WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
I'm takin' a picture of this in the back of my mind 'Cause every time I go I'm scared it's gonna be the last time
Awatar użytkownika
38
174

kardiochirurg

Swedish Hospital

fremont

Post

milion lat później + outfit

Dwie kreski.

Dwie kreski, które całkowicie zmieniły bieg życia Florence Crane. A może powinna już mówić Farrow?
Odkąd zobaczyła je, te dwie, przeklęte, czerwone kreski, wiedziała, że nic nie będzie normalne. Że nie będzie w stanie wrócić do swojego poprzedniego życia. Wkraczała w zupełnie nowy, przerażający etap swojego życia, na który z jednej strony czekała od wielu lat, aczkolwiek z drugiej nie była na niego gotowa. To wszystko miało przecież zupełnie inaczej wyglądać! Nie taki był plan, który zresztą już dawno stracił datę ważności i poszedł w zapomnienie.
Miała być szczęśliwą żoną. (Ale czyją?)
Mieć karierę.
Zostać mamą. Koniec kropka.
No i przy okazji, namówić swojego kochanego męża, który miał nie widzieć poza nią świata, na szczeniaka, o którym marzyła od dziecka, lecz jej zbyt surowa matka zawsze odmawiała jej wszelkim prośbom.
Zamiast tego, poddała się w ratowaniu swojego małżeństwa, musiała zawiesić pracę i nie była w stanie wyspać się w nocy ze względu na ogromny już brzuch, mieszczący w sobie jej mini wersję, która dosyć dosadnie dawała znać, że za niedługo się zobaczą. Ale po kolei, wróćmy do tych kresek!
Świat brunetki stanął dosłownie w miejscu, gdy je ujrzała. Nie, nie mogło być, prawda? Czy była aż tak nieostrożna w czasie schadzek (niczym małolata) z Blue? Czy aż tak oddała się przyjemności, jakiej dostarczały jej ich bliskie spotkanie, że zapomniała o najważniejszej sprawie? Czy nie powinna wiedzieć lepiej, niż inni? Do cholery, skończyła szkołę medyczną z wyróżnieniem, a zapomniała o swojej spirali!
Chwila, o której Florence marzyła od zawsze, zmieniła się w jedną z najgorszych w jej życiu. Chwila, którą miała celebrować wraz z ukochanym, wzbudziła w niej strach i rozpacz. Co powinna zrobić? Miała uciec z Blue, schować się przed całym światem i w jakimś oddalonym miejscu wychować ich córkę? Właśnie, czy aby na pewno ich? kolejna sprawa, która napawała brunetkę niepewnością. Nie była w stanie dopuścić do siebie myśli, że przez następne miesiące będzie trzymać pod swoim sercem i pielęgnować, dziecko własnego męża. Ale musiała. Musiała pogodzić się z tą możliwością. Ale J A K? Jak miała to zrobić? Na samą myśl wykręcało jej żołądek od środka, przyprawiając o mdłości (wcale niezwiązane z tymi porannymi!). Nagle mieliby się stać szczęśliwą rodziną? Wspólnie urządzić pokój dla swojego maluszka, wyprawić baby shower, a potem zrobić ciążową sesję? Co następne, spacery przy wózku? Wspólna radość z pierwszych kroków i słów swojej pierworodnej latorośli?
Nie, nie, i jeszcze raz nie. To nie tak miało być!
Ale co ona mogła na to poradzić?
Nie mogła uciec. Nie mogła, choć było to jej największe pragnienie.
Musiała zakończyć wszystko między nimi, aby Crane nie nabrał podejrzeń i wątpliwości, gdy w końcu powie mu o tym, co czeka ich za niecałe dziewięć miesięcy.
Jej serce pękło jeszcze raz, gdy powiedziała mu, że to koniec. Że wyjeżdża, że musi uratować swoje małżeństwo, bo wciąż kocha innego, a ich drobny romans był tylko ucieczką od rutyny, w którą wpadła. Niczym więcej, lecz w rzeczywistości był całym jej światem, do którego uciekała, w którym mogła czuć się bezpiecznie i którego musiała mimowolnie opuścić.
Została sama. Cóż, tylko w teorii. W praktyce Crane wyniósł się wraz z nią, głównie za sprawą presji, jakie wywarło na nim ich najbliższe otoczenie, w chwili gdy usłyszeli te jakże radosne wieści. I choć każdy mówił, że dziecko zbliży ich do siebie, z dnia na dzień działo się zupełnie odwrotnie. Wymieniali się tylko koniecznymi informacjami, a właściwie to Florence składała raporty medyczne odnośnie ciąży, a on przyjmował je do wiadomości. Oprócz tego, byli dla siebie dwójką obcych ludzi, dzielących ze sobą nowe mieszkanie. Nie dało się nie wyczuć niechęci jej męża do ciąży i do niej samej. nigdy nie dotknął jej brzucha, nie słyszał pierwszych uderzeń serca, nie poczuł pierwszych ruchów. Traktował Florence niczym ciężko chorą, która mogłaby zarazić go samym spojrzeniem.

I ponownie stała tutaj. Minęło prawie dziewięć miesięcy od jej pierwszej, niespodziewanej wizyty w jego progach, o czym przypominał jej i za moment zarówno jemu, brzuch, którego nie sposób było już zamaskować. Za moment miała zostać mamą. Samotną mamą, która na dodatek wciąż nie była pewna, kto jest ojcem jej dziecka. Nie miała w sobie na tyle odwagi, aby przeprowadzić test. Czy chciała w ogóle wiedzieć? Nie bez powodu mówią, że im mniej wiesz, tym lepiej śpisz, prawda?
Bardziej przerażającą sytuacją od poznania prawdy był tylko poród. Zbliżał się nieubłaganie, a brunetka wciąż nie czuła się gotowa zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Jak miałaby podołać temu sama, bez jakiegokolwiek wsparcia? Była tylko jedna osoba, na którą zawsze mogła liczyć w swoim życiu. Bluejay. Jej ukochany Bluejay, który odganiał wszystkie troski. I którego ponownie musiała zostawić, ponownie wysługując się kłamstwem.
Flo, kobieto, czy ty nie masz wstydu pokazując się tutaj?
Biła się z myślami. Co miała powiedzieć? Czy istniały jakiekolwiek słowa, które mogłyby opisać ostatnie miesiące, powód jej zniknięcia, czy brzuch, którego nie sposób było przeoczyć?
Czy możesz upaść jeszcze niżej?
Trzy ciche uderzenia w drzwi.
Dała mu minutę. Jeśli w przeciągu niej, nie pojawi się w drzwiach, odejdzie. Zostawi go w spokoju. Jak wiele musiał jeszcze znieść z jej powodu? Tak byłoby lepiej. Prawda? Prawda?!

autor

ala

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Panta rhei, Florence. Everything flows.
Dwa krótkie słówka w każdym z możliwych językowych wydań, maksyma, której od lat Bluejay Krzyzanowski starał się podporządkować rytmikę swojego życia.
  • Wszystko płynie.
Zawsze zresztą odróżniało go to od Florence, czyż nie? To uwielbienie dla spontaniczności, ta zdolność poddania się losowi tak, jak człowiek musi czasem poddać się oceanicznej fali - zbyt gwałtownej, zbyt potężnej, by mieć jakiekolwiek szanse na przetrwanie, gdyby spróbowało się z nią walczyć. Ona lubiła gdy wszystko miało termin i sens. Datę ważności, przemyślany program, w który w razie czego można było zajrzeć i zlokalizować wszystkie niedoskonałości (a potem poprawić je - rzecz jasna!). On zdawał się na przypadek, na koleje rzeczy niezrozumiałe nawet dla najbystrzejszych z ludzkich umysłów.
Wzruszał ramionami, zwijał skręta, wskakiwał na deskę.
Unosił się na pływach życia jak na najgładszej z morskich fal. Czasem musiał zanurkować. Czasem zarył tyłkiem w koralowiec albo w muł.
Z tym podejściem oszczędzał sobie - we własnym mniemaniu przynajmniej - frustracji typowej dla osób, co to kontrolować próbowały cały świat.
Bo plany - przez Farrow Crane układane z chirurgiczną niemal precyzją - miały bowiem to do siebie, że zwykle trafiał je szlag się zmieniały.
I nie mógł wiedzieć o tym lepiej niż nikt właśnie nasz drogi Blue, samozwańczy włóczykij, co w siedemnastym roku życia podjął decyzję o podróży przez świat.
(A kompas, mapę i GPS, zostawił na strychu rodzinnego domu).

