WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A więc świat jednak jest dobry, i ludzie pełni miłości!
– Tak! – powtórzyła za nim ostatnie słowo i natychmiast (choć w swoim, nieco zwolnionym, tempie) przeszła do czynu: – No to masz:
I wcisnęła mu w ręce znaczną część skłębionej chaotycznie żyłkowej „kuli” – reszta wciąż była ciągnięta z wewnątrz przepastnej torby. – I tak: musisz tu stać, o… tu… – wskazała podbródkiem studzienkę, żeliwne koło z wypukłym napisem VXE-3398-L-1007-ChTS, gdyby spojrzał – a ja ci będę… kurde czekaj… – bo ta żyłka nie chciała wyjść do końca, dziewczyna trochę szarpnęła, trochę pogrzebała – na próżno, więc – Okej, to masz całą torbę, hm? – spojrzała na niego spod uniesionych brwi, po czym faktycznie, nie patrząc czy ma chłop ręce zajęte, przerzuciła torbę ze swego ramienia na jego ręce (oby zdążył wykonać nimi ten gest, jakim trzyma się rzeczy w miarę w poziomie, na przykład torbę, albo dziecko czyjeś) – …a ja polecę z końcówką… o, tą – wysupłała faktycznie końcówkę sznurka z jego kłębowiska (teraz nieco splątanego z koeli z uchami i paskami torby) – i muszę iść z tym o tam
I machnęła ramieniem trochę za siebie, w kierunku „za róg”.
– Czyli zniknę na chwilę, okej? – oświadczyła w momencie, gdy torba zaszamotała zupełnie jak żywa, wydając przy tym stłumiony aczkolwiek uroczy w swej naturze pisk. W tej chwili przez twarz blondynki przeleciała jakaś zapóźniona refleksja, ciągnąc uśmiech nieco szerszy i słowa: – Halleluiah! – zakrzyknęła radośnie po czym wepchnęła mu jeszcze gdzieś w klatkę piersiową swoją wyciągniętą do powitania zimną chudą dłoń, dodając: – Ale możesz mi mówić Gin. No. Czyli ten: to ja lecę! I faktycznie –poleciała! Biegiem, choć lekko spowolnionym, jakby biegła przez kisiel albo cudzy sen – z tym sznurkiem w dłoni, nie myśląc o tym, czy rozpinana aktualnie między nimi żyłka nie zahaczy się gdzieś znów mężczyźnie w torbie i czy zdekapituje na przykład nieświadomego przeźroczystej garoty przechodnia. I jakby tego było mało – w chwili gdy znikała za rogiem kilka metrów od niego, z torby wynurzył się łeb.
A w sumie to łebek.
Łebek skrajnie rozczulającego szczeniaka. Szczeniak pisnął –mógł mieć dosłownie kilka tygodni – i klapnął śmiesznie paszczką, wpijając w Seana takie spojrzenie, że można zakwitnąć…

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ObrazekSean najchętniej to podrapałby się po głowie, ale niestety - obie ręce miał zajęte - a zatem pozostało mu jedynie rozdziawić usta w próbie wyartykułowania swojego zaskoczenia oraz wodzić wzrokiem od studzienki, przez wręczony mu pakunek i kawałek sznurka, aż po młodą dziewczynę, która najwyraźniej postanowiła ten dzień zapisać złotymi zgłoskami w księdze pt. "Najdziwniejsze rzeczy, jakie przeżyłem. Dzienniki niewydane." autorstwa Seana Andersona.
ObrazekWłaściwie to "Dzienniki nigdy nie napisane", ale w tej sytuacji było to najmniej istotne. Znajdowało się mniej więcej na końcu listy priorytetów.
ObrazekPrzede wszystkim należało ustalić co żyje w torbie i czy jest groźne albo nielegalne. Seanowi niespecjalnie widziała się wizyta na oddziale ratunkowym po odgryzieniu ręki przez małego krokodyla lub innego gada, podobnie jak odsiadka w areszcie za współudział w przemycie zwierząt egzotycznych na teren Stanów Zjednoczonych. Problem ten - chwała niech będą Stwórcy, któremukolwiek - dość szybko rozwiązał się sam, bowiem na Andersona spoglądały duże, wilgotne oczy szczeniaka.
ObrazekSean lubił psy, psy lubiły Seana, a w dodatku nie były krokodylami, więc to - przynajmniej do momentu, w którym zwierzak nie popuści - miał z głowy.
ObrazekDrugą, również bardzo istotną kwestią było ustalenie gdzie i w jakim celu pobiegła nieznajoma dziewczyna. Prosiła, by się nie ruszał, a sama zniknęła za rogiem, wiec niespecjalnie mógł coś w tej chwili zrobić. Nadal trzymał jeden koniec szpulki, a sądząc po naciągu i ruchach żyłki - drugi w ręce miała... jak jej było? Halleluiah? To chyba było imię. Albo okrzyk radości, nie był pewny.
ObrazekI trzecia rzecz, kołacząca się dotychczas z tyłu jego głowy, ale teraz wynurzająca się do świadomości niczym amerykański okręt podwodny na hollywoodzkich produkcjach - z dużą falą, hymnem i myśliwcami przecinającymi niebo.
ObrazekO co chodzi z tą studzienką?
[Poszukiwania] Praca szuka człowieka w ambitnym, dynamicznym i fabularnie aktywnym zespole Agencji Light Side

