WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wchodząc do środka złapała się na tym, że wybrała ten sam stolik co zwykle. Kierowana nawykiem, usiadła w dużym, pstrokatym fotelu, zostawiając mu dwa niepasujące do siebie krzesła w formie wyboru. Kawiarnia z pewnością nie przypominała tych, które odnaleźć mogłaby w inspiracjach na Instagramie, ale miała to coś co sprawiało, że chciało się do niej wracać. W takim miejscu czuła się swobodnie, pomimo tego, że zostawili dość niedaleko przytłaczający ją tłum rozemocjonowanych fanów Roberta.
Westchnęła lekko, słysząc jego wytłumaczenie. Menadżer czy nie, to on powinien się tym zająć. Nie musiał w końcu usuwać tych komentarzy ręcznie, mógł poinformować swojego menadżera o tym, co miał z tą sytuacją zrobić. Ale miała wrażenie, że ta sytuacja wcale Robertowi nie doskwiera i to o na wychodzi na tą szaloną, nie życząc sobie takiej sławy w żadnej postaci.
– Właśnie – odpowiedziała, gdy przyznał wreszcie, że jego również to denerwowało.
Nie uszło jej uwadze to, że musiała poczekać na te słowa dość długo.
Założyła nogę na nogę, opadając na oparcie głębokiego krzesła. Jej wzrok na moment powędrował w stronę okna - na zewnątrz, na przechadzających się ulicą ludzi. W przeciwieństwie do mężczyzny, który zdecydował się nie wrócić po swój płaszcz, wszyscy ubrani byli na cebulkę. Zima była tuż za rogiem, powoli wkraczając do Seattle i dało się ją wyczuć w powietrzu.
Jej telefon zawibrował, przypominając o nadciągających powiadomieniach choć odłożyła go ekranem w dół specjalnie po to, by na chwilę o nich zapomnieć. Skrzywiła się z niezadowoleniem, łapiąc znów za urządzenie i z irytacją wyłączając w nim dostęp do internetu. W tym samym momencie kelnerka do nich powróciła, przynosząc zbawienną kawę. Zastępując swoją poprzedniczkę, nie miała świadomości tego do kogo należało jakie zamówienie i odruchowo postawiła przed Kiarą sernik, który blondynka zdecydowanym ruchem od siebie odsunęła. Nie miała ochoty na nic słodkiego, szczególnie jeśli mieli obmyślać plan działania, który brzmiał jakby miał wymagać od niej wsparcia w postaci kofeiny w czystej postaci.
– Plan? – spytała, odruchowo sięgając po swój kubek i upijając z niego małego łyka. Czarna kawa zawsze znacznie dłużej pozostawała gorąca, o czym tym razem w swojej irytacji na telefon zapomniała, parząc sobie lekko usta. – Ty mnie to wciągnąłeś, Robercie.
Cmoknęła, odstawiając kubek na stół. Pochyliła się lekko, przyglądając mu się otwarcie, żeby miał świadomość tego jak, dla niej, poważna była to sytuacja.
– Jak planujesz mnie z tego wyciągnąć? – być może wcześniejsze sugerowanie, że wymyślą go razem, było lekkim nadwyrężeniem prawdy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

“Właśnie”, to słowo przekonało go, że idzie w dobrym kierunku. Jego wytłumaczenia być może były spóźnione lub odrobinę kulawe, ale koniec końców przyznała mu rację. To dobry znak. Powędrował za spojrzeniem Kiary i sam zerknął przez okno. Na zewnątrz było chłodno i zaczynało się powoli ściemniać. Ludzie spieszyli w tylko sobie znanych kierunkach, zapinali się pod szyję, poprawiali szaliki i czapki. Głównie znikali, schodząc do metra lub łapali taksówkę. Nikt nie chciał sterczeć bez sensu i pozwalać, aby wilgotna mgiełka biła prosto w odsłonięte twarze, targana zimnym wiatrem. Przez chwilę był pewny, że się wzdrygnie na samą myśl, że niedługo sam będzie musiał wyjść z tego ciepłego miejsca. Wrócił wzrokiem na Kiarę. Już nie wyglądała jak czarownica, kiedy obserwował ją w księgarni. Teraz przypominała mu królowę śniegu. Poważna i taka zimna, ale za to jaka piękna. Pewnie zamroziłaby jego serce i roztrzaskała na milion kawałeczków.