Ostatnimi czasy coś się jednak zmieniało; Blue czuł to w kościach tak, jak na jakimś etapie życia nad brzegiem oceanu zaczyna wyczuwać się nadciągający sztorm. Nie było jeszcze żadnych oczywistych zwiastunów, żadnych znaków na niebie i ziemi, które odczytać można było od razu i bez ryzyka popełnienia błędu, ale jakaś nowa potrzeba z wolna budziła się w sercu. Szemrzała jak odległy potok, jak wodospad posłyszany zza gęstwiny indonezyjskiej dżungli. Niedostępna umysłowi, niewidoczna dla oka, a jednak nieugięta, nieprzerwanie próbująca zająć głos.
  • S...
    St...
    Stabilizzz...
    Stabilizacja...
- szeptało zawzięcie coś w nim. Egzotyczne słowo, którego surfer nigdy nie chciał miał okazji się nauczyć. Absurd jakiś, po co to komu: adoptować psa, znaleźć stabilną pracę, kupić, czy postawić sobie dom!? Zrezygnować z godnego wagabundy rytmu, w którym żadne dwa dni nie są do siebie podobne, na rzecz rutyny, przewidywalności i tempa, które nie wzywa do stałego pędu?
A jednak czy w ostatnich miesiącach nie wydarzyło się właśnie to?

Osiadł.
I to bynajmniej nie jak wrak okrętu na mieliźnie osiąść może, a raczej - aż śmiał się do własnych skojarzeń, snując je podczas porannych przechadzek z Maverickiem - jak... cholera... jak mewa na szczycie spokojnej i długiej fali. Czuł harmonię. Mimo wszystkiego, co ostatnio serwował mu los. Mimo bólu, który przetrawić musiał po śmierci ojca. Mimo, wreszcie, niezrozumienia sposobu, w jaki ważne osoby w jego życiu zdawały się znikać bez uprzedzenia, z dnia na dzień.
Tottie. Florence. Lake.
Ci, którzy jednego dnia byli obok, snując obietnice, a następnego... Gdy próbował ich wołać, odpowiadało mu tylko wielkie, głuche nic.
Tottie miała może powód. Lake - taki zwyczaj, w końcu przepadał bez wieści już nie raz.
Ale Flo?
Jej zniknięcie było niespodziewane niczym policzek wymierzony w chwili, w której oczekuje się pocałunku. Trzęsienie ziemi, choć w prognozach zapowiadali trzydzieści na plusie i festiwal tęcz.

Przyroda nie lubiła jednak próżni - wypełniała pustkę tam, gdzie była ona nie do zniesienia. Więc może w tym kontekście nagłe pojawienie się Ariel miało jednak jakiś sens?
Nadal nie zadał jej wielu pytań. Nadal czuł, że omówili raptem ułamek tego, co kryło w sobie siedem lat dzielącej ich rozłąki.
Przy niej jednak - po wszystkich tych wstrząsach, jakimi ostatnimi czasy raczyło go Seattle - mógł nareszcie spać.
Zamknąć oczy, wypuścić powietrze i dryfować w ciemności bez lęku, zanim nie ogarnął go głęboki sen.

Być może był to błąd. Opuścić gardę, stracić czujność. Surfując nigdy nie dałby się tak zaskoczyć - zawsze ostrożny, i gotowy na nagły zwrot.
Ale tego dnia nie przeczuwał nic. Nie wyłapał w powietrzu niepokoju, zapowiedzi nadchodzącego kataklizmu zaskoczenia, ostrzeżeń wysyłanych mu być może przez los.
Jak co rano - choć odkąd zaczął pracować w swojej knajpie, jego poranki zaczynały się zwykle wtedy, gdy inni jedli już lunch... - zabrał psa na spacer, w umyśle mieląc wydarzenia z poprzednich dni. Snuł się plażą spokojnie, trzymając w dłoni papierowy kubek z kawą; odtwarzał w pamięci niedawną rozmowę z Linden, przerzucał katalogi zamówień i starał się zastanowić, czego brakuje w składziku Blue Surf, pozwalał myślom przychodzić i odchodzić tak, jak tylko miały na to chęć.
I pewnie nieświadom pozostałby do sekundy, w której stanął na pierwszej z desek swojego pomostu... Gdyby nie pies. Uszy postawione czujnie i nos pracujący neurotycznie, podchwyciwszy obcy trop.

Blue nie otworzył jej drzwi. Blue stanął za nią, ułożywszy dłoń na okrytym swetrze barku kobiety.
- F-florence? - chciał spytać zwykłym tonem, ale jego wargi opuścił tylko dziwny, słaby szept.
Ostatnio zmieniony 2021-10-27, 22:10 przez Bluejay Krzyzanowski, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

I'm takin' a picture of this in the back of my mind 'Cause every time I go I'm scared it's gonna be the last time
Awatar użytkownika
38
174

kardiochirurg

Swedish Hospital

fremont

Post

Stabilizacja.
To właśnie jej Florence szukała całe życie. Rozpaczliwie chwytała się chociażby jej namiastki, którą szybko trafiła. Zawsze, gdy sądziła, że wreszcie to znalazła, grunt osuwał się pod jej nogami, a ona wpadła w czeluść niepewności.
To dlatego lata temu wybrała Crane'a, a nie nierozważną ucieczkę od życia i obowiązków u boku Blue. Sądziła, że tylko w ten sposób uzyska tego, czego potrzebowała. Mogła zrobić plany i się ich trzymać, a przy blondynie, miłości jej życia, wszystko działo się zawsze szybko i niespodziewanie. Jak miałaby za nim nadążyć? Prędzej czy później, znudziłaby mu się, potrzebowałby więcej, a ona nie byłaby mu w stanie tego zapewnić. Wtedy, wybierając swojego prawie już byłego męża, nie musiała się tego obawiać. Przekonana była bowiem, że oboje chcą tego samego, szczególnie biorąc na szybki rozwój ich relacji i pojawienie się obrączki na smukłym palcu Florence, która aktualnie zniknęła. Zniknęła zaraz po drugim spotkaniu z Blue, od czasu do czasu pojawiając się na rodzinnych spotkaniach. Nie chciała codziennie sobie przypominać, kogo wybrała i jak wielki błąd tym samym popełniła.
To przez niego (a może jednak przez nią?) wszystkie staranne plany, z określonymi ramami czasowymi, legły w gruzach. Jej nadzieje, i marzenia, wszystko głęboko zakopane pod tonami żalu, smutku i złości na siebie, na jego, na Blue i całą resztę świata.
Jednak czy to wciąż nadal miało sens? Jej złość i rozczarowanie? Może po cichu pragnęła, aby Crane chociaż odrobinę zainteresował się jej błogosławionym stanem, pomógł jej pomalować pokój czy wybrać wózek, ale czy oczekiwała tego od niego? Nigdy. Czasami nie wierzyła, że nie rzucił jej papierami rozwodowymi w twarz w chwili, gdy pokazała mu dwa paski na teście.
Może powinna odpuścić? Nie tylko walkę o swoje małżeństwo, ale również o Blue. Nie była fair, pojawiając się ponownie po prawie dziewięciu miesiącach. Miał prawo ruszyć w końcu naprzód, bez niej - tego właśnie Florence chciała. Chciała, aby w końcu odnalazł swoje miejsce i swoją osobę, która dotrzymałaby mu kroku i była w stanie uciec z nim w każdej chwili w nieznane. Brunetka musiała wreszcie pogodzić się z faktem, że ona nie była osobą. Kochała go całą sobą, każdą najmniejszą częścią, a jej serce przy każdej myśli o pożegnaniu się z nim na zawsze i pozwoleniu mu w końcu odejść, pękało na jeszcze mniejsze kawałki, lecz wiedziała, że tak postąpić powinna.
Czemu więc tu stoisz, Flo? Ty też musisz ruszyć naprzód, nie tylko dla samej siebie.
Za moment na świecie miała pojawić się mała istota, całkowicie zależna od niej. Miała być jej całym światem, odpowiedzialnym za jej bezpieczeństwo i rozwój. Jak miała się poświęcić całkowicie, skoro w jej głowie stale tkwił moment, w którym ponownie musiała zostawić Blue? Jak miała ruszyć naprzód, nie mówiąc mu prawdy? Przynajmniej na to zasługiwał, prawda? Musiała usprawiedliwić chociaż odrobinę swoją obecność pod jego drzwiami.
Na dźwięk swojego imienia i uczucia dłoni na swoim ramieniu, Flo delikatnie podskoczyła, momentalnie obracając się, przy czym delikatnie otarła się swoim brzuchem o ciało mężczyzny. Na jego widok, stanęła jak wryta, zapominając celu swojej wizyty i w ogóle tego, że cokolwiek poza nim istnieje. Dopiero wcale nie tak delikatnie kopnięcia, które poczuła w swoim brzuchu, przypomniały jej o świecie. Prawie tak jakby jej mała latorośl chciała powiedzieć no rusz się, Florence, nie przyszłaś tu wpatrywać się w jego błękitne oczy. - Blue - odparła, lekko drżącym głosem. Co dalej? - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Chciałam tylko... porozmawiać - pokiwała głową, przesuwając swoją dłoń delikatnie po wystającym brzuchu, w miejscu w którym czuła kolejne kopnięcia, mając nadzieję, że chociaż trochę się uspokoi.