"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dziewczyna chyba w ogóle nie myślała o tym aspekcie swojej ingerencji, w którym to aspekcie człowiek może tylko rozdziawić usta i utkwić w zdumiewającym biegu rzeczy jak patyk w poprzek strumyka. Po prostu – poszła sobie. Jedynym połączeniem między nią a biednym przygodnym Seanem była żyłka, która właśnie napinała się nieregularnie między cegłami w rogu budynku na rogu, jednocześnie próbując w miarę symetrycznie rozwijać się z chaotycznego kłębowiska w torbie.
Ten ruch żyłki (najwyraźniej wciąż wyciąganej) groził wypadnięciem motka z torby, ale w oczywisty sposób to zagadnienie musiało podzielić się w atencji Seana z kolejnym bodźcem.
Szczeniaczek właśnie wygrzebał łebek z jakiegoś ręcznika i otwierając pyszczek dla wypuszczenia śmiesznego języczka, wlepił w niego swe psie spojrzenie: zdolną poruszyć nawet marmurowe popiersie tyrana mieszaninę nadziei, nieświadomości, totalnej głupotki i wielkiej gotowości do zrobienia wspólnie czegoś rewelacyjnego. Zresztą Hau?… – powitał go zaraz cicho, głosem podobnym raczej do zabawki niż żywego stworzonka. I ciche rytmiczne szybkie dyszenie.
Fajnie byłoby patrzeć sobie choćby na takiego mieszkańca torby, ale ów najwyraźniej oczekiwał more than that, bo w jednej sekundzie zapragnął wynurzyć się z torby bardziej, oparł już przednią prawą łapkę o pierś męską i wysuwał pyszczek, żeby sobie powąchać, a może i polizać? – a w drugiej sekundzie naprężoną żyłką gwałtownie szarpnęło.
Spora część nieskończonego motka wysunęła się niebezpiecznie z torby (być może uwolniona też częściowo przez ruchy szczeniaka), ale jednocześnie (niemal po tej żyłce) popłynął w stronę mężczyzny głos:
– KHUrrrr… No co to jest! do cholery…
Krótkie spojrzenie wystarczyło, by stwierdzić że żyłka była odpowiedzialna za dość dziwną (kinetycznie) scenę. Oto jegomość na wózku napędzanym ręcznie chwiał się niebezpiecznie na tylnych kołach, bo jadąc ku przejściu dla pieszych dziesięć kroków do Seana, nadział sięna niewidoczną dla siebie żyłkę gardłem. Odruch jakiś sprawił, że facet (na oko rockman-kombatant: cherlawy, ale wytatuowany, z rudotytoniową brodą zaplecioną w pseudowikingski warkoczyk, w jeansowej kamizeli na t-shirt z Iron Maiden i z kolczykiem w nosie) chwycił się żyłki (stąd jej dalsze gwałtowne wynurzanie się z torby) i chyba bał się teraz puścić, bo siła rozpędu jednocześnie pchnęła jego zatrzymany w jeździe wózek górą wstecz. Przez to właśnie gość zawisł dłońmi na żyłce, napinał ją niechcący, puścić nie mógł, bo jeden odruch mówił mu, że się wtedy wygrzmoci na plecy, naprzód jechać nie mógł, bo miał ręce zajęte, żyłką kołysał, żyłka zaś wynurzała się z torby, zaczepiona tam może o coś, ale zmuszana do eksodusu, który – o zgrozo – miał na swej trasie na pewno szczeniaczka, skoro ten, chcąc przed chwilą wspiąć się po piersi Seana, teraz, owinięty za tylne łapki żyłką, nagle został ściągnięty z powrotem w głąb torby…
–HAU!? – zdumiał się szczeniaczek.
– Jasssny chuj no co się dzieje! – zakwilił jednoosiowy (aktualnie) Ajronmejden, kiwając się na napiętej żyłce niczym semafor na kablu, niezdolny w tej chwili jeszcze zdecydować, czy puścić się i upaść jak żuczek w niemocy na plecy, czy jakoś, psiakrew, podciągnąć się dłońmi o żyłkę? czy kurde co?… No ktoś tu coś powinien natychmiast zadecydować! I to raczej nie szczeniaczek, i nie rockman-kombatant!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ObrazekZarządzanie kryzysowe, lekcja pierwsza. Znajdź asystentkę.
ObrazekNie, to nie to.
ObrazekZarządzanie kryzysowe, lekcja pierwsza. Ustal priorytety, namierz źródła problemów, zdefiniuj potencjalne straty i uszereguj je od wizerunkowo największych do najmniejszych. Następnie postępuj według przygotowanej listy ważnych czynności kolejno eliminując czynniki mogące obniżyć ocenę firmy w oczach opinii publicznej.
ObrazekGeneralnie, jeśli ktoś został złapany na łapówce to napisz oświadczenie, w którym potępisz zachowanie jegomościa, a dopiero potem szukaj kozłów ofiarnych. Winnego, po oczyszczeniu z zarzutów, można przeprosić za brak zaufania, poklepać po plecach i szeregowych pracowników zwolnić, bo nikt się nimi nie przejmie, zaś działania podjęte przez korporację zostaną odebrane jako walka z brudnymi rączkami.
ObrazekTeraz trzeba to przełożyć na pieska i inwalidę, co wcale nie jest takie proste. Oderwanie żyłką tylnych kończyn słodkiego szczeniaka na pewno nie będzie dobrze widziane przez przechodniów, podobnie jak próba skrócenia o głowę niepełnosprawnego. Trzeba zdecydować, co może wywołać większe oburzenie: teoretycznie trudne, ale w praktyce dość oczywiste, bowiem - po analizie sytuacji - wszystko wskazuje na to, że człowiek głowy nie straci, a co najwyżej rozbije, czyli krwi będzie mniej niż w przypadku urwania nóżek pieskowi.
ObrazekSean lewą ręką mocno przycisnął rękę do piersi, prawą zaś złapał za fragment żyłki kilka centymetrów dalej. Rozwiązanie to miało uniemożliwić upadek torby oraz wyszarpanie z niej zwierzaka, ale miało też dwie wady: pierwszą było znaczne zmniejszenie elastyczności fragmentu, którego trzymał się rockman, drugą to, że za ułamek sekundy Halleluiah nie będzie w stanie dalej rozwijać linki.
ObrazekPies uratowany, teraz niepełnosprawny.
ObrazekNajprostszym rozwiązaniem byłby bieg w jego kierunku, lecz fizyka jest bezlitosna i sprowadziłaby go na płyty chodnikowe, gdyby tylko Anderson zbliżył się choćby o dwa kroki. Sean nie był zatem w stanie własnoręcznie i uratować go przed upadkiem i jednocześnie stać na studzience. Należało zatem alokować zadania do zewnętrznych wykonawców.
Obrazek-Hej, ty! - zawołał do chłopaka stojącego najbliżej rockmana. - Trzymaj wózek, żeby się nie przewrócił!
ObrazekW przypadku niepowodzenia, winą obarczymy podwykonawcę.
[Poszukiwania] Praca szuka człowieka w ambitnym, dynamicznym i fabularnie aktywnym zespole Agencji Light Side

"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Stojący twardo na studzience mężczyzna, zaopatrzony w Torbę, Żyłkę i Szczeniaka (ta trójnia na pewno coś symbolizuje…), mógł sobie ustalać, namierzać, definiować i szeregować – a dwuśladowy drakkar rockmena i tak w tych sekundach kiwał się na kołach zgoła dramatycznie. Złapanie linki faktycznie zmieniło stopień jej naprężenia in minus i żyłka przestała być garotą wózkowego, ale efekt był taki, że trzymająca go za szyję w drżącym balansie linka, opadłszy nieco niżej, odebrała jego mobilnej figurze pewne zaczepienie i rockman wpadł w niekontrolowaną wahadłowość, co groziło jednak przyziemieniem wstecznym.
W tej to sekundzie szczeniak ponowił próbę wygramolenia się z torby, a dramatyczne wołanie Strażnika Studzienki uderzyło w Augustusa Mylesa z takim zaskoczeniem, że sterczący nieco biernie chłopak aż podskoczył. A wraz z nim podskoczyła jego cola MAX w niemal dwulitrowym papierowym poidle.
– Co! – wypluł z siebie Augustus, 18-letni rozgrywający lokalnego liceum, odwracając się najpierw na Seana, a natychmiast potem –z powrotem na rockmana. – A!
Ta uniwersalna samogłoska niosła dwie treści: znamionowała a) niekontrolowaną kondensację woli na bodziec nagłego krzyku oraz b) reagowała na bezlitosną grawitację, która teraz akurat znalazła moment przewagi między ziemią a linkowym zaczepem. Rockman właśnie stracił balans, Augustus rzucił się ku niemu, ale miał ćwierć sekundy na wybór: dwie wolne ręce kosztem wyrzucenia potrójnej coli, czy zachowanie coli i jednoręczna asekuracja. Wybrał to pierwsze, w efekcie czego złapał rączki wózka paręnaście centymetrów nad chodnikiem. W tej samej chwili kubek wylądował w tym pionie, w którym został po(d)rzucony. Czyli na czole rockmana.
– KUrwa! – zakwilił rockman pod coca-colowym chrztem w chwili, gdy szczeniak wykaraskał się z zawiłości torby i wyskoczył przed nosem Seana.

