istocie, to przecież jego powinna była się bać!?
Krążył wokół - w ich maciupkim, śmiesznym mieszkaniu w Chinatown; najem na jego nazwisko wprawdzie, ale co z tego, skoro każdy sąsiad wiedział, że to do nich dwojga należał ten Dom - i przed Światem całym, zdawało mu się, chciał jej strzec.
  • Patrzy na nią teraz, i nie rozpoznaje siebie.
Gęsia skórka.
Reakcja pilomo...
Ktoś mu ostatnio mówił o tym określeniu. Że potoczne, niefachowe.
Że nie cierpi go.
Chryste, kiedy to było...? - Harper-Jack automatycznie podnosi rękę, i przeciera skroń (ziemię, póki co - przez parę dni - jeszcze niczyją). Nie pamięta. Chyba na jakiejś sesji... Albo na bankiecie jakimś? Kurwa, żeby to on wiedział...
Wątek traci. Odzyskuje. Traci.
Patrzy na Charlie.
  • Charlie? Kiedy to się wszystko stało?
J-jak to szło? Reakcja pi-lo-mo-to...
Jest pijany. I chyba zaraża się dreszczem.

Chłód. Strach. Podziw. Wspomnienia. Popęd.

Ona coś do niego mówi. Rzyga. Rzyga w niego słowami, które nie mają kształtu.
Nie mają sensu.
Ale mają zapach.
  • I pachną bynajmniej nie jak nudności i żółć, lecz jak autentyczny, uzasadniony, szczery, dziecięcy lęk.
Wydawało mu się, że mówiła to znad toalety - z palcami zaciśniętymi na porcelanowym wsporniku tak mocno, aż zbieleją kostki, lecz nagle uświadamia sobie, że siedzą naprzeciwko siebie. Ona - na jednym krańcu lodowatej posadzki, on - na drugim. Dzieli ich może metr. I całe mile złamanych obietnic. Lata świetlne niedopowiedzeń.

Harper-Jack patrzy na Charlie Everett.
Na swoją Charlie (od dawna już nie - bo przecież Jackie-Jack prawo własności zdał z bólem parę lat wstecz). Na wymizerowane kształty zakryte całunem swetra. Chudą, i jednocześnie opuchniętą twarz.
Zawsze była jest piękna.
Ale widzi też, że jest chora z miłości.
Na nieuleczalny mizoandryzm, być może przeniesiony w genach, albo po prostu wdrukowany w system powtarzalnością dziecięcych traum.

Wszystkich mężczyzn, których kocha, Charlie Everett musi także nienawidzić.
  • Zabawne, że w tym samym momencie - siedząc vis a vis w zimnym świetle łazienkowych lamp - dziewczyna i chłopak mają dokładnie tę samą myśl:

    M-może lepiej, żeby to jednak nie był syn.
- Zostaniesz tatą, Harper.
Dożywocie, bez możliwości odwołania się lub szansy, by sędziego wziąć pod włos. Skazanie na karierze. Rysa nie do wypełnienia na każdej z pierdolonych złotych płyt.

Dweller patrzy na swoje dłonie.
Nie pyta, czy to jego. Dobrze wie, że tak.
Nie pyta, czy usunie. Dobrze wie, że nie.
Nie pyta, czy się boi. Strach ich otacza. Strach ich wypełnia. Dzielą go, jak dzielili oddech, gdy te parę raptem miesięcy temu wspinali się razem na szczyt.