autor

ala

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jak miałaby za nim nadążyć?

Dobre pytanie, bo on sam miał często czasem wrażenie, że sam za sobą nie nadąża - wiecznie raczej goniąc swój własny ogon, albo cień, niż to dotrzymując samemu sobie kroku. Nierzadko nie rozumiał podejmowanych przez siebie decyzji, nie pojmował, czemu permanentna potrzeba bycia w ruchu nakazuje mu wciąż dokądś pędzić, cały czas - gdzieś gnać. Jeśli zdarzyło mu się cudem jakimś zatrzymać w jednym miejscu na dłużej niż kilkadziesiąt sekund parę tygodni, niemal od razu dopadała go stagnacja. Rutyna. Niepokój. Dziwny, jakby mleczny w barwie letarg, osnuwający jego mocne ciało gęstą, lepką mgłą.
Więc Blue Krzyzanowski co i rusz coś zmieniał. Prace, i trasy jakie do nich przemierzał. Domy, i metody, jakimi otwierał ich drzwi (raz - zamek na górze, raz - zamek na dole; innym razem wpełznąwszy przez okno lub piwniczny lufcik, jeśli w typowym dla siebie roztargnieniu akurat znów zapodziały mu się gdzieś klucze). Związki - których nawet po pewnym czasie nie tytułował już tym dumnym mianem, przeczuwając, że i tak każdy z nich najpewniej rozpadnie się nie doczekawszy swojej drugiej, może trzeciej księżycowej pełni.

Pobyt w rodzimym Seattle - choć przez pierwsze miesiące pobytu w Szmaragdowym Mieście, za każdym razem, gdy chwalił się przed kimś swoim faktycznym pochodzeniem, spotykał się z sarknięciami i niedowierzaniem - też miał być jedynie przystankiem. Krótką pauzą ledwie podczas tułaczki.
A tymczasem - mijał właśnie rok.
  • I prawda, że Blue zmienił się (choć nie: nie-do-poznania) - poczynając od tak błahego choćby szczegółu, że zbladł. Jego skóry nie pokrywała już imponująca, złotobrązowa emalia pokrywającej ogorzałą wiatrem skórę opalenizny; włosy - w dniu przyjazdu niektórymi kosmykami tak jasne, że prawie białe - na powrót przyjęły odcień typowej waszyngtońskiej szarości.
    Ale to, co na powierzchni - zupełnie, jak w przypadku oceanu - było tylko ułamkiem najważniejszych zmian. Wierzchołkiem.
    Prawdziwy tumult progresu odbywał się w środku.
Bluejay dojrzewał bowiem. Dojrzewał do myśli, że być może nie powinien wiecznie dezerterować; do idei, że czasami opłaca się zostać.
Jedyny problem był taki, że - o ironio! - odchodzić zdawał się każdy, czyjego towarzystwa blondyn tak naprawdę pragnął.
I większość - bez zamiaru powrotu.

Ale nie - jak widać było... - Flo.

- Flo? - zapytał znowu, chyba absolutnie głupio, bo przecież odpowiedź znał nawet zanim stanęli ze sobą twarzą w twarz. Na końcu świata by ją poznał. I być może - cudem jakimś, za sprawą przeczucia raczej niż efektu jakiegokolwiek procesu stricte poznawczego - wiedział także inne rzeczy - na dwa uderzenia serca przed tym, jak jego wzrok osunął się miękką linią kobiecego ramienia, opływając krągłość brzucha.
Niemożliwą do pomylenia z żadnym innym kształtem. Krągłoświętość jak policzek w zaskoczoną twarz wymierzony na obliczach przechodniów zwykle wzbudzającą ciepły uśmiech.
U niego - raczej nagły, prędki, choć i szybko od pogłębienia się powstrzymany, wyraz szczerego zaskoczenia.

Jego Florence wróciła.
I - jakkolwiek by to nie brzmiało...
  • ...nie wróciła sama.
- Florence. Tak - jednym, dziwnym chrząknięciem oczyścił zaśniedziały zdziwieniem tunel gardła. W jego głosie pobrzmiała chrypka. Przełknął.
Gdyby lepiej się skupił, zauważyłby także, że drżą mu obydwie dłonie.
(Sięgnął po klucz).

Postąpił o krok; świat dokoła zmienił się w dziwną mozaikę odległych jakby dźwięków, kształtów i barw. Krzyzanowski nagle widział tylko plamy wyciągniętych do framugi rąk, bardziej wyczuł, niż zobaczył charakterystyczny, wygięty kształt klamki. Pchnął drzwi, usuwając się w progu, by Florence mogła wejść do środka.
  • Dlaczego teraz!?
    Gdzie byłaś, Florence...?
    T-to... -
    jeden, pewniejszy jakby rzut spojrzenia na kobiecy brzuch - ...t-to On, Florence, czy ja!?
    - Miał tyle pytań; nie zadał ani jednego.
- Jasne. Chodź, wejdź. Z-zrobię ci... Zrobię ci herbaty, co? Wyjdźmy na ganek.

Tylko błagam, Florence - nie stójmy tu tak.
We dwoje troje.

autor

I'm takin' a picture of this in the back of my mind 'Cause every time I go I'm scared it's gonna be the last time
Awatar użytkownika
38
174