Gdy zamówienie dotarło do ich stolika, Robert uśmiechnął się uprzejmie i poprawił kelnerkę.
Odwrotnie, dziękuję.
Przysunął do siebie sernik i kawusię, nie zwracając więcej uwagi na kobietę, która zamrugała zdziwiona, ale po chwili wróciła do pracy. Trudno powiedzieć czy rozpoznała znanego pisarza, czy po prostu zdziwiła się odrobinę tym niedopasowaniem zamówień.
Brown przysunął do siebie talerz i spróbował sernika.
Niebo w gębie, na pewno nie chcesz? — spytał z entuzjazmem, ale kiedy uniósł wzrok znad posiłku i zobaczył te lodowate oczy od razu spoważniał i krótko odchrząknął. Odłożył widelczyk i popił kęs ciasta łykiem słodkiej kawy.
Plan, tak — zaczął, z przykrością zdając sobie sprawę, że Wallace mu nie pomoże. Nie miała ochoty nawet podsunąć mu kilku ciekawych pomysłów, aby mogli razem się zastanowić. Szczerze powiedziawszy Robert nie miał zielonego pojęcia co mógłby zrobić. Wysilał się, myśląc gorączkowo nad dostępnymi możliwościami. — Przede wszystkim trzeba oznajmić, że nie jesteśmy parą, tak? Bo to chyba największy problem.
Pogładził się po policzku ozdobionym jednodniowym zarostem. — Wywiad, w którym wydaje tego typu oficjalne sprostowanie raczej nic nie da. Trzeba wszystkich przekonaćMoże… Może randka? Ze mną? Jako wygrana w konkursie, czy…
Zmarszczył czoło, mając wrażenie, że od myślenia zaraz wybuchnie mu czaszka.
W loterii! Świątecznej loterii — wyrzucił z siebie i uśmiechnął się dumny ze swojego genialnego pomysłu. — Będzie loteria na targu świątecznym, postaram się, żeby randka ze mną była jedną z wygranych.
Nie chciał myśleć o tym, że jest pięćdziesiąt procent szans, że randkę może wylosować facet, nie ma co się tym przejmować. W końcu do loterii jeszcze daleko. Poza tym ani trochę nie poczuł, że odrobinę sobie schlebia. Randka z nim? Jako wygrana? No, ale to będzie dowód na to, że jest singlem i to w dodatku szukającym miłości. Czy było coś cenniejszego dla wiernych fanek? Tak gorący temat na pewno zostawi daleko w tyle Kiarę z festynu. /zt

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Szary sweter, szara czapka, szare spodnie i szare życie - bez najmniejszego wysiłku wtapiała się blokowiska i szare, otulone kłębami smętnych chmur Seattle. Wypalony pół godziny wcześniej skręt, powoli zaczął przejmować kontrolę nad jej ciałem, wprowadzając umysł w inną rzeczywistość. Była bohaterką filmu szpiegowskiego, niskobudżetowego, nadawanego w godzinach wieczornych, a Yael Kingsley odpływała w nicość wraz z dysfunkcyjną relacją z bratem, pawiem puszczonym pod kliniką odwykową i pasożytem, rozpychającym się w jej brzuchu.
