WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Zrobiło się dziwnie chłodno.
Nie na zewnątrz - aura wczesnej wiosny nigdy nie rozpieszczała, ale wewnętrznie, w sercu. W sercu, które pracowało nienaturalnie intensywnie, do tak samo wytężonej pracy zmuszając cały kobiecy organizm. Myśli przewijały się przez głowę, wywołując nieprzyjemne pulsowanie, łapczywie łapane powietrze napierało na zmęczone ostatnimi dniami płuca, mięśnie drżały pod wpływem emocji, z którymi Charlotte zwyczajnie sobie nie radziła.
Nigdy nie twierdziła, że była w tym dobra.
Przykładów jej gwałtowności nie trzeba było bowiem szukać daleko. Wystarczyło przytoczyć sytuację sprzed kilku miesięcy, kiedy mieszkanie byłego partnera pozostawiła w stanie dalekim od idealnego. Po kilku dniach, kiedy już się uspokoiła, wiedziała, że zachowała się głupio, niemal dziecinnie. Tym razem jednak czuła się jakoś usprawiedliwiona. Nie kierowała się przecież egoistycznymi pobudkami i wykreowanym we własnej głowie widzimisię, ale uczuciami, które towarzyszyły jej od momentu, w którym ciążowy test wskazał pozytywny wynik. Upływający potem czas był nerwowy, bardzo intensywny, ale jednocześnie wiązał się z niepewnością o przyszłość.
Jej, jego, ich.
- Jest Twoje - w ostatniej chwili stłamsiła chęć wykrzyczenia mu tego prosto w twarz, pozwalając sobie jedynie na cichy pomruk; zupełnie tak, jak gdyby chciała, by ta informacja dotarła wyłącznie do niego - nie do Iv, nie do przyglądającej się im staruszki, nie do kogokolwiek innego niż on. W tym momencie musieli się z tym zmierzyć we dwoje. Cały świat przestał istnieć - na krótko, ale dając im czas na kolejną wymianę informacji, przekonań, argumentów.
Z tą różnicą, że owy dialog miał wyglądać zupełnie inaczej. Mniej gwałtownie, bez niedopowiedzeń, które, o ironio, dotychczas stanowiły nieodłączny element ich rozmów, bez pretensji i żalu, który narastał wraz z upływającymi powoli sekundami.
- Naprawdę myślisz, że mogłabym Ci to zrobić? Że wykorzystałabym Cię w ten sposób? Ile jeszcze razy mam Ci udowodnić, że... - nigdy Cię nie skrzywdzę; łamiący się głos nie pozwolił dokończyć frazy, ale Charlotte czuła, że wcale nie musiała tego robić. Już to przecież przerabiali. Może nie na tak ogromną skalę, jednak Blake zdążył pokazać, jak łatwo rzucał oskarżeniami - często bezpodstawnymi.
Styczeń, jego urodziny, spontaniczne świętowanie zakończone kłótnią, gdy przyszła na przeszpiegi w sprawie swojej młodszej siostry. Brzmiało znajomo? Obecnie robił dokładnie to samo, tylko boleśniej.
Czuła na sobie jego spojrzenie, kilkukrotnie odwdzięczając się krótkimi seriami zerknięć na jego twarz. Nie widziała wiele; oczy ją piekły, powieki były ociężałe.
Każda z tych dolegliwości przestała się jednak liczyć, kiedy Blake swoimi słowami wlał do jej serca nadzieję na to, że mogłoby być dobrze.
- Pomożesz? - powtórzyła krótko, zdecydowanie za szybko. Przystanąwszy przed nim przodem, pozwoliła, by ramiona osunęły się wzdłuż drobnej sylwetki; obronna, wycofana postawa przybrała nieco łagodniejszy charakter, co okazało się podstawowym błędem.
Podobno w miłości i na wojnie wszystkie chwyty były dozwolone.
Charlotte nie sądziła, że mogłaby oberwać tak mocno.
- Jaką... klinikę? - mruknęła, marszcząc noc. Sunące po chłodnym policzku palce i znajomy dotyk nagle przestały być ukojeniem. Nogi były jak z waty, w głowie zawirowało, na twarzy malowało się niezrozumienie, bardzo szybko wyparte przez rozczarowanie.
Kolejne.
I niemal fizycznie słyszalny dźwięk rozpadającego się na kawałki serca.
- By się go pozbyć? - powtórzyła, kręcąc głową w niemal histerycznym rozbawieniu.
Odsunąwszy się o krok, była gotowa wyrwać się spod uścisku jego palców. Powodem była jednak nie tyle obecność nieznajomej staruszki, co świadomość, że w tej sprawie rozmijali się niezwykle często.
Nadzieja? Porozumienie?
Boże. Jaka ona była naiwna.
- Tak, to tylko... - mruknęła, ocierając kącik jednego oka. Zaczerpnąwszy kolejnej dawki powietrza, uśmiechnęła się do kobiety w pokrzepiający sposób. - To nic takiego. Proszę się nie martwić. Rozmawiamy. To... przyjaciel. - uprzejmy, acz stanowczy ton jej głosu sprawił, że grymas niezadowolenia niemal od razu przyozdobił twarz staruszki.
- Zgaś tego śmierdzącego papierosa. Na cmentarzu? Wstydziłbyś się - rzuciwszy w stronę Griffitha ostatnie przepełnione dezaprobatą spojrzenie, znów ruszyła w kierunku nagrobka znajdującego się kilkadziesiąt metrów dalej od tego należącego do Iv.
Lottie dopiero wtedy odważyła się ponownie spojrzeć na twarz Blake'a. Zabawne - do ostatniej sekundy wierzyła, że dostrzegłaby w jego oczach coś więcej niż tylko przekonanie do zaproponowanego przed momentem rozwiązania ich problemu.
- Nie pozbędę się go - zawyrokowała krótko, ignorując męskie zaskoczenie. - Dla mnie... ta sytuacja też nie jest wygodna, ale nie zrobię tego. Urodzę to dziecko i wychowam je. Z Tobą albo bez Ciebie - skwitowała, uznając swoje słowa za stanowisko wystarczająco jednoznaczne i zrozumiałe.
Nie wiedziała, jak miałaby sobie poradzić; z nową pracą, bez swojego miejsca na ziemi, bez domu, które mogłoby być dla tego dziecka bezpiecznym azylem, ale... nie tchórzyła.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A co, jeśli...
...jeśli to wcale się nie działo?
Koszmary więziły go w swoich - zupełnie różnych od siebie - światach często. Zdarzało się, że ponownie był w za kratkami, gdzie odbywał długi wyrok, albo oczekiwał na egzekucję, która miała nastąpić za chwilę. Innym razem na nowo przeżywał śmierć swojej ówczesnej narzeczonej, będąc pozbawionym możliwości zrobienia chociaż jednego kroku, aby ją uratować. Oprócz tych wspomnianych, jego sny bywały także bardziej abstrakcyjne i absurdalne, lecz każdy z nich docelowo miał się zakończyć źle dla pierwszoplanowego aktora, którym był on sam.
Nie było jednak sensu wyciągnięcia przed siebie ręki, aby spojrzeć na nadgarstek i dwukrotnie zweryfikować godzinę na tarczy zegara; test rzeczywistości - niestety - nie sprawdziłby się w tym przypadku, ponieważ przyziemne znaki przyciągały nawet bardziej, niż grawitacja. To, co działo się obok niego, wyglądało zbyt wyraźnie, by być zaledwie snem.
I tego mógł żałować.
Ledwo zauważalnie skinął głową, gdy potwierdziła wcześniejsze przypuszczenia. Nie powiedział nic, choć paradoksalnie miał ochotę się zaśmiać, dodając chłodnego, gorzkiego wyrazu i tak wystarczająco nieprzyjemnej aurze tego późnego popołudnia. Zacisnął wargi w wąskie linie, a dłonie mimowolnie zbiły się w pięści. Pobielałe knykcie - gotowe do odparcia ewentualnego ataku - znalazły schronienie w kieszeniach kurtki. W tym przypadku go nie ochronią.
- Co? - Kolejne słowa - raz jeszcze niezrozumiałe - wybiły go z chwilowego zamyślenia, dalszych prób ucieczki wyjścia z tej patowej sytuacji bez szwanku, albo chociaż z jak najmniejszą blizną. Miał ich na sobie już wystarczająco. Zamrugał kilkukrotnie, przekierowując ostrość swojego spojrzenia (dosłownie i w przenośni) ja jej zmęczoną twarz.
- Zrobić... co? Wykorzystać? - Zmarszczył czoło i przechylił głowę, jednakże nie zaprzestając utrzymywania kontaktu wzrokowego. - Nie musisz mi nic udowadniać, Lottie - naprawdę nie musiała - chciałem się upewnić, że nie ma innej możliwości. Nie dopisuj sobie innych scenariuszy tego pytania, bo ich nie ma - określił, dopiero teraz rozkładając ręce na boki i przy okazji wyrzucając z kieszeni zapalniczkę. Kolejny papieros? Dlaczego nie.