Mógłby wstać, i wyjść.
  • - Chodź - mówi zamiast tego, dźwigając się na kolana i dziwnym, sztywnym ruchem pół-pełznąc po kafelkach, aż dotknie jej stóp. Ostrożnie. Nachyla się - No, chodź, Charlie.
Charlie jest w jego ramionach jak ptak o podciętych lotkach. Gdyby Jack sięgnął do tylnej kieszeni spodni, pewnie znalazłby tam nóż.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zamroczony wspomnieniem, które żyje wciąż w niej jak te dziecko, poczęte kilka miesięcy temu. Kolejnego dnia usłyszeć ma bicie tego malutkiego serduszka. Bała się przepotwornie, bo uwzględniała czarne scenariusze. A tego już nie przeżyje.
Chciała zapomnieć jego słowa, ale odbijają się w jej głowie niemal bez przerwy.
  • I ja też cię kocham. T-tylko nie wiem... Zrozum, Charlie, nie wiem... Co mam z tą miłością zrobić.
A czy ona to wie? Już dawno powinni ruszyć. Oddzielnie, najlepiej. A nie tworzyć wspólnie życie. Niezdolni do normalnej miłości, niezdolni do poważnych rozmów, ani do bycia ze sobą. Żałowała bardzo, że te kilkanaście lat temu zaproponowała mu pomoc przy wejściu na scenę. Żałowała, że zgodziła się na to piwo i że uciekła, bo może wtedy nie szukałby jej? Żałowała, że wyszła za mąż tylko po złości, co prawdopodobnie nie ruszyło go ani trochę. Pragnęła tylko prawdziwej miłości, więc i rodziny. Nie takiej – podzielonej.
Kiedy to nastąpiło? W którym dokładnie momencie przestała pragnąć Harper-Jacka i bycia matką? Prawdopodobnie w momencie, w którym zrozumiała, że i tak wciąż jest s a m a. Przyszłość ta nie różniła się niczym od przedwczesnej śmierci. Wystarczy pomieszać te tabletki na sen z uspokajającymi i popić alkoholem, by mieć pewność, że żadne z nich nie obudzi się kolejnego poranka. A jednak jakiś żal ją wciąż chwytał za serce, że dziecku dane by nie było poznać tego nędznego świata, ale i sztuki, którą żywiła się każdego dnia, ani muzyki ojca, co za skarb uchodziła według Charlie Everett.

Harper-Jack raczej nie do końca cieszy się z tej radosnej nowiny. Skaza nie tylko na karierze Dwellera się pojawia, ale i na jego życiu prywatnym. Porzuci kochankę, niebiańsko piękną i cudowną, gdy matka jego dziecka zadzwoni z płaczem, że nie wie co robić, bo maluch ma gorączkę? No? Więc jak to będzie? Odda im się czy rzuci robotę?
Nie mają o czym rozmawiać w tej chwili. Jest pijany. A Charlie ma dosyć alkoholików na najbliższe dziesięć lat. Już woli radzić sobie sama (chociaż wszyscy wiemy, że sama sobie nie radzi). To nic trudnego. Kwestia przyzwyczajenia, jak do ogólnej samotności.
Życie tego maleństwa zależeć przecież będzie od niej, nie od kogoś innego.

Patrząc na miłość swojego życia Harper-Jacka, widzi zupełnie obcą osobę. I niedobrze jej się znowu robi. Dłoń wędruje do ust, by zakryć je, choć na niewiele się to zdawało. Widziała jego zdjęcie z Maggie. Widziała plotkę, komentarze i wszystko. Łzy zaczęły płynąć mimowolnie, bo była jak zwykle niewystarczająco dobra:

- kiedyś ojciec wiecznie niezadowolony z jej ocen, wyborów, ubioru i zajęć pozalekcyjnych, które trwały za długo;

- później matka, bo za męża wybrała wojskowego, czyli ten sam błąd popełniła;

- i kolejny to sam mąż, ponieważ nie kochała go, nie gotowała i przez długi czas nie mogła zajść w ciążę, a gdy już tak się stało, doprowadziła do śmierci dziecka;

- aż w końcu Harper-Jack Dweller – bo Charlie była zbyt stabilną przyszłością dla niego.

Co powiesz teraz, gdy znosić ją będziesz musiał przez kolejne dwie dekady?
Przytula ją. Bierze w ramiona, gdy łkanie wstrząsa jej ciałem coraz mocniej. Z litości to robi? Jeśli był zdenerwowany, przychodząc tutaj, teraz pewnie tylko żal go ściskał za serce, patrząc na upadłą Charlie; zasmarkana, zapłakana, zarzygana. Nic dziwnego, że siedzi w domu bez nikogo.
- N-nie chcę, żeby wiedzieli – szepcze, ale już za późno. Nowina świat obiegła, a kolejnego ranka będzie mogła kupić swoją twarz w najgorszym magazynie plotkarskim. Opiera policzek o jego ramię, ostrożnie przysuwając się bardziej, ale tylko dlatego, że chce jakiejkolwiek bliskości.
Oszukuje się, że nie pragnie już Dwellera, przez którego po części teraz nie mogła oderwać się od ceramicznego chłodu toalety.