Śledziła. Ale nie tak jak robią to psychopaci, w głowie kreując plan pojmania swojego obiektu zainteresowań, a następnie ulokowania go w miejscu, o którym nawet sędzia najwyższy nie ma pojęcia, obserwując całą tragedię ze swojego niebiańskiego siedzenia. Nie. Yael gdyby mogła to do czegoś porównać (a w chwili obecnej jej głowy nie zaprzątały tego typu niepotrzebne przemyślenia), porównałaby to do filmu przyrodniczego, gdzie obserwator skupia się na naturalnym środowisku obiektu badawczego, studiuje jego nawyki i codzienną rutynę. Już nie była szpiegiem, teraz była badaczem, tworzącym skomplikowane zestawienia obok wyobrażeń, wyciągniętych z korespondencji sprzed lat.
Była wierną fanką, wspierającą Roberta Briowna na każdym etapie jego kariery pisarskiej, już od momentu, w którym jej wzrok natrafił przed laty na książkę z okładką, która przenosiła czytelnika na dalekie wzgórza porośnięte ograbionymi z liści drzewami.
Skrupulatnie przygotowała się do tej wyprawy, jak co dzień, wprawiając umysł w stan lewitacji, przyjemnej lekkości i zerowej odpowiedzialności. Jak co poniedziałek, opuszczał księgarnię kwadrans po drugiej, kierując się w stronę kawiarni, z której wychodził z czarną breją w kubku, nie zabawiwszy weń (to jest kawiarni, nie kawie) dłużej niż dziesięć minut, choć czasem obliczenia brały w łeb, gdy na zmianie była jedna osoba, a kolejka ciągnęła się aż do samego wejścia.
Zasłoniwszy się jedynie gazetą, tą samą, którą w workowatej torbie nosiła od ponad tygodnia, zaczekała aż na zegarku wybije druga szesnaście i jako detektyw Kingsley, pozbawiona długiego prochowca ruszyła za nim w sześćdziesięciosekundowej odległości.
Szkopuł w tym, że kawiarnia była pusta, zupełnie jak okolica pełna ulic wyściełanych starymi papierkami po gumach do żucia, pustymi paczkami po chipsach i małymi kupkami petów, które nigdy nie miały trafić do śmietnika.
- Szlag - zaklęła pod nosem, dając odpocząć językowi od zwyczajowej "kurwy", tak często nadużywanej w ostatnim czasie. Pusto. Rozejrzała się dookoła, szukając poszlak. Chociażby takiej najmniejszej, jak wieczko, które zagubiło się nie wytrzymując siły wiatru albo chociażby zużytej chusteczki, która być może krzyknęłaby w jej stronę "Robert Brown tu był, za trzysta metrów skręć w lewo". Ale nic takiego się nie stało. Nic do niej nie krzyknęło, więc musiała zdać się na instynkt, który podpowiedział jej, że "nie mógł odejść daleko". A może mógł? Może tym razem nie w lewo, a w prawo skręcił? Jak jej nogi, co dały się zawieść w wąską uliczkę, o której zdawało się, że cały świat zapomniał.
  • Ale w nocy zawsze było to samo.
    Ta wariatka wrzeszczała i rzucała we mnie
    czym popadło: telefonami, książkami
    telefonicznymi, butelkami, szklankami
    (pustymi i pełnymi), radioodbiornikami,
    torebkami, gitarami, popielniczkami,
    słownikami, pękniętymi paskami od zegarków,
    budzikami… Niezwykła z niej była kobieta.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Od kilku dni miał dziwne przeczucie, że ktoś za nim chodzi. Może nie tylko, że chodzi, ale ogólnie dyszy mu na kark jak spocony oblech w pełnym ludzi autobusie. Oczywiście starał się wybić to sobie z głowy i powtarzał, że to tylko jego wybujała wyobraźnia oraz wpływ czekolady i zbyt dużej ilości coli i energetyków, które ostatnio wlewał w siebie litrami. Powinien zrobić może jakiś detoks, oczyścić umysł i ciało? Rozciągnąć się, skoczyć ze spadochronu albo wziąć udział w wyścigach ulicznych (w zakładach na pewno nie postawiłby na siebie. Czy uczestnicy w ogóle mogą obstawiać zwycięzcę?)
