WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • ...If I'm gonna have to guess, what's on your mind.
C i s z a.
Pożegnał się pojedynczym skinieniem głową, tym razem gryząc się w język, nim słowa bez wcześniejszego przemyślenia przecięły przestrzeń między nim, a wszystkimi - również tą przyrodnią - siostrami Hughes. Pozwolił przeżywać stratę (żałobę? smutek? żal? niezrozumienie tymże wyrokiem? o b o j ę t n o ś ć?) każdej z nich tak, jak miała na to ochotę, a może bardziej: jak tego potrzebowała. Uszanowałby również, jeżeli blondynka jadąca wraz z nim taksówką wybrałaby obecność Perrie i Leslie zamiast jego osoby, choć bez wątpienia poczuł niewielką ulgę, kiedy poinformowała, że do domu Griffitha udadzą się wspólnie. Gdzieś ponad tym - egoistyczną świadomością, że mogło być g o r z e j, gdyby raz jeszcze został zignorowany - wciąż wisiała gęsta aura przykrych wiadomości uzyskanych na SORZe. Egoistyczną - wszak nie czuł smutku spowodowanego śmiercią Roberta, a niepokój, związany z...
No właśnie, z czym?
I tego nie wiedział. Kątem oka spojrzał na siedzącą za kierowcą Charlotte, lecz nie podjął - jeszcze - żadnego tematu. Nie teraz, nie tu, choć nijak nie potrafił rozgryźć ani zrozumieć kobiecej reakcji, a śmierć ojca Hughes była cegiełką budującą tworzący się między nimi mur. Prychnął cicho; krótko, mimowolnie, całkiem bezwiednie - kiedy właśnie to sobie uświadomił: że akurat to, że ponownie nie potrafili się dogadać (skoro nie rozmawiali...) akurat wprawiłoby głowę rodziny w dobry humor. Za to Blake'a - pomimo tego gorzkiego śmiechu - wcale nie bawiło.
- To tu, dziękujemy - odezwał się finalnie, kiedy trasa dobiegła końca, a on przed opuszczeniem pojazdu uregulował należność. Przystanął przed bramą, aby otworzyć furtkę przez Charlotte i poczekać aż ta - zapewne czując na sobie jego sunący po jej sylwetce wzrok - przekroczy go tuż przed nim. Niedługo później ponownie zachował się przed wpuszczeniem jej do wnętrza domu, jednak nim to zrobił, delikatnie chwycił kobiecą dłoń i przesunął po jej wierzchu kciukiem. Drobny, ulotny gest, ale w obliczu ostatniej godziny czy dwóch - nie był pewien nawet tego, czy mógł pozwolić sobie na tyle.
Tylko tyle, czy aż tyle, wszak kim był, skoro nie mógł szczerze przyznać, że nadal czuł się r o d z i n ą i kimś bliskim?
Przekręcenie klucza w zamku - tym razem od środka - na długo było jedynym dźwiękiem, jaki zakłócił, raz jeszcze, ciszę. Blake Griffith nigdy nie był zbyt wylewną osobą; często brakowało mu empatii, zrozumienia dla ludzkich problemów i trosk. Nie potrafił pocieszać, tym samym unikając kolejnego, równie wyświechtanego i sztampowego tekstu.
Moje kondolencje.
Współczuję.
Czas leczy rany.
To minie, jeszcze wszystko będzie dobrze.

Kurwa mać. Nie potrafiłby zliczyć tych wszystkich razów, podczas których słyszał coś takiego. Czy kiedykolwiek potrafiło sprawić, by poczuł się lepiej? Nie.
- Napijesz się czegoś ciepłego? Albo... - Przesunął dłonią po karku i rozejrzał się niepewnie po wnętrzu, aby pod koniec oprzeć wzrok na tęczówkach blondynki. Nie mogła dostrzec w nich ani smutku, bo nie zamierzał udawać, iż jest mu szczególnie przykro z powodu jej straty. Mogła za to - jeżeli znała go choć w połowie tak dobrze, jak myślał - wyczytać pytanie.
Co mogę zrobić, Charlotte?,
tak płynnie łączące się z innym...
Zrobiłem coś nie tak?
- Może chcesz odpocząć. Zdrzemnąć się -
zaproponował, spoglądając przelotnie w kierunku schodów. - Powiedz mi... - Czego chcesz, Lottie?
Ostatnio zmieniony 2021-10-13, 20:02 przez Blake Griffith, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Tak tu cicho.
To była pierwsza myśl, która pojawiła się w zamroczonym umyśle Charlotte, nim mężczyzna siedzący za kierownicą taksówki uruchomił silnik, a wnętrze samochodu wypełniło się melodią tak często granej w ostatnim czasie piosenki. O ile muzyka w stylu pop przemawiała do Lottie w niemal dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach wszystkich przypadków, to jednak tego wieczoru niczego nie pragnęła bardziej niż wszechogarniającego spokoju.
Siedziała w milczeniu, ciesząc się, że również kierowca - staruszek w czapce na głowie i z ogromnymi okularami na nosie - nie podejmował prób zagadywania swoich klientów, zupełnie jakby również i jemu udzieliła się wisząca w powietrzu atmosfera.
Na Blake’a zerknęła dokładnie raz i to ukradkiem, czując dziwną obawę przed tym, co mogłaby dostrzec w jego oczach. Chociaż na szpitalnym korytarzu wiele kwestii zostało wyjaśnionych, to jednak niepewny grunt wciąż budził strach, nad którym nie potrafiła zapanować. Dodatkowo utrudniającym rozmowę czynnikiem było to, że nigdy nie lubiła być... Ciężarem. Troska o innych przychodziła jej naturalnie, jednak jej przyjmowanie od bliskich osób wciąż było tym, czego siostry Hughes nie opanowały. Leslie sądziła, że mogła walczyć z Marcusem w pojedynkę, Perrie po stracie wyczekiwanego dziecka uciekła daleko od rodzinnych stron i choć to Lottie była osobą, która wielokrotnie zmywała im za to głowy, to jednak tego dnia uświadomiła sobie, co czuły, czym się kierowały i czego dokładnie potrzebowały.
Jej siostry zazwyczaj potrzebowały samotności.
Ona potrzebowała Blake’a. Wiedziała to od dawna i nie próbowała już tego uczucia zwalczać, ale wciąż nie uważała, by to on był odpowiednią osobą do niesienia otuchy po stracie, która nawet w połowie nie zrobiła tak ogromnego wrażenia jak faktycznie powinna.
Robert przecież nigdy go nie lubił, a smierć Ivy przelała czarę goryczy, w wyniku której Hughes nie powstrzymywał się przed dosadnymi komentarzami. Charlotte naiwnie wierzyła, że pojawienie się na świecie Zoey mogłoby ocieplić nastroje i sprawić, że ta relacja zeszłaby na nieco bardziej neutralną ścieżkę ze względu na dobro dziecka.
Teraz nie mogli się już o tym przekonać, a ona - mimo tych wszystkich wspomnień i świadomości obustronnej niechęci mężczyzn - wciąż egoistycznie pragnęła, by obok był właśnie Blake Griffith.
Taksówkę opuściła bez słowa, mozolnymi krokami pokonując odległość, jaka dzieliła ją od drzwi domu. Próg przekroczyła z nieco większą ulgą, ciesząc się, że w końcu zniknęli ze wszystkich radarów i z pola widzenia ciekawskich oczu.
Dopiero gest, na jaki zdobył się mężczyzna, sprawił, że uniosła wzrok, pozwalając, by spotkał się on ze spojrzeniem Blake’a. Kontakt wzrokowy niósł ze sobą ciepło podobne do tego, jakie czuła, kiedy jej drobna dłoń znalazła się w łagodnym uścisku tej męskiej. Odwzajemniła to, chociaż miała wrażenie, że wraz z każdą upływającą sekundą tej subtelnej bliskości rozpadała się na kawałki, do których zbierania wcale nie chciała i nie mogła go zmuszać.
Lottie mimowolnie zerknęła w kierunku kuchni, jednak krótkie pokręcenie głową musiało wystarczyć jako odmowa. Temperatury na zewnątrz nie rozpieszczały, ale tym razem za panujący dookoła chłód wcale nie odpowiadała jesienna pora.
- Chcę... - Podrażnione wstrzymywanym szlochem gardło nie pozwoliło na dokończenie wypowiedzi. Sen wydawał się najrozsądniejszym pomysłem, choć równie kusząca była perspektywa skorzystania z prysznica i zmycia z siebie trudów całego tego dnia - wszystkich nieporozumień, natłoku myśli, smutku, dla którego najlepszym dodatkiem wciąż była tylko gorycz rozczarowania. - Potrzebuję... - Kolejna pauza została poprzedzona pełnym niezadowolenia westchnięciem.
Zdrady i śmierć ojca. Kolejna siostra. Wiedza, kto nią był i jak długo to ukrywał. Brak Saoirse, która mogłaby rozwiać naprawdę wiele wątpliwości.
I Blake. Blake, na którego ponownie spojrzała, szukając odpowiedzi na niezadane na głos pytania.
Wiedziałeś?
Co z nią tam robiłeś?
Gdzie znowu byłeś?

Każdy kolejno tworzący się w głowie scenariusz sprawiał, że opadały utworzone na potrzebę chwili ze szpitala mury, dlatego ciszę niespodziewanie przerwało łkanie, a związane z nim emocje przekonały ją do wykonania kroku. Jednego, ale wystarczającego, by mogła przylgnąć do męskiej sylwetki i ukryć twarz w ramionach Blake’a.
Z nieskrywaną przyjemnością zaciągnęła się zapachem doskonale znanych perfum i równie ochoczo chłonęła bodźce związane z tym, jak blisko był.
- Ciebie. Tylko ciebie.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miła dla oka barwa rozpraszającego się, ciepłego światła, potrafiła w minimalnym stopniu dać poczucie bezpieczeństwa, kiedy za oknem coraz śmielej rozgaszczała się szarość, a nisko nad ziemią zawisnął gęsty, biało-mleczny kożuch opadającej mgły. Nie było tu nieprzyjemnie przesadnej sterylności szpitalnego korytarza, ani specyficznej woni środków do dezynfekcji, tak bezproblemowo mieszającej się z setkami istnień, jakie przewijały się przez budynek. Każdy cel był inny, a powód różny od siebie, choć na pozór wszystkie mogły wyglądać podobnie. I wszystkie śmierci mogły wyglądać prawie identycznie, wszak w ostatecznym rozrachunku były stratą. Odejściem kogoś mniej lub bardziej bliskiego, ważnego, żegnanego z olbrzymim pokładem rozdzierających emocji, albo niezrozumiale rozdzierającą myśli... pustką. Pustą stroną, z przedwcześnie zakreślonym słowem k o n i e c, choć tu - on sam - czuł dysonans; czy w przypadku Roberta Hughes chciał poznać dalsze perypetie tego człowieka, tak niesprawiedliwie osądzającego innych? Pomimo tego...
Nie przygotował się. Nie pomyślał co zrobi, kiedy okaże się, iż mężczyzna nie przeżył czegoś, co na początku jawiło się w oczach Griffitha jako błahe. Zasłabnięcie jakich wiele; motywowane skonfrontowaniem swojej wizji postrzegania rodziny, przeszłości i teraźniejszości z tą, którą próbowała przedstawić mu Ariel. Prawdopodobnie i on sam - bez cienia premedytacji i intencjonalności - spowodował, iż ciśnienie przyszłego-niedoszłego dziadka Zoey niebezpiecznie skoczyło, równocześnie nie czując winy, jaką mógłby nieść na swoich barkach za ten przypadek.
Po przekroczeniu domu przy Phinney Ridge, przywitał - po raz kolejny tego dnia - Charlotte milczeniem i przenikliwym spojrzeniem stalowych oczu, choć niesiony w nich przekaz nie był do końca zrozumiały nawet przez niego samego. Entuzjazm, z jakim poprzedniej nocy snuł śmiałe plany na ten dzień zdawał się być czymś na tyle odległym, że już o tym nie pamiętał. Porzucił daleko za sobą kilka pomysłów, planów, jakie chciał wcielić w życie, nim ich wzrok napotka te n o w e, będące niewielką istotą; owocem wspólnie spędzonej nocy, której w dalszym ciągu żadne z nich zdawało się nie żałować.
Na pewno?
T a k t.