- Zostaniemy rodzicami, Harper – na wszelki wypadek powtarza wiadomość w trochę inny sposób, by dotarło to do niej niego na pewno.

Ignoruje resztki białego proszku wokół nosa i ruchy spowolnione przez za dużą ilość alkoholu. Dobrze jej w jego ramionach, które – choć nie zapewniały, że wszystko się ułoży – były poniekąd obietnicą, że nie jest jeszcze zły.

sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Stop.
Stop, Charlie.
Ton głosu stanowczy, niewiele mający wspólnego z tym miękkim, maślanym zaśpiewem, który nastoletnie kolana zamieniał w watę, wciąż jeszcze podlegające procesowi intensywnej neurogenezy mózgi wypełniał różową mgłą, kąciki ust rosił strużką śliny, a muzycznym kretynom krytykom wzniosłe przyrównania nakazywał tworzyć, na ten sam piedestał wynosząc Harpera, na którym stawiali wczesnego Elvisa.
Stop. Ostre, stanowcze.
Jak "ręce, Charlie".
Jak "stul pysk".
  • Zanim na dobre zapadniesz się w lepkim bagnie degrengolady, zanim pozwolisz, by zalał Cię gęsty muł nienawiści rozpaczy względem samej siebie żywionej (tym karmionej, najpewniej, co samej sobie Charlie notorycznie odejmowała od ust).
Zatrzymaj się, zanim powiesz o jedno słowo za dużo.
  • "Przyszłość ta nie różniła się niczym od przedwczesnej śmierci."
Stop, Charlie. Bo to nie tak.
Przyszłość Twoja - widziana teraz jedynie w najczarniejszych barwach, przyszłość niechciana, od tej wymarzonej odległa o setki, tysiące mil, od przedwczesnej śmierci różniła się jedną, podstawową rzeczą. Tą, o której przez ostatnie lata myślałaś przez cały czas. Tą, która cienką, ale mocną nicią, przetykała delikatną membranę co noc nawracających snów. Tą, o której mówiłaś szeptem, żeby nie zapeszyć., o którą prosiłaś Boga, i Naturę, i Los.
  • Twoja przyszłość, Charlie, od przedwczesnej śmierci, różniła się dzieckiem.
    O d p o w i e d z i a l n o ś c i ą.
    Nie za jedno życie, Charlie. Za dwa.

Tak, Harper jest pijany, ale chyba musiałby być ślepy martwy, żeby móc kompletnie przeoczyć jej ból. Rozpacz wypisaną w drżących ruchach rąk, żal lejący się z każdego desperackiego spojrzenia - posyłanych raz jemu, raz toalecie (w sumie wychodziło na to samo, pomyślał mechanicznie, i jedno i drugie mieściło w sobie głównie ściek, i jakieś pierdolone gówno).
Patrzył więc na nią, i chłonął jej ból. Jej złość. Pragnienie, by cofnąć się w czasie i metodycznym, cyrkularnym ruchem dłoni wymazać te kawałki przeszłości, które czelność mieli nazywać wspólnymi.
  • Poranki nad przesłodzoną, lurowatą kawą w tej małej kawiarence w Portage Bay - lobelie i pelargonie sterczące z gazonów, słońce wkradające się pod błękitny parasol, nieśmiały rumieniec kwitnący na siedemnastoletnich policzkach, gdy mówił Charlie, że nie chciałby być tutaj z nikim innym, tylko z nią.

