- ...If I'm gonna have to guess, what's on your mind.
Pożegnał się pojedynczym skinieniem głową, tym razem gryząc się w język, nim słowa bez wcześniejszego przemyślenia przecięły przestrzeń między nim, a wszystkimi - również tą przyrodnią - siostrami Hughes. Pozwolił przeżywać stratę (żałobę? smutek? żal? niezrozumienie tymże wyrokiem? o b o j ę t n o ś ć?) każdej z nich tak, jak miała na to ochotę, a może bardziej: jak tego potrzebowała. Uszanowałby również, jeżeli blondynka jadąca wraz z nim taksówką wybrałaby obecność Perrie i Leslie zamiast jego osoby, choć bez wątpienia poczuł niewielką ulgę, kiedy poinformowała, że do domu Griffitha udadzą się wspólnie. Gdzieś ponad tym - egoistyczną świadomością, że mogło być g o r z e j, gdyby raz jeszcze został zignorowany - wciąż wisiała gęsta aura przykrych wiadomości uzyskanych na SORZe. Egoistyczną - wszak nie czuł smutku spowodowanego śmiercią Roberta, a niepokój, związany z...
No właśnie, z czym?
I tego nie wiedział. Kątem oka spojrzał na siedzącą za kierowcą Charlotte, lecz nie podjął - jeszcze - żadnego tematu. Nie teraz, nie tu, choć nijak nie potrafił rozgryźć ani zrozumieć kobiecej reakcji, a śmierć ojca Hughes była cegiełką budującą tworzący się między nimi mur. Prychnął cicho; krótko, mimowolnie, całkiem bezwiednie - kiedy właśnie to sobie uświadomił: że akurat to, że ponownie nie potrafili się dogadać (skoro nie rozmawiali...) akurat wprawiłoby głowę rodziny w dobry humor. Za to Blake'a - pomimo tego gorzkiego śmiechu - wcale nie bawiło.
- To tu, dziękujemy - odezwał się finalnie, kiedy trasa dobiegła końca, a on przed opuszczeniem pojazdu uregulował należność. Przystanął przed bramą, aby otworzyć furtkę przez Charlotte i poczekać aż ta - zapewne czując na sobie jego sunący po jej sylwetce wzrok - przekroczy go tuż przed nim. Niedługo później ponownie zachował się przed wpuszczeniem jej do wnętrza domu, jednak nim to zrobił, delikatnie chwycił kobiecą dłoń i przesunął po jej wierzchu kciukiem. Drobny, ulotny gest, ale w obliczu ostatniej godziny czy dwóch - nie był pewien nawet tego, czy mógł pozwolić sobie na tyle.
Tylko tyle, czy aż tyle, wszak kim był, skoro nie mógł szczerze przyznać, że nadal czuł się r o d z i n ą i kimś bliskim?
Przekręcenie klucza w zamku - tym razem od środka - na długo było jedynym dźwiękiem, jaki zakłócił, raz jeszcze, ciszę. Blake Griffith nigdy nie był zbyt wylewną osobą; często brakowało mu empatii, zrozumienia dla ludzkich problemów i trosk. Nie potrafił pocieszać, tym samym unikając kolejnego, równie wyświechtanego i sztampowego tekstu.
Moje kondolencje.
Współczuję.
Czas leczy rany.
To minie, jeszcze wszystko będzie dobrze.
Kurwa mać. Nie potrafiłby zliczyć tych wszystkich razów, podczas których słyszał coś takiego. Czy kiedykolwiek potrafiło sprawić, by poczuł się lepiej? Nie.
- Napijesz się czegoś ciepłego? Albo... - Przesunął dłonią po karku i rozejrzał się niepewnie po wnętrzu, aby pod koniec oprzeć wzrok na tęczówkach blondynki. Nie mogła dostrzec w nich ani smutku, bo nie zamierzał udawać, iż jest mu szczególnie przykro z powodu jej straty. Mogła za to - jeżeli znała go choć w połowie tak dobrze, jak myślał - wyczytać pytanie.
Co mogę zrobić, Charlotte?,
tak płynnie łączące się z innym...
Zrobiłem coś nie tak?
- Może chcesz odpocząć. Zdrzemnąć się - zaproponował, spoglądając przelotnie w kierunku schodów. - Powiedz mi... - Czego chcesz, Lottie?