Wspomnienia związane z walentynkami wracały żywe i kolorowe. Przypomniał sobie list, który znalazł w mieszkaniu, prawdopodobnie wciśnięty do środka przez szparę między drzwiami, a podłogą. Później te dziwne wiadomości, pisane przez tą samą osobę, co list. No i podobne uczucie, jakby ktoś chodził za nim krok w krok i śledził każdy jego ruch. Czyżby psychofanka powróciła? A może to tylko zbyt bujna wyobraźnia, w końcu ostatnio przeżywał niecodzienny napływ weny, która była tak silna, że przez minione dwa tygodnie codziennie (oprócz niedzieli) odwiedzał księgarnie, która użyczała mu miejsca na spotkania z fanami, składanie autografów, ale i zaplecze, gdzie w razie potrzeby zamykał się i pisał. To trochę dziwne, w końcu równie dobrze mógł pisać w domu, gdzie na pewno nikt by mu nie przeszkadzał. Jednak już kilka lat temu doszedł do wniosku, że jego mieszkanie jest zbyt zwyczajnym miejscem, takim do przyziemnego życia, jedzenia, spania, oglądania telewizji, brania pryszniców, wynoszenia śmieci. Nie było tam tego klimatu, tej magii, zapachu nowych i starych książek, drewna oraz podstarzałych ludzi, a dokładniej mówiąc właściciela ów księgarni, który miał chyba ze sto lat i wydzielał ten dziwny, specyficzny zapach, o którym Robert na pewno nigdy nie napisze - to by było już zbyt dziwne. Od jakiegoś czasu wszedł w pewną rutynę i w porze obiadowej, zamiast obiadu, który jadł dopiero po południu, fundował sobie mocną kawę, a potem szedł na ciastko do ulubionej cukierni. Tak naprawdę powinien sobie te ciastka odpuścić, ale pokusa była silniejsza od zdrowego rozsądku.
Dzisiejszego poniedziałku wszystko szło według planu. Wyszedł po kawę o tej samej godzinie, co zawsze, jakby jego ciało znało już doskonale ten rytm, nawet nie musiał patrzeć na zegarek - przynajmniej tak to sobie tłumaczył, bo faktycznie to sprawdzał godzinę, a czasami nawet na nią wyczekiwał, jakby nie mógł wypić kawy trochę wcześniej lub trochę później. W końcu sam sobie wyznaczał czas racy i przerwy. W każdym razie przed wyjściem, narzucił na siebie czarny płaszcz, szyję owinął czerwonym szalikiem, zrobionym na drutach przez żonę właściciela księgarni, Panią Tremblaya (wierną fankę horrorów Browna).
Chodnik był mokry od deszczu, który padał przez cały poranek, a auta wjeżdżające w kałuże, rozchlapywały wodę, więc trzeba było uważać, aby z płaszcza nie został przypadkiem kawał mokrej, brudnej ścierki.
Doszedł do drzwi kawiarni, już miał wejść do środka, kiedy zamarł, słysząc ciche miauczenie. Wiecie jak to jest w rutynie? Wystarczy jeden malusieńki szczegół, który przez zrządzenie losu sprawi, że zrobisz coś inaczej i już wszystkie zdarzenia, aż do wieczora toczą się jakby innym torem. Na moment zapomniał o uczuciu bycia śledzonym i poszedł dalej, skręcił w wąską, boczną uliczkę ze śmietnikami, podążając za wcześniej usłyszanym odgłosem.
W niewielkim kartonie zobaczył małego kotka, jednego, samotnego, wystawionego na deszcz i nieprzychylne spojrzenia pracowników pobliskich knajp.