    Miękkie spirale cienkich, mysich w barwie włosów rozsypane na poduszkach, kiedy obudził się przy niej pierwszy raz. Pamięta, że wstał, szare bokserki wciągając na przechłodzony tyłek (to były te czasy, w których naprawdę musiał oszczędzać na ogrzewaniu), i już miał pędzić w cieplejsze zakamarki mieszkania, gdy w progu przytrzymał go nagły impuls, i dreszcz. Odwrócił się. I jednym spojrzeniem stworzył sobie Charlie Everett na nowo. Wśród zmiętej pościeli wymalował ją sobie, uplótł z porannego światła, wyszlifował ją. Marzł, ale nie czuł, że marźnie. Spędził czterdzieści pięć minut wlepiony w nią jak w ikonę, jak w święty obrazek, który babcia kazała mu całować raz do roku, przed jakąś tam mszą. Odwrócił wzrok dopiero, gdy pierwszym, mozolnym ruchem zdradziła, że wybudza się ze snu.

    Pierwsze Święta we dwójkę spędzone, długie minuty, w trakcie których między jedną salwą chichotu i drugą próbował tłumaczyć jej, jak pachnie cynamon, goździki, i miód. Opisywać woń igliwia sypiącego się z choinki, zapach papieru pakowego, w który owijali zestaw kredek i brzydkich koszul dla Bastiana, i nawet jakiś pożal-się-Boże fant kupiony dla Phoe.

    Awanturę, którą wszczął któregoś raz, o jednym za wiele słowem plując w poczerwieniałą twarz Marka Everetta, gdy nie mógł już dłużej znieść sposobu, w jaki ten traktuje jedyną córkę (miał dwadzieścia jeden lat i myślał, że zasłabnie ze strachu, ale gdyby ktoś mu wtedy kazał, chyba umarłby za Nią).

    Pamięta smak rozwodnionego piwa.
    I pamięta, że po tamtym pierwszym koncercie kompletnie nie mógł spać.
Czy więc Harper-Jack Dweller żałuje?

Nie. Tak.
Tak. Nie.

A czy się cieszy się?
Czy Harper-Jack się cieszy?
Jest przerażony.
Nie. Tak.
Tak. Nie.

Jest czwarta nad ranem. Harper-Jack Dweller ma trzydzieści jeden lat i siedzi na zimnej łazienkowej posadzce na przeciwko swojej byłej dziewczyny. Jest naćpany, pijany i wykończony. Nie jadł - no, jeśli nie liczyć garści krakersów - od osiemnastu godzin. Nie spał od dwudziestu jeden. Na lewej nogawce ma zaciek z tequili, na prawej - kleksowaty ślad po rzygach Yael. A jego najlepszy przyjaciel chyba zwędził mu z domu broń.

Charlie właśnie mu powiedziała, że jest z nim w ciąży.
  • Że będą rodzicami, tak?
Nawet w semantyce niezdolna, by wyrysować między nimi ostrą kreskę, nieprzekraczalną granicę. Harper-Jack rozumie, że w jej myślach zawsze już pewnie będą jednością, choć w realiach - sześć lat temu ich wspólne życie z powrotem zmieniło się w dwa.

Powinien się wściec. Serio, powinien jej zafundować Michaela, albo Marka, ciało wyrywając do pionu, podnosząc dłonie i głos. Zamiast tego - zaplata palce wokół krawędzi sterczących łopatek. Przysuwa się bliżej.
  • Charlie jest zasmarkana, zapłakana, zarzygana teraz piękniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej.
    Gdyby mógł, chciałby pokochać ją na nowo.
    Ale nie potrafi.


- Bastian mi powiedział - mamrocze w jej skroń. Już dość (na kilka godzin, przynajmniej) tych wiecznych podchodów, i wybiegów, i kłamstw - I cieszę się, że to zrobił. Cieszę się, że to zrobił, Charlie.
Gładzi ją po plecach.
Czuje się jak dziecko, którego nie da się utulić.
- Wszystko będzie dobrze.
Ma przecież pieniądze, nie? Pomoże im.
  • - Spanikowany umysł dokonuje automatycznej fuzji. Po jednej stronie: Charlie i dziecko. Po drugiej stronie: on.

- Wszystko się ułoży, Charlie. No, już.
No, już.
- Chodź. Zabierzmy cię stąd do łóżka. Zrobię ci herbaty. No, już.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdzieś pomiędzy pochylaniem się nad deską, zdaje sobie sprawę z jednej, okropnej rzeczy. Nie będzie potrafiła wytłumaczyć dziecku świata według zapachów. Nie oszuka go, gdy przypali kotleciki, bo przecież poczuje smród węgla. Nie zrobi tego jak to robił Bastian, gdy pilnował młodszej siostry za czasów jego gimnazjum.