Nietaktem byłoby zadanie tego pytania t e r a z, bowiem umysł kobiecy rozsiewał troski inne od tych, w jakich gubiły się jego myśli, bezsensownie oczekując odpowiedzi na pytanie niejednokrotnie wychodzące z męskich ust.
R y t m.
Brakowało w nim równych, systematycznych uderzeń serca, wszak te zdawało się grać swoją własną, chaotyczną melodię. Głębszy wdech ustępował temu płytkiemu, równoważąc się z nerwowym przełknięciem śliny. Czekał.
P a u z a.
Pamiętał ten dźwięk; te kilka lat temu, kiedy po przebudzeniu się z pooperacyjnej śpiączki dosłyszał, że stracił kogoś, kto był dla niego - wtedy - najważniejszy. Pragnienia powtarzane w myślach jak mantra (prośba, skoro o więcej prosić nie mógł) wreszcie zdawały się go posłuchać, a ukojenie miało pojawić się już niedługo; rytmiczny dźwięk wydawany przez kardiomonitor wybrzmiewał między ścianami szpitalnej sali coraz rzadziej, wolniej, kiedy w pomieszczeniu zapanowała...
C i s z a.
Czego chcesz, Lottie?
Cisza.
Charlotte.
Życie, w którym emocje tak sprawnie odłożył do zamkniętej na klucz szuflady ze zgrabnie wytłoczonym: tu nic nie ma, było proste. Patrzył przed siebie, szarym spojrzeniem łowiąc ulotne cele, chwilowe pragnienia. Momenty, podczas których doświadczał upragnionej w o l n o ś c i. To było łatwe, bowiem nie musiał mieć na uwadze nikogo innego, poza sobą samym.
Przyzwyczaił się do samotności, a ta, o ironio, zdawała się polubić jego towarzystwo.
Stek bzdur, w które próbował wierzyć, za bardzo obawiając się kolejnej straty.
- Nie ignoruj mnie. - Cisza została przegnana kilkoma słowami; tymi, jakie wypowiedział on, jak i krótkim, niepoukładanym - na początku tak sądził - monologiem haseł wyrzucanych przez kobietę. Nie chciał się domyślać, równocześnie będąc tak samo dalekim od słania próśb o wyjaśnienie.
- Zostań - powiedział, początkowo z obawą kładąc dłonie na jej drobnych ramionach, ale zważając na to, ile na sobie niosły - bynajmniej nie można było nazwać ich kruchymi. - Zostań ze mną tyle, ile potrzebujesz - dodał, starając się złowić choć cień pojedynczej emocji pojawiającej się na twarzy Hughes, lecz równocześnie próbował robić to na tyle subtelnie, by nie czuła się niekomfortowo.
- Tak długo, jak będziesz chciała - dokończył myśl, kciukiem unosząc jej brodę i samym skrzyżowaniem spojrzeń chcąc zapewnić, że jego propozycja była całkowicie poważna.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Czuła na sobie jego spojrzenie - przenikliwe, ale na pewno nie jedno z tych przytłaczających. Miała wrażenie, że chciał skontrolować sytuację, by w porę zareagować w przypadku ewentualnych problemów, jednocześnie pozostawiając miejsce na swobodę działań i reakcji. Ufała mu, choć myśl związana z brakiem władzy nad własnym stanem i życiem napawała ją przerażeniem.
Od dawna nie czuła się tak bezradna, tak słaba.
Nigdy tak bardzo nie pragnęła, by obok był ktoś, kto w razie upadku mógłby uchronić ją przed jego konsekwencjami; kto mógłby ją złapać i obronić.
Złapiesz mnie, Blake?
Pytanie nie padło, ale mimo to chwila trwania w uścisku rozciągnęła się w czasie, a Lottie nie sprawiała wrażenia chętnej do zbudowania dystansu większego niż było to konieczne.
Cisza, bliskość, zapewnienie, że b y ł - nie potrzebowała niczego więcej, nawet jeżeli te trzy elementy wydawały się prośbą za mocno wykraczającą poza pewne ramy.
Czy te jednak istniały, skoro oni - ich historia, relacja, przyszłość - pozostawali niezdefiniowaną formą, plastyczną na tyle, by dostosować ją do okoliczności? Mogli stracić lub zyskać wszystko, a półśrodki zdawały się nie istnieć, chociaż poszczególne epizody i dni sugerowały, że dla siebie nawzajem byli w stanie podjąć się wielu ról.
Z drugiej strony nie były to jednak czysto aktorskie popisy, skoro prym wiodła szczerość i czasami bolesna bezpośredniość. Otwieranie się na drugą osobę było procesem żmudnym i niosło ze sobą ryzyko, którego Lottie teoretycznie wcale nie chciała już podejmować, a z którym mierzyła się dość niespodziewanie, pozwalając sobie przy Blake’u na reakcje oraz zachowania dalekie od doskonałych. Była sobą w najlepszych i najgorszych momentach, tym samym sugerując, że on mógł postępować podobnie - gdyby tylko zechciał, gdyby tylko jej zaufał.
Ufał?
Powinien.
Być może dlatego prośba, która padła, była - w opinii Charlotte - pozbawiona sensu. Pozorna premedytacja w pewnych sytuacjach mogła być myląca, szczególnie kiedy powody skrupulatnego uciekania od dialogu na szpitalnym korytarzu nie były w pełni zależne od niej.
Coraz powszechniej znanym jednak faktem były uczucia, które nie pozwalały na wykazanie się ignorancją. Wiele postronnych osób i sama zainteresowana mogliby nawet stwierdzić, że Blake Griffith stał się istotnym, o ile nie jednym z najważniejszych elementów kobiecego życia. Dopuszczenie do głosu tej myśli i emocji było zadaniem skomplikowanym i wykonywanym stopniowo, ale Charlotte naprawdę nieźle radziła sobie w obliczu trudności. Tych, które pojawiały się na drodze dzielonej z Blake’m, było niezwykle dużo, ale nawet wyboiste ścieżki nie mogły zmienić tego, czego była pewna.
Nie mogłaby go ignorować, bo był wszystkim; tym, czego potrzebowała, tym czego pragnęła, tym, co egoistycznie chciała zagarnąć, nawet jeżeli wciąż pamiętała o kochanej przez mężczyznę wolności. Poza nią dawała mu jednak możliwość powrotu, przerwy, zaczerpnięcia oddechu, gdy codzienność stawała się męcząca. Była skłonna podarować mu wiele, włącznie ze sobą, o czym doskonale już wiedział.
- Twoja charyzma mi na to nie pozwala. - Rzucony w eter żart być może nie pasował do okoliczności, ale miał być wplecionymi między słowa zapewnieniem, że było w porządku.
Z nią, z nimi.
R a z e m.
Razem na pewno mogli sobie poradzić.
- Jak zapatrujesz się na zawsze? - zagaiła mimo dokładnej wiedzy na temat męskiego stanowiska w tej konkretnej kwestii. Posłusznie zadarła głowę, wzrokiem nie uciekając już od oczu mężczyzny, choć jej własne nadal były zamroczone emocjami sprowokowanym w szpitalu, gdy do bólu sterylne otoczenie wypełniło się aurą jeszcze jednej śmierci, i kontynuowanymi tutaj, w domowym zaciszu, kiedy kwestią do przedyskutowania były sprawy dużo istotniejsze - jakkolwiek okrutnie to nie brzmiało - niż odejście Roberta. - To chyba dość długo. Poradzisz sobie? - dodała z cieniem błąkającego się w kącikach warg uśmiechu. Choć w tonie jej głosu pobrzmiewała zawadiacka nuta, to również Lottie zachowała w swojej wypowiedzi potrzebną powagę, bo przecież nigdzie się nie wybierała, a możliwość powrotu do właśnie jego domu po tych kilku tygodniach spotkań w innych miejscach niosła ze sobą naprawdę wielką ulgę.
- Chciałbyś może... - podjęła, kiedy niechętnie się od niego odsunęła i znalazła się na pierwszym stopniu prowadzących na piętro schodów. Kontrolne zerknięcie w tamtym kierunku nie miało jednak żadnego głębszego dna, bo o pewnych sprawach nie bała się - już - mówić czy o nie prosić. - Dotrzymać mi towarzystwa pod prysznicem? - dokończyła wcześniejszą myśl, uznając, że to jedno miejsce kojarzyło się wystarczająco dobrze, by to właśnie tam szukać chociaż ulotnego schronienia przed światem i problemami.
To przecież między innymi ogromna kabina zapoczątkowała całą serię pewnych zdarzeń i to właśnie ona dała im możliwość przeprowadzenia przełomowej na dany moment ich relacji rozmowy, kiedy opuścili mury komisariatu policji i jakby na oślep szukali sposobu do nawiązania nici porozumienia.
Charlotte raz jeszcze zapragnęła znaleźć się za szkłem, w mydlanej bańce wypełnionej jedynie gorącą wodą, parą i bliskością, która koiła nerwy i dawała przeświadczenie, że w końcu była w domu - nie budynku, ale przy odpowiedniej osobie.
Idziesz? zdawało się pytać jej spojrzenie, a dosadniejszym zapewnieniem miała być wyciągnięta w kierunku Blake’a dłoń.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niuanse.
Starał się odczytać je wszystkie; zdefiniować bodźce mające wpływ na pojawienie się opadających kącików kobiecych ust, którym towarzyszył przeszywający grymas smutku, czy określić amplitudę drżenia jej melodyjnego, kojącego - z reguły - głosu. W tym przypadku - gdy czynnik wyzwalający żałobę został określony jednoznacznie, a śmierć Roberta Hughes od kilku niedobrych kwadransów była faktem - nie było to wymagającym zadaniem, wszak to właśnie ś m i e r ć usprawiedliwić mogła nawet tę przeszywającą ciszę, w której Blake Griffith gubił własne myśli.
Śmierć drugiego człowieka - osoby trwającej obok choć przez chwilę - nie pozwalała mu być w stosunku do Charlotte egoistą, który niecierpliwie wyczekiwał odpowiedzi, mającej tym samym rozwiać niepewności. Te - po raz kolejny - wtargnęły do wnętrza (domu, czy męskiego umysłu?) wraz z chłodnym powiewem wiatru, wcześniejszym odwróceniem wzroku, aby ten nie przeciął się z uważnym spojrzeniem mężczyzny, czy finalnie milczącym zignorowaniem swojego - wypowiedzianego przez niego miękko, w swoim twardym, oczekującym na reakcję przekazie - imienia.
Podjęte przez niego wybory nie zawsze sprowadzały decyzję na dobry tor; często kroczył niebezpieczną ścieżką pachnącą adrenaliną, pozbawionym sensu dociekaniem prawdy, której już nie chciał (na pewno?) znać, czy odnajdywał własne ja w lustrzanym odbiciu, podczas zmywania z brwi kolejnej zaschniętej smugi krwi. Uważne kalkulacje i przesiewane przez długie palce: za i przeciw zastępowane były - choć już rzadziej, niż przed kilkoma miesiącami - hedonistyczną chęcią sięgnięcia po zachciankę t e r a z.
Teraz? Bez grama - a może tylko tak sobie wmawiał? - próżności, odrzucając zachłanność i odczucia motywowane jedynie przez swoje własne pragnienia, chciał jej.
Poszukajmy sensu w samych sobie, Lottie, tym razem głośno wybrzmiewającymi zdaniami określając swoje myśli.
Uczucia.
Niepewności.
Obawy.
Cały ten bałagan, który odbija się od strun serca na tyle wiotkich, że w odpowiedzi wybrzmiewa cisza, zmącona jedynie krótkim, fałszywym tonem, mającym pozwolić kupić czas na tę prawdziwą reakcję.

Chciał być, kiedy jej barki okażą się zbyt słabe, aby nieść ciężar tych - i kolejnych - dni. Chciał, by czuła, że ma w nim oparcie, gdy stopy wkroczą na inną niż dotychczas drogę, a ta okaże się trudniejszą, niżeli mogli przewidzieć. Potrzebował, by wiedziała - że j e s t - i zgodnie z wypowiedzianą wcześniej prośbą, nie ignorowała go.
- Moja charyzma nie miała siły przebicia na szpitalnym korytarzu - skwitował krótko, gdy jedna dłoń subtelnie gładziła kobiece plecy, a ramię drugiej na krótko uniosło się w wyrazie bezradności. I wobec tego nie mógł patrzeć na siebie; powinien w odmęty dalekiej podświadomości przesłać całą awersję kierowaną w stronę ojca kobiet, zamiast tego z pełną świadomością przybrać dyplomatyczną postawę, wykazując się wymaganym taktem i wyczuciem.