Nim odpalił, wydawało mu się, że coś między nimi zdawało się uspokajać.
W y d a w a ł o s i ę.
Błąd.
Pomoc, którą jej (im? a może samemu sobie...?) oferował, była zupełnie odmienną od tej, której kobieta potrzebowała. Do tego niechciany gość przeszkodził im sprawne przejście do plusów (przecież nie minusów) zasugerowanego rozwiązania.
Bez słowa obserwował, jak mu się wymyka. Odsuwała się, a wyraz jej twarzy wyrażał żal, smutek, niechęć; coś, czego nie potrafił (nie chciał?) nazwać. Odwrócił wzrok, nie chcąc wdawać się w niepotrzebną dyskusję ze starszą kobietą, a zamiast tego odpalił fajkę. I choć na usta cisnęło mu się soczyste: spierdalaj, wywrócił jedynie oczami i ze sztucznym uśmiechem, jaki posłał kuśtykającej pani, wypuścił dym. Nie dodał również, że wstydzić to mógłby się innych rzeczy, ale nawet tego nie zrobi. Poczucie wstydu, żalu, nie do końca było mu znane. Zresztą nie tylko one; niekiedy deficyt posiadanych emocji rzutował na jego zachowaniu bardziej, niż zdawał sobie z tego sprawę.
- Urodzisz to dziecko i wychowasz je - powtórzył z kpiną - jak to sobie wyobrażasz? - Papieros został zablokowany między wargami, a ręce raz jeszcze rozłożył szeroko. Strzelaj, chętnie poznam odpowiedź. Nie dał jej dużo czasu na to, aby mogła ubrać w słowa swoje myśli, a krótką chwilę ciszy wypełnił sarkastycznym prychnięciem.
- Doskonale wiesz, jak zareaguje twoja rodzina. -
Twoja - powiedziane z wyraźnym naciskiem; jego, cóż, pewnie nie miałaby nic przeciwko, a na pewno nie Jackie, której marzył się wnuk (chyba tylko po to, by komuś jeszcze pokazać, jaką jest świrniętą wspaniałą kobietą). Wayne - znając jego - nie chciałby się wtrącać i po prostu to zaakceptował.
- Co z pracą? Co z twoimi planami, co... - Słowa padały wraz z ulatującym z jego ust dymem; zaciągnięcie się fajką raz za razem najwyraźniej nie przeszkadzało w słowotoku. - Co z życiem, które próbowałaś sobie na nowo poukładać - wyrzucił z siebie z niezadowoleniem, wyjątkowo nie mówiąc o sobie. - Wiesz, co to dziecko będzie kiedyś słyszało? Że jego kochana mamusia pieprzyła się z mordercą. Niedoszłym mężem młodszej siostry, która leży... - Przekierował wzrok na nagrobek Ivory, nie musząc nawet dokańczać gdzie.
...bo chyba nie przeszło jej przez głowę, że o n i mogliby założyć rodzinę?
Nie, na pewno o tym nie pomyślała.
- Kurwa mać, Charlotte, nie możesz nam tego zrobić - skwitował ostatecznie, a jego spojrzenie mogło wyrażać jedno; tym razem jego, ale powinna umieć to odczytać.
Posłuchaj mnie.
Proszę.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Podejrzliwe zerknięcie na męską twarz wyrażało coś więcej; nieme pytanie o to, czy mówił prawdę. Choć Blake Griffith był ostatnią osobą, którą podejrzewałaby o kłamstwo w dobrej wierze, to jednak kilkanaście ostatnich minut skutecznie zniszczyło dotychczasowe wyobrażenia o tej znajomości, o drugiej osobie, o łączącej ich więzi - o ile taka kiedykolwiek istniała. Skrywane głęboko w sercu demony dawały o sobie znać coraz gwałtowniej, wyrywając się i przejmując kontrolę nie tyle nad emocjami, co zdrowym rozsądkiem. Ten zanikał w gąszczu narastających pretensji i nieporozumień, oplatających ich ciasno, odbierając możliwość ruchu i zaczerpnięcia większej dawki powietrza.
Oddychaj, Lottie.
Kilka ostatnich dni nie było odpowiednio dużą ilością czasu, by zdołała ułożyć w swojej głowie wszystko. Ilość krążących po niej pytań była przytłaczająca, a brak odpowiedzi wzbudzał dodatkową irytację. Ta prowokowała podręcznikowy przykład reakcji łańcuchowej - nerwy, płacz, lawirowanie na skraju szaleństwa, kiedy pojawiały się mniej lub bardziej sensowne pomysły na uporanie się z sytuacją tak niewygodną, ale zarazem już obecną, trwającą od pierwszej wspólnej nocy, od chwili, kiedy mury runęły, a dystans - zarówno mentalny, jak i fizyczny - stał się jedynie ulotnym wspomnieniem.
Czy wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby tamtego dnia zostali na parterze domu, jedząc ciasto i popijając je zaledwie herbatą? Absurdalność tego stwierdzenia budziła w Charlotte rozbawienie, szczególnie że ilość wypitego wtedy wina wcale nie przytłaczała zmysłów. Podkręcała odbierane bodźce, sprawiała, że wszystko było intensywniejsze, jednocześnie tłumiąc wyrzuty sumienia czy przeświadczenie, że mogła dać się ponieść szaleństwu z każdym, ale nie z nim.
Nie z nim.
Grymas niezadowolenia, szybka analiza poszczególnych urywków, wniosek, że wcale nie żałowała. Egoistycznie nie żałowała nawet tego, że postawili na szali znajomość specyficzną, ale na swój sposób niezwykle wyjątkową. Mentalna bliskość wygrywała z tą fizyczną, wielokrotnie dając im do zrozumienia, że byli dla siebie kimś więcej niż tylko znajomymi, którzy po latach milczenia odnowili kontakt w drodze zupełnego przypadku.
Rozumieli się.
Dlaczego zatem nie mogli zrobić tego teraz?
Kobiece mięśnie napięły się niekontrolowanie, niemal boleśnie. Dolna warga zadrżała, co Charlotte stłamsiła mocnym zaciśnięciem na niej zębów. Niemal do krwi, ale ból był perspektywą lepszą niż ponowne okazanie słabości; niż kolejna sugestia, że obojętność i przekonanie o własnej sile były jedynie fasadą dla niemej prośby o to, by jeszcze się zastanowił, dał sobie trochę czasu, by nie zmuszał jej do zrobienia czegoś, co było rozwiązaniem szybkim i wygodnym, ale czy naprawdę najlepszym?
Nie mogło być, skoro tak bardzo rozbiegało się z podejściem Charlotte do życia. Ona - mimo wielu dramatów, konfliktów, momentów zwątpienia - kochała je całym sercem, chciała brać z niego garściami i czerpać tak wiele, jak tylko była w stanie. Każdego dnia budziła się z myślą, że szara rzeczywistość była bardzo podatna na barwy, które można było jej nadać według własnego uznania.
Przyjaźń z Griffithem była niezwykle kolorowa, intensywna, mieniła się barwami, które Hughes tak chętnie poznawała, zapamiętywała, korzystała z nich wraz z każdym kolejnym spotkaniem. Dlaczego tak niespodziewanie pojawiły się czerń i obezwładniający mrok? Dlaczego wszystko było wyblakłe, a chłodne tonacje napierały z każdej strony, przede wszystkim z męskiego spojrzenia, które znów zapragnęła zrównać ze swoim.
Nie była tchórzem.
Walka nie była jej obca.
Była w stanie zawalczyć. Nie tyle o siebie, co dziecko, które... było niewinne.
Choć dotychczas chroniła wszystkich dookoła - rodzinę, przyjaciół, obcych ludzi, rodziny zmarłych, same ofiary, które nie mogły walczyć o sprawiedliwość - teraz musiała otoczyć opieką przede wszystkim rozwijające się tak niebezpiecznie blisko jej serca maleństwo.
- Moja rodzina - podjęła, zaciskając dłonie w drobne piąstki - nie zareaguje, bo nigdy się nie dowie. Nikt się nie dowie, kto jest ojcem - skwitowała, mając wrażenie, że to wyznanie przyniosło ulgę. Była gotowa odciąć się dla wyższego dobra, nawet jeżeli nie było to jej własne. Gotowość do poświęceń nigdy nie była cechą, za którą Charlotte chciała być ceniona, ale... była gotowa. Była gotowa wziąć na barki odpowiedzialność za to, co zrobili, za to, jak wszystko skomplikowali i jak wiele miało to w ich znajomości zmienić.
Lub może zupełnie ją zakończyć.
Jeżeli jednak miałaby wybrać między niewinnym dzieckiem a mężczyzną, który chciał się go pozbyć, decyzja wydawała się oczywista. Bolesna, ale oczywista.
- Ty najlepiej powinieneś wiedzieć, że życie nie zawsze układa się tak, jak tego chcemy - odparła, kręcąc głową w geście kolejnej dozy rozczarowania. Musiała się go pozbyć. Oczyścić umysł i serce ze wszystkich myśli oraz emocji, które wiązały się ze smutkiem, jaki towarzyszył jej, kiedy wiedziała, że miała podjąć jedną z trudniejszych decyzji w życiu; decyzję, której wcale podjąć nie chciała, ale w kierunku której Blake popychał ją - mniej lub bardziej świadomie - z całą stanowczością.