kardiochirurg

Swedish Hospital

fremont

Post

Florence od zawsze słyszała, że była zbyt dojrzała na swój wiek. Wtedy traktowała to niczym komplement największej rangi, pewnego rodzaju wyróżnienie i uznanie, lecz z wiekiem dostrzegała jak duże brzemię nakładali na nią rodzice w tamtym okresie. Jedyną namiastkę młodości podarował jej Bluejay. Dzięki niemu mogła doświadczyć nastoletniej miłości, odrobiny szaleństwa (w jej mniemaniu, oczywiście) i swobody, której nigdy nie miała za wiele.
Aż w końcu zdecydowała się wszystko to porzucić dla rodziców, dla pewnej przyszłości, dla siebie (?). I zrobiła to ponownie w obawie przed przyszłością. Przed innymi. Przed Blue. W końcu nie pragnął dziecka tak rozpaczliwie jak ona, więc z jakiej racji miał ponosić te konsekwencje? Szczególnie, gdy po tylu miesiącach Florence wciąż nie była pewna, kto ma zostać ojcem.
Nie było chwili w której zwątpiłaby w swój powrót do niego. Już w chwili, w której wyjeżdżała bez pożegnania, wiedziała że nie będzie w stanie oprzeć się pokusie powrotu do niego; niezależenie od tego, czy przyjmie ją z powrotem w swoje ramiona, czy też nie. Ostatecznie decyzja należała do niego - miał pewne prawo odrzucić ją tak jak ona zrobiła to już po raz drugi w przeciągu tylu lat. Postąpiła dokładnie tak samo, a może nawet i gorzej, biorąc pod uwagę, że przy pierwszym razie miała przynajmniej na tyle odwagi w sobie, aby wyznać mu prawdę prosto w oczy. Niecałe dziewięć miesięcy temu po prostu uciekła, tak jakby ich relacja nie miała żadnego znaczenia w jej życiu. Ot, po prostu przelotna znajomość, miła odskocznia od smutnej rzeczywistości, która czekała ją za każdym razem, gdy wracała do pustego mieszkania. Bywały momenty, w których brunetka zatrzymywała się, aby rozważyć, czy przypadkiem nie była to prawda. Ponownie dał jej namiastkę wolności, której tak pragnęła. Może w tym wszystkim nie chodziło jednak o niego i uczucia, które żywiła do niego? Ale jeśli tak, to czy ponownie stałaby pod jego drzwiami? Czy w przeciągu tylu lat nie mogła znaleźć kogoś zupełnie innego, żeby poczuć się ponownie żywą? Dopiero przy nim odważyła się wykonać krok ku temu uczuciu, więc to musiało cokolwiek znaczyć, prawda?
- Tak? - zmarszczyła brwi, gdy ponownie z jego ust padło jej imię. Czy chciał powiedzieć już teraz, że powinna iść, lub to nie jest najlepsza pora, bo za drzwiami czeka ktoś inny na niego, bo ona sama zrezygnowała? Może powoli jego zaskoczenie przeradza się w złość, która za moment zostanie rozładowana na niej? Czy w ogóle potrafił być na nią wściekły? Na miejscu Blue, brunetka zdecydowanie by była, lecz zapewne nie dałaby po sobie tego poznać, bo przecież jakiekolwiek negatywne emocje były niepożądane i nie wypadało o nich głośno mówić. Odkąd pamięta, tego właśnie była uczona. Dziewczyny jak ona nigdy nie powinny się denerwować, a zawsze uśmiechać.
Niespokojnym ruchem przesunęła dłoń wzdłuż swojego brzucha. Od czego powinna zacząć? Tym razem nie mogła udawać, że temat nie istniał, skoro tak ciężko było go nie dostrzec.
Był spory, a za parę tygodni zrobi się jeszcze większy i poważniejszy.
- Herbata. Jasne - kiwnęła głową. Czy każdy ich powrót do siebie miał zaczynać się właśnie herbatą? Ile razy ją jeszcze będą pić?
Zrobiła niepewny krok w głąb korytarza, przypominając sobie ostatnią chwilę, w której tu była. Szczęśliwa, radosna, pełna życia i miłości do Blue, z roześmianą twarzą, na której można było się doszukać każdej pozytywnej emocji, które tak rzadko u niej bywały przez ostatnie lata. Wróciły do niej wszystkie czułe słowa surfera, które wypowiadał do jej ucha, wszystkie czułości i pocałunki, którymi została obdarowana w tym korytarzu. Nie była w stanie wykonać kolejnych kroków, nie chciała ponownie sobie przypomnieć, jak wiele straciła. - Musiałam wyjechać, gdy się dowiedziałam - niemalże wyszeptała te słowa, bardziej do siebie, niż do niego, jakby próbowała usprawiedliwić swoją decyzję w jakkolwiek racjonalny sposób.
Nic nie musiałaś, Flo. Sama o tym zadecydowałaś.
Po prostu wolała myśleć, że nie było innego wyjścia z tej sytuacji. Wyrzuty sumienia gryzły ją wtedy odrobinę mniej.

autor

ala

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Herbata, otóż to. Odruch bezwarunkowy wyuczony wieloletnim procesem rodzinnego warunkowania. "Musimy porozmawiać" zamknięte w krawędziach ulubionego naczynia - dużego ceramicznego kubka, na przykład, jeśli chodziło o ojca, wzorzystej porcelanowej filiżanki, jeśliby spytać matkę, albo chropowatych czarek z utrąconym uchem, które Bluejay i Linden ukochali sobie jeszcze w dzieciństwie, i zawsze świętym oburzeniem reagowali na wizję, że ktoś chciałby je wyprosić z domowej kolekcji, wyrzucić.
Miętę, rumianek, zieloną, albo melisę (ta ostatnia, zważywszy na okoliczności, byłaby pewnie najlepszym w tym wszystkim pomysłem...), Bluejay w takich chwilach proponował zatem automatycznie, niewiele myśląc o tym, że może druga strona wolałaby napić się wody, albo wódki (jakkolwiek niewłaściwym nie byłby ten scenariusz, zwróciwszy uwagę na dość oczywistą przeszkodę znajdującą się teraz pod materiałem ubrania Florence). I teraz, w każdym razie, nie pomyślał, że może Flo wcale nie ma ochoty na jego cholerne ziołowe napary, na cywilizowaną pogawędkę nad stołowym blatem, na udawanie, że są, do cholery, dojrzali, dorośli, odpowiedzialni, ogarnięci... I, że wcale nie stoją naprzeciwko siebie niczym dwójka przestraszonych, nieporadnych dzieci we mgle, która coś sknociła, i teraz nie ma pojęcia, jak naprawić zaistniałe szkody.
Nie było jak.

- Musiałaś... Musiałaś wyjechać - powtórzył zbyt cicho, niezdolny, by przez zaciśnięte nagle dziwnie gardło przepchnąć jakikolwiek bardziej stanowczy, przepełniony pewnością siebie głos.
Niczego nie był pewien.
Teraz - zupełnie inaczej, niż jeszcze chwilę temu, gdy spokojnym krokiem spacerował po deskach pomostu, nieświadom, jak bardzo za moment zatrzęsie się w posadach cały jego świat. Gdyby cofnął się o parę minut wstecz, powiedzieć by mógł, że wydaje mu się, że wie... Wie, w zasadzie, wszystko.
  • Teraz nagle zyskał poczucie, że nie wie rozumie z tego absolutnie nic
. Zmarszczył brwi, starając się poddać tłoczące się w umyśle słowa jakiemuś prowizorycznemu procesowi filtracji. Pozbyć się tych, które nie miały racji bytu, zostawić sobie tylko te, jakie posiadały jakikolwiek sens. Nie przebierając w wyrazach - zapytać Florence o co tutaj, do cholery jasnej, chodzi!?
Póki co jednak zdobył się tylko na dziwny gest - czując, że Crane zatrzymała się w przedpokoju, jakby niezdolna, aby zrobić kolejny krok, dotknął łagodnie jej ramienia, i chciał ją chyba nawet po prostu przytulić, ale zupełnie nie wiedział jak.
  • Uświadomił sobie, że nigdy nie przytulał kobiety w ciąży.
Zwyczajnie nie wiedział, gdzie zacząć.
(Najlepiej? Po prostu zacząć, Blue.).

- Dokąd? - wyrwało mu się w końcu, spomiędzy krawędzi spierzchniętych momentalnie warg. Powinien był pewnie spytać, jak Florence się czuje, czy z dzieckiem wszystko w porządku, lub, czy wie, kto jest jego ojcem...?, czy może jej jakoś pomóc, czy ma się gdzie zatrzymać, czy puchną jej stopy, czy rzyga co poranek, czy je piklowane warzywa na przemian z jogurtem truskawkowym, a sikać chce jej się średnio co trzydzieści siedem minut, ale zamiast tego... - Gdzie? Gdzie byłaś, Florence? - bez przesadnego wyrzutu, lecz i niezdolny, by zupełnie wytłumić narastającą w głosie emocję (sam nie wiedział, jak ją nazwać: żal? smutek? ból?) - I powiedz... - Postawił jakąś karykaturę kroku w drodze do kuchni, i znów się zatrzymał, łagodnym ruchem dłoni wskazując Florence, że naprawdę może powinna wejść wgłąb jego skromnych, ale przytulnych, domowych wnętrz (zabawne, że - choć wątpił, że kiedykolwiek się to stanie - ostatnimi czasy zaczął nazywać Portage Bay "domem"). Nagle złapał się na świadomości, że nie może przestać - jakimś kantem jaźni - myśleć o jej pierdolonym mężu - Jesteś bezpieczna, Flo?