Ciemniejące na wspomnienie poprzednich godzin tęczówki, w jednym, krótkim i niezwykle ulotnym momencie rozświetliły się, ukazując tym samym konsternację wymalowaną na twarzy mężczyzny poprzez odpowiedź blondynki.
- Zawsze - powtórzył po niej, a oczy zwęziły się, siłą skrzyżowanych spojrzeń chcąc odszukać ile było w tym prawdy, a ile zgrywania się. Wiedziała, iż nie przepadał za tym określeniem, bowiem najczęściej nie miało nic wspólnego z prawdą. Wypełniało eter pustą obietnicą, niby-przyrzeczeniem, finalnie zostawiającym po sobie niesmak i zawód. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę z tego, że to ludzie nadawali słowom moc, a on - być może - za poważnie traktował niektóre z nich. Naiwne to było, a tłumaczyć mógł się jedynie tym, że w poprawnym rozumieniu przekazu najczęściej towarzyszył mu sceptycyzm.
Dlaczego zatem byłby skłonny uwierzyć Charlotte Hughes?
Kącikowy uśmiech rozjaśnił na parę ulotnych sekund twarz Blake'a, nim dwukrotne pokręcenie głową mogło sugerować milczącą odpowiedź. Mogło sugerować - wszak wcale nią nie było.
- Nie jesteś na tyle odważna, Hughes, aby porzucić swój nowy dom, by sprawdzić jak wygląda życie ze mną - zawyrokował, utrzymując kciukiem zadarty ku górze kobiecy podbródek, a w następstwie przesuwając opuszkiem palca po jej dolnej wardze.
Tu, na Phinney Ridge. W tym domu. Ze mną. R a z e m.
- Jesteś? - Posłane w jej kierunku zadziorne pytanie wymsknęło się spomiędzy warg Griffitha bez większej kontroli, choć w sposób kontrolowany nadał całości formę wyzwania. Wyzwania, na które nie musiała teraz - nigdy? - odpowiadać; ani słowem, ani stosowną deklaracją i pokazaniem, że: jest.
Kim jesteś, Charlotte Hughes?
Kim j a jestem?
Kim jesteśmy i czy na pewno jesteśmy dla siebie dobrzy?

Opuszczenie głowy i zawieszenie jej na barkach zgrało się w czasie z delikatnym zsunięciem rąk z ciała blondynki. Nie chciał, aby czuła się do czegokolwiek zobligowana; nawet jeżeli sama użyła nieokreślonego precyzyjną datą terminu, w nawiązaniu do jego szczerej propozycji. Dawał jej wybór, wolność; coś, co samemu cenił, a przywilejem było korzystanie z tejże możliwości podczas zbyt wielu lat jego życia.
- To akurat jest całkiem odważne z twojej strony - przyznał, tym samym ściągając z ramion kurtkę, a jej materiał odwiesił na oparciu schodów, w kierunku których uniósł wzrok. - Dawno mi tego nie proponowałaś, a oboje nie lubimy takiego zaniedbywania. - Rozłożenie ramion na boki szło w parze z zawadiackim uśmiechem, jaki mimowolnie zawitał na jego obliczu. Być może chwila była nieodpowiednia, a widmo śmierci wisiało zbyt nisko i gęsto, aby żartować sobie w ten sposób, lecz...
...był sobą. Swoimi niepoukładanymi myślami, porządkiem, który pomimo tego próbował utrzymać. Specyficznym poczuciem humoru, które przecinało ciszę w najgorszym momencie, jak i tym, mającym odwieść kobiece myśli od problemów, na jakie nie mieli wpływu.
- Obiecuję być grzeczny, Lottie. -
Obiecuję. Znała jego - konkretnie te - obiecuję. Bez dodania czegokolwiek więcej, w ciszy - dla odmiany całkiem przyjemnej - chwycił jej dłoń w swoją, by wspólnie skierować się na piętro.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Grymas związany z konsternacją przemknął po kobiecej twarzy na krótko - wystarczyły ulotne sekundy, by myślami powróciła do sytuacji sprzed kilkudziesięciu minut, kiedy szpitalny korytarz wypełnił się licznymi pytaniami, po raz pierwszy od dawna szczerymi wyznaniami i frazami, w których pobrzmiewał żal rozczarowania względem nie tylko obcej osoby, ale również - lub przede wszystkim - ludzi bliskich, w tym rodziny.
Faktem było jednak, że owe rozczarowanie nie dotyczyło Blake’a. Choć wiele wątpliwości pozostało niewypowiedzianych, to jednak wiara w niego i to, co ich łączyło - czymkolwiek to było - zdawała się stanowić element silniejszy niż podejrzenia, domysły i teorie, których zwolenniczką nigdy nie była. Te potrafiły zasiać ziarno, które w wyniku sprzyjających okoliczności rozprzestrzeniało jedynie truciznę zabijającą wszystko.
- Przepraszam. - Cichy pomruk wyrażał szczerą skruchę, jednak bynajmniej nie tę podyktowaną jakąkolwiek formą nacisku czy pretensji. Analizując poszczególne epizody tego dnia, Charlotte wiedziała, że nie wszystkie jej zachowania i reakcje były uzasadnione, nawet jeżeli nowa sytuacja i obecny stan jej zdrowia mogły odegrać rolę naprawdę sensownej wymówki. - Dziękuję. Za to, że zainterweniowałeś - dodała, zadzierając głowę, by ich spojrzenia mogły spotkać się w jednej linii. Egoistyczna chęć ponownego spojrzenia w męskie tęczówki była tak samo intensywna jak pragnienie niemego zapewnienia go, że - mimo przeciągającego się wtedy milczenia - kobiecej uwadze nie umknęło to, jak wypowiadał jej imię - bo uwielbiała, kiedy to robił - czy jak znalazł się między nią a Ariel, nawet jeżeli konfrontacja w bezpośredni sposób nie dotyczyła jego osoby.
Doceniała to, że...
Chciał?
Był?
Mógł zostać?
Na zawsze?
Wiedziała, jak bardzo nie lubił tego stwierdzenia, a ona wcale nie chciała go nadużywać. Niektóre słowa były przecież tylko czczymi frazesami rzucanymi na wiatr pod wpływem chwili i porywów głupiego serca, niektóre obietnice zaś przeznaczone były jedynie dla uszu ograniczonego grona osób.
Zawsze w przypadku Charlotte było z kolei czymś, co mogła i pragnęła szeptać tylko jemu, nawet jeżeli nieprzewidywalność ludzkiego życia mogła skrócić ten termin do przykrego minimum. Lottie była skłonna wykorzystać go do maksimum, coraz częściej łapiąc się na myśli, że zmarnowali wystarczająco dużo czasu na konflikty, nieporozumienia i inne zawiłości.
Z drugiej jednak strony, gdyby nie one wszystkie - nie znaleźliby się tu, gdzie byli obecnie, a było to miejsce i moment, do których Charlotte pragnęła wracać.
Wracać chciała również do tego domu - znajomego, bezpiecznego, wypełnionego tak wieloma wspomnieniami, które była gotowa odtwarzać, przeżywać na nowo, już na zawsze zachować w sercu, gdy to raz jeszcze zabiło dla Blake’a.
Od dawna biło tylko dla niego.
- Nie? - powtórzyła za nim, unosząc brew w sposób sugerujący odpowiedź tonem zbliżoną do zadanego pytania, jednak wrażenie to było co najmniej mylne i trwało niezwykle krótko.
- Jestem - przytaknęła szeptem, pozwalając, by ten połaskotał opuszki jego palców, gdy niewielka odległość nadała tym słowom i gestom drugiego, jakby głębszego dna. - Lubię życie z tobą - dodała po krótkiej pauzie, przechylając głowę w sposób sugerujący, że domagała się, by pogładził jej policzek, by ujął go w dłoń i by tym pozornie banalnym, ale niezwykle istotnym dla niej gestem potwierdził, że wcale się nie przesłyszała, że nie wymyśliła sobie tego, co obecnie tak gorączkowo analizowała w swojej głowie i co sprawiło, że raz jeszcze przemknęła wzrokiem po najbliższym otoczeniu, zastanawiając się, jak mogłoby być im tutaj we dwoje, potem troje, po prostu r a z e m.
- I trochę lubię ciebie. - Znajomo brzmiące słowa raz jeszcze uniosły kąciki jej warg w uśmiechu; czułym, ale znajomo zawadiackim.
Trochę go lubiła.
Trochę tęskniła.
Trochę chciała być obok.
Trochę jeszcze nigdy nie znaczyło tak bardzo.
- Dawno nas tu nie było - odparła przekornie, cierpliwie czekając na podjęcie przez niego decyzji dotyczącej nie tylko kwestii związanej z prysznicem, ale również tematu poruszonego w międzyczasie, choć niewiele mniej ważnego, o ile nie najistotniejszego tego dnia.
Jej stanowisko było przecież jasne.
- Wiesz, że uwielbiam, kiedy łamiesz akurat tę obietnicę? - rzuciła wesoło i, nie czekając na odpowiedź, splotła ich palce razem, kierując się na piętro i do jednego z lepiej znanych pomieszczeń, gdzie wciąż znajdowały się drobiazgi należące również do niej.
- Spodziewałeś się innej odpowiedzi? - zagaiła nagle, kiedy kilka guzików sukienki ustąpiło pod naciskiem jej smukłych palców, a materiał osunął się z ramion i opadł na podłogę, odsłaniając jeszcze bardziej zaokrągloną sylwetkę.
Los materiału podzieliła bielizna, a Lottie znalazła się w ogromnej kabinie, wcześniej jedynie ustawiając odpowiednią temperaturę wody.
Stając tyłem do Blake’a, przymknęła powieki, rozkoszując się przyjemnym ciepłem, w wyniku którego łazienka bardzo szybko wypełniła się parą, a szum natrysku był dźwiękiem zdecydowanie przyjemniejszym niż natłok myśli sprzed kilku chwil.
Teraz była tylko woda, kojący zmysły relaks i oni.
Znów sami.
Znów razem.
Znów zamknięci w bańce, z której ona nie chciała wydostać się nigdy.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Znał ją.
Trochę.
A czas zdawał się nie mieć w ich historii najmniejszego znaczenia, choć uparcie brnąca do przodu wskazówka zegara głośno przypominała dwóm stojącym w niepewności progu osobom o swoim istnieniu. Cisza - ta, którą prędko rozproszyli pojedynczymi słowami, krótkimi wyznaniami i szczerością wyrażanych emocji - była jej chwilową sojuszniczką, choć i ona potulnie odrzuciła początkowy scenariusz, aby zniknąć za oknami i rozbić się o ziemię jedną z wielkich, mokrych kropli. Jedna, druga, niezliczenie wiele; momentów zawahania, niepotrzebnych analiz, przeistaczania rzekomych faktów, które próbowały grać główną rolę w chaosie porozrzucanych (skoro porzucić je było niesamowicie ciężko) uczuć absorbujących na tyle, że potrafiły przysłonić właściwy odbiór sytuacji.
Znał ją.
Niekiedy uważał, że nie tylko t r o c h ę, wszak wystarczyło pojedyncze, rzucone w przelocie (gdzieś między salonem i sofą, a kuchnią, do której zmierzał po kawałek czekoladowego ciasta dla blondynki, albo dwie lampki wina) spojrzenie, by nad wyraz dobrze zdefiniować kobiecy nastrój. Roziskrzone tęczówki zgrabnie współpracowały z zawadiackim uśmiechem, a on, zamiast pytającego wzroku pełnego konsternacji, wolał zamknąć tę klatkę na długo w swojej pamięci. Nabyta podejrzliwość uginała się pod jasną wizją płynącego obustronnie zaufania; czegoś, co wytworzyło się nagle, w sposób niekontrolowany, a przy tym niezwykle szczery.
Znał ją, choć bywały momenty, że wątpił w to bardziej, niż wierzył, że mieli szansę odnaleźć siebie wzajemnie w swojej przyszłości.
...choć czas - nadal - nie grał roli w tym spektaklu, w którym to oni sami pisali scenariusze dalszych kwestii i wydarzeń, więc dlaczego mieli zawierzyć czemuś tak ulotnemu?