- Nic nie rozumiesz, prawda? - żałosny jęk był zaledwie wstępem, po którym nie dała mężczyźnie czasu na reakcję. - To dziecko usłyszy kiedyś, że miało wspaniałego ojca, który był moim przyjacielem, który troszczył się o nie i który nie mógł się doczekać aż ono pojawi się na świecie. Będzie słyszało, że było kochane, nawet jeżeli pojawiło się dość niespodziewanie. Usłyszy, że ojciec nie może być obok, bo... bo zdarzył się wypadek i jest martwy - ty jesteś dla mnie martwy.
Te słowa - mimo niezwykle mocnych chęci - nie przeszły przez kobiece gardło. Wystarczyło jednak krótkie zerknięcie w jej oczy, by Blake mógł zrozumieć, że właśnie tutaj zaczynał się koniec. Prawdziwy, nieodwołalny, że z rąk bezpowrotnie wymykała się mu szansa na zmianę decyzji.
Była gotowa kłamać przez całe życie, byle tylko dać temu dziecku poczucie bezpieczeństwa, miłości, nawet jeżeli bez rodziny, której stworzenia przecież wcale od Blake'a nie oczekiwała. Wspólne życie, dom z ogródkiem, posiłki jedzone przy jednym stole i monotonia dnia codziennego - to do nich nie pasowało, ale wsparcie, bycie przy sobie, dzielenie się obowiązkami, kiedy konsekwencje ich działań były wspólne? Tak. Sądziła, że do oczekiwania tych elementów miała pełne prawo.
I znów się pomyliła.
- Wiem, jak bardzo cenisz sobie swobodę. Nie jestem sędzią, który wyda skazujący wyrok. Chciałeś wolności, więc proszę... - podsumowała, rozkładając ramiona w bezradnym geście - jesteś wolny.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ta rozmowa nie powinna mieć miejsca przy jej grobie.
Nie teraz, już, nie od razu po tym, jak dowiedział się, że zostanie ojcem.
Ta rozmowa nie powinna mieć miejsca w o g ó l e, ale miała. I nikt nie mógł tego odwrócić.
Rodzina, w której wychował się Blake Griffith była specyficzna. Pozornie idealna, lecz wystarczyła dłuższa chwila uważnej obserwacji wprawionego oka osoby trzeciej, a na światło dzienne wychodziły różne niuanse. Zresztą, jak wszędzie - idealne rodziny najzwyczajniej w świecie nie istniały.
...co nie zmieniało faktu, że rodzice Blake'a przez wiele lat chcieli, aby właśnie tak o nich myśleli inni: wyjątkowo zgrane małżeństwo, które doczekało się wyczekiwanego syna. Jedynego dziecka, mogącego wszystko, czego tylko pragnęło.
Poza ich czasem.
Dodatkowe zajęcia pozalekcyjne, korepetycje, treningi - nie mógł powiedzieć, aby jego codzienność miała w sobie szczyptę nudy, choć często czuł, że nużące stają się schematy, za jakimi kazano mu podążać. Brak spontanicznych działań napędzających rozwój dalszych wydarzeń był niemożliwy, bo przecież: musiał zachowywać się nienagannie. Wpajane maniery były równą kostką wkładane do jego głowy, podobnie jak ubrania zdobiące wnętrze jego szafy... do pewnego czasu. Z biegiem lat koszulki zostały zastąpione przez wyprasowane koszule; w końcu powinien się prezentować godnie, nie miało znaczenia to, że osobiście preferował wygodę.
  • «Wolę koszule. Białe. W ostateczności błękitne.
    Nie ma ich wiele w mojej garderobie.
    Szkoda
W sporym domostwie w Queen Anne - od kiedy sięga pamięcią - pachniało książkami, lecz nie tylko nimi. Między stukotem wysokich obcasów Jackie niosła się woń jej drogich, kwiatowych perfum, mocno kontrastujących z ciężkim zapachem spalanego w kominku drewna. Grab łączył się z orzechem, a całość spajała presja i oczekiwania, którym (za) długo próbował sprostać.
Pomimo wszystko - nakazy, zakazy, próby zaplanowania mu życia - nie mógł myśleć o nich źle, ani w sposób negatywny wspominać swojego dzieciństwa. Może poza jednym szczegółem: zawsze chciał mieć rodzeństwo i kiedy - te parę lat temu - planował założyć rodzinę z Ivy, ona doskonale wiedziała, jakie podejście w kwestii dzieci (dzieci; nie dziecka) miał Griffith.
Teraz nie chciał ich wcale.
Z jawnym niezrozumieniem spojrzał na blondynkę, kiedy wypaliła, że jej rodzina nie zareaguje, ponieważ nigdy się nie dowie. Mimowolnie zsunął wzrok z poziomu jej oczu na brzuch, który niebawem będzie zdecydowanie bardziej krągły, więc cisnące się na usta pytanie: jak?, koślawo zawisnęło w powietrzu. Nie musiał pytać - prędko wyjaśniła te drobne nieścisłości, przez które czuł dysonans. Rozchylone do zadania pytania wargi natychmiast złączyły się wraz z zaciśniętą, męską szczęką. Nie odpowiedział jej nic, a zaledwie stał i słuchał, mając nieodparte wrażenie, że dialog toczy się gdzieś obok niego.
Ty najlepiej powinieneś wiedzieć, że życie nie zawsze układa się tak, jak tego chcemy.
Oczywiście, że wiedział. Zimne spojrzenie osiadło na imieniu tej, którą niegdyś kochał i z którą chciał związać swoją codzienność...
...aż do śmierci. Śmierci, która - dla niej - nadeszła zbyt szybko. Zadarł podbródek nie chcąc jej pokazać, że... nie ma racji, a on - niestety - zaczyna rozumieć. Ostatni raz zaciągnął się papierosem, przydługo przytrzymując w płucach dym, aż wreszcie wypuścił go niby-leniwie i nonszalancko, jakby nic złego się nie działo. Biała smuga dała mu parę sekund przewagi: na to, aby przetrawić to, co właśnie usłyszał i ukryć grymas bólu, jaki przemknął przez jego twarz i został zastąpiony przez... uśmiech. Gorzki, pełen niezrozumienia, dezaprobaty...żalu.
- Wiesz... - zaczął, celowo używając słowa, które tego popołudnia usłyszał niejednokrotnie. Między zwróceniem się przodem do niej i dokończeniem myśli, zgniótł podeszwą buta kolejną spaloną szansę, relację, znajomość fajkę i mocno zagryzł dolną wargę od środka.
Zabolało.
Jej słowa, nie własna autoagresja.
Wdech, wydech. Nadal umiał oddychać. Jeszcze.
- Nigdy nie sądziłem, że z taką łatwością będziesz potrafiła... - kontynuował, w międzyczasie sięgając po jej dłoń. Drobną, lekką, zimną od temperatury panującej dookoła nich i chłodu bijącego od wewnątrz. Uniósł ją delikatnie i musnął wargami wierzch, by po chwili przyłożyć do swojej klatki piersiowej. Nie tak dawno temu śmiał się, że podobnym - wykonanym przez samą siebie - gestem chciała sprawdzić, czy wciąż żyje, a teraz...
-...mnie zabić - dokończył, bez zbędnego podniesienia tonu, agresji w nim ukrytej, czy... czegokolwiek, co dało się zdefiniować i nazwać emocją.
Właśnie to zrobiłaś, Lottie.
Cofnął się o krok, a potem kolejny, starając się już nie patrzeć na blondynkę. Wiedział, co oznaczały jej słowa, a ona musiała wiedzieć, co zwiastowało jego zachowanie. Zatrzymał się dopiero po przejściu kilku kroków i ostatni raz odwrócił w jej kierunku.
- Obiecuję, że będę trzymał dystans - powtórzył coś, co już słyszała z jego ust, aczkolwiek bez zuchwałego: chyba jednak nie obiecałem, jakie mogłoby paść w następstwie. - Bo o to ci od początku tej rozmowy chodziło? By nikt się nie dowiedział, że jest moje. - Prychnął i spojrzał gdzieś w bok, a nie na nią. Nie potrafił.
Zabolało.
To, co - wreszcie - ułożył w swojej głowie; jej wykalkulowane działanie mające tylko jeden możliwy epilog: nikt się nie dowie. Zachował się tak, jak przewidziała (jak chciała?), bo w końcu...
...znała go.
Znała, więc nie mógł mieć do niej żalu, że wolała zabić (dać wolność, jak to określiła, a on zatrzymał się wcześniej, ignorując inne słowa i bodźce), niż z własnej woli brnąć w te autodestrukcyjną relację. A co gorsza - wcale jej się nie dziwił. Szybkim krokiem opuścił teren cmentarza i wsiadł na motocykl, mętnym wzrokiem patrząc przed siebie. W przyszłość, która malowała się barwami zapadającej nocy.