Co Ty tu robisz, mały? — zapytał, kucając przy pudełku. Wziął zwierzę na ręce. I co teraz? Jak zabierze go do domu, to pies Mitcha zje go na deser. Może zaniesie do schroniska? Odwrócił się i z impetem wpadł na nieznajomą dziewczynę.
Przepraszam, ja… — mruknął, ale zamilkł, kiedy dobrze jej się przyznał. Czy aby na pewno jej nie znał? Mógłby przysiąc, że wydawała się znajoma. Nawet bardzo.
Czy ty? Chodzisz za mną? — wypalił, zastanawiając się czy jest geniuszem, że to odkrył, czy skończonym debilem, bo totalnie się mylił i dziewczyna po prostu mieszka gdzieś niedaleko i można ją tu w okolicach często spotkać. Robert miał jednak wrażenie, że widział ją już nie tylko tutaj. Może się mylił? Może nie?
W każdym razie miał zamiar rozwikłać tę zagadkę. A co, jeżeli to jego psychofanka? Może miała paralizator w torbie, gaz pieprzowy albo strzykawkę ze środkiem usypiającym? Porwie go? Wykorzysta? Czy to czas na ucieczkę? Zrobił krok do tyłu, obejrzał się, ale za sobą zobaczył tylko ślepy zaułek (inaczej bez wahania porzuciłby kota i pobiegł). No to przesrane.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ostrożnie stawiała kolejne kroki, powoli, z precyzją, którą dotychczas wykorzystywała głównie przy konstruowaniu jointów, jakby w każdej chwili zza rogu mógł wypaść na nią ktoś, kto choć będzie dyletantem, wyceluje weń palcem i nazwie rzeczy po imieniu.
Zaklęłaby głośno, ale się powtrzymała. Gęsty mrok zalał jej stopy i przez chwilę czuła się jakby oślepła. Kurwa. Zamrugała dwa razy, równie powoli co sunąc na przód, przyzwyczajając się do ciemności, choć te dla normalnego człowieka, którego umysł nie był przeżarty THC, prawdopodobnie nie stanowiły żadnego problemu. Ba, może nawet i jej umysł, gdyby nie był na tyle zamroczony, nie zauważyłby tej znikomej różnicy.
Jakiś dźwięk... Głos! Tak, zgadza się, to był głos. W dodatku głos Roberta Browna. Wybudził ją z dziwnego letargu, który opanował jej ciało, zupełnie jakby odrobina cienia mogła przesądzić o tym, że to noc zapadła, a nie wysoki budynek odciął dopływ i tak już schowanego od dłuższego czasu za chmurami słońca.
A potem ktoś wpadł na nią z taką siłą, że jej ciało zachybotało się, nogi odmówiły posłuszeństwa, wpadając w zupełnie nieoczekiwany pląs, a sylwetka zaczęła walczyć z grawitacją. Co choć przeważnie gdy do walki takiej dochodziło, się nie udawało. Tym razem jednak wygrała, finalnie zatrzymując się w miejscu, w dziwacznej, rachitycznej pozie. O ile mężczyzna wcześniej tylko zastanawiał się, czy z nieznajomą coś jest nie tak, o tyle teraz stały przed nim solidne dowody.
- Nie szkodzi - bąknęła, wypinając chudą klatkę piersiową do przodu, jakby chciała pokazać mu, że całe miłosierdzie po jej stronie. Choć to chyba nie tak się mówiło, ale to nieważne. Zupełnie nieważne, bo.... Yael w głowie stale się pierdoliło.
- Co? Hm, ja? A w życiu! - jej głos wdarł się na wysokie tony, a serce zakołatało, ale nic lepszego na poczekaniu nie była w stanie wymyślić. Miała wyraźne przeczucie, że w owej chwili była bliska zachorowania na androfobię* o czym świadczyły nadchodzące pierwsze symptomy. I choć choroba ta raczej ot tak w chwili słabości nie przychodzi, to Kingsley była niemalże pewna, że wszystko to przez to, że Robert Brown był mężczyzną.