Błagam, powiedz, że tak.

autor

I'm takin' a picture of this in the back of my mind 'Cause every time I go I'm scared it's gonna be the last time
Awatar użytkownika
38
174

kardiochirurg

Swedish Hospital

fremont

Post

W żadnym wypadku Florence w aktualnej chwili nie czuła się dorosła. Ani rozważna, ani odpowiedziała. Sama myśl o konfrontacji z Blue nie była rozważna, a co dopiero jej realizacja. Co zrobiłby Crane, gdyby wiedział, że jego niewierna żona właśnie stała u progu swojego kochanka? Florence ze wszystkich sił wypierała się swojego romansu, natomiast do dzisiaj nie była w stanie powiedzieć, czy jej mąż uwierzył, czy przymknął oko ze względu na swoje nie tak drobne grzeszki?
wPowinna przygotować się do powitania swojego dziecka na świecie. Dokończyć kurs w szkole rodzenia, powiadomić swoją rodzinę, że termin zbliża się nieubłagalnie, upewnić się, że posiada wszystkie niezbędne rzeczy do pomocy przy opiece nad swoją małą latoroślą - zaczynając od poważniejszych rzeczy, jak nosidło do auta, kończąc na już mniej poważnych, czyli uroczych ubrankach w świątecznym klimacie, który zbliżał się równie szybko, co jej poród lub czerwonej kokardce przypiętej do wózka.
Tymczasem stała ponownie tutaj. Niespokojna, zestresowana, pełna poczucia winy, a żadne z tych uczuć nie miało pomóc przyszłej mamie, zaledwie parę tygodni przed porodem, którego panicznie się bała. I żaden ziołowy napar, niezależnie od tego, co Bluejay miał w swojej kuchennej półce, nie był w stanie załagodzić jej nerwów. Czy cokolwiek w tej chwili było?
- To skomplikowane, Blue - odrzekła równie cicho, co mężczyzna, wydając z siebie delikatne westchnięcie. Jak inaczej powinna mu wytłumaczyć swoje powody? Od czego zacząć, jak miała ubrać w odpowiednie słowa, aby nie wyjść na bezduszną osobę, która zabawiła się jego uczuciami i uciekła w chwili, gdy zrobiło się poważniej? Jeśli się uprzeć, to w jej zachowaniu można by dopatrzeć się pewnego przetartego już schematu. Z tym, że teraz nie była zagubioną, nieświadomą osiemnastolatką, która wciąż nie wiedziała, czego chce od życia. Była dorosłą kobietą, szanowanym w środowisku medycznym oraz poza nim kardiochirurgiem, żoną jednego z Crane'ów. Sądziła, że rodzinne zjazdy przygotowały ją już na każdego rodzaju konfrontacje - o jak w ogromnym błędzie tkwiła. Najgorsze dopiero było przed nią.
Dotyk jego dłoń, mimo iż nadmiernie delikatny, sprawił, że brunetka wzdrygnęła się, odwracając się w jego kierunku.
Jak długo minęło, odkąd ostatni raz trzymał ją w swoich ramionach?
Jak bardzo Florence tego potrzebowała, że momentalnie zapragnęła, aby przyciągnął ją do siebie?
Czemu, do cholery, tego nie zrobił?!
Jeden jego uścisk znaczył więcej, niż jakiekolwiek słowa, niezależnie od tego jak piękne mogłyby być. Nigdy nie byłyby w stanie zapewnić jej poczucia bezpieczeństwa w chwilach ich bliskości.
- Vancouver. Mamy tam domek - mamy, jak śmiesznie brzmiało to słowo w jej ustach. Jakoby ona i Crane stanowili nierozłączną jedność, podczas gdy każdy wokół nich doskonale znał inną wersję ich historii. Niemniej jednak, nie przeszkodziło to im bliskim powtarzać, że teraz, dzięki dziecku, ich małżeństwo ponownie zacznie kwitnąć, a ich dwójka będzie ze sobą tak blisko, jak nigdy dotąd. O ironio, Florence jeszcze nigdy nie czuła się tak oddalona od niego jak w przeciągu ostatnich miesięcy.
Wykonała parę niepewnych kroków w głąb mieszkania.
Nie, nie, nie. Nie była na to gotowa. Nie była w stanie zmierzyć się z napływem wszystkich wspomnieć i emocji, których doznała w czasie swoich wizyt.
Za późno.
Stała już w tak doskonale znanym jej salonie, który odkrywała wspólnie z blondynem, w jego ramionach. Nie chciała już herbaty, ani rozmowy. Chciała jak najszybciej wydostać się na zewnątrz i jakkolwiek okropnie to brzmi z jej strony, zapalić papierosa. Do tej pory nic nie złamało woli brunetki, lecz może właśnie to był przełomowy moment? Dla dobra malucha, oby nie. Aczkolwiek odrobina świeżego powietrza przydałoby się zarówno mamie, jak i dziecku.
Ponownie, odruchowo, jej dłoń powędrowała na jej zaokrąglony brzuch, delikatnie przesuwając po nim wzdłuż. - Tak - odparła, będąc lekko zdzwiona pytaniem, które padło z ust blondyna. Tyle możliwości, tyle niewiadomych, a to była jego pierwsza myśl, którą wyrzucił z siebie? - Unikamy się, większość czasu spędziłam sama - sama, ze swoją małą fasolką w brzuchu, dla której wytrzymywała ostatnie miesiące z tak wielką cierpliwością i spokojem.

autor

ala

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Najgorszy (najlepszy?) był w tym wszystkim fakt, że Bluejay wcale nie uważał Florence za bezduszną. Nie winił jej - ani teraz, osiemnaście lat od dnia, w którym odrzuciła go po raz pierwszy, ani nawet wtedy, gdy zerwała z nim jako zastraszona rodzicielskim gniewem nastolatka. Czy był na nią zły? Tak, może nawet bardziej, niż chciał się przyznać. Czy czuł się zraniony? Och, oczywiście. Jakkolwiek koślawo miało to nie zabrzmieć, zachowanie Florence było jak niespodziewany cios, siarczysty policzek wymierzony w serce, w duszę, i w zaufanie do tej drugiej osoby - a wiadomo było, że to u Bluejay'a i tak już kulało.
  • Ale mimo wszystko - nieważne, jak bardzo momentami tego pragnął...
    • Nie potrafił jej nienawidzić.
A chciał. Naprawdę chciał - czasami - być w stanie tupnąć nogą, parsknąć gniewnie, i skreślić jej imię, wypisane w delikatnych tkankach jaźni infantylną, licealną czcionką, jednym stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu ruchem.
Ruszyć przed siebie. Nauczyć się żyć, nie potykając co i rusz o jakieś mgliste wspomnienie jej uśmiechu, albo czegoś, co powiedziała mu dziewiętnaście lat temu. Zamknąć ten kawałek swojej historii tak, jak zamyka się rozdział w książce; rozdział piękny, poruszający do łez, wprawiający w drżenie chłodne z emocji palce, ale jednocześnie - taki z mniej-szczęśliwym zakończeniem.