- Dziękuję, ale... nie musisz - odpowiedział krótko bezwiednie potrząsając przy tym głową. I ona z n a ł a jego; nie od kilku tygodni, czy miesięcy. Nie od niemalże roku, kiedy to między mroźną, śnieżną aurą bożonarodzeniowego jarmarku, a wonią unoszącego się nisko aromatu gorącej czekolady i grzanego wina, pierwszy raz od dawna mogli skrzyżować swoje spojrzenie i wymienić kilka, czy kilkanaście osadzonych w teraźniejszości, zdań. Nie od jednego - jedynego - spotkania w zatęchłej, szaro-burej sali widzeń, kiedy z dwiema zaciśniętymi wokół nadgarstków bransoletkami siedział na przeciwko Charlotte Hughes, a nie agentki FBI.
Znała go, a czas nie istniał jako forma definiująca cokolwiek.
Znała?
- Mogę ci opowiedzieć co się wydarzyło, o ile jesteś skłonna mi uwierzyć, że to był przypadek. - Kolejne niefortunne zrządzenie losu, kiedy to Blake Griffith pojawił się w nieodpowiednim miejscu, o porze, która bynajmniej nie chciała mu sprzyjać. Z jednej strony widział to - dostrzegał dziwny schemat, jakiego nie planował być częścią, a wbrew swoim zachciankom, stawał się głównym elementem tegoż pasma niepowodzeń. Najwyraźniej nadal działał jak magnes, szkoda, że najczęściej przyciągał do siebie kłopoty.
Krótki, kącikowy uśmiech, nieświadomie niosący w sobie nutę zadziorności w podtrzymanym wyzwaniu, na parę przydługich sekund - dając skończyć Lottie swoją wypowiedź - rozjaśnił powagę poprzedniego tematu. Tłumaczyć się nie lubił; awersja towarzyszyła mu tym bardziej wtedy, kiedy zdradliwa pamięć wyświetlała zbyt dokładne - jak na ironię - obrazki z wszystkich sytuacji, podczas których mu nie wierzono. Tym razem podjęty wątek pobrzmiewał czymś zupełnie innym, a oni - naiwnie? świadomie? wiedząc, na co się piszą, czy zupełnie nie? - brnęli w to dalej.
- Zostań - powtórzył więc, ponownie sunąc kciukiem po spierzchniętej wardze Hughes, aby płynnie, lecz i z subtelnością, pogładzić ją po policzku. Krótkim muśnięciem skroni chciał w niemy już sposób zapewnić, że jego propozycja jest aktualna, a równocześnie daje jej całkowitą dowolność w określeniu - albo i nie - terminu, jakie miało jej zawsze.
A wskazówka wiszącego nieopodal schodów zegara nadal - tym razem zignorowana całkowicie - sunęła do przodu. Czas nie miał znaczenia. Liczyła się chwila - ich mnogość - podczas których było lepiej, niż tylko w porządku.
- Trochę przestaje mi już to trochę wystarczać, wiesz? -
zagaił z powagą, w którą naturalnie wplótł szczere rozbawienie. Nie było to mniej, lub bardziej udaną próbą pozyskania jej stanowiska, a jedynie kolejnym z wniosków, jaki przyszedł mu tego późnego popołudnia do głowy, a zaczął kiełkować już na SORZe.
A może jeszcze szybciej, tylko dominujące nad emocjami zaprzeczenie brało górę w tym nierównym pojedynku?
- Innej odpowiedzi na co? -
dopytał, gdzieś między ściąganiem przez głowę bluzy, koszulki, a mimowolnym śledzeniem spojrzeniem stojącej niedaleko blondynki, która na paręnaście sekund zaginęła w wypełnionej mleczną parą kabinie.
- Nie, Lottie, ja doskonale wiem, że lubisz, kiedy akurat w tej obietnicy zmieniam zdanie - rzucił z uśmiechem na ustach, równocześnie pozbywając się spodni, jak i reszty swojej garderoby. Podświadomie czuł, że coś innego chodziło jej po głowie, a wątek podjęty przez niego miał rozproszyć ciężki klimat wcześniejszej dyskusji, również tej, która gorzki posmak zostawiła po opuszczeniu murów szpitala.
- Planowałem cię dziś odwiedzić. Porwać swoją karocą i coś pokazać, ale to ostatnie może poczekać do jutra - oświadczył, przedramieniem przecierając czoło, by po parokrotnych mrugnięciach powiek odgonić krople ciepłej wody.
- Albo do wtedy, kiedy uznasz, że to będzie w porządku - dodał, sunąc wzrokiem po jej sylwetce, pomimo tego, że ciepło jego ciała mogła bardzo dobrze wyczuć za swoimi plecami, tak jak i męskie ramiona, które zamknęły jej postać w objęciu.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Zostań.
Pozornie krótkie słowo niosło ze sobą tak ogromne pokłady emocjonalności, jednocześnie stanowiąc mieszankę prośby, pragnień i tęsknoty, której zaspokojenie wymagało środków dużo bardziej skutecznych niż jedno spotkanie upchnięte gdzieś między pozostałe terminy zapisane w elegancko oprawionym kalendarzu. Nic nie było przypadkowe, nie stanowiło jedynie dodatku dla codzienności, ale od pewnego czasu skrupulatnie stawało się jej nieodłącznym elementem i priorytetem w hierarchii potrzeb oraz przyjemności.
Ich spotkaniom nigdy jednak nie brakowało spontaniczności i różnorako rozumianej swobody, którą Charlotte odczuwała również wtedy, gdy dzielenie miejsca na sofie w salonie przekształciło się we wspólne kąpiele i długie, ale wciąż za krótkie na to, by w pełni się sobą nacieszyć noce.
Lubiła zasypiać z myślą, że Blake był obok; z widokiem jego spokojnej, zrelaksowanej twarzy tuż przy swojej, z przyjemnie drażniącym zmysły zapachem męskiego żelu pod prysznic i ciepłem, które biło od ciała, do którego przytulała się albo świadomie, albo zupełnie niekontrolowanie. Lgnąc do niego we śnie i na jawie, lubiła budzić się tak blisko i witać dzień w ramionach, które jak nic innego na świecie były gwarancją bezpieczeństwa i ukojenia, a zarazem obiektem wszystkich marzeń i pragnień. Lubiła, gdy poranki wypełnione były nie tylko zapachem aromatycznej kawy, ale przede wszystkim wzajemną obecnością, śmiechem i przekomarzankami, które niosły ze sobą nieme zapewnienie, że było d o b r z e.
Że było i d e a l n i e.
- Zostanę - przytaknęła krótko, raz jeszcze przymykając powieki. Miejsca, po których on sunął opuszkami palców, mrowiły w znajomy, przyjemny sposób, pozostawiając ślady jego obecności - nie tylko fizycznej, ale przede wszystkim mentalnej, skoro jego osoba na stałe wryła się nie tylko w schowane gdzieś na samym dnie szuflady wspomnienia, ale dużo głębiej, aż do serca, które wciąż biło - szybko, donośnie, przez niego i dla niego.
Nie miała pojęcia, jak dużo Blake wiedział i jak bardzo był świadomy tego, co z nią robił, ale wielokrotnie odnosiła wrażenie, że wystarczyło jedno spojrzenie, by rozszyfrować ją całą, by stała się bezbronna i zupełnie naga - niekoniecznie fizycznie, bo przecież taką widział ją wielokrotnie, ale od najwrażliwszej, odpowiedzialnej za wszystkie emocje strony. Miał niezasłużoną przewagę, a ryzyko zranienia było wyższe niż dotychczas, ale mimo to ona wcale nie chciała się wycofać.
Blake Griffith prowokował i uciszał wszystkie burze, dawał wytchnienie, jednocześnie kradnąc oddech i serce, które mógł trzymać mocno i na zawsze, gdyby tylko zechciał.
Czy istniało coś wspanialszego niż to, co mieli obecnie, tak naprawdę nie wiedząc, czym dokładnie to było?
- Jak w takim razie zapatrujesz się na trochę bardzo? - zagaiła przekornie, raz jeszcze zrównując swoje spojrzenie z tym męskim. Również kąciki jej warg drgnęły w uśmiechu, choć daleko mu było do zawadiackiego. Pobrzmiewająca w tonie jej głosu niepewność idealnie współgrała z ukrytym między słowami wyznaniem, bo przecież charakterystyczne dla nich trochę już dawno - choć dość niespodziewanie - straciło na aktualności, gdy w ferworze tak wielu wydarzeń i przeżyć dopuszczenie do siebie czegoś więcej okazało się zadaniem niezwykle prostym.
Czy równie łatwo mogłoby przyjść im zmierzenie się z konsekwencjami?
- Na pytanie o to, czy zostanę - wyjaśniła krótko, zerkając na Blake'a gdzieś ponad ramieniem, zaledwie kątem oka. Wiedziała przecież, w którą stronę uciekały myśli, gdy on tak po prostu pozbywał się ubrań. - Myślałeś, że ucieknę? - Dziś, jutro lub kiedykolwiek?
Nie była tchórzem, chociaż zawiłości ich relacji pozornie wielokrotnie mogłyby skłonić do analizy i szukania ewentualnych innych opcji. Ona nigdy nie sięgała po półśrodki, lubiąc mieć wszystko albo nic, a on...
był wszystkim.
- Wcale nie. Jestem niecierpliwa - rzuciła dużo weselszym tonem, tym samym dając mu do zrozumienia, że niespodzianki - teoretycznie nielubiane - tego dnia były mile widziane, jak gdyby każda forma oderwania myśli od przygnębiającej rzeczywistości była skuteczna. I to nie tak, że Charlotte decydowała się na pierwszą z brzegu możliwość. Ona naprawdę lubiła, kiedy ją zaskakiwał, kiedy wychodził z inicjatywą i kiedy sprawiał, że wiele spraw traciło na znaczeniu. - Dziś jest w porządku. Teraz - zaczęła, nie kryjąc ulgi związanej nie tylko z jego obecnością w kabinie, ale bliskością, której tak po prostu się poddała - nareszcie jest w porządku. - Pozwoliwszy na to, by woda otuliła ich ciała, Lottie ufnie wsparła ciężar swojego na tym męskim.
- Co się wydarzyło? - zagaiła po kilkusekundowej pauzie, tym samym nawiązując do jego sugestii sprzed kilku minut, gdy obdarzenie go zaufaniem miało być warunkiem poznania przebiegu dzisiejszego dnia - poznaniem prawdy, której nie zamierzała negować, bo przecież wiara w jego szczerość była czymś, co zyskał już dawno temu.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nawet jeżeli zdefiniowanie, nadanie klarowności i jasnego wydźwięku - nie tylko ukazując je innym, ale przede wszystkim zrozumienie ich samemu - swoim uczuciom i emocjom nie przychodziło mu z łatwością, tak jeszcze przez kilka minut bardzo wyraźnie czuł obawę wobec tego, czy ten moment był dobry. Obawa ta - niestety - wydawała się całkiem uzasadniona, bowiem chwila nie należała do najbardziej sprzyjających, aby posłać między nich - ich szukające siebie wzajemnie sylwetki, przecinające się, zamglone spojrzenia, drżące pod wpływem tak różnych czynników dłonie - propozycję. Coś, co miało poniekąd nadać kształt dalszej relacji, która obojgu zapewniała zarówno niezwykle przyjemną wizję akceptacji i bezpieczeństwa, ale i komfort wolności. Blake Griffith, co nie było wiadomym od dziś, unikał ograniczeń, równocześnie nie chcąc swoimi słowami, decyzjami, czy zachowaniem ograniczać innych. Dom, jaki dla niego samego wydawał się przestrzenią wygodną, przestronną na tyle, aby bez problemu zmieścić kogoś jeszcze, równocześnie dla innego człowieka z czasem mógł zamienić się w swojego rodzaju więzienie. Powaga i ciężka aura sytuacji utrudniała przeprowadzenie krótkiej, lecz dokładnej analizy - czy wyrażona przez Charlotte chęć znalezienia azylu w jego czterech ścianach motywowana była smutkiem po stracie, czy kiełkujące w niej uczucie było całkowicie odwrotne do żalu po śmierci ojca, a jego takt wybijało rytmiczne bicie serca. Dwóch serc; do jednego zdążył się przywiązać, a pojawienia się na świecie drugiego wspólnie oczekiwali.