– Jassny chuj! Jasssny chuj!! – bulgotał rockman, strzelając w niebo wytatuowanymi ramionami.
– Przepraszam… – sapał Augustus Myles, próbując pokonać grawitację i labilność tylnych kół, by przywrócić wózek do trybu 4WD.
– Co przepraszam, kurwa! Co kurwa przepraszam! – rockman wirował (werbalnie) w gniewie ślepym, ale zaraz pojął mechanizm sytuacji i skierował wzrok po żyłce na Seana.
– Koleś CO JEST!, tak? Na kiego chuja trzymasz kurwa linkę przez środek chodnika, tak? – ryczał, bezradnie ciapciając sobie dłońmi po przemoczonej coca-colą koszulce, z pustym kubkiem na podołku.
I – teraz stojąc stabilnie na czterech kołach capnął linkę i pociągnął, zasadniczo w dół, ale odrobinę i ku sobie. Jaki miało to szarpnięcie skutek dla torby i jej Seana, to osobna sprawa, bo jednocześnie z drugiej strony linki widok, obrębiony z lewej strony rogiem budynku, przeciął znak drogowy o treści „No turn on RED” – niczym ścięte drzewo pięknym płynnym skosem zaczął opadać ku zaparkowanej obok toyocie.
Tak – Halleuiah obwiązała go linką po drodze dokądś-tam, a teraz wreszcie wyłoniła się zza rogu, w sposób oczywisty przecież zaniepokojona, czemu coś doprowadza do runięcia coś tak niepodważalnego, jak zakaz skrętu w prawo. A teraz właśnie wyłoniła się zza węgła, tylko po to, by zobaczyć jak pół chodnika stanęło w swym rytualnym przemarszu, żeby patrzeć na tę kretyńską szopkę: gość na wózku, licealista, Ten-od-Trzymania-Torby i luźna linka w jego dłoni (o ile szarpnięcie rockmana nie pozbawiło Seana i tego!)
– Miałeś trzymać… – sapnęła odruchowo, mijając wózkojeźdźcę bez głębszej refleksji, ze uśmiechem zmartwionej – ale tylko trochę –rezygnacji na twarzy. Dopiero minąwszy go pojęła, że trzyma on wciąż linkę luźno podczepioną z drugiej strony do Seana (o ile nie puścił).
– Ale spoko, nie szkodzi – analizowała dalej, stając przed Seanem z lekkim niezdecydowaniem – I tak popełniłam jednak jakiś błąd. To nie ta studzienka, wiesz?
– HEJ! –obudził się Wiking, pojmując że trochę inaczej rozkłada się tu kwestia odpowiedzialności.
– To jej linka? – zapytał Seana Augustus, rozkładając ręce i unosząc brwi. A znak drogowy wreszcie, po chwili wahania, uległ grawitacji i runął swobodnie na brufę toyoty.
Rozległ się zgrzyt pękającego pajęczynką szkła bagażnikowych drzwi oraz natychmiast samochodowy alarm. Paskudny dźwięk, na który z pobliskiej kwiaciarni wyskoczył okrąglutki policjant w mundurze, a wraz z nim jego zdumione i wściekłe – HEJ! – pozornie tylko (ale sugestywnie) sparowane z takim samym zawołaniem Wikinga sprzed chwili. Gwałtowna erupcja samochodowego alarmu okazała się wielce niefortunnym triggerem dla psiaka, który szczeknął ze strachu, katapultując się nieoczekiwanie z torby gdzieś w górę i w bok od Seana, z jedną (dzięki Andersonowi) tylko łapką tylną zaplątaną w motek żyłki. Halleluię też to zaskoczyło, dając jej czas jedynie na – Trzymaj psiaka! – w chwili, gdy wiking już podpływał na swym obitym skórami czterokołowym drakkarze w ich stronę, z wyraźną żądzą natychmiastowego rozwikłania tego cyrku wypisaną na srogim licu. Ten sam kierunek dziesięć metrów dalej obrał krągły pan władza, lecz on na spoconym gładko golonym licu wypisany miał już co najmniej mandacik. Tylko czekać, aż dotupta do centrum tego teatrzyku...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ObrazekOutsourcing jest przereklamowany.
ObrazekSean z niedowierzaniem patrzył jak młody (wyjątkowo umiejętnie) łapie wózek inwalidzki, a następnie postanawia (w zdecydowanie gorszym stylu) użyć najskuteczniejszego odrdzewiacza świata zarówno na pojeździe, jak i jego właścicielu - to drugie jednak najpewniej nie w celu odrudzenia warkoczykowej brody.
ObrazekO zdewastowanej Toyocie nie miał nawet ochoty myśleć w tym momencie. Będzie musiał zadzwonić do swojego ubezpieczyciela. Ponownie. Składki pójdą w górę, na bank.
ObrazekNa szczęście w tym całym zamieszaniu pojawiła się wreszcie Halleluiah, więc Sean liczył na to, że nareszcie dowie się jaki był cel podjęcia nieudanej próby zabójstwa kombatanta oraz zdezelowania własności prywatnej (w postaci zarówno samochodu, jak i koszulki Maidenów). Niestety, w tym momencie do tego cyrku musiał dołączyć kolejny uczestnik - tym razem policjant najwyraźniej oczekujący wyjaśnień dotyczących burdelu, którego był świadkiem.
ObrazekZarządzanie kryzysowe. Lekcja druga.
ObrazekOdwracaj uwagę. Jeśli wcześniej podjęte kroki nie przyniosły oczekiwanych rezultatów, a dziennikarze wydzwaniają z pytaniami i polują na członków zarządu, nie tylko pod frontowym wejściem, ale również od strony wyjazdu z podziemnego parkingu, znajdź temat zastępczy zanim gówno naprawdę uderzy w wentylator. Utrzymuj pewność siebie sugerującą, że pożar za twoimi plecami jest rzeczą, nie tylko pod kontrolą, ale przede wszystkim niegodną nawet spojrzenia i zupełnie normalną, natomiast z drobnostki zrób temat na pierwsze strony gazet. Rządy państw wszelakich robią to w sposób mistrzowski, a do odwrócenia uwagi uwielbiają wykorzystywać "zalewającą nas obcą kulturę", innym razem podnoszą temat praw zwierząt.
ObrazekZwierząt.
Obrazek-Pies! Łap psa, bo wpadnie pod samochód! - krzyknął do mundurowego jednocześnie wymachując rękami w kierunku szczeniaka, po czym szepnął do Gin - Powiesz mi o co chodzi z tą pieprzoną studzienką?
[Poszukiwania] Praca szuka człowieka w ambitnym, dynamicznym i fabularnie aktywnym zespole Agencji Light Side