- Więc... Na ile? Na ile z-zostaniesz? - w Stanach? w Seattle? ze mną?; o tym, że mówi, zorientował się dopiero, gdy słowa wyrwały się spomiędzy przeschniętych z napięcia warg; za późno, by je powstrzymać. Ciało i umysł, w zdradzieckiej komitywie, po raz kolejny robiły coś, czego Bluejay nie planował. Czuł - a tego nienawidził chyba najbardziej na całym świecie - że traci kontrolę. Nad sobą, nad sytuacją, nad własnymi odruchami. Starał się ściskać postronek, lecz czuł, jak wodze wymykają mu się z rąk. A serce? Serce rwało. Rwało się do przeszłości. Rwało się do rozdziału, który zatrzasnął z hukiem obwoluty. Rwało się do Florence. Kurwa, rwało się do niej jak oszalałe. Jakby powodowane bezwarunkowym odruchem, raz na zawsze wpisanym w ciało i krew.
Chciał ją przytulić.
Nie zadawać pytań. Nie oferować pieprzonej herbaty, albo selekcji ciasteczek, którymi mogłaby ją zagryźć. Nie próbować zrozumieć, co się tak naprawdę stało. Znaleźć sensu tam, gdzie być może nigdy go nie było.
Powinien Chciał po prostu ją przytulić.
  • Ale wiedział, że nie może. Już raz przecież popełnił ten sam błąd.
Opanował więc odruch ramion. Powściągnął. Wiedział, że pod koniec ich spotkania będzie wykończony - opieranie się własnemu instynktowi było trudniejsze, niż walka z najsilniejszym sztormem w samym centrum rozszalałego oceanu. Wypuścił powietrze przez nos w czymś, co imitować miało (ze średnim sukcesem), wydech głęboki i spokojny.
- Flo... - wetknął dłonie w tylne kieszenie jeansów w niezręcznym, koślawym ruchu. Bał się chyba, że jeśli pozwoli im luźno zwisać z przodu ciała, po prostu przygarną Florence doń - znów, wbrew jego racjonalnej decyzji (Nie wolno, nie wolno, nie wolno - dla dobra wszystkich zainteresowanych) - Florence. Ja... Przepraszam, okay? Nie wiem. Po prostu nie wiem, jak powinienem zareagować. Jestem trochę... - Trochę co? Zdziwiony? Zszokowany? Przerażony? Och, Blue, na miłość boską! Może wypadało pomyśleć, jak to ona musiała się czuć przez te ostatnie miesiące? Sama. Zupełnie sama. Pozostawiona jeden na jeden z rosnącym poczuciem odpowiedzialności za życie, którego przecież nie powołała na świat w pojedynkę. Pierdolona niesprawiedliwość - Co mogę dla ciebie zrobić? Po prostu mi p-powiedz.

Tylko błagam, nie każ mi siebie przytulać.

(Nie był pewien, czy zniesie ten rodzaj bólu.)

autor

I'm takin' a picture of this in the back of my mind 'Cause every time I go I'm scared it's gonna be the last time
Awatar użytkownika
38
174

kardiochirurg

Swedish Hospital

fremont

Post

Byłoby jej łatwiej. Byłoby im łatwiej, jeśli Blue faktycznie znienawidziłby Florence; pozbył się jej z życia raz na zawsze, nie wpuszczając jej ponownie w swe ramiona progi swojego domu.
Czemu nie potrafił tego zrobić? Czemu nie chciał ułatwić zarówno swojego życia, jak i jej, do cholery?
Gdyby dostrzegła na jego twarzy chociażby jeden, najmniejszy grymas odrazy, pogardy, złości - byłoby jej łatwiej odejść, zostawić go, nie wracać już więcej z nadzieją, że przyjmie ją z powrotem. Że ponownie ją obejmie, delikatnie szepcząc w jej włosy, jak bardzo mu zależy, jak ważna jest dla niego, jak bardzo potrzebują siebie nawzajem.
Była gotowa pogodzić się z tą stratą. Dla ich dobra, dla jego dobra. Życie Florence było wystarczająco pogmatwane, bez szansy poprawy na lepsze, ale Blue? Blue nie miał zobowiązań, na jego dłoni nie ciążyła obietnica że cię nie opuszczę, aż do śmierci, delikatnie połyskując i stale o sobie przypominając. W każdej chwili mógłby wyjechać, zostawić wszystko za sobą, jak zrobił to piętnaście lat temu. Tym razem nie dzwoniłaby, nie zostawiałaby po sobie rozpaczliwych wiadomości z prośbami o powrót lub jakiekolwiek wytłumaczenie (na które nawet nie zasługiwała, według samej siebie). Była w końcu dorosłą kobietą, z mężem, a za moment miała być matką. Ruszyłaby na przód dla swojego dziecka.
Ale nie mogła.
Nie mogła, wiedząc, że wciąż tu był.
- Na dłużej - odparła enigmatycznie, sama nie będąc pewna, na co właściwie odpowiedziała. Gdzie mam zostać, Blue? Tutaj, z tobą, ukryta przed całym światem? Ona, on i mała istota między nimi.
Będąc z dala od niego, przez te wszystkie miesiące, nie mogła oprzeć się myślenia o takim rozwoju zdarzeń. Beztrosko przyglądałaby się, jak blondyn łapie coraz to wyższe fale, delikatnie gładząc coraz to większy brzuch. Wieczorami mogli wspólnie przysłuchiwać się kojącym odgłosom fal. Następnego dnia mogliby wspólnie usłyszeć po raz pierwszy bicie serca ich dziecka. Zrobiliby listę potencjalnych imion, złożyli łóżeczko, wybrali pierwsze śpiochy dla swojej pociechy...
Ale jak zwykle okazała się zbyt wystraszona, aby podjąć odpowiednią decyzję.
I znowu stali w tym samym miejscu, ponownie czekając, aż zaparzy się ta przeklęta herbata.
- Blue... - jego imię wyszło z jej ust wraz z bezradnym westchnięciem. Przeniosła na niego, zaszklone już łzami, spojrzenie. - To nie ty masz przepraszać. To ja podjęłam decyzję, za nas oboje - istniało tak wiele alternatywnych rozwiązań, ale Florence wybrała najgorsze z nich wszystkich - ucieczkę. I to on ją przepraszał, Bóg jeden wie za co! Wpadła do jego życia, wywracała wszystko do góry nogami, uciekła i teraz zamierzała powtórzyć dokładnie to samo. A właściwie już zdążyła to zrobić. - Nie ma niczego, co mógłbyś teraz zrobić. Po prostu uznałam, że... Powinieneś wiedzieć dlaczego tak wyszło - bardzo ładnie ujęte, Flo, nie ma co, powinnaś być dumna z siebie.
Tak wyszło - idealne określenie na ciążę i wyjazd do innego kraju z tego powodu, w obawie przed możliwymi konsekwencjami i wyborami, które musiałaby podjąć, gdyby została.
Poczuła nieprzyjemny skurcz, który wywołał grymas bólu na jej twarzy i sprawił, że delikatnie się zgięła. Chwila, jak to szło? Nie może Pani się zbytnio stresować, to szkodliwe dla dziecka - jak widać, Florence świetnie stosowała się do tej zasady.

autor

ala

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Oczywiście, że byłoby im łatwiej - bo i nienawiść jest łatwa.
Nie sprzyja przyjmowaniu perspektywy drugiego człowieka. Nie zachęca do zadawania pytań. Nie pomaga zrozumieć, nie każe się starać. Pozwala i oczy zacisnąć - na motywy i ból drugiej strony, i dłonie zwinąć w pięści gotowe do wymierzania ciosów.
Nienawiść też, jak świeżo zaostrzony nóż, pomaga rzeczywistość równym cięciem dzielić na czarne i białe. Umożliwia odbieranie świata w najprostszej jego dychotomii.
  • Lubię - nie lubię.
    • Zawsze - nigdy.
      • Zostań - odejdź.
        • Kocham Cię - nie kocham Cię.
Jakkolwiek przewrotnie to nie brzmi, nienawiść usprawnia funkcjonowanie. I, z pewnością, wielu pomaga zachować zdrowie psychiczne równowagę.

Niestety (!?), Bluejay Krzyzanowski nie był z natury człowiekiem nienawistnym. Czasem miał wrażenie, że tę emocję z mlekiem matki wyssał jego starszy brat; czasem, gdy się zapędziła, jej oznaki zdradzała także jego najmłodsza siostra (w pierwszej kolejności - nienawidząc, zdawać by się mogło, samej siebie). Ale nie blondyn - od lat do swoich realiów próbujący podchodzić z rosnącą empatią i nią kształtowanym stoicyzmem.
Po co miał nienawidzić, skoro mógł akceptować?
Po co miał się wściekać na coś, czego i tak nie był w stanie zmienić?