Błądził tęczówkami po konturach jej sylwetki, niemo szukając w postawie kobiety odpowiedzi na wszystko to, co splątało się w jego umyśle nazbyt długą liną i tworzyło - na nowo, po raz kolejny - nić niepewności, w jakiej nietrudno było się zgubić. Zastany chaos często wytrącał go z równowagi, a dążenie do utrzymania balansu było znacząco utrudnione, kiedy zamiast konkretów padały półsłówka, lub zadowolić miała ich głucha cisza.
Tym razem zdawało się być inaczej, a naiwna wiara w powtórzone przez blondynkę z a w s z e, znalazła prostą drogę do jego podświadomości, w której szczery ton jej słów wybrzmiał kilkukrotnie, odbijając się echem od pielęgnowanego od lat sceptycyzmu.
Wierzył jej.
  • Cut open my heart, right at the scar.

- W porządku. - Krótki uśmiech uniósł kąciki męskich ust ku górze, nieprzerwanie opuszkami palców badając strukturę jej delikatnej skóry. Wiedział, że te zapewnienie - tak bardzo im znajome i lubiane (trochę) - wystarczy dla pozytywnego zakończenia tematu, którego finałem miał być wspólnie spędzony poranek. I te kolejne, bez konieczności ustalania skrajnych dat, ani skupianiu się na końcowej.
- Uhmm - przeciągłe, pełne aprobaty mruknięcie wymsknęło się z jego ust, by chwile później oparł je na wilgotnym od ciepłej wody kobiecym ramieniu. - Ta odpowiedź trochę bardziej mi się podoba - dokończył myśl, zsuwając dłoń po boku Hughes, przy tym muskając zarówno żebra, jak i widocznie zaokrąglony brzuch, co sprawiło, że przed oczami ukazał mu się obraz ze szpitala, kiedy to niespodziewanie - i chyba po raz pierwszy z taką intensywnością tego południa - Lottie na niego spojrzała. Śledził uważnie bieg jej jasnych tęczówek i każde mrugnięcie pokwitowane cieniem odbijających się na skórze rzęs. Rejestrował niespokojne ruchy mięśni i nerwowe drgania kącików ust, które miały niby- niepostrzeżenie zniknąć za fasadą następcy w postaci pewnego, twardego spojrzenia. Chłonął te wszystkie elementy, aby w razie potrzeby - niekoniecznie słuchając przy tym ewentualnych protestów Charlotte - móc interweniować.
Obiecał, że się postara.
  • I tried all the way.
    Wait for me, it's all better now.

- Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie brałem tego pod uwagę - powiedział po dłuższej chwili, starając się przy tym nie spochmurnieć, co było z jednej strony trudne - zważając na temat, a z drugiej niezwykle łatwe, wszak mógł to zrobić, skoro stał za jej plecami i nie mogła zarejestrować bezwiednego grymasu, jaki zmył wcześniejszy entuzjazm z męskiego profilu.
- Nawet więcej, niż raz - dodał, odważnie krzyżując ich spojrzenia. - Ile razy chciałaś ode mnie uciec? - zapytał, balansując na granicy swojej ciekawości, której nie udało mu się tym razem poskromić. Miał pewne teorie, jakie mógł zweryfikować, jednakże wcale by się nie pogniewał, gdyby większość z nich okazała się całkowicie błędną.
- To wszystko przez to, Charlotte, że jak mnie nie było, nie napisałaś, że tęsknisz - zaczął wątek zupełnie nie od tej strony, od której powinien, aczkolwiek akurat to nie powinno jej dziwić. Blake Griffith był w końcu sobą; tym samym facetem, który nieostrożnie lawirował między kwestiami pożądanymi, a tymi, jakich należało unikać. Cechował się nie do końca adekwatnym do chwili poczuciem humoru, a do tego nieobliczalność połyskiwała w stalowo-błękitnych tęczówkach.
Je - chyba - też trochę lubiła.
- Postanowiłem z tej rozpaczy wykonać serenadę pod balkonem innej kobiety, ale okazało się, że mieszka trochę wysoko i... - urwał, opuszczając wzrok na kąciki jej zaróżowionych ust, które bez zastanowienia musnął. Tak w razie czego; gdyby zamierzała mu przerwać. A może przez to, że najzwyczajniej świecie chciał?
- I trzeba było kupić mikrofon. A skoro mikrofon, to... Przypomniałem sobie, że na dole jest pomieszczenie wymagające kilku dodatków. I po nie rano pojechałem, ale droga na skróty okazała się... bardzo długa, i nie taka, jak ją przewidziałem - skwitował, kończąc na tym etapie historię, by zarysować jej (bardzo naokoło, co też było celowym) dlaczego znalazł się akurat w miejscu, gdzie byli zarówno Robert, jak i Ariel.
- Coś nie tak? Pogubiłaś się? Powtórzyć raz jeszcze? -
przeciął ciszę kilkoma pytaniami, a ostre zęby zacisnęły się na dolnej wardze, by powstrzymać cichy śmiech. - Zatem zaczęło się od serenady... - mruknął, odwracając ostrożnie blondynkę przodem do siebie. Nieco perfidne zagranie, a on łudził się, że przeniesie jej myśli na inne tory; nie tak mroczne, jakimi zdawała się być śmierć.
- Prawie dokończyłem pokój Zoey - oświadczył z dumą, powoli opuszczając wzrok na zaokrągloną, kobiecą sylwetkę.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Również ona pozbyła się sympatii do ograniczeń - zarówno tych własnych, jak i tych, na które nie zawsze miała wpływ. Nauczenie się swobody i nieco bardziej spontanicznych zachowań nie było przy Blake'u zadaniem w żaden sposób skomplikowanym, szczególnie jeżeli dochodziła do tego zwyczajnie ludzka możliwość bycia nie tylko sobą, ale - przede wszystkim - bycia zaakceptowanym. W pełni, ze wszystkimi wadami, zaletami, trudną przeszłością i nadzieją na lepszą przyszłość.
Również wspólną.
Odwzajemniwszy uśmiech, raz jeszcze przymknęła powieki. Ton męskiego głosu, dźwięk jego spokojnego oddechu i szum otulającej ich ciała wody - to wszystko wystarczyło, by troski odeszły w zapomnienie i by szarość tego dnia została rozproszona przez nieśmiało przebijające się kolory. Mnogość dostępnych barw bardzo szybko została jednak wyparta przez ponowne otworzenie oczu i możliwość skonfrontowania zmęczonego spojrzenia z tęczówkami Blake'a. Ich odcień i intensywność bijącego od nich blasku wystarczyły, by Charlotte utwierdziła się w przekonaniu, że podjęta przed momentem decyzja - nawet jeżeli spontaniczna - była słuszna, ale przede wszystkim zgodna ze skrupulatnie narastającymi pragnieniami, wśród których najwięcej miejsca zajmowała właśnie osoba towarzyszącego jej w kabinie mężczyzny.
- Mnie za to podobasz się ty w takim dobrym nastroju - przyznała bez ogródek, nie podejmując próby powstrzymania cichego śmiechu. Choć tego typu sformułowanie nijak pasowało do okoliczności związanych ze śmiercią Roberta, to jednak Lottie nigdy nie posądziłaby Blake'a o tego typu bezduszność. Sama jednak nie zachowywała się jak typowa, pogrążona w żałobie córka, a nawet więcej - czuła ulgę. Ulgę, że cały ten koszmar powoli dobiegał końca, że wszystkie tajemnice ujrzały światło dzienne i że w końcu mogła skupić się nie tyle na sobie, co na swoim dziecku i jego ojcu.
Uniesiona brew wyrażała przede wszystkim zaskoczenie, pod maską którego kryło się zaciekawienie związane z poruszoną zupełnym przypadkiem kwestią, jak i powodami takiego, a nie innego nastawienia. Charlotte westchnęła, układając swoje drobne dłonie na rękach Blake'a; zupełnie tak, jak gdyby nie chciała, by się odsunął i wypuścił ją z ciasnego uścisku.
- Naprawdę? - Odchyliwszy głowę, zerknęła na Blake'a kątem oka. Nie uciekała przed jego wzrokiem, nawet jeżeli rozmowa zeszła na dość nieoczekiwany, nieco bardziej skomplikowany tor. Unikanie tej wyprawy nie wydawało się jednak rozwiązaniem z grona trafnych, szczególnie że mieli na swoim wspólnym koncie nieporozumienia wynikające z... dezercji właśnie. - Raz. Kiedy myślałam, że - zaczęła, nie będąc pewną, czy potrafił odszukać w swojej pamięci moment, gdy zniknięcie sobie z oczu raz na zawsze jawiło się jako perspektywa niezwykle kusząca i wygodna, nawet jeżeli skrajnie brutalna - tak wolisz. Że tak będzie lepiej - wyznała, znów wspierając głowę na męskim ramieniu.
Rozmowa przeprowadzona na cmentarzu obfitowała w wiele emocji - zwłaszcza tych negatywnych. Żadne z nich nie wykazywało wtedy chęci i skłonności do wysiłku i racjonalnego myślenia, dlatego padały słowa i myśli niekoniecznie zgodne z rzeczywistością. Charlotte nigdy nie chciała uśmiercić Blake'a w oczach ich dziecka, ale tamtego dnia to wydawało się jedynym słusznym wyjściem, by Griffith odzyskał upragniony spokój. Jednocześnie była gotowa - lub bardzo próbowała - na to, by także odsunąć się w cień i nie kusić losu, który wielokrotnie pokazał, jak bardzo lubił z nich kpić.
- Tęsknię za każdym razem, kiedy wyjeżdżasz. Zwłaszcza spontanicznie. Nie mam możliwości się na to przygotować - poskarżyła się z udawanym wyrzutem, zaraz potem znów pozwalając sobie na przekorny uśmiech. Nawet jeżeli wystosowany przez Blake'a zarzut nie był czymś poważnym, to jednak odpowiedź Charlotte zdecydowanie lawirowała na pograniczu zaczepki i szczerości.
Nie przepadała za chwilami, kiedy znikał i kiedy uprzedzał ją o tym zaledwie dzień lub kilka godzin przed tym faktem, ale kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie wynagradzały jej tego jego powroty. Przynajmniej zazwyczaj.
Dziś trochę mniej, bo jej uwagę bardzo szybko skupiła na sobie wzmianka o...
- Czy ty właśnie opowiadasz mi o innej kobiecie w swoim życiu? - rzuciła niczym autentycznie nadąsana dziewczyna, której nie udobruchał nawet wykonany przez Blake'a gest. - Jesteś okropny, szczególnie że mnie do dzisiaj niczego nie zagrałeś, chociaż wielokrotnie prosiłam - rzuciła oskarżycielsko i w równie podobnym tonie utrzymany był wykonany przez nią gest; palcem wskazującym trąciła czubek męskiego nosa, nie kryjąc się z tym, że wspomniana prośba miała bardzo konkretny, doskonale znany mu charakter. - Co to za jedna? I czym sobie zasłużyła na serenady? - dodała z odpowiednią dozą powagi, której podtrzymanie było trudne, skoro Blake znajdował się tak kusząco blisko. - Chyba nie mówisz o... - zaczęła, ale uzyskane informacje bardzo szybko zbiły ją z pantałyku.
- Co? - Przyjemne rozproszenie związane z dzieloną bliskością zastąpił uśmiech tym razem wyrażający dużo więcej niż radość. Charlotte podzielała dostrzeganą w jego spojrzeniu dumę, ale przede wszystkim poddawała się odczuwanemu wzruszeniu. - Sam? - Nie była to pretensja, a raczej chęć upewnienia się, że zmysł słuchu jej nie zawiódł i że reakcja, na jaką sobie pozwoliła, nie była przesadzona, kiedy ich wargi znów się spotkały - tym razem na dłużej i zdecydowanie intensywniej.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Lubił droczyć się z blondynką; jej bystrym umysłem, który - najczęściej - w mig potrafił rozpracować jego prawdziwe intencje i żartobliwy ton stosowanych z mniejszą, lub większą premedytacją śmiałością, zagrywek. Z delikatną skórą, zostawiając na jej jasnej strukturze ciemniejsze ślady, będące pozostałością po intensywniej złożonych pocałunkach, czy efektem krótkiego, mniej subtelnego zaciśnięcia zębów. Lubił pogrywać z jej niesamowicie wrażliwymi na bodźce zakończeniami nerwowymi, tak wdzięcznie odpowiadającymi na wszelkie interakcje, które wprowadzał i teraz. Ciepły oddech zatrzymał się na kobiecym ramieniu, kiedy czubkiem nosa przeciągnął po całej długości karku, by finalnie musnąć krótkim pocałunkiem miejsce za uchem Charlotte. Taki rodzaj ciszy - zmąconej jedynie spokojnym oddechem - również lubił. Te wszystkie momenty, będące zaledwie preludium skrupulatnie tworzonego przez nich dzieła - przedłużających się minut, kiedy to upadające na panele ubrania zdawały się tworzyć rytm kompozycji, jaka brzmiała za każdym razem inaczej, choć każda z nich - wtedy - odbierana był jako najlepsza.