/ zt x 2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- 2 -

Niebo zaczynało pochmurnieć, uprzedzając mieszkańców Seattle, że za chwilę ostatnie promienie piekącego słońca skryją się w gęstwinach szarej pary wodnej. Zupełnie jakby dzień wreszcie się zreflektował, nabierając powagi godnej chwili. Niedługo po pięknej pogodzie miało nie być śladu, ale może to tylko przejściowe. Jakby natura znowu chciała sobie zakpić z ludzi, ukazując swój majestat. Pokazując, że są wobec niej jedynie malutkimi jednostkami, które nie są w stanie nic zaradzić na atakujący je żywioł.
Trzask pordzewiałych drzwi odbił się echem wśród drzew po pustej okolicy, na której znajdował się cmentarz. Samochód lata swojej świetności widział prawdopodobnie kiedy jego właścicielka zrezygnowała z noszenia pieluch. Niewysoka postać o drobnej posturze ruszyła przed siebie, klucząc pomiędzy nagrobkami. Nigdy nie miała pamięci do tras. Dopiero inna postać, majacząca w oddali upewniła ją, że idzie w dobrym kierunku.
Oczy miał zapuchnięte, a kark czerwony, jakby słońce spiekło go za karę, bo zbyt dużo czasu spędził patrząc się w przeszłość. Musiała zamrugać żeby upewnić się, że jest realny, ale gdy otworzyła oczy, wcale nie zniknął. Stał przed nią tak samo żywy jak cztery lata temu, a jednak życia w nim niewiele zostało. Wyglądał tak samo jak kiedyś, a równocześnie go nie poznawała.
- Cz-cześć - wydusiła z siebie cicho, zbliżywszy się kilka kroków, tak że dzieliły ich zaledwie centymetry. Złapała mężczyznę nieśmiało za ramię, zupełnie jak gdyby miał nagle się rozsypać na kawałeczki i zniknąć. - Jak... - jak się czujesz? Przecież widać było, że fatalnie. Kiepskie przywitanie kogoś, kogo nie widziało się lata. Ale jak kogoś takiego przywitać w takim miejscu, po tym wszystkim co przeżył? - Możesz na mnie liczyć - oznajmiła zamiast tego, a w tych dwóch słowach mieściło się wszystko to co było potrzebne. Będzie przy nim, tak jak dawniej. Będzie mu służyć ramieniem i nie pozwoli nigdy więcej zniknąć. Prędzej piekło ją pochłonie, niż na to pozwoli.
- Babcia Fraser się za Tobą stęskniła - dodała już nieco pogodniej, przysiadając na kamiennej ławeczce. Włosy koloru orzecha, odgarnęła za ucho, ale mimo to znów opadły jej na twarz.
<img src="https://64.media.tumblr.com/ae72ef07d1d ... 825d5.gifv"; width="220">
I'm coming up only to hold you under
I'm coming up only to show you wrong
And to know you is hard, we wonder
To know you, all wrong we were

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Aura lubiła myśleć o sobie, że wcale nie jest sentymentalna. Tak było po prostu łatwiej. Łatwiej żyć i łatwiej skupiać się na tym, co jeszcze przed nami. Jeszcze łatwiej było jedynie sprawiać takie wrażenie, bo prawda jak zwykle leżała gdzieś pośrodku. Bo to nie tak, że z łatwością zamykała rozdziały z własnej przeszłości. Niekiedy robiła to z konieczności. Niekiedy z wyraźnym żalem. A czasem przeszłość wymykała się próbom zakopania jej i uderzała niespodziewanie.
Jak tego ranka, gdy Aura, szukając czegoś, w jednej z szafek znalazła zdjęcie, które zostało wykonane niedługo po jej przyjeździe do Seattle. Nie lubiła tego wspominać – nie tylko ze względu na same okoliczności, które zmusiły ją do zamieszkania w tym mieście. Osoba, która towarzyszyła jej na tej fotografii też już nie żyła od lat i choć nie zdążyły stać się sobie bardzo bliskiej to był w niej pewien niewysłowiony żal, jak to się wszystko skończyło. Teraz to już była tylko młoda twarz na zdjęciu. Oblicze, które już nigdy nie będzie miało okazji się zestarzeć.
Sama nie wiedziała, w którym momencie, tuż po pracy, zamiast ruszyć od razu na Phinney Ridge, skierowała się w stronę cmentarza, na którym była pochowana jej zmarła koleżanka. Z zasady rzadko odwiedzała cmentarze. Nawet na ten w Renton, na którym byli pochowani jej rodzice, nie jeździła. Ostatni raz była tam w styczniu po wielu latach nieobecności i to tylko dlatego, że pojawiła się w okolicy. Te miejsca nie były dla niej ważne. A może tak to sobie tłumaczyła, bo głupio byłoby przyznać, że czuje niepokój, gdy tu jest? Z jednej strony wiedziała, że cmentarze są dla żywych, którzy potrzebują pielęgnować w sobie pamięć o zmarłych bliskich, a z drugiej... gdy już przekraczała jej bramę, nie mogła pozbyć się wrażenia, że to miejsce jest pełne zmarłych i to w zdecydowanie zbyt dosłownym znaczeniu.
Zbliżając się do – właściwego, jak sądziła – grobu, zauważyła samotną sylwetkę. Przez moment rozważała wycofanie się, ale zanim byłaby w stanie wcielić ten plan w życie, mężczyzna najwyraźniej ją zauważył. Teraz dezercja była niemożliwa.
Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać – powiedziała oszczędnie, bardzo szybko rozpoznając, z kim ma właściwie do czynienia. Przykucnęła, aby zapalić znicz, kupiony przed wejściem na cmentarz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<div class="cal6"> #8 </div>
Obrazek
Chociaż minęło tyle lat, to wcale nie przeminęło.
Choć chciałoby się, żeby tak się właśnie stało – „przeminęło z wiatrem”. W żadnym wypadku. Eh.
Jego szesnastoletnia wtedy siostra miała imię – Debra. Była śliczną i mądrą nastolatką, która nie pchała się w narkotyki bo wiedziała, że to nic dobrego. A jednak te same ją dopadły z rąk ludzi, których tak chce dorwać, ale ciągle coś musi mu to utrudniać. Niczym bycie w błędnym kole, które najlepiej jakby w końcu zostało przerwane. Może kiedyś. Pamiętał ten czas naprawdę wyraźnie. Uczucia jakie temu towarzyszyły, bo ciągle niektóre z nich posiadał. Niektóre były nieco stłumione, inne czasem niespodziewanie miały swoje ujście, jakby nie chciały zostać zapomniane pogrzebane wraz z pochowaniem jego młodszej siostry.
Każda zbliżająca się rocznica jej śmierci była dla niego niespokojna. Nie wiedział czego on szukał za każdym razem na tym cmentarzu, przy jej grobie, ale w jakiś sposób mu to pomagało. Oczywiście niejednokrotnie uważał mówienie do grobu za śmieszne, ale jeśli to mu sprawiało jakąś ulgę, to czemu by tego nie robić? Nawet jeśli w to nie wierzył, że to ma sens. Z czasem może stałoby się tak jak z kłamstwem, które powtarzane setki razy, stało się czymś prawdziwym. Przynajmniej dla niego. Mniejsza z tym.. Odetchnął. Naprawdę głęboko odetchnął. Dobrze, że w momencie przyjścia niezapowiedzianego gościa nie gadał do jej grobu na głos. Jedynie pojedyncze myśli jak: „Wybacz, że jeszcze nie dorwałem tych drani…”, „Gdybyś tu była zabrałbym Cię na ten koncert na który byliśmy umówieni”, czy wiele innych, mających większy, bądź też i mniejszy sens.
Słysząc kroki jego spojrzenie machinalnie skierowało się w określonym z dźwiękiem kierunku. Mrugnął odrobinę oczami, niezauważalnie jakoś bardzo, ale jednak, dochodząc w ekspresowym tempie z kim ma właśnie do czynienia. Tych rudych włosów nie zapomni nigdy. Tej sytuacji z nimi… może nie myślał o niej za często, ale teraz jak już ją spotkał, to jednak znowu mu się to przypomniało wszystko.
- Nie sądziłem, że Cię tu spotkam – zaczął cicho i przez moment walczył sam ze swoimi własnymi myślami. Dobrze, że na nagrobku nie było zdjęcia jego siostry, bo pewnie w tym momencie czułby się jeszcze dziwniej. Tak jakby patrzyła na niego i mówiłaby mu coś na podobieństwo
„Seba, Ty durniu, jak to możliwe, że zostawiłeś to, a nie rozwiązałeś jak zawsze”.
No własnie... jak to w ogóle możliwe (?)
Pewnie zdążyła zapalić znicz na grobie Debry, zanim ten zaczął cokolwiek więcej mówić. O ile taki był jej zamiar i miała ogień.
