WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Krok za krokiem.
Obie siostry, obok siebie - ramię w ramię, pełne wdzięku, równie piękne - oświetlone czerwono-pomarańczowym światłem zachodzącego słońca - wyprostowane, zgrabne i poniekąd radosne; znające się całe życie, a w rzeczywistości nie wiedzące o sobie właściwie nic - pałające do siebie miłością wzajemną, uczciwą, szczerą lecz niekiedy stosowaną również wobec najgorszych wrogów. Która była lepsza? Owe pytanie zadawane bywało często, przez bliskich - dalekich, jak i nic nie znaczących członków brytyjskiej szlachty.
Eamon Korven nie był jedynym, który zapragnął mieć je obie - ale pierwszym, który tego dokonał. Niestety, nieświadomy konsekwencjami mącenia młódkom w głowach powolnie mógł doprowadzić do prawdopodobnie największego wybuchu (porównywalnego do Armagedonu) w dziejach rodu Britton'ów. Dziewczęta nie lubiły się dzielić, nawet w młodości posiadały własne zabawki (wywlekały się przeogromne awantury, jak jedna drugiej którąś podwędziła), a w tym przypadku było jeszcze gorzej, albowiem chodziło tu o mężczyznę, „obiekt westchnień” - istotę godną zawładnąć ich sercami - duszami, ciałem; nie był zwykłą zachcianką - nie rywalizowały o niego (ech, bo o sobie nie wiedziały), ale każda zakochiwała się w nim na własny (przeuroczy!) sposób. Cóż, nawet ich miłość była inna - Rosie kochała mocno, obsesyjnie - w pewnym rodzaju z wyzwoleniem, za to Deonne przerażało to uczucie, dopiero co je odkrywała - niczym jakby odkąd się urodziła była niewidoma i to dzięki Korvenowi odzyskiwała wzrok. Zaczynała widzieć barwy, kształty - ale i tak wszystko kręciło się wokół jego osoby.
Wchłonął je obie - ale której pragnął bardziej?
Czy da się kochać dwie osoby jednocześnie? Czy owe uczucia są wtedy do siebie podobne? A co jeśli w całym wszechświecie jest nam przeznaczona tylko jedna osoba? Czy zakochujemy się tylko raz? A inne, następne miłości - nigdy jej nie dorównają? Deonne zastanawiała nad tymi istotnymi pytaniami przez minione trzy dni - krążyły one nieustannie po jej jasnej łepetynce - niejednokrotnie starała się uzyskać odpowiedzi od gwiazd (czyli zdaniem dziewczyny „zbłąkanych dusz”) - co noc wychodziła na balkon, by móc się w nie wpatrywać, lecz zawsze towarzyszyła jej przy tym cisza (choć niekiedy można było usłyszeć jedynie „śpiew” sów). Niestety, lecz w odróżnieniu od Eamona, Deonne całą swoją uwagę poświęcała nad myśleniu o nim - niezależnie gdzie lub z kim się znajdowała - nie mogła przestać; była zła, że ją zostawił - zła (i rozczarowana!) że wyjechał znowu bez słowa, a także zrozpaczona i utęskniona za jego dotykiem.
Właśnie z tego powodu jego widok wpędzał ją w histerię, chciała aby byli tylko we dwoje - dlaczego nie przyszedł? Nie dawał żadnego znaku? Dlaczego nawet na nią nie patrzył? - by znowu ją pocałował, oddał choćby tyci rąbek swojego zainteresowania - ale znajdowali się w tłumie, ale... on skupiał się na Rosalie. Błękitne spojrzenie uchwyciło brązowe, była zdziwiona - zaniepokojona, zdezorientowana - i... co to za uczucie, dziwne, niespotykane - niepokojące, a zarazem tak silne, że aż robiło się jej gorąco, czyżby miała za chwilkę zemdleć? - Deonne Britton - dwudziestotrzyletnia dama, pierworodna - ukochana córeczka Normana - nauczyła się (dzięki Imkowi) nowego uczucia, czyli zazdrości - która z każdym słowem, bądź radosnym zerknięciem Edgara rozrastała się niczym kująca, krwiście czerwona - róża. (ach, te dwuznaczności) - Chętnie. - wyraźnie nastoletnio irytujący głos Rosie wyrwał jasnowłosą z głębokich rozmyślań. Choć Kwiatuszek nie miał zbyt dużej ochoty na przechadzki a kto był tego powodem, to jednak pozostanie ze starszyzną nie wpisywało się w poczet ciekawych zajęć - a także nie chciała zostać pośmiewiskiem, poza tym dlaczego Dea miałaby iść w towarzystwie dwóch przystojnych kawalerów. Trzeba troszeczkę namieszać.
Szli we czwórkę, Deonne (jak zwykle) z przodu, zbierająca uwagę wszystkich - a Rosie z tyłu, dokładnie w jej cieniu. Dziewczę z początku zignorowało słowa starszego Korvena, aby skupić się na młodszym. - Edgarze, podobała mi się wstążka, którą podarowałeś Dei... - a która została w posiadłości Eamona, zapewne będąc już cała w kurzu. - ...pamiętasz gdzie ją zakupiłeś? - uśmiechnęła się szeroko i dopiero po uzyskaniu odpowiedzi zerknęła w stronę księgowego. - Dlatego zacząłeś tańczyć z moją siostrą? - w głosie szatynki mógł wyczuć nutkę kpiny. - Zrobiłeś dokładnie to samo co każdy mężczyzna. - bawiłeś się ze mną, aby później pójść do niej. - Zdziwiło mnie tylko to, że z Tobą wyszła. - cóż, Dea nigdy przedtem nie sprzeciwiłaby się ojcu, a Norman nie wyglądał na zadowolonego z tego obrotu sprawy. - Gdzie ją zabrałeś? I co jej pokazałeś? - to samo co mi, hehehe - próbowała grać, udawać że nic „ją nie rusza” - ale ciekawość, oraz obawa że mogliby - że dał Dei więcej siebie - sprawiało, że Rosalie czuła, że jeszcze bardziej oszaleję. - Widziałam jak na nią wtedy patrzyłeś... - udało się, czyżby „strzeliła w dziesiątkę?” Co teraz powiesz, Eamonie? Jak zamydlisz jednej oczy, gdy patrzy też druga? Jaką magiczną sztuczkę teraz pokażesz?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Eamon wiedział, że popełnił błąd. Gdyby mógł cofnąć czas nigdy nie wsiadłby do powozu Deonne, nie poddałby się impulsowi złożonemu z irytacji widokiem niegdysiejszej ukochanej oraz alkoholowego szumu w głowie. Bardziej żałował zbliżenia z tą drugą Britton. Na chwilę obecną do Rosie pałał autentyczną sympatią. Starsza z sióstr jawiła się jako pociągający, zakazany owoc. Była niewinna – a niewinność przyciągała księgowego, który w większości obcował raczej z przedstawicielkami płci pięknej pozbawionymi wszelkich skrupułów. Z drugiej strony, chociaż kusząca - nie była ona czymś z czym Korven potrafił wejść w głębsze interakcje. Lepiej radził sobie z tym rozwiązłymi kobietami. Pochodziły z tego samego świata co on - bo ostatecznie brak małżonki decydował o poziomie degeneracji oraz rozkładu duszy. Mężczyzna pozbawiony żony nie umiał kontrolować swych instynktów i prędzej czy później wpadał w pułapkę grzechu. Ileż plotek wirowało niegdyś pośród socjety! Ile języków staczało pogłoski dotyczące rzekomych podbojów ciemnookiego kawalera? Szczęśliwie, ludzi stosunkowo szybko znudziło wymyślanie niestworzonych historyjek i zmienili swój obiekt zainteresowań. Eamon został dobrą partą, człowiekiem o wysokim wykształceniu, wyuczonych manierach acz pozbawionym filtru. Buntownikiem i zagadką. Miło było posiadać w towarzystwie taką żywą, oddychającą tajemnicę.
Brunet powiódł spojrzeniem w stronę idącego obok Kwiatuszka. Docierało do niego jak wiele przykrości musiał jej sprawić i po prawdzie, ułamało mu to kawałek serca. Pomimo pozorów, nigdy nie chciał nikogo ranić. – Taniec nie jest chyba niczym zdrożnym. – posławszy dziewczęciu delikatny uśmiech, wsunął między wargi drewnianą końcówkę nabitej fajki. – Jak na nią patrzyłem? Wydawało Ci się, Rosalie. Zabrałem ją do domu. Moim obowiązkiem, jako przyszłego szwagra, jest zadbanie o bezpieczeństwo panny młodej; jeżeli mój brat pozostaje niedysponowany. – nieco kąśliwa, aczkolwiek jednocześnie wyjątkowo uprzejma uwaga dotycząca Edgara. Na ułamki sekund wbił ślepia w plecy braciszka, by naraz powtórnie zerknąć na Rosie. – Nie wydaje mi się również, abyś miała jakiekolwiek podstawy do zarzucania mnie gradobiciem pytań. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, prawda? Przynajmniej taką miałem nadzieję. – sposób wypowiedzi i logika w myśleniu księgowego zdecydowanie płynęły na jego korzyść. Nie dawał po sobie poznać, aby jakakolwiek część wypowiedzi średniej Britton zrobiła na nim wrażenie. Symultanicznie miękkość tonów na jakich płynęły wyrzucane przez niego komunikaty zdawały się nie do zarzucenia. Głos Eamona był spokojny, ciepły, nieco delikatniejszy niż zwykle jak gdyby wyjątkowo odrzucił charakterystyczną mu szorstkość. – Uważam również, iż czynienie jakichkolwiek insynuacji jest nietaktowne i może zaszkodzić wyłącznie Twojej siostrze. – tutaj strzelił w dziesiątkę z nadzieją na ucieszenie młódki.