Lubił i ją.
Lubił?
Początkowo krótki i przelotny uśmiech pozostał na męskim obliczu jeszcze przez kolejnych kilka sekund, gdy Lottie podzieliła sie z nim kolejnym wyznaniem. Też - pomimo swojej niespecjalnie radosnej (na pierwszy rzut oka) natury - lubił siebie w takim nastroju; kiedy dobry humor był w stanie odwrócić wszelkie niepomyślne zwroty akcji, a to on, Blake Griffith, kpił sobie z karmy, a nie ona z niego. W tym jednak dniu - po zdarzeniach mających nie tak dawno temu - nie był przekonany, czy pozytywna aura była taką, jaka powinna gościć na jego profilu. Nie było to wskazane, bowiem śmierć ojca kobiety, na której - co już było wiadome, dla niej najprawdopodobniej również - mu zależało, nie należała do wiadomości z serii: mamy powód do radości. Niestety, ciężko mu było ukryć się za zagraną fasadą smutku i żałoby, gdy inne czynniki powodowały, że było lepiej, niż w porządku.
W odpowiedzi skinął głową. Tamte popołudnie, burzliwa rozmowa pośród grobów osób i w bliskim sąsiedztwie nagrobka, pod którym spoczywała bliska im osoba, wywołała nie tylko swoim ciężarem rzeczywisty poryw chłodnego wiatru i strugi gromkiego deszczu, ale przede wszystkim napływ niepotrzebnie negatywnych odczuć i emocji. Kolejna niewiedza osiadająca na - ich wspólnej? wtedy zdawała się nie mieć szans - przyszłości na szczęście była już zaledwie czymś, co mogli wspominać, ale nie musieli. Dłoń mężczyzny - jak gdyby chciał zawrócić myśli Charlotte, by już nie myślała o tamtych zawirowaniach - spoczęła na kobiecym brzuchu, wyczuwając pod napiętą skórą pojedyncze ruchy.
- Skoro chcesz ze mną zamieszkać... - podjął, opuszkami palców zakreślając tym razem kontury jej piersi, a bijący pod nią rytm wydawany przez niewielki, skrzydlaty organ, miał mu udzielić odpowiedzi wobec tego, czy n a p e w n o chce.
- Nawet moje spontaniczne wyjazdy nie powinny cię zaskoczyć. Będziesz o nich wiedziała szybciej. - Trochę, bowiem nadal miały być spontanicznymi, bez długich planów związanych z przygotowaniem, czy bezpiecznie zrobionymi rezerwacjami, aby nie mieć problemów z noclegiem. Często działał spontanicznie, co nie wykluczało się z tym, że gdzieś z tyłu głowy miał pomysł na ich wspólny wyjazd, lecz ten musiał jeszcze poczekać z realizacją.
Mimowolny, cichy śmiech, sprawnie skomponował się z szumem wody; wielu pojedynczych kropel rozbijających się o ich ciała, lecz nie utrudniły one skrzyżowania spojrzeń dwóch uwięzionych pod prysznicem osób.
- Musisz popracować nad intonacją, Lottie, bo brzmisz trochę tak, jakbyś była zazdrosna - zauważył, a kiedy drobna dłoń uniosła się na poziom jego twarzy, ten prędko ją przechwycił i musnął wierzch w przelotnym pocałunku. Doskonale wiedział, że Charlotte Hughes nie bywała zazdrosna.
- Nie mówię o...? - dopytał, a ciekawość jej pomysłu - na tę konkretną kobietę, dla której mógł wykonać serenadę - pogłębił wyraz uniesionej w zamyśleniu brwi. Jemu żadna nie przyszła do głowy, co - tak mu się wydawało - było dobrym zwiastunem jego czystych i szczerych intencji.
- Uhm - mruknął przeciągle, aczkolwiek bez większej pewności, bynajmniej nie dlatego, że kłamał i sam nie zajął się remontem; nie wiedział - jeszcze - jak na te próby działania w pojedynkę zapatrywała się blondynka. Wolał, aby odpoczywała, niżeli miałby ją fatygować w kwestiach związanych z malowaniem, czy składaniem mebli, co samo w sobie bywało frustrujące.
- Całość wymaga wielu dodatków, ale liczyłem, że mi z tym pomożesz - powiedział szczerze, a otrzymany pocałunek, upewnił go w tym, że nie wzbudził żadnej irytacji, a ona chciała mu - im - w tym pomóc.
- Chyba mamy jeszcze chwilę. Zoey się nie spieszy -
zauważył, zjeżdżając spojrzeniem niżej; powoli, uważnie, bez żadnego skrępowania. Zatrzymywał się na odsłoniętych elementach kobiecego ciała, tym samym - trochę masochistycznie - trenując swoją cierpliwość. Złośliwy, kącikowy uśmiech nagle zastąpił powagę, bowiem cichy głosił z tyłu głowy sprowokował pytanie.
- Na co masz ochotę, Hughes? -
zagaił zadziornie, wiedząc, że teraz jej odpowiedź musiała wybrzmieć w sposób inny, niż dotychczas.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Kolejne słowa jawiły się w odczuciu Charlotte jako element zupełnie zbędny, szczególnie że we wspomnianym momencie i dniu, o istnieniu którego prawdopodobnie obydwoje woleliby zapomnieć, padło ich zdecydowanie za dużo. Zamiast tego Lottie była dużo bardziej skłonna docenić fakt, że wypracowany wspólnymi siłami kompromis przyniósł pozytywne skutki, a im udało się wyjaśnić wszystkie nieporozumienia i wyklarować sytuacje, które doprowadziły ich dużo dalej niż kontynuowanie konfliktu, którego winowajcami byli obydwoje.
Winni.
Czy naprawdę?
Charlotte nie chciała zastanawiać się nad tym, jak okrutny musiałby być wszechświat i otaczający ich ludzie, by celować w nich zarzutami tego typu. Mimo początkowych trudności z nawiązaniem nici porozumienia na tej konkretnej płaszczyźnie, Charlotte nie żałowała żadnego z poszczególnych epizodów. Te układały w cały ciąg zdarzeń historii pisanej na własnych zasadach i według ich widzimisię - podejmowane decyzje dyktowane były pragnieniami serca i sugestiami zdrowego rozsądku, a wykonywane kroki wynikały z chęci i dobrych intencji, nie poczucia obowiązku czy przeświadczenia, że tak wypadało.
Wiara w przejrzystość - czyżby? - pewnych uczuć i szczerość łączących ich emocji była silniejsza niż obawy o popełnienie kolejnego błędu. Przekonanie, że r a z e m mogli naprawdę wiele, podnosiło na duchu, motywowało do działania, dawało nadzieję, że to, co posiadali, było czymś więcej niż tylko przelotną fascynacją odczuwaną w przypływie frustracji związanej z licznymi niepowodzeniami na tle prywatnym i zawodowym.
Mogli.
Mogli wszystko.
Roziskrzone spojrzenie - dotychczas przesuwające się po męskiej twarzy, szukające zachodzących na niej zmian - Lottie przesunęła na wysokość własnego brzucha, czując na nim ciepło i miękkość dłoni Blake'a. Miała wrażenie, że jego obecności świadoma była również Zoey, a myśl ta uniosła kąciki warg blondynki w uśmiechu, którego skonkretyzowanie było trudne - była szczęśliwa, poruszona, dumna, że mimo tak wielu burz i przeszkód wciąż trwali; obok, blisko, dla siebie i dziecka.
- Nie boisz się, że pod twoją nieobecność przearanżuję cały dom? - zagaiła zawadiacko, rzucając mu swego rodzaju wyzwanie. Wiedziała, że nie był tchórzem, tak samo jak on musiał wiedzieć, że nie pozwoliłaby sobie na tak daleko idącą ingerencję w otoczenie, które należało jedynie do niego, a które dopiero mieli zacząć dzielić.
Skłamałaby jednak, twierdząc, że oczami wyobraźni nie widziała już kilku typowo kobiecych dodatków, na brak których ten konkretny dom cierpiał, a co było zupełnie zrozumiałe, zważywszy na fakt, jak bardzo Blake lubił surowość minimalistycznego stylu. Ona sama nie miała nic przeciwko niemu, choć nawet Lottie ulegała widocznym na sklepowych półkach bibelotom.
- Będę potrzebowała więcej miejsca w szafie. Nie odeślesz mnie do gościnnego, prawda? - burknęła w udawanej niepewności, choć poruszona w ten sposób zupełnym przypadkiem kwestia okazała się bardziej skomplikowana niż Hughes byłaby skłonna przypuszczać.
Nie miała pojęcia, jak logistycznie powinni byli zorganizować siebie i swoją codzienność, by faktycznie wcielić w życie pomysł związany ze wspólnym mieszkaniem.
Wspólnym.
Jeżeli zobowiązujące było dziecko i budzenie się obok siebie, to jak mieliby nazwać dzielony razem dom?
- Może trochę jestem? Kręci się obok ciebie strasznie dużo kobiet - poskarżyła się, wydymając policzki, jednak rysy jej twarzy bardzo szybko złagodniały. Wystarczyło jedno ulotne muśnięcie, by raz jeszcze nabrała przekonania, że utrzymane w żartobliwym tonie zaczepki miały właśnie nimi pozostać. - Kim jest dla ciebie Ariel? - Być może nie powinna była rzucać ich na aż tak głęboką wodę, ale umiejętność dryfowania na powierzchni zdawali się mieć opanowaną w wystarczająco satysfakcjonującym stopniu, by porozmawiać o osobie, która mniej lub bardziej świadomie stała się prowokatorem całego zamieszania ze szpitala i która - z wiadomych względów - nie budziła w Charlotte żadnych pozytywnych emocji, a jedynie strach o to, jak wiele elementów poukładanej według własnego, określonego schematu codzienności blondynka byłaby w stanie jeszcze zniszczyć.
Mogła, Blake?
W odmętach wspomnień bez problemu odnalazła jedną z kilku pierwszych rozmów przeprowadzonych po spotkaniu na bożonarodzeniowym jarmarku. Doskonale pamiętała dialog z dnia, gdy wpadła do niego z butelką alkoholu i czekoladowym ciastem - te dwie rzeczy miały być dużo lepszym zamiennikiem dla urodzinowego tortu, choć atmosfera tamtego dnia daleka była od uroczystej i słodkiej.
Tym chętniej powróciła zatem do teraźniejszości, w której spór nie istniał, a największy problem stanowiła kwestia dobrania dodatków do dziecięcego pokoju.
- Możemy przewieźć trochę rzeczy ode mnie - zasugerowała, uznając to za całkiem dobry początek, nawet jeżeli stworzony już zapas zabawek, ubranek i innych przedmiotów potrzebnych przy małym dziecku miał być zaledwie kroplą w morzu wszystkich potrzeb.
- Mogłaby. Trochę mi... - podjęła, wzdychając przeciągle w dezaprobacie i zadowoleniu jednocześnie, kiedy męski wzrok i zadziorny uśmiech zmusiły kobiece myśli do zmiany toru i to takiego, po którym obecnie nie była w stanie się poruszać - ciężko. - Krótkie pokręcenie głową miało być jednoznacznie brzmiącą prośbą o to, by nie pytał, czy wspomniany ciężar odnosił się jedynie do fizyczności, czy może również do zniecierpliwienia, które sam Blake z tak ogromną premedytacją w niej budził.
- Jesteś okropny - rzuciła markotnie, wiedząc, do czego pił. Ona z kolei bardzo chciałaby udzielić doskonale znanej odpowiedzi, która byłaby zaledwie wstępem do spełnienia wszystkich pragnień oraz zachcianek. - Nie zaczepia się tak kobiety w ciąży. Będziesz mi musiał to wynagrodzić. I jedna noc wcale nie wystarczy - zagroziła, po raz ostatni pozwalając, by woda otuliła jej ciało.
Opuściwszy kabinę, owinęła się ręcznikiem.