Być może najwidoczniej najwyższa pora rozwiązać tą nieplanowaną sytuację, gdzie przez niego Aura go unikała. - Słuchaj… wtedy wszystko poszło całkowicie nie tak – zaczął z trudem, ale jednak. Jak już jednak zaczął, to jednak stres opadł. Nagle chciał to wszystko wyjaśnić, nawet jeśli stali w tym miejscu, jakim stali. Nie przyszła po to, ale właściwie jej przyjście tutaj i tak było dla niego niewiadome. Kolegowały się to pewne, ale jak często tu przychodziła? W jakim celu? Tego nie wiedział. Może i jej zdarzało się gadanie do grobu, nawet jeśli niekoniecznie by wierzyła w to, że to coś daje.
- Wybacz, że tak na Ciebie wtedy naskoczyłem. Naprawdę nie chciałem – zaznaczył. Stracił ją, nie kontrolował się i robił wiele nieprzemyślanych rzeczy na początek. Ona też ją straciła. Nawet jeśli ciągle rozwijały swoją znajomość.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niewiele było sytuacji w życiu Aury Whitbread, podczas których czułaby się atakowana czy przyparta do ściany. Odkąd pamiętała, starała się do tego nie dopuścić – wiedząc dobrze, że będzie znacznie trudniej, jeśli przekroczy się pewną granicę. Dlatego zdecydowanie bardziej wolała być tą stroną atakującą tudzież taką, o której potocznie mówiło się, że nie da sobie w kaszę napluć. Dlatego, kiedy już zdarzały się momenty, w których ktoś napierał, a jej brakowało powietrza i ostrych słów, którymi mogłaby ranić przeciwnika – pamiętała je doskonale, niekiedy pomimo upływu wielu lat.
Myślała, że twarz Sebastiana Braxtona już dawno rozmyła się w jej pamięci, a rysy twarzy byłyby nie do odróżnienie od czyichkolwiek innych. Ale to nieprawda, bo uświadomiła sobie, że nawet czasem o nim myślała. Był w mężczyznach mijanych przypadkiem gdzieś na ulicy, w jakimś stopniu do niego podobnych albo tych, którzy nieco zbyt natarczywie próbowali postawić jej drinka wieczorem w barze. Odnajdywała go w pewnych gestach lub nieco ostrzej wypowiedzianych słowach. Nie dlatego, że był dla niej kimś ważnym. Gdyby się skupiła, pewnie wskazałaby tylko pojedyncze sytuacje z nim związane, zanim zginęła jego siostra.
Ale był mężczyzną, który próbował ją złamać i któremu nie potrafiła się postawić, więc zrobiła to, czego nienawidziła – uciekła.
Dlaczego nie sądziłeś? Od tego są właśnie cmentarze. By odwiedzać kogoś, kogo już nie spotka się nigdzie indziej – rzuciła bez namysłu, trochę ofensywnie i sama nie wiedziała czemu, bo przecież w żaden sposób jej nie atakował. Ten komentarz nie wydawał się uszczypliwy, ale w rudowłosej automatycznie włączył się mechanizm obronny. Za który chyba prędko zrobiło jej się głupio, bo na kolejne kilka chwil skupiła się na tak prozaicznych czynnościach jak odpalanie znicza i stawianie go na ziemi. I wciąż nie była pewna, czemu to robi, skoro uważała, że dla Debry to już nie miało znaczenia.
Wiedząc, że nie może trwać w tej pozycji w nieskończoność (chociaż... w tym momencie chętnie by to sprawdziła), powoli się wyprostowała, stając do niego bokiem.
To prawda, wszystko poszło nie tak – przyznała nieco mnie hardo niż przed momentem i trudno powiedzieć, czy odnosiła się tylko do sytuacji między nimi sprzed lat, czy do wszystkiego, co dotyczyło Debry. A raczej jej śmierci. Wreszcie spojrzała na niego. – Powinieneś mi uwierzyć, gdy mówiłam, że nic nie wiem – naprawdę miała nadzieję, że tym razem nie zadrżał jej głos, bo myślała, że to właśnie to ją wtedy zdradziło. I te wyrzuty sumienia, że być może nie jest to do końca prawda. Zawahała się. – Udało ci się czegokolwiek dowiedzieć? – zapytała wreszcie. Wtedy lub teraz – wydawało jej się, że nie musi tego precyzować.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie był przygotowany na to spotkanie, ale jednak doskonale też zdawał sobie sprawę co jednak powinien, a czego nie. Co należy zrobić. Dlatego krótka pauza. Głębszy oddech. I jedzie z tym. Dlatego nie zostawi tego bez niczego i sobie pójdzie, a spróbuje chociaż to wyjaśnić. Nie przepadał za nierozwiązanymi sprawami i tematami w swoim życiu. Nie tyle co w pracy, co i też w strefie prywatnej. A ona wjechała właśnie na tę jego prywatność, bo Debra była dla niego siostrą, a nie kolejną z kobiet, która padła ofiarom przemytników czy dilerów. Była tam. W tamtym czasie, kiedy wszystko było takie świeże i bolesne – łapał się wszystkiego. Każdej możliwości. Była tam. To mu wystarczało, by uznać, że może coś wiedzieć. Jak się jednak okazało za bardzo na nią nacisnął. Zdał sobie to jednak po fakcie, gdzie emocje wzięły nad nim górę. Czas jednak ciągle mija. Teraz nie mógł być już takim kretynem, by sprawić, że znowu czułaby się atakowana. Nie miał bowiem takiej teraz potrzeby, a nawet nie chciałby się tak znowu zachować. Musi być rozsądny. I przede wszystkim… powinien przeprosić. Co zrobił.
Czasem chciałoby się zapomnieć o kimś, ale jednak bywa tak, że nie jest to takie proste. Nie chciał jej zranić, a wyszło tak, że przez jego nierozwagę miał na nią jakiś wpływ i to wcale nie taki dobry, skoro siebie za coś nienawidziła przez niego. Nic dziwnego zatem, że pierwsze słowa jakie od niej dostał to coś obronnego.
- Po prostu. Po raz pierwszy się tu spotykamy – wyjaśnił krótko i na tym zakończył. Tym razem nad sobą panował. Powiedźmy. Bo miejsce nie sprzyja pozytywnym uczuciom. Na cmentarzach nikt nie powinien czuć się dobrze. Chociaż może od tego właśnie są, by ulżyć? Cholera wie. On tej ulgi raczej nie odczuł. A przynajmniej nie było to coś o czym wiedział.
Mieli jakiś postęp.
Skoro obydwoje stwierdzili, że wszystko poszło nie tak.
- Tak, wiem. Powinienem inaczej się zachować. Wtedy jednak wiele robiłem nieprzemyślanych rzeczy. Szukałem odpowiedzi, nie panowałem nad sobą jeśli chodzi o śmierć Debry. Wybacz, że poczułaś się źle z mojego powodu. To był ciężki czas dla nas oboje – stwierdził i odetchnął. Przelotnie obdarzył ją spojrzeniem jeszcze, zanim zawiesił na niej na dłużej oko, kiedy usłyszał pytanie.
Czy udało mu się czegokolwiek dowiedzieć.
- Została zabita. Być może miało to coś wspólnego z porwaniami i przemytem. W tamtym czasie znikało wiele kobiet. Ciągle jednak nie dorwałem odpowiednich ludzi, choć byłem jeszcze do niedawna blisko – wyznał, chociaż z trudem, bo ostatnio już był tak blisko, ale się wszystko pokomplikowało. – Pracuję jako detektyw w narkotykowym – wyjaśnił jeszcze, tak w gwoli ścisłości. Może mówiąc to, będzie przynajmniej brzmiał poważnie i nie uzna, że postradał zmysły czy coś i goni za tym ciągle jako sam brat.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wiele rzeczy mogła – w domyśle: powinna – wtedy zrobić inaczej. Ale działała w emocjach i była trochę jak zwierze schwytane w pułapkę, które nie rozumie, że szamotaniną wcale nie poprawia swojej sytuacji. Właściwie Aura całe życie się w taki sposób szamotała – ze sobą, z innymi, bo to był jej sposób na przetrwanie. Pod tym względem wdała się w swojego ojca, który był klasycznym przykładem nerwusa. To matka zwykle łagodziła wszystkie spory i potrafiła na spokojnie podejść do każdej, nawet pozornie najtrudniejszej sytuacji. To Tottie była do niej podobna, podczas gdy Aura zawsze stała po drugiej stronie barykady. Ciągle walcząc ze światem, nawet kiedy walka była najgorszą z możliwych opcji.
Teraz też, z przyzwyczajenia przyjęła postawę bojową, dopiero po chwili orientując się, że jest na tym ringu sama. Ale nie potrafiła opuścić gardy, jeszcze nie, jakby nie do końca docierało do niej, że tym razem Sebastian może podchodzić do tego nieco inaczej. A przecież... minęło już tyle lat. Mimo to wciąż zerkała na niego nieco podejrzliwie. I chyba dopiero jego ostatnie słowa coś w niej odblokowały.
Przecież kto jak kto, ale Aura Whitbread doskonale wiedziała, jak to jest, gdy w jednych chwili wali ci się cały świat na głowę, a ktoś, kto był bliski, nagle znika.