"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Augustus nie otrzymał odpowiedzi na swoje pytanie, a że pierwszy szok już mu minął – do głosu dochodził w nim rozgrywający.
– Ej, mister! To pana linka? –nalegał, powodowany niejasnym poczuciem straty swojej coli, czy co?
Ale zaraz dostał w ręce piłeczkę komendy „Łap psa” i to go z kolizyjnego tortu trochę wytrąciło: zdębiał, wiodąc spojrzeniem za szczeniakiem, który właśnie wypadł z torby, oznajmiając przyziemienie piśnięciem chwytającym za serce - tych, którzy je mieli!
Bo na przykład taki pseudowiking był – no weź! – zbyt tough guy, żeby się wzruszać byle szczeniaczkami. Właśnie doturlał się do Seana, jedną ręką hamując, drugą strzelając w niego z palca wskazującego o drżącym z irytacji kalibrze.
– Ten koleś chciał mnie udusić żyłką, kurwa! – wypalił oskarżeniem z taką mocą, że brakowało tylko, by teraz dmuchnął sobie w ten palec jak rasowy rewolwerowiec.
Byłby to gest pusty, gdyby nie geoidalny policjant z napisem SCHMERZPFICHTLER, którego sam nie umiał dobrze wymówić ani on, ani jego matka (ojciec, bez wyraźnego powodu, nie żył), tym bardziej gdy okazało się, że, biedaczek, mazurzył:
– Co to ma znacyć? hę? Ja się pytam? Ta zyłka nalezy do pana, tak?– i już wyciągał z tylnej kieszeni notesik. – Jeśli tak, to jest pan odpowiedzialny za zniscenie słuzbowego samochodu popsez udezenie w ów samochód za pomocą znaku drogowego o treści jak wyzej!
– Powinno się takich zamykać! Ja jestem weteran! Ja jestem po Iraku! Ja jestem…
Ajronmejden kipiał, tym bardziej że Irak odjął mu sprawność w nogach i musiał pomieścić się razem ze swoją agresją w jednoosobowym wózku, Augustus wziął się pod boki i spod zmarszczonych brwi rzucał poniżające spojrzenia to na Seana, to na Halleuię, która z kolei wydawała się nie zestresowana, a jedynie zainteresowana.
– To nie ta studzienka – powtórzyła, ale nie wiedząc o tym, bo nie pamiętała już (tyle bodźców!) swoich ostatnich słów. Wczesała chudą dłoń w nieco zestrąkowane włosy i nagle doszło do niej że – Pies!
Pies zaś właśnie zebrał się na cztery nogi i poszczekując śmiesznie, dziecięco, ruszył w kierunku najbliższego drzewa. A może – najdalszego?
Nikt jednak nie „łapał psa”, jak życzył sobie Sean. Schmerzpfichtler rozkładał notesik mandatowy, pseudowiking odlepiał pococacolowaną koszulkę od swego kawaleryjskiego torsu, Augustus drwił wzrokowo, a Sean? Pewnie dał się złapać Hallelui za rękę i może nawet pociągnąć wstecz, za pieskiem? Nawet jeśli tak, to
– Prosę nigdzie nie iść. To podpada pod zakłócanie poządku – wyszeleścił policjant. – To pana pies? Pana zyłka? Pana torba? Pan pokaze tę torbę – i wskazał długopisem w dół, sugerując postawienie torby na chodniku.
Zatrzymana tym rozkazem Halleluiah nagle się zmartwiła, a potem nawet chyba przejęła. Ooooj, tej torby nie powinien przetrzepywać żaden policjant!
– ej – szepnęła do Seana, uaktywniając mimicznie okolice oczu, pewnie żeby pokazać mu to, co zaraz wyszeptała teatralnie: – Wiejemy! – i pociągnęła go za rękę: – No?? Bo sobie pójdę sama! A chcę żebyś kupił ode mnie tego psa! No idziesz??
Usłyszał to jednak Schmerzpfichtler, gniew i zdumienie zaczerwieniło mu krągłe lico… Doprawdy, na decyzję było niewiele ponad półtorej sekundy! Pies uchodził (nie tylko za przyjaciela), ajronmejden sapnął – Kurwa – bezradny wobec lepkości odzienia, Augustus bardzo się skupił na jawnie tajnych podszeptach dziewczyny względem rżnącego żyłkami Seana, a policjant właśnie zbierał się do reakcji! A wszystko to przy akompaniamencie ze wszech miar wkurwiającego alarmu zaatakowanej toyoty...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ObrazekZarządzanie kryzysowe, lekcja trzecia. Zarezerwuj bilet lotniczy do Mek...
ObrazekA nie, to będzie później.
ObrazekZarządzanie kryzysowe, lekcja trzecia, jeśli poprzednie zawiodło to idź na konfrontację, postaw swoje argumenty przeciwko oskarżeniom, uzasadniaj w sposób rzeczowy i spokojny, postaraj się przejąć inicjatywę. Nie pozwól, by cokolwiek wytrąciło cię z równowagi, jeśli potrzeba odpowiadaj pytaniem na pytanie, możesz ironizować, ale tak, by nie nadszarpnąć bardziej wizerunku korporacji, bo ten cały czas musi kojarzyć się z profesjonalizmem.
ObrazekMówiąc krótko: wszystkie chwyty dozwolone dopóki nie odbije się to na wizerunku firmy. Możesz ośmieszyć dziennikarza o ile nie jest z pieprzonego Washington Post, możesz ośmieszyć polityka jeśli nie jest prezydentem (chyba, że to Donald Trump albo Bill Clinton) lub przewodniczącym komisji senackiej. Zagadaj przeciwnika, zarzuć paragrafami albo precedensami, przykładami i porównaniami. Niech potrzebuje czasu na przebicie się przez tysiące stron zeznań, oświadczeń i dokumentów, ale ilość dopasuj do jego możliwości, bo jeśli przesadzisz, zignoruje cię całkowicie i sam spróbuje przegadać.
Obrazek-Stójże! - Sean pozwolił Gin złapać się za rękę, chwycił ją mocno i, nie ruszając się z tej pieprzonej studzienki, spróbował osadzić na miejscu. - Ruszysz się to narobisz sobie kłopotów.
ObrazekNie obejrzał się, żeby sprawdzić czy dziewczyna rzeczywiście została czy może jednak dała nogę, ale spokojnym truchtem ruszył za szczeniakiem, wymijając chodnikowy czterokołowiec i na razie nie poświęcając uwagi jego
Obrazek(wizerunek jest najważniejszy!)
Obrazekwłaścicielowi. Potrzebował psa, bo z nim nie będzie wyglądał jak jakiś kryminalista demolujący samochody za pomocą znaków drogowych albo zabójca niepełnosprawnych weteranów, którzy - z założenia - robili lepsze wrażenie na ludziach, bo wszyscy im współczuli i uważali za bohaterów gotowych oddać życie (albo kończyny) za Stany Zjednoczone Ameryki i zasługiwali, żeby na ich widok hymn odśpiewać. Dopiero, kiedy podniósł pieska, pozwolił mu się polizać po twarzy, a nóżki odplątał z linki, odwrócił się do policjanta.
Obrazek-Panie władzo, człowiek o pana doświadczeniu nie będzie przecież wyciągał wniosków bez dokładnego zbadania sprawy, prawda? Bo tym się pan zajmuje, o tym świadczy pański mundur, pan codziennie musi odkrywać to, co zakryte, rozsupływać to, co poplątane, najtrudniejsze zagadki to pański chleb powszedni! Linka, owszem, jest moja i linką tą, owszem, przewrócono znak, ale na tym kończy się mój związek z tą sprawą. Proszę się zastanowić, kto zniszczył mienie? Ten, co linkę trzymał czy ten, co z nią uporem maniaka szarpał, chociaż widział, że jest przywiązana do znaku? - wskazał ręką beznogiego fana ponad czterooktawowego głosu Dickinsona. Szczeniak mieścił mu się na jednej ręce, więc wykorzystał to, by jednocześnie zaprezentować wszystkim słodkie oczy psiaka. - Wyraźnie widać, że ten bohater wiele przeszedł, to wywiera na człowieka wpływ, sprawia, że robi się sfrustrowany, agresywny, przeklina w obecności przedstawicieli prawa... Ale nie będę wnosił przeciw tak dzielnemu człowiekowi żadnych oskarżeń, jestem mu wdzięczny, że podobnie jak pan, stał na straży naszej ojczyzny i wstyd mi, że rząd nie robi więcej, by pomóc takim ludziom poradzić sobie z traumą, jaką przeżyli, że nie okazuje im niezbędnego wsparcia.
ObrazekA potem podszedł do niepełnosprawnego, wyciągnął do niego prawicę (szczeniaka do lewej ręki przełożywszy najpierw)
Obrazek-Dziękuję ci i wybaczam, co dzisiaj mi zrobiłeś - po czym, jakby z roztargnieniem odwrócił się do policjanta. - Aha, torba należy do dziewczyny, ale ona nie jest stroną w sprawie, więc przecież nie ma po co kobiety narażać na niekomfortowe przeszukania. Nie będziemy przecież publicznie stamtąd bielizny osobistej wyciągać - dodał głosem tak pewnym, jakby przed chwilą wspomniany element garderoby z młodej sam ściągnął i stąd wiedział gdzie się znajduje.
[Poszukiwania] Praca szuka człowieka w ambitnym, dynamicznym i fabularnie aktywnym zespole Agencji Light Side

"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Krzepki chwyt mężczyzny podziałał na zawodnika wagi piórkowej, jakim Halleluiah była w dowolnej kolizji, czy choćby konfrontacji, w ten sposób, że już w marszu zarzuciło nią, szarpnęło i zawróciło z powrotem ku niemu, z mieszaniną zdziwionego uśmiechu i niejasnego niepokoju na twarzy. Miło, że tak się przejął misją – na pewno bardziej niż sama Gin, i bardziej niż misja była tego warta, ale z drugiej strony czy nie rozumiał, że już sam procenta mundurowości w tej scenie był niebezpieczny? a do tego jeszcze tyle czynników, na konfrontację z którymi dziewczyna absolutnie nie planowała mieć inwencji…
Ale wyszło na to, że to ona teraz tkwiła na studzience, uwięziona własnym darem przekonywania (obcych mężczyzn do wiary w abstrakty), a on – nie taki już zresztą „obcy”, wszak łączyło ich tyle wspólnych sekund! – ruszył za psiakiem, o którym ona zdążyła już chyba zapomnieć.
– Ale – zaczęła, wyciągając odruchowo rękę, którą opuściła gdy pojęła, że i psiak był mu bardziej potrzeby teraz, niż jej. Mhm, czyli –okej. Mogło z tego wyjść dużo różnych rzeczy, ale to, co wyszło, i tak zaskoczyło Halleluię –i ktoś, kto by na nią zwracał uwagę (zamiast na Seana), byłby świadkiem idealnego, wręcz komiksowego w swej dosłowności, procesu stopniowego rozwierania paszczęki na znak pogłębiającego się zdumienia i podziwu.