Zbliżyli się do brzegu strumienia w którym kilkoro dzieci stało po łydki w wodzie i chlapało nią dokoła. Zebrały się tutaj małe grupki lub pary oczekujące na nadchodzące atrakcje. Stojący niedaleko plebejusz (tu: zamieszkały w okolicy, człowiek niższej warstwy społecznej) machnął ręką do Eamona; ten chętnie odmachał co zapewne zostało odczytane jako zaproszenie do rozmowy. Poprawiając spodnie na oko pięćdziesięcioletni szatyn przybliżył się a wraz z nim przybliżył się do nich zapach ziemi oraz siana z nutką alkoholu gdzieś w tle.
-Eamon! I Edgar... rzecz jasna... – niepewnie kiwnął ku rudowłosemu, by prędko skoncentrować uwagę na starszym z braci. – Gilly została w domu, siedzi przy małym. Oka z niego nie spuszcza. Więcej nie pozwolimy mu zachorować, ey? – rzuciwszy okiem na stojącą obok Różyczkę posłał jej uśmiech. – Rosalie, Deonne; Walter Grimbell. Ojciec Gillian. Mam szczęście zatrudniać ją jako podkuchenną.A żeby tylko podkuchenną. Czego ona nie robi, eh? – dumny z córki nie potrafił ukryć pewnego rodzaju dezaprobaty, kiedy patrzył na piękne arystokratki. Bo co takie potrafią, poza wyglądaniem albo haftowaniem piesków na obrusach? Uczą się szeregu umiejętności, których i tak nie będą wykorzystywały skoro zamierzają posiadać sztab służby. – Zostaniesz do wieczora, ey...? – szybko rozweselał, spoglądając na bruneta z dzikim błyskiem w oku. – Musisz zostać. Złamiesz Peggy serce jeżeli nie zostaniesz. To jedyny dzień w roku, gdy moja stara żonka może zatańczyć z Wielkim Panem! – na słowa „wielki pan” wyrzucił ręce do przodu, nie mając absolutnie niczego złego na myśli. Księgowy wykrzywił wargi. – Nie, raczej nie przyjdzie nam zostać. Mamy inne sprawy do załatwienia. – pytanie nie było skierowane do niego, ale to Edgar zabrał głos; automatycznie prostując plecy jakby pragnął wystrzelić w niebo i stać się wyższym od górującego nad nim Walta. – Ohh, no przykro mi... – nie było mu przykro. – Cóż, panicz Edgar nie chce zostać; ale Wy zostaniecie, co? – lekceważące podejście Waltera sprawiło, że nos rudego pokryła minimalna purpura. Zielone ślepia wpatrywały się z wyczekiwaniem w Eamona i Rose; raz po raz zezując na blondynkę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z Rosalie było ciężko - spostrzegawczość wywodziła się z natury młódki. Od dziecka uczona obserwacji, oraz z lekka manipulacji - wdrążała się w elitarny świat; wprawdzie była do niego bardziej przygotowana niż sama Deonne. Możliwe, że gdyby plotki na temat jej cnoty nie ujrzały światła dziennego - to ona teraz wybierałaby najlepszy materiał dla swej sukni ślubnej - tak przynajmniej sobie to wyobrażała, albowiem w oczach innych jawiła się jako osoba obiecująca, aczkolwiek wyłącznie do namieszania. „Niezłe z Ciebie ziółko” - potarzał wielokrotnie Norman napotykając młodszą córkę na „gorącym uczynku.”
Właśnie dlatego uważała, że ma rację - iż spojrzenie Eamon'a nie było jedynie kwestią zaopiekowania się własną (przyszła-lecz-jeszcze-nie-doszła) szwagierką - nic nigdy przedtem średniej Britton nie umknęło; więc zapewne i w tym przypadku było tak samo, nawet jeżeli łamało to dziewczynie nie-tak-żelazne serduszko. Cóż poradzić, Korven działał na kobiety - nie chodziło tu wyłącznie o status majątkowy, bądź pozycję pośród socjety. Posiadał w sobie tajemniczość, charyzmę i niezidentyfikowany „błysk w oku” dzięki któremu zapewne połowa znajdujących się tutaj panien rozłożyłaby przed nim nogi. - Przyjaciele nie kłamią. - odpowiedziała z wymownym wzruszeniem ramion, jakby wszystkie wypowiedzi bruneta nie zrobiły na nastolatce żadnego wrażenia. - Gdybyś rzeczywiście darzył mnie choć delikatną sympatią, nie zostawiłbyś samej pośród nich... - czyli tych wszystkich zadufanych w sobie księżniczek, którym zdążyła się już pochwalić kto jest jej partnerem podczas tegorocznego balu. - ...aby zacząć tańczyć z moją siostrą. - bo chociaż pierworodna (jak zawsze) zrobiła furorę porzucając bez słowa Edgara - to jednak kilka plotek już zdążyło narodzić się względem Różyczki - zawsze znajdującej się krok z tyłu za nieustannie błyszczącą Deonne Colette Britton - Z naszej dwójki to tylko Ty możesz jej zaszkodzić. - może i Rosie nie należała do zbyt mądrych dziewczynek, ale do jej wybijających się poza szereg cech zaliczała się także złośliość/bezczelność - mimo to nigdy nie zrobiłaby niczego (a tak jej przynajmniej się zdawało) - co mogłoby skrzywdzić Deę - tak mocno, żeby sobie z tym nie poradziła. Eamon miał większą władzę - mógłby zniszczyć najstarszą Britton jednym zdaniem/ruchem dłoni. - Na balu był również mój ojciec, on mógł ją zabrać, ale to Ty wolałeś stać się jej wybawcą. Nie wmówisz mi, że jest inaczej. - w taki sposób widziała do młódka, jej narzeczony się upił - a jego brat zadecydował wykorzystać okazję.
Odwróciła łepetynę by móc na niego spojrzeć - czuła jak jego czarne ślepia przenikają przez jej bladą skórę, lubiła gdy na nią patrzył. Mógł patrzeć jak tylko chciał; z pogardą, wtrętem, złością - rozczarowaniem - byłaby dla niego wszystkim czego w danym momencie potrzebował... tylko...


...chciała, aby się przyznał jej rację.
Chciała, aby to powiedział...
Powiedział to co...
każdy mężczyzna, któremu pozwoliła wejść do swojego ciała i serca.
To, że woli...
To, że jej pragnie...
To, że o niej myśli...
Każdego dnia i nocy.
O...
o...
Deonne Colette Britton.




Ponieważ nikt nigdy o tym nie wiedział.
Nikt nigdy tego na głos nie powiedział.
Lecz Rosalie Cordelia Birtton lubiła kajać się w swojej niegodności.
Względem miłości i innych wspaniałości, które mogłyby jej się przytrafić.
Gdyby nie...
Nienawidzę Cię, Deonne Colette Britton
Dlaczego nie mogę być Tobą?


- Choć raz mógłbyś mnie wybrać.


Chłodny wiatr przetarł jej odkryte ramiona, gdy stali przy brzegu strumienia, przesunęła wzrokiem po chlapiących się nawzajem dzieciach, starcu który starał się zainteresować Eamona, aż ostatecznie jasne oczęta zakwitły na sylwetce Dei - nawet blask zachodzącego słońca wolał przykleić się do niej, praktycznie nie zahaczając o ciało Róży.
Wypowiedź Edgara rozbawiła szatynkę, a że Róża nie miała skrupułów z pomiędzy jej warg wydobył się cichy rechot - niektórzy mogliby pomylić go z odgłosami żaby. - Dziękuję za zaproszenie. Bardzo chętnie bym została, ale jestem zmuszona powrócić dziś wcześniej do posiadłości. Mamy zjeść rodzinną kolację. - widząc zmieszanie Deonne, Rosie nie mogła ukryć narastającej w niej satysfakcji. - A ja za to nie wyobrażam sobie, abym spędziła ten wieczór gdziekolwiek indziej. Zostaję. Zechcesz mi potowarzyszyć Eamonie? - kątem oka zerknęła na zdystansowaną starszą siostrę, wiedząc że przystojniejszy pierworodny brat nie pozostawi samotnej „damy w opałach.”

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdy nie była w pobliżu, kiedy znajdowała się w oddali nie doświadczał takich wyrzutów sumienia. Jednak teraz szła obok niego i choć ukrywała swoje rozczarowanie – potrafił dosłyszeć je w sposobie w jaki rozkładała akcent na niektórych słowach. Czuł się źle z tym co zrobił. Dał się porwać, przesadził. Przesadził. Ah, jakże idiotyczne słowo na określenie jego perfidnego zachowania! Zachował się karygodnie, niemniej ukucie poczucia winy pojawiało się dopiero podczas obcowania z Różyczką. Ponieważ prawda jest taka, że nie chciał jej ranić. Lubił Kwiatuszka. Była autentyczna. Prawdziwa pośród fałszu. Nie należała do tych naiwnych dziewcząt za jaką (wciąż jeszcze) uznawał jej siostrę – istot stworzonych do podążania wyznaczoną ścieżką, nie kwestionujących społecznego porządku działającego na ich niekorzyść. Róża była zdecydowanie inna od pozostałych przedstawicielek płci pięknej. Nie zasługiwała na to, co zgotował jej los ani też na dodatkowe poniżenia. Dlatego milczał. Mógłby wejść w dyskusje, potrafiłby przegadać (czyżby...?) bądź przynajmniej wdać się w dłuższą, nierozstrzygniętą dyskusję. Nie zrobił tego. Jedyne co umiał teraz dla niej zrobić to trwać w ciszy, tym samym w jakimś stopniu oferując jej zwycięstwo. Pozorne zwycięstwo, bo przecież w tej rozgrywce Rosie absolutnie nie wygrywała.
W duchu ucieszył się, że Deonne i Edgar odejdą. Ich towarzystwo jawiło się jako ciężar. Wcale nie zazdrościł przyszłej młodej parze – zapewne czekał ich niezręczny wieczór w dusznym salonie, z rodzicami mówiącymi znacznie więcej od narzeczeństwa. Edgar znowu powie coś, co sprawi; iż brwi Normana podmarszczą się w subtelnym niezrozumieniu, które zinterpretowane zostanie jako dezaprobata. Rudowłosy znowu wypije nieco więcej niż powinien, by ostatecznie wylewać frustracje uszczypliwymi komentarzami. Tymczasem Rose... Chciała zostać. Co oznaczało, że była gotowa zakopać topór wojenny, prawda?
- Mhm. Nie wyobrażam sobie możliwości złamania Peggy serca. – brunet posłał Rose delikatny uśmiech sugerujący, że „stara żonka” Waltera wcale nie jest przyczyną decyzji o pozostaniu. Kątem oka zerknął na Deonne, tylko; by wyłapać spojrzenie swojego brata. Ślepia podoficera wwiercały się w księgowego z tym dziwnym rodzajem wrogości jaka narodziła się pomiędzy dotychczas zgodnymi braćmi w ostatnim czasie. – Tymczasem, może......może pokażesz Rosalie konkurs na najładniejszego cielaka a ja zabiorę Deonne na polanę. – Eamonowi nawet brew nie drgnęła pomimo złośliwości w tonie rudzielca. – Chcesz zobaczyć najpiękniejsze cielę we wszechświecie? – zamiast skupiać się na bratu, mężczyzna od razu skoncentrował uwagę na towarzyszce. Po chwili Edgar pociągnął Deę w innym kierunku, a po kiwnięciu Walterowi głową starszy Korven zaoferował swoje ramię Róży i ruszyli w stronę drewnianym zabudowań na lewo. – Obawiam się, że najprzystojniejszy cielak we wsi właśnie zabrał się z Twoją siostrzyczką na wypas... – oho, ups. Cóż... Edgar zasłużył, a ile też można znosić idiotyczne komentarze podlotka bez cienia irytacji?
Z wielkiej, otwartej stodoły wydobywały się śmiechy i rozmowy. Fajka wypuściła obłok szarego, cienkiego dymu. - Czy moglibyśmy zapomnieć o tamtej sytuacji?wolał o niej zapomnieć. – Masz rację. Nie powinienem był Cię zostawiać. Zachowałem się paskudnie. Następnym razem obiecuję tego nie zrobić.następnym razem. Czyli nadejdzie następny raz...? Cóż, powyższe mężczyzna wypowiedział lekko, bezwiednie. Szczerze. Pewna cząstka Korvena liczyła na kolejny raz. Cholera, naprawdę polubił Rosie. Tylko jak gdyby czas, miejsce, okoliczności... nie działały na ich korzyść. Pewnie w innym wcieleniu staliby się idealną parą. – Wybacz mi. – przed wejściem do budynku Eamon przystanął by zwrócić się ku dziewczynie. Oczyma objął całą, nieco pyzatą buzię. Kąciki warg drgnęły mu nieznacznie. Wolną ręką poprawił niesforny lok spływający na szczupłe ramię.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Myślała, że udaję dobrze - sądziła, że na tyle nauczyła się prawdziwego życia, iż nikt nie będzie już w stanie poharatać jej malutkiego serca. Lecz stało się - brązowooki, wysoki brunet - z czarującym uśmiechem, choć wydawać się mogło, że to poczciwy panicz - wpłynął na uczucia Rosalie tak mocno, że za każdym razem gdy na niego spoglądała zaczynało kręcić się w jej głowie. Niestety, sama była sobie wina - niepotrzebnie zaufała, niepotrzebnie dawała sobie nadzieję, niepotrzebnie uznała, iż Eamon Korven będzie tym, który ją uratuję od niesprawiedliwości tego świata. Nikt nie był w stanie tego zrobić - nawet ona sama. Świat był stworzony pod mężczyzn - to oni o wszystkim decydowali, gdy Rosie zapragnęła uciec z domu i stać się własnym „kowalem losu” zapewne zostałaby skreślona ze wszystkich form society - byłby wygnańcem, odmieńcem (a co inne to przecież złe) - zostałaby wydziedziczona i zapomniana (na siłę) - by przypadkiem młodsze pokolenia nie poznały prawdziwej historii - że ktoś mógłby być nie posłuszny wobec władzy.
- Peggy jest teraz najważniejsza. - odpowiedziała bez nutki kpiny w tonie głosu, bo choć niezależnie jak bardzo była na niego zła, bądź nim rozczarowana - ujrzenie Eamona w objęciach podstarzałej kury domowej jawiło się jako bezcenny widok. Niemiłosiernie cieszyła się, że Deonne tego nie zobaczy - iż ominie ją zabawa, w której to sama Różyczka będzie błyszczeć - cóż, mimo wszystko potrafiła dogadać się z niższą klasą społeczną - czasem wydawało się szatynce, że to bardziej do nich pasuję. Te wszystkie bale, dostojne dania jak i stroje nie leżały w jej naturze - może nie należała do chłopczyc, ale zdecydowanie wolała spędzić popołudnie w stogu siana niż na wspólnej, rodzinnej wieczerzy. - Lepsze ciele niż: „O mój Boże, Deonne - czy nie widzisz jak moje włosy lśnią przy blasku słońca? Mienią się jak najzłotsza rdza. Chodźmy z tej polany szybko, ponieważ kwiaty więdną od mojego piękna!!!!! A moja skóra płonie, nie mogę się spalić, przecież należę do błękitnej krwi!!!” - wypowiadając te słowa, starała się wychwycić identyczny akcent jak i gestykulacje Edgara - a była w tym naprawdę dobra - wręcz urodzona aktoreczka. - Rosalie! - z pomiędzy nich wydobył się głośny, a zarazem wyraźny głos dezaprobaty najstarszej Britton. - No co? - odrzuciła od niechcenia Różyczka. - Twoje zachowanie było bardzo nietaktowne. Masz natychmiast przeprosić. - skitowała blondwłosa Britton krzyżując ramiona. - Przestań mieć kija w dupie Nie będziesz mi rozkazywać, bo nie jesteś moją matką. - cóż, wbrew pozorom Rose była jeszcze głupiutką nastolatką, której w głowie była jedynie rozrywka; może i przeszła wiele, lecz nie aż tak dużo się nauczyło.
Gdy przyszli państwo Korven odeszli w pośpiechu, dziewczę przez kilka sekund nadal się śmiało - powolnie kierując się za Eamonem oraz gospodarzem dzisiejszej biesiady. - Zapomnę o niej, pod jednym warunkiem. - mruknęła niepewnie zerkając w stronę mężczyzny, by ostatecznie wyciągnąć dłoń, zabrać z jego ręki fajkę i wsunąć sobie do ust. - Chcę, żebyś odpowiedział mi tylko na jedno pytanie. - zaciągnęła się dymem, niestety nie była to najlepsza (kolejna) decyzja dziewczyny ponieważ zaczęła się krztusić; wygięła się w pół - dopiero za około pół minuty dochodząc do siebie. - Dlaczego mnie wtedy dla niej zostawiłeś? - uniosła wymownie jedną brew wyżej oddając mu faję i lokując swe szare oczęta na jego ciemnych tęczówkach. - Dawno Ci wybaczyłam, po prostu lubię się droczyć. - po części tak, była w tym prawda, zaś z drugiej strony Rosie nie sądziła, że Eamon kiedykolwiek przy niej jeszcze zawita.
Z oczekiwaniem na odpowiedź, splotła palcami ich dłonie. - Mogę mieć zaklepany taniec przed Panią Peggy? - uśmiechnęła się nieco szerzej, gdy nie było obu rodzin w pobliżu arystokratka się całkowicie rozluźniała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tylko w sytuacjach takich jak ta Rosie dawała po sobie poznać jak młodą jest jeszcze istotką. W innych okolicznościach wyglądała i zachowywała się jak najstarsza z sióstr. Ciężar doświadczenia wymalowywał jej na buzi grymasy zwykle noszone przez zdecydowanie dojrzalsze kobiety. Nie prezentowała się staro; nie. Prędzej dojrzale. Wypinała pierś z pewnością siebie godną osoby, która widziała i doświadczyła niemało. Szanował ją i lubił, nieświadomie bardziej niż przypuszczał. Symultanicznie dawał jej powyższym coś, czego nie dawała reszta społeczeństwa. Nawet krztusząc się dymem ta forma dziecinności zradzała w Eamonie pewien przyjemny rodzaj ciepła, rozsadzający klatkę piersiową, łaskoczący w ramionach. – Dlaczego... – nie musiał długo rozmyślać. – To była spontaniczna decyzja. Ja wymyśliłem plan zniknięcia z balu oraz upokorzenia Edgara. Uważam, że mu się należało. – w zamyśleniu sunął wzrokiem po bezchmurnym niebie, drapiąc się równocześnie po policzku. Dzisiaj nie był ogolony tak jak na londyńskim balu. Tutaj mógł pozwolić sobie na delikatny zarost. Kilkudniowy zarościk sprawiał, iż mężczyzna wpasowywał się w otoczenie. Przynależał do tego miejsca podobnie jak dzieci bawiące się przy strumieniu, Walter Grimbell, grupy młodych farmerów śmiejących się nad drewnianymi kuflami. – Nie pomyślałem nad tym zbyt długo. Postanowiłem jej pomóc a później... – zawahał się, zerknął na Rosie by naraz wybrać szczerość. – Planowałem wrócić na salę, ale wpadłem na dawną znajomą; której obecność odrobinę popsuła mi nastrój. Stąd, całkiem niepotrzebny, impuls wejścia do powozu i właściwie, nazwijmy rzeczy po imieniu, ucieczki przed wspomnianą znajomą. – znajomych osób mogło być wiele. Niekoniecznie hrabina. W zasadzie, hrabina nie powinna przyjść na myśl jako pierwsza – przynajmniej nie przyszłaby na myśl komuś innemu: partnerowi w biznesie bądź przyjacielowi od gry w wista. – Czemu mam wrażenie, że między Tobą a Deonne pojawiła się niedawno jakaś nietypowa rywalizacja...? – niedelikatni przymrużywszy oczęta, naraz utworzył między nim a dziewczyną większy dystans celem przepuszczenia pary wychodzącej ze stodoły. Właśnie wtedy, kiedy znowu wykonał krok w kierunku Rosalie poczuł jej rękę wsuwającą się w jego dłoń. Nieco zaskoczył go ten gest, aczkolwiek wyłożył sprawę jasno – postrzegał ich relację jako przyjacielską. Więc musiała rozumieć co robi; prawda? Nie zdziała zbyt wiele, nie zmusi go do zmiany zdania... Było wiele powodów, by zabrać rękę; ale biorąc pod uwagę wszelkie „za” i „przeciw” i początkowy charakter ich przyjaźni – zbudowanej jako frontu przeciwko konwenansom, celem siania zamętu oraz tworzenia durnych ploteczek – nie miał nic przeciwko. – Oczywiście. Dzisiaj nie zamierzam Cię dla nikogo zostawiać...
I tak się stało. Do końca wieczora nie odstępował Różyczki na krok. Pozwalał trzymać swą dłoń, ciągnąć się za ramię do kolejnych atrakcji. Obserwował ją dokładnie, gdy przechylała trzeci kufel piwa i nie złamał przysięgi – pierwszy taniec należał do niej. Trzeci oraz czwarty również. Z dziwnym rozczuleniem przypatrywał się jak córka wielkiego arystokraty po namowach okolicznych dziewcząt podobnie jak one zsuwa swe piękne pantofle ze stóp, łapie je i lekko zataczając uczy się tańca pod okiem nowych znajomych. O dwudziestej drugiej siostrzeniec Waltera odpalił domowej roboty fajerwerki, by prędko dostać przez ucho od matki; kiedy wynalazek chłopaka – z początku zrobiwszy furorę – szybko zaczął zamieniać się w potencjalne narzędzie masowego rażenia sypiąc iskry aż po brzeg skrzącego się źródła. Zabawa z wolna dobiegała końca. Stojąc na granicy festynu, obydwoje przypatrywali się plebejuszom leniwie składającym stragany bądź przesuwającym stoły w głąb otwartej szopy z której wydobywało się migotające światło umierających świec. – Zabiorę Cię do domu. – rzucił półgłosem, kątem oka przypatrując się rozczochranym puklom. W mroku ich barwa przypominała ciemny odcień olchy. Objął szatynkę w pasie i automatycznie w ochronnym odruchu nieco przycisnął do piersi; gdy tuż obok przebiegła grupka nastolatków, którym najwyraźniej wciąż jeszcze mało było wrażeń. Korven patrzył na nich kilka dobrych sekund, wypatrując niewyraźne sylwetki. Ostatecznie przeniósł uwagę na twarz Rose. Bezustannie do niego przylegała. Ciemne tęczówki przetańczyły przez całą buzię.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chciała mu wierzyć. Zaufać, że pozostawienie jej pośród tych wszystkich gości było wyłącznie spontaniczną decyzją, że on by jej tego nie zrobił - nie wybrałby Deonne; w końcu to właśnie z nią dzisiaj był, prawda? To przy niej stał - nawet na sekundę nie odwracając wzroku ku starszej Britton. Dea odeszła w zapomnienie - stała się nic nie znaczącą zjawą - dlaczego tak nie mogło być już zawsze? By blond loki znikały poza ich ciałami.
Uśmiechnęła się, delikatnie - białe, a wręcz porcelanowe zęby wyszły na wierzch; nie kłamał - właśnie w tej chwili się przed nią otwierał. Żałowała jedynie, że tylko jako przyjaciel. Dlaczego Eamonie, aż tak mocno się na nas zamykasz?- Gdyby wiedział, że to Twoja sprawka... - zaczęła po części nieco z rozbawieniem, a po części z głębokim zastanowieniem. - Nie mogę Cię winić za to, że uratowałeś moją siostrę od zbiorowego linczu. - cóż, gdyby Deonne wtedy nie wyszła to ona byłaby na językach wszystkich gości - to ją by upokorzono - Edgar był silniejszy, przetrwa - poza tym Rosie wierzyła, iż Korvenowie wytrzymają prawdopodobnie wszystko.
Wpatrywała się w przyjaciela z wyrazem ciepła, czułości i delikatnego zmartwienia. Przed kim chciał się ukryć? Kto wprowadzał go w taki stan? - Powiesz mi kim ona jest? - „znajoma” - czyli kobieta, w jaki sposób musiała go skrzywdzić? Niestety, pomimo pokochania plotek, Róża nie miała pojęcia o kim mówił brunet, starała się wejść w zakamarki swojego umysłu - ale jedyne co przychodziło jej do głowy - to zapewne jakaś dawna kochanka, która nie pogodziła się ze stratą. - Nie zrozumiesz... - odpowiedziała na jednym tchu - przecież to nie była zwykła „rywalizacja” - to nie była wojna, która jest lepsza - to są lata przebywania w cieniu, porównań - próby bycia taką samą - z obydwu braci tylko Edgar znał doskonale położenie Rosalie, ale o nim nie chciała dziś wspominać. - Deonne jest i zawsze była najważniejsza. Nie mam o co rywalizować. Przegrałam w momencie, gdy urodziłam się jako druga. - wzruszyła beznamiętnie ramionami, a jej mała główka powędrowała na bok - wszystkie reminiscencje sprzed lat pojawiły się w myślach arystokratki. Poniekąd miał rację - Rosalie zawsze pragnęła udowodnić swoją wyższość, ale czy to nie najwyższy czas przestać? - Ja Ciebie też nie zostawię. Nawet jeśli jakiś młodzieniec zaproponuje mi swoją kozę. - rozbawiona, oddała się pasji dzisiejszego wieczoru.
Ten świat był lepszy - ciekawszy, czuła absolutnie każdą najszczęśliwszą emocję - jakby wszystkie komórki w jej ciele wydzielały w dokładnie tym samym momencie endorfiny. Tańczyła, śmiała się, piła - przewracała - przetańczyła praktycznie z każdym obecnym tu mężczyznom, niekiedy czując na sobie wzrok zazdrosnych dziewczyn. Wreszcie świeciła prawdziwym blaskiem, nie tylko skradzionym od starszej siostry. I on to widział; znajdował się tak blisko przez cały czas - nie złamał swojej przysięgi, więc i ona nie złamała własnej.
- Naprawdę już czas? Przecież bawimy się tak dobrze, prawda? Dlaczego musisz być taki odpowiedzialny? - lekko podchmielona, przesunęła przytulonym policzkiem po jego klatce piersiowej.
Mimo oporu szła obok - co jakiś czas uroczo czkając - gwiazdy oświetlały niebo, ale jej oczy zaglądały do jego tęczówek. Po nie za długim namyśle - gwałtownie się zatrzymała - przez on również musiał wykonać tą samą czynność. - Eamonie. - zaczęła, całkiem poważnie - odsuwając się od niego na bezpieczną odległość. - Nie mogę być Twoją przyjaciółką. - te zdanie nie sprawiło jej zawahania - dopiero przy kolejnym pozwoliła, aby narodziła się pomiędzy nimi niezręczna cisza. - Nie mogę być Twoją przyjaciółką, ponieważ... - powtórzyła, zaczynając drapać się po własnym policzku. - Wiem, że nigdy mnie nie pokochasz... tak jakbym tego chciała... - zmiana taktyki, lecz musiał wybaczyć - szum w łepetynie przejmował kontrolę. - ...ale pozwól mi na to, abym ja kochała Ciebie. - czyli doczekaliśmy się wielkiego finału. - Obiecuję, że to będzie dobra miłość... nikogo nią nie skrzywdzę. - tylko siebie i własną siostrę, ale nieświadomie.
Rosalie i Eamon, mogliby żyć długo i szczęśliwie.
Ale co się stanie po dzisiejszym wieczorze?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Nikim istotnym. – czyżby? Czy naprawdę Helena pozostawała „nikim” skoro miała na niego równie bezlitosny wpływ i wciąż w pewnym stopniu kierowała jego życiem? Miło było się oszukiwać. Helena powinna była zostać nikim, lecz gdzieś w głębi nadal nie rozumiał, nie wybaczył – ich rozstanie nigdy nie doczekało się pełnego, uzasadnionego końca. Z dnia na dzień brunetka odrzuciła zaloty chłopaka; który miał zostać jej mężem, z którym łączyły ją plany oraz marzenia. Zostawiła go bez słowa wyjaśnień. Nie rozumiał jej pobudek i gardził tajemnicami owego rodzaju. Przez kobiece gierki (a przynajmniej tak mu się wydawało – iż chodzi jakąś niezbyt wyrafinowaną grę męskimi emocjami) nie zaznał spokoju; egoistycznie uważając, że wytłumaczenia należą mu się jak psu buda.
Rose dotknęła strun iluzorycznie oziębłego serca. Chociaż mogłoby wydawać się inaczej – miał serce. Nieco złamane, nieufne i wypełnione pracą. Nie dające wiary w miłość, wyznające wartości dalekie tym subtelnym oraz ciepłym. Pozbawione złudzeń; acz bezustannie tykało wyliczając sekundy życia niczym nastrojony zegarek. Wskazówki owego zegarka na parę sekundy utraciły rytm, kiedy wpatrywała się w niego tak bardzo obnażając swoją piękną duszę. Była piękna. W tej jednej chwili wydawała się łączyć absolutnie wszystko czego mógłby zapragnąć mężczyzna – pozostawała wyzwolona, prowokacyjna, kokieteryjna a nawet wyuzdana (o czym Eamon zdołał się przekonać); niemniej powoli odkrywała przed nim drugą stronę. Wciąż nieustannie tkwiła w niej pewna niewinność. Rzadko spotkana czystość w jeszcze bardziej unikatowym zestawieniu ze wszystkimi wymienionymi powyżej cechami. Po chwili ciszy uśmiechnął się nieco smutno.
Więc nie będziemy przyjaciółmi. – nie podobało mu się to zdanie. Zdecydowanie cenił sobie Rosalie. Rezonował z nią, nadawał na tym samych falach. Można rzecz, iż czuł się w jakimś niezwykłym stopniu autentycznie rozumiany. Potrafił dyskutować z nią zarówno o poważnych sprawach jak i tych trywialnych głupotkach. Nieważne jakie: Kwiatuszek miał zdanie na każdy temat i chętnie dzielił się swemi przemyśleniami bez względu na to czy ktokolwiek pragnął słuchać czy też nie. A może była taka tylko przy nim? Przy nim się otwierała, pozwalała sobie na wynurzenie swej prawdziwej tożsamości spośród fałszu? Uwalniał ją ze zbroi w jakiej sama siebie uwięziła? Może obydwoje działali na siebie pozytywnie. Może nie powinni być wyłącznie przyjaciółmi. Może, może, może... W łepetynie bruneta pojawiało się zbyt wiele pytań. – Dobrze. – rzuciwszy wyjątkowo cicho, przesunął palcami po włosach dziewczyny. W drobnym geście pojawiło się coś z czułości. – Dobrze, jeżeli chcesz. – on wolałby nie. Dlaczego nie?A teraz zabiorę Cię do domu. – nie było to daleko. Dwadzieścia minut spacerem, w towarzystwie innych grupek wracających do chat.
Dworek Korvenów był w połowie drogi do domu księgowego – nieco za tym budynkiem znajdowała się przyleśna ścieżka prowadząca do wioski. Podświadomie szedł dosyć spokojnym krokiem, przedłużając w czasie chwilę rozstania. Starał się unikać przyznania, że oparta o jego bok dziewczyna zyskuje większą sympatię niż jakakolwiek inna kobieta którą poznał w przeciągu ostatnich lat.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tknął w niej życie.
Rozpalił ogień.
Wyzwolił z piekła.
Cała jej agonia znikła.
Gdy trzymał ją w swoich objęciach.

Dobrze. Dobrze. Dobrze.
Jedno słowo wiło się w umyśle młodej Britton, gdy spoglądała na niego swoimi dużymi, szarymi oczętami - symultanicznie uniosła własną dłoń by ułożyć na jego jak zaczął gładzić jej włosy. - Nie chcę jeszcze wracać. - przygaszona, zmęczona - a jednocześnie wyzwolona od grzechu od kłamstw, zrobiła krok w przód - by być bliżej ciała - bliżej bicia serca mężczyzny. - Nie chcę, aby to się skończyło. - poniekąd go znała, wiedziała że Korven po takim wyzwaniu automatycznie się zdystansuję - uzna, że jedynie przestrzeń wyleczy dziewczę od tej niezrozumiałej miłości - a Róża pragnęła go widzieć każdego dnia, nocy - znajdować się w pobliżu - wchłaniać jego zapach, aby bezustannie zamykał ją w swoich ramionach.
Świat był niesprawiedliwy, pełen rozczarowań i złamanych serc, Rosalie poharatane było po raz kolejny - to zabawne, bo przez chwilę tliła się w niej nadzieja, że może odwzajemnia uczucia - że odpowie jej tym samym - ale on się wyłącznie zgodził, niczym jakby się pogodził z danym faktem - że sam nigdy nie zazna tego uczucia. - Eamonie. - rzuciła, gdy znajdowali się zaledwie dwie minuty drogi do drzwi, następnie ustała na palcach składając na wargach arystokraty pocałunek. Był on nasączony pasją, namiętnością, a jednocześnie stratą, albowiem szatynka wiedziała że to ich ostatnie zbliżenie - dlatego musiała wykorzystać tą chwilę, zabrać z niej absolutnie wszystko.
Było ciemno - według Rosie nikt w tej ciemności nie mógłby ich dostrzec.
Ohhh, jak bardzo się myliła; na drugim piętrze - gdzieś pomiędzy trzecim a piątym oknem - wyłaniała się postać, na biało ubrana wpatrująca się w dwójkę [najważniejszych bliskich dla niej] osób - czując że w tej chwili zapada się pod/nad nią wszystko w co kiedykolwiek wierzyła.









Krzykniemy - to miłość
nie my
krzykniemy
miłość


my to
krzyk niemy
my
toniemy




Nie spojrzał. Ani razu - nawet w chwili gdy specjalnie wychylała się na horyzont jego ciemnych tęczówek; nie słyszała również kojącego głosu arystokraty. Wydawać się mogło, że po ostatniej nocy, dokładnie sprzed trzech dni - kiedy wparował do jej pokoju, uraczył jej ciało, ukoił duszę - postanowił także zerwać kontakt. Nie chciała w to wierzyć - przecież połączyło ich uczucie wyjątkowe; uczucie, które przeżywa się tylko raz, które zostaję w Tobie na zawsze. Co się zmieniło? Dlaczego wolał teraz patrzeć na Rose?
Niestety, lecz Dea nie mogła przestać zerkać - nie za specjalnie się przy tym ukrywając, a może chciała aby ktoś ją przyłapał? By wszyscy poznali prawdę? Może dzięki temu zostanie uwolniona z przysięgi ojca i sama będzie mogła podjąć decyzję, który mężczyzna zdobędzie jej serce rękę - jakby nie było już oczywistego, wytypowanego zwycięscy.

Eamon James Korven
skradnie Ci serce
i nigdy nie odda.


Czuła jak do jej nozdrzy dopada się zapach świeżo ściętej trawy - było to niczym ukojenie wewnętrznego spokoju ducha; otóż Deonne przeżywała w tej chwili rozpacz, a nie mogła jej ujawnić przed własnym narzeczonym. - Nigdy nie byłam w tym miejscu. - stwierdziła, rozglądając się dookoła - prócz nieopodal stojącej (prawdopodobnie) opuszczonej stodoły, po prawej stronie kwitło kilka krzaczków dzikiej róży. Zupełnie spustoszenie; sceneria niczym jak z horrorów. - Dlaczego zabrałeś mnie tutaj dopiero teraz? Szczególnie, że zaraz musimy wracać? - uśmiechnęła się, ciepło - podchodząc kilka kroków, aby ułożyć swoją dłoń na jego drobnym ramieniu. - Kolacja pewnie jest już wykładana. Może przyjdziemy tu jutro? - owe miejsce miało w sobie coś przerażającego, wręcz demonicznego - poza tym zaczynało się ściemniać i panienka Britton zaczęła odczuwać narastający w niej strach. - Nie przejmuj się Rosie, ona tak ma. Lubi się przypodobać. Jestem pewna, że tak o Tobie nie myśli, to jeszcze dziecko. - przynajmniej blondynka miała taką nadzieję, Róża potrafiła każdemu „zaleźć za skórę” - a Deonne zawsze starała się ją ze wszystkich sił bronić - w końcu wiedziała, ile przeszła jej młodsza (ukochana! do czasu, hehs) siostrzyczka. - Edgarze? - w tonie głosu arystokratki mógł wyczuć odrobinkę niepokoju. - Chyba nie chcesz mnie nastraszyć, prawda? - bo skąd miała wiedzieć co mu chodzi po głowie, nieprawdaż?
Pomimo tak widocznych różnic, to jednak bracia Korven posiadali jedną wspólną cechę: obaj byli nieprzewidywalni.
Ostatnio zmieniony 2022-04-02, 12:06 przez deonne korven, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dworek Korvenów przygotowano zgodnie z zaleceniami gospodyni. Kamienny płot naprawiono a wijące się na nim zielone plącza pękły różowymi kwiatami. Trawa była soczysta a stojące w ogrodzie rzeźby wydawały się świeżo wykonane. Ba! Niemalże żywe – nawet ta, pozbawiona nosa. Prawie nie było widać starych pęknięć oraz przetarć. W powietrzu unosił się zapach nadchodzącego lata a pogoda sprawiała wrażenie zamówionej specjalnie na dzień ślubu szczęśliwej młodej pary. Wnętrze domu wypełniał hałas. Wyburzona w salonie ściana utworzyła dużą przestrzeń; gdzie aktualnie znalazły się długie, dębowe stoły. Kąt przystrojony kwieciem zajmował zespół smyczkowy. Obrazek jak z sennego marzenia. Romantyczny malunek przestawiający scenkę z wesela idealnego, niby z bajki. Edgar Korven w mundurze siedział za drewnianym blatem. W prawej ręce ściskał pękaty kieliszek wlewając w siebie czwartą kolejkę alkoholu. Z sennym uśmiechem sam sobie usprawiedliwiał raczkujący alkoholizm - szczęściem. Niestety, chociaż szczerzył się szeroko; głęboko w sobie nie odczuwał radości z owej chwili.
Jego młoda żona pozostawała oziębła. Do niedawna jeszcze panienka Britton wykazywała małe zainteresowanie nowym stylem życia. Stroniła od czułości bądź jakichkolwiek bliższych kontaktów z rudzielcem. Ożenek był dla niej niczym przymus. Podoficer nie szalał na punkcie blondyneczki, aczkolwiek oczekiwał od partnerki pewnego schematu zachowania. Fakt, iż dziewczyna wychodziła poza te ramy i za nic miała jego uwagi doprowadzał go na skraj wytrzymałości... jeszcze zanim powiedzieli sobie rytualne „tak”. Przynajmniej relacja Dei z Eamonem również dotarła do finału, przynajmniej w ten sposób chłopak nie musiał obawiać się o rywala pod postacią starszego brata. Co prawda bystry, niemniej umysł Edgara nie wyłapywał pewnych prawidłowości i dotychczas nie dostrzegł; że tramsformacja Deonne przebiegła tuż po balu oraz po ulotnych momentach w których niebezpiecznie zbliżyła się do księgowego.
Eamon przyszedł na uroczystość z młodziutką partnerką odzianą w brzoskwiniową sukienkę podkreślającą zarówno kształty jak i śniadą, gładką cerę. Hazel Snippet pochodziła z zamożnej, wysoko sytuowanej rodziny. Pomimo ojcowskich starań pozostawała wytykana palcami jako owoc krótkiego, lecz płomiennego romansu matki z jednym ze służących. Stary Snippet uznał Hazel za własną i zachowywał się jakby nie istniały między nimi żadne widoczne różnice; lecz karmelowa skóra dziewczęcia wykrzykiwała jej sekrety. Trudno stwierdzić czy więcej głów w kościele obracało się ku pannie młodej czy stojącej na tyłach egzotycznie wyglądającej młódce. Mogłoby zdawać się, że Eamon zrobił to z premedytacją oraz złośliwością – że przyjdzie z panną Snippet było intrygą mającą na celu zniszczenie wesela. Nic bardziej mylnego.
Znajomość bruneta z szatynką zrodziła się niecałe cztery miesiące wstecz w najbardziej prozaiczny sposób z możliwych: paradująca londyńską uliczką Haz upuściła jeden z pakunków a idący za nią Eamon nachylił się, by podnieść zgubę. Następnego dnia przyszedł do domu kobiety i poprosił jej ojca o zgodę na ich wspólne wyjście. Od tamtej pory spotykali się w mniej lub bardziej regularnych interwałach; na co kręcili nosem rodzice mężczyzny. Byli dobrymi ludźmi o otwartych umysłach; acz temat pozostawał kontrowersyjny i pragnęli dla swej latorośli czegoś lepszego od wyśmiewania i wytykania palcami. Z drugiej strony miło było widzieć go uśmiechniętego, w damskim towarzystwie. Na widok spokojnego oblicza pierworodnego, gdy ten schodził z parkietu z uwieszoną przy boku Snippet; matczyne serce Very dzieliła na dwie części niepewność. Księgowy zatrzymał się przy wejściu na tyły posiadłości. – Uwielbiam z Tobą tańczyć. Nikt, nigdy nie potrafił dotrzymać mi kroku. – rozejrzawszy się dokoła, Hazel wbiła niemalże czarne ślepia w towarzysza. Jego czekoladowe oczy patrzyły gdzieś na prawo. Mknąc spojrzeniem w kierunku źródła zainteresowania Korvena, lekko zagryzła wargę. – Wygląda jak księżniczka. – spomiędzy miękkich ust wydobyło się westchnienie. - Nie wiem, żadnej nie widziałem... – wzrok Korvena z trudem uwolnił się od Dei. Usiłował na nią nie patrzeć, ale niekiedy trudno było się powstrzymać...
Ostatnio zmieniony 2022-04-03, 20:17 przez Eamon Korven, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ciepłe promyki słońca ożywiały bladą cerę większości zebranych gości, choć niekiedy swoich blaskiem również ich oślepiały. Dzisiejszy dzień był idealny - dla wypowiedzenia sobie sakramentalnego „tak” - byłby dla kobiety zakochanej. Deonne Colette (jeszcze) Britton - przez cały poprzedni wieczór czuła się jakby nazajutrz mieli prowadzić ją do egzekucji - a jej ukochana sypialnia zwana wcześniej schronieniem, zamieniła się w złotą klatkę. Od pamiętnej nocy ze starszym bratem (gdy zbliżyła się za bardzo), oraz do następnej - zaledwie kilka dni później; serce młodej blondyneczki zostało roztrzaskane. Dokładnie w tym samym momencie dziewczynie całkowicie odechciało się kolejnych, jakichkolwiek wygórowanych ekscesów. Po przepłakaniu tuzina nocy - zrozumieniu ważnego aspektu jaki tkwił arystokratce w głowie „co to oznacza wykorzystanie?” Doskonale wiedziała, że ją zhańbił - wychwycił okazję - namieszał w głowie, aby skłonie oddawała mu część siebie. Była młoda, głupia - i nie tylko słońce ją zaślepiało; aczkolwiek to wydarzenie - odbiło się na Dei w taki sposób - że taka pogardliwa sytuacja nigdy więcej nie nastąpi. Z całych sił wyrwała z siebie uczucia nienawiści. Eamon Korven powinien odejść w zapomnienie - ale łatwiej było o nim nie pamiętać gdy nie znajdował się w pobliżu, a niestety życie nie układa się tak pięknie. Kilka razy ich odwiedzał - tylko na chwilę; by zobaczyć Rosie - przejść z nią po podwórzu oraz eksponować to jak blondynka dla niego nic zupełnie nie znaczy. Z początku go unikała, później nauczyła się całkowitej ignorancji - traktowania niczym jak cień - jakby przestał istnieć. Wtedy było prościej - wtedy uznała, że wygrała.
Pierwszy taniec, skinięcia głowy - szczere (bądź i nie) uśmiechy gości - szczęścia w oczach rodziców - i ona samotna - oddana zupełnie obcemu mężczyźnie, jak rzecz - która ma jedynie ładnie wyglądać - aby po jakimś czasie odłożyć ją na półkę, gdzie zacznie się kurzyć, i po co to wszystko? Po co te kwiaty? Po co te idealne rzeźby? Dla Edgara - który niczego w życiu nie doceniał. Wiecznie poniewierany, żyjący w cieniu brata - pełen zazdrości, złości - oraz braku kręgosłupa moralnego - i o to on był jej mężem - mężczyzną do którego przynależała. Jednak to nie tak, że go nienawidziła - część kobiety w pewien sposób mu współczuła - zawsze tuż za swoim starszym bratem, niezależnie co by zrobił - zawsze to Eamon był w kręgu zainteresowania, nawet dziś - w dniu jego ślubu - przy tych pięknych dekoracjach - idealnych strojach - to wciąż pierworodnych był na językach wszystkich zebranych. Hazel Snippet dzisiejsza towarzyszka księgowego - owoc zdrady ze służącą - gościła i powielała całą uwagę. Niekiedy było słychać szepty od najstarszych kobiet ze zgromadzonych „Kimże ona jest, aby tutaj przychodzić?” „Przebrzydła dziewucha!!! Nikt jej nie wychował” - karmelowa cera nie wpasowywała się w szereg grupy elitarnej - i choć dla Deonne obecność młodej mulatki nie przeszkadzała - to jednak jej partner po raz kolejny usilnie próbował udowodnić, że jego zasady w żaden sposób nie obowiązują - czyżby Haz również wykorzystywał?
Po czterech tańcach (z kuzynem, żołnierzem, wujkiem, oraz ojcem) z chęcią ochłonięcia przysiadła przy stole tuż obok męża, dostrzegając w jakim jest stanie cicho prychnęła. - Powinieneś wypić jeszcze z trzy szklanki. - chłód od Dei w żaden sposób się nie zmieniał, bezustannie pozostawała taka sama - obojętna na jakiekolwiek podrygi ze strony mężczyzn. - Przynajmniej nie będziesz próbował się do mnie dobierać w nocy. - nie ukrywała niechęci wobec zbliżenia - przez chwilę spoglądała na rudowłosego, by nieumyślnie dostrzec spojrzenie - niebieskie ślepia zatrzymały się na tych brązowych - tym razem tak jasnych, że mogłaby przysiąść, iż są kolorem miodu. Nie wzruszyła się - nie wykonała żadnego gestu, a jej kąciki ust nawet nie drgnęły. W ten sposób próbowała mu pokazać, że dla niej już nie istnieje.
Gdzieś zza rogu wyłoniła się sylwetka malutkiej Rosie - na jej pyzatej twarzy ukazał się szeroki uśmiech. - Hazel! Modliłam się, abyś tu była. - Britton wtuliła się w dziewczynę. - Jak dobrze was widzieć, podoba wam się wesele? - kątem oka zerknęła na Eamon'a, choć wciąż odrobinę żałowała braku jakiegokolwiek uczucia ze strony bruneta, to jednak po pół roku przyjaźni - wiedziała, że nie jest jej przeznaczony.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na widok Rosalie oczy Hazel powiększyły się z rozradowania. Panna Britton pozostawała jedyną, bliską przyjaciółką mulatki. Dziewczyna lubiła uważać, iż polubiłyby się bez względu na okoliczności; aczkolwiek gdzieś w głębi ufała przeczuciu podpowiadającemu, że Rosie została powierniczką jej sekretów przez wzgląd na osobistą sytuację. Obydwie pozostawały wyrzutkami społeczeństwa, wyrzutkami szczęśliwie urodzonymi pod gwiazdą wysokich rodów. Snippet zarzuciła ciemnymi, brązowymi włosami. Nie zdawała sobie sprawy z własnej urody. Latami wytykana palcami nie dostrzegała swojego piękna, które co prawda głównie ściągało na nią uwagę przez wzgląd na egzotykę urody; niemniej męskie spojrzenia jakie padały na młódkę piętnowało coś więcej niż zainteresowanie kontrowersją. – Jest bardzo przytulne. – raz jeszcze rozejrzała się po sali. Dopiero teraz docierało do niej, że znajduje się w domu rodzinnym stojącego obok mężczyzny. Delikatnie zacisnęła palce w piąstki, by naraz je rozluźnić. Choć była jeszcze bardzo niewinna i młodziutka nie odznaczała ją naiwność. Nie spodziewała się zostać małżonką Korvena ani również nie zezwalała sobie na zakochanie w arystokracie. Równocześnie była wyłącznie samotną, łaknącą miłości dziewczynką i gdzieś w duszy nieśmiało miała nadzieję. – Bardzo interesujące. – mruknąwszy, brunet zerknął na siedzącego przy ławie brata. – Dobrze Cię widzieć. – wreszcie czekoladowe spojrzenie padło na Rose. Spochmurniałe oblicze pojaśniało. Kto by pomyślał, że wyrośnie z tego taka nietypowa przyjaźń; którą tak mocno cenił?
Dea poruszyła się. Wyglądała na zdenerwowaną. Korven nie musiał patrzeć wprost na blondynkę by wyczuwać ruchy jej ciała – niemalże skrępowanego przez białą suknię ślubną. Ukrywała prawdziwe emocje i każda kobieta, a może i nawet empata zdołałby dostrzec niezadowolenie oraz fakt, iż za niezadowoleniem kryło się coś więcej niż kręcenie nosem na upitego małżonka. Księgowy mógłby przysiąc, że panna młoda prychnęła; by naraz przejść przez hol i po schodach wejść na górę. Z pewnością cała sala zobaczyła owe odejście, niemniej nikt nie zwrócił na nie większej uwagi skoro potuptała za nią najmłodsza z sióstr. Ponadto, dziewczęta w dniu ożenku często miewały dziwne nastroje – w najgorszych przypadkach i objawy histerii. Odłączony od rozmowy przyjaciółek brunet kiwnął im uprzejmie głową, obiecał Hazel; że niedługo wróci po czym niepostrzeżenie udał się za Deonne i Courtney. Im bliżej korytarza tym głośniejsza wydawała się dyskusja pomiędzy młódkami. A raczej monolog świeżo upieczonej pani Korven. Drzwi pozostawały szeroko otwarte, więc Eamon nie musiał nawet pukać ani szukać wymówki, by naleźć się w progu.
Po co właścicie tu przyszedł? Trudno stwierdzić. Jego relacje z Deą zostały definitywnie zakończone. Popełnili błąd, lecz czyż nie byli wyłącznie ludźmi? Naiwnymi, głupimi, upitymi smutkiem oraz alkoholem tej pamiętnej nocy? Pierwsza dostrzegła go Court – uśmiechnąwszy się, koślawo dygnęła. Jej starsza siostra nie ruszyła się ani o krok. Stała tyłem, spoglądając na intruza w tafli stojącego przed nią, wysokiego lustra. Nikt się nie odzywał, więc Eamon odchrząknął nerwowo. – Chciałem osobiście Ci pogratulować. – pauza. – To wyjątkowo ważne wydarzenie, prawda? Najważniejsze w życiu kobiety. Mam nadzieję, że mój brat stanie na wysokości zadania i nie pożałujesz. – druga przerwa. Cisza. – Szczególnie, biorąc pod uwagę jego rychłe wypłynięcie. – Courtney sprawiała wrażenie rozkosznie głupiutkiej, jakby zupełnie nie rozumiała co się dzieje. Arystokrata też nie pojął, iż informacja o powrocie Edgara do aktywnej służby nie dotarła do uszu Deonne. Rudzielec miał jej powiedzieć niemalże trzy tygodnie wstecz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Idąc przez hol w głowę dopiero co upieczonej mężatki wchłaniały się niebezpieczne, dążące do zagłady myśli; dlaczego to sobie zrobiłam? Kim właśnie się stałam i... z kim zamierzam prowadzić się przez [resztę] swojego życia? Edgar Victor nie był złym człowiekiem - troszeczkę zagubionym, niepewnym własnego celu, a zarazem podatnym na obsesyjną zazdrość. Nie widziała się przy nim - nie wprowadzał jej w stan spokoju, nie umiała odnaleźć przy nim poczucia bezpieczeństw (to zabawne, to przy jego bracie; podczas najbardziej kompromitującej wobec społeczeństwa sytuacji w powozie czuła się chroniona, niż podczas pikniku z młodszym Korvenem) - zawsze chciał wszystkiego i uważał że wszystko mu się należy nie robiąc przy tym praktycznie nic. Nie posiadali żadnych łączących ich duszę tematów - (a czy interesowało go jego zdanie?); a mimo to stała na przeciwko rudzielca przysięgając mu miłość aż po grób. I kto tu właśnie zniszczył sobie życie?
Nie chciała tam być - uśmiechać się, świętować dzień - który wcale nie odzwierciedlał tego co rzeczywiście czuła - znalazła się w „złotej klatce” - bez żadnej drogi ucieczki, a nawet delikatnie pękniętego choćby jednego szczebla. Mogła się spodziewać - że Courtney jako pierwsza zorientuję się o braku nieobecności starszej siostry (choć czy Dea w ogóle się z tym kryła?) - jednakże to dla najmłodszej Britton dzisiejsze wydarzenia wylewało najwięcej emocji - dla brunetki Deonne była niczym jak matka - można rzec, że ją nawet wychowała, odkąd tylko zaczęła dostrzegać wiele aspektów. To blondynka spędzała z nią najwięcej czasu - bawiła się, czesała - pomagała pokroić kotleta (hehs) - na rzecz młodego rudzielca, do którego sama pałała sympatią bardziej niż się spodziewała; bo choć Courty miała zaledwie jedenaście lat - to był już ten wiek, który sprowadzał umysł dziewczęcia na rejony chłopców. Edgar zawsze się z nią witał, a przy tym traktował na równi chociażby z Rosie - zagrał w piłkę, a raz nawet uratował przed utonięciem - a kiedy chciała wyznać mu miłość, to zza rogu zawitała Różyczka i to na tyle było z ich romantycznej historii.
- Nigdy mnie nie stracisz, zawsze będziesz mogła przyjeżdżać. A kto wie, może za kilka lat jak wyrośniesz i staniesz się piękną, dojrzałą kobietą, wyjdziesz za młodzieńca z tego rejonu i zostaniemy sąsiadkami? - Jasne, polokowane włosy sięgały poza pas, nie spodziewała się zastać kogokolwiek prócz stojącej przy jego boku, leciutko posmutniałej siostrzyczki - zielone oczęta, delikatnie zabłysły. - A nie możemy być nadal siostrami? - wciąż spochmurniała brunetka ulokowała swe spojrzenie na oczach mężatki. - A kto powiedział, że przestaniemy kiedykolwiek nimi być? Choć będę już stara, brzydka i pomarszczona, to się nie zmieni. - Nigdy nie będziesz brzydka. - wtrąciła się dziewuszka. - A stara? - roześmiana Dea nachyliła się by musnąć czoło siostry.
Courtney spojrzała przed siebie i w tej samej chwili księgowego - przez ten cały czas niekoniecznie zdążyła go poznać - aczkolwiek wyzwalał w niej niepewne uczucia, mroczne spojrzenie Eamona niekiedy dziewczynkę przerażało - dlatego gdy zielonkawe oczy uchwyciły czarną czuprynę to po dygnięciu automatycznie wyprostowała plecy, a kątem oka spojrzała na blondynkę. - Huh? - Deonne widząc całkowitą zmianę nastroju Britton, uchwyciła intruza w lustrze. Patrzyła na mężczyznę zaledwie kilka sekund, ale miała wrażenie jakby była to wieczność. Mina Korven również uległa odmianie; łatwiej było go ignorować gdy nie kierował słów akurat w jej stronę.
Znowu grał, znowu zachowywał się jakby nic się nie wydarzyło, jakby... jakby. Nie, Dea przestań. - Helenie też tak gratulowałeś? - niestety, mężczyzna nie trafił na zbyt przyjazną stronę swojej szwagierki. - A której będziesz następnej? Rose... czy może Hazel? - z uniesioną brwią, złapała siostrę za rękę z zamiarem wyjścia. Nie chciała być z nim sama - i co z tego, że byli we trójkę - Courtney i tak nic by nie załapała.
Kolejne zdanie całkowicie ją zatrzymało - zawsze wiedział co powiedzieć; albo nie mówił nic - jak choćby wtedy gdy zakończył ich relację swoim bezczelnym milczeniem. Nienawidziła go za to. - O czym Ty mówisz? - złość na twarzy arystokratki napinała mięśnie. - Kiedy zamierza wypłynąć? - i kiedy zamierzał ją poinformować? - Nawet nie planuj uniknąć odpowiedzi. - Ładnie razem wyglądacie. - z pomiędzy ust dziewczynki zabrzmiało to niczym ciche westchnięcie - ale każde z zebranych doskonale to usłyszał. Dea zadrżała - czyżby Corti dostrzegała więcej niż ktokolwiek inny?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zignorował uwagę o Helenie. Komentarz był nie na miejscu. Gorzkie przypomnienie dlaczego postanowił zerwać kontakty z Deonne. Chociaż stała przed nim w ślubnej bieli bezustannie pozostawała porywczą dziewuszką. Nie rozumiała dlaczego jej małżeństwo z Edgarem było ważnie, nie umiała pojąć jak mocno narażali ten sojusz rodzin dogadzając sobie w półmroku nocy. – Mam nadzieję ujrzeć Hazel u boku kogoś wartościowego; tak... – w zamyśleniu przesunął spojrzeniem po pokoju. Jakby stał tutaj po raz pierwszy i jak gdyby nie znajdowali się w pomieszczeniu znanym przez niego jak własną kieszeń.
Jego intencje względem panny Snippet były jasne. Został jej przyjacielem, powiernikiem sekretów. Niektórzy ciekawscy fani sensacji plotkowali jakoby Korven dopuszczał się zalotów względem młódki; niemniej nikt nigdy nie widział pary we dwójkę, w intymnej lub romantycznej sytuacji – także trudno było o potwierdzenie owych pogłosek. Księgowy tkwił w tym samym miejscu w jakim tkwił tych parę miesięcy wstecz: niczego nie planował, niczego nie zakładał. Z Haz znał się od stosunkowo dawna, acz dopiero kilka tygodni wstecz pozwalał sobie na zacieśnianie owej więzi. Nie istniało w tym nic nikczmnego. Po prawdzie, zapoznał mulatkę z wieloma kawalerami, szeptał o niej dobre słowa i pomagał poszukiwać tego jedynego. Dei również, w pewien pokręcony sposób, pomógł. A przynajmniej tak tłumaczył rozpoczęcie ignorowania blondynki. Wspomagał tym samym jej przyszłość – relację z Edgarem. Usuwał się z drogi, schodził w cien. Naprawdę sądził, że ona i rudzielec dogadują się coraz lepiej. Może widział co pragnął ujrzeć, a może zwyczajnie nie przyglądał się na tyle na ile powinien...?
Kolejna reakcja blondynki mocno zaniepokoiła bruneta. Ciemne oczy uległy przymrużeniu a brwi poruszyły się niepewnie. Nie podejrzwał Edgara o ukrycie przed narzeczoną tak istotnej informacji. Sam Arthur nakazał synowi wyznać Deonne prawdę. Natomiast prawda była taka, że młody podoficer został wezwany do aktywnej służby i za niecały miesiąc czekał go półroczny romans z głębinami oceanu. W najlepszym przypadku, to jest: o ile jego okręt nie wda się w żadne bitwy morskie bądź uniknie zatopienia podczas jednej z nich. Nastroje polityczne były coraz niespokojniejsze. Trudno przychodziły przewidywania co się stanie. Szczęśliwie, Courtney na moment wybiła go z chwilowego otępienia. Zerknąwszy na jedenastolatkę posłał dziewczynce ciepły uśmiech. Ciepły. Rzadko się tak uśmiechał. Lekko, swobodnie, bez wymuszenia.
- Nie ode mnie powinnaś to usłyszeć. – aczkolwiek Edgar stracił swoją szansę i aktualnie czekała na niego zapewne tylko kłótnia... Za którą obwini starszego brata. Czekoladowe ślepia skupiły uwagę na pannie młodej. – Edgar wraca do aktywnej służby. Wojna między Francją i Austrią nabiera tempa. Życie Ludwika XVI może być zagrożone. Jeśli ten umrze wskutek wewnętrznych zatarć... – przełknąwszy ślinę przeniósł wzrok z oblicza rozmówczyni na stojącą pomiędzy nimi Court. – Nie chciałbym nikogo straszyć głupimi pogłoskami. – powtórnie zmienił wyraz twarzy na tak dziwnie pasujący, pogodny, pozbawiony chłodu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niczego nie rozumiał. Jak mógł wymagać od dwudziestoparoletniej zakochanej dziewczyny dojrzałości? Szczególnie tej zamkniętej w „złotej klatce” - z praktycznie znikomą wiedzą o prawdziwym życiu, poza murami najwyższej wieży w zamku; z głową pełną wyobraźni, pragnień i zamkniętych pośród własnego umysłu idei - które dopiero dzięki niemu wychodziły na światło dzienne. Zabawne nazwać ową sytuację - „ponownymi narodzinami” - lecz Eamon ją stworzył - na jego oczach odżyła, tylko po to aby chwilę później postawić dziewczę na pastwę losu. Uciec w ramiona Rosie (Hazel, Heleny... czy też innych kobiet które powstawały w jasnej łepetynie dziewczyny)- ograniczyć jakikolwiek kontakt. Zwyczajnie zniknął, a nie był idiotą - na pewno wiedział, że słowa jak i gesty arystokratki nie były jedynie „rzucone na wiatr” - łkała do niego; stwarzała przeróżne sytuacje aby być sam na sam; lecz im bardziej niwelowała ich odległość - wydawać się mogło, iż Korven byłby w stanie skoczyć w przepaść niżeli pozwolić przebić się przez swoją grubą skórę.
Taki już był.
Być może wyobraziła sobie za dużo, być może wyidealizowała sobie jego postać, być może nigdy nie był człowiekiem, którego pokochała, a zaledwie cząstką, ulotną chwilą tym kim chciała aby był...ratunkiem, miłością, wszystkim
„Mały skrzywdzony chłopiec, a zarazem mężczyzna z tajemnicą - pewny [siebie], niepewny [własnego istnienia] - człowiek z blizną [skazą] - niedopuszczający [do siebie] nikogo - a wyłącznie wpuszczając do [własnego] serca.”
Chciała być jego. Chciała aby był jej. Jednakże im bardziej przyglądała się ich istnieniu - tym mocniej dostrzegała pomiędzy nimi tą powyżej pochłoniętą czeluściami otchłań. Nie należał do niej - i nigdy nie będzie. Ktoś taki jak Eamon James Korven - nie przynależy do nikogo - pan własnego świata - z kimś takim nie da się wygrać.
Skrzywdził ją - nie tylko dlatego w chwili gdy dostrzegła go w ramionach Różyczki podczas ostatniej wizyty (w sumie przedostatniej) w posiadłości Korvenów - miała żal również o to, że nie pofatygował choćby po to, aby przedstawić jej swój własny punkt widzenia - nie zależało mu nawet na tyle by wytłumaczyć, że to czego się dopuścili (dwukrotnie) pod osłoną nocy było złe - przyszedł, wziął i porzucił; więc właściwie jakiej reakcji się spodziewał? Skruszonej dziewczynki - przytykającą posłusznie głową? Czuła się upokorzona, zhańbiona - wykorzystana ze względu na jego chwilowy kaprys - gdyby miałby na tyle odwagi, aby przyznać się do błędu - zapewne zareagowałaby inaczej. Udawanie, że nic podobnego nie miało miejsca - jeszcze bardziej wprawiała Deonne w stan podwyższonego dramatyzmu.
Z wyprostowanymi plecami - wpatrywała się w zdezorientowane spojrzenie księgowego (choć przez moment poczuła satysfakcję widząc go tak bezbronnego) - z nadzieją, że rozmowa potoczy się w tym kierunku - który rozpoczęła, obie ręce skrzyżowała na piersiach - w tym puszczając drobną dłoń siostrzyczki, która tym razem nie zdecydowała się schować za blondynką, tylko szczerze odwzajemniła jego uśmiech. - Jakbym jakiekolwiek słowo usłyszała od Ciebie od kilku miesięcy. - teatralnie wywróciła oczyma, wciąż chciała grać obrażoną na cały świat; zimną, zdeterminowaną do ignorancji kobietę (cóż, wychodziło jej to całkiem nieźle), lecz brunet jedną wypowiedzią zaprzepaścił plany Dei - tym razem spojrzenie się odmieniło - źrenice zrobiły się większe - a oddech przyspieszył. Być może miłość do Edgara (jeszcze, bo kto wie?) nie powstała - ale przenigdy by nie chciała, aby ktokolwiek go skrzywdził - a tym bardziej sprawił, że rudzielec zniknie. Był jej mężem - (i choć od paru godzin), to jednak owe słowo - utwierdzało każdego w przekonaniu - „zdrowiu i chorobie” - dlaczego jej nie powiedział? Czyżby o wypłynięciu młodszego z braci znowu wiedzieli wszyscy prócz niej? Zmartwiła się - ostatnie wydarzenie, całkowicie ją odmieniły - nie pokazywała się z tej lepszej strony - uśmiechniętej, pełnej nadziei - młodej kobiety.
Wciąż nic nie mówiąc cofnęła się, a jej ledwo władne ciało opadło na krzesło, niczym jakby zemdlała - dopiero po niecałej minucie, uniosła głowę, a błękitne - może trochę ukrwione oczęta zatrzymały się na czekoladowych. - Czy mógłbyś mi zdradzić datę? - ton głosu również uległ odmianie, nie było w nim złości - a jedynie rozżalenie.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alternatywna rzeczywistość”