Ja chyba też byłam trochę niesprawiedliwa. W końcu straciłeś siostrę, powinnam mieć to na uwadze – stwierdziła i wydawało jej się, że nie musi dodawać tego, co i tak wybrzmiewało w domyśle: przecież ja też straciłam rodzinę, rozumiem. Debra wiedziała o tym, co wydarzyło się u Whitbreadów, choć Aura, szczególnie w tamtym okresie, niechętnie o tym rozmawiała. Przypuszczała, że wspomniała o tym bratu. A jeśli nie – to równie dobrze mógł o tym wiedzieć z telewizji bądź internetu.
Nie lubiła wracać do tamtej nocy. Zwłaszcza, że nigdy nie była pewna, ile z tego, co wydawało jej się, że pamięta wydarzyło się naprawdę, a ile było jedynie działaniem wyobraźni.
Masz podejrzenia, kto mógł to zrobić? – Migawki wspomnień mieszały się z teraźniejszością, ale to nagle się urwało, gdy do Aury dotarł sens jego następnej wypowiedzi. Poczuła znajome ukłucie – bólu? Żalu? Uniosła spojrzenie, by zatrzymać je dokładnie na jego twarzy. – Jeśli dobrze pamiętam... przed śmiercią Debry miałeś chyba inne plany, prawda? – spytała miękko, odnajdując kolejną nić, która mogłaby ich połączyć, gdyby tylko potrafili dostrzec to wcześniej. Dawno temu, gdy jej szczęśliwe życie w Renton dobiegło końca, ona również diametralnie zmieniła własne plany.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zawsze można zrobić i rozgrać coś inaczej w swoim życiu, lecz tak się jednak nie dzieje. Nie można jednocześnie zrobić jednego i drugiego. Z czasem natomiast może coś do nas dopiero dojść i jednak może być za późno już by cokolwiek naprawić. Oni mieli jednak szanse na wyjście ze sobą na prostą i mogli się pogodzić. Czas ich ratował, jak i to, że obydwoje mogliby zrobić inaczej. Chyba. Co do walki ze samym sobą, to on tez poniekąd czasem ze sobą walczył. Każdy pewnie robi to na swój własny sposób, ale każdy ma swoje inne problemy. Starał się jednak żyć tak, by być lepszym, jak był jeszcze dzień wcześniej – to go jakoś budowało i nie sprawiało, że się cofał za bardzo. Chociaż nikt nie powiedział, że raz się obudzi i nagle jednak wszystko pierdyknie, jak domek z kart przy większym wietrze. Jakby nie było w życiu ciągle coś zaskakuje, to czemu i tez nie spodziewać się wszystkiego?
Nie ubrał rękawic, gdzie jedynie na tym ringu mogliby być jednak obydwoje, bo jednak niewiele ich dzieliło od siebie metrów. Byli tuż obok. Przy grobie Debry. Kto by pomyślał, bo o dziwo nie on, chociaż zawsze jednak istniało takie prawdopodobieństwo, że kiedyś się na siebie natkną. Skoro łączyła ich ta jedna nieżyjąca już osoba do której obydwoje tu dzisiaj przyszli.
Liczył na to, że jednak opuszczą całkowicie ring, nawet jeśli się nie będą na nim bić, to nawet lepiej na nim nie stał i znaleźć jakiś stabilniejszy grunt.
Przytaknął jej głową. Fakt, stracił siostrę, ona przyjaciółkę. I kto wie kogo jeszcze. Chociaż mógł się orientować mniej więcej, że i ją spotkało coś podobnego i część swojej rodziny straciła z wielu źródeł, nawet od tej Debry. Telewizji to on nawet nie oglądał za bardzo. Także jeszcze ew. Internet wchodził w grę.
- Ciągle staram się to odkryć. Jest wiele podejrzeń, więc nie tracę nadziei na to, że jest szansa na dorwanie tych drani – odpowiedział jej, nie zagłębiając się jednak w szczegóły, bo to jednak nie powinno być coś, co taka kobieta powinna wiedzieć. Powinna trzymać się z daleka od jakiegokolwiek syfu z tym związanego. Od tych ludzi, którzy się spotkać nigdy nie powinno, by czasem nie skończyć jak jego młodsza siostra.
Kiedy zmieniła temat być może odetchnął z ulgą. Może nie całkowicie, bo jednak rozmawiali o jego życiu teraz i przeszłości, której rozpamiętywać nie chciał, ale co zmieni to, że jej to powie. Nic.
- Dobrze pamiętasz – cmoknął z lekkim rozbawieniem, bo jednak ten moment był taki dziwny. Bo po co właściwie teraz o to pyta? Czy tylko chce zmienić temat, czy może chce nawiązać jednak tą nić porozumienia, którą powinni już dawno zrobić.
- Dawniej miałem w głowie mecze i granie w kosza. Ale to już dawne dzieje. Teraz mogę jedynie grać czasem, od tak, dla rozrywki – dodał i nawet odetchnął, gdzie lekki uśmiech nawet przeszedł przelotnie na jego twarzy.
- A jak Ci się wiedzie? – zapytał nagle, łącząc z nią znowu spojrzenie.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zupełnie zwyczajna ulotka z białym, nudnym tłem na papierze o gramaturze dziewięćdziesięciu gram, wisiała od tygodnia na słupie, który napotykały oczy zaraz po wyjściu z mieszkania. Deszcz sprawił, że się nieco pofalowała, a budżet jaki przeznaczono na jej wyprodukowanie zachęcał do omijania jej wzrokiem. Ot zwykła kartka, która wyszła z drukarki z clipartem w ramach nagłówka.
Musiał minąć tydzień nim Yael Kingsley postanowiła do niej podejść i w wyblakłych kilku słowach odnaleźć nowy sens życia. Szaman powtarzał, że trzeba być otwartym na nowe ścieżki, a choć tytuł "seans spirytystyczny" brzmiał mniej więcej tak jak "kliknij tutaj, a zostaniesz milionerem", coś - nagły impuls, sprawił że zapragnęła się na nim znaleźć.
Nie było żadnej zmarłej osoby, z którą byłaby na tyle blisko żeby chcieć w ogóle się z nią spotkać, więc z dna szuflady wygrzebała pomięty artykuł o Jimim Hendrixie, z którego niezbyt starannie wycięła zdjęcie. Być może właśnie tej nocy dowie się, czy rzeczywiście zadławił się własnymi rzygami w trakcie snu, czy otworzy zamknięte już śledztwo, odnajdując prawdziwą teorię spiskową. Na tapecie był jeszcze Elvis Presley, ale jego nie miała o co zapytać.
Ściemniało się. Słońce już ledwie widoczne, wychylało się zza chmur, pozostawiając na niebie krwistą poświatę. Powietrze pachniało zakonserwowanymi w chłodzie spalinami i podgniłymi liśćmi. Im bliżej cmentarza, tym wyraźniejszy stawał się swąd palonych świec. Ktoś mógłby stwierdzić, że towarzyszył temu obrazowi nastrój grozy, ale Yael to zupełnie nie obchodziło. Jakby za pomocą dwóch skrętów wypalonych rano i jednego przed wyjściem, ktoś wyssał z niej wszystkie emocje i zostawił tylko mgłę z tetrahybdrokanabinolu.
Z kieszeni wyciągnęła paczkę papierosów i zapalniczkę, ale ta postanowiła się zbuntować, wypuszczając jedynie iskry pozbawione ognia.
- Kurwa - przeklęła pod nosem i rozejrzała się wokół w nadziei, że spotka kogokolwiek, kto zdoła wybawić ją z opresji. - Oooo kurwa - bezwiednie wyrwało jej się z ust, kiedy w odległości niespełna kilku metrów dalej objawiło jej się ucieleśnienie tinderowego matcha, jebany Zachary lat dwadzieścia trzy we własnej osobie. No i zmatchowali się, to ważne, bo gdyby przesunął ją w lewo... To w zasadzie wychodzi na to samo. I tak by podeszła, ale nie musiałaby być miła. A tak... Tak mogła, ale niekoniecznie.
- Ej!!! - zamachała szaleńczo ręką nad głową, w ostatniej chwili powstrzymując się przed wykrzyczeniem jego imienia. Wystarczyło, że Robert Brown nakrył ją na stalkowaniu, mimo, że w gruncie rzeczy śledziła go wyłącznie w celach edukacyjnych. Nie czekając aż zareaguje, w kilku krokach znalazła się przy nim. - Słuchaj, Ty masz może zapalniczkę? - no bo kurwa, potrzebowała jej do odprawienia seansu spirytystycznego i pogaduszek z Jimmym Hendrixem o ile nie pił akurat wódy z Jezusem, czy coś. W razie czego miała alternatywnie w kieszeni schowaną mordę Jima Morrisona, ale ten był damskim bokserem i zamknął swoją kobietę w szafie, a skoro przed jednym pojebem uciekła aż z Hawajów, z drugim niespecjalnie chciała wdawać się w dyskusję. No i był jeszcze Zachary lat dwadzieścia trzy, którego jeszcze nie zdążyła określić żadnym mianem.