Z każdym słowem Seana Gin więc otwierała buzię bardziej, ale nie była w tym osamotniona: podobną reakcję prezentował (choć nie tak jawnie) Augustus, natomiast Pan Władza najpierw uwiesił się na Seanie podejrzliwym spojrzeniem (może i był kominy, ale na swojej robocie się znał i nie takie szmery bajery dzikie węże mu już próbowano sprzedawać), a potem tracił to zawodowe napięcie, unosił brew, słuchając… słuchając… słuchając… i co z tego, że – raczej odruchowo, niż strategicznie – próbując coś… jakoś… tutaj… ale…
– Znaczy… –pokręcił głową, ale to na nic. Mężczyzna mówił dalej.
– Rozsupływać… –podjął znów, chwytając się czego się dało… – Zniscył mienie?… – niestety, i tym razem się nie wstrzelił, to może… – …do znaku?
Teraz przynajmniej spojrzał tam, gdzie wskazywała fabuła retora, i w ten sposób zmarnował tę przerwę, w jaką mógł się wślizgnąć, gdyby był starszym posterunkowym, a nie młodszym.
– Bohater?
No tak: teraz Schmerzpfichtler spojrzał posłusznie na Wikinga, ten zaś, nagle oświetlony podmiotowością, napiął się, uniósł obie brwi, obciągnął kąciki i – ujął w dłoń swą warkocz-bródkę:
– Hmm… – Podobało mu się – Dokładnie! – to co usłyszał na swój temat. To znaczy –moment: – „Agresywny”? – zmarszczył się, ale słuchał dalej, by w pewnym momencie dostać jakby w brzuch, bo gwałtowne zgięcie przylutowanego do siedziska zadka wypchnęło mu głowę do przodu i wyglądał teraz jak jakaś pustynna jaszczurka: – „OSKARŻEŃ”??? – zakwilił po swojemu, bo wyczuwał że ktoś tu obraca kota ogonem – ale gdzie ten kot miał w sumie ogon? Tego wyczuć nie zdążył, bo słowa wciąż płynęły i po wstępnym uderzeniu w niego –zaczęły go zgrabnie opływać, znów wlewając mu dumę w serce. – Tak jest! Rząd powinien pomagać weteranom! Co pan na to, panie władza? Ten koleś w ogóle dobrze gada! – wskazał Seana palcem i dziabnął parę razy przez powietrze: „dobrze gada, tak, tak, tak” – po czym zamienił ten wskaźnik na wyciągniętą dłoń i oddał uścisk.
– Torba? – obudził się z kolei policjant po czym zbladł: – Wyciągać bielizny?? – Aleeee… znacyyyy… cyliii… Mmmmm… cyli to pan sarpnął linką i doprowadził do zniscenia samochodu, tak?[/b] – wykonał krytycznie niezgrabny ćwierćpiruet i zaatakował rockmana na wózku – po czym nagle zmitygował się, no bo przecież weteran, bo rząd, bo tamten dobrze gadał…
– Ten kraj potrzebuje ludzi, którzy nawet w tej sytuacji przede wszystkim pójdą ratować psa! – zainwestowała Halleluiah, z niejakim wahaniem, bo nie była dobra w retorykę biznesu, ale słuchał jej tylko Augustus, który uwiesił się jej teraz wzrokiem niemogącym się zdecydować, czy dziewczyna jest warta męskiego spojrzenia z podtekstem, czy jednak jest zbyt dziwna i zbyt podejrzanie odziana. Ona zaś nieoczekiwanie podeszła, podała Augustusowi dłoń (co ten zignorował, a czego ona nie wzięła sobie do serca) po czym powiedziała do Seana, ale tak że inni też słyszeli: – Jerry, to moja wina że nie dopięłam torby, Hugo wyskoczył ciągnąc linkę, tak? bo nie widziałam, bo… yyy pomagałam starszej pani przejść przez jezdnię o tam –pokazała: tam – za zakrętem, nie? no i pewnie okręcił się z tą linką wokół znaku i wrócił, biedaczek, zdezorientowany, a pan pociągnął, a znak jebnął, a teraz ten, no: teraz… – i znów złapała Seana za rękę (ach, jak się tu łapali!) ciągnąc poza scenę, zbierając wylazła z torby linkę garściami z powrotem, zerkając na psiaka i Seana, czy są gotowi, rachu-ciachu, Augustus łypał na Gin, Gin na policjanta, policjant łypał na wikinga, wiking łypał na Seana, a Sean?
– Chodź yyy… Jerry. Jerry to było? Jerry – upewniła samą siebie na głos i ciągnąc go off-stage zdradzała wszelkie oznaki pełnej gotowości to umknięcia.