Nie znaczyło to oczywiście, że Blue nie potrafił się zagniewać. Ale złość - jeśli czasem go odwiedziła (regularny, chociaż nieproszony gość, z którym surfer zwykle radził sobie dzięki przedłużonej sesji, czy dwóm, walki z oceanem) - szybko jednak blakła. Im był starszy, tym mniej wysycona była barwą tej żywej pasji, z jaką kiedyś, całe lata temu, Krzyzanowski potrafił nienawidzić swojego ojca
  • Teraz, konstatował czasem z goryczą, nawet na nienawiść było już za późno.
Tym bardziej nie wyobrażał sobie, jak tą właśnie emocją mógł zapałać do Florence.
Czy rozumiał, czemu znów postępowała w taki sposób? Nie. Chociaż znikania mogła przecież nauczyć się od niego samego...
Czy był to jednak wystarczający powód, by odrzucić ją teraz w najbardziej bezduszny, wyrachowany z możliwych sposobów? Nie byłby w stanie.
- Okay - potaknął, choć absolutnie nic nie było tu "okay"; im dłużej na nią patrzył, tym więcej pytań cisnęło się na jego wąskie wargi wysmagane jesiennym wiatrem ciągnącym od morza; i im dłużej była blisko, tym trudniej było mu zachować ten swój niewzruszony spokój. Tajemniczość, z jaką Florence odpowiadała na jego pytania, także nie pomagała. Czuł się trochę tak, jakby - w samym sercu wzburzonego oceanu - płynął wciąż i wciąż nie z nurtem lecz pod rwący, bezlitosny prąd - Rozumiem... - Nie rozumiał.
NIC Z TEGO NIE ROZUMIAŁ; Crane zaś wcale nie sprawiała wrażenia, jakby paliło jej się, by mu cokolwiek więcej wytłumaczyć. Nie chciał - naprawdę nie - zadawać jej podstawowego pytania. Obawiał się, jak mogłaby je odebrać - "Tak wyszło"? Tak, to znaczy... T-to znaczy jak, Florence? Jak wyszło!? - wciąż jeszcze walczył o z trudem utrzymywany balans, lecz czuł, że grunt coraz bardziej osuwa mu się spod stóp - Mów do mnie, Flo. Czuję się tak, jakbyś...
Nie zdążył dokończyć, gdy twarz brunetki spiął nagły skurcz; choć krótki, nie umknął uwadze surfera - w tym ułamku sekundy, nim zdołała opanować ekspresję emocji, Florence wyraźnie dała poznać po sobie, że odczuwa ból.
(Blue natomiast? Blue natychmiast poczuł wtedy strach.)
W nagłym odruchu instynktu, pochylił się w jej kierunku, łagodnym ruchem ręki podtrzymując jej ugięty łokieć.
- Florence? Wszystko w porządku, Flo?

Durne pytanie, Krzyzanowski. Spójrz na siebie.
Nic - wbrew temu, co Blue bardzo chciał myśleć - nie było tutaj po prostu "okay".

autor

I'm takin' a picture of this in the back of my mind 'Cause every time I go I'm scared it's gonna be the last time
Awatar użytkownika
38
174

kardiochirurg

Swedish Hospital

fremont

Post

Gdzieś głęboko, po cichu, bardzo chciała, aby Bluejay ją odrzucił.
Stanowczym głosem powiedział nie, Florence, już za późno na wytłumaczenia. Trzasnąłby dobitnie drzwiami przed jej twarzą, zostawiając ją w niedowierzaniu na przedsionku swojego domu.
Byłoby łatwiej.
Oboje poszliby w swoje strony. Wreszcie, po tylu latach, byliby w stanie. Jak długo jeszcze mieli tkwić w uczuciu, które powinno wygasnąć wraz z ich pierwszym rozstaniem, piętnaście lat temu? Nigdy nie powinni pozwolić sobie, aby wzięło nad nimi górę i myśleć, że faktycznie może się udać. Wszystko wskazywało na to, że los miał dla ich dwójki zupełnie inne plany.
Może w innym życiu, w alternatywnej rzeczywistości mogliby żyć wspólnie, długo i szczęśliwie.
Ale byli tutaj. W Seattle, ponownie w kuchni Blue, czekając na ciepły napar z zielonej herbaty. Zawieszeni w tym momencie, zdezorientowani, zagubieni. Zarówno on, jak i ona, nie wiedząc, które z nich bardziej. Może i Florence miała przewagę czasową, lecz w żadnym stopniu nie pomogło to kobiecie oswoić się z zaistniałą sytuacją, jeśli w ogóle można nazwać tak przypadkowe stworzenie nowego życia, w dodatku nie wiedząc z kim. Ze znienawidzonym przez siebie małżonkiem, czy kochankiem, jej byłą miłością, jedynym mężczyzną, którego darzyła szczerym, wciąż tlącym się w niej uczuciem?
Cholera, dlaczego musiał tak milczeć? Dlaczego według niego jest to okej? Skoro nic nie było w najmniejszym stopniu! Jej samej cisnęło się tak wiele słów, tak wiele pytań na usta, których nie mogła wypowiedzieć, bo chciała dać mu przestrzeń, chwilę na przetworzenie wszystkiego, co zaszło i tego co się stanie za miesiąc. Domyślała się, że chwila nie była odpowiednią ilością czasu, którego by potrzebował, ale niestety nie mieli go zbyt wiele. Za miesiąc mieli dowiedzieć się prawdy. On, ona, no i Crane, Nie był na tyle obojętny, aby nie dostrzec, że dziecko w ramionach jej żony do złudzenia przypominałoby jej kochanka. Różnili się od siebie diametralnie, nie tylko pod względem charakteru - Crane ze swoimi ciemnymi włosami i głębokimi, wręcz czarnymi tęczówkami w niczym nie przypominał Blue, z wiecznie rozwichrzonymi blond włosami, które w słońcu nabierały odrobinę rudawego koloru i oczami niebieskimi niczym ocean, który tak bardzo kochał.
- No po prostutak... Nie potrafię odpowiedzieć ci na to inaczej, tego jest zbyt wiele, Blue - brunetka nie potrafiła odpowiedzieć samej sobie na tak wiele pytań, a co dopiero jemu! Prawdopodobnie powinna lepiej przygotować swoje odpowiedzi, zanim zapukała do jego drzwi i ponownie wywróciła jego życie do góry nogami.
Skurcz się pogłębił, a Florence pochyliła się mocniej do przodu, jedną dłoń układając w miejscu bólu, a drugą kurczowo chwytając się ramienia blondyna, którego w pierwszej chwili nawet nie zauważyła przy sobie. Ten był mocniejszy, niż wszystkie poprzednie, a nagły stres i ból matki poczuło nawet jej dziecko, które stało się nagle bardziej aktywne w jej wnętrzach.
Wdech i wydech, Flo, pamiętaj czego się uczyłaś. Głęboki wdech, głęboki wydech, tak, dobrze. I jeszcze raz. I kolejny raz... - Chyba powinnam już iść - wymamrotała,