  • androfobia objawy - bezdech, duszności, trudność w myśleniu i wyraźnym wysławianiu się, zawroty głowy, suchość w ustach, poczucie, że się umiera, „wariuje”, czy też traci kontrolę nad sobą, złe samopoczucie, niezdolność do skoncentrowania się, nieumiejętność podejmowania zazwyczaj prostej decyzji, nudności, kołatanie serca, drżenie, obfite pocenie się, czy też silny atak lęku.
- Hm, hm, a nawet jeśli bym chodziła, to co z tego? Przecież to wolny kraj i możemy chodzić gdzie chcemy! Na żadną posesję się nie wdarłam, więc jeśli pan akurat panie Brown... - kurwa. Oczy rozszerzyły się w panice, ale może nie zauważył? Zresztą pewnie niejeden mieszkaniec Seattle kojarzy go z imienia i z nazwiska. - ... Eeee... MMmmm... Panie, jeśli pan se wybierasz takie trasy malownicze, co mi akurat pasują, to się nie dziw, że nimi chodzę - dokończyła niesamowicie dumna z tego, że udało jej się finalnie wybrnąć. Minę miała zgoła zadowoloną, jak dziecko, któremu po wielu próbach udało się w końcu namalować kreskę i nierówne koło na szczycie, a potem nazwać to drzewem.
- Poza tym... PO-ZA-TYM tutaj się o KOTA rozchodzi! Jego trzeba U-RA-TO-WAĆ - w której chwili załączył jej się tryb sortowania słów na te, które trzeba wyraźniej artykułować? Nie zauważyła. Widocznie stan upalenia zaczął ewoluować na kolejne poziomy, na chybił-trafił włączając różne prztyczki, które były po drodze. - Że w ogóle KTOŚ miał czelność porzucić takiego bidulkę. A może to ona? Myśli pan, że koty w ogóle utożsamiają się z jakąś płcią? Dla mnie są na to za silne żeby określać się tak po prostu on/ona. Ja myślę , że tak naprawdę Nietzsche pierdolnął się w tych swoich teoriach o nadludziach i tak naprawdę to wszystko sprowadzało się do KO-TÓW. Zresztą... ten typ w ogóle był trochę nienormalny. Ale nieważne. CO ROBIMY Z KOTEM? - zakończyła, patrząc spode łba na Roberta Browna, już pozę prostując nieco, tak że nie wyglądała jak powyginany parasol. A to, że od kajania się i gubienia w zeznaniach przeszła przez świadomość seksualną kotów, po filozofię, to nic nowego. Jakoś tak naturalnie jej to przyszło i być może... Ale tylko być może! Pisarz zamiast wziąć ją za stalkerkę, uzna ją po prostu za wariatkę! No i to by było dopiero rozwiązanie.
  • Ale w nocy zawsze było to samo.
    Ta wariatka wrzeszczała i rzucała we mnie
    czym popadło: telefonami, książkami
    telefonicznymi, butelkami, szklankami
    (pustymi i pełnymi), radioodbiornikami,
    torebkami, gitarami, popielniczkami,
    słownikami, pękniętymi paskami od zegarków,
    budzikami… Niezwykła z niej była kobieta.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Patrzył na dziewczynę, trzymając kotka w ramionach, a im dłużej się jej przyglądał, tym bardziej tulił futrzaka, jakby chciał go chronić przed wszelakim świata złem. Nieznajoma wyglądała na przejętą i zdenerwowaną, a może pobudzoną? Nie umiał się zdecydować, ale przypominała mu takiego wypłosza, trzęsącego się na każdy głośniejszy dźwięk, albo te hieny z Króla Lwa, które chichotały na wszystko, nawet jeśli taka reakcja była zupełnie nieadekwatna do sytuacji. Robert może czasami zdradzał oznaki debilizmu, ale tak naprawdę nie był głupi. Był spostrzegawczy, uważny, no i może czasami dziwnie reagował na niespodziewane konfrontacje (zazwyczaj ucieczką), ale każdy jego ruch miał jakiś powód i usprawiedliwienie. Miał ten dar, że wszystko co robił potrafił racjonalnie wytłumaczyć. WSZYSTKO. Tym razem też już sobie układał w tej główce, otoczonej lokami, listę reakcji na akcje Yael.