Nie chce, by zostawał. W myślach zmusza go do wyjścia z domu, powrotu do siebie i zakończenia już tego wszystkiego. Zmęczona jest kolejną torturą jaką znosi w jego obecności. W głowie wciąż ma przed oczami zdjęcie jego z Maggie Hartwood. I ten tekst z portalu plotkarskiego:
  • A co do nowej ukochanej gospodarza…
    Jest nią Maggie Hartwood. Kto to taki? Skąd się wzięła? Według mojego rozeznania: poznali się na meetingach AA. Sfotografowano ich wspólnie jakiś czas temu. Poza tym, podobno przyjaźni się z bratem dawnej ukochanej Dwellera. Skomplikowane to wszystko! Sądzę, że leciał na dwa fronty.
Już dawno minęły te czasy, w których tłumaczył jej zapach kawy dyniowej z ostrą przyprawą. Nie czytali już sobie na głos do snu, starając się odwrócić uwagę od wiecznego pożądania. Koniec z denerwowaniem się Harpera, bo Mark źle Charlie traktował. Przynajmniej jego przyszłość była bezpieczna, bo żaden wojskowy nie chciał dać w pysk muzykowi. Wiarę sobie przywrócił, gdy balast z barków zrzucił; ciężar słodki, kobiecy i wyjątkowy, lecz i to zostało przesadzone na stratę.
A strata nie radziła sobie od tamtej pory, bo ten jedyny rzucił ją, stwierdzając, że już jej nie kocha. Nawet teraz wolał oddawać się innym, niż trwać przy niej w ciężkim momencie.
Nie chciała go już w swoim życiu, które właśnie się komplikowało jeszcze bardziej. Uzależniona będzie od decyzji ojcowskiej, bo już teraz widnieć będzie jego nazwisko na akcie urodzenia dziecka. Tłumaczyć będzie musiała, dlaczego tatuś nie przyszedł na występ latorośli albo na święta, bo zaspał u swojego kochanka czy kochanki, chuj wie, jedna sprawa, a nawet i lepiej: w trasę wyjechał na dwa lata! Jak to będzie wyglądało? I on przy tym może być szczęśliwy, gdy Charlie walczyć będzie o nie rozpłakanie się przy dziecku. Już chciało jej się rozkleić, poddać emocjom, życiu i zasnąć na zawsze, bo tylko spierdoliła życia dziecku i Harperowi. O sobie nie wspomni, ponieważ stało się to wraz ze ślubem z nieodpowiednim mężczyzną.
  • - Charlotte Everett, czy bierzesz sobie tego oto mężczyznę za męża?
    - Tak, biorę.

    Następnie, w noc poślubną ślubował jej na nowo, intymnie, słodko i boleśnie:
    - Charlie, będziesz ze mną szczęśliwa. Dam ci dzieci, dom, miłość i pieniądze. Świat jest nasz. Kocham cię i jestem naprawdę największym szczęściarzem, że cię zdobyłem
    .
Jak zdobywa się szczyty gór.
Jak zdobywa się dobrą ocenę służbową.
Jak zdobywa się Irak, przejmując placówkę wroga.

Czar prysł, a małżeństwo umarło tak jak miłość Harpera do Charlie.
Chciałaby, aby ją kochał, ale przypomina sobie, że nie zmusiła się do miłości wobec Michaela, więc nie mogła oczekiwać tego od Dwellera. Niedobrze jej. Niekochana Charlie, która nawet nie mogła pokochać tego dziecka, bo wolał je bardziej niż ją samą.
Nie chce go widzieć.