- W ogóle to świetnie się składa, bo spiknęliśmy się na tinderze, więc o ile nie masz planów na wieczór, a bez obrazy, wyglądasz na takiego, który ich nie ma, to może pominiemy kwestię "lubię gotować i podróżować" i w ramach podzięki za okazałą łaskę, podzielę się z Tobą blantem? - seans spirytystyczny i tak miał się zacząć za jakieś trzydzieści minut, przez które krążyłaby bez celu wokół nagrobków, więc miała okazję lepiej zagospodarować ten wieczór, o ile facet nie uzna jej za wariatkę. A w zasadzie było jej wszystko jedno, ważne żeby dał jej tą cholerną zapalniczkę.
  • Ale w nocy zawsze było to samo.
    Ta wariatka wrzeszczała i rzucała we mnie
    czym popadło: telefonami, książkami
    telefonicznymi, butelkami, szklankami
    (pustymi i pełnymi), radioodbiornikami,
    torebkami, gitarami, popielniczkami,
    słownikami, pękniętymi paskami od zegarków,
    budzikami… Niezwykła z niej była kobieta.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

6) life's too short to even care at all • I'm coming up now out of the blue • these zombies in the park they're looking for my heart • a dark world aches for a splash of the sun Znajdował się niespełna trzy mile od swojego domu. Dlaczego? Dla świętego spokoju, najpewniej. Na tym polegało jego życiowe nieszczęście, związane z przynależnością do kasty, królującej gdzieś na szczycie wszelkich łańcuchów pokarmowych. Zawinął się z własnej imprezy; włości pozostawiając pod opieką – a jakże – Jenny, która (tu spogląda na zegarek, ale zamiast wytężać wzrok w ciemnościach, odpala po prostu telefon; patrzy na godzinę) na tym etapie nie ma już najpewniej bladego pojęcia gdzie jest, ani w jaki sposób powstrzymać tę alkoholizującą się (w najlepszym wypadku) hordę przed rozniesieniem kwadratu w pył.
Zabrał ze sobą butelkę wina, papierosy – i wyszedł. I pił. I szedł. I pił. I szedł (i na cmentarzu, o ironio – na parę dni przed szumnym Halloween – przesiąkł wreszcie błogą ciszą).
I nagle:
Yael dwadzieścia sześć na drodze Zachary’ego dwadzieścia trzy. Czyli: Y-26 i Z-23, jak pierdolone roboty – andromedaidy, oddzielone od siebie przepaścią ledwie jednej generacji.
Oczywiście, że miał ognia.
Zapalniczka benzynowa, Zippo. Chromowana, z pobłyskiem – nieco lanserska; podobna do tych podróbek ze zdjęć wrzucanych przez smutne nastolatki na pinteresta (z sentencją nabazgraną rozmazującym się cienkopisem, że „I don’t smoke, I just like to burn things”). Różnica polegała na tym, że Zachary palił. I palił dużo. I kiedy dziewczyna otwarcie wyszła z oznajmieniem swojej potrzeby – jemu też zachciało się jarać. Zupełnie, jakby przypomniał sobie nagle o fizjologicznym obowiązku regularnego łapania oddechu. Z tą różnicą, że cały mechanizm, z założenia, działał na odwrót; czyli dbał sumiennie o oddechu odbieranie.
Dłonią sięga do kieszeni kurtki. Opuszkami przebiega po dnie – raz, drugi, trzeci. Pusto.
Druga kieszeń – trzecia, wewnątrz; jeszcze raz przejeżdża dłonią wzdłuż pasma przestrzeni ukrytego za pazuchą. Kurwa; mruczy pod nosem. Musiał zostawić ją w innej „skórze”.
Kurwa. – Raz jeszcze, tym razem zdecydowanie głośniej. I już nie dlatego, że nie ma zapalniczki, ale dlatego, że przecież tak-bardzo-chce-mu-się-palić.
Zatem: razem z Y-26 mają już cztery kurwy i dwóch nałogowców w obliczu – a jakże – wzbierającego nałogu (który, podobnie jak równie nałogowo i namiętnie eksploatowane apki wgrane w system smartfonów – potrafiły jednać ludzi oraz roboty).
Nie lubię gotować, a z podróży najbardziej marzy mi się podróż do przyszłości. Najlepiej do czasów, kiedy będę leżeć o tutaj – stwierdził, czubkiem buta stuknąwszy w jedną z nagrobkowych płyt. I nagle do zaszczytnego haremu dołącza piąta kurwa; Minerwa jakaś czy inna Atena (taki byłby jej pseudonim sceniczny) – no, generalnie bogini mądrości i poradnictwa w chwili kryzysu i zwątpienia.
Prescott pochyla się nad tym samym grobem, który służyć miał mu za miejsce domniemanego spoczynku – zdejmuje pokrywkę znicza (szósta kurwa, jak szósta zdrowaśka – na poparzone palce), z kieszeni dżinsowych spodni wyłuskuje paczkę papierosów; i odpala, i zaciąga się, i podaje barwione, pół-przejrzyste szkiełko swojej randce (czy co tam miałby zasugerować cały ten tinderowy match, gdyby umówili się w sposób bardziej oficjalnie-zorganizowany). Podsuwa też butelkę; ot, w ramach uczciwej wymiany. Może i chuj z niego, ale przynajmniej z zasadami.
Faktycznie, kojarzył ją. Miała takie głupie dziwne imię. Mruży oczy – bo próbuje sobie przypomnieć; ale ona nie wie o tym, że w jego łbie zachodzą teraz niezwykle skomplikowane (i wysycone procentami) procesy myślowe. Nie za bardzo go to zresztą obchodzi.
Niechhh zgadnę… jesteś jakąś pra-pra-praaa-wnuczką emigrantów z Meksyku i przyszłaś świętować pierdolone Día de Muertos, co? Do kogo wpadłaś w odwiedziny? – Unosi brwi. Wbrew pozorom – w jego słowach nie pobrzmiewa złośliwość.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ktoś kto przypadkiem znalazłby się w pobliżu i podsłuchał unikalną wymianę zdań, mógłby przez chwilę zastanowić się, czy ów dwie nieznajome osoby, są aby na pewno przedstawicielami tego samego gatunku, bądź pójść o krok dalej w kierunku mniej paradoksalnymwszystko, a wiary więcej w ludzkość wsadzić, bo kto wie, może kurwa-kurwa, kurwa-kurwa-kurwa, czymś więcej niż zwykłą kurwą było, a dajmy na to na przykład - nowym rodzajem alfabetu Morse'a. Językiem dla niezrównoważonych, intelektualnych elit, do których ot taki przechodzień nie miałby wstępu.
Ale nie. To tylko wymysł poety-literata, znudzonego życiem człowieka, który nadawał mu większy sens niż w rzeczywistości miało.
Y-26, stworzona w głównej mierze z wody, kości spiętych naciągniętą ciasno skóra i tetrahydrakanabinolu ora domieszek innych substancji psychoaktywnych, które nie zdążyły jeszcze opuścić jej ciała, napięła się jak struna w oczekiwaniu na cUd. Bo odczuwała głÓd. Głód nikotynowo-ziołowo-kurwa-wszelaki, a i dobrego alkoholu (lub jakiegokolwiek w zasadzie, bo to wszystko jedno) od momentu, w którym przytłumione światło latarni odbiło się rykoszetem od butelki, którą dzierżył Z-23 w swoich rękach. Ręce jednej w zasadzie, bo druga gorączkowo poszukiwała teraz zapalniczki.
Z każdą kolejną kurwą ciało Y-26 tężało i się rozluźniało, zupełnie jakby opanowała je gorączka, febra, głód-głÓd, bo nadzieja na cud zaczynała ulatywać. I już pożałowała nawet, że zaproponowała tak hojnie podzielenie się swoją zielarską apteczką głodującego ćpuna.
- Kurwa - wtóruje przy drugiej kieszeni. - Kuurwa - nadaje kod, SOS do głodnych, co rozumieją na czym polega tragizm obecnej sytuacji. Ale martwi nie mówią. Martwi jedyne co mogą zaoferować to znicz, który ktoś postawił na ich grobie. Z-23 jest GE-KURWA-NIALNY. Gdyby Yael wpadła na to wcześniej, być może ćmiła by teraz jointa samotnie, pogrążona w rozmowie z Germainem, dobrym ojcem i wspaniałym mężem, który żył raptem lat pięćdziesiąt trzy, a tak..
- No - podsumowała krótko ów przebłysk błyskotliwości. Skąpiąc w słowa, by zaczekać jeszcze z ewentualnymi obelgami, bo może jeszcze towarzystwo się przyda. Ni to do przyszłości się nie wybiera, ni to trzecim okiem nie patrzy, by przeciwnika przejrzeć. Choć cała tablica Mendelejewa upchnięta gdzieś w tym ciasnym ciele, to jakoś nieswojo się czuje. Zbyt trzeźwo. Zbyt normalnie.
Jeszcze.