Patrzył odrobinę podejrzliwe, trochę jak na tego kotka, gdy jeszcze skitrany miauczał w kartonie. Gdy zaprzeczyła trochę odetchnął z ulgą. Czyli wyglądało na to, że jednak tylko mu się wydawało, że ktoś za nim łazi, ewentualnie mu się nie wydawało, a to po prostu nie była ta dziewczyna, tylko ktoś inny. Wolałby scenariusz numer jeden, ale życie nie zawsze robiło to, co on sobie chciał.
Uh, no to dobrze… A już myślałem — zaczął, całkiem rozluźniony, ale potem dziewczyna zaczęła lawirować w jakichś usprawiedliwieniach, wytłumaczeniach, za którymi on bardzo starał się nadążyć. — Co? No wolny kraj, ale chodzenie za kimś nie wypada, bo to podchodzi pod paragraf i nawet trasy kolorowe nie uratują przed karą pieniężną, a nawet więzienia! — odpowiedział, dalej analizując jej słowa. Powiedziała kolorowe? Jakoś dziwnie to zabrzmiało. A co do prawnych konsekwencji prześladowań, to miał pogadankę z prawnikiem już nieraz i wiedział, że tak nie wolno. Tylko zaraz, czy ona do niego po nazwisku? No w zasadzie mogła go znać, rozpoznawalny był, ale nie zaszkodzi być bardziej podejrzliwym, prawda? — A w ogóle to tu wcale nie jest kolorowo — wytknął jej i zaraz przyjrzał nieco wnikliwiej. — Skąd wiesz jak się nazywam, tak poza tym?
Na pierwszy rzut oka nie powiedziałby, że jest fanką horrorów, raczej by jej przypiął komedie romantyczne albo kiepskie kryminały.
Jednak nagle stało się coś nieoczekiwanego, a przynajmniej coś, czego nie spodziewał się Robert. Dziewczyna zaczęła gadać o kocie i to tym, o którym na moment zapomniał. Zdawało się, że kociak zasnął, w dupie mając ich wymianę zdań. Mruczał lekko, zwinięty w kłębek na rękach Browna, częściowo przytulony do jego ciepłej kurtki. Oby się nie zlał.
Poza tym zdawało mu się, że Yael zaczęła dziwnie gadać, trochę jak Hermiona Granger: “Vingardium LEVIOSA, nie leviooosaaa...”
Tak czy siak, musiał się z nią zgodzić. Kotka należało uratować, a nawet U-RA-TO-WAĆ.
W pewnym momencie trochę zgubił się w jej wywodzie. Od razu przypomniała mu się rozmowa z Loganem o ewentualnej zamianie ról pomiędzy mężczyzną, a kobietą.
No chyba czasami się utożsamiają, no wiesz… Znaczy…Są różnice, no takie pomiędzy kotem, a kotką — mruknął, ale mówił jakby z wyrazu na wyraz coraz ciszej. Być może zrobiło mu się nawet niezręcznie, bo ten jego przykład odnosił się do wiadomo czego, bo koty w końcu wiedziały, że są kotami i co się robi z kotkami, a poza tym to oznaczały teren sikając, tak?
Zaraz jednak usłyszał bardzo istotne pytanie. — No nie wiem, a co możemy zrobić? — mruknął, zerkając na kotka, trochę jakby zezując na niego z góry. — Może… Ale zaraz, jak to my? To ja go znalazłem — dodał, jak przedszkolak, który nie chce się podzielić atrakcyjnym znaleziskiem z kolegami.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Pioneer Square”