Okazało się to zresztą nie za trudne – chyba że Jerry zechciał jeszcze trochę poperorować, co na ulicach dużych miast jest w USA nierzadkie i fajnie się tego słucha, ale nie teraz: teraz musieli iść, odejść, zniknąć, przejść przez jezdnię, trochę się wpakować pod klaksony, ale zaraz osiągnąwszy drugi brzeg zwolnić wreszcie, wnikając w szeleszczące cienie pobliskiego parczku.
– Nic się nie przejmuj – oznajmiła Gin zupełnie bez związku, kierując się ku najbliższej ławce. – Pomyliłam się w obliczeniach. Są cholernie szczegółowe i jednocześnie kurewsko ogólnikowe. Kiedyś ci wytłumaczę… –spojrzała na niego z nagłym namysłem w wyraźnie rozmazanym nadmiarem trawki spojrzeniu, w którym krótki błysk ledwo zapełgał: – Ty wiesz? A może chciałbyś być moim wspólnikiem? Słuch-chaj! Super pomysł, nie? – o: już była kontenta, bo przecież załatwione, nie? – Wszystko ci opowiem, tylko wiesz: – wbiła mu palec w mostek, ciągnąc spojrzeniem od tego palca do jego oczu: – To wszystko jest moja tajemnica, więc no. No ale odtąd będzie też twoja, tak? Wszystko ci powiem… – zastanowiła się nagle… – No: prawie wszystko. Ale powiem, tylko najpierw biznesy – a jesteś w tym dobry więc od razu zobaczysz, jaka to okazja: więc ja ci sprzedaję psiaka, niedrogo – obciągnęła kąciki w dół i pokręciła głową: „taka oferta zdarza się łans ine lajftajm” – plus dorzucasz trochę drobniaków na fundusz operacyjny – który właśnie chwilowo się wypalił: Gin zaciągnęła się ryzykownie ostatnim centymetrem skręta, parząc się oczywiście i w wargi i w opuszki, po czym pstryknęła żałosnym zassańcem gdzieś w pobliski kosz na śmieci, przecież wolna od świadomości, że ostatnia iskra spadła na suchy papier i właśnie rozrastała się w pierwsze płomyki, nawet specjalnie nie dymiąc z tego kosza w tej chwili, gdy Halleluiah przeszła płynnie z biznesowego w uroczysty ton: – a ja ci zdradzam Pierwsze Kilka Szczegółów Dotyczących Skarbu. Hm? Którego szukam. I który – proszę ciebie –istnieje! – dodała z naciskiem, bo historia znała wiele skarbów nieistniejących, a Gin, siadając na oparciu ławki i kotwicząc stopy na siedzisku, znała wiele historii. I wszystkie prowadzące donikąd.
Ostatnio zmieniony 2021-10-22, 23:56 przez Halleluiah Morrison, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ObrazekNie zastanawiał się nad tym, co działo się przez ostatnie kilka minut. Nie było sensu. To było zbyt surrealistyczne, żeby próbować zamknąć to w granicach logiki i rozumu. Nie mając innego pomysłu, usiadł na oparciu ławki obok Gin i zaproponował jej Lucky Strike'a, gdyby przyjęła, w drugiej ręce trzymał zapalniczkę.
Obrazek-Do Seattle przyjechałem niedawno - powiedział. - Nie mogę wziąć psa, bo mieszkam w hotelu, ale kupię go od ciebie. I zapłacę za opiekę nad szczeniakiem, możemy też kupić mu karmy.
ObrazekWłaściwie to, co robił było bardzo tożsame z tym, co wydarzyło się niedawno - czyli absolutnie pozbawione zdrowego rozsądku. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki portfel, po czym odliczył czterysta dolarów i podał dziewczynie pytając czy tyle wystarczy.
Obrazek-Nie wiem jakiego skarbu szukasz, ale chętnie o nim posłucham - pokręcił głową nie wierząc w to, co robił. - Daj mi swój numer telefonu i adres, będę wpadał zobaczyć czy z psiakiem wszystko okay. Będę ci płacił tak długo jak długo nie będę mógł go wziąć do siebie. Może być?
ObrazekCzekając na opowieść o skarbie ukrytym w środku miasta oraz odpowiedź na zaproponowany układ biznesowy zastanawiał się nad dwiema rzeczami: przede wszystkim, kim była Gin? Teraz, gdy miał okazję jej się chwilę przyjrzeć, zrozumiał, że pewnie większość doby spędza odurzając się marihuaną. Nie wyglądała na heroinistkę, ale przypuszczał, że nie zawsze kończyła na samej trawce. Druga rzecz: po co to robił? Żeby mieć pewność, że nie pomylił się w ocenie? Żeby samemu sobie udowodnić, że potrafi zerwać z korporacyjną bezdusznością i być jakimś pieprzonym samarytaninem?
Obrazek-Co robisz na co dzień? - zapytał - Uczysz się? Pracujesz?
[Poszukiwania] Praca szuka człowieka w ambitnym, dynamicznym i fabularnie aktywnym zespole Agencji Light Side

"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Oj dobrze, dobrze że nie osądzał jej na podstawie jej stopnia zalogowania do rzeczywistości, ale najwyraźniej gra w REAL nie była jej ulubioną. Ba – może nawet „Jerry” (czy jak mu tam? – Halleluiah nie pamiętała w tej chwili, zresztą w tej chwili nie pamiętała nawet swoich ostatnich dwóch imion) nie zauważał szczegółów mogących budzić podejrzenia o naturę tego, pod czego wpływem się znajdowała? No może dla kogoś niewtajemniczonego była to tylko rekreacyjna trawencja, okej.
To takie małe „okej”, a wielkie, wielgachne „OKEJ” wyrysowało się na jej twarzy (z kilkusekundowym, owszem, opóźnieniem, ale za to jak szczerze!).
– Kurwa nie. No nie wierzę! Jaaaaapierdolę POWAŻNIE?? – było w tym tyle samo szczerości co emfazy, doprawdy składniki trudne teraz do rozdzielenia. – Kupisz tego psiaka???? – aż zapiszczała wskutek podciśnienia emocji na ostatnich sylabach, aż zachwiało nią niebezpiecznie na oparciu ławki, aż wzmógł się płomień na gazetce reklamowej, wyrzuconej do śmietnika w którym Gin pozostawiła żarzącą się resztkę lolka. – Czyli w sumie… będę miała i psa i kasę za psa! HA! – klasnęła w dłonie – to znaczy taki był plan, ale słabo koordynowane dłonie nie trafiły w siebie nawzajem, a przynajmniej nie tak perfekcyjnie jak trafili na siebie Gin i Sean. Otwarta w tej chwili na cały świat niczym kapotka wywinięta podszewką na zewnątrz, Gin nie myślała o tym, czy Sean nie pomyślał o tym, że ona tego psa przecież i tak sprzeda ponownie, a nie będzie chować i karmić za jego hajs. Ale już poszło: – Umowa stoi! Stoi jak… yyy jak…
No nie wpadła na to jak co stała umowa, za to wyciągnęła w stronę Seana dłoń na powitanie – czyli na przybicie biznesu.
– Już ci opowiadam – podjęła nagle, gdy temat przeszedł na skarb – i zamilkła nagle, gdy przechodząc na skarb, temat zaczepił o śmieszne z jej perspektywy imponderabilia.
– Nu…numer telefonu? – prychnęła, pewnie z jego perspektywy bez powodu, no bo jak to, no numer telefonu, tak? o co cho… – Yyyy wiesz co, rozwaliłam ostatnio, jest w naprawie. Chyba. Znaczy – na pewno. Ale wiesz co? Ponieważ uznałeś że warto się kontaktować, zwłaszcza w perspektywie Skarbu!! )nie?), to możesz mi sprawić jakiś telefon. Hm?
O. Jak łatwo jej przychodziły te propozycje biznesowe!
– Natomiast mmmm… co do wpadania zobaczyć co z psiakiem… – tutaj Gin wplotła grabki palców w targane wietrzykiem włosy i tak zastygła na siedemnaście sekund. Długo coś… ale to przynajmniej doprowadziło ją do odpowiedzi:
– No nie wiem. Coś wykombinujemy. Wiesz co – a może masz dość miejsca na chacie żebym noooo… kimnęła? Nockę czy dwie? Miałbyś… patrz: – zapaliła się, no bo pomysł przecież przedni: – Patrz: miałbyś i psa pod ręką i mnie, gdybyś chciał sprawdzić czy z psem wszystko okej, i nie musiałbyś mi kupować telefonu! nie? – ucieszyła się. – Chyba. No bo jak już chcesz mi kupić… to może być jakiś nie wiem: używany. Czyli? – zapytała sama siebie, wypinając ujemny biust do słońca, gdy jakiś impuls ulgi kazał jej zaczepić dłońmi o oparcie, a plecy wygiąć łukiem – Czyli „może być”.