- Robisz kolację, Griffith - dodała z powagą, która prawdopodobnie zupełnie nie pasowała do błyszczących oczu i zarumienionych policzków, ale którą Charlotte za wszelką cenę próbowała podtrzymać, gdy wycofywała się z łazienki i ruszyła w kierunku sypialni.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Coraz rzadziej odnajdywał poczucie winy przy swojej osobie, bowiem te zatraciło się między kolejno upływającymi dniami, tygodniami, aż wreszcie miesiącami, podczas których z uniesioną brodą i z pewnym spojrzeniem, przebywał na wolności. Paradoksalnie zdawało się uginać pod ciężarem nowych - choć jeszcze wiotkich i niepewnych - dowodów odnośnie tego, iż to nie on pociągnął za spust, tym samym przedwcześnie zabierając życie kilku osobom. Z niecierpliwością czekał na rozwój sytuacji, równocześnie potrafiąc wykrzesać z siebie tyle spokoju, aby nikogo nie pospieszać; by tym razem śledztwo zostało przeprowadzone tak, jak należy. Poczucie winy zanikało również wtedy, gdy opuszki palców mężczyzny błądziły po nagim ciele stojącej obok Charlotte, a jej uniesione w zadowoleniu kąciki ust potrafiły jasno wyrazić zadowolenie. Oboje byli winni przebiegu i rytmu ostatnich paru miesięcy, choć żadne z nich - w dalszym ciągu - zdawało się być dalekim od żałowania czegokolwiek.
Ciche, osadzone myślami w przeszłości westchnięcie mimowolnie wyrwało się spomiędzy męskich warg. Nie potrzebował wiele czasu, aby przypomnieć sobie te kilka, czy kilkanaście tygodni, podczas których potykał się o rozstawione po piętrze podobrazia, w zagłębieniach kanapy odnajdywał różnokolorowe tubki farb, a cienki pędzel przeznaczony do stworzenia precyzyjnych detali omyłkowo gubił się między jego przyborami toaletowymi. W kuchni najczęściej pachniało gorącą, belgijską czekoladą, a mnogość kwiatków - część z nich może nawet przetrwała i dodawała nieco więcej życia tym murom - przynoszonych przez Lunarie pozwalała mu myśleć, że niebawem zamieszkają w dżungli. Młoda kwiaciarka bez wątpienia wdarła się w codzienność Blake'a Griffitha bez zaproszenia; nagle, wkraczając do jego salonu z bagażem pełnym swojego dawnego świata i własnych doświadczeń. Została dłużej, niżeli początkowo szacował, lecz finalnie zniknęła bez pożegnania, które pozwoliłoby mu w jakikolwiek sposób oswoić się z ciszą, jaka na nowo wypełniła dom przy Phinney Ridge.
Nie mógł powiedzieć, że się temu dziwił, choć delikatne ukłucie żalu stworzyło małą ranę, która - na szczęście - zdawała się już zabliźniać.
- Mieszkałem już kiedyś z kobietą, Charlotte - wyznał coś, co mogło być dla niej wiadomym, wszak przez parę lat - dawno temu, ale jednak - we wspólnie wynajmowanym apartamencie w centrum, mieszkał i z jej siostrą. O współlokatorce w obecnym domu również wspominał, aczkolwiek - jak przypuszczał - jawiła się w oczach innych bardziej jako niewidzialna zjawa, jaka niby-jest, ale nikt (poza Tottie) jej nie widział.
- Poza tym, przecież wiesz, że ci ufam - oświadczył, a te słowa miały bez wątpienia większą moc, niż wcześniejsze nawiązanie do osób, z którymi dzielił miejsce zamieszkania. Mógł przy tym wspomnieć o tych wszystkich kolegach z celi, z którymi często też trzeba było (czasami mniej brutalnie, czasami bardziej...) dojść do kompromisu względem zajmowanej strony, czy zaprzestania podbierania rzeczy.
- To zależy, czy chcesz się czuć gościem, czy... - Myśl urwana wpół słowa zawisnęła między nimi, a niemą p r o ś b ę o kontynuowanie jej, posłał w kierunku blondynki samym spojrzeniem.
Kim c h c e s z być, Charlotte?
Czekał. Cierpliwie, nie wywierając na kobiecie presji, aby spokojnie - może najpierw przed samą sobą, a dopiero w następstwie nim - mogła przemyśleć tę kwestię, by z pewnością przekazu podzielić się słowami ukształtowanymi w zdania. Oprócz jego sypialni i łazienki, na piętrze znajdowała się była sypialnia Lunarie - opróżniona z rzeczy ciemnowłosej - i coś w rodzaju małego gabinetu. Parter był bardziej przestronny, choć czy przez myśl mu przeszło, aby Lottie zadomowiła się w pokoju gościnnym?
- Wcale nie tak dużo - zanegował, bezwiednie racząc ją przy okazji subtelnym uśmiechem, lecz szybko spoważniał i dwukrotnie pokręcił głową, jak gdyby uniesione kąciki ust miały kolidować z wcześniejszym zaprzeczeniem, a te tym samym traciło na wiarygodności.
Pojedyncze klatki przemknęły przed oczami mężczyzny, kiedy wybrzmiałe w kabinie prysznicowej pytanie odbiło się od jego ścianek i natknęło na wilgotne krople wody. Odpowiedź mogła być tak samo niesamowicie prostą, jak i trudną, kiedy mógł blondynkę określić mianem: znajomej, lecz czy to potrafiłoby usatysfakcjonować Hughes?
- Znam ją niewiele lepiej i dłużej niż ty - powiedział, odruchowo lekko wzruszając ramionami. - Pomogłem jej w górach, kiedy zwichnęła kostkę i nie potrafiła samodzielnie zejść ze szczytu. Przedstawiłem się innym imieniem, by przypadkiem nie postanowiła uciec i nie połamała się jeszcze bardziej. - Wywrócenie oczami i krótki uśmiech mogły sugerować, że nawet jeżeli aktualnie określił to w nieco prześmiewczy sposób, to właśnie tak postrzegał tamtą sytuację ten ponad rok temu.
- Na początku trochę mnie niepokoiła, kiedy łapałem się na tym, że za często widzę w niej... - Ten temat też podjęli, ale podobnie jak teraz - ciężko było mu dokończyć w sposób składny myśl, tak i wtedy wolał się powstrzymać, nim ktokolwiek go wyśmieje i powie, że bezsensownie szuka podobieństw, a wszak obie kobiety były tak różne. Z tym, że nie szukał z celowością i uporem; dostrzegał to w jej uśmiechu, wyłapywał w barwie głosu, kiedy śpiewała. Czuł obecność w górach, po których tak często chodzili z...
- Ivory - dokończył zdanie i przygryzł dolną wargę od środka. Spuszczenie wzroku mogło sprawiać wrażenie, jakoby czuł się w i n n y, ale jaka była w tym jego wina? Bynajmniej nie chciał widzieć w Darling kogoś, kim nie była.
- O tym, że jest córką Roberta, dowiedziałem się dziś. Nic wcześniej nie wiedziałem - zapewnił, starając się w międzyczasie raz jeszcze skrzyżować ich spojrzenia, by Lottie nie mogła wyłapać w jego postawie ani cienia zawahania, czy braku szczerości.
Zgodził się odnośnie tego, że przywiezienie rzeczy było dobrym pomysłem, a na swoje - rzekome - bycie okropnym zareagował wymownym prychnięciem.
- A mnie kto to wynagrodzi? - zagaił lekko, żartobliwie, łapiąc jeszcze spojrzenie wychodzącej z łazienki kobiety. Opuścił ją niedługo później, wchodząc do sypialni z zawiązanych na biodrach ręcznikiem. Przygotowanie kolacji byłoby czymś, czego nawet mógłby się podjąć, gdyby nie to, że...
- Nie zdążyłem zrobić zakupów po powrocie. Zamówienie czegoś na kolację będzie strasznym oszustwem, czy znajdziemy w wyborze menu kompromis? - Uniesiona pytająco brew ozdobiła jego twarz, nim mężczyzna podszedł do szafy i sięgnął po ubrania, które mógł na siebie włożyć, nawet jeżeli jakoś szczególnie się z tym nie spieszył.
- Też jesteś trochę okropna, wiesz? - rzucił, zerkając na nią zaledwie kątem oka. - Kusisz prysznicem, prowokujesz... tak nie powinna robić kobieta w ciąży - skwitował, a zaciśnięcie warg w cienką linię pomogło mu opanować chęć zaśmiania się.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

To zależy, czy chcesz się czuć gościem, czy...
Czy istniała alternatywa? Czy miała prawo oczekiwać czegoś więcej? Czy urwane w połowie pytanie dawało możliwość zadecydowania, kim miała być nie tylko w tym domu, ale również - przede wszystkim - w życiu Blake'a?
Dotychczas bowiem jej rola w męskiej codzienności była co najmniej nieokreślona i wielowymiarowa. Przez długi czas była przecież tylko znajomą, potem siostrą kobiety, z którą pragnął iść przez wszystkie czekające na niego lata i z którą pojawiał się na rodzinnych spotkaniach aż do tej jednej lipcowej nocy, gdy wszystkie plany i marzenia odebrała im przedwcześnie pukająca do drzwi śmierć. Kilkuletnia pauza przerwana była jedynie krótkim spotkaniem w więziennych murach, pośród których Charlotte niespodziewanie szukała ukojenia po kolejnej stracie. Doskonale znali jej smak, ale nawet to nie pogłębiło więzi, która odżyła dopiero ubiegłej zimy, gdy bożonarodzeniowy jarmark okazał się nie tylko miejscem umożliwiającym zakup świątecznych ozdób i prezentów, ale rozmowę, która zmieniła wszystko.
Przyjaciółka, kochanka, matka dziecka - zdążyła wejść w każdą z tych ról, ale mimo to wciąż czuła narastający niedosyt, każdego dnia zastanawiając się, czy możliwym było stanie się dla niego kimś chociaż w połowie tak ważnym, jak on dla niej?
- Czy...? - powtórzyła, zadzierając głowę. Ponowne spotkanie ich spojrzeń niosło ze sobą cały wachlarz emocji, których nie odważyła wypowiedzieć się na głos. Nie potrafiła za to pozbyć się wrażenia, że serce znów przyspieszyło, a jego rytm był słyszalny także dla mężczyzny. - Kim dla ciebie jestem, Blake? - Nie sądziła, że wypowiedzenie tego pytania mogłoby przyjść jej tak łatwo i że niosłoby ze sobą tak ogromną ulgę.
Do tej pory nie podejmowała próby wetknięcia ich relacji w określone ramy, bo elastyczność wydawała się stanowić nieodłączny element tej znajomości. Ufali sobie, mogli na siebie liczyć, byli zarówno wtedy, gdy wszystko było w porządku, ale również w chwilach, kiedy świat walił się im na głowy. To powinno wystarczyć; świadomość, że miało się kogoś takiego, że istniało miejsce, do którego mogli wrócić.
Z czasem jednak przebijająca się do serca niepewność wygrała ze wstrzemięźliwością uczuć oraz reakcji.
Chciała wiedzieć; kim była i kim mogła być. Dla niego, dla nich, również dla samej siebie, bo przecież bez tej wiedzy nie była w stanie wykonać kolejnego kroku.
Wspólnego lub samotnego.
Na pewno? Czy umiała gdziekolwiek iść bez niego? Czy chciała?
Nie.
Nie, kiedy zabrnęło to tak daleko.
Nie, kiedy wiedziała, że...

Kiwnęła głową, tym samym dając znak, że wiedziała; znała historię o zwichniętej kostce i fałszywym imieniu, ale to wciąż nie były informacje, które niosły odpowiedzi na zadane w głowie i na głos pytania. Przeciągający się w czasie dialog nie budził kobiecego zaufania, tak samo zresztą jak osoba Ariel, do której nieoczekiwanie zapałała jeszcze większą niechęcią.
Nie wiedziała, czy dlatego, że była kim była, czy może jednak dlatego, że przypominała osobę, której obecność znów była tak dosadnie odczuwalna.
Ivory.
Była jej siostrą. Może nie najlepszą przyjaciółką i nie najbliższą na świecie osobą, ale rodziną, a dla tej Charlotte była w stanie zrobić naprawdę wiele. Jej śmierć była szokiem i niosła ze sobą smutek, który już na zawsze miał pozostać w kobiecym sercu, choć przejście do porządku dziennego po tamtych tragicznych wydarzeniach okazało się koniecznością, dzięki której nie zwariowała - z powodu obaw, paranoi, licznych pytań i teorii, pośród których najczęściej padało jedno nazwisko.