Serce jednak chce czegoś innego. Serce woła:
- Zostań – i nie dowierza, że to powiedziała. - Tylko zdejmij tego uwalonego kondoma. – Śmieje się, bo chociaż raz przywdział srebrzyste zabezpieczenie. Wygląda w nim komicznie. Nie było jej jednak do śmiechu, że nie pomyśleli o tym wcześniej, kilka miesięcy temu. Nie musiałby teraz tu być, a ona może zdążyłaby się pogodzić z faktem, że on wciąż jej nie chce; że ich życie rozdzielił na dwa niby niezależne.
Kładzie się na plecach, palce zaplatając na brzuchu. Mógł uznać to za zaproszenie do zapoznania się z zalążkiem ich dziecka. Nie widać wciąż było wielkiej zmiany, może pojawiło się minimalne uwypuklenie brzucha, a może to wciąż tylko iluzja spowodowana tą tajemną wiedzą. Teraz jednak nie zakrywa się, nie próbuje maskować absolutnie nic. Nosek miała zaczerwieniony, policzki rumiane, a resztę twarzy niezmiennie bladą jak kreda. Niedobrze robiło jej się na samą myśl, że zjadła poprzedniego dnia tosty z guacamole i tuńczykiem.
- Wolałabym, aby zostało to tylko między nami, dobrze? Bastian nie powinien ci mówić, chciałam zrobić to sama w środę. Wiesz, czekałam, by upewnić się, że nie... że go nie... nie stracę. I chciałabym... żebyśmy mieli prywatność. Nie dam sobie rady sama z nim, jeszcze walcząc z tumanami z aparatem. Tyle lat udało nam się trzymać związek w tajemnicy, więc teraz nie powinno być o wiele trudniej, prawda?
Ale mleko się już rozlało. W portalach plotkarskich już tworzono świeże wiadomości, by obiegły świat już za kilka godzin, wraz ze wstawaniem ludzi do pracy. Jeszcze chwila, a serce Charlie Everett znów zostanie złamane, tym razem przez paplę - Bastiana.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

  • Dobrze, Charlie. Już dobrze
- kojący szelest głosu zapożyczonego z nocy sprzed lat, w których to matka szeptała kłamliwe słowa otuchy wprost w drobne uszka zbudzonej z sennego koszmaru dziewczynki. Już dobrze. Już dobrze. No, juz...

Pocieszenie. Ukojenie. Jedna - rzadka - dobra myśl.
  • Wszystko się ułoży, Charlie. No, już.
Neurotycznie powtarzane, zapętlone jak odtwarzany obsesyjnie hit. Z nieumiejętności wyprodukowania bardziej skutecznych adekwatnych nut. Nowy przebój.
  • Nie wiedział, co ma jej powiedzieć.
- Posłuchaj, Charlie. Przecież ja mam… - "hajs i układy, Charlie; pieniądze, kontakty, możliwości" - ciśnie się na wargi spierzchnięte, i spragnione czegokolwiek, co ze składu C2H5OH zachowało w sobie jedynie ha i dwa i O; wytresowany jednak lekcjami udzielanymi mu najpierw przez matkę, potem niektórych belfrów, a w końcu i, niezmordowanie, między innymi przez Clay'a, Harper gryzie się w język, nim po jego stoku zsunęłoby się choć jedno zbyt niesensytywne słowo. Przełyka, a gdy wreszcie otwiera usta, wylewają się z nich tylko wyważone, wybielone polityczną poprawnością wyrazy: - Zasoby. Mam-y zasoby. Zaopiekuję… Zaopiekujemy się... - "tym"; znowu pauza, szybki sprint zwojami mózgu w poszukiwaniu mniej skandalicznego wyrażenia - Tobą, okay? I... - patrzy na jej obnażony, płaski brzuch. Ma brzydkie, samolubne myśli, których natychmiast zaczyna się wstydzić. Wyciąga dłoń, wiedzie nią przez pokryty gęsią skórką step chłodnej, gładkiej skóry. Czuje wszystko. Nie czuje nic - Dzieckiem. Tobą i dzieckiem. Zaopiekuję się. Będę się starał trzymać te jebane hieny w odległości. Załatwimy wam... Nie wiem, ochronę, czy co tam będzie trzeba. I opiekę. Medyczną, jakąś jebaną doulę, i co jeszcze trzeba. Zaopiekuję się wami, okay? Słowo, Charlie.