Cisza po tej pieczątce na umowie lekko się przedłużała – a poewnie miała być wypełniona opowieścią o skarbie, ale Gin… co: przysnęła? W tym słoneczku?…
– Co? – ocknęła się nagle, prostując plecy. Sens pytania doszedł do niej z opóźnieniem – ale bezlitośnie. Uniosła brwi i zerknęła w bok – jak zawsze zerkają ci, co mają nadzieję że tam z boku będzie ktoś z kartką oznajmiającą, co trzeba powiedzieć.
Ale nie było nikogo. Tylko pani z wózkiem. I dym z kosza na śmieci.
– Co robię na co dzień? – Halleluiah zamyśliła się, skrobiąc policzek czarnawym półksiężycem paznokcia. – Tak. Studiuję. Yyy – geologię.
Delikatne ale zaniepokojone „o kurwa” przeleciało jej przez twarz, ale brnęła dalej: – No i pracuję, pewnie! W… – gdzie by tu „pracować”? – …jako… – szyt szyt szyt… – Jestem kelnerką.
Fajnie tak kiwać z przekonaniem głową. Gin uwierzyła już w to, że jest kelnerką, i teraz przedłużające się kiwanie brało się już z trudnego losu pracowników małej gastronomii. – W knajpce przy stacji benzynowej. Przy wyjeździe z miasta. Wiesz - to są takie różne małe knajpki, śniadanka, albo grile z piwkiem, te sprawy. A ty? Jesteś oczywiście szefem jakiegoś konsorcjum, tak myślę – albo prawnikiem! o! Prawnikiem jesteś! –klasnęła w dłonie, tym razem skuteczniej. Zgadłam? Zgadłam! Jaka jest nagroda? Masz może dwa skręty?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ObrazekKłamała.
ObrazekNie potrzeba dyplomu z psychologii albo profilowania osobowości, żeby to wiedzieć. Pozostawało tylko ustalić z jakiego powodu, a Sean podejrzewał, że wszystkie minięcia się z prawdą miały jedno źródło - była wiecznie naćpaną dziewczyną nieprzejmującą się życiem toczącym się wokół jej.
Obrazek-Nie wiem na ile uważnie mnie słuchałaś, Halleluiah - wstał z ławki i podszedł do kosza na śmieci. - Jestem w Seattle od niedawna, nie mam tu żadnego mieszkania, więc śpię w hotelu, w którym nie mogę pojawić się z psem. Poza tym, nie mogłabyś u mnie przekimać, bo w pokoju mam jedno łóżko.
ObrazekZajrzał do dymiącego kosza i wyciągnął z niego tlącą się kartkę papieru, rzucił na chodnik i przygasił podeszwą, zaś kiedy się z tym uporał namierzył pozostałe niebezpieczne śmieci, w tym niedopałek rzucony przez Gin, ugasił je i ponownie wszystko wrzucił do kubła. Przez cały ten czas milczał zajęty paleniem papierosa bez wyciągania go z ust.
Obrazek-Nie masz telefonu, nie masz gdzie spać i mówisz, że studiujesz geologię. Wymień trzy skały osadowe, Halleluiah - powiedział poważnym tonem próbując złapać jej wzrok. - Albo chociaż powiedz mi czym różni się granit od piaskowca.
ObrazekByłby zaskoczony, gdyby odpowiedziała na te proste pytania, ale jeszcze tego nie wykluczał. Możliwe, że pierwsza ocena jej osoby jako studentki, która nieco zaszalałą w nocy była bliższa prawdzie niż zdanie, jakie wyrabiał sobie na jej temat teraz, ale przestawał się łudzić. Należało się zastanowić co z tym zrobić - decydując się na świeży start w mieście na drugim końcu Stanów Zjednoczonych obiecał sobie, że będzie - jak to się mówi - dobrym człowiekiem pomagającym innym. Złośliwy los postawił na jego drodze młodocianą marnującą swoje życie na paleniu trawki. Po co? Żeby z niego zadrwić i udowodnić, że nie da się zbawić świata czy po to, żeby rzucić mu wyzwanie, którego realizacja da mu satysfakcję na resztę życia?
Obrazek-Bez kręcenia, Halleluiah -po raz trzeci powtórzył jej imię starając przebić się do jej zamglonej świadomości. - W co pogrywasz? Powiedz mi jak jest, a zastanowię się czy i jak mogę ci pomóc.
[Poszukiwania] Praca szuka człowieka w ambitnym, dynamicznym i fabularnie aktywnym zespole Agencji Light Side

"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na piwo nie słuchała uważnie wtedy, kiedyśtam (kiedy? nie wiedziała), więc słuchała teraz, gdy powtarzał, i grzecznie (oraz nieco bezwładnie?) kiwała główką. Na informacje o jednym łóżku co prawda uniosła brwi, bo w tym akurat nie widziała problemu – mogła spać w tym łóżku, czemu nie, ale mogli też spać w tym łóżku, i to wcale nie dlatego, przecież Jerry to kumpel, a z kumplami zalega się półprzytomnie gdzieś-tam i nie myśli o niczym; mogła też spać na czymkolwiek innym – mało to razy dawała się ściągnąć grawitacji do pozycji horyzontalnej lub innej po drodze? Wielkie mecyje.
Uniosła więc brwi, ale nic nie mówiła, bo z tymi uniesionymi brwiami dość obojętnie obserwowała spokojną akcję gaszenia kosza; czemu dymił? ot, tajemnica. Natomiast czemu dymił sam Jerry – to było jasne: palił sobie papieroska i Halleuiah już miała go poprosić o poczęstowanie, gdy rozmowa nieoczekiwanie wpłynęła na dziwny i chyba odrobinę niepokojące wody. Uniesione brwi opadły i odrobinkę się zmarszczyły, bo mężczyzna mówił tak, jakby sądził że… kłamała.

Kłamała?
No gdzież! Ona??
Ale on najwyraźniej wierzył w to, jakoby kłamała i temu miał służyć ten test: potwierdzeniu tego wrażenia, tak?
Poza tym… „trzy skały osadowe”? Pfff – betka!
– Dobra: yyy… ten: – przygotowała do wyliczania palec numer 1: – Marmur. – Proszę bardzo. – Powiedzmy… łupek? – właśnie. – Oraz? GNEJS!
Gnejs, proszę państwa, ha!
Nie wiadomo, skąd znała takie słowo, ale w oczywisty i widomy sposób już samo jego wypowiedzenie sprawiło jej wręcz fizyczną satysfakcję.
– A granit od piaskowca różni się
W tym momencie psiak zechciał polizać Seana po nosie i im bardziej mu się udało, tym bardziej próbował przekulać się na Halleluię…
– Słuchaj… Nie wierzysz mi? Ale… dlaczego? Czy kiedykolwiek cię okłamałam? – wydawała się tyleż zdumiona i odrobinkę zawiedziona, co zaciekawiona i rozbawiona. Pytanie było może cokolwiek niedorzeczne, ale nie to ją teraz zmartwiło, i to chyba wreszcie na serio. Odjęła spojrzenie od mężczyzny, wzięła psiaka na ręce i zagapiła się przed siebie – czyli na nieczynną minibudkę z maxilodami.
On naprawdę jej nie wierzył.
Kurde… może miał rację?
– Okej. Dobra – wykonała dłonią gest „stop” i podjęła bezmyślne głaskanie psiaka. – Bez kręcenia. Mówię, jak jest: chwilowo, hm, no chwilowo przydałoby mi się gdzieś przekimać chyba. Tak sądzę. Nie studiuję geologii – ale skąd wiesz czy bym nie chciała? –odwróciła się ku niemu z niekontrolowanym poruszeniem instynktu zaczepnego, który natychmiast zwiądł i opadł razem z głową, gdy Gin napotkała stanowczy wzrok mężczyzny. Jeden zero dla mieszkańców hotelu.
– Ale w nic nie pogrywam – dorzuciła jakoś tak smutnawo, choć akurat w swoim mniemaniu tym razem mówiła prawdę, a na potwierdzenie bezsilności tego przekonania – wzruszyła ramionami. – Potrzebuję przekimania oraz paru dolców. No właśnie – ożywiła się nieco - Czyli co: czyli, rozumiem, pomożesz mi utrzymać psiaka, tak? A skoro tak, to mógłbyś mnie też – tak, wiesz, na przybicie interesu – poczęstować papierosem? Bo akurat jakoś nie wzięłam…?
Czy się ten bonusik udał czy nie, uruchomiona znów do gadulstwa Halleluiah ciągnęła, trochę pod nosem, jakby w sumie mówiła to sama sobie: – Ja zasadniczo nie za bardzo się przejmuję chyba… czymkolwiek. – Znów wzruszenie ramion i delikatny przelotny uśmiech, odepchnięty powrotem skupienia na trudnych w jej stanie, bo wymagających namysłu tematach: – I też jestem przyjezdna, czyli o: to nas jakby łączy, czaisz. Tyle że ciebie stać na hotel – a ja muszę utrzymać psiaka; ot i cała różnica.
Tu zerknęła bokiem na Seana, bo z tym psiakiem – hm: czy mógł, skubaniec, wyczuć, że i psiak jest troską sfingowaną i obliczoną w całości na nakłonienie do donacji? Tak zerkała bokiem, aż zapomniała uciec wzrokiem, gdy mógł na nią spojrzeć. I zobaczyć na jej twarzy, teraz, w świetle szczerej, prawda, rozmowy, owo dziwne zmęczenie. Nie tylko w oczach, które pod ciężkimi od upalenia trawką powiekami błądziły po niewielkim obszarze niczego, ale i w cerze, w zmarszczkach mimicznych podkreślających nieco zapadnięte policzki, w ostrym, rysunku szczęki i skórze naciągniętej na niej na tyle ciasno, by widać było grę żył i ścięgien szyi przy każdym poruszeniu. Jakby w przedłużeniu tego opisu Gin znalazła wreszcie zaczepienie dla błądzących oczu –a okazały się nim własne jej palce, i to na pohybel, bo razem z czarnymi półksiężycami paznokci i naprawdę odległą pamięcią głębszego spotkania z mydłem, choćby takim na stacji benzynowej.
– To jak? – wyciągnęła nagle prawą dłoń ku niemu, wybudzając na twarzy uśmiech urwisa-mimo-woli” – Umowa?
Będzie dobrze!