Ivory.
Była jej siostrą, ale już nieobecną. Przeszłością, do której czasami wracała myślami, a z którą mogła zmierzyć się tylko wśród kamiennych tabliczek na cmentarzu. Była wspomnieniem, do którego wracała, ilekroć zaglądała do rodzinnych albumów ze zdjęciami lub kiedy myślała o tym, co obecnie łączyło ją z Blake'm.
Ivory.
Była jego narzeczoną, miłością jego życia, wyborem, którego nie powinna była podważać nawet teraz, gdy minęło tyle lat i gdy naiwnie sądziła, że przeszłość nie miała znaczenia, że mogli się od tego odciąć, że mogli...
Mogli?
- Rozumiem. - Czyżby?
Grymas niezadowolenia przemknął po jej zmęczonej twarzy, a iskierki w oczach jakby przygasły, kiedy przez kilka ulotnych sekund zdążyła przeanalizować powody, przez które znajdowali się tu i teraz. Wielokrotnie zastanawiała się nad tym, co skłoniło ich do puszczenia wszystkich hamulców i pozwolenia, by jedna noc stała się początkiem nowego rozdziału w życiu, które do tej pory zwykła określać mianem wspólnego. Zawsze jednak obserwowała to ze swojej perspektywy, starając się nie snuć teorii na temat tego, co działo się w sercu i umyśle Blake'a.
Teraz wiedziała. I nie była pewna, czy ta wiedza się jej podobała.
- Dokończymy tę rozmowę, kiedy dojdę do siebie po porodzie - zapewniła, kiedy znaleźli się w sypialni, gdzie i ona odnalazła dla siebie coś do ubrania. Słowa utrzymane w żartobliwym tonie były jedynie zasłoną dymną dla myśli, które krążyły wokół tematów mocno odległych od tego, jak wiele mogliby sobie wynagrodzić po kilkunastu długich tygodniach, ale Charlotte wcale nie oczekiwała, że Blake mógłby się w tym zorientować.
- Kim - zaczęła, przysiadając na skraju łóżka, a wzrok znów zatrzymując na wysokości męskich oczu - dla ciebie jestem? - Tym razem zadane pytanie pozbawione było zawadiackiej ciekawości czy chęci uzyskania jednoznacznie brzmiącej informacji o ich relacji.
Mogła być kimkolwiek, ale ogrom możliwości to wciąż było za mało.
Musiała wiedzieć, czy i ona do złudzenia przypominała mu dawną miłość i czy to właśnie te uczucia popchnęły go w kierunku jej otwartych tamtej nocy - i wielu innych - ramion; czy była siostrą niedoszłej żony, namiastką życia, którego pragnął z inną, czy może zaledwie kiepskim zamiennikiem, z którym nie mógł dzielić pasji i zainteresowań, z kim nie potrafił planować przyszłości, czy może jednak...
sobą; kobietą, która zwyczajnie się w nim zakochała.
- Powiedz. Proszę - dodała, wzrok opuszczając na wysokość zaokrąglonego brzucha, choć wcale nie chciała, by ten stał się myślą przewodnią udzielonej odpowiedzi.
Raz jeszcze prosiła o szczerość, nie uważając, by było to za dużo.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie lubili, kiedy było zbyt ł a t w o, a przewidywalność udzielonych przez drugą osobę odpowiedzi dudniła w podświadomości na długo przed tym, nim w dialogu zdążyła wybrzmieć głośno i odbić się od bębenków usznych. Unikali ograniczeń; przesadnie terytorialnego podejścia, burzowych fal porywczej zazdrości, która sztormem porywała pozytywne emocje i niszczyła je, gwałtownie rozbijając na milion drobnych kawałków o brzeg. Te potrafiły zranić głęboko; wbijając się rykoszetem w zabliźnioną już część, lub z premedytacją godziły tam, gdzie zaboleć miało najbardziej. Nie potrzebowali wyświechtanych definicji mających określić w sposób klarowny uczucia, a swoją relację woleli tworzyć na bieżąco, zamiast niezgrabnie wsuwać ją w sztywne ramy przyjętych norm relacji międzyludzkich. Byli s o b ą, doceniając komfort swobodnego przebywania w swoim towarzystwie. Wraz z połyskującymi w jasnym słońcu zaletami, jak i mnóstwem (w przypadku Griffitha) ciemnych wad, których nie potrafił rozmyć zimny deszcz.
Utknęli - bez głośnych protestów, świadomie, dlatego, że tego chcieli - w przestronnej kabinie prysznicowej, w jakiej nie mogło wydarzyć się nic złego. Unosząca się w powietrzu para miękko osiadła na szkle, tym samym płynnie przysłaniając wszystko, co działo się za nią, wszak liczyli się tylko oni. Dobrze im znana bańka mydlana miała trwać, bowiem ciężka aura poprzednich godzin wymagała stonowania przez coś odwrotnego; niesamowicie ł a t w e g o, zaś on - by wpleść więcej przyjemności w kradzione żałobie minuty - kilkoma złożonymi pocałunkami oznaczył strukturę kobiecego, jasnego ciała.
Mógł; brak wypowiedzianej na głos zgody nie kolidował z chęcią, w końcu nie od dziś była jego. Blake Griffith nie lubił się dzielić.
Ciepły oddech mieszał się z setką obaw, wątpliwości, gdybań, a wizja wspólnego zamieszkania zrównała się ze świadomością poczynionego kolejnego kroku, aby móc finalnie dotrzeć do jasnego ukształtowania formy, jaką przyjęła ich relacja.
Sprzeczności przewijały się między sobą, paradoksalnie łącząc się i splatając, bowiem nie lubili gdy było łatwo, czy tej łatwości potrzebowali? Po stanowczym zaprzeczeniu i odrzuceniu zazdrości, ta tliła się i unosiła nad nimi spiralnymi serpentynami, by ostatecznie wybuchnąć, tworząc wielki bałagan. Nieporządek w domu, który miał być ich wspólnym, bezpiecznym azylem. Wolnością tworzoną we dwoje, brakiem ograniczeń ze świadomością, że istnieje ktoś, na kim nam zależy.
Charlotte Hughes, po raz kolejny mieszasz mi w głowie.
Urwał w pół słowa myśl, spodziewając się, że Charlotte tego tak nie zostawi. Milcząco nie porzuci tej niewypowiedzianej kwestii; bez najmniejszej próby podjęcia tematu, aby móc wyłuskać z prezentowanego przez mężczyznę chaosu zgrabne określenie swojej osoby w zamieszkiwanych przez niego wnętrzach. Jej jasne źrenice lśniły miażdżącym bagażem pytań, a on nie był tchórzem, aby spróbować od nich uciec.
Była gościem, czy...
- Nie wiedziałem, czy będziesz chciała u mnie zostać, skoro niedawno przeprowadziłaś się do swojego domu. I nie wiem, jak chcesz się czuć tu, Charlotte. Czy jak gość, chcący złapać kilka głębszych oddechów i ruszyć dalej, czy potrafisz poczuć się tu jak u siebie - odpowiedział, najprawdopodobniej najbardziej szczerze i wyczerpująco, jak umiał. Nie sądził, że zaproponowanie jej - albo, co gorsza, narzucenie - swojej wizji miało równocześnie określać to, jak Lottie będzie odbierała swój pobyt na Phinney Ridge. Chciał zostawić jej dowolność, nie tłamsić żadnymi ograniczeniami, terminami, ani nazewnictwem.
Przed kilkoma minutami sądził, że jednoznaczne nazwanie Ariel - i tego, kim dla niego była - nie należało do najprostszych, tak konsternacja po raz kolejny (może nawet wyraźniej) pojawiła się na jego twarzy, gdy blondynka posłała mu następne pytanie. Nie wiedział co takiego ją sprowokowało do zadania go, aczkolwiek nie był na tyle naiwny, by stwierdzić, że się go nie spodziewał.
Może tylko wydawało mu się, że było w porządku, kiedy swobodnie lawirowali czerpiąc co dla nich najlepsze z mnogości nazewnictwa uczuć, emocji, relacji.
Kim była dla niego Charlotte Hughes?
Nie zdążył odpowiedzieć, a rozchylone w chęci wyrzucenia w eter kilku wyjaśnień usta złączyły się, gdzieś między jej rozumiem a zapowiedzią rozmowy, kiedy dojdzie do siebie. Zgubił się w licznych tematach, jako priorytetowy pozostawiając ten, który przywołała po przekroczeniu przez mężczyznę progu sypialni.
- Nigdy nie porównywałem cię do Ivy - wyjaśnił na wstępie, podświadomie czując, że to mogło w znacznym stopniu nakierować tor ich rozmowy na tak grząski, usłany niepewnościami teren. Nie planował - ani teraz, ani wcześniej - w jakikolwiek sposób doszukiwać się podobieństw, albo odnotowywać różnic między obiema, by wyciągnąć je w dogodnym momencie niczym as z rękawa.
- Parę miesięcy temu nie zaproponowałem sypialni w nadziei, że wylądujemy w łóżku, bym mógł porównać po wszystkim - dodał gorzko, wciągając na siebie koszulkę, a później chwytając bokserki, które założył nim zbliżył się do krawędzi łóżka, aby zrównać swoje spojrzenie z tym kobiecym. Zaciśnięta nerwowo szczęka rozluźniła się, a spomiędzy warg wyrwało ciężkie westchnięcie pełne rezygnacji wobec tego, jak mógł wypaść w jej oczach po tym jednym, krótkim wyznaniu o paru podobieństwach - jak się okazało - przyrodnich sióstr.
- Nie jestem tak pokręcony, Lottie, by wmówić sobie, że mi na tobie zależy, bo dawniej zależało mi na niej. - Kilkukrotne pokręcenie głową nastąpiło równocześnie z rozłożeniem rąk na boki. Nie wiedział, czy mu uwierzy w to, co powiedział; czy da wiarę w cokolwiek, co wyszło tego dnia z jego ust, lecz starał się. Próbował, nawet jeżeli mówienie o emocjach - i przyznawanie się do nich - było czymś, czego robić nie potrafił.
- To było sześć lat temu - rzucił cicho i usiadł obok, nawet jeśli usadowił się na innej krawędzi łóżka, niżeli ta zajmowana przez Hughes, a on mógł zaledwie omieść przelotnym spojrzeniem kobiecy profil. - Pamiętasz, jak powiedziałem ci, że masz więcej nie przychodzić? Że albo spotkamy się na wolności, albo wcale? - zagaił nieoczekiwanie, jednak nie kontynuował od razu, aby mogła odnaleźć w pamięci tę konkretną klatkę z zamierzchłych, więziennych czasów Griffitha. W jego ówczesnym tonie pobrzmiewała nonszalancja, może nawet żartobliwy ton, choć w gasnących źrenicach od dawna brakowało nadziei na odzyskanie choćby namiastki dawnego życia. Czające się w odmętach myśli ciemne wizje nie były widoczne dla nikogo, ale - na szczęście? - wtedy okazał się zbyt wielkim tchórzem, by wcielić je w życie.
Albo jego koniec.
- Uratowałaś mnie więcej razy, niż może ci się wydawać, Hughes. -
Krótki, kącikowy uśmiech pojawił się na ułamek sekundy, aczkolwiek nie miał zbyt wiele wspólnego ze szczerym rozbawieniem. Nieprzyjemnie było przyznawać się do słabości, szczególnie takich, których się wstydziło.
- Może to ja powinienem zapytać kim chciałabyś dla mnie być -
skwitował, wychylając się bardziej do przodu, by sprowokować ją do spojrzenia na niego. - Jeśli wiesz, kim ja jestem dla ciebie.
Miała prawo być niezadowolona, że nie odpowiedział precyzyjnie ani jednoznacznie, ale potok słów, propozycji i zapewnień, które tego dnia przegoniły chmurę niepewności jakie mogły spowodować ulewy i burze, wydawał mu się czymś bardzo wymownym.
- Tylko błagam, nie mów, że potrzebujesz jedynie przyjaciela. Nie wiem, czy mnie na to stać, skoro samo lubienie przestało mi wystarczać. - Nieco lżejszy ton miał za zadanie sprawić, by atmosfera nie była w dalszym ciągu tak przytłaczająca, a wróciła dobrze znana im swoboda.

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”