Nie kłamie.
Obiecuje jej, i obiecuje szczerze. Tylko pewnie nie tak, jakby tego pragnęła. I może nie tak nawet, jak sam by tego chciał.
Wolałby...
Nie, serio. Naprawdę wolałby, żeby okoliczności były inne. By nadal potrafił ją zdobywać...
  • Jak zdobywa się szczyty gór serca fanek.
    Jak zdobywa się dobrą ocenę służbową kontrakt z wymarzoną wytwórnią.
    Jak zdobywa się Irak, przejmując placówkę wroga nagrodę Grammy, drugą z rzędu, dłońmi oplataną wdzięcznie na wzniesieniu scenicznych ramp.


    Jak zdobywa się serce dziewczyny poznanej na koncercie w dziewiętnastym roku życia.
    Jak zdobywa się drugiego człowieka, kiedy się w nim widzi, kurwa, cały Świat.
Sznuruje wargi. Jest mu trochę słabo, trochę zimno, trochę płakałby, gdyby mógł niedobrze. Mimo to, w odpowiedzi na chrypliwą melodię śmiechu Charlie - sam śmieje się. Krótkim, niskim szczeknięciem straceńczego chichotu.
Zastanawia się, czy gdzieś - spod załomu sufitu, zza porcelany sracza, spod wygniecionego naciskiem chudych kolan dywanika - złośliwym okiem patrzy teraz na nich Los.
  • Jeśli tak, to pies go jebał.
    Nie tak miało, kurwa, być.
- Charlie... - miękko; nie cofa gładzącej brzuch ręki, a łagodnym brzmieniem głosu próbuje też zamortyzować ostre brzmienie nadchodzących słów - Nie. Charlie, nie stracisz go. Jeśli nie... - Zamyka oczy, wymazując z myśli następną wypowiedź, nim skradnie, i wyartykułuje ją Głos - To powinna być twoja decyzja. To jest twoja decyzja. Jeśli tylko tego chcesz, okay? Jeśli tylko tego chcesz, to zrobimy wszystko, żeby to... Żeby... Żeby nie skończyło się źle.

Skoro i tak nie może skończyć się dobrze - spróbuje zagwarantować jej przynajmniej to.

Powoli, ostrożnie, Harper-Jack Dweller pomaga Charlie wstać. Na jej prośbę - zrzuca kurtkę; zdejmuje sztyblety, zostawia je gdzieś w kącie.
Zostanie.
Na jeden poranek.
Tyle i tylko tyle może jej przecież dać.

Przełyka imię Bastiana z takim grymasem, jakby ktoś uplótł z drutu kolczastego. Chce jej powiedzieć, w jakim stanie był dzisiaj jej brat. Chce jej powiedzieć, że wyszedł - wzburzony - i kurwa, kurwa, kurwa! teraz już pamięta! t-teraz p-pamięta... wziął, n a p e w n o , ze sobą JEGO BROŃ! - tak szybko, że Harper nie zdążył nawet złapać go za poły tych idiotycznych, na jeden wieczór pożyczonych, szmat (choć w tamtej chwili? - wzrokiem wiodąc raczej za wybiegającą z loftu Maggie - nie, żeby jakoś bardzo chciał...).
Zamiast tego, podtrzymuje Charlie w talii i nie mówi absolutnie nic.

Nie myśli: będziesz ojcem, Jack.
Nie myśli: pora dorosnąć, Harper.
Nie myśli: ogarnij się, Dweller.
  • Myśli: przecież tego chciałaś, Charlie.
    Myśli: no, to masz.
Bo czy nie tak właśnie było? Nie o tym marzyła? Nie tą mrzonką się karmiła od miesięcy lat, niezdolna, by faktycznie jeść?
Obietnicą uczucia, które nie wypali się nagle, nie skończy, nie urwie, jak wstążka z atłasu, ostrzem krawieckich nożyczek podważona brutalnie.
Przysięgą czegoś, co będzie trwać.

A to... To, Charlie...
  • To miało być na stałe.
    To miało być na zawsze.
"Tym" jednak... - powiedziałby jej, gdyby miał odwagę mógł - Nigdy nie będę ja.

autor

harper (on/ona/oni)

Zablokowany

Wróć do „Domy”