autor

ala

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby to zrobił - gdyby trzasnął drzwiami tak, jak po większości rodzinnych awantur (takich, co to zaczynają się od jakiejś błahostki, a kończą groźbami rozwodu i talerzami roztrzaskanymi na gładzi kuchennej posadzki) robiła to jego matka, gdyby jednoznacznie wzgardził smutkiem i zagubieniem Florence, faktycznie z pewnością wzbudziłby w niej niedowierzanie i, być może, nawet rozpacz, wystarczające, by była w stanie odejść od niego, nie oglądając się przez ramię. Może wtedy łatwiej byłoby jej zdecydować, że to koniec. Że nigdy więcej. Że nie warto, nie ma po co, i, że przestać się należy łudzić wreszcie, co by istniała dla nich jakakolwiek nadzieja na... na co, właściwie?
  • Na szczęśliwe zakończenie!? Dorosłość, Bluejay miał wrażenie, zobowiązywała, by przestać w takie wierzyć nader fanatycznie.
Pytanie tylko, czy nawet w takim wypadku, którekolwiek z nich dałoby radę wytrwać w swoich postanowieniach? Rzeczywiście przekreślić wszystko, co kiedyś ich łączyło, stanowczym ruchem dłoni znaczących przeszłość grubą, czarną kreską. Zażegnać tlące się jak niedogaszony pożar uczucie - niby niegroźne, a jednak zawsze niosące za sobą ryzyko, że coś roznieci dawną iskrę i niepozorny płomyczek przeistoczy się w niepowstrzymaną pożogę.
  • Czy bowiem kiedyś już tego nie przerabiali? Czy nie stali już raz w tym samym miejscu? Z obietnicą, że "pora się rozstać", osiadłą na spierzchniętych smutkiem wargach.
    I z przeczuciem, że ta przysięga jest tylko wierutnym kłamstwem.
Boże, ile on by oddał, żeby wreszcie się Nią zmęczyć. Żeby wreszcie być w stanie stwierdzić, że ma jej serdecznie dość. Że to koniec; że gotów jest jednoznacznie zaklasyfikować Florence Crane, i wszystko, co kiedykolwiek go z nią łączyło, do kategorii Wspomnień. Zasklepionych ran niemożliwych do rozdrapania.
- Absolutnie nigdzie nie pójdziesz! - zaoponował; stanowczo, choć w żadnym razie agresywnie - jego ton przepełniała bowiem raczej konsternacja i najszczersza troska, nie zaś gniew; świadomym wysiłkiem ściszył uniesiony wzburzeniem głos, wybuch emocji starając się załagodzić wpływem rozsądku - Nie puszczę cię tak po prostu, Florence, dopóki nie będę miał pewności, że czujesz się lepiej. No już, siadaj - żadne tam "może usiądziesz?"; dyrektywa wydana pod wpływem zmartwienia - Przepraszam. Przepraszam, że zadaję ci pytania, na które nie musisz przecież znać odpowiedzi. Ja po prostu... Cholera jasna, Flo. N-nie spodziewałem się tego, okay? Nie wiem co mam zrobić. Nie wiem czego oczekujesz.
A on? Czego on oczekiwał, ten, który - pod wpływem całych lat spędzonych w kulturze przesączonej wpływami buddyzmu - zarzekał się tak zawzięcie, że nie oczekuje niczego, nie stawia losowi wymagań, i, tym samym, skutecznie unika rozczarowań?
  • Gówno prawda! Był przecież rozczarowany!
    • Najbardziej - samym sobą.
Chciał wiedzieć. Potrzebował informacji. Pragnął odpowiedzi. I szału dostawał na myśl, że nic z tego od Florence pewnie nie otrzyma.
- M-musisz... - zająknął się, pokręcił głową, jakby naganę dawał w myślach samemu sobie. Nie to słowo. Potrzebował innego - Bardzo bym chciał.... Chciałbym ci pomóc, okay? Cokolwiek to oznacza. Nie zamierzam cię z tym... - Z czym? Z tym bajzlem, w który się wspólnie wpakowali!? - Zostawić. Ale potrzebuję też, żebyś do mnie mówiła, okay?
W ciszy zaczynał czuć, jakby tracił zmysły.

autor

I'm takin' a picture of this in the back of my mind 'Cause every time I go I'm scared it's gonna be the last time
Awatar użytkownika
38
174

kardiochirurg

Swedish Hospital

fremont

Post

Nie było już szans na przekreślenie wszystkiego.
Jak mieliby to zrobić w tej chwili?
Jak ona miałaby to zrobić, tak po prostu przekreślić potencjalnego ojca swojego dziecka? Nie podołała temu nawet w przypadku Crane'a, z którym małżeństwem była tylko i wyłącznie na papierze.
Więc jak, do jasnej cholery, miałaby to zrobić Blue? Jej Blue? Który ruszył już prawdopodobnie do przodu, który miał swoje życie, pragnienia, potrzeby, który być może chciał zostawić ją za sobą, a ona natrętnie powracała do niego, niosąc ze sobą tylko smutek i złe wieści.
Nagła stanowczość z jego strony wprowadziła w Florence w taki stan zdezorientowania, że na moment zapomniała o skurczach, przez które czuła jakby dosłownie za moment miała rodzić. Zmarszczyła ostro brwi, przyglądając się blondynowi w niedowierzaniu . - Dobrze, już siadam - odburknęła, niczym pięcioletnie dziecko, któremu właśnie rodzic poleciał posprzątać pokój; niemniej jednak w końcu zajęła ponownie miejsce na krześle, powoli powracając do regularnej głębokości i szybkości oddechów. - Na niektóre pytania, które chciałbyś zadać naprawdę nie mam odpowiedzi - odparła już mniej markotnie, posyłając mężczyźnie znaczące spojrzenie, które następnie przeniosła na swój brzuch. Czy powinna w ogóle mówić o tym na głos? Sama Florence obawiała się prawdy, której (nie)skutecznie unikała od kilku miesięcy. Wszak ciężko było zapomnieć o tym, że pod twoim sercem rośnie nowe życie, za które będziesz odpowiedzialna przez następne kilkanaście lat, chociaż nawet nie wiesz, z kim jest zapoczątkowałaś.
Być może był to mężczyzna, któremu w tej chwili uważnie się przyglądała. Któremu ponownie wywracała życie do góry nogami. Ile razy jeszcze mieli złamać sobie serca, aby w końcu dotarło do nich, że ich relacja nigdy nie zakończy się happy endem? Każda komórka ciała Florence lgnęła do niego, chciała tylko poczuć jego dotyk, jego ramiona wokół jej wiotkiego ciała, ale wszechświat miał zupełnie inne plany dla ich dwójki, czego chyba nie byli w stanie zaakceptować. Bynajmniej Florence nie była w stanie na jego odejście i ruszenie naprzód, bez niej.
- Nie oczekuję od ciebie czegokolwiek. Uznałam, że powinieneś wiedzieć dlaczego musiałam... No wiesz, zniknąć na trochę. Dowiedziałby się o wszystkim i nie wiem, czy byłam... czy jestem na to gotowa - Florence nie była w stanie sobie wyobrazić reakcji obu rodzin - zarówno Farrow, jak i Crane, na wieść o romansie brunetki z nastoletnią miłością. Chociaż w zasadzie mogłaby przewidzieć ich reakcje - rozwód, wydziedziczenie, odsunięcie się od niej, może pozew, odebranie dziecka, jej całego dorobku? Wypisz, wymaluj rodzina Farrow-Crane. - Co takiego mam ci powiedzieć, Blue? I jak zamierzasz mi pomóc z, jak to pięknie ująłeś, tym? - z ust Florence wydarło się zgorzkniałe parsknięcie śmiechem. Czy on siebie słyszał? Czy ona siebie samą słyszała i co ważniejsze, była świadoma swoich czynów? Jak naiwna musiała być, myśląc że przyjdzie ponownie do niego, a Blue, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, odsunie wszystkie troski na bok i będzie ponownie mogła zatracić się w ich małym, prywatnym świecie? - Powinniśmy wszystko zostawić za sobą na tym moście, daleko, daleko za nim. Nie wiem, jak mogłam myśleć, że cokolwiek, co jest... było między nami, ma rację bytu - a mimo tego, niczego w świecie bardziej nie pragnęła od niego. I mogła go mieć, mogła mieć ich wspólne życie, gdyby tylko chociaż raz w życiu podjęła dobrą decyzję.
Kolejny skurcz ponownie wywołał na jej twarzy grymas bólu, a dodatkowe niespokojne ruchy ze strony dziecka nie sprawiały, że było to jakkolwiek przyjemniejsze. Zapewne, gdyby byli w towarzystwie jej matki, usłyszeliby, że rośnie mały piłkarz, czego Florence nie znosiła z całego serca, choć jak zwykle - nigdy nie odważyła się tego wypowiedzieć na głos.

autor

ala

Zablokowany

Wróć do „Domy”