- Ja nie nie wiem czy lubię. Nie specjalnie umiem. Wolę tworzyć mikstury. Po nich nie chce się jeść, no i wiesz, jak chcesz trafić tutaj to są i takie co podróż do przyszłości trwa całkiem niedługo - krótkie wzruszenie ramion, uśmiech półgębkiem, czapka naciągnięta trochę mocniej, bo pizga w uszy. Ta randka ma potencjał, przemknęło jej przez myśl kiedy przechwytywała czerwone, jak krew, bo sczerniałe, ale wciąż wpadające w burguind szkiełko. I cud wreszcie nastał. Płuca zaczęły się palić, ale nie w ogniu piekielnym. W ogniu, który oczyszcza. Żarzyły się, zamieniały się w tlące się łagodnie węgielki. A świat nabierał innych barw. Czerń się skrzyła, a szarość mieniła.
Zajebiście.
- Chujowy z Ciebie detektyw - skwitowała, uśmiechając się półgębkiem, acz wcale nie poczuła się urażona. W zasadzie to fajnie byłoby być Meksykanką i świętować Diamuecośtam. Podobno jedli i pili. Normalnie urządzali imprezy na cmentarzach, zamiast zwieszać głowy, przeżywając sztuczną tragedię, płacząc za kimś kogo się nawet nie znało. Przeważnie.
- W zasadzie to mam żydowskie korzenie, ale chuj wie, może i w Meksyku się kiedyś przemieszali. Z mojej matki prędzej wyciągniesz zeznanie podatkowe niż rodzinne historie. A wieszzzz... - szybkie przejęcie piłki-butelki w zamian za blanta, w końcu obiecała. - W zasadzie to nie wiem. Przyszłam poznać moją potencjalną nową rodzinę - z ulotki w druku cyfrowym, kolory CMYK. - Możesz mi pomóc przeprowadzić egzamin komisyjny. Ale alkoholem się nie dzielimy. I śmiesznymi papierosami też nie - palcem wycelowała do góry z poważną miną, trochę wysysając alkoholu z butelki, a trochę życia, unoszącego się w cmentarnym powietrzu.
- Ej! - znowu jej wzrok przesunął się wśród gąszczu nagrobków. Ten zwykły szary, tamten z marmuru, a obok anioł, któremu skrzydło odpadło. I pies. Najprawdziwszy, żywy, czarny chyba albo jakiś bury, PIES. I żul. Żul w rękawiczkach z dziurami, w czapce bardzo podobnej do tej, którą miała na głowie, z całym swoim dobytkiem upchniętym w wózku spacerowym i butach, z których jednemu ewidentnie brakowało podeszwy. - Myślisz, że żyje? - brodę poprowadziła na skos, w kierunku pana włości przy parceli sześćset dwadzieścia osiem. - To jest żul, nie pies - bo Yael zawsze chciała mieć psa. Jednego już prawie miała i nazwała go nawet jakoś, nazwą kapeli chyba, ale sytuacja była dość traumatyczna. Szybko został jej odebrany, więc musiała o nim zapomnieć. Zresztą w rzeczywistości ktoś mu nadał jakieś ludzkie imię. Chyba Charlie? Może to i dobrze, że go finalnie nie zabrała. Charlie za dobrze wychodziło zachodzenie w ciążę.
  • Ale w nocy zawsze było to samo.
    Ta wariatka wrzeszczała i rzucała we mnie
    czym popadło: telefonami, książkami
    telefonicznymi, butelkami, szklankami
    (pustymi i pełnymi), radioodbiornikami,
    torebkami, gitarami, popielniczkami,
    słownikami, pękniętymi paskami od zegarków,
    budzikami… Niezwykła z niej była kobieta.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Wystarczyło spojrzeć na Yael, żeby dojść do absurdalnych – ale z jakiegoś powodu słusznych – konkluzji; że nawet i alfabet Morse’a przekształcić będzie w stanie w alfabet Braille’a – zamieszanie w zmysłach wprowadzając tym samym sposobem, jakim prawdziwie chaotyczną energię roztaczała wokół samej siebie.
Zatem: wystarczyło spojrzeć – nie znowu żadnym trzecim okiem, ani nie przez pół-transparentną błonę astralnej transcendencji. Zwyczajnie, źrenicami w źrenice zajrzeć; olbrzymie, poszerzone tak często, że w stanie neutralnym zbyt wąskie wydają się już nie tylko właścicielce (która głÓd swój nie tyle ze smyczy spuszczała – co samopas pozwalała mu biegać). Jakby światło chciała łapać-łapać-łapać (ca łą so bą); w drodze ku oświeceniu. W spojrzenie rozbiegane i palców nerwową plecionkę – i ząb ukruszony zgrzytnięciem nagłym.
Taka sama była, jak on; oklejeni ozdobnym papierem nazwiska poważanego w kręgach, w które wpisani zostali wbrew własnej woli. Bo problemu nie stanowiło uczestniczenie w całym tym cyrku. Problemem był brak wyboru. Taka sama była; nic ponad społeczny odpadek ustawiony za linią złotego marginesu.
I nawet gdyby postawić przed nią wróżbitkę gotową wytoczyć najpotężniejsze z arkanów studiowanej przez siebie magii – pewnie i ją zmusiłaby do pokornego przeżegnania się, na widok aury tak rozlazłej, że…

Że co?

Prescotta pierdoliły wszelkie załamania rzeczywistości zachodzące wokół sylwetki jeszcze-nie-wie-że-to-Kingsley. Co za różnica, czy uważałaby się za hippiskę, tybetańską mniszkę, jezuitkę czy marsjańskie mesjańskie wcielenie którejś z figur ściągniętych z dziesiątek boskich panteonów. Miała blanta i pecha – że na niego trafiła, i w całym tym pechu także odrobinę szczęścia; że humor jego podrasowany winem aktywował w nim pokłady tolerancji dla zajść takich, chociażby, jak to – nieprzewidzianych. Na wspak i bakier wobec początkowych planów zamkniętych w eremickiej bańce samotności.
Ciężko było wyjaśnić jej fenomen; ale była częścią świata – nie tak, jak częścią świata są ludzie. Była częścią świata tak, jak częścią świata jest galaretowaty łeb meduzy wyrzucony na morskim brzegu. Jak kępa trawy przeciśnięta przez załom chodnikowej płyty. Jak mgła zagęszczona w zbitej warstewce – na wysokości zdartych kolan tej dziewczyny stojącej na narożniku Jackson St., czekającej za autobusem 590 w kierunku Tacoma Dome Station.
Była nieistotną częścią świata; powołana do życia bez znaczenia – a jednak widoczna i dająca się doświadczać. I warząca mikstury. Dobrze wiedzieć – warto uważać.
Acha, no. Każdy Sherlock potrzebuje swojego Watsona. Inaczej pizda, a nie zabawa w detektywa. – Wzrusza ramionami; na przełamanie nikotyny, zaciąga się zielskiem. Przyjmuje w siebie cierpko dymiącą się słodycz. Fajka pokoju wraca do dziewczyny. – Twoja matka musi być cudowną kobietą – dodaje, pochrząkując krótko zdrowym kaszelkiem.
I tę nową rodzinkę przyszłaś poznać… tutaj? – Unosi brew. Palcem tylko, aprobująco, celuje w jej postać na słuszną wzmiankę – o zachowaniu wszelkich specyfików na, wyłącznie, własny użytek. – W sensie… Będziesz tu czekać, czy jednak w ruch pójdą łopaty? Jakby… spoko, nie oceniam, nie? – Oceniał. Dużo. Zawsze. – Chociaż to trochę popierdolone jednak.

Wiedzie wzrokiem za – początkowo – bezsłowną wskazówką Kingsley.
Nie przepadał za zwierzętami. Nie lubił sierści na ubraniach i w jedzeniu. Nie przemawiały do niego ani psy, ani koty, ani gryzonie; nawet to sakramencko dojebane akwarium kazał któregoś razu rozmontować i wynieść z domu. Nie wie co stało się z rybkami i całą resztą pływającego w podgrzewanej-przefiltrowanej-suplementowanej wodzie gówna. Pewnie zostało rozesłane po domach jakichś zapalonych akwarystów, spełniając ich – dosłownie – mokre sny zapalonego hobbysty.
Tygrysy malajskie były w porządku – ale tylko dlatego, że w zasadzie nie należały do Prescottów. Trochę jak niechciane dzieci, którym nie odebrało się nazwiska. Niech sobie żyją.
Jaaa pierdooolęęę, nie wiem. Sama stwierdziłaś, że „chujowy ze mnie detektyw”. Zzzresztą… może nie żyje. Co za różnica. I tak leży już na cmentarzu, kurwa. Przynajmniej nie ma daleko. Gdzie indziej byś chciała go wysłać? – Prycha. I prychnięciem tym popełnia błąd. Bo prychnięcie przedziera się przez zabudowania nocnych mar – i sprawia, że żółtawe ślepia psiska błyszczą jak samochodowe reflektory w trybie przeciwmgielnym. Człap, człap, człap. Pies – jak głÓd Yael; na smyczy nie chadza.

No kurwa.

autor

preskot [on/jego]

ODPOWIEDZ

Wróć do „Delridge”