Co nie?

Dłoń wyciągnięta – czekała. Uśmiech Gin też. A psiak nie: zeskoczył z jej kolan i zawarczał śmiesznie, ale wiarygodnie, w stronę nie wiadomo jakiego zagrożenia...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obrazek-Umowa.
ObrazekSłowa te same wyszły z jego ust, zupełnie jakby aparat mowy na moment został odłączony od mózgu zdolnego przeanalizować całą sytuację, ocenić bilans zysków i strat, ryzyko związane z tym, w co się pakował. A pakował się w sytuację wcale nie łatwą, bo miał przed sobą ledwo pełnoletnią dziewczynę (ona mogła w ogóle już pić alkohol!?), ciężko uzależnioną od marihuany, nieprzejmującą się życiem i jakimikolwiek formami odpowiedzialności. Nie miała wykształcenia, nie miała pracy, nie miała perspektyw - z wyjątkiem tej nowej, która pojawiała się na horyzoncie w chwili, gdy Sean wyciągał do niej rękę. Problem polegał na tym, że sam Anderson nie wiedział czy Halleluiah traktuje ją jako szansę na strumyczek gotówki pozwalający na życie na nieustannym haju, czy też w końcu uzna ją za szansę na zerwanie z nałogiem: nie tylko uzależnieniem od trawki, ale też z beztroskim życiem.
Obrazek-Znajdziemy hotel, gdzie można trzymać zwierzęta - powiedział. - W ogóle to zorientuję się czy w moim można je mieć w pokojach, bo nawet nie wiem - była to forma przyznania się do tego, że jego poprzednia argumentacja była trochę "na ślepo". - Jeśli przestaniesz zajmować się szczeniakiem albo się go pozbędziesz, koniec naszego układu.
ObrazekPróba zdystansowania się od dziewczyny poprzez postawienie na pierwszym miejscu czworonożnego pupila. Pewnie, próbuj dalej, Sean, może ci się uda. Jeśli to miało zadziałać musiał postawić jakieś warunki, a gdyby zażądał od niej, żeby przestała brać, najpewniej jutro rano już by jej nie było. Do takich rzeczy trzeba delikatnie.
ObrazekPrzydałaby się jakaś kobieta do pomocy. Może miałaby lepsze podejście do Gin.
Obrazek-Zaczniemy jednak od tego, że ty się wykąpiesz i to porządnie, kupimy Ci jakieś czyste ciuchy. I pójdziemy do weterynarza, bo zakładam, że psiak nie ma szczepień, a zamiast nich ma pchły. Potem się zobaczy.
ObrazekPotem, stary, to będziesz improwizował jak nigdy wcześniej w swoim życiu, pomyślał dając jej papierosa.
[Poszukiwania] Praca szuka człowieka w ambitnym, dynamicznym i fabularnie aktywnym zespole Agencji Light Side

"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

„Umowa”! Poważnie? – taki wyraz twarzy Hallelui zobaczył Sean, gdy z niedowiarstwa wysunęła nieco główkę do przodu, by potaknąć nią zaraz z rozpędu w rytmie potakujących w pieczętującym uścisku dłoni: jego schludnej, mocnej choć nieinwazyjnej, i jej niezbyt czystej, chudziutkiej i lekko usztywnionej zaskoczeniem.
– Wiedziałam że jesteś niesamowity, Jerry! – teraz kręciła głową na boki, ulegając czarownym wizjom przysług, jakie zdeklarował się świadczyć tak ot, za piękne oczy, nawet jeśli były to oczy cokolwiek przymglone pod opadającymi ciężkawo powiekami. A potem znów potakiwała, wychodząc naprzeciw warunkom (koniec układu, gdy przestanie się zajmować szczeniakiem albo się go pozbędzie, tak tak, jasne!), a potem znów na boki wobec niesamowitej, nieznanej jej praktycznie zupełnie, pragmatyczności jego rozumowania: kąpiel (i to porządna! okej, ale gdzie? w tym hotelu znaczy? niesssamowite…), zakupy ciuchowe (no SZOK!…) i na deser – weterynarz!
W efekcie ta scena została zdominowana kinetycznie przez jej naprzemienne ruchy głową t na boki, to góra-dół, a merytorycznie niespodziewaną kolonizacją motylej egzystencji Gin przez Seanową konstruktywną dalekosiężną stanowczość.
– Myślisz że pójdziemy do jakiegoś second-handu? czy do autentycznego centrum handlowego? Ja pierdolę, totalnie w szoku jestem! – zaśmiała się szczerze i trochę dziecinnie, ale to przez wpływ substancji, które dawno już odjęły jej sposobowi życia tę warstwę godziwej dla wieku studiów rozwagi nad samą sobą.
– A kąpiel będzie mogła być w wannie? – pytała dalej, spełzając trochę niezgrabnie z ławki – a będziemy pić alkohole i palić trawkę? Ja pierdzielę, to jak w raju, nie? – gadała, krocząc za nim lub przy nim, zależnie od tego jak chciał wolno iść by nadążała za nim lub nie, bo Gin poruszała się aktywnie, ale powoli. Gadała trochę do siebie, w sumie nie potrzebowała odpowiedzi, pytania od razu miały twierdzący znaczek, przecież świat jest dobry i piękny, jak widać, samo szczęście – oczywiście pod pewnymi warunkami, w ramach których Halleluiah przyjęła papieroska i zaraz zapaliła go z charakterystyczną dbałością o bliski z nim kontakt, pochylona nieco do przodu, trzymając go jak cenne żywe stworzenie, gotowe się chcieć wymknąć na wolność z jej pożółkłych palców, oraz pod warunkiem rychłego wchłonięcia marihuany, bo przecież nie paliła już dawno: z godzinę temu?
Piesek w torbie, już złapany po swych spacerowych instynktach i zapakowany, przyglądał się Seanowi z tępą miłością, zupełnie nieświadom przecież, że najpierw miał być sprzedany za parędziesiąt dolców przeznaczonych na dragi, potem stał się kartą przetargową w rękach biegłego negocjatora, a na koniec stanął przed świetlaną przyszłością, stając się trybem w kluczowej umowie. Wszystko, co się miało wiązać z troską o niego, już w umyśle Gin było nieistotne. Liczyła się ta sekunda – oraz kilka, maks kilkanaście następnych, które wyprowadziły dziwną trójcę istot z kadru przypisanemu parkowej ławce i ledwo co uratowanemu przed pożarem koszowi na śmieci.

ZT x